Rekord głupoty w opisywaniu historii Cichociemnych pobił „portal specjalny” Polskiego Radia. Otóż według jego kłamliwej tezy – „najbardziej elitarna jednostka komandosów – spadochroniarzy, zwanych cichociemnymi (…) została utworzona na rozkaz premiera Wielkiej Brytanii Winstona Churchilla”. Jak bardzo trzeba być słabym na umyśle anglofilem i ojkofobem, aby rozpowszechniać tak piramidalną brednię? To ewidentne fałszowanie historii…
Kłamliwe twierdzenie o utworzeniu Cichociemnych, rzekomo „na rozkaz Churchilla”, Polskie Radio opublikowało w swoim „portalu specjalnym Cichociemni” trzykrotnie: w artykule dot. Aleksandra Tarnawskiego, w artykule pt. Nazywano ich cichociemnymi oraz w artykule dot. Macieja Kalenkiewicza.. Tej kłamliwej rewelacji towarzyszyły bzdury, iż rzekomo Cichociemni „byli jednostką”, kandydaci na Cichociemnych „byli wyznaczani odgórnie”, kpt. Jan Górski i kpt. Maciej Kalenkiewicz „podjęli próbę organizacji powietrznej łączności z krajem”, utworzenie Cichociemnych było związane z „powołaniem organizacji Special Operation Executive” [tak w oryginale – powinno być Special Operations Executive].
Oczywiście Cichociemni nie byli „jednostką komandosów – spadochroniarzy”, w ogóle nie byli żadną jednostką. Nie byli wcale „wyznaczani „odgórnie” – lecz byli ochotnikami, których rekrutował i szkolił Oddział VI (Specjalny) Sztabu Naczelnego Wodza. Kapitanowie: Jan Górski i Maciej Kalenkiewicz byli inicjatorami systemu łączności z Krajem, polegającego na zrzucaniu do Polski na spadochronach wszechstronnie przeszkolonych (głównie w dywersji, łączności i wywiadzie) spadochroniarzy, zwanych Cichociemnymi, ale „próbę organizacji powietrznej łączności z Krajem” podjął mjr dypl. Jan Jaźwiński, który od lipca 1940 do sierpnia 1944 organizował wsparcie lotnicze dla Armii Krajowej.
Oddział VI (Specjalny) przez całą wojnę musiał korzystać z użyczanych przez SOE samolotów przy przerzucie do Polski Cichociemnych oraz zaopatrzenia dla AK, ponieważ Polska nie dysponowała własnymi samolotami, zwłaszcza dalekiego zasięgu. Nie oznacza to jednak, że Oddział VI był częścią SOE, albo że rozkazy Polakom wydawał brytyjski premier Churchill. Decyzja o powołaniu SOE nie miała nic wspólnego z „organizacją powietrznej łączności z krajem” i nie zależała od kpt. Jana Górskiego i Macieja Kalenkiewicza Nie jest też prawdą, zawarta w jednym z tych artykułów teza, iż „Polska była okupowana przez Niemców” – może to „specjalistów” z Polskiego Radia zdziwi, ale Polska była okupowana przez dwóch okupantów: Niemców i Sowietów…
W artykule pt. „Nazywano ich cichociemnymi” opublikowano także inne kłamstwa:
„Znamienny napis „Szukasz śmierci, wstąp na chwilę” witał w ośrodku szkoleniowym SOE tych, którzy zdecydowali się na służbę.” -Napis ten wisiał na bramie nie jakiegoś „ośrodka SOE” lecz ośrodka wstępnego szkolenia spadochronowego 1 Samodzielnej Brygady Spadochronowej, zlokalizowanego w Upper Largo k. Leven (hrabstwo Fife, Szkocja, Wielka Brytania).
„Kandydaci wpadali w wir szkoleń. Najróżniejszych. Od podstawowego szkolenia spadochronowego, dywersyjnego i strzeleckiego, po fachowe – z wywiadu, łączności czy broni pancernej”. Proces szkolenia kandydatów na Cichociemnych polegał na szkoleniu takich specjalistów, których potrzebowała Armia Krajowa. Wielomiesięczny (nawet ponad roczny) proces szkolenia kandydatów na Cichociemnych składał się z czterech grup szkoleń, w każdej po kilka – kilkanaście kursów specjalnych. Oczywiście nie było Cichociemnego, który ukończyłby wszystkie możliwe kursy. Trzy największe grupy szkolonych to Cichociemni ze specjalnością w dywersji, łączności oraz wywiadzie.
„Przez cały czas szkolenia odbywały się też testy psychologiczne. Obserwowano kandydatów w każdej sytuacji. Często sprawdzano, czy budzeni ze snu, pamiętają swoje alter ego.” Nieprawda, organizowany przez Anglików w STS 7a w Guildford kurs badań psychotechnicznych nie odbywał się „przez cały czas szkolenia”. Budzenie ze snu i sprawdzanie tzw. „legendy” miało miejsce także nie „przez cały czas szkolenia” lecz podczas kursu odprawowego.
„W sumie do szkolenia przystąpiło 2413 kandydatów: 1 generał, 112 oficerów sztabowych, 894 oficerów młodszych, 592 podoficerów, 771 szeregowych, 15 kobiet, 28 kurierów cywilnych.” Nieprawda – na szkolenia kandydatów na Cichociemnych zgłosiło się 2385 kandydatów: 1 generał (Tadeusz Kossakowski), 112 oficerów sztabowych, 894 oficerów młodszych, 592 podoficerów, 771 szeregowych. Podawana dotąd błędnie liczba 2413 wynikała z faktu, iż do żołnierzy, kandydatów na Cichociemnych błędnie doliczano 28 cywilnych kurierów politycznych.
„Do Polski [Cichociemni] byli zrzucani pojedynczo. Każdy miał swoją misję.” Nieprawda, Cichociemni skakali ze spadochronem do Polski (8 przerzucono samolotem, który wylądował na polowym lądowisku) w kilkuosobowych ekipach. Cichociemni nie mieli żadnych „misji” lecz byli przydzielani do służby specjalnej w Armii Krajowej.
„Pracą tzw. „ciotek” kierowała kpt. Maria Szczurowska „Danka”. Informacja nieścisła – od 1943 jej obowiązki przejęła Michalina Wieszeniewska.
W artykule dot. Tadeusza Chciuka także nt. „akcji most III” opublikowano dezinformację, jakoby był on rzekomo „cichociemnym” – podczas gdy był kurierem politycznym. Jakoś Józefa Retingera – który skakał razem z nim – nikt nie uważa za „cichociemnego”. W artykule dot. Elżbiety Zawackiej opublikowano dezinformację, jakoby była ona „jedyną cichociemną”. W rzeczywistości była kurierką KG AK, została uznana za cichociemną dopiero wiele lat po wojnie. Do października 1943 nie miała nawet praw żołnierza Armii Krajowej, służyła w formacji pomocniczej (Wojskowa Służba Kobiet). Sytuację kobiet unormował dopiero dekret Prezydenta R.P. z 27 października 1943 o ochotniczej służbie kobiet, dopuszczający je do pełnienia służby zasadniczej w Wojsku Polskim.
„Portal specjalny” Polskiego Radia opublikował także krótkie, dwuakapitowe biogramy Cichociemnych. Niestety, roi się w nich od podstawowych błędów: plagą są nieprawidłowe stopnie wojskowe, brak lub nieprawidłowe daty urodzenia lub śmierci, brak miejsc urodzenia lub zgonu i in. Można zrozumieć, że anonimowy autor tych „biogramów” nie opublikował wszystkich pseudonimów Cichociemnych, ukończonych przez Nich kursów specjalnych, pochodzenia społecznego, znajomości języków itp. Jeśli opierał się tylko na „Słowniku Biograficznym Cichociemnych” Krzysztofa Tochmana – to tam takich podstawowych informacji nie ma…
Ale nie sposób zrozumieć, dlaczego aż 153 Cichociemnych nie ma swojej fotografii w tym „portalu specjalnym”, dlaczego publikowane są w biogramach treści ewidentnie nieprawdziwe, dlaczego kompletnie pominięto Cichociemnego Stefana Ignaszaka, jednego z kluczowych autorów sukcesu rozpracowania niemieckich rakiet V1 i V2. Nie sposób także zrozumieć, dlaczego w czterech przypadkach przekręcono nawet… nazwiska Cichociemnych!
Biogramy Cichociemnych na tymże „portalu specjalnym” Polskiego Radia otwierają biogramy dwóch niewątpliwych współpracowników bezpieki (Bałuk, Prus-Bogusławski), tylko w 3 przypadkach podano info o powojennej współpracy niektórych z UB (ale akurat nie tych dwóch). Jeśli podawać takie informacje, to dotyczące wszystkich tego rodzaju przypadków. Poza tym, oczywiście nie jest wskazane eksponowanie akurat takich osób jako rzekomo reprezentatywnych dla 316 Cichociemnych.
Ogółem w krótkich biogramach Cichociemnych opublikowanych przez Polskie Radio naliczyłem aż 319 błędów!
Oto zauważone przeze mnie błędy w biogramach Cichociemnych, opublikowane na „portalu specjalnym” Polskiego Radia:
Ogółem 319 błędów 🙁 Polskie Radio zostało wpisane na listę fałszerzy historii…
Mateusz Łabuz z miejscowości Lubień, od 2005 prowadzi portal warhist oraz fanpage na Facebooku Szlaki historii. Niestety, jego artykuł dot. Cichociemnych spadochroniarzy Armii Krajowej wiedzie raczej po szlakach ignorancji autora. Pomimo moich próśb o sprostowanie nieprawdziwych treści, autor tych nieprawdziwych dezinformacji nie raczył odpowiedzieć 🙁 Treści są nieprawdziwe w takim stopniu, że autor ze swym portalem – do czasu ich sprostowania – trafił na listę Fałszerzy Historii.
Portal warhist aspiruje do roli „najlepszego portalu poświęconego historii” II wojnie światowej. Niestety, jakość publikowanych na nim treści nie jest najwyższych lotów. Podobnie jak fanpage na Facebooku pomija także niektóre kluczowe aspekty tego konfliktu zbrojnego. Dla mnie jest bardzo istotne, że jedyny artykuł nt. Cichociemnych, pt. Cichociemni – na ratunek okupowanej Polsce – historia oddziału, zawiera rażące błędy merytoryczne:
Autor wywodzi, że „Polska nie miała silnych tradycji spadochroniarskich sprzed II wojny światowej”. Nieprawda, otóż miała – Polska przed II wojną św. propagowała spadochroniarstwo cywilne oraz organizowała spadochroniarstwo wojskowe – w czasie gdy np. w Wielkiej Brytanii czy USA ono nie istniało. Proszę poczytać: Spadochroniarstwo polskie oraz Prekursorzy Cichociemnych
“począwszy od 1 lipca 1940 roku usiłuję nawiązać kontakt z władzami brytyjskimi, jakie mogą być zainteresowane istnieniem ZWZ (przyszłej AK). Idzie to bardzo trudno i opornie ze strony naszych władz. Nasz attache wojskowy przy ambasadzie polskiej w Londynie, któremu przedstawiłem swój projekt łączności lotniczej z Krajem odpowiedział: Panie kapitanie, pański projekt jest nierealny. Nie nadaje się nawet do dyskusji z władzami brytyjskimi. Musimy być poważni, inaczej ośmieszymy się!
Po parafowaniu umowy polsko – brytyjskiej, dotyczącej Polskich Sił Zbrojnych w W.Brytanii i sformowaniu Sztabu NW [Naczelnego Wodza] (31 lipca 1940 r.) rozpoczęła urzędowanie brytyjska 4-ta Misja Wojskowa, celem współpracy ze Sztabem N.W. W rozmowach z kilku oficerami tej Misji otrzymałem podobne informacje – taka sprawa nie jest wymieniona na liście zadań 4-tej Misji. (…)
Napisałem notatkę dla Anglików, podkreślając położenie strategiczne Polski i ogólne możliwości wywiadu polskiego. (…) 21 sierpnia zadzwonił do mnie kpt. Perkins z 4-tej Misji brytyjskiej (późniejszy szef sekcji polskiej Special Operations Executive, SOE). (…) Rozmowa z Perkinsem trwała przeszło trzy godziny. Miała charakter rozpoznawczy (…) Omawiając możliwość pomocy brytyjskiej w zakresie łączności lotniczej z ZWZ, Perkins powiedział: Zbadam te możliwości. Wątpię, aby dotąd ktokolwiek na taką ideę zwrócił uwagę (…)
25 sierpnia Perkins powiadomił mnie, że komendant 4-tej Misji wojskowej dał mu polecenie, aby podjąć doświadczenia związane z pionierskim lotem do Polski. Powiedziałem – musimy to zrobić tak dokładnie, aby lot był sukcesem. Perkins: tak, słyszałem już kilka opinii, że dla posiadanych obecnie samolotów lot taki jest nierealny. (…) W naszej pierwszej fazie pracy trzeba przekonać, że ZWZ istnieje w Polsce, że wsparcie ZWZ jest celowe z punktu widzenia planowania dalszej wojny oraz, że loty z W. Brytanii do Polski są realną operacją. Mamy przed sobą trudną, stopniową pracę. (…)
(Jan Jaźwiński – Dramat dowódcy. Pamiętnik oficera sztabu oddziału wywiadowczego i specjalnego, przygotowanie do druku: Piotr Hodyra i Kajetan Bieniecki, tom I i II, Polski Instytut Naukowy w Kanadzie, Montreal 2012, ISBN 978-0-9868851-3-6 s. 254-257)
Autor wywodzi, iż w przypadku Cichociemnych rzekomo „Nazwa była pierwszym wyróżnikiem-symbolem. Drugi stanowił Znak Spadochronowy.” Oczywista nieprawda. Początkowo żadnej nazwy nie było, potem Cichociemnych nazywano „ptaszkami” lub „zrzutkami”. Nazwa „cichociemni” powstała spontanicznie i nie była żadnym „wyróżnikiem”. Rekrutacja i szkolenie kandydatów na Cichociemnych były ściśle tajne. Znak Spadochronowy także nie był żadnym „wyróżnikiem” Cichociemnych – był bowiem odznaką (w wersji zwykłej i bojowej) dla wszystkich spadochroniarzy. Dopiero dziewięć lat po wojnie ustanowiono dla Cichociemnych odmianę tego Znaku – Znak dla Skoczków do Kraju.
Mateusz Łabuz publikuje ewidentne bzdury o treści – „Warto dodać, iż w związku z sojuszem polsko-brytyjskim Polacy uzyskali u od Brytyjczyków możliwość utworzenia własnej sekcji SOE”. To nadzwyczaj dziecinne założenie autora, że brytyjska służba specjalna (albo jakakolwiek inna) pozwoliłaby komukolwiek z zewnątrz (w tym przypadku – Polakom) na utworzenie wewnątrz ich struktury jakiegoś tworu organizacyjnego zarządzanego przez podmiot zewnętrzny. To oczywista bzdura – sekcja „polska” SOE przecież była „polską” tylko z nazwy, a nie strukturą utworzoną przez Polaków. Słowo „polska” w nazwie sekcji oznaczało obszar zainteresowania brytyjskiego wywiadu, a nie definiowało jej twórcę czy zarządcę. Była to oczywiście struktura wyłącznie brytyjska, zorganizowana przez Brytyjczyków. Zachęcam do lektury moich artykułów dot. SOE: Special Operations Executive, Współpraca Polaków z SOE, Bajki o SOE i.in.
Po pierwsze Cichociemni nie byli wcale „grupami bojowymi przeznaczonymi do zrzucenia nad Polską”. Po drugie, brytyjski udział w szkoleniu CC był dość skromny – Brytyjczycy użyczali swoich obiektów oraz odpowiadali m.in. za wyżywienie szkolonych i ochronę ośrodków. Cichociemnych szkolono zgodnie z potrzebami Armii Krajowej; w większości szkolili Ich polscy instruktorzy; część Cichociemnych była szkolona w wyłącznie polskich ośrodkach. O skomplikowanym procesie szkolenia Cichociemnych można poczytać na tej stronie.
Autor obnaża swoją niewiedzę, wywodząc – „Co ciekawe, Oddział Specjalny prowadził także akcję werbunkową w Polskich Siłach Zbrojnych na Zachodzie. Propozycji przeszkolenia składano najaktywniejszym żołnierzom. W razie decyzji pozytywnej, organizowano trening,” Po pierwsze, rekrutowano nie „także” – ale wyłącznie w PSZ, po drugie nie „składano propozycji najaktywniejszym żołnierzom” – ale żołnierzom najlepszym, wytypowanym przez dowódców ich oddziałów. Po trzecie, nader infantylne jest określenie o „organizowaniu treningu” Proces szkolenia był bardziej skomplikowany. Zachęcam do uważnej analizy artykułu nt. szkolenia Cichociemnych.
Oczywistą nieprawdą jest teza, jakoby „Pierwszą bazę dla polskich skoczków zorganizowano w Ringway (Central Landing School)”. To nie była żadna „baza dla polskich skoczków” tylko brytyjski ośrodek szkolenia spadochronowego. Szkolono w nim spadochroniarzy różnych narodowości, nie był też „pierwszy” – ani dla Polaków, ani dla kogokolwiek. Zachęcam do przeczytania artykułu nt. szkolenia Cichociemnych.
Nieprawdziwe jest twierdzenie, w odniesieniu do operacji zrzutowych – „Statystyki maszyn latających do Polski są imponujące, gdyż do końca grudnia 1944 roku wykonano 858 startów, z czego 483 były udane.” Rzeczywistość była bardziej skomplikowana, niż to się wydaje panu Łabuzowi. Po pierwsze nie prowadzono statystyk „startów”, bo z faktu iż samolot wystartował wcale nie wynika, iż operacja lotnicza została zrealizowana (np. część samolotów wracała po starcie na lotnisko, m.in. z powodu awarii itp.) Po drugie, ogółem w czterech sezonach operacyjnych wykonano łącznie 868 lotów (załogi polskie 439, brytyjskie i południowoafrykańskie 319, amerykańskie 110). Nie jestem w stanie odkryć, co autor miał na myśli pisząc o rzekomo 483 „udanych startach”. Podobnie tajemnicą autora są kryteria „udanego startu” – jeśli np. z samolotu skoczyli Cichociemni, ale nie zrzucono zasobników – to taki „start” należy zaliczyć do „udanych” czy też do „nieudanych”? Zachęcam do przeczytania artykułu nt. operacji zrzutowych oraz zrzutów.
Oczywistą nieprawdą jest twierdzenie dot. „Syreny” – wcale nie była „placówką” lecz komórką KG Armii Krajowej. Zachęcam do przeczytania artykułu nt. zrzutów.
Z przykrością czyta się treści tak rażąco infantylne i nieprawdziwe – „Sformowano specjalne grupy obsługujące prowizoryczne rejony zrzutu, które musiały zostać doskonale oznakowane, aby nie popełnić fatalnej w skutkach pomyłki. A te zdarzały się często ze względu na trudy podróży, kiepskie sygnały czy uciekający czas. Skoczków zrzucano w innych miejscach niż docelowe, przesyłki nie trafiały do adresatów. Ogółem utworzone zostały 642 placówki, z których część nie podjęła pracy lub została przez Niemców zniszczona.”
Mnóstwo tu bzdur, deprecjonujących służbę przyjmujących zrzuty żołnierzy Armii Krajowej. Nie było czegoś takiego jak „prowizoryczne rejony zrzutu” – były natomiast placówki odbiorcze, organizowane zgodnie z „Planem czuwania” – proszę przeczytać ów „plan” na tej stronie. Nie było potrzeby jakiegoś „doskonałego oznakowania”, wystarczały te sposoby i sygnały które ustalono w tym „Planie”. Nota bene sposób oznakowania w Polsce był najlepszy ze wszystkich oznakowań placówek zrzutowych w Europie.
„Pomyłki” w zrzutach nie były spowodowane „trudami podróży”, to jakiś dziecinny wymysł, mocno niestosowny w odniesieniu do wojska i operacji specjalnych 🙁 Głównym powodem były problemy z wyszukaniem ich lokalizacji, czyli z nawigacją wzrokową i odnalezieniem przez nawigatora samolotu placówki odbiorczej.
„Przesyłki nie trafiały do adresatów” – to sformułowanie mocno infantylne – to były głównie zrzuty broni, uzbrojenia i zaopatrzenia dla Armii Krajowej, w niewielkiej części także pieniędzy (w pasach na skoczkach) dla AK oraz Delegatury Rządu na Kraj.
Wyssany z palca jest, rażąco nieprawdziwy jest wywód, jakoby „część placówek odbiorczych została przez Niemców zniszczona”. Nie znam ani jednego takiego przypadku. Jak by to miało wyglądać w praktyce? Zaoranie polany w lesie? Którą placówkę odbiorczą rzekomo zniszczyli Niemcy?
Oczywiście nieprawdziwy jest wywód pana Łabuza – „Działanie cichociemnych zapoczątkowano, jak wiemy, w lutym 1941 roku. W zasadzie zakończyły je dopiero grudniowe operacje z roku 1944, co zbiegło się w czasie z wyzwoleniem polskich ziem przez Armię Czerwoną.” Po pierwsze Armia Czerwona nikogo nie „wyzwoliła” – tak się mogli poczuć jedynie nieliczni polscy komuniści. Po drugie kłamstwem jest twierdzenie, że Cichociemni rzekomo zaprzestali walki po grudniu 1944. Proszę przeczytać Cichociemni Żołnierze Wyklęci oraz Cichociemni w operacjach specjalnych.
Nieprawdziwy jest wywód autora o „(…) okresie próbnym, który w zasadzie obejmował pierwsze kilkanaście miesięcy funkcjonowania do kwietnia 1942 roku. Był to czas oswajania załóg z trudną trasą, wykonywaniem założeń operacyjnych, a także zbierania pierwszych doświadczeń z działalności cichociemnych w okupowanym kraju. Czas pokazał, iż były to niezwykle cenne uwagi, które uratowały życie wielu innym skoczkom. Był to zatem okres, w który dominowała metoda „prób i błędów”.”
Po pierwsze w okresie próbnym miało miejsce tylko 9 pomyślnie zakończonych operacji zrzutowych, po drugie składy załóg były zmienne, po trzecie od marca 1942 latano już inną trasą, więc „oswajanie załóg z trudną trasą” można włożyć między kiepskie bajki. Po czwarte, zwłaszcza podczas wojny, wszystkie istotne elementy operacji przerzutowych nie miały charakteru statycznego, wręcz przeciwnie, stale się zmieniały… Po piąte, operacje przerzutowe nie miały na celu „zbierania pierwszych doświadczeń z działalności Cichociemnych”. To ewidentna brednia – niby w jaki sposób załogi samolotów miały „zbierać doświadczenia” Cichociemnych i jakie?
Oczywiście nieprawdziwy jest wywód o treści – „Dalsza działalność operacyjna cichociemnych podzielona została na trzy tzw. sezony operacyjne, wśród których wyróżniamy: „Intonację”, „Ripostę” i „Odwet”.” To nie była żadna „działalność operacyjna Cichociemnych” – lecz działalność Oddziału VI (Specjalnego), komórki odbioru zrzutów KG AK oraz (w części) załóg samolotów. Zachęcam do przeczytania artykułu nt. zrzutów oraz nt. operacji zrzutowych organizowanych przez Oddział VI (Specjalny).
Nie wiem jakie jest źródło wywodu o rzekomej „konieczność zwiększenia przepustowości obozów treningowych dla cichociemnych.” Po pierwsze nie było żadnych „obozów treningowych” lecz ośrodki szkoleniowe. Po drugie, nigdy nie wystąpił urojony problem „przepustowości”. Nota bene, przeszkolono i zaprzysiężono 533 spadochroniarzy, do Polski przerzucono tylko 316 Cichociemnych. Problem był nie w rzekomo za małej „przepustowości” ale w ograniczaniu lotów do Polski przez Brytyjczyków.
Nieścisłe jest twierdzenie – „W czerwcu 1944 roku opracowano ostatni z planów operacyjnych zakodowany jako „Odwet”. Zakładał głównie niesienie pomocy w sprzęcie i ekwipunku, które były niezbędne w organizowaniu powszechnego powstania.” Po pierwsze, „pomoc w sprzęcie i ekwipunku” dla powstania powszechnego była od początku głównym celem wszystkich operacji przerzutowych – a nie tylko sezonu „Odwet”. Organizacja powstania powszechnego w końcowej fazie wojny była głównym cel;em ZWZ / AK. Po drugie, „pomoc w sprzęcie i ekwipunku” dotyczyła w największym stopniu bieżących potrzeb Armii Krajowej. Proszę przeczytać artykuł o zaopatrzeniu AK.
Autor publikuje rażącą nieprawdę – „Z biegiem czasu i coraz dalej przesuwającym się na zachód frontem wschodnim operacje cichociemnych stawały się przeżytkiem. Armia Czerwona wyzwalała ogromne połacie polskiego terenu, co zmuszało Polaków i Brytyjczyków do weryfikowania celowości dalszego wsparcia dla Polskiego Podziemia (…).” Po pierwsze Armia Czerwona niczego nie „wyzwalała” – wyzwoleni mogli się poczuć jedynie nieliczni polscy komuniści. Po drugie operacje przerzutowe nie były „operacjami Cichociemnych”, po trzecie nie były „przeżytkiem” – tylko wynikiem politycznych decyzji Brytyjczyków, którzy nadmiernie i naiwnie zaufali Stalinowi. Sytuacja ta była w największym stopniu wynikiem postawy zachodnich mocarstw wobec Polski.
Oczywistą brednią jest teza dot. decyzji o rozwiązaniu AK – „Decyzja Okulickiego w praktyce przesądziła o losie operacji powietrznych nad Polską, bowiem nie było już, przynajmniej formalnie, zorganizowanych grup niepodległościowych, które walczyły z Niemcami.” Po pierwsze, „decyzja Okulickiego” o rozwiązaniu AK była decyzją która oznaczała początek tzw. drugiej konspiracji – został wysłany do Polski właśnie po to, aby ją organizować, m.in. tworząc organizację „NIE”. Po to też dostał instrukcje i ok. 2 mln dolarów. Po drugie, wbrew wywodom autora były „zorganizowane grupy niepodległościowe” – ich liczebność szacuje się na ok. 150-200 tys. konspiratorów oraz ok. 20 tys. partyzantów w ponad setce oddziałów leśnych. Po trzecie decyzja o rozwiązaniu AK nie miała żadnego związku z decyzją o zakończeniu operacji zrzutowych, która nastąpiła przecież wcześniej…
Rażąco nieścisłe jest twierdzenie – „Sowieci bezlitośnie prześladowali członków Armii Krajowych, cichociemnych w szczególności. W okresie Polski Ludowej bohaterstwo w walce przeciwko Niemcom niejednokrotnie było przyczynkiem do wyroku śmierci.” Cichociemnych prześladowali nie tylko Sowieci, ale także – długie lata po wojnie – tzw. „władza ludowa”, z różnych powodów, głównie za sam fakt bycia CC. Proszę poczytać o represjach wobec Cichociemnych ze strony Sowietów oraz „władzy ludowej”
Niestety, Mateusz Łabuz w swojej recenzji na portalu rekomenduje książkę głównego fałszerza historii Cichociemnych, mianowicie „elitę dywersji” Kacpra Śledzińskiego. Wywodzi – „Nie mam jednak wątpliwości, iż „Cichociemni” {nota bene, ta książka ma inny tytuł] są książką wystarczająco dobrą, bym mógł ją swobodnie polecić”.
Należy ze smutkiem zauważyć, że twórca portalu warhist „swobodnie poleca” książkę będącą śmieciem pseudohistorycznym. Kacper Śledziński na 417 stronach opublikował przecież co najmniej 246 błędów i nieścisłości 🙁 Tutaj moja errata do książki Śledzińskiego i wydawnictwa „Znak” – plik pdf
Autor na swym portalu publikuje także głupoty dot. kuriera Tadeusza Chciuka, który skoczył do Polski z Józefem Retingerem. Co ciekawe, Retingera nikt nie uważa za cichociemnego, natomiast Chciuk sam siebie ogłosił – nieprawdziwe – „cichociemnym”. Mateusz Łabuz, na właściwym sobie poziomie „wiedzy historycznej” oraz „wnikliwości w analizie faktów” wywodzi – „Jego status emisariusza politycznego można postawić na równi ze statusem cichociemnego. Odbył bowiem specjalny kurs spadochroniarski i tak jak cichociemni ruszył na wschód ze specjalną misją zleconą mu przez Rząd RP na Emigracji.”
Po pierwsze, Cichociemni nie byli kurierami – jeśli wg. Mateusza Łabuza żołnierz to to samo co cywil, to nie ma przestrzeni do żadnej dyskusji na tak dziecinnym „poziomie”. Po drugie Cichociemni wcale nie ruszali na wschód ze specjalną misją zleconą mu przez Rząd RP na Emigracji – jak to sobie uroił autor „największego portalu tematycznego” o II wojnie światowej. Po trzecie – i to chyba wystarczy za najlepszy komentarz – błędy w polskiej pisowni dyskwalifikują tego autora, nie tylko w tym wywodzie…
Autor portalu wywodzi także nieprawdziwie, jakoby Tadeusz Chciuk był rzekomo „jedynym który skakał dwukrotnie do okupowanej Polski”. Spośród kurierów – owszem. Ale nie spośród wszystkich spadochroniarzy – dwukrotnie skakał do Polski Cichociemny Roman Rudkowski .
Z przykrością odnotowuję, że pomimo kilkakrotnych moich prób zwrócenia autorowi uwagi na jego błędy, moje uwagi zostały arogancko zignorowane. Jeśli jednak autor zechce sprostować swoje błędy w publikacjach dot. Cichociemnych, niechlubny status „fałszerza historii” przestanie być w tym przypadku aktualny…
Trójka pasjonatów historii, w ramach projektu „Okupowana Polska”, opublikowała na YouTube swój film pt. „Elita dywersji. Mordercze treningi i skoki do piekła. Kim byli Cichociemni?” W mojej ocenie całkiem niezły, zrobiony z pasją 🙂 Szkoda tylko, że w jego treści znalazło się niemało merytorycznych błędów…
Projekt „Okupowana Polska” (wcześniej pod nazwą „Okupowany Kraków”), obecny na YouTube od maja 2020 zainicjowali: Jan Jakub Grabowski (UJ) założyciel, historyk, przewodnik po Krakowie, Łukasz Szypulski kamerzysta, montażysta oraz Olga Jando – Dziedzic (UJ) odpowiedzialna za wizerunek, media, promocję. Autorzy definiują swój projekt jako historyczno-edukacyjno-naukowy. Mówią o sobie: „Jest nas troje i choć na co dzień zajmujemy się zupełnie innymi zajęciami, łączy nas jedno – poznawanie historii Polski podczas II wojny światowej. Z tego też powodu postanowiliśmy tworzyć filmy poświęcone tej najtrudniejszej historii naszego kraju.” Na swoim profilu na YT opublikowali dotąd aż 211 filmów…
Najnowszy klip trójki pasjonatów opowiada o Cichociemnych spadochroniarzach Armii Krajowej:
Klip zrobiony w interesujący sposób, wartka narracja, sporo ciekawych informacji. Niewątpliwie może być inspirujący poznawczo. Problem w tym, że zawiera niemało istotnych błędów merytorycznych. Piszę o tym że smutkiem, bowiem klip miał szansę stać się jedną z najlepszych opowieści o Cichociemnych spadochroniarzach Armii Krajowej. Należy wyrazić Autorom podziękowanie za odważne podjęcie trudnego tematu. Niestety, temat okazał się dla Autorów dość trudny.
Jak powiedziano mi w komentarzu na facebookowym profilu Okupowanej Polski – „korzystaliśmy z profesjonalnej literatury odrzucając tytuły, które są powszechnie krytykowane. Mimo to jednak niektóre informacje sporo się od siebie różniły, więc musieliśmy dokonać wyboru i własnej interpretacji.” Szkoda, że przed publikacją tego filmu Autorzy nie zechcieli skonsultować go ze mną, uniknęlibyśmy wielu obecnych w nim błędów. Ostatnio dyskretnie konsultuję nawet niektóre publikacje IPN, więc „Okupowana Polska” znalazłaby się w całkiem dobrym towarzystwie 🙂
Przejdźmy do rzeczy. Najpierw parę uwag ogólnych. Przede wszystkim brak podania źródeł wykorzystanych informacji oraz fotografii – ewidentnie narusza to zasady rzetelności oraz jest co najmniej niegrzeczne wobec Autorów, których prace wykorzystano. Prawnik zwróci uwagę na kwestię autorskich praw majątkowych i osobistych. Może to być także dla osób mniej zorientowanych w zagadnieniu przyczyną trudności ze zweryfikowaniem treści „obwieszczonych” w klipie przez narratora.
Parę tych narracji ma charakter infantylny, jak choćby opowieść o podporządkowaniu Naczelnemu Wodzowi konspiracyjnych organizacji w okupowanej Polsce – rzekomo ze względu na „bezpieczeństwo”. W istocie było to przecież realizowanie w praktyce władzy politycznej Sikorskiego; z bezpieczeństwem nie miało to nic wspólnego. Podobnie dziecinna jest fraza o „dwóch pistoletach po pięćdziesiąt nabojów każdy” (15.50) – każdy kto ma odrobinę pojęcia o broni krótkiej zauważy to przekłamanie – Autorom chodziło zapewne o dwa pistolety z magazynkami na naboje o łącznej pojemności 50 szt.
W kategorii treści infantylnych mieści się z pewnością także zaprezentowany w filmie (7.28) sposób „zamaskowania” spadochronu przez skoczka. Być może niektórzy uznają to za mało znaczący szczegół, ale trzeba zwrócić uwagę, że jest to jeden z pierwszych kadrów dotyczących bezpośrednio Cichociemnych, stąd też rażący nieprofesjonalizm „zamaskowania” spadochronu trochę mnie zbulwersował. Domyślić się należy, że to tylko amatorska inscenizacja Autorów.
Na marginesie dodać też należy, że sporo fotografii, które pojawiły się w treści filmu nie ma nic wspólnego z Cichociemnymi, choć towarzyszy im narracja przekonująca że tak właśnie jest. W części te fotografie dotyczą szkolenia żołnierzy 1 Samodzielnej Brygady Spadochronowej. Wprawdzie spośród żołnierzy 1 SBS wywodziło się aż 61 późniejszych Cichociemnych, jednak kadry ze szkolenia Cichociemnych były – z oczywistych powodów – zupełnie inne.
Spośród najważniejszych błędów merytorycznych należy ponadto wymienić (w kolejności chronologicznej):
Nie znalazłem żadnych źródeł historycznych, które wskazywałyby takie lokalizacje. Próżno szukać nazw takich ośrodków na prawie kompletnej liście placówek SOE, opublikowanej w brytyjskiej Wikipedii. Próżno także szukać ich w zawierającej komplet ośrodków SOE pracy doktorskiej – Gregory Derwin’a pt. Built to Resist. An Assessment of the Special Operations Executive’s Infrastructure in the United Kingdom durning the Second World War, 1940-1946, vol. I, II University of East Anglia, 2015 (jest dostępna w necie). Co do pierwszej nazwy, Autorzy zapewne mieli na myśli Briggens (a nie turystyczny kurort Brighton). Można zapoznać się z wykazem ośrodków szkoleniowych kandydatów na Cichociemnych, opublikowanym na tej stronie. Proces szkolenia kandydatów na Cichociemnych jest opisany tutaj. Co do ośrodka Chalfont, St. Giles, Buckinghamshire – nie był to typowy ośrodek szkoleniowy (STS) lecz stacja wyczekiwania „Marta”, wg. brytyjskich oznaczeń STA 20A oraz STA 20B, na której przeprowadzano szkolenie z zakresu „czarnej propagandy”.
Co do ośrodków – Cichociemnych szkolono w ok. 30 specjalnościach w ok. 50 ośrodkach SOE (brytyjskich) oraz w kilku (ok. 6) ośrodkach polskich zorganizowanych przez Oddział VI (Specjalny) Sztabu Naczelnego Wodza. Nie jest prawdą, że na potrzeby szkolenia kandydatów na Cichociemnych „zorganizowano 50 ośrodków”. Jest to prawda tylko w odniesieniu do kilku polskich ośrodków oraz w przypadku Audley End (częściowo także Briggens, zwłaszcza w początkowym okresie), także np. stacji wyczekiwania w Chalfont – oddanych przez SOE na wyłączne potrzeby Polaków (Oddziału VI). W pozostałych ośrodkach szkoleniowych SOE organizowano kursy specjalne dla kandydatów na Cichociemnych, ale nie organizowano wyłącznie dla Nich tych ośrodków; szkoliły się tam także inne nacje.
Należy podkreślić, że organy represji “Polski Ludowej” (od 1952 PRL), głownie UB, SB, represjonowały 103 Cichociemnych, w procesach będących parodią prawa skazano 40 Cichociemnych, 15 torturowano, 9 (lub 10) zamordowano (6 w więzieniu Warszawa-Mokotów, 3 w więzieniu na Zamku w Lublinie), 77 aresztowano (w tym 13 aresztowało NKWD, 5 wspólnie NKWD i UB), 19 skazano na śmierć, co najmniej 2 na dożywotnie pozbawienie wolności, 22 na więzienie.
Czasy powojenne nie były dla Nich wcale lepsze: 32 Cichociemnych pozostało na emigracji poza Polską (głównie w Wielkiej Brytanii), aż 59 zmuszonych było uciekać z PRL (po jakimś czasie 21 powróciło). Cichociemnych pozostałych w Polsce ścigały organy represji, niejednokrotnie wraz z sowieckim NKWD. Po wojnie w Polsce (od 1952 PRL) represjonowano aż 103 Cichociemnych, aresztowano 77 Cichociemnych, w tym 13 aresztowało NKWD i przekazało UB, 5 CC aresztowało wspólnie UB i NKWD. Niektórzy Cichociemni doświadczali represji kolejno: od Niemców, Sowietów, funkcjonariuszy “Polski Ludowej”…
W polskich więzieniach (w tym Warszawa Mokotów) pozbawiono wolności 58 Cichociemnych, w procesach będących parodią prawa skazano 40 Cichociemnych, w tym aż 20 CC skazano na śmierć, co najmniej 2 skazano na dożywocie, co najmniej 15 torturowano, 9 (lub 10) zamordowano. Nieliczni Cichociemni byli “tylko” szykanowani przez PRL-owską bezpiekę…
Organy represji ZSRR, głównie NKWD, pozbawiły wolności aż 122 Cichociemnych (2 SMIERSZ), w tym do sowieckich łagrów zesłano aż 83 Cichociemnych (7 dwukrotnie), 6 zamordowano. Gen. Leopold Okulicki ps. Niedźwiadek był aresztowany dwukrotnie (1941, 1945), po drugim aresztowaniu zamordowany w moskiewskim więzieniu NKWD na Łubiance.
Do sowieckich łagrów bezpośrednio przed II wojną światową, w trakcie wojny oraz po wojnie, według niepełnych danych zesłano 153 tys. Polaków! Wśród nich zesłano aż 83 Cichociemnych, aż 7 dwukrotnie! Część z nich aresztowano jeszcze zanim zostali Cichociemnymi, w latach 1939 – 1941: przy próbie przekroczenia granicy z Rumunią lub po zajęciu Kresów przez Armię Czerwoną. Odzyskiwali wolność dzięki układowi Sikorski – Majski wstępowali do Armii Andersa, zgłaszali się do służby w Kraju. Druga fala aresztowań i zsyłek miała miejsce pod koniec wojny oraz po jej zakończeniu, wraz z przejmowaniem Polski jako obszaru sowieckiej strefy wpływów…
Należy dodać, że 4 Cichociemni byli represjonowani zarówno przez Niemców, Sowietów oraz władze „Polski ludowej”. 24 Cichociemnych represjonowali najpierw Niemcy, potem Sowieci, spośród Nich dwóch zamordowano, dwóch popełniło samobójstwo. 19 Cichociemnych represjonowali podczas wojny Niemcy, a po wojnie funkcjonariusze “Polski Ludowej”, spośród Nich dwóch straciło życie. Aż 38 Cichociemnych doświadczyło represji ze strony zarówno Sowietów jak i funkcjonariuszy “Polski Ludowej”. Spośród Nich 5 CC straciło życie, w tym dwóch zamordowano na Zamku w Lublinie, katyńskim strzałem w tył głowy. Represji co najmniej od dwóch wrogów: Niemców i/lub Sowietów i/lub funkcjonariuszy “Polski Ludowej” doświadczyło aż 85 Cichociemnych…
Film obejrzało dotąd (18-09-2024) ok. 26 tys. osób. Mam nadzieję, że liczba ta znacząco wzrośnie, bowiem pomimo wykazanych mankamentów, film jest wart uważnego obejrzenia oraz ma charakter inspirująco – poznawczy. Autorom gratuluję, że pomimo złożoności zagadnienia, dość szczęśliwie przebrnęli przez większość merytorycznych pułapek, w które wpadają (nawet i obecnie) zawodowi historycy. Zachęcam do obejrzenia filmu, z przedstawionym przeze mnie wykazem błędów pod ręką 🙂
Pierwszy komentarz ze strony Autorów filmu – „Bardzo dziękuję za uwagi i mimo wszystko pozytywy odbiór naszego materiału! Mam jednak jedną uwagę: niezbyt sprawiedliwym jest wskazywanie, że nie podajemy pochodzenia źródeł, ponieważ wszystkie cytaty oraz zdjęcia na ekranie są podpisane (może poza niektórymi współczesnymi nagraniami, ale ich charakter nie wymaga podpisu, o czym informują ich twórcy). Bibliografia zaś znajduje się w opisie do filmu
Uwagi naprawdę cenne i wnikliwe. Aż dziw mnie bierze, że we współczesnej literaturze wciąż można odnaleźć informacje, które nie są poprawne.”
PS.
Jest szansa na wspólne przygotowanie filmu w wersji „bezbłędnej”. Bardzo mnie to cieszy 🙂
Niecodzienna codzienność funkcjonowania podczas wojny Komendy Głównej Armii Krajowej oraz wypełnione rozlicznymi obowiązkami życie jej pracowników, to aspekty dość słabo znane przeciętnym zjadaczom chleba. Dzięki najnowszej książce prof. Marka Ney-Krwawicza mamy szansę zrozumieć, jak wyglądały realia konspiracyjnego życia w KG AK, dzień po dniu, niemalże godzina po godzinie…
Prof. dr hab. Marek Ney-Krwawicz jest znanym historykiem z Instytutu Historii PAN, specjalizującym się w okresie II wojny św., w szczególności w zagadnieniach związanych z Armią Krajową oraz Polskim Państwem Podziemnym. Jest autorem bardzo wielu publikacji; spośród nich cenię tego Autora zwłaszcza za publikacje będące wynikiem gruntownego zbadania fundamentalnej koncepcji powstania powszechnego.
W 2019 prof. Ney-Krwawicz opublikował obszerny artykuł (dostępny także w necie) pt. „Bezpieczeństwo służby a życie codzienne żołnierza Armii Krajowej na przykładzie Komendy Sił Zbrojnych w Kraju” (w: Dzieje Najnowsze, rocznik LI – 2019, nr 3, s. 179-209, ISSN 0419-8824). W pewnym sensie kontynuacją tej publikacji jest wydana właśnie przez Instytut Historii PAN niezwykła książka pt. „Karność, odwaga i ostrożność, koleżeństwo i ofiarność – to naczelne zasady”. Życie codzienne a służba żołnierzy – pracowników Komendy Armii Krajowej 1939-1944″ ISBN 978-83-66911-43-7. Książka ma 777 stron plus 110 najlepszej jakości stron zawierających ilustracje: fotografie i skany dokumentów.
Przede wszystkim pragnę podkreślić moją radość z widocznej ostatnio tendencji historyków, aby nawet najtrudniejsze fragmenty polskiej historii ukazywać poprzez pryzmat osobistych losów postaci uczestniczących w ówczesnych wydarzeniach historycznych. Mało tego! – pisać o Ich losach w sposób przystępny, zrozumiały dla każdego, bez zbędnego puszenia się oraz bez stawiania cokołów na co drugiej stronie. Ten „ludzki wymiar” historii niewątpliwie pozwala nam, szarym zjadaczom chleba, lepiej zrozumieć koincydencje rozmaitych zdarzeń, pozwala nam lepiej zrozumieć naszą historię.
Pragnę bardzo podziękować prof. dr hab. Markowi Ney-Krwawiczowi za tego rodzaju właśnie styl narracji historycznej, który ułatwia zrozumieć istotne aspekty naszej historii, pozwala spojrzeć na nie poprzez losy pojedynczych osób. Dzięki doskonałym, barwnym i szczegółowym opisom pozwala także wchłonąć klimat tamtych czasów, poznać ówczesne realia, poczuć się rzeczywiście jak w okupowanej Polsce.
Zanim przejdę do innych aspektów książki, zatrzymajmy się na chwilę przy ludziach właśnie. Indeks nazwisk i pseudonimów osób opisanych w książce jest imponujący, bez wątpienia to plejada najwybitniejszych postaci związanych z Komendą Główną Armii Krajowej.
Mnie oczywiście najbardziej interesowali Cichociemni. Jest Ich w książce całkiem sporo (alfabetycznie): Stefan Bałuk, Leon Bazała, Zbigniew Bąkiewicz, Adam Borys, Feliks Dzikielewski, Antoni Iglewski, Stefan Ignaszak, Kazimierz Iranek-Osmecki, Bolesław Jabłoński, Stanisław Jankowski, Stefan Jasieński, Jan Jokiel, Maciej Kalenkiewicz, Jan Kochański, Bolesław Kontrym, Franciszek Koprowski, Tomasz Kostuch, Julian Kozłowski, Henryk Krajewski, Walery Krokay, Mirosław Kryszczukajtis, Bronisław Lewkowicz, Jan Nowak-Jeziorański, Felicjan Majorkiewicz, Janusz Messing, Zygmunt Milewicz, Zbigniew Mrazek, Ryszard Nuszkiewicz, Leopold Okulicki, Jan Piwnik, Zygmunt Policiewicz, Janusz Prądzyński, Jan Rogowski, Józef Spychalski, Leszek Starzyński, Tadeusz Starzyński, Aleksander Stpiczyński, Adam Szydłowski, Józef Zabielski, Elżbieta Zawacka (kurierka KG AK, uznana za cichociemną po wojnie), Leonard Zub-Zdanowicz.
W okładkowej nocie od wydawcy czytamy, że „głównym celem książki jest ukazanie życia codziennego żołnierzy pracowników Komendy Głównej Armii Krajowej w latach 1939-1944, czyli w warszawskim okresie jej działania. Dotychczasowe spojrzenie na Komendę Główną koncentrowało się przede wszystkim na odtworzeniu struktury organizacyjnej tego centralnego aparatu dowodzenia podziemnej armii i jego funkcjonowaniu. W przedkładanym opracowaniu to ludzie stali się bohaterami pierwszego planu. Przyjęta koncepcja oddania głosu uczestnikom wydarzeń poprzez przywoływanie ich wspomnień i relacji, a także dokumentów konspiracyjnych pozwoliła na uzyskanie dynamicznego opisu przeszłości, w którym, jak na dokumentalnym filmie, przesuwają się obrazy z życia bohaterów, chociaż nie wszystkie fragmenty owego „filmu” są jednakowo ostre. (…) Zaprezentowany w książce „katalog zagadnień” mieszczących się w pojęciu „życie codzienne” ujmuje w zasadzie najważniejsze kwestie.”
Książka „(…) ujmuje w zasadzie najważniejsze kwestie” twierdzi wydawca (zapewne także Autor). Otóż w mojej ocenie nie ujmuje kwestii najważniejszych – relacji ze Sztabem Naczelnego Wodza w Londynie, w tym łączności radiowej. Całkowicie pomija kształtowanie się poglądów wewnątrz KG AK na „sprawę polską”, a także kompletnie nie zauważa zagadnienia dowodzenia terenowymi strukturami Armii Krajowej. A przecież to były kluczowe efekty istnienia KG AK jako głównego ośrodka kształtowania się „sprawy polskiej”. Powie ktoś, że nie są to elementy „codzienności” KG AK – w mojej ocenie jest to stanowisko oczywiście błędne. Czyż istotą codziennego istnienia KG AK nie było dowodzenie strukturami Armii Krajowej w łączności z Naczelnym Wodzem w Londynie? To było przecież sedno codziennej służby oficerów Komendy Głównej.
Sprowadzanie „codzienności” KG AK wyłącznie do kwestii „technicznych”, bez uwzględnienia wskazanych powyżej aspektów, w mojej ocenie może być nawet uznane za deprecjonowanie KG AK. Armia Krajowa nie istniała po to, aby budować skrytki oraz wytwarzać fałszywe papiery. To były tylko pomocnicze środki wiodące do celu. O tym, że tym strategicznym celem były przygotowania do powstania powszechnego w końcowej fazie wojny, z tej książki się nie dowiemy, bowiem Autor nie zechciał napisać o tych najistotniejszych kwestiach nawet pół rozdziału.
W każdym bądź razie ukazanie funkcjonowania Komendy Głównej AK jako quasi autarkicznej struktury, zależnej jedynie od siebie samej oraz skupionej na (głównie własnych) problemach wewnętrznych, w mojej ocenie jest wypaczeniem obiektywnego obrazu rzeczywistości. Oczywiście przedstawione przez Autora ujęcie zagadnienia funkcjonowania KG AK ma cenny oraz niewątpliwy walor poznawczy, jest też niezwykle atrakcyjne dla czytelnika. Ale pomijanie „polskiego Londynu” w funkcjonowaniu KG AK jest kreowaniem nieobiektywnej rzeczywistości, w której Komenda Główna sama sobie była sterem, żeglarzem i okrętem, nie będąc w ogóle uwikłaną w ówczesną bardzo złożoną rzeczywistość społeczno – polityczną. To oczywiście nadzwyczaj fałszywa perspektywa. Przypomina różne wcześniejsze publikacje i „monografie”, np. nt. „Wachlarza”, bez podania fundamentalnej informacji, że była to (nieco „spolszczona” koncepcyjnie) operacja zainicjowana na wyraźne życzenie Brytyjczyków („Big Scheme”) oraz przez nich wstępnie opłacona (3 mln dolarów kredytu)…
W „Uwagach wstępnych” Autor podkreśla m.in. – „Dotychczasowa literatura dotycząca Polskiego Państwa Podziemnego i jego armii koncentrowała się przede wszystkim na odtworzeniu struktur organizacyjnych, ich obsady personalnej oraz efektów działań, gubiąc tym samym tych, którzy te struktury wypełniali. Przedstawiana czytelnikowi monografia wybija natomiast na pierwszy plan właśnie ludzi konspiracji, pokazując ich życie codzienne, a ściślej – wpływ służby w podziemnej armii na ich codzienność.” Szkoda tylko, że można odnieść wrażenie, iż ci ludzie byli całkowicie wyprani z poglądów, nie mając żadnych koncepcji co do sensu istnienia AK oraz fundamentalnego celu walki Armii Krajowej…
W dalszej części swych uwag Autor zaznacza, że „(…) w pracy wykorzystano 150 relacji i wspomnień. Według obecnego stanu wiedzy, przez Komendę Główną w całym jej historycznym rozwoju od roku 1939 do 1945 przeszło ok. 4800 osób (nie licząc oddziałów bojowych).” Zauważa też, iż z pracy świadomie wyłączono obszar psychologicznych aspektów życia codziennego, wobec podjęcia tej tematyki w publikacjach Tomasza Strzembosza. O innych aspektach, których w książce nie ma, Autor milczy. Nie wiadomo zatem, czy także wyłączono je świadomie, czy też nie zostały dostrzeżone.
Książka podzielona jest na dwanaście rozdziałów, ułożonych logicznie, od „drogi do konspiracji” aż po „opiekę nad aresztowanymi, rodzinami aresztowanych i zabitych” i in. Całkiem trafnie książkę otwiera obszerny wątek „dróg do konspiracji”, przy czym Autor słusznie podkreśla, że „ilu było żołnierzy, tyle było ścieżek do konspiracji”.
O Cichociemnych Autor pisze tak – „W stosunku do stanów osobowych Armii Krajowej była to bardzo nieliczna grupa. Jej znaczenie polegało jednak nie na liczbie, ale na znakomitym wyszkoleniu i usytuowaniu we wszystkich strukturach podziemnej armii, od Komendy Głównej poczynając (…)”. Autor podkreśla bardzo istotny aspekt, wielokrotnie pomijany niesłusznie przez publicystów i historyków – „(…) cichociemni przerzucani byli do Kraju na wyraźne zapotrzebowanie KG ZWZ/AK, wynikające z przyjętej koncepcji walki Sił Zbrojnych w Kraju, która zakładała okres konspiracji, powstania powszechnego, a po nim etap Odtwarzania Sił Zbrojnych. (…)”
Autor przytacza błędnie za S. Bałukien „Polską Szkołę Wywiadu” jako nazwę własną (s. 52), choć była to nazwa potoczna, a kurs wywiadu nosił kamuflującą nazwę „Oficerskiego Kursu Doskonalącego Administracji Wojskowej”. Również błędnie autor określa ośrodek szkoleniowy STS 43 Audley End jako „stację wyczekiwania” (s. 52).
Niezwykły walor mają przytaczane przez Autora osobiste relacje żołnierzy AK, w tym także Cichociemnych. Mnie utkwiło w pamięci szczere wyznanie mjr / ppłk cc Feliksa Dzikielewskiego – „Jeżeli ktoś panu powie, że się nigdy nie bał, to znaczy że łże.” I opowiedział, jak strasznie się bał, gdy przenosząc radiostację, natknął się na niemiecki patrol. Skończyło się na strachu…” (s. 341).
Barw ówczesnego życia konspiracyjnego dopełnia np. relacja Cichociemnego, oficera wywiadu ppłk cc Stefana Ignaszaka – „W określonych terminach spotykaliśmy się z „Maksem” [kierował jedną z siatek wywiadu, nazwisko nieznane – przyp. RMZ] u Wasilewskiego, za kościołem św. Karola Boromeusza, na schaboszczaka i ćwiartce jałowcówki. Uzupełniał wówczas istotne szczegóły, na które nie było miejsca w rutynowych meldunkach” (s. 586). O rutynowych obyczajach panujących w konspiracji wspominał Cichociemny ppłk cc Henryk Krajewski – „Na ulicy znajomi nie pozdrawiają się, a w rozmowach nie wymienia się nazwisk, tylko imiona (…) Ciągle musiałem być czujny, aby się nie zdradzić słowem lub gestem. Stale musiałem udawać. (…)” (s. 599).
Zebrany w książce collage czy też mozaika bardzo wielu rozmaitych opowieści niewątpliwie buduje złożony obraz funkcjonowania głównego ośrodka kierowania wojskową strukturą Polskiego Państwa Podziemnego. Szkoda tylko, że ten obraz jest nieco chaotyczny oraz mocno niepełny. Określenie książki mianem „monografii” w mojej ocenie jest trochę na wyrost. Nawet niektóre z tematów uwzględnionych przez Autora jako element „codzienności” KG AK, jak np. bardzo słabo znany aspekt funkcjonowania „ośrodków wypoczynkowych” KG AK zostały potraktowane powierzchownie. W książce znajdziemy jedynie nieuporządkowane po kilka zdań na ten temat – jak na „monografię” to zdumiewająco zbyt mało.
Reasumując – ogrom pracy Autora zasługuje na podziw, szacunek i podziękowania. W skali od zera do dziesięciu oceniłbym publikację na mocną „siódemkę”. Szkoda, że „monografia” wydaje się być w niemałej części „dziurawa”, czymś w rodzaju publicystyczno-dokumentalnego opisu, pomijającego istotne aspekty funkcjonowania Komendy Głównej Armii Krajowej. Na kompletną monografię, uwzględniającą rzeczywiście wszystkie istotne aspekty funkcjonowania KG AK musimy zatem jeszcze poczekać.
Marek Ney-Krwawicz, „Karność, odwaga i ostrożność, koleżeństwo i ofiarność – to naczelne zasady”. Życie codzienne a służba żołnierzy – pracowników Komendy Armii Krajowej 1939-1944″ ISBN 978-83-66911-43-7.
Koniec II wojny światowej oraz sowietyzacja Polski przyniosły ze sobą konieczność rozstrzygnięcia paskudnego dylematu: kolaboracja czy walka? Wybór pomiędzy współpracą z PKWN albo zbrojną konspiracją przeciwko sowieckiej władzy nie był łatwy ani oczywisty. Wielu „stuliło uszy”, ale też niemało wybrało walkę o wolną Polskę.
W miarę syntetyczną, quasi monograficzną, historyczną opowieść o Ich losach napisali właśnie: prof. dr hab. Rafał Wnuk (KUL, obecnie dyrektor Muzeum II Wojny Światowej w Gdańsku) oraz dr Sławomir Poleszak (Instytut Studiów Politycznych PAN, Ośrodek „Brama Grodzka – Teatr NN” w Lublinie). Obaj są uznanymi naukowcami, m.in. współredaktorami Atlasu polskiego podziemia niepodległościowego 1944-1956. Publikacja została zatytułowana – „Niezłomni czy realiści? Polskie podziemie antykomunistyczne bez patosu. Historia ludzi, którym przyszło wybierać w sytuacji, gdy każdy wybór był zły.” (Wydawnictwo Literackie, Kraków 2024, ISBN: 978-83-08-08422-9, ISBN e-book: 978-83-08-07950-8, 872 str.)
W opisie wydawniczym czytamy m.in. – „Niezłomni czy realiści? to przykład tego, jak powinno się pisać dziś historię Polski – rzetelnie i w nowoczesnym ujęciu. (…) Książka historyków Wnuka i Poleszaka pokazuje, że jakkolwiek wyobrażamy sobie antykomunistyczne podziemie po wojnie, prawda wygląda jeszcze inaczej. Autorzy nie stronią od bezpośrednich polemik, piszą o swoich bohaterach z pasją, ale klarownie i precyzyjnie. Demontują mit o „podziemnej wspólnocie”, pokazując rywalizujące lub zwalczające się nurty podziemia. Wyjaśniają też, dlaczego nie zgadzają się na używanie terminu „Żołnierze Wyklęci”.”
Wszystko można powiedzieć o tej publikacji, tylko nie to, że jest suchą, naukową monografią. Niewątpliwie ma walor umiejętnego, syntetycznego spojrzenia na powojenne losy Polski, ale też spojrzenie to przybrało postać relacji z życiorysów konkretnych osób, zaangażowanych w powojenną walkę z komunistami. W książce obecni są zatem m.in. Zygmunt Szendzielarz „Łupaszka”, Józef Kuraś ,,Ogień”, Cichociemny Leopold Okulicki „Niedźwiadek”, Emilia Marcelina Malessa „Marcysia” oraz inni „leśni”, których nazwiska nie są powszechnie znane. Książkę czyta się z zainteresowaniem, niemalże jak utwór literacki, a nie historyczny. To oczywiście spory plus!
Choć publikacja jest całkiem zgrabną syntezą, jednak nie można jej uznać za kompletną monografię. Nie wyczerpuje bowiem zagadnienia. Historyk dr Tomasz Krok (IPN Warszawa), autor m.in. znakomitych publikacji dot. Cichociemnego mjr Andrzeja Czaykowskiego i jego siatki teozofów, w komentarzu do mojego posta na Facebooku trafnie zauważył, że autorzy całkowicie pominęli np. osoby prowadzące działalność wywiadowczą w Polsce po 1945. Dodał słusznie, że jeden rtm. Witold Pilecki nie wyczerpuje tematu, bowiem do 1956 za szpiegostwo skazano ponad 1,8 tys. osób, w tym aż 150 na śmierć. Oczywiście nie sposób więc uznać, że była to jakaś marginalna kategoria oporu wobec „nowej władzy” w powojennej Polsce. Niewątpliwie zatem to pominięcie jest mankamentem, nie jest też jedynym.
Autorzy mieli bez wątpienia trudne zadanie. Jak czytamy na okładce – „W 1945 roku z antykomunistyczną konspiracją związanych było ponad 100 tysięcy kobiet i mężczyzn, a w oddziałach biło się 15-17 tysięcy zbrojnych. Dlaczego po wkroczeniu sowietów do Polski nie złożyli broni? Jak wyglądało ich życie codzienne? Jak zakończyła się walka? Autorzy odpowiadają na te pytania w oparciu o historie konkretnych ludzi.” Umiejętne poprowadzenie narracji pozwala nam samodzielnie wysnuć kluczowe wnioski. Książka ma więc charakter intelektualnie inspirujący. Podzielono ją na szesnaście rozdziałów, przy czym ostatni jest jak gdyby odautorskim podsumowaniem.
Co do „zarzutu” mało monograficznego charakteru książki, warto podkreślić, iż historycy wciąż nie opublikowali nawet cząstkowych monografii choćby tylko najważniejszych organizacji powojennej konspiracji antykomunistycznej; brak także monografii wielu innych istotnych struktur, choć mających charakter lokalny. Skoro więc „cząstkowe” monografie są wciąż w sferze naszych oczekiwań, nie sposób jednak wymagać – zwłaszcza wobec złożoności i rozległości zagadnienia – aby wcześniej pojawiła się kompletna monografia całości.
Zanim przejdziemy do odautorskich enuncjacji, jeszcze o mankamentach książki. Rzecz jasna, najbardziej interesowało mnie rzetelne przedstawienie losów Cichociemnych, którzy walczyli po wojnie w antykomunistycznych strukturach. Według moich danych, było Ich co najmniej 63. Książka przedstawia losy (w części bardzo wyrywkowo) kilkunastu (16) Cichociemnych (alfabetycznie): płk cc Adama Boryczki, mjr cc Hieronima Dekutowskiego, płk cc Mariana Gołębiewskiego, ppłk dypl. cc Macieja Kalenkiewicza, ppłk dypl. cc Jana Kamieńskiego, kpt. cc Mieczysława Kwarcińskiego, por. cc Jana Matysko, płk cc Przemysława Nakoniecznikoff-Klukowskiego, kpt. cc Jana Nowaka-Jeziorańskiego, gen. bryg. cc Leopolda Okulickiego, mjr cc Adolfa Pilcha, płk pil. dypl. cc Romana Rudkowskiego, ppłk dypl. cc Stanisława Sędziaka, mjr cc Adama Trybusa, gen. bryg. cc Elżbiety Zawackiej, ppłk cc Leonarda Zub-Zdanowicza. Nota bene, kolejnym niewątpliwym mankamentem książki jest brak indeksu nazwisk. W wersji elektronicznej książki brak również… paginacji stron (sic!).
Rozumiem, że opisanie losów tylko 63 Cichociemnych, zaangażowanych w powojenną konspirację antykomunistyczną, wymagałoby napisania odrębnej książki. Ale niezrozumiałe jest dla mnie, dlaczego Autorzy pominęli całkowicie Cichociemnych: kpt. cc Mieczysława Szczepańskiego oraz ppor. cc Czesława Rossińskiego, którzy planowali zamach na przewodniczącego KRN Bolesława Bieruta oraz przewodniczącego PKWN Edwarda Osóbkę-Morawskiego. Choć go zaniechali, obaj zostali zamordowani 12 kwietnia 1945 po północy, na schodach podziemi Zamku w Lublinie.Byłoby niezwykle interesujące poznać szczegółowe okoliczności tych Ich działań, w tym także przyczyny decyzji o zaniechaniu organizacji zamachu.
Podobnie nie rozumiem całkowitego pominięcia Cichociemnego ppłk. cc Bruno Nadolczaka – był przecież m.in. autorem raportu Zrzeszenia WiN o sowieckim ludobójstwie i zsyłkach Polaków. To on zdemaskował renegatów z grupy Tatara (Tatar, Utnik Nowicki), jako tych, którzy londyńskim przedstawicielom władz „Polski ludowej” cynicznie „sypali własne podziemie w kraju”. To wciąż bardzo słabo zbadane oraz mało znane istotne fragmenty polskiej historii, ale właśnie rtm. Witold Pilecki kpt. Jerzy Żuralski – kurier do Jana Rzepeckiego, także Cichociemni: kpt. Adam Boryczka – kurier WiN, mjr Bolesław Kontrym, rtm Andrzej Czaykowski, również kurier Jan Błaszczyk ps. Kret – jak podkreśla historyk Zbigniew S. Siemaszko – „padli ofiarą brytyjskich czy też polskich donosów”. Siemaszko wskazuje jako donosicieli sowieckiego agenta w brytyjskich służbach specjalnych Kima Philby’ego oraz prosowieckiego gen. Stanisława Tatara, niegdyś nadzorującego Oddział VI (Specjalny) Sztabu Naczelnego Wodza.
Książka zupełnie nietrafnie bardzo powierzchownie opisuje (w zaledwie kilku zdaniach) rolę gen. Stanisława Tatara. Autorzy piszą – „Polski Londyn potęgował zamęt. (…) Przemożny wpływ na decyzje dotyczące AK wywierał zastępca szefa Sztabu NW do Spraw Krajowych gen. Stanisław Tatar. Ten bliski Stanisławowi Mikołajczykowi oficer był niechętny gen. Leopoldowi Okulickiemu „Niedźwiadkowi” i jego koncepcjom. 7 października 1944 Kopański wysłał do kraju rozkaz, w myśl którego Tatar miał dowodzić okręgami [Armii Krajowej – przyp. RMZ] na odległość, z Londynu” (s. 153) I tyle.
To oczywiście prawda, ale szkodliwą rolę prosowieckiego gen. Tatara nie sposób sprowadzić tylko do jego ambicji dowodzenia Armią Krajową z Londynu. Jego działania miały przecież kluczowy wpływ na szybkie zdławienie przez komunistów powojennej konspiracji przeciwnej sowietyzacji Polski. To Tatar przecież zdewastował operacje zrzutowe dla AK, podżegał do Powstania Warszawskiego, zaplanował samobójczą „akcję Burza” dekonspirującą struktury oporu, założył fałszywą „centralę konspiracyjną Hel”, zdefraudował miliony dolarów przeznaczone dla konspiracyjnych struktur antykomunistycznych, „sypał podziemie w Kraju” oraz przekazał władzom „Polski ludowej” ok. 3 tys. teczek dokumentów Oddziału VI (Specjalnego) wskutek czego bezpieka zidentyfikowała aż 12.516 osób niechętnych „nowej władzy”. Pominięcie niechlubnej roli Tatara w tej książce jest w mojej ocenie kluczowym jej mankamentem.
Są też mankamenty nieco mniejszej rangi. W opisie losów Cichociemnego gen. bryg. cc Leopolda Okulickiego czytamy np. „(…) oficer ten do samolotu wsiadł jako pułkownik, w momencie postawienia nogi na polskiej ziemi automatycznie otrzymał awans na generała brygady”. To oczywiście powielana od lat bzdura nt. rzekomych „automatycznych awansów” Cichociemnych – których nie było. Nie było żadnego „automatyzmu”, jedni CC otrzymywali awans przed skokiem, inni po przerzucie do Polski, niektórzy wcale nie otrzymali awansu. Zwykle decydował o tym szef Oddziału VI (Specjalnego), a nie żaden automat. Doprawdy, w publikacji tak znakomitych Autorów tego rodzaju błąd nie powinien się pojawić.
W opisie losów ppłk dypl. cc Jana Kamieńskiego czytamy, że „został skierowany do pracy w okupowanym kraju i oddelegowany na szkolenie cichociemnych”. Rzecz jasna, nie było żadnego „skierowania” ani „oddelegowania”. Wszyscy kandydaci na Cichociemnych byli ochotnikami, sami podejmowali decyzję o zgłoszeniu się do służby w konspiracyjnej Armii Krajowej.
Warto podkreślić, że pomimo tych mankamentów książka jest niezwykle ożywcza oraz inspirująca intelektualnie. Narracja jest logiczna, spójna i toczy się niezwykle wartko. Można czytać niemal z wypiekami na twarzy. Dziejowe dylematy i wybory ukazane przez pryzmat osobistych decyzji kluczowych postaci antykomunistycznego podziemia pozwalają zrozumieć ich samych oraz przyczyny takich a nie innych rozstrzygnięć. To doskonały „patent” na zrozumiałą dla każdego wielką historię, którą autorzy nie umieszczają ani na cokole, ani choćby na koturnach. Za tego rodzaju sposób prezentacji skomplikowanych powojennych losów Polaków należą się obu Autorom wyrazy najwyższego uznania.
W książce nie opisano losów przedstawicieli wszystkich antykomunistycznych organizacji konspiracyjnych, funkcjonujących po 1945 roku. Nie sposób czynić z tego Autorom zarzutu, choćby z tego powodu, że wówczas objętość książki musiałaby zapewne zwiększyć się dwu- a może i trzykrotnie. Ale mamy czytelne i przejmujące „spojrzenie od środka” na organizację „NIE”, Delegaturę Sił Zbrojnych na Kraj, Zrzeszenie „Wolność i Niezawisłość” oraz inne antykomunistyczne organizacje. W rozdziale zatytułowanym „Jaszczurowcy” (nawiązanie do istniejącego do 1942 Związku Jaszczurczego) czytamy o zrzutach „29 przeszkolonych przez niemieckich instruktorów „cichociemnych” (z Brygady Świętokrzyskiej).
Choć Autorzy ujęli słowo w cudzysłów, to porównanie jest nadzwyczaj niewłaściwe oraz wysoce nietrafne oraz wynika z prostackiej wizji świata, w myśl której każdy spadochroniarz, który nie skakał wraz ze swoją jednostką, ale „pojedynczo” – to właśnie „cichociemny”. To oburzające, że Autorzy pozwolili sobie na tego rodzaju bluźniercze utożsamienie czy porównanie. Może wg. nich zrzucani do Polski agenci NKWD – spadochroniarze Stalina – także byli „cichociemnymi”? Trudno o bardziej obraźliwą insynuację. Użyte przez Autorów sformułowanie świadczy o ich bardzo kiepskiej znajomości realiów dotyczących prawdziwych Cichociemnych… Autorzy rygorystycznie przestrzegający standardów naukowych powinni zrozumieć, iż taką analogią sami się dyskwalifikują, bowiem nie respektuje ona ani standardów naukowych, ani nawet standardów zwykłej logiki. Nota bene, o spadochroniarzach Stalina, infiltrujących struktury AK oraz antykomunistów walczących o wolną Polskę, nie znalazłem w książce ani jednego słowa – to kolejny, istotny jej mankament.
W odniesieniu do Cichociemnego ppłk cc Leonarda Zub-Zdanowicza. Autorzy wywodzą (przypis 53), że „w kilka miesięcy po skoku do kraju zerwał kontakt z AK i wstąpił do NSZ, co AK potraktowała jako dezercję”. Twierdzenie to jest sprzeczne z najnowszymi ustaleniami badaczy, zwłaszcza dr Ewy Rzeczkowskiej (Sprawa Leonarda Zub-Zdanowicza w dokumentacji 14 Sądu Polowego Dowództwa 2 Korpusu Polskiego i 12 Sądu Polowego Polskiego Korpusu Przysposobienia i Rozmieszczenia w latach 1945-1947, w: Przegląd Historyczno-Wojskowy 2019 nr 1, wyd. Wojskowe Centrum Edukacji Obywatelskiej, Warszawa 2019, s. 157-191, publikacja dostępna m.in. na stronie z biogramem). Podobne ustalenia przyjął znacznie wcześniej znakomity dr Bartłomiej Szyprowski (Ze wszech miar żołnierz. Przypadek przejścia do NSZ cc Leonarda Zub-Zdanowicza „Dora”, „Zęba”, w: „Inne Oblicza Historii, Wiedza i życie” 2014, nr 3, s. 20-29 – publikacja także dostępna m.in. na stronie z biogramem). Wymieni badacze już dawno jasno udowodnili, że nie było żadnej „dezercji”, a w marcu 1944 (po podpisaniu umowy scalającej AK i NSZ) Cichociemny Leonard Zub-Zdanowicz wraz z oddziałem podporządkował się dowódcy Okręgu Lublin AK.
W ostatnim rozdziale książki, zatytułowanym „Interpretacje, definicje, kontrowersje” Autorzy m.in. przedstawiają swój pogląd na dwa kluczowe pojęcia, używane w publicznej narracji w kontekście powojennej aktywności konspiracji niepodległościowej. Trafnie zauważają, że „model interpretacyjny przyjmowany przez historyka wpływa decydująco na to, jak traktuje on aktywność powojennego podziemia”. Podkreślają, że „Polska powojenna w niczym nie przypominała II RP. Wszystko było nowe: terytorium, skład narodowościowy, stosunki społeczne, ustrój polityczny, oficjalny kanon wartości, ład gospodarczy, usytuowanie i status państwa w systemie międzynarodowym. Choć inicjatorem i motorem zmian byli Sowieci, choć nie towarzyszyła im masowa mobilizacja społeczna, to tempo, zakres i głębokość przemian miały charakter rewolucyjny”.
Autorzy książki polemizują z twierdzeniem – podnoszonym przez wielu badaczy IPN oraz warszawskie Muzeum Żołnierzy Wyklętych i Więźniów Politycznych PRL – iż w powojennej Polsce miało miejsce „powstanie antykomunistyczne”. Podnoszą całkiem trafnie, iż „W polskim przypadku nie ma ani dowództwa „powstania”, ani stojącej za nim reprezentacji politycznej, nie wiadomo również kiedy miało się ono zacząć i kiedy skończyć. Rzetelne porównanie powstań paryskiego i praskiego do polskiego podziemia powojennego prowadzi do wniosku, że powstania antykomunistycznego nie było. (…) Ani jeden partyzant lub działacz podziemia w pisanych na bieżąco dziennikach, notatkach, późniejszych wspomnieniach czy wywiadach nie określał siebie mianem powstańca, wydarzeń zaś, w których uczestniczył, nie nazwał powstaniem. Termin „powstanie antykomunistyczne” stoi w sprzeczności z autodefinicją powojennych konspiratorów.”
Przywołując ówczesne stanowiska rządu polskiego na uchodźstwie, prezydenta, Naczelnego Wodza oraz kluczowych środowisk emigracyjnych (które wzywały do porzucenia zbrojnego oporu w Polsce), Autorzy podkreślają trafnie i dobitnie – „wszyscy potencjalni przywódcy „powstania antykomunistycznego” zdecydowanie sprzeciwiali się wszelkim insurekcyjnym pomysłom, a żaden konspirator nie uważał się za uczestnika antysowieckiej insurekcji. Teza mówiąca o „antykomunistycznym powstaniu” mogła powstać dzięki odrzuceniu przez badacza obowiązku budowania twierdzeń na podstawie źródeł. Tak „wyzwolonego” historyka ograniczają jedynie jego własne przekonania i wyobraźnia”.
Dodam od siebie, że upolityczniona tendencja do mitologizacji polskiej historii – w części oderwana od źródeł historycznych – jest obecnie silnie obecna w grupie badaczy IPN skupionych wokół jego prezesa dr Karola Nawrockiego. Od dawna lansują oni pozbawioną sensu teorię o rzekomej „niezwyciężoności” Polaków oraz budują publiczną narrację historyczną w istotnej części wokół fałszywych tez. Ich działalność sprowadza się, w skrócie, do propagandowego lukrowania wszystkiego co się da oraz wciągania na cokoły rozmaitych faktów i postaci, bez oglądania się na źródła historyczne. Taka niedorzeczna „polityka historyczna” wyraża się m.in. właśnie lansowaniem tezy o „powstaniu antykomunistycznym”, prezentowaniem Powstania Warszawskiego jako pasma nieustających sukcesów (może nie militarnych ale na pewno politycznych), bzdurnym gloryfikowaniu oczywiście błędnej, dekonspirującej AK „akcji Burza”, czy niedorzecznym przekonywaniem że zbrodnie Niemców były rzekomo „ceną oporu” jaką musieliśmy zapłacić za konspiracyjną walkę. O nadzwyczaj silnej autopromocji samego IPN (jako najwspanialej funkcjonującego) nawet szkoda wspominać. Wolałbym zdecydowanie bardziej rzetelną politykę historyczną, przede wszystkim opartą o historyczne źródła, nie zaś o fantazję czy wyobraźnię np. prezesa IPN.
Autorzy książki demitologizują także drugie kluczowe pojęcie w narracji dotyczącej powojennej konspiracji – pojęcie „żołnierzy wyklętych”. Podnoszą, iż pojęcie to „dezinformuje na kilku poziomach. Formuła wyklętych/niezłomnych sprawia, że AK, WiN, NZW, NSZ i mniejsze organizacje lokalne tracą indywidualne oblicza ideowe i zostają zredukowane do ujednoliconej wspólnoty bojowników – straceńców. (…) Formuła wyklętej wspólnoty zaciera fundamentalne niekiedy różnice dzielące poszczególne nurty podziemia, czyniąc jednością zjawisko, którego istota była różnorodność.”
Autorzy przywołują opinie innych historyków, m.in. dr hab. Mariusza Mazura, który całkiem zasadnie podnosi, iż poprzez używanie tego pojęcia „(…) dochodzi do postrzegania żołnierzy i partyzantów powojennego podziemia niepodległościowego z perspektywy narzuconej im przez komunistów. Patrzenie na nich z takiego punktu widzenia, nadanie im nazwy (!) konotującej propagandowy pryzmat autorstwa ich wrogów jest deprecjonujące i wydawałoby się naganne moralnie”. Prof dr hab. Grzegorz Motyka równie trafnie zauważa, że używanie tego pojęcia jest wyrazem skłonności do bezkrytycznego spojrzenia na powojenna partyzantkę – „W tego rodzaju heroicznej wizji „wyklęci” byli rycerzami bez skazy, którzy nie splamili się złymi czynami. (…) Każda próba zakłócenia tego sielankowego obrazu jest dla jego wyznawców bez mała obrazoburstwem, zasługującym na potępienie. Dla naukowców takie heroiczne przedstawienie „żołnierzy wyklętych” w sposób oczywisty oderwane jest od historycznych faktów.”
W takim właśnie kontekście Autorzy trafnie podsumowują swoją pracę włożoną w napisanie omawianej książki – „Dziejów powojennego podziemia antykomunistycznego nie da się zamknąć w formułach typu „żołnierze wyklęci” czy „żołnierze upadli”. Dla nas historia tej konspiracji to nade wszystko historia ludzi, którym przyszło wybierać w sytuacji, gdy każdy wybór był zły”.
Trudno odmówić racji tej konstatacji. Zachęcam do inspirującej intelektualnie lektury!
Rafał Wnuk, Sławomir Poleszak – Niezłomni czy realiści? Polskie podziemie antykomunistyczne bez patosu, Wydawnictwo Literackie, Kraków 2024, ISBN 978-83-08-08422-9, ISBN (e-book) 978-83-08-07950-8
Książka pt. Pułkownik „Ponury”. Biografia cichociemnego Jana Piwnika – to publikacja kompletna. Po tym dziele Wojciecha Königsberga bardzo trudno będzie komukolwiek napisać cokolwiek nowego o życiu Jana Piwnika. Od teraz jego książkę możemy uważać za kamień węgielny współczesnej legendy pułkownika „Ponurego”. Autorowi należą się słowa najwyższego uznania oraz podziękowania.
Wojciech Königsberg jest uznanym historykiem i publicystą, działa w Środowisku Świętokrzyskich Zgrupowań Partyzanckich Armii Krajowej „Ponury” – „Nurt”, jest także autorem bloga Wokół „Ponurego” Zadebiutował w 2011 książką pt. Droga „Ponurego”. Rys biograficzny majora Jana Piwnika, za którą zdobył Nagrodę im. prof. Tomasza Strzembosza dla autora najlepszej debiutanckiej lub drugiej w karierze książki dot. najnowszej historii Polski. Dwukrotnie zdobył, w głosowaniu czytelników, Nagrodę im. Oskara Haleckiego w konkursie „Książka Historyczna Roku”. W 2018 za książkę pt. AK 75. Brawurowe akcje Armii Krajowej, w 2023 za napisaną wspólnie z dr Bartłomiejem Szyprowskim publikację pt. Zlikwidować! Agenci Gestapo i NKWD w szeregach polskiego podziemia.
Autor właśnie wydał swoją najnowszą książkę pt. Pułkownik „Ponury”. Biografia cichociemnego Jana Piwnika (wyd. Znak, Kraków 2024, ISBN 978-83-240-8740-2 EAN: 9788324087402). Książka waży 1,25 kg, ma 848 strony, 468 fotografii (o ile nie pomyliłem się w liczeniu), w tym sporo nigdy dotąd nie publikowanych. W bibliografii Autor wskazuje m.in.: archiwalia 51 archiwów (w tym własne), 504 źródła drukowane, 208 źródeł internetowych (w tym 77 mojego autorstwa). Te liczby świadczą o ogromie pracy, jaką musiał wykonać Wojciech Königsberg, aby napisać książkę. Jest też inna istotna cecha książki – za priorytetowe Autor słusznie uznał relacje osób, które osobiście znały naszego Bohatera.
Warto dodać, że książka jest, w pewnym sensie, „podsumowaniem” żmudnej pracy badawczej Autora, której jakby „etapami” były wcześniejsze publikacje:
Układ treści jest dosyć oczywisty, bo chronologiczny. tytuły rozdziałów i podrozdziałów nie zaskakują, bowiem są także oczywistym określeniem kolejnych etapów życia oraz kolejnych ról społecznych Jana Piwnika. Książkę otwiera frapujące wspomnienie Mieczysława Sokołowskiego, siostrzeńca Cichociemnego. O pułkowniku pisze m.in. tak:
Druga wojna światowa była dla niego, tak jak i dla milionów Polaków, twardą i brutalną szkołą, w której ostateczny egzamin z człowieczeństwa i obywatelskiej postawy kończył się często drewnianym krzyżem na cmentarnej mogile.” (s. 9).
Kolejne siedem rozdziałów wiedzie nas przez młodość Jana Piwnika, wojenną zawieruchę, pobyt w Wielkiej Brytanii, aż po skok do Polski, konspirację, Góry Świętokrzyskie, Nowogródczyznę oraz próbę podsumowania legendy i pamięci o jednym z najwybitniejszych Cichociemnych.
We wstępie Wojciech Königsberg trafnie zauważa: „Oczywiście miał wady, popełniał błędy, podejmował niesłuszne decyzje, jak każdy z nas. Dlatego tak ważne jest ukazanie jego losów w sposób komplementarny, położenie nacisku na przedstawienie wydarzeń z dzieciństwa i młodości oraz kolejnych etapów życia, które pozwoliły mu z „Jasia” stać się „Ponurym”.
Tytaniczna wręcz praca Autora pozwoliła mu – jak podkreśla – na „(…) ukazanie jeszcze wierniejszego obrazu syna, ucznia, żołnierza, policjanta, cichociemnego, konspiratora, partyzanta, dowódcy, bohatera.” (s.12) Wspomnieć należy, że pierwsza połowa 1940 w życiu Jana Piwnika została zrekonstruowana dzięki… osobistym zapiskom Bohatera, zwartym w kieszonkowym kalendarzyku, przekazanym Autorowi przez jego siostrzeńca.
Książka nie jest łatwa w lekturze, m.in. z uwagi na znaczną objętość oraz dużą drobiazgowość opisów (może nawet niekiedy zbyt dużą). Przyznać jednak trzeba, że Autor dołożył starań, aby styl narracji był żywy i naturalny, a jej treść ciekawa i wciągająca. Zachowano też logikę narracji, w myśl której wszelkie dygresje, opisy, relacje czy wspomnienia bezpośrednio wiążą się z danym fragmentem życiorysu i służą istotnemu pogłębieniu kontekstu prezentowanych faktów.
W książce można znaleźć wiele ciekawostek, m.in. informację, iż w kursie dla przyszłych oficerów Policji Państwowej wraz z Janem Piwnikiem uczestniczył także policjant i późniejszy Cichociemny Piotr Szewczyk. Także nieznaną (albo bardzo mało znaną) informację, iż bezpośrednim dowódcą „Ponurego” w Grupie Rezerwy Policyjnej był Eugeniusz Janczyszyn, późniejszy instruktor kursu odprawowego w Audley End, który pomagał kandydatom na Cichociemnych w układaniu ich „legend” (fikcyjnych życiorysów). Autor wskazuje także, że kandydatów na przyszłych Cichociemnych z 1 Samodzielnej Brygady Spadochronowej wybierał osobiście gen. Stanisław Sosabowski. Nie udało się ustalić, ilu ich wybrał, ale udało mi się obliczyć, że spośród 316 Cichociemnych aż 61 było wcześniej żołnierzami 1 SBS.
Godna uwagi jest także informacja, że Jan Piwnik był uczestnikiem pierwszego kursu dla kandydatów na Cichociemnych w Inverlochy Castle, wraz z nim uczestnikami tego kursu byli też przyszli Cichociemni: ppor. / płk cc Adam Boryczka oraz ppor. / mjr cc Eugeniusz Kaszyński. Autor „wytropił” nawet szkocką sympatię Jana Piwnika o imieniu Kathleen. Niezwykła jest informacja, że pierwszą fotografią Jana Piwnika, która znalazła się w łapach gestapo było znane nam zdjęcie komendanta śpiącego z głową na plecaku, wykonane przez kpr. Feliksa Konderkę. Oczywiście foto dostarczył gestapowcom zdrajca „Motor”.
Dla mnie niezwykle interesująca była (przytoczona za Cezarym Chlebowskim) relacja ze spotkania Jana Piwnika z ówczesnym wicepremierem Stanisławem Mikołajczykiem. Ów kiepski polityk wyraził nadzieję, że „pan jako syn chłopa będzie służył w kraju sprawie naszego stronnictwa.” Cichociemny Jan Piwnik pokazał właściwą klasę – odciął się jasno i zdecydowanie od próby uwikłania Go w jakieś partyjne gierki – „(…) o tym, że jestem chłopskim synem nie zapomniałem nigdy. A teraz jestem wyłącznie oficerem armii polskiej i jadę do kraju walczyć. Dlatego też żadnych zleceń natury pozawojskowej przyjąć nie mogę.”
Muszę przyznać, że ochoczo rzuciłem się na to „co tygrysy lubią najbardziej” czyli właśnie te fragmenty książki które dotyczą szkolenia oraz skoku do Polski Cichociemnego Jana Piwnika. Przy okazji pragnę podziękować Autorowi za miłą rekomendację (w przypisie na str. 167) – „godną polecenia stronę internetową poświęcona cichociemnym prowadzi Ryszard Zając – wnuk cichociemnego por. cc Józefa Zająca ps. „Kolanko”: Cichociemni elitadywersji https://elitadywersji.org
Cieszę się także niezmiernie, że wbrew dotychczasowej narracji rozmaitych historyków i publicystów o rzekomo „skromnych doświadczeniach” spadochronowych Polski, Wojciech Königsberg trafnie i słusznie podkreśla, w kontekście dokonanej podczas II wojny św. rewolucji w zakresie taktyki wojennej, specjalizacji jednostek itp. – „Polska wypadła w tym aspekcie dość przyzwoicie” (s. 166). Autor przypomina początki polskiego spadochroniarstwa, pierwszy wojskowy kurs spadochronowy oraz – oczywiście – utworzenie Wojskowego Ośrodka Spadochronowego w Bydgoszczy, a także propozycje mjr dypl. Włodzimierza Mizgier Chojnackiego oraz kpt dypl. Macieja Kalenkiewicza oraz kpt. dypl. Jana Górskiego.
Autor niestety powtarza dość rozpowszechniony błąd, jakoby grupę szesnastu oficerów zgłoszonych do lotniczego przerzutu do Polski nazywano „chomikami” od pseudonimu Jana Górskiego; to nieprawdziwa wersja rozpowszechniana m.in. przez wnuka mjr dypl. cc Jana Górskiego. W rzeczywistości było odwrotnie, tj. najpierw (styczeń – luty 1940) grupę nazywano „chomikami”, a dopiero ok. półtora roku później (połowa lipca 1941) Jan Górski obrał taki pseudonim (Jan Erdman, Droga do Ostrej Bramy, s. 152). Z uznaniem należy odnotować, że Autor – wbrew dotychczasowej narracji np. IPN – nie przemilcza roli mjr / ppłk dypl. Jana Jaźwińskiego, późniejszego organizatora lotniczego wsparcia dla Armii Krajowej.
Prawdopodobnie z powodu nadmiaru różnych informacji, Autor powiela także powszechny błąd, jakoby „na szkolenia dla cichociemnych zgłosiło się 2413 kandydatów” (s. 179), choć faktycznie zgłosiło się 2385 (Wykaz „Zgłosiło się do pracy w Kraju”, zespół akt Oddziału VI (Specjalnego) Sztabu Naczelnego Wodza w Centralnym Archiwum Wojskowym, sygn. CAW II.52.359, s. 27). Podawana dotąd liczba 2413 wynika z błędnego doliczenia 28 cywilnych kurierów politycznych, których przeznaczeniem nie była służba specjalna (wojskowa) w ZWZ/AK, którzy oczywiście nie zgłosili się na szkolenia dla CC.
Nieścisła jest informacja, iż „przerzucono do Polski 31 kurierów i emisariuszy MSW (…) nazywano ich „kociakami” (s.179). Wprawdzie wg. przywołanego przeze mnie wcześniej zestawienia sporządzonego przez Oddział VI (Specjalny), zgłosiło się 28 kurierów cywilnych, tj „kociaków”, ale nie w tym rzecz, bo rzeczywiście (wbrew informacji z wykazu) przerzucono do Polski 31 kurierów i emisariuszy. Warto jednak zwrócić uwagę, że był wśród nich Józef Retinger – który nie był wcale „kociakiem”. Był też bardziej emisariuszem brytyjskim niż polskim, w zasadzie sam siebie wysłał, realizując na zlecenie SOE misję „Denham”. Ówczesny premier Mikołajczyk zaakceptował zrzucenie Retingera do Polski w tajemnicy przed Prezydentem R.P. i Naczelnym Wodzem, z pomocą władz wojskowych innego, choć zaprzyjaźnionego państwa: Wielkiej Brytanii. Prawna kwalifikacja tego zdarzenia wyczerpuje znamiona czynu określanego jako „zdrada dyplomatyczna”. Z całą pewnością Retinger nie był więc „kociakiem”, choć to ludowcy chcący przypodobać się Brytyjczykom zaakceptowali wysłanie go do Polski.
Autor bardzo trafnie zauważa, że lotnicza pomoc dla Armii Krajowej, tj. zrzuty uzbrojenia i wyposażenia wojskowego, miały charakter „niemalże symboliczny” (s. 180). W mojej ocenie tę pomoc można śmiało nazwać „kroplówką zrzutową”. Należy odnotować z uznaniem, iż Autor prostuje dość powszechny błąd, obecny w publicznej narracji, jakoby 1 Samodzielna Brygada Spadochronowa była „formacją cichociemnych”. Oczywiście nie była, choć z niej wywodziło się aż 61 CC. Wojciech Königsberg prawidłowo podkreśla, iż 1 SBS utworzono „w ramach przygotowań do powstania powszechnego w Polsce” (s. 185).
W bardzo ciekawych fragmentach książki dot. Wachlarza (s. 232 i nast.) zabrakło mi kluczowej informacji, iż utworzony on został na wyraźne życzenie brytyjskiego Special Operations Executive (operacja „Big Scheme”), który przekazał na ten cel 3 mln kredytu dla Armii Krajowej. Co prawda nie wspomina o tym także Cezary Chlebowski w swej monografii „Wachlarza”, ale od czasu jej wydania zyskaliśmy już dostęp do „Dziennika czynności” oraz do wydanych w 2012 pamiętników mjr / ppłk. dypl. Jana Jaźwińskiego – w których wielokrotnie i wyraźnie ujawniono ten istotny fakt.
Warto odnotować, że przy okazji opisu akcji na więzienie w Pińsku Wojciech Königsberg ustalił tożsamość dowódcy szóstej grupy bojowej uczestniczącej w akcji. Wcześniej podawano, że ps. Drucik używał Bronisław Posłuszny, faktycznie zaś był nim ppor./por. Witold Kalinowski. Autor wskazał, że informacji tej nie opublikował, choć była mu znana, zwykle dotąd rzetelny Cezary Chlebowski.
W książce Autor publikuje także nieznane dotąd okoliczności dotyczące akcji ekspropriacyjnych Cichociemnego Zbigniewa Piaseckiego ps. Orlik, wskazując jako źródło maszynopis dr Bartłomieja Szyprowskiego pt. Awanturnik, ale w dodatnim znaczeniu, przekazany do publikacji w „Glaukopisie„. Miałem sposobność zapoznać się wcześniej z tymi ustaleniami niestrudzonego dr Bartłomieja Szyprowskiego. Mogę jedynie napisać, że niecierpliwie czekam na publikację w „Glaukopisie”, która rzuci nowe, pozytywne światło na postać jednego z sosnowieckich Cichociemnych – por. cc Zbigniewa Piaseckiego ps. Orlik.
Autor bardzo rzetelnie, szczegółowo opisuje początek istnienia oraz późniejszy rozwój legendarnej formacji zwanej Zgrupowaniem Partyzanckim Armii Krajowej „Ponury”. Jak się okazuje, na decyzje dowódców lokalnych oddziałów najrozmaitszej proweniencji polityczno – wojskowej, które podporządkowały się „Ponuremu”, zasadniczy wpływ miała istniejąca już legenda Cichociemnego Jana Piwnika. Również rozdziały „Nowogródczyzna” oraz „Pamięć” zwierają wiele interesujących treści, w tym niezwykle użyteczne kalendarium.
Wojciech Königsberg nie zawiódł nas, skrupulatnie, z niemal chirurgiczną precyzją opisując i analizując fakty z życia Cichociemnego Jana Piwnika. Wydawca na okładce podkreśla, że „Historia bohatera z Pińska, Gór Świętokrzyskich i Nowogródczyzny wreszcie została domknięta dzięki dotarciu nie tylko do zachowanych archiwaliów, ale także wspomnień i relacji świadków. Dzieje i czyny „Ponurego” są gęsto zilustrowane niepublikowanymi wcześniej zdjęciami oraz dokumentami, co sprawia, że Pułkownik „Ponury” Biografia cichociemnego Jana Piwnika jest dziełem kompletnym.”
Nie sposób zaprzeczyć – książka pt. Pułkownik „Ponury”. Biografia cichociemnego Jana Piwnika – to publikacja kompletna. Po tym dziele Wojciecha Königsberga bardzo trudno będzie komukolwiek napisać cokolwiek nowego o życiu Jana Piwnika. Od teraz jego książkę możemy uważać za kamień węgielny współczesnej legendy pułkownika „Ponurego”. Autorowi należą się słowa najwyższego uznania oraz podziękowania.
Niewątpliwymi mankamentami książki są w mojej ocenie: raczej dość kiepski papier i wynikająca z tego niezbyt nadzwyczajna jakość publikowanych fotografii. Jakość papieru i fotografii można od biedy uznać za poprawne, jednak jak na publikację tej rangi, w mojej ocenie powinny być zdecydowanie lepsze. Jedna „wkładka” z kilkunastoma kolorowymi fotografiami nie może zmienić tej opinii.
Niezrozumiały jest dla mnie projekt okładki – spodziewałem się raczej nieznanej fotografii płk cc Jana Piwnika albo jakiejś śmiałej, awangardowej wizji Jego wizerunku. Biografia wyjątkowego Cichociemnego, w mojej ocenie powinna być zilustrowana na okładce jego wizerunkiem – rzeczywistym bądź symbolicznym. Tymczasem większą część okładki zajmują napisy (imię i nazwisko Autora oraz tytuł) oraz fotografia zbiorowa dwunastu osób. Dobrze że nasz Bohater znajduje się chociaż w centralnej części tej fotografii, choć mocno dziwi, że grafik nie zechciał go w jakiś zauważalny sposób wyeksponować.
W książce zabrakło mi także czegoś w rodzaju odautorskiego eseju Wojciecha Königsberga, podsumowującego całość zawiłych losów pułkownika „Ponurego”. Być może jednak to świadoma decyzja, wynikająca z faktu, iż Autor nie chciał nadmiernie wykroczyć poza przyjętą przez siebie rolę historyka – dokumentalisty. Niemniej bardzo ciekaw jestem tego rodzaju literacko – naukowej refleksji Wojciecha Königsberga nad życiem Cichociemnego Jana Piwnika. Któż bowiem lepiej niż On zgłębił jego losy?
Wojciech Königsberg, Pułkownik „Ponury”. Biografia cichociemnego Jana Piwnika, Znak Horyzont 2024, ISBN: 978-83-240-8740-2, EAN: 9788324087402, 848 stron, format 150×235.
PS.
Znakomitą, praktycznie bezbłędną książkę Wojciecha Königsberga wydało krakowskie wydawnictwo „Znak”, niechlubnie wsławione publikacją w 2012 oraz 2022 roku 246 błędów i nieścisłości na 417 stronach, w koszmarnie nierzetelnej książce Kacpra Śledzińskiego pt. „Cichociemni. Elita polskiej dywersji”. Drugie wydanie tego bubla udającego książkę „popularnonaukową” grafik Marcin Słociński zilustrował… ukradzioną z internetu fotografią hitlerowskiego skoczka spadochronowego w roli… „cichociemnego”.
Po tym skandalu ani autor Śledziński, ani grafik Słociński, ani wydawnictwo „Znak” nie zachowali się honorowo, więc nie tylko trafili na moją listę „Fałszerzy historii”, ale też przy każdej sposobności będę przypominał ich skandaliczne zachowanie. Chciwość nie może być ważniejsza od przyzwoitości – będę im o tym przypominał, dopóki sprawcy skandalu nie wesprą rzetelnych działań upamiętniających 316 Cichociemnych spadochroniarzy Armii Krajowej. Książką „Pułkownik „Ponury” wydawnictwo „Znak” zmywa z siebie tylko część swej hańby.
Zobacz: