• cichociemni@elitadywersji.org

Aktualności

Feministyczne kłamstwa

Nawiedzony feminizm to odmiana ideologii, według której kobieta jest zawsze lepsza od faceta, nawet jeśli jest gorsza. Ta feministyczna megalomania jest siostrą mitomanii i wprost wiedzie w pułapkę zniekształceń poznawczych. Jeśli dotyczy kobiety choć trochę zauważalnej w historii, choćby lokalnej, a quasi hagiografii tworzonej z motywacji feministycznych towarzyszy usilne wyolbrzymianie lub dodawanie istotnych faktów pozytywnych oraz umniejszanie lub pomijanie negatywnych, to jest oczywistym fałszowaniem historii.

Takie preparowane zniekształcenia poznawcze są zbrodnią przeciwko prawdzie. Nieważna jest przy tym motywacja – cel nie uświęca środków – jakakolwiek, choćby drobna nierzetelność jest historycznym kłamstwem lub kłamstewkiem. Z takim niepożądanym procederem mamy do czynienia w przypadku Elżbiety Zawackiej. To żenujące, ale  biografię „jedynej cichociemnej” zbudowano na mieszaninie okruchów prawdy i wielu kłamstewek oraz fundamentalnych kłamstw. Część z nich pochodzi z opowieści samej Zawackiej (która niestety dość często kłamała o sobie), część jest autorstwa podległych jej hagiografek. Aż przykro o tym pisać…

 

Kłamliwa biografia Elżbiety Zawackiej – wykreowanej jako „jedynej kobiety wśród cichociemnych” – powstawała przez dziesiątki lat, suto wspierana ogromnymi publicznymi pieniędzmi, głównie z kasy toruńskiego samorządu. To bardzo przykre, bo Elżbieta Zawacka ma swoje, niepodważalne zasługi w działalności konspiracyjnej. Jednak pompowany od wielu lat  balon propagandowy rozdęto do monstrualnych rozmiarów, depcząc elementarne normy rzetelności i zwykłej przyzwoitości. Początkowo drobne przekłamania, niedopowiedzenia, liczne nieścisłości – zawsze interpretowane na korzyść tej feministycznej bohaterki – dotarły już do takiego propagandowego etapu, w którym łgarstwo jest toporne i ordynarne, nawet absurdalne – ale wciąż wspierane przez hagiografki Zawackiej, szczególnie zaś przez fundację jej imienia.

Czy ktokolwiek o zdrowych zmysłach przyjąłby jako obiektywną prawdę historyczną twierdzenia, że Elżbieta Zawacka była „agentką wywiadu”, że „odegrała wiodącą rolę w Powstaniu Warszawskim”, albo że „odegrała wiodącą rolę w wyzwoleniu Polski”? A taką kłamliwą narrację obecnie nam się narzuca…

 

Mulley-3-190x250 Feministyczne kłamstwa

Clare Mulley

Każdy, kto ma odrobinę wiedzy historycznej wie, że to wierutne bzdury. Zawacka nie była żadną „agentką”, nie odegrała żadnej roli w Powstaniu Warszawskim (nawet według niej samej, jej udział w Powstaniu „miał charakter incydentalny”), ani też nie miała żadnego wpływu na „wyzwolenie Polski”. Tym bardziej, że w 1945 Polska nie została „wyzwolona” lecz wepchnięta przez Brytyjczyków w łapy Stalina. Jeśli Zawacka miałaby odegrać jakąkolwiek znaczącą rolę w takim sowieckim „wyzwoleniu” musiałaby być np. agentem NKWD. Fakty jednak dla nawiedzonych feministek nie mają żadnego znaczenia 🙁

Niestety, nadymanie propagandowego balona osiągnęło już takie rozmiary, że Fundacja Generał Zawackiej bez żenady publicznie wspiera tak piramidalne i absurdalne bzdury. Co gorsza, feministyczne kłamstwa o Zawackiej zostaną niebawem jeszcze bardziej rozpowszechnione, na przynajmniej europejską skalę, za sprawą nawiedzonej feministki Clare Mulley ponoć dziennikarki BBC oraz autorki książki, mającej się ukazać w maju, o kłamliwym tytule „Agent Zo”.  Nieważne fakty, ważna feministyczna propaganda o „Wielkiej Elżbiecie Zawackiej”…

 

FALSE_Zawacka4_fin-1-230x250 Feministyczne kłamstwaO rozmaitych kłamstwach i kłamstewkach o Zawackiej, preparowanych przez jej hagiografki, pisałem już w artykułach: Elżbieta Zawacka – cichociemna czy agent?, a także Ogniska ignorancji oraz Lans na kłamstwach i po trupach. Nie ma więc sensu powtarzać tej argumentacji. Zachęcam do przeczytania tych artykułów. Problem w tym, że to tylko niektóre feministyczne kłamstewka, z których zbudowano hagiograficzny  – nieprawdziwy – wizerunek tego bożyszcza. Jak się krytycznie przyjrzeć, cała biografia Zawackiej jest mocno nierzetelna.

Warto podkreślić, że wcześniej wielokrotnie próbowałem prostować te ordynarne kłamstwa w komentarzach do postów feministek (w tym z fundacji) oraz we własnych postach na Facebooku. W odpowiedzi… Fundacja Generał Zawackiej zablokowała mnie na Facebooku, zapewne po to, aby dalej swobodnie kłamać, bez narażania się na moją krytykę. Feministka Clare Mulley zachowała się bardziej dojrzale – choć nie przyjmuje moich argumentów, jednak mnie nie zablokowała (jeszcze?)…

Akcja rodzi reakcję. Nachalne propagowanie przez nawiedzone feministki kłamliwej „biografii” Elżbiety Zawackiej musiało wzbudzić zainteresowanie obiektem tej propagandy. Także zainteresowanie krytyczne, całkowicie naturalne w każdym przypadku, również wobec faktów uznawanych za historyczne. Stąd m.in. mój krytyczny tekst. Podstawową regułą badania źródeł historycznych jest ich krytyczna analiza, której celem jest ustalenie wiarygodnych faktów. Bezkrytyczne powtarzanie za źródłem, np. osobowym (relacje, wspomnienia itp.) musi prowadzić do istotnych zniekształceń. Ludzie mają naturalną skłonność do wyolbrzymiania własnych zasług, czy np. przemilczania niewygodnych dla siebie faktów z przeszłości. Nawet gdy nie kłamią świadomie, nie zawsze mówią prawdę, często jej nie znają. Ponadto ludzka pamięć jest zawodna, więc nawet rzetelna relacja obarczona jest ryzykiem wynikającego z tego przekłamania. To elementarz rzetelnego – czyli krytycznego – podejścia każdego badacza historii.

FAKE_agent-zo-okladka-162x250 Feministyczne kłamstwaNiestety, wśród metod badawczych biografii Elżbiety Zawackiej wydaje się dominować szczególna hermeneutyka. Jej istotą jest przyjęte a priori założenie, że „Elżbieta Zawacka była Wielką Polką” (pisownia wg. feministek), jak to się propagandowo przyjmuje – „jedyną cichociemną” – stąd też jej biografia jest nierealnym pasmem samych – gigantycznych, rzecz jasna – sukcesów, zaś owo bożyszcze feministek urasta do roli nieomal demiurga ponadlokalnych dziejów. Z biografii Zawackiej napisanej z tej perspektywy jasno wynika, że w konspiracyjnej pracy zwykle robiła co chciała, zazwyczaj sama wyznaczała sobie cele i zadania, każdego dnia konspiracyjnych realiów zawsze odgrywała wiodącą rolę, była oczywiście niezbędną dla jakiegokolwiek sukcesu Armii Krajowej. Tym nadętym, propagandowym stwierdzeniom nigdy jednak nie towarzyszy podstawowa informacje, że Elżbieta Zawacka co najmniej do października 1943 nie była nawet pełnoprawnym żołnierzem Armii Krajowej, służyła bowiem w formacji pomocniczej – Wojskowej Służbie Kobiet. Tym kłamstwom o Zawackiej „przykrywa się” się niekiedy większe bohaterstwo wielu innych Polek, które miały to nieszczęście, że są mało znane i nie mają nie tylko nawet fundacji własnego imienia, ale choćby zwykłej tablicy pamiątkowej czy rzetelnej publikacji.

W przypadku Zawackiej, ale nie tylko, nawiedzone feministki nie wiedzieć dlaczego, ukrywają nader istotny historyczny fakt, że  zgodnie z ustawą o powszechnym obowiązku wojskowym z 9 kwietnia 1938  kobiety w wojsku (także w Armii Krajowej) mogły służyć jedynie w pomocniczej służbie wojskowej, nie mogły wydawać rozkazów ani być awansowane na stopnie wojskowe. Sytuację prawną kobiet unormował  dopiero dekret Prezydenta R.P. z 27 października 1943 o ochotniczej służbie kobiet, dopuszczający je do pełnienia służby zasadniczej w Wojsku Polskim. Dodajmy, że wg. szacunków kobiety stanowiły ok. 10 proc. żołnierzy AK.

Hagiografka Zawackiej, Pani Doktor Katarzyna Minczykowska, zatrudniona jako studentka przez Elżbietę Zawacką w jej fundacji od 1997 (wciąż ma tam ciepłą posadę), jest autorką książki pt. „Cichociemna. Elżbieta Zawacka. „Zelma”, „Sulica”, „Zo” (wyd. Fundacja Generał Elżbiety Zawackiej, Toruń 2016). Próżno szukać w tej książce wiarygodnej informacji nt. podstawowej kwestii – w jakich okolicznościach Zawacka miała zostać „cichociemną”. Jedynie w… „Kalendarium życia Elżbiety Zawackiej”, sic! czytamy w jednym zdaniu, że „Zo powróciła do kraju skokiem spadochronowym jako cichociemna” (s.315). W wersji anglojęzycznej (pdf do pobrania – Fundacja Generał Elżbiety Zawackiej), przeznaczonej dla czytelników mniej znających polskie realia, już na str. 6 czytamy o Zawackiej – „Member of the Silent Unseen [Polish: „Cichociemni”] (1943)”. Na str. 23 mamy „obszerne wyjaśnienie” – „Nevertheless, on 9 September 1943, with two stiffened ankles, as one of the 316 members of the „Silent Unseen” she flew to Poland”. Dodajmy dla jasności, że w wojsku obowiązują określone reguły postępowania, nie ma tam możliwości samodzielnego „wstąpienia” gdziekolwiek – w wojsku wykonuje się zwykle rozkazy przełożonych.

Z przytoczonych fragmentów książki o „Wielkiej Polce” wynika jednoznacznie, że Pani Doktor Katarzyna Minczykowska publicznie kłamie w żywe oczy w sprawie fundamentalnej – kiedy Zawacka została „cichociemną”. Według infantylnych opowieści Pani Minczykowskiej, cichociemnym można było rzekomo zostać, skacząc z tego samolotu, z którego skakali prawdziwi Cichociemni. Z takiej rażąco nierzetelnej interpretacji ucieszyliby się zapewne wszyscy kurierzy polityczni, a zwłaszcza działający w brytyjskim interesie przeciwko Polsce Józef Retinger, zapewne też „cichociemny” wg. Minczykowskiej… Urojenie Pani Doktor nie jest poparte żadnym dowodem historycznym, nie zostało poddane żadnej krytycznej analizie, co więcej – jest ewidentnie sprzeczne z elementarną wiedzą historyczną na ten temat.

Skok-trningowy-250x157 Feministyczne kłamstwaKatarzyna Minczykowska nie raczyła przy tym wyjaśnić ciekawych sprzeczności. Na przykład takiej – jakim cudem oraz w jakim celu oficerowie Oddziału VI (Specjalnego) Sztabu Naczelnego Wodza – z którymi Zawacka była w ostrym konflikcie personalnym – mieliby wysłać do służby specjalnej (nie kurierskiej) w okupowanej Polsce – w Armii Krajowej – nie zrekrutowaną przez nich kurierkę, nieznajomą kobietę (nie znali nawet jej danych personalnych), nie przeszkoloną w żadnej wojskowej specjalności (poza kursem spadochronowym, co było przydatne tylko w pierwszym dniu przerzutu do Polski)? Dlaczego w dokumentach Oddziału VI (Specjalnego) Elżbieta Zawacka wciąż figuruje jako kurierka KG AK – a nie jako cichociemna, żołnierz w służbie specjalnej? Dlaczego w dokumentach O. VI brak rzetelnych danych personalnych o Zawackiej, są natomiast: jej pseudonim i kłamstwa, w tym m.in. o rzekomym byciu „żoną kapitana służby stałej”?

Istnieje też fundamentalna okoliczność, rażąco nierzetelnie pominięta w kłamstwach Minczykowskiej o Zawackiej, która rzekomo „wstąpiła do Cichociemnych” podczas skoku do Polski 9 września 1943. Otóż w tej dacie Zawacka wciąż była niepełnoprawnym żołnierzem Armii Krajowej – służyła bowiem jako kurierka w pomocniczej formacji, Wojskowej Służbie Kobiet. M.in. z tego powodu, podobnie jak wszystkie kobiety w AK, Zawacka nie mogła wydawać rozkazów ani być awansowana na stopnie wojskowe. Zrównanie praw kobiet i mężczyzn w wojsku nastąpiło dopiero po dekrecie Prezydenta R.P. z 27 października 1943 o ochotniczej służbie kobiet. Jakim więc cudem zatem Zawacka mogłaby wcześniej stać się nie tylko żołnierzem Armii Krajowej, ale nawet żołnierzem AK w służbie specjalnej? Przecież obowiązujące przepisy na to nie zezwalały. W propagandowej narracji o Zawackiej ten podstawowy fakt jest uporczywie pomijany.

W propagandowej narracji o Elżbiecie Zawackiej brak krytycznej analizy wielu bardzo istotnych, podstawowych faktów, podawanych nam do bezkrytycznego wierzenia. Brakuje wiarygodnych ustaleń nie tylko na temat jej służby w pomocniczej formacji AK – Wojskowej Służbie Kobiet. Niejasne są na przykład okoliczności awansu od szeregowej do kapitana. Według Pani Doktor Katarzyny Minczykowskiej, „2 października 1944 została awansowana do stopnia kapitana AK (pierwszy raz awansowana do stopnia kapitana w grudniu 1942) (s.316). Pytania podstawowe – co to za stopień „kapitan AK”? Jakim cudem Zawacka mogła być rzekomo awansowana w grudniu 1942, skoro obowiązujące prawo dopuściło awanse kobiet dopiero po 27 października 1943? Dlaczego Zawacka podczas pobytu w Londynie używała dystynkcji kapitana, skoro została ponoć awansowana na ten stopień dopiero po powrocie do Polski?  Czyżby wynikało to tylko z przyjętej legendy – zapisanej w dokumentach Oddziału VI (Specjalnego) – iż była rzekomo „żoną kapitana służby stałej”? Okoliczności jej awansu w 1944 też nie zostały w biografii Zawackiej opisane wystarczająco, choćby w trzech zdaniach.

Rubens-300-300x191 Feministyczne kłamstwaNiewątpliwe jest, że misja Elżbiety Zawackiej do Londynu przyniosła pozytywny efekt w zakresie dotyczącym unormowania sytuacji kobiet w wojsku. W znacznej mierze to dzięki jej staraniom Prezydent R.P. wydał dekret z 27 października 1943 o ochotniczej służbie kobiet (dotarł do Polski bodaj w maju 1944). Mocno dyskusyjne są natomiast wyniki jej podstawowej, wręcz fundamentalnej misji – usprawnienia łączności pomiędzy KG AK a Sztabem Naczelnego Wodza w Londynie. Pani Doktor Katarzyna Minczykowska przyznaje jednym zdaniem (w… „Kalendarium życia Elżbiety Zawackiej”, sic!), że „skutkiem misji było nieznaczne usprawnienie [podkreślenie moje] łączności KG AK ze Sztabem Naczelnego Wodza w Londynie (…)” – jednak nie podaje, na czym ów rzekomy sukces „usprawnienia łączności” miał polegać. (Cichociemna. Elżbieta Zawacka. „Zelma”, „Sulica”, „Zo”, wyd. Fundacja Generał Elżbiety Zawackiej, Toruń 2016, s.315).

Jeśli Minczykowska pisze w jednym zdaniu o „nieznacznym usprawnieniu”, to reguły krytycznej analizy nakazują przyjąć, że w rzeczywistości żadnego „usprawnienia” nie było. Faktycznie, brak w jakichkolwiek dokumentach choćby niewielkiego potwierdzenia, iż misja Zawackiej do Londynu komukolwiek na coś się przydała. Bezsporne jest natomiast, że spowodowała ostre spory personalne pomiędzy kurierką z pomocniczej formacji – Zawacką, a oficerami Oddziału VI (Specjalnego). Bezsporne jest także i to, że podczas swego pobytu w Londynie kurierka KG AK Elżbieta Zawacka nie potrafiła się porozumieć w tej kluczowej sprawie ani z szefem Oddziału VI, ani z szefem Sztabu Naczelnego Wodza, ani też z dwoma kolejnymi Naczelnymi Wodzami: gen. Władysławem Sikorskim oraz gen. Kazimierzem Sosnkowskim.

Wydawałoby się, że tak istotna kwestia powinna zostać właściwie zbadana przez historyków. Krytyczna analiza – dlaczego wskutek misji Zawackiej niczego nie „usprawniono” w łączności z Krajem miałaby istotne znaczenie historyczne. Niestety, mamy tylko – na ogół pisane z feministycznego przyklęku – nierzetelne, nawet kłamliwe, pełne zachwytów mocno lukrowane biografie Elżbiety Zawackiej. Brak publikacji skupiających się na faktach historycznych, a nie na wzmacnianiu feministycznej propagandy o „Wielkiej Polce”. Dopóki ktoś nie zabierze się za rzetelną analizę rzeczywistych dokonań Elżbiety Zawackiej, dopóki będziemy karmieni feministyczną propagandą – czyli lukrowanym życiorysem będącym mieszaniną okruchów faktów, półprawd, kłamstewek oraz kłamstw. Ze szkodą także dla pamięci o Elżbiecie Zawackiej.

 

 

 

 

 

Cichociemni – gra edukacyjna

Mamy wreszcie porządną grę edukacyjną, w której każdy chętny może się wcielić w Cichociemnego, postrzeganego raczej jak ktoś w rodzaju Jamesa Bonda. Ale oprócz licznych elementów pobudzających emocje oraz wyobraźnię młodych graczy, w grze obecnych jest mnóstwo ciekawych treści edukacyjnych, podanych niejako „przy okazji” zabawy. Ta gra jest prawdopodobnie najlepszym z dotychczas dostępnych „streszczeniem” historii Cichociemnych spadochroniarzy Armii Krajowej 🙂

Czy ta gra może sprawiać frajdę graczom? Na to pytanie powinni odpowiedzieć młodzi ludzie, dla których powstała. W tym artykule spróbuję zrecenzować tę grę, tzn. ocenić jej walory edukacyjne…

 

plansza-300x219 Cichociemni - gra edukacyjna14 lutego br. miała miejsce premiera nowej, planszowej gry edukacyjnej „Cichociemni. Spadochroniarze AK”. Autorami koncepcji gry są: dr Łukasz Płatek (opracowanie merytoryczne) i Piotr Żyłko (projekt graficzny). Grę wyprodukował Instytut Pamięci Narodowej Oddział w Krakowie.

Podczas promocji tej gry, dr hab. Filip Musiał, dyrektor krakowskiego oddziału IPN, mówiąc o Cichociemnych trafnie podkreślił – „Wydawałoby się, że wśród prawie 400 tys. żołnierzy AK, które nasze podziemne wojsko liczyło w momencie największego rozwoju, te 316 osób to niewiele. Ale jeśli spojrzymy na to, gdzie cichociemni byli, w jakich akcjach brali udział, jakie funkcje zajmowali, okaże się, że te 316 osób to był kręgosłup, na którym opierały się najważniejsze działania Armii Krajowej”.

Otóż to – taka właśnie była istota idei cichociemnych, która bardzo często wciąż nie jest dostrzegana przez historyków i popularyzatorów. Niektórzy rolę Cichociemnych w Armii Krajowej sprowadzali niekiedy do rangi „ciekawostki”. Dzięki krakowskiemu IPN po raz pierwszy z całą mocą wybrzmiała w przestrzeni publicznej nowa definicja Cichociemnych – jako doskonale wyszkolonych na Zachodzie żołnierzy Polskiego Państwa Podziemnego. Dotąd w publicznej narracji przedstawiano Ich bezrozumnie jako „żołnierzy Polskich Sił Zbrojnych na Zachodzie”.

gra-2-300x183 Cichociemni - gra edukacyjnaCzynili tak zwłaszcza ci, którzy do dzisiaj nie rozumieją, iż z faktu że Armia Krajowa była częścią polskich sił zbrojnych wcale nie wynika iż była częścią Polskich Sił Zbrojnych. To nie gra słów, ale istotna informacja historyczna. Od razu wyjaśnię, iż termin pierwszy (pisany małą literą) oznacza całość sił zbrojnych II R.P. podczas II wojny św., a zatem: Polskie Siły Zbrojne na Zachodzie, Armię Polską gen. Andersa oraz ZWZ/Armię Krajową w okupowanej Polsce. Termin drugi (pisany wielką literą) oznacza tylko Polskie Siły Zbrojne na Zachodzie – początkowo pod dowództwem francuskim, później brytyjskim. Różnica zatem pomiędzy tymi określeniami ma charakter zasadniczy.

Rzecz jasna, konspiracyjna Armia Krajowa nigdy nie była częścią PSZ, nigdy też nie podlegała dowództwu francuskiemu czy brytyjskiemu. Oczywiście umyka to uwadze tych, którzy nie dostrzegają iż podczas II wojny właśnie jedyną w miarę samodzielną polską armią była wyłącznie konspiracyjna Armia Krajowa. To istotne z punktu widzenia historii Cichociemnych, ponieważ byli Oni elitą Armii Krajowej. Natomiast PSZ we Francji, potem w Wielkiej Brytanii były czymś w rodzaju „wojsk wydzierżawionych”, pod cudzą komendą. Nota bene, po wojnie za udzieloną pomoc wojskową Wielkiej Brytanii musieliśmy… jej zapłacić, m.in. polskim złotem.

 

Pomysł z fascynacji Cichociemnymi
fotpap-300x195 Cichociemni - gra edukacyjna

fot. PAP

Wróćmy do gry. Autor jej koncepcji, dr Łukasz Płatek ujawnił, że „Pomysł na grę zrodził się z fascynacji życiem, wyborami, wartościami, czynami tych niezwykłych żołnierzy.” Dodał także – „(…) my tej gry nie stworzyliśmy, my sięgnęliśmy tylko do przebogatej literatury, dokumentów, wspomnień i po prostu ubraliśmy w szaty różnych zagrań, kart, możliwych interakcji”. Wskazał, że w grze nie rzuca się kostką, a gracze na każdym etapie mają wybór, „żeby nie było losowości, ahistoryczności”.

Podczas promocji gry podkreślano, że „Misje realizowane przez graczy to prawdziwe akcje, które cichociemni przygotowywali, nadzorowali lub realizowali. Z setek brawurowych operacji AK wybraliśmy te, które obrazują szeroki zakres działań podziemnego Wojska Polskiego wobec okupantów niemieckiego i sowieckiego. Graficzne detale na pudełku, planszy i kartach do gry, przytoczone nazwy ośrodków szkoleniowych, opisy lotów, misji i umiejętności skoczków są uproszczonym odzwierciedleniem losów cichociemnych – spadochroniarzy AK.”

 

Nie sposób tym założeniom odmówić trafności. Problem w tym, że dotychczas historia Cichociemnych była dla sporej części historyków i popularyzatorów (niekiedy także dla IPN) czymś w rodzaju „pola minowego” na którym co chwila jakiś „znafca” wylatywał w powietrze. Lista opowiadających głupoty o Cichociemnych wydaje się być nawet dłuższa od listy rzetelnych autorów. Są też oczywiście rekordziści, jak niesławny Kacper Śledziński z wydaną przez nierzetelne wydawnictwo „Znak” książką (246 błędów i nieścisłości na 417 stronach), czy „specjalista IPN od cichociemnych” dr Krzysztof Tochman z broszurą (36 błędów i nieścisłości na 45 stronach) IPN Rzeszów. Obaj wpisani na niechlubną listę fałszerzy historii.

 

karty-1-300x149 Cichociemni - gra edukacyjnaSięgnijmy po grę. W kartonowym, dość sporym pudełku, o wymiarach 30 x 30 x 7,5 cm, znajdują się: instrukcja, broszurka edukacyjna, duża kolorowa plansza, cztery planszetki, 12 drewnianych pionków w kolorach graczy, 32 znaczniki w kolorach graczy, 80 kartonowych żetonów, znacznik czasu i 275 kart. Od razu zastrzegę, że nie jestem specjalistą od jakichkolwiek gier (w tym planszowych) więc moja recenzja w tym zakresie musi ograniczyć się do relacji przeciętnego użytkownika.

Natomiast po lekturze ponad tysiąca rozmaitych publikacji (w tym naukowych) oraz po ponad ośmiu latach własnych kwerend w archiwach, muzeach itp., badań, dociekań, analizie teczek personalnych wszystkich Cichociemnych (w tym mojego Dziadka), także po kilkuset własnych publikacjach, mogę powiedzieć że trochę poznałem historię Cichociemnych. Moja recenzja gry będzie więc w znacznej mierze oceną jej „walorów edukacyjnych”. Oczywiście jest to ocena subiektywna, ale dołożyłem starań, aby miała ona charakter jak najbardziej zobiektywizowany.

 

GRA-248x250 Cichociemni - gra edukacyjnaNa początek dwa ogólne zastrzeżenia. Po pierwsze, główny symbol gry (widoczny na pudełku), czyli facet z bronią krótką skierowaną lufą „w niebo” wywołuje wrażenie braku profesjonalizmu oraz zgrzytanie zębów każdego, kto miał kiedykolwiek do czynienia z bronią. Zwróciłem od razu na to uwagę, bo kiedyś służyłem w wojsku, miałem bardzo często do czynienia z podkomendnymi z ostrą bronią, których uczyłem właściwych reguł jej załadowania i przenoszenia. Broń krótka, zwłaszcza załadowana i odbezpieczona (jak zapewne w tym przypadku) powinna być skierowana lufą na potencjalny cel albo w dół (w ziemię). Z jednej strony chodzi o to, aby nie tracić cennych milisekund na celowanie i oddanie strzału do potencjalnego napastnika. Z drugiej – istotne jest bezpieczeństwo.

bond-234x250 Cichociemni - gra edukacyjna

James Bond

Zapewne autor projektu graficznego sugerował się nieprofesjonalnymi wizerunkami Jamesa Bonda, który tak właśnie trzyma własną broń. Zażartuję, że to kolejny dowód na to, iż brytyjskie wzorce nie są dobre do naśladowania. W widocznej na obrazku pozycji trzymania broni krótkiej ryzyko przypadkowego postrzału we własną głowę jest zbyt duże, a jak mawiają instruktorzy – „z drewnianą nogą można żyć, z drewnianą głową zdecydowanie nie”. Może zasady bezpiecznego obchodzenia się z bronią nie są specjalnie istotne dla 12-letnich uczestników gry, ale w kolejnej jej edycji broń umieściłbym w dłoni Cichociemnego jednak bardziej profesjonalnie.

cc-gra-1-2-300x182 Cichociemni - gra edukacyjnaPo drugie, dr Łukasz Płatek w spocie promującym grę wywiódł, że „niebezpieczeństwo nocnego skoku bojowego do okupowanej Polski było tak wielkie, że nie można było zmuszać ich [Cichociemnych] do tego rozkazem”. To oczywiście błędne wyjaśnienie – zasadę zgłaszania się ochotniczo Cichociemnych do służby w AK wprowadzono nie z powodu „niebezpieczeństwa (jednego) skoku”, ale z powodu niebezpieczeństwa służby w konspiracyjnej Armii Krajowej. Realia okupacji w Polsce były o wiele straszniejsze niż w jakimkolwiek innym okupowanym kraju, o czym wciąż zapominają zwłaszcza zachodni historycy.

Na marginesie trzeba też zauważyć, że ekscytacja skokiem ze spadochronem do okupowanej Polski była właściwa w czasach II wojny św., gdy spadochroniarstwo było jeszcze ogromną nowością – choć Polacy znacznie wyprzedzili zachodnich aliantów. Obecnie warto zwrócić jednak uwagę na to, że skok ze spadochronem był dla Cichociemnych mimo wszystko epizodem – ważnym, ale jednak epizodem – w Ich żołnierskiej służbie. Tak naprawdę istotne jest przecież to, co zrobili po skoku do okupowanej Polski. Nie skakali po to, aby tylko skoczyć…

 

Reguły gry

karty-2-300x149 Cichociemni - gra edukacyjnaNie będę tu oczywiście przepisywał instrukcji, można ją pobrać ze strony IPN. Przedstawię jednak w skrócie podstawowe założenia. Przygotowanie do gry obejmuje głównie odpowiednie potasowanie, podzielenie i ułożenie: 110 kart szkoleń, 39 kart zdarzeń, 16 rozkazów wylotu, 19 kart warunków lotu, 55 kart misji, 4 planszetek graczy, 12 pionków, 32 znaczników. Trochę zaskakuje, że kart zdarzeń jest tak mało (część się powtarza), albo że nie ma wśród nich np. tak typowych dla Cichociemnych zdarzeń jak organizacja oddziału partyzanckiego, siatki wywiadowczej czy zdobycie broni na wrogu.

Jak widać, kart szkoleń jest najwięcej, przy czym liczba kart poszczególnych szkoleń zależy od liczby Cichociemnych, którzy ukończyli dane szkolenie. Najwięcej jest zatem kart kursu spadochronowego, ponieważ prawie wszyscy Cichociemni go ukończyli.

 

karty-szkolenia-172x250 Cichociemni - gra edukacyjna

Niektóre karty szkoleń

Na kartach szkolenia mamy podane nie tylko nazwę i miejsce danego kursu, ale również zdobyte umiejętności, w tym m.in.: wyjątkowa sprawność fizyczna, strzelanie instynktowne, znajomość języków. Ogromnie się cieszę, że w narracji publicznej nt. Cichociemnych uwzględniono wreszcie strzelanie instynktowne i znajomość języków. To moje osobiste „odkrycia” i ustalenia, które dotąd nie były obecne w publikacjach nt. historii Cichociemnych.

W grze może uczestniczyć od 2 do 4 graczy, w wieku od 12 lat. Rozgrywka trwa 25 kolejek, umownie od jesieni 1941 do końca 1944, czyli w grze ok. 30-90 min. W zasadzie w grze mamy Cichociemnych ze specjalnościami w dywersji, łączności oraz wywiadzie, ale istnieje także możliwość realizacji misji sztabowych. Istotne jest dbanie o wysokie morale oraz zdobywanie tzw. „punktów zwycięstwa”, bo od tego – jak w prawdziwym życiu Cichociemnych – zależy sukces w tej grze z okupantami.

karty-zdarzenia-300x148 Cichociemni - gra edukacyjna

Niektóre karty zdarzeń

W każdej kolejce na Cichociemnego czekają określone zdarzenia. Są też karty specjalne, m.in.: ucieczka z więzienia czy zaopatrzenie okręgu. Cieszę się ogromnie, że po raz pierwszy w materiałach edukacyjnych pojawia się Centrala Zaopatrzenia Terenu. To także moje osobiste „odkrycie”, dotąd niestety pomijane w narracji publicznej nt. Cichociemnych.

 

karty-misje-183x250 Cichociemni - gra edukacyjna

Niektóre karty „misji”

Kluczowe znaczenie w grze ma odpowiednie przygotowanie i wykonanie misji. Broniłem się kiedyś mocno przed używaniem tego określenia wobec Cichociemnych, bowiem ich podstawowym zadaniem była ciężka, codzienna oraz niebezpieczna służba w Armii Krajowej – a nie wykonywanie jednorazowych, efektownych zadań. Ale na potrzeby takiej gry nie sposób znaleźć bardziej odpowiedniego słowa.

W analizowanej grze mamy możliwość wykonania wielu różnorodnych „misji”. W każdej z nich stąpamy po śladach Cichociemnych, mamy bowiem m.in. takie misje: wykonanie dokumentacji fotograficznej niewybuchu rakiety V2 z Sarnak (CC Stefan Ignaszak), rozpracowanie KL Auschwitz (CC Stefan Jasieński), w Powstaniu Warszawskim zdobycie budynku Szkoły Policji (CC Kazimierz Bilski), opracowanie podręcznika partyzantki dla szkoły Kedywu (CC Henryk Krajewski), cz też obrona Polaków przed UPA w Hucie Stepańskiej (CC Władysław Kochański). To oczywiście tylko niektóre z „misji” wprowadzonych do gry.

Wśród kilkudziesięciu kart „misji” w mojej ocenie zbędna jest ta o odbiorze zrzutu za pomocą brytyjskiego urządzenia „Eureka – Rebeka”. Dość intensywnie reklamowane w anglojęzycznej literaturze urządzenie w istocie było bublem, tzn. w praktyce nie można było za jego pomocą nawiązać łączności pomiędzy samolotem a zrzutowiskiem. W Polsce funkcjonował jeden egzemplarz tego urządzenia, do niczego się nie przydało, choć obsługa na nim przez wiele nocy zrzutowych pracowała.

 

20240221_145737-194x250 Cichociemni - gra edukacyjnaW naszej grze zwycięzcą jest ten gracz, który zgromadzi najwięcej „punktów zwycięstwa” lub zrealizował najwięcej „misji”. Istotne jest, aby mieć odpowiednio wysokie morale, bowiem także może to przesadzić o zwycięstwie. Czyli – jak w życiu…

Gra może się wydać na pierwszy rzut oka mocno skomplikowana, ale w mojej ocenie zachowano jednak rozsądny kompromis pomiędzy jej szczegółowością a rzeczywistymi realiami historycznymi. Nawet przy maksymalnym uproszczeniu historycznych realiów nie sposób jednak opowiedzieć historii Cichociemnych w trzech zdaniach. W mojej ocenie dr Łukasz Płatek uwzględnił jednak w grze wszelkie istotne czynniki, jakie miały wpływ na powodzenie w realizacji zadań przez Cichociemnych.

karty-3-300x149 Cichociemni - gra edukacyjnaOczywiście można mieć jakieś uwagi czy propozycje zmian co do koncepcji gry. Ale każdy Autor ma swoje „zbójeckie” prawo zaprezentowania takiej koncepcji, jaką uznaje za właściwą. Jeśli zatem ktoś ma zasadniczo odmienną koncepcję (oczywiście taka możliwość wciąż istnieje) może i ma pełne prawo zaproponować grę „Cichociemni” w zupełnie innym kształcie. Gdybym znalazł odpowiednio uzdolnionego informatyka, sam bym się zabrał za opracowanie podobnej, a może nawet nieco lepszej gry.

 

Broszura edukacyjna

broszura-edu-251x250 Cichociemni - gra edukacyjnaTo świetny pomysł, aby kontekst ówczesnych realiów historycznych przybliżyć uczestnikom gry za pomocą broszurki. Historii Cichociemnych nie da się przecież w całości „uprościć” i zredukować tylko do planszy, kart, znaczników czasu itp. Dlatego uważnie przeanalizowałem treści edukacyjne zawarte w broszurce. Trzeba przyznać, że została starannie opracowana, także pod względem edytorskim. Jest bogato ilustrowana, niektóre ze zdjęć opublikowano po raz pierwszy! Na 36 kolorowych stronach również niełatwo „streścić” historię Cichociemnych. Ale można wskazać najistotniejsze idee, fakty, okoliczności. Oczywiście każdy autor ma prawo do własnego ich wyboru, bo przecież prezentuje własną, autorską wizję tejże historii.

Wizja przedstawiona przez dr Łukasza Płatka jest wizją jak najbardziej poprawną historycznie, choć w mojej ocenie nie do końca dokładną, w części nieco stereotypową. Trochę niezrozumiały jest dla mnie opis jednego z pierwszych zdjęć, iż „W związku z brakiem czasu na wielomiesięczne szkolenia, każdy z kursów  (…) był ograniczony czasowo.” (str.2). Rzeczywiście, kursy były ograniczone czasowo, niektóre nawet w kolejnych edycjach skracano (np. kurs wywiadu). Ale szkolenia Cichociemnych były właśnie wielomiesięczne. Tak przy okazji – obecnie kurs spadochronowy AFF (ang. Accelerated Free-Fall, przyspieszony kurs swobodnego spadania) to tylko osiem godzin teorii oraz 5-10 skoków – spadochroniarzem można zostać w jeden weekend…

Historię Cichociemnych rozpoczyna bardzo czytelne i poprawne wyjaśnienie nazwy (s. 3). Potem mamy krótkie, ogólne wprowadzenie historyczne (s.5-7). Dalej dość stereotypowa jednak opowieść o raporcie kapitanów: Górskiego i Kalenkiewicza (s.8-9) ws. łączności z Krajem. Szkoda, że całkiem pominięto historycznie pierwszą propozycję w sprawie utworzenia polskich oddziałów desantowych (spadochronowych), złożoną trzy tygodnie wcześniej przez mjr dypl. Włodzimierza Mizgier-Chojnackiego. Autor wskazuje grupę szesnastu „chomików”, nie wspominając o dziewiętnastu zgłoszonych przez Mizgier-Chojnackiego. Szkoda także, że w broszurze nie ma słowa o przedwojennym Wojskowym Ośrodku Spadochronowym w Bydgoszczy oraz pionierskich doświadczeniach spadochroniarstwa polskiego – których wcale nie mieli zachodni alianci.

edu-trasy-246x250 Cichociemni - gra edukacyjnaTakże stereotypowo, w zgodzie z obecną „linią IPN”, autor broszury całkowicie przemilcza rolę mjr dypl. Jana Jaźwińskiego, oficera wywiadu z Oddziału VI (Specjalnego) Sztabu Naczelnego Wodza – bez którego nie byłoby żadnych skoków i zrzutów do Polski, ani też historii Cichociemnych. To kompletnie niezrozumiałe i dezinformujące, dlaczego wciąż jest pomijany. Stereotypowo także, choć na szczęście wstrzemięźliwie dr Łukasz Płatek wskazuje rolę SOE, choć przemilczając fakt, iż SOE skonstruowana została w oparciu o polskie wzorce oraz od początku uczyła się od Polaków. Na str. 10 mamy błędne utożsamienie STS (Special Training School) ze STA, czyli ośrodkiem SOE, który nie pełnił funkcji szkoleniowych. Podobnie na str. 15.

Proces rekrutacji kandydatów na Cichociemnych (s. 13-15) przedstawiono prawidłowo. Prawdziwy jest też wywód, iż jako ochotnicy „na każdym etapie rekrutacji, szkolenia czy nawet podczas lotu do Polski „zrzutkowie” mogli wycofać się bez podania przyczyn i bez żadnych konsekwencji.” Owszem, ale należało wskazać jeszcze istotniejszą informację – na każdym etapie szkolenia każdy z kandydatów na Cichociemnych poddawany był selekcji i mógł być „zdyskwalifikowany” w każdej chwili: z powodu kontuzji, niezaliczenia któregoś kursu specjalnego czy decyzją Oddziału VI (Specjalnego).

Nieściśle wskazano, że „do kraju przerzucono 316 Cichociemnych (w tym jedną kobietę, Elżbietę Zawacką, ps. Zo)” (s. 15). Otóż Zawacka nie była cichociemną, podczas pobytu w Londynie Oddział VI (Specjalny) Sztabu Naczelnego Wodza nie znał nawet jej danych osobowych, bo… odmówiła ich podania. Nie została wtedy zrekrutowana, przeszkolona na kursach specjalnych dla kandydatów na Cichociemnych. Co więcej, na jedynym kursie w którym uczestniczyła, kursie spadochronowym skakała w nieodpowiednim obuwiu i  po pierwszym skoku skręciła obie kostki. W normalnych warunkach wyeliminowałoby to ją z dalszego szkolenia. Prawda jest taka, że cichociemną Zawacka została uznana grzecznościowo dopiero po wojnie. Jak zauważa Józef Borzyszkowski, w 1943 – „skorzystała z jedynej możliwości powrotu do kraju – zrzutu lotniczego razem z „cichociemnymi” po wcześniejszym przeszkoleniu spadochronowym. Stąd jako jedyna kobieta zaistniała w naszej powojennej świadomości historycznej jako „cichociemny w spódnicy”, choć niezgodnie z rzeczywistością…” (Elżbieta Zawacka (1909-2009), Acta Cassubiana 2009, nr 11, s.486-487)

Duży plus dla autora broszury za stwierdzenia: „Nie było „szkoły” cichociemnych. Nie było też jednego kursu dla cichociemnych, tylko grupy kursów: zasadnicze, specjalnościowe, uzupełniające oraz praktyki.” To jakby sprostowanie kłamstwa w treści tzw. „wystawy elementarnej Cichociemni”, gdzie katowicki Oddział IPN kłamie m.in. nt. rzekomo istniejącego „kursu cichociemnego”.

Szkoda, że autor broszury pominął w niej istotną kwestię znajomości języków obcych przez Cichociemnych. Rozumiem, że nikt dotąd – poza mną – nie przeprowadził badań w tym zakresie, ale naprawdę przeprowadzona przeze mnie analiza teczek personalnych wszystkich 316 Cichociemnych i „wyłuskanie” z nich informacji o lingwistycznych ich umiejętnościach zasługuje na dostrzeżenie. Dobrze, że jest obecna w treści innych elementów gry. Znajomość języków obcych (zwłaszcza języków wroga) była przecież istotnym elementem w procesie rekrutacji kandydatów na szkolenia dla Cichociemnych – co nie było dotąd zauważane..

SZKOLENIA__20220602_115242_kolor_ozn_1000px-2-300x238 Cichociemni - gra edukacyjna

Uproszczony diagram rekrutacji i szkolenia Cichociemnych, sporządzony przez Oddział VI (Specjalny) Sztabu Naczelnego Wodza, Londyn 26 czerwca 1946, (CAW sygn. II.52.359.29).  Kolory dodane przez nas: zielone – kursy, czerwone – ośrodki szkoleniowe. Skróty oznaczają: k.w.k – kurs walki konspiracyjnej, k.o. – kurs odprawowy, STS – Special Training School (Specjalna Szkoła Treningowa) czyli ośrodek szkoleniowy SOE
UWAGA – diagram nie obejmuje wszystkich kursów, a także nie obejmuje wszystkich ośrodków

Dr Łukasz Płatek dość precyzyjnie przedstawia program szkoleń kandydatów na cichociemnych, choć chyba zwiedziony na manowce przez Clary Mulley (autorka reklamowanej książki o Zawackiej) opowiada o szkoleniach które rzekomo miały się odbywać w jakiś „prostych chatach” w Wielkiej Brytanii. Prześledziłem losy wszystkich możliwych ośrodków, w których działali lub szkolili się Polacy, a nawet wytropiłem nieznaną dotąd lokalizację kilku z nich. Żaden kurs nie odbywał się w „prostej chacie”. Brak też wskazania jakiejkolwiek „chaty” w dość fundamentalnej pracy doktorskiej Georgy Derwina pt. Built to Resist, w której skatalogowano wszystkie (nie tylko używane przez Polaków) obiekty infrastruktury SOE w Wielkiej Brytanii. „Prostą chatę” można zatem od razu włożyć między bajki.

Wielka szkoda, że oprócz opowieści o ośrodkach SOE oraz bajki o „prostej chacie”, autor broszury pominął kwestię polskich ośrodków szkoleniowych: polskiej szkoły wywiadu, zakamuflowanej jako „Oficerski Kurs Doskonalący Administracji Wojskowej” czy szkoły łącznościowców, funkcjonującej pod przydługą nazwą „Ośrodek Wyszkoleniowy Sekcji Dyspozycyjnej Oddziału Specjalnego Sztabu Naczelnego Wodza”. Są one obecne na „kartach szkolenia”, ale nie ma ich w broszurze. Już dawno zebrałem sporo informacji na ich temat, nawet zredagowałem odpowiednie hasła w Wikipedii. W mojej ocenie należało o nich wspomnieć, podobnie o tym, że instruktorzy szkolący Cichociemnych byli w większości Polakami.

W rozdziale „Operacje lotnicze do Polski” (s. 19) nie ma jakiejkolwiek informacji o mjr dypl. Janie Jaźwińskim, organizatorze lotniczego wsparcie Armii Krajowej. Jest za to nieścisła teza, że „od początku 1944 roku cichociemnych i zasobniki z bronią zrzucano przez cały rok”. Fakty temu przeczą. Nie jest też nadmiernie precyzyjne twierdzenie, iż „Liberatory zabierały do 15 zasobników i tyle samo paczek”. Otóż przez całą wojnę zabierały do 12 zasobników; miały miejsce tylko cztery zrzuty 15 zasobników – pod koniec listopada i grudnia 1944, gdy nie miało to już większego znaczenia.

W dość krótkim fragmencie tekstu nt. kurierów i emisariuszy (s. 23) zawarto wzajemnie sprzeczne ze sobą informacje. Z jednej strony prawidłowo wskazano, iż kurierzy i emisariusze polityczni „spełniali w czasie II wojny światowej rolę łączników między emigracyjnym rządem w Londynie, a Delegaturą Rządu Na Kraj w Warszawie.” Z drugiej zaś poplątano rolę kuriera, wywodząc iż „gdy Naczelny Wódz lub Szef Sztabu NW mieli do przekazania dowódcy AK szczególnie pilne i ważne informacje, powierzali jednemu ze skoczków misję emisariusza wojskowego (…).” Zapomniano wyjaśnić że rola wojskowego kuriera czy emisariusza była dodatkową rolą jednego z Cichociemnych i nie miała nic wspólnego z zadaniami kurierów politycznych.

Ogromny plus dla Autora za to, iż zechciał podkreślić (s. 27) ogromną dysproporcję pomiędzy wielkością zrzutów zaopatrzenia dla AK do okupowanej Polski oraz do innych krajów. Szkoda jedynie, iż nie dodał choćby jednego zdania wyjaśniającego powody tej nienormalnej sytuacji.

Na str 29-32 broszury zawarto informacje dotyczące służby Cichociemnych w okupowanej Polsce. Proporcje objętości są mocno zaskakujące – właściwy powód skoku Cichociemnych do Kraju został potraktowany dosyć marginalnie. Treść informacji o służbie Cichociemnych w Armii Krajowej także jest zdawkowa, jak można dostrzec, nieco większą wagę Autor przypisał wyposażeniu skoczka (str. 24-25) niż właściwej służbie w AK (str. 29-32). Choć wspomniał o pracy Cichociemnych łącznościowców, nie zauważył że to na nich opierała się cała łączność Armii Krajowej, także w Powstaniu Warszawskim (nieobecnym w tej historii). Choć wspomniał o pracy Cichociemnych w wywiadzie, nie zauważył Ich sukcesów, kilkoma słowami jedynie wspominając o rozpracowaniu rakiet V1 i V2. Nieoczekiwanie informacje o służbie w AK kończy krótki opis akcji na więzienie w Pińsku. Ogromny plus za informację, że w Powstaniu Warszawskim uczestniczyło 95 Cichociemnych. To pierwsza taka informacja w materiałach edukacyjnych IPN, dotąd podawano nieprawdziwie (za Tochmanem), że w Powstaniu uczestniczyło 91 CC.

W rozdziale „Koniec wojny” (s. 33-34) Autor dokonuje smutnego podsumowania wojennych realiów, w tym postawy zachodnich aliantów. Czekam, aż kiedyś w materiałach edukacyjnych IPN przeczytam kluczową informację, że Wielka Brytania Polaków wykorzystała, oszukała oraz zdradliwie porzuciła, czyniąc z nas największych przegranych II wojny światowej, którzy jak ostatni frajerzy jeszcze zapłacili Anglikom za to, że im wojskowo pomagali. Do dzisiaj zresztą anglofile są w polskiej narracji w większości – z niezrozumiałych dla mnie powodów.

 

Podsumowanie

edu-sts-247x250 Cichociemni - gra edukacyjnaNa koniec kilka słów jeszcze o projekcie graficznym. W mojej ocenie praca Pana Piotra Żyłko zasługuje na najwyższe uznanie. Grafika całej gry oraz poszczególnych jej elementów doskonale oddaje klimat tamtych czasów oraz atrakcyjnie i czytelnie uzupełnia edukacyjne funkcje gry. Poza tym pistoletem (na pudełku i broszurze) nieprofesjonalnie uniesionym w górę nie mam żadnych uwag.

Pomimo wskazanych drobnych mankamentów, w mojej ocenie gra spełnić może w bardzo dobry sposób swoją funkcję edukacyjną, rozbudzając ciekawość uczestników i zachęcając ich do pogłębienia swojej wiedzy o Cichociemnych. Trochę mnie martwi dość wysoka cena zakupu gry, co może ograniczyć liczbę potencjalnych graczy. Z drugiej strony, w pewnym sensie wysoka cena jest potwierdzeniem „elitarności” Cichociemnych…

Być może jednak z czasem doczekamy się tej gry w wersji bezpłatnej oraz powszechnie dostępnej, najlepiej w formie aplikacji internetowej, podobnie jak np. gra „Polskie Państwo Podziemne” (IPN Szczecin).

W mojej ocenie gra autorstwa dr Łukasza Płatka, w skali ocen od zera do sześciu, w pełni zasługuje na solidną „piątkę”. Maksymalną ocenę przyznałbym, gdyby poprawiono parę mankamentów, głównie treść „broszury edukacyjnej”. Oprócz uwzględnienia wcześniej wskazanych uwag warto było np. przedstawić pełną listę 316 Cichociemnych, także 95 Cichociemnych – uczestników Powstania Warszawskiego, wreszcie wskazać np. nazwiska Cichociemnych, których fragmenty biogramów posłużyły do przygotowania konkretnych kart misji.

W mojej ocenie autorzy gry: dr Łukasz Płatek (opracowanie merytoryczne) i Piotr Żyłko (projekt graficzny) zasługują na słowa uznania i szacunku za wykonaną pracę. Słowa uznania należą się także Instytutowi Pamięci Narodowej w Krakowie, który grę wyprodukował oraz wypromował. Bardzo dziękuję wszystkim, którzy przyczynili się do powstania tej gry. A każdego zachęcam – zagrajmy!

Szczerze mówiąc, chciałbym zobaczyć dwunastolatków grających w tę grę, sprawdzić czy dobrze się przy niej bawią i czy sprawia im frajdę. A po grze zapytać o ocenę gry oraz o to, co z niej zapamiętali. Tak naprawdę – to ich opinia powinna być rozstrzygająca…

„Cichociemni. Spadochroniarze AK”, autorzy: dr Łukasz Płatek (opracowanie merytoryczne) i Piotr Żyłko (projekt graficzny), IPN Oddział w Krakowie, EAN: 9788382298000. Grę można kupić w księgarni IPN.

 

 

Lans na kłamstwach i po trupach

 

Feministyczna pisarka Clare Mulley oraz Fundacja Generał Zawackiej mają konkretny cel – książka Mulley pod nieprawdziwym tytułem „Agent Zo” ma osiągnąć poczytność „jak Harry Potter”. Czyli potrzeba im jakieś pół miliarda Czytelników. W dążeniu do tego komercyjnego celu – jak można zauważyć – sięga się po kłamstwa oraz bezcześci groby bohaterów Powstania Warszawskiego oraz Armii Krajowej… 

 

Mulley-3-190x250 Lans na kłamstwach i po trupach

Clare Mulley

Od sierpnia 2023 trwa festiwal coraz głupszych postów, głównie w mediach społecznościowych, ale nie tylko, usilnie promujących rzekomo rewelacyjną książkę feministycznej aktywistki Clare Mulley, która zapewne z założenia uważa, że faceci mogą być tylko podnóżkiem kobiet, będących jak wiadomo mistrzami świata i okolic. Współczesna poprawność polityczna nakazuje propagowanie kłamliwej tezy, jakoby kobiety np. podczas II wojny światowej odegrały rolę jeśli nie przełomową, to przynajmniej wiodącą. To, że we wszystkich ówczesnych armiach kobiety odgrywały role pomocnicze jest jednak faktem – smutnym, ale prawdziwym. Oczywiście zdarzały się też kobiety, których rola była bardziej znacząca niż pozostałych. Warto jednak opisując ich losy trzymać się ściśle historycznych realiów.

Książki Clare Mulley nikt jeszcze nie czytał, na razie możemy sobie jedynie polizać okładkę, zawierającą nieprawdziwy tytuł. Pisałem o tym w artykule Elżbieta Zawacka – cichociemna czy agent?  Jak można mniemać, z wypowiedzi samej autorki oraz rozmaitych enuncjacji promocyjnych, żwawo nakręca ona zainteresowanie swym towarem, nie zważając zbędnie na coś takiego jak prawda historyczna. Np. świadomie kłamie w tytule książki, jakoby Elżbieta Zawacka była czyjąkolwiek „agentką”. Do tego kłamstwa autorka bez żenady przyznała się w rozmowie ze mną – patrz artykuł. Jak jest z treścią książki – nie wiadomo, ale z tego co wypisuje Mulley i jej bezmyślni akolici, może być równie „rzetelnie”. Pisałem o tym w artykule „Ogniska ignorancji”.

 
Sławni „po znajomości”

fundacja-zawackiej-300x112 Lans na kłamstwach i po trupachFundacja Generał Zawackiej istnieje od 2001, są w niej przedstawiciele lokalnej, toruńskiej elity. Rok w rok obraca setkami tysięcy złotych. Pieniądze pozyskuje z dotacji władz gminy Toruń, starostwa powiatowego, zarządu województwa kujawsko – pomorskiego oraz z innych źródeł. Z pewnością nie należy to tych organizacji pozarządowych, które mają problem z utrzymaniem się, ostatnio zatrudniała 3 osoby na umowę o pracę i 14 osób na umowę o dzieło / zlecenie. W sprawozdaniu czytamy, że sekretariat fundacji w 2022 (nowszego sprawozdania nie ma) odebrał średnio statystycznie ok. 9 maili dziennie. Dla porównania – odbieram prawie tyle samo maili, choć nikt mnie nie dotuje, a całą pracę związaną z upamiętnianiem 316 Cichociemnych wykonuję samotnie, za własne (bardzo skromne) prywatne pieniądze (obecnie już emeryta z maleńką emeryturką).

Nie zazdroszczę ani niczego nie wytykam Fundacji, tylko zwracam uwagę na bezsporny fakt, że od blisko ćwierć wieku buduje ona wielkość Elżbiety Zawackiej która z rzeczywistej roli kurierki KG AK awansowała do roli „jedynej Cichociemnej”, a być może nawet „najlepszej Cichociemnej”. Kiedyś sama Elżbieta Zawacka przyznała – „Cichociemną nie byłam, wykonałam tylko skok”, manifestując przez całe swe życie rzekomą wyższość kurierów nad Cichociemnymi – żołnierzami Armii Krajowej w służbie specjalnej. Dopiero gdy okazało się, że opinia publiczna wyżej ceni sobie Cichociemnych niż kurierów – Elżbieta Zawacka przyjęła zdecydowanie korzystniejszą dla siebie wersję co do „bycia cichociemną”.

ABW-455E_00004-266x350 Lans na kłamstwach i po trupach

Radiostacja AP-4 źródło: ABW

Podobną postawę wydaje się prezentować obecnie Fundacja imienia „jedynej Cichociemnej”, która raczej nie wykazuje minimum szacunku wobec Cichociemnych, ostatnio – w poście na Fb z 24 stycznia 2024 – kłamiąc w żywe oczy na temat radiostacji konstrukcji Tadeusza Heftmana oraz produkcji Polskich Wojskowych Warsztatów Radiotechnicznych w Stanmore pod Londynem. Za to rażące kłamstwo, przypisujące polskie zasługi Brytyjczykom, będę zmuszony wpisać fundację na listę fałszerzy historii.

To bardzo smutne, że najlepsza podczas II wojny światowej radiostacja do pracy konspiracyjnej – nazywana „polish spy radio” –  skonstruowana i wyprodukowana przez Polaków, używana przez Cichociemnych łącznościowców oraz służby specjalne: brytyjskie, amerykańskie, francuskie – od lat jest niezauważona przez IPN, a polskie zasługi przypisywane są kłamliwie Brytyjczykom…

 

cc-najlepszy-300x220 Lans na kłamstwach i po trupachW artykule Najlepszy Cichociemny pisałem, że „sława” niektórych bardzo znanych Cichociemnych czasem wynika bardziej ze splotu różnych okoliczności, nawet „układów” czy „znajomości” Ich krewnych niż – obiektywnie na to patrząc – z Ich rzeczywistych zasług. Nie chcę tu podawać nazwisk, aby nie wzniecać świętego oburzenia. Życie jest jednak rażąco niesprawiedliwe. Są Cichociemni, którzy mają „swoją” ulicę, albo „swoją” tablicę pamiątkową – bo krewni są lub byli znajomymi lokalnych władz albo byli z „właściwej” opcji politycznej. Nie twierdzę, że ta ulica czy tablica Im się nie należy. Ale przykro zauważyć, że obok Nich są też „zapomniani” Cichociemni – nawet tacy, którzy zapłacili własnym życiem za swoje bohaterstwo – a ulic, tablic, pomników nie mają, nawet są mało znani…

 

Lans na kłamstwach

FAKE_agent-zo-okladka-162x250 Lans na kłamstwach i po trupachŻycie jest rażąco niesprawiedliwe, ale każdy może lansować kogo zechce, a jeśli znajduje na to duże pieniądze, to należy mu się podziw za sprawne działanie. Jest jednak jeden fundamentalny warunek – nie wolno kłamać! W procesie natrętnego lansowania Elżbiety Zawackiej właśnie przekraczana jest ta ostatnia czerwona linia. Otóż wmawia się wszystkim,  że Elżbieta Zawacka pojechała w maju 1943 do Wielkiej Brytanii po to, aby „wstąpić do elitarnych oddziałów Cichociemnych”. To pierwsze kłamstwo.

Cichociemni nie byli oddziałem wojskowym i nie można było do nich „wstąpić”. Do elitarnego grona 316 Cichociemnych rekrutował, a później Ich w długim procesie szkolił Oddział VI (Specjalny) Sztabu Naczelnego Wodza, który potem ekspediował żołnierzy do służby specjalnej w Armii Krajowej. Podczas wojny nikt Elżbiety Zawackiej nie traktował jako „cichociemnej” – bowiem była kurierką – Oddział VI (Specjalny) jej nie zrekrutował, ani nie przeszkolił na kursach specjalnych dla kandydatów na Cichociemnych, ani nie przydzielił żadnych zadań. Została tylko przeszkolona na kursie spadochronowym oraz wykonała tylko skok razem z Cichociemnymi. Dopiero po wojnie uznano ją za Cichociemną – w uznaniu Jej zasług kurierskich – ponieważ po wojnie Cichociemni przyjęli Ją do swego grona.

Clare Mulley już w tytule swej książki bezczelnie kłamie, jakoby Elżbieta Zawacka była „agentką”. Kłamstwom tym nie zaprzecza Fundacja Generał Zawackiej. Katarzyna Minczykowska z tejże fundacji, autorka książki o Zawackiej, nawet wspiera to kłamstwo Mulley, dodając własne, jakoby Zawacka rzekomo w Audley End doskonaliła się właśnie w kwestiach wywiadowczych, nie dla Brytyjczyków (bo – jak  mawiała – za Anglików nie chciała umierać), ale na potrzeby KG AK”patrz artykuł. To drugie kłamstwo.

Elżbieta Zawacka nie była niczyją „agentką”, a takie twierdzenie nawet ubliża pamięci o Niej, gdyż sugeruje że zdradziła własną Ojczyznę. Fundacja Generał Zawackiej gładko przełyka to kłamstwo i produkuje własne, wspierające je, bo przecież najważniejsze, że powstaje opowieść o gen. Zawackiej, adresowana nie tylko do polskiego czytelnika. I tym się zachwycamy.” Otóż nie – w pierwszej kolejności najważniejsza jest prawda historyczna.  Opowieści o Zawackiej jako „agentce” – to echo brytyjskiego fałszowania historii, w myśl której „Enigmę” złamali Brytyjczycy, a cały europejski ruch oporu rzekomo był wynikiem działań brytyjskiego Special Operations Executive (SOE). Tego, że SOE uczyło się od Polaków i zostało zmajstrowane w oparciu o polskie wzorce – zadufani Brytyjczycy nigdy nie przyznają. Oczywiście naturalną konsekwencją tego rażącego łgarstwa Brytyjczyków jest kłamstwo, iż Cichociemni byli „agentami SOE” oraz rzekomo działali pod brytyjskie dyktando, będąc właśnie agentami obcych  (brytyjskich) służb specjalnych.

Bezrozumnie rozpowszechniający tę brednię zwolennicy Zawackiej nie potrafią jednak zrozumieć, iż bezczelnie kłamliwe twierdzenie jakoby Cichociemni – w tym Elżbieta Zawacka, która faktycznie nawet nie była Cichociemną (była kurierką) – byli rzekomo agentami, urąga obiektywnej prawdzie historycznej, także w przykry sposób urąga pamięci o 316 Cichociemnych Spadochroniarzach Armii Krajowej.

 

Lans po trupach…
Flaga-Powstanie-Warszawskie-250x253 Lans na kłamstwach i po trupach

Oryginalna flaga z Powstania…

Spoceni w pogoni za pół miliardem potencjalnych czytelników Clare Mulley oraz różni, dla Brytyjczyków „pożyteczni idioci” (jak choćby były pupil PiS, Arkady Rzegocki, ambasador R.P. w Irlandii), wspierający feministyczno – ideologiczne opowieści o Elżbiecie Zawackiej przekroczyli już także granice absurdu. Otóż lansuje się obecnie brednię, jakoby Elżbieta Zawacka… „odegrała wiodącą rolę w Powstaniu Warszawskim i wyzwoleniu Polski”. To trzecie i czwarte kłamstwo oraz haniebny lans „po trupach” na grobach poległych Bohaterów.

Przyszywana Cichociemna, agentka brytyjskiego SOE, zwyciężczyni Powstania Warszawskiego oraz wyzwolicielka Polski – to stek bzdur, którymi uwłacza się pamięci poległych i zmarłych Bohaterów Powstania Warszawskiego oraz Armii Krajowej.

Oprócz Powstańców Warszawskich i cywilnej ludności Warszawy NIKT nie odegrał „wiodącej roli w Powstaniu Warszawskim”. Każdy, kto usiłuje się lansować na tragedii Powstania Warszawskiego, na grobach zmarłych i poległych – ubliża pamięci rzeczywistym Bohaterom.

 

Minczykowska-Cichociemna-Zawacka-167x250 Lans na kłamstwach i po trupachRzekomo „wiodącą rolę” Elżbiety Zawackiej w Powstaniu Warszawskim – na podstawie jej własnych relacji – opisuje Katarzyna Minczykowska w wydanej przez wspomnianą wcześniej fundację książce pt. „CICHOCIEMNA. Generał Elżbieta Zawacka „Zo”„Powstanie wybuchło niespodziewanie, także dla „Zo”, do której nie dotarł wyczekiwany rozkaz o zameldowaniu się w umówionym wcześniej punkcie zbornym przy ul. Senatorskiej. Trwało 63 dni. W tym czasie Elżbieta Zawacka (…) oczekiwała na konkretne zadania.  W trakcie powstania kilkakrotnie też stawała do „raportu o przydział frontowy”. Niestety, bezskutecznie (…) Początkowo załatwiała „jakieś sprawy w siedzibie KG w gmachu PKO, później przyjmowała ludzi wychodzących z kanałów, dokonywała inspekcji kuchni powstańczych , punktów sanitarnych, szpitali. Aby być jak najbliżej walki, przenosiła też powstańcze granaty (…)

Mimo czynnego udziału w powstaniu warszawskim, swój udział w nim Elżbieta Zawacka nazwała incydentalnym, co najprawdopodobniej wynikało z tego, że „Zo”, mimo jednak przyjętego przydziału do Szefostwa WSK [Wojskowej Służby Kobiet], była jednak niezadowolona z otrzymanych zadań (…)”.

 

Absurd wywodu, jakoby Elżbieta Zawacka „odegrała wiodącą rolę w wyzwoleniu Polski” jest oczywisty dla każdego Polaka. Przecież II wojna światowa nie zakończyła się zwycięstwem Polski – co gorsza, nasza Ojczyzna nie została w 1945 roku „wyzwolona”. Taka jest jednak rażąco nieprawdziwa brytyjska narracja historyczna. Już 2 sierpnia 1944 brytyjski premier Winston Churchill bredził w brytyjskim parlamencie – „Armie rosyjskie stoją obecnie u wrót Warszawy. Przynoszą one za sobą oswobodzenie Polski. Ofiarują Polakom wolność, suwerenność, niepodległość.” W takich realiach historycznych, jeśli Elżbieta Zawacka miałaby odegrać jakąkolwiek (już nawet nie wiodącą) rolę w tego rodzaju „wyzwoleniu Polski” – musiałaby być agentem NKWD… 🙁

 

Pismo do wydawcy

carmelite-house-300x169 Lans na kłamstwach i po trupachSprawdziłem, kto zamierza wydać drukiem kłamliwe rewelacje Clare Mulley, ochoczo wspierane przez Fundację Generał Zawackiej. Napisałem do wydawcy maila oraz list polecony, właśnie otrzymałem potwierdzenie, że mój list dotarł i jest analizowany. Oto jego treść:

 

Szanowni Państwo,

Jestem wnukiem jednego z 316 Cichociemnych Spadochroniarzy Armii Krajowej, twórcą portalu elitadywersji.org, fanpage Cichociemni Spadochroniarze Armii Krajowej oraz jednym z redaktorów polskiej Wikipedii. Piszę do Państwa w związku z przygotowywaną na maj 2024 publikacją książki: Clare Mulley pt. „Agent ZO. The Untold Story of Fearles WW2 Resistance Fighter Elżbieta Zawacka”, wyd. Weidenfeld & Nicolson.

Rzecz w tym, że tytuł tej książki jest nieprawdziwy, sądząc po tym, co podaje Clare Mulley, także treść książki może być rażąco nierzetelna i niezgodna z prawdą historyczną.

Przede wszystkim Elżbieta Zawacka nie była agentem, nie była też Cichociemną. Sformułowanie „agent” odnosi się zapewne do rażąco błędnego przekonania, iż Cichociemni rzekomo byli agentami SOE. Otóż – jako jedyni – NIE BYLI, byli żołnierzami Armii Krajowej w służbie specjalnej, byli rekrutowani, szkoleni oraz ekspediowani do okupowanej Polski przez Oddział VI (Specjalny) Sztabu Naczelnego Wodza. Ani przez chwilę nie podlegali SOE.

Proponuję skontaktować się np. z dr Andrew Hann z English Heritage, który rok temu po mojej interwencji był uprzejmy sprostować nieprawdziwą informację dot. Audley End, jakoby Cichociemni byli „agentami SOE”.

Elżbieta Zawacka podczas wojny nie była jedną z Cichociemnych, była kurierką, którą dopiero po wojnie, w uznaniu jej zasług, Cichociemni grzecznościowo uznali ją, podobnie jak kuriera Jana Nowaka Jeziorańskiego, za „cichociemną”. Faktycznie nie została zrekrutowana, wyszkolona i przerzucona do Polski przez Oddział VI (Specjalny). Jedyny jej „związek” z Cichociemnymi polegał na tym, że uczestniczyła w jednym kursie spadochronowym oraz skoczyła ze spadochronem do Polski wraz z grupą Cichociemnych. Po skoku nadal pełniła służbę jako kurierka – nie była ani cichociemną, ani niczyim agentem.

Niestety, Clare Mulley, jak można sądzić, historii Cichociemnych oraz skojarzeń z wywiadem używa w celu wzbudzenia zainteresowania swą książką, choć jest to rażąco niezgodne z prawdą historyczną. Nie jest prawdą twierdzenie Mulley, jakoby Zawacka „w Wielkiej Brytanii dołączyła do elitarnych polskich sił specjalnych” (Cichociemnych). Nie „dołączyła”, w ogóle nikt nie mógł sam „dołączyć” – o tym decydował Oddział VI (Specjalny) Sztabu Naczelnego Wodza.

Oprócz tego podstawowego kłamstwa, zawartego w tytule, jakoby Elżbieta Zawacka była czyimś „agentem”, rozpowszechniane są jeszcze bardziej niedorzeczne tezy, m.in. jakoby Zawacka „odegrała wiodącą rolę w Powstaniu Warszawskim i wyzwoleniu Polski”. Jest to nieprawda. Po pierwsze, Polska nie została, jak się uważa na Zachodzie, „wyzwolona” w 1945 roku. Zostaliśmy uwolnieni od Niemców, ale zniewoleni przez Rosjan, którzy na długie lata narzucili nam rządy moskiewskich marionetek.

W tym kontekście niedorzeczne twierdzenie Mulley, jakoby Zawacka „odegrała wiodącą rolę w wyzwoleniu Polski” jest nie tylko nieprawdziwe, ale nawet absurdalne. Niestety, za sprawą zachodnich „sojuszników”, w tym polityki Wielkiej Brytanii, walka polskiej Armii Krajowej zakończyła się przegraną, a Polska została oddana przez Churchilla do sowieckiej strefy wpływów.

Niezgodne z prawdą jest też niedorzeczne twierdzenie Mulley, jakoby Elżbieta Zawacka „odegrała wiodącą rolę w Powstaniu Warszawskim”. W tym Powstaniu wiodącą rolę odegrali bohaterscy żołnierze Armii Krajowej oraz innych formacji wojskowych, w tym Narodowych Sił Zbrojnych. Podczas Powstania Elżbieta Zawacka była jedną z kilku referentek w sztabie Wojskowej Służby Kobiet. Była to pomocnicza formacja, głównie dla łączniczek i sanitariuszek. Ogółem kobiety stanowiły ok. 20 proc. walczących Powstańców. Odegrały znaczącą rolę w Powstaniu, ale kłamstwem jest twierdzenie, iż ich rola była bardziej „wiodąca” od żołnierzy walczących z bronią w ręku.

Rola Elżbiety Zawackiej w Powstaniu Warszawskim jest jeszcze bardziej skromna. Jak wynika z biografii napisanej przez dr Katarzynę Minczykowską – przebywała w mieszkaniu przy ul. Gęstej, później Szczygła, gdzie „oczekiwała na konkretne zadania”. Potem „przyjmowała ludzi wychodzących z kanałów, kontrolowała kuchnie i punkty sanitarne dla powstańców, przenosiła granaty”. Kluczowa jest opinia samej Zawackiej nt. swojego udziału w Powstaniu – „swój udział w nim Elżbieta Zawacka nazywała incydentalnym” (Cichociemna generał Elżbieta Zawacka Zo, OW Rytm 2014, s. 153-155) Obecnie Clare Mulley kłamie w żywe oczy, jakoby Elżbieta Zawacka „odegrała wiodącą rolę w Powstaniu Warszawskim”.

W 1990 roku powstała Fundacja Generał Zawackiej, kierowana przez jej krewną. Od tego czasu, dzięki ogromnym publicznym środkom finansowym fundacja ta dokumentuje i upamiętnia m.in. kobiety działające w polskiej konspiracji, w tym także dba o szczególne upamiętnienie gen. Zawackiej. Jak można przypuszczać, nie jest to dbałość szczególnie rzetelna historycznie, skoro obecnie fundacja ta popiera niedorzeczne kłamstwa Clare Mulley, a nawet przypisuje polskie zasługi w skonstruowaniu „polish spy radio” Brytyjczykom.

Szacunek dla walczących o wolność Polski żołnierzy Armii Krajowej, w tym Cichociemnych – elity AK – nakazuje, aby wszelkie publikacje odnoszące się do Ich historii, były zgodne z obiektywną prawdą.

Bardzo Państwa proszę o usunięcie słowa „agent” z tytułu książki Clare Mulley oraz o zweryfikowanie treści zawartych w tej książce, m.in. w porozumieniu np. z Instytutem Polskim i Muzeum im. Sikorskiego w Londynie. Chętnie także włączę się w takie działania weryfikujące. Zasługi Elżbiety Zawackiej są zbyt duże, aby jeszcze propagandowo dopisywać jej cudze dokonania. Proszę także o zapoznanie się z moją argumentacją, zawartą w artykule – Elżbieta Zawacka – cichociemna czy agent?

z wyrazami szacunku
Ryszard M. Zając

 

Czekamy na odpowiedź. W 2024 roku przypada 80 rocznica Powstania Warszawskiego. Uczestniczył w nim także mój Dziadek – Cichociemny. Nie tylko w tę rocznicę niepotrzebne jest publikowanie niedorzecznych kłamstw, jakoby zwycięzcą Powstania Warszawskiego była rzekoma agentka brytyjskiego Special Operations Executive, rzekoma wyzwolicielka Polski Elżbieta Zawacka…

Trzeba zatrzymać haniebne lansowanie Zawackiej na kłamstwach i po trupach rzeczywistych Bohaterów…

 

PS.

Wśród udających książki popularnonaukowe śmieci pseudohistorycznych mamy już – wpisaną na listę fałszerzy historii – wydaną przez nierzetelne, krakowskie wydawnictwo „ZNAK” książkę pseudohistoryka Kacpra Śledzińskiego pt. „Cichociemni. Elita polskiej dywersji” zawierającą co najmniej 246 błędów i nieścisłości na 417 stronach.

Więcej info:

Wydawnictwo „ZNAK” wciąż zarabia pieniądze na sprzedaży kłamstw Kacpra Śledzińskiego. Niektóre wydawnictwa z chciwości są gotowe do naprawdę wielkich poświęceń, w tym także do poświęcenia prawdy

 

 

 

W krainie zrzutowisk 2 – rola GIS

 

Pisałem pod koniec grudnia o świetnym albumie pt. „Tam, gdzie skakali nocą… Historia wybranych zrzutowisk cichociemnych na terenie Generalnego Gubernatorstwa”. Mamy nową, ciekawą publikację w tym projekcie…

 

cover-image-original-1000px-175x250 W krainie zrzutowisk 2 - rola GISW ramach tego samego projektu naukowego„GIS w historii. Możliwości wykorzystania i popularyzacji współczesnych narzędzi geoinformatycznych w naukach humanistycznych na przykładzie czynu zbrojnego cichociemnych” – Autorzy opublikowali właśnie naukowy artykuł pt. Role of Geographic Informations Systems in analysing the selection of cichociemni drop zones based on a case study of the „Mewa 1” drop zone / Rola systemów informacji geograficznej w analizie wyboru stref zrzutów cichociemnych na podstawie studium przypadku strefy zrzutu „Mewa 1”.

Nie dam rady zrecenzować tego artykułu, bo moja wiedza geoprzestrzenno – historyczna jest bardzo skromna, ale mogę artykuł chociaż omówić i skomentować. Choć jest to publikacja naukowa, na dodatek anglojęzyczna, w mojej ocenie warto ją uważnie przeczytać, ponieważ ma charakter bardzo wartościowy poznawczo – istotnie wzbogaca naszą wiedzę o zrzutach Cichociemnych. Dodam, że dr Agnieszka Polończyk – wnuczka Cichociemnego kpt. cc Bolesława Polończyka ps. Kryształ – poinformowała mnie, iż przygotuje niebawem podobną publikację w języku polskim, a także nawet jej uproszczoną, popularyzatorską wersję dla młodzieży. Bardzo dobry pomysł 🙂

 

Kryteria wyboru placówek

Autorzy z projektowego zespołu naukowców: dr Agnieszka Polończyk, dr inż. Michał Lupa oraz prof. dr hab. inż. Andrzej Leśniak, systematycznie, rzetelnie i szczegółowo przeanalizowali, w jakim stopniu wybrane zrzutowiska (placówki odbiorcze) cichociemnych spełniały kryteria zawarte w instrukcjach. Publikacja jest w znacznej mierze studium placówki odbiorczej „Mewa 1” (brytyjskie oznaczenie numerowe pinpoints – 222), zlokalizowanej w pobliżu miejscowości Skalbmierz (powiat proszowicki).

Ta właśnie placówka odbiorcza w nocy 4/5 maja 1944 w sezonie operacyjnym „Riposta”, w operacji lotniczej „Weller 17”, przyjęła ekipę skoczków nr XLIX, skaczącą z samolotu Halifax JP-177 „P” (dowódca operacji lotniczej: F/O Edward Bohdanowicz, 1586 Eskadra PAF). Podkreślić należy, że prawidłowe wyznaczenie miejsca zrzutu spadochroniarzy miało kluczowe znaczenie dla pomyślnego Ich skoku na ojczystą ziemię oraz dla uniknięcia schwytania przez wroga.

 

skorowidz-278x250 W krainie zrzutowisk 2 - rola GIS

źródło: Role of GIS…

Do swojej analizy Autorzy wykorzystali skalibrowane, przedwojenne mapy Wojskowego Instytutu Geograficznego, przekonwertowane na wersje wektorowe. Wykorzystali także cyfrowy model terenu (angielski termin: Digital Terrain Model – DTM) oraz utworzoną dzięki niemu cyfrową mapę przestrzenną. Ponadto żmudnie przeanalizowano wszystkie kryteria wyboru miejsc wyznaczonych jako placówka odbiorcza (zrzutowisko) wskazane w historycznych instrukcjach. Współcześnie trochę podobne, nawet może bardziej skomplikowane analizy, na użytek pilotów wojskowych, błyskawicznie wykonuje pokładowa elektronika samolotów i śmigłowców najnowszej generacji 🙂

W konkluzji artykułu stwierdzono, że ta konkretna placówka odbiorcza (Mewa 1) częściowo spełniała kryteria sformułowane w instrukcjach. Wykonano mnóstwo żmudnej, ale pożytecznej pracy, dzięki której wiemy obecnie dokładnie, jakie główne kryteria przesądzały o wyborze danego miejsca w terenie na placówkę odbiorczą – miejsce zrzutu dla Armii Krajowej. Rozmarzyłem się, że za jakiś czas będą może dostępne takie analizy dla wszystkich zrzutowisk Armii Krajowej, lub choćby tylko dla tych, na których odebrano Cichociemnych, odważnie skaczących do okupowanej Polski.

 

Historia zawsze była geohistorią

Autorzy zasadnie podkreślają trafne spostrzeżenie D.R.Kelley’ego (2010, s. 22) że „Historia była zawsze geohistorią”. Zauważają, że współczesny system informacji geograficznej GIS może być innowacyjnym narzędziem analizy, ale też prezentacji historycznych informacji o danej przestrzeni. W skrócie można powtórzyć za klasykami tej subdyscypliny naukowej (np. Szady, 2013), że przecież nie można zajmować się historią bez znajomości geografii ani odrywać przestrzeni geograficznej od jej kontekstu historycznego. Cała otaczająca nas przestrzeń jest właśnie wynikiem różnych procesów społeczno – historycznych, trzeba tylko umieć je dostrzec, odczytać, zinterpretować.

 

WYKAZ-ZRZUTOWISKA_ozn-300x190 W krainie zrzutowisk 2 - rola GIS

Wykaz placówek odbiorczych, Oddział VI (Specjalny)

W omawianym artykule Autorzy zauważają, że takie geoanalizy w odniesieniu do miejsc zrzutów „mogą stanowić cenne uzupełnienie merytorycznej istniejącej literatury na temat dziejów cichociemnych, otwierając nowe perspektywy badawcze w tym obszarze”. Rzeczywiście, „geohistoria” nie tylko pozwala na nowe spojrzenie na – wydawałoby się już dobrze znane – wydarzenia z historii, ale także, właśnie dzięki narzędziom „geografii historycznej” pozwala ustalić dotąd nieznane lub pomijane aspekty zdarzeń z przeszłości.

Autorzy artykułu przybliżają nam tło historyczne analizowanych zdarzeń. Wskazują, że nawigatorzy samolotów lecących ze zrzutami używali wojskowych map WIG w skali 1:300 000. Dodatkowymi punktami orientacyjnymi, ułatwiającymi dotarcie na miejsce zrzutu były dobrze widoczne z nieba (zwłaszcza w księżycowe noce) linie rzek (piloci mówili nawet o „Wisłostradzie”), mosty, jeziora, tory kolejowe oraz dworce, także inne wyróżniające się, charakterystyczne obiekty terenowe (np. kominy fabryczne, klasztory itp.).

 

W krainie zrzutowisk
karta-mewa-295x250 W krainie zrzutowisk 2 - rola GIS

źródło: Role of GIS

Poszczególne zrzutowiska (placówki odbiorcze), już po wyznaczeniu w terenie, miały swoje „karty ewidencyjne” w dokumentach Oddziału VI (Specjalnego) Sztabu Naczelnego Wodza, który organizował zrzuty. Przybliżoną lokalizację punktu zrzutu wyznaczano poprzez pomiar odległości podanych w milimetrach od krawędzi konkretnego arkusza mapy w kierunku południkowym i równoleżnikowym. Autorzy publikacji tego nie podają, bo wykracza to poza zakres tematyczny artykułu, ale warto dodać, że po znalezieniu się w domniemanej strefie zrzutu, lotnicy z „samolotu zrzutowego” mieli zwykle nie więcej niż ok. 15 minut na odnalezienie świateł sygnalizacyjnych zrzutowiska na ziemi. Czasem – szukając zrzutowiska – krążyli nad danym terenem dłużej, ale zawsze wiązało się to z problemami z powrotem na macierzyste lotnisko, ze względu na nadmierne zużycie paliwa…

Trzeba przyznać, że w ramach tego projektu trójka naukowców wykonała sporo pożytecznej pracy. Najpierw starannie zdigitalizowano, potem skalibrowano stare mapy. Później dokonano georeferencji (pewnego rodzaju dopasowania) tak pozyskanych cyfrowych map, dodając wyznaczone punkty kontrolne oraz identyfikując charakterystyczne obiekty terenowe. Następnymi etapami pracy w ramach projektu były: wektoryzacja, przygotowanie projektu mapy, także analiza przestrzenna.

 

12_zrzut-pojemnikow-belgia-300x218 W krainie zrzutowisk 2 - rola GIS

Zrzut zasobników z zaopatrzeniem

Gdyby oficer komórki zrzutów AK dysponował wówczas tak nowoczesnym narzędziem jak GIS, zapewne miejsce zrzutowiska „Mewa-1” 222 (oraz pozostałych) byłoby wyznaczone perfekcyjnie, w tym przypadku położone kilometr dalej na północy wschód. Autorzy artykułu wskazują bowiem, że „wybrana lokalizacja nie spełniała założonych standardów bezpieczeństwa”, tzn. w przyjętym miejscu utrudnione było ukrycie (zakopanie) zasobników i paczek zrzutowych. Na szczęście inne kryteria wyboru miejsca były respektowane, przynajmniej częściowo.

Części z teoretycznych kryteriów lokalizacji zrzutowiska, z uwagi na brak danych, nie sposób było jednak zweryfikować. Można te naukowe analizy podsumować krótko – nie tylko „Mewa 1” 222, ale zapewne inne placówki odbiorcze nie były idealnymi miejscami zrzutu, zawsze jakieś kryteria bezpiecznej lokalizacji mogły nie być spełnione. To tylko ilustruje tezę, że przy każdym zrzucie (skoczków czy materiałowym) istniało – tam, na ziemi – spore ryzyko walki z agresywnym wrogiem. Na szczęście, jak wiemy obecnie, poza niewieloma przypadkami zrzutów, ryzyko udało się okiełznać. Bardzo przykrym przykładem skutku zrzucenia spadochroniarzy w niewłaściwe miejsce jest operacja zrzutowa „Jacket”, podczas której brytyjski nawigator pomylił się aż o 130 km!  Szereg błędów – z których kluczowym był właśnie zrzut w niewłaściwe miejsce – skutkowało śmiercią dwóch Cichociemnych…

 

Na tropie zrzutowisk

zasobnik-37-578-16-300x192 W krainie zrzutowisk 2 - rola GISAutorzy artykułu w jego zakończeniu odnoszą się do pracy wykonanej przez dr Andrzeja Borcza oraz Waldemara Natońskiego, przeprowadzonej w ramach naszego projektu „Na tropie zrzutowisk Armii Krajowej”. W artykule czytamy m.in. – coraz więcej badaczy zainteresowanych lokalną historią poszukuje rzeczywistych stref zrzutów w oparciu nie tylko o dokumenty archiwalne, ale także relacje i wspomnienia świadków (Borcz, 2023; Natoński, 2023). (…) Z pewnością badania terenowe mogą stanowić cenne uzupełnienie dotychczasowych badań, które – wzmocnione analizami przestrzennymi – przybliżają nas do jeszcze dokładniejszej rekonstrukcji faktów historycznych.”

Sądzić wolno, że to dobre podsumowanie wysiłków, aby przy użyciu rozmaitych narzędzi badawczych, dotrzeć do istoty prawdy obiektywnej dotyczącej zrzutów Cichociemnych i zaopatrzenia dla Armii Krajowej. Projekt naukowy, zrealizowany przez trójkę krakowskich naukowców, należy uznać nie tylko za udany, nowatorski, ale także za bardzo pomocny w ustaleniu istotnych elementów naszej „wiedzy zrzutowej”. Projekt naukowy „GIS w historii. Możliwości wykorzystania i popularyzacji współczesnych narzędzi geoinformatycznych w naukach humanistycznych na przykładzie czynu zbrojnego cichociemnych” realizowany był w latach 2018-2023 w ramach programu „Dialog” Ministerstwa Edukacji i Nauki, przez zespół naukowców: dr Agnieszka Polończyk, dr inż. Michał Lupa oraz prof. dr hab. inż. Andrzej Leśniak.

 

Kroplówka zrzutowa

zasobnik-1-225x300 W krainie zrzutowisk 2 - rola GISWarto podkreślić, że wskutek brytyjskich decyzji politycznych mieliśmy podczas wojny paskudną dla Polski politykę „kroplówki zrzutowej” dla Armii Krajowej. Łamanie przez SOE ustaleń z Oddziałem VI (Specjalnym) spowodowało dwukrotnie mniejszą ilość zrzutów niż możliwe. Wyznaczenie Polski jako trzeciorzędnego teatru działań wojennych – dodatkowo ponad sto dziesięć razy mniej zrzutów niż np. do Jugosławii. W efekcie brytyjskiej polityki, także przez hamowanie zrzutów przez np. premiera Mikołajczyka czy prosowieckiego gen. Tatara, przez całą wojnę Armia Krajowa została wzmocniona ledwo 316 Cichociemnymi (choć przeszkolono 533 spadochroniarzy do zadań specjalnych) oraz otrzymała niewielkie zaopatrzenie, mieszczące się w całości w jednym niedużym pociągu towarowym. Ale było to istotne źródło zaopatrzenia AK – gdyby nie te zrzuty, byłoby jeszcze gorzej…

 

 

Agnieszka Polończyk, Michał Lupa, Andrzej Leśniak – Role of Geographic Informations Systems in analysing the selection of cichociemni drop zones based on a case study of the „Mewa 1” drop zone, w: Polish Cartographical Review, vol 55, styczeń 2023, s. 87-110, e-ISSN 0324-8321, 2450-6966, ISSN 0324-8321.

Publikacja jest do pobrania (pdf) dla wszystkich na tej stronie, a także  (po podaniu hasła dostępu) w portalowej wirtualnej bibliotece oraz w bibliotece zrzutowej.

PS.

Oryginalna okładka Polish Cartographical Review nie zawiera grafiki ze spadochronem, ale nie mogłem się oprzeć, aby na potrzeby tego artykułu ją wzbogacić 🙂

 

Ogniska ignorancji

 

Publiczna pamięć o Cichociemnych jest tego rodzaju, że coraz więcej bzdur rozpowszechnianych jest – pod pozorem prawdy – przez tzw. „autorytety”. Niestety, w tym niechlubnym gronie są także autorytety prawdziwe, które rozpowszechniają brednie na temat Cichociemnych pod zazwyczaj wiarygodnym szyldem. Tym bardziej takie kłamstwa są niebezpieczne.

W artykule „Najlepszy Cichociemny”, wcześniej w kilku innych, zwróciłem uwagę na rozwijający się żwawo proceder fałszowania historii Cichociemnych. To bardzo smutne, ale w nierzetelnej narracji historycznej uczestniczą nierzadko tzw. autorytety, albo podmioty zasłużone np. w środowiskach polonijnych. Jaki jest powód tego, że zadeptują prawdę historyczną oraz bardzo często rozpowszechniają antypolskie kłamstwa?

 

Mulley-3-190x250 Ogniska ignorancji

Clare Mulley

W ostatnich dniach można zauważyć niebywałą skalę historycznych krętactw oraz konfabulacji, rozpowszechnianych przez „pożytecznych idiotów”  – tym razem działających na rzecz Anglików – w związku z przygotowywaną na maj premierą książki zaangażowanej „słusznej” lewackiej aktywistki Clare Mulley pt. „Agent ZO. The Untold Story of Fearles WW2 Resistance Fighter Elżbieta Zawacka”. Czy to przypadek, że lewackie kłamstwa, mające wesprzeć różne lewicowe teorie, uderzają z największym impetem? O książce i związanych z nią kłamstwach pisałem w artykule Elżbieta Zawacka – Cichociemna czy agent?

agent_00-113x250 Ogniska ignorancjiNiestety, to co się opowiada publicznie na temat Elżbiety Zawackiej bije wszelkie możliwe rekordy głupoty. Już nie tylko „jedyna cichociemna”, ale także „najlepsza”. W skrócie można to sprowadzić do jednej tezy – była mistrzem świata i okolic… Niestety, siła tych kłamstw jest potężna, bo uczestniczą w ich rozpowszechnianiu rozmaite podmioty, których nie sposób w pierwszej chwili podejrzewać o nierzetelność oraz działalność antypolską. Niestety, jak zauważył kiedyś Stanisław Lem – „Tego co jeden idiota nabredzi, nawet czterdziestu mędrców nie naprawi”.

 
Fałszerstwa „pożytecznych idiotów”

Nie jestem w stanie zrozumieć, dlaczego w procederze, nazwijmy to wprost – fałszowania historii, na korzyść Brytyjczyków – chętnie uczestniczy… Fundacja Generał Elżbiety Zawackiej, dotąd dość rzetelna w swoich działaniach. Autorka książki, Clare Mulley – do której napisałem wskazując kłamstwo w tytule – „wyjaśnia” kłamliwie:

„Agent” nie odnosi się tutaj konkretnie do agenta SOE lub MI6, ale do roli, jaką rozumieją brytyjscy czytelnicy.” / 'Agent” here refers not specifically to SOE or MI6 agent, but to the role as understood by British readers.

Czyli nie była agentką, ale brytyjscy czytelnicy ją tak „rozumieją”… (patrz artykuł)

 

agent_01-300x162 Ogniska ignorancjiDr Katarzyna Minczykowska, autorka całkiem dobrej, rzeczowej książki pt. CICHOCIEMNA. Generał Elżbieta Zawacka „Zo” (wyd. OW RYTM, Warszawa, 2014), także w odpowiedzi na wytknięcie kłamstwa w tytule, przyznała mi:

„Racja, Cichociemni nie byli agentami SOE (…) jeśli CC nazywa się agentem to jest fałsz.” Niestety, dodała do tego własne krętactwo – „„Zo” była nie tylko „cichociemną” (…) w Audley End doskonaliła się właśnie w kwestiach wywiadowczych, nie dla Brytyjczyków (bo – jak mawiała – za Anglików nie chciała umierać), ale na potrzeby KG AK, przede wszystkim „Zagrody”. (patrz artykuł)

agent_02-300x235 Ogniska ignorancjiTych bzdur nie ma w książce jej autorstwa – ani w jakichkolwiek innych źródłach, w tym w tece personalnej – więc to zapewne „nowe odkrycie” wyssane z palca, mające uzasadnić rewelacyjne kłamstwa Mulley. Teza, iż w STS 43 Audley End kogokolwiek „doskonalono w kwestiach wywiadowczych” jest nowa, w żadnej z bardzo wielu publikacji na ten temat oczywiście takich rewelacji nie ma. Audley End było „Wyższą Szkołą Kłamstwa”, szkolono w nim na kursach walki konspiracyjnej oraz odprawowym, uczono m.in. tzw. legendy.

Elżbieta Zawacka była kurierką, określaną czasem jako „przyszywaną cichociemną”, którą w istocie nigdy nie była (została uznana za Cichociemną, podobnie jak kurier Jan Nowak-Jeziorański). Ukończyła tylko jeden kurs spadochronowy, po to aby powrócić samolotem (i skoczyć ze spadochronem) do Polski. Nie uczestniczyła w żadnych innych kursach specjalnych dla Cichociemnych. Opowieści, że była rzekomo „agentką wywiadu” (którego?) można śmiało włożyć pomiędzy kiepskiej jakości bajeczki dla dzieci. Nota bene, polski wywiad dopuścił się strasznego marnotrawstwa, nie wykorzystując do pracy w wywiadzie takiej rzekomej „agentki”, która sama się ponoć w tym fachu „doskonaliła”. Przecież po powrocie nadal pracowała jako kurierka w „Zagrodzie” KG AK…

 
Kłamstwo w tytule

agent_03-268x250 Ogniska ignorancjiNie znam treści książki lewicowej aktywistki Mulley, ale już w jej tytule zwarte jest rażąco nierzetelne kłamstwo – otóż Elżbieta Zawacka nie była żadną „agentką”. To echo brytyjskiego fałszowania historii, w myśl której „Enigmę” złamali Brytyjczycy, a cały europejski ruch oporu był wynikiem działań brytyjskiego Special Operations Executive (SOE). Oczywiście naturalną konsekwencją tego rażącego łgarstwa jest kłamstwo, iż Cichociemni byli „agentami SOE” oraz rzekomo działali pod brytyjskie dyktando, będąc właśnie agentami obcych służb specjalnych.

Bezrozumnie rozpowszechniający tę brednię zwolennicy Zawackiej nie potrafią jednak zrozumieć, iż bezczelnie kłamliwe twierdzenie jakoby Cichociemni – w tym Elżbieta Zawacka, która faktycznie nawet nie była Cichociemną (była kurierką) – byli rzekomo agentami, urąga obiektywnej prawdzie historycznej, także w przykry sposób urąga pamięci o 316 Cichociemnych Spadochroniarzach Armii Krajowej.

 

Wpisana w kłamliwą propagandę książki Mulley piramida kłamstw na temat Zawackiej sięga szczytów absurdu. Instytut Kultury Polskiej w Nowym Jorku (Polish Cultural Institute New York) opublikował 10 stycznia br. na Facebooku post, w którym czytamy ewidentne brednie nt. Zawackiej:

  • była „agentką SOE”
  • „w Wielkiej Brytanii dołączyła do elitarnych polskich sił specjalnych” (Cichociemnych)
  • „została potajemnie przeszkolona na brytyjskiej wsi”
  • „odegrała wiodącą rolę w Powstaniu Warszawskim i wyzwoleniu Polski”
 
Wyzwolicielka Polski…

agent_04-300x180 Ogniska ignorancjiDokładne sprostowanie tych bzdur wymagałoby odrębnego, całkiem sporego artykułu. Przypomnijmy Stanisława Lema – „Tego co jeden idiota nabredzi, nawet czterdziestu mędrców nie naprawi”. Otóż Zawacka nie była niczyją agentką, nie dołączyła do „elitarnych sił specjalnych” (ukończyła tylko krótki kurs spadochronowy), nie była „potajemnie przeszkolona na brytyjskiej wsi” (do zadań wywiadowczych), nie odegrała „wiodącej roli” ani w Powstaniu Warszawskim ani w „wyzwoleniu Polski”…

 

Post rozpowszechnił także, skompromitowany już niegdyś swoją niewiedzą, Jego Ignorancja Arkady Rzegocki (patrz: Arkady Rzegocki – ambasador ojkofobii) obecny ambasador RP w Irlandii. Do kłamstw cudzych dołożył własne, wywodząc kłamliwie że Zawacka:

  • „była jedyną kobietą w elitarnej jednostce specjalnej Armii Krajowej” / „as the only female member of the elite special unit of the Home Army #Cichociemni” 

Oczywiście Cichociemni nie byli żadną „jednostką specjalną AK”, w ogóle nie stanowili żadnej jednostki wojskowej.

 

rzegocki-enigma-2-300x250 Ogniska ignorancjiJego Ignorancja Ambasador ma też inne rewelacje, np. 17 stycznia rozpowszechnił post, iż rzekomo:

  • „w 1940 roku polski matematyk i kryptolog Marian Rejewski złamał kod Enigmy w obecności Alana Turinga podczas spotkania w Paryżu”.
  • „Dzięki dokumentom dostarczonym przez francuski wywiad, Polacy przystąpili do pracy nad kopiowaniem maszyny, co później znacząco przyczyniło się do skrócenia II wojny światowej”…

 

Nie wiem, co to za ambasador R.P., który kłamie na temat Polaków i przypisuje ich zasługi Brytyjczykom i Francuzom 🙁 

W rzeczywistości 17 stycznia 1940 Polacy złamali pierwszy klucz dzienny „Enigmy” używanej przez Wehrmacht. Później liczba odnalezionych nastawień i kluczy wzrosła do 126. Co to są klucze i nastawienia szkoda wyjaśniać Panu Rzegockiemu, bowiem jest on na tym poziomie intelektualnym, że używa dziecinnej (nieprawdziwej) frazy „kod „Enigmy”. To złamanie jednego klucza miało miejsce nie w Paryżu, ale 35 km od Paryża, w willi Chateau de Vignolles w Gretz-Armainvilliers, we francuskim ośrodku „P.C.Bruno”. Allan Turing przywiózł Polakom do tego ośrodka 60 kompletów wykonanych przez Brytyjczyków „płacht Zygalskiego”, jego obecność nie miała większego znaczenia dla polskich kryptologów.

„Złamanie kodu Enigmy” nie miało miejsca „w 1940” roku jak bajdurzy kiepski ambasador. Pierwszą depeszę „Enigmy” Marian Rejewski odczytał w grudniu 1932 lub w drugiej połowie stycznia 1933. Pomogło mu w tym trafne założenie, że w okresie świątecznym załogi niemieckich okrętów będą sobie w krótkich, szyfrowanych depeszach życzyć „eine fröhliche Weihnachtszeit” (wesołych świąt Bożego Narodzenia). Gdy Niemcy składali sobie nawzajem życzenia, Rejewski przez cały świąteczny okres pracował. Genialny matematyk wykorzystał teorię permutacji do zbudowania zespołu sześciu równań z czterema niewiadomymi, dzięki czemu tylko za pomocą wyników rozwiązywanych równań odtworzył wewnętrzne połączenia bębenków (walców) „Enigmy”. Założył, że klawiatura „Enigmy” wojskowej jest identyczna z klawiaturą zwykłej maszyny do pisania, czyli ma układ QWERTZU, wiedział też, że niemiecka marynarka wojenna Kriegsmarine używa „Enigmy” z 29 klawiszami. To wszystko złożyło się na niemiecką klęskę oraz sukces złamania maszyny szyfrującej „Enigma”.

Pierwszy egzemplarz „Enigmy” (w wersji handlowej) polski wywiad skopiował prawdopodobnie w styczniu 1929, w niecałe dwie doby, po tajnym przechwyceniu niemieckiej przesyłki na lotnisku Okęcie. Ludomir Danilewicz maszynę rozebrał na części, zrobił ich fotografie oraz pomiary, po zmontowaniu maszynę dostarczono do niemieckiego adresata… Nie miało to nic wspólnego z dostarczeniem przez francuski wywiad w grudniu 1931: instrukcji posługiwania się kluczami szyfrującymi i tablic miesięcznych kluczy…

Więcej info – zobacz „Enigma” oraz Tadeusz Heftman.

 
Ognisko ignorancji
Mulley-2-268x250 Ogniska ignorancji

Clare Mulley

Niedorzeczne idiotyzmy pana Rzegockiego (bez ambasadorskich bzdur) bezrozumnie polubiło i powieliło zaraz „Ognisko Polskie” / Polish Hearth w poście z tego samego dnia (10 stycznia). Na moje protesty i wskazywanie zawartych w nim idiotyzmów, otrzymałem odpowiedź – „prosimy o oglądanie filmu na naszej stronie YouTube z pełniejszą informacją o Cichociemnych w WB”. Tutaj link do filmu.

Jestem wnukiem jednego z 316 Cichociemnych, od stycznia 2016, czyli od ponad ośmiu lat codziennie po kilka (czasem nawet po kilkanaście) godzin analizuję wszelkie dostępne źródła historyczne dotyczące Cichociemnych, w tym oczywiście także mojego Dziadka. Mam za sobą kwerendy w wielu archiwach i instytucjach, własne digitalizacje artefaktów, kilkanaście własnych, oryginalnych ustaleń badawczych, których tylko wskazanie wymagałoby napisania odrębnego, całkiem sporego artykułu.

Zachęcam do przeczytania wywiadu ze mną, będącego elementem pracy licencjackiej Pana Radosława Kotowskiego pt. „Rola Cichociemnych podczas II wojny światowej, kultywowanie pamięci oraz przejęcie tradycji przez JW GROM” – a także do przeczytania informacji co dotąd zrobiłem.

O skali moich zainteresowań mogą świadczyć np. moje recenzje w tym jedna z bardziej wartościowych recenzja książki prof dr hab. Jacka Tebinki oraz dr hab. Anny Zapalec pt. „Polska w brytyjskiej strategii wspierania ruchu oporu. Historia Sekcji Polskiej Kierownictwa Operacji Specjalnych (SOE)”. Ostatnio byłem (nadal jestem) konsultantem kilku publikacji, w tym jednej wydanej przez IPN. Piszę o tym nie po to, aby się chwalić, ale po to aby uzmysłowić, że jeśli chodzi o Cichociemnych raczej wiem, o czym piszę…

Pomimo pewnego, także własnego, dorobku badawczego, zawsze jestem chętny na nową porcję wiedzy, więc propozycję „Ogniska Polskiego” potraktowałem poważnie. Niestety, filmik klubu towarzyskiego o nazwie „Ognisko Polskie”, zatytułowany „Cichociemni” niewiele ma wspólnego z tytułem tego filmiku.  Bardzo długi, przegadany filmik jest w zasadzie bardziej relacją z imprezy „Ogniska” niż rzeczową fabularyzowana historią Cichociemnych, jak można byłoby się spodziewać.

W filmiku zdumiewająco mało uwagi poświęcono Cichociemnym właśnie. Czołówka filmiku oznaczona jest wprawdzie napisem „Cichociemni”, ale przedstawia… nie Cichociemnych, lecz znane zdjęcie instruktorów szkolących CC z STS 43 Audley End. Treści zawarte w tym przydługim filmiku są bardzo chaotyczne, na ogół drugo- lub trzeciorzędne, dobrane na zasadzie „co się komu kojarzy z Cichociemnymi”. Niestety, w większości wypowiadający się na ten temat niewiele wiedzą, więc kojarzą im się zwykle głupoty i stereotypy. Z punktu widzenia historii Cichociemnych filmik jest bardzo słaby i mało wartościowy poznawczo, choć są niewielkie fragmenty bardzo wartościowe, jak np. mało znany program szkolenia w STS 34 Bealieu. Generalnie, w skali ocen od 0 do 6 oceniłbym ten filmik na słabą trójkę (trzy minus).

 

Festiwal niewiedzy

Wypowiadający się w filmiku „Ogniska Polskiego” eksperci i pseudoeksperci (jak np. Clare Mulley) zdumiewająco dużą część swych wypowiedzi poświęcili wątkom bardzo pobocznym, nie związanym z historią Cichociemnych.

Mamy więc bardzo długie monologi dotyczące np.

  • STS 63 oraz działań sekcji EU/P SOE we Francji. Wystarczy zajrzeć choćby do brytyjskiej wikipedii  czy do pracy doktorskiej Gregory’ego Derwina – Built to Resist. An Assessment of the Special Operations Executive’s Infrastructure in the United Kingdom durning the Second World War, 1940-1946, także do wielu źródeł wskazanych w moim artykule o Akcji Kontynentalnej – aby zrozumieć, że ani STS 63, ani sekcja EU/P SOE nie miała nic wspólnego z Cichociemnymi
  • ojca dziennikarza BBC, który był brytyjskim oficerem w „polskiej” sekcji SOE
  • rodziny właścicieli posiadłości Audley House, w której podczas wojny ulokowano STS 43

Warto jednak odnotować nieliczne, bardzo dobre wypowiedzi:

  • Marka Marozika z Instytutu Polskiego i Muzeum im. gen. Sikorskiego w Londynie nt. „polskiego DNA” oraz psychiki Cichociemnych
  • przedstawiciela „Ogniska Polskiego” nt. skali działań polskiego wywiadu, choć wypowiedź ta nie odnosi się wprost do działań Cichociemnych ze specjalnością w wywiadzie.

 

ognisko-filmik-300x201 Ogniska ignorancjiObecna podczas tego „spotkania gadających głów” Clare Mulley dała dowód swojej żenującej niewiedzy, wypytując – czy Zawacka wiedziała, co jest na mikrofilmie który przemycała do Londynu… czy znała Kazimierza Leskiego ps. Bradl, jaka była jej rola w Powstaniu Warszawskim?  Pytania bardzo dziecinne, jak na autorkę powstającej książki o Zawackiej. Zgromadzenie „ekspertów” na tym filmiku było tego rodzaju, że nikt nie potrafił udzielić jej jakiejkolwiek odpowiedzi…

Prowadzący tę osobliwą debatę zadał nawet kuriozalne pytanie – uwaga – czy Cichociemni istnieli przed II wojną światową, czy też są wyłącznie dziełem brytyjskiego SOE? Na szczęście Pan Mark Marozik z Instytutu Polskiego i Muzeum im. gen. Sikorskiego w Londynie rzeczowo sprostował tę rażącą bzdurę. Wyjaśniając wspomniał nawet o inicjatywie współtwórców Cichociemnych – Macieja Kalenkiewicza i Jana Górskiego. Była to jedna z bardzo niewielu rzeczowych wypowiedzi na temat.

Filmik „Ogniska Polskiego” powstał ok. dwa lata temu, obejrzało go zaledwie 1,5 tys. widzów. Podejrzewam, że część z nich odpadła po pierwszych kilku- kilkunastu minutach. Wyniki oglądalności potwierdzają, że filmik jest po prostu nudny, mało atrakcyjny. Do tego zawiera w znacznej mierze treści fałszywe lub wcale nie dotyczące Cichociemnych. Zdecydowanie nie polecam, szkoda czasu na ten pseudohistoryczny, nadęty gniot. Dlaczego „Ognisko Polskie” bezrozumnie się nim chełpi? Trudno zrozumieć. 

Przez dwa lata na You Tube „Ognisko Polskie” pozyskało „aż” 206 subskrybentów. Mój portal dziennie odwiedza kilka razy więcej osób, rocznie prawie dwieście tysięcy. Nie piszę tego po to, aby się wywyższać, ale po to, aby „Ognisko Polskie” zechciało zrozumieć – może lepiej skoncentrować się na działalności gastronomiczno – towarzyskiej, która jest ich główną domeną i chyba im nieźle wychodzi?  Produkcja bezwartościowych filmików pseudohistorycznych, zwłaszcza w swej wymowie antypolskich (kłamliwa teza o Cichociemnych jako agentach SOE) naprawdę nie ma większego sensu…

 

18 stycznia 2024

 

Najlepszy Cichociemny

Czy zastanawialiście się kiedyś – który Cichociemny był najlepszy? Ja też, nawet mam odpowiedź…

 

cc-Piwnik_Jan-228x300 Najlepszy CichociemnyOtrzymałem ciekawe zadanie od fana strony – Czy można prosić o zrobienie postu na temat tego kto z cichociemnych był jakby najlepszy? Tzn. który skacząc do okupowanej Polski zrobił najwięcej? Wiem że dobrym przykładem mógłby być Jan Piwnik ps. Ponury 🙂

Na dość proste pytanie „który Cichociemny był najlepszy?” niestety nie ma dobrej odpowiedzi, będącej sprawiedliwą oceną indywidualnych zasług każdego z 316 Cichociemnych. Każda odpowiedź będzie dyskusyjna, a niektóre być może nawet kontrowersyjne. Wraz z pytaniem otrzymałem podpowiedź, że „najlepszy Cichociemny” – to ten „który skacząc do okupowanej Polski zrobił najwięcej”. W podpowiedzi wskazano też kandydata na podium – Jana Piwnika ps. Ponury. Czy rzeczywiście „zrobił najwięcej dla Polski”?

 

Najpierw generalna uwaga. Każdy z Cichociemnych ma swoje indywidualne zasługi, które bardzo często nie sposób porównać z dokonaniami innych Cichociemnych. Rzecz w tym, że każdy z Nich nie tylko był specjalistą w konkretnej dziedzinie (było ich wiele), ale też każdy z Nich działał w różnych warunkach i czasie – choćby dlatego, że skakali do Polski w różnych miejscach i terminach.

Życie jest rażąco niesprawiedliwe. Niektórzy Cichociemni walczyli w okupowanej Polsce niemalże przez całą okupację, przeżyli wojnę i dożyli szczęśliwie długich lat na emigracji. Dziewięciu Cichociemnych poległo już w drodze do okupowanej Polski – sześciu w samolocie, trzech podczas skoku. Czy to oznacza, że ci którzy przeżyli byli „lepsi”, a Ci którzy zginęli „gorsi”?

Spośród 316 Cichociemnych 169 CC walczyło w dywersji oraz partyzantce, 50 CC w łączności, 37 CC w wywiadzie Armii Krajowej, 24 CC miało specjalność sztabową, 22 CC służb lotniczych, 11 CC pancerną, 3 CC fałszowanie dokumentów. Którzy z Nich byli „lepsi”, a którzy „gorsi”? Czy dywersant jest lepszy czy gorszy od oficera wywiadu, albo czy obaj są „lepsi” od łącznościowca? Czy „sztabowcy” rzeczywiście są „najgorsi” ze wszystkich pozostałych? Jak zmierzyć efekty Ich pracy i walki? Jak porównywać nieporównywalne i „mierzyć” niewymierne?

Jesteśmy niewolnikami pewnych stereotypów i często ulegamy też np. przekonaniu, że skoro któryś z Cichociemnych jest np. najbardziej znany, to zapewne jest najlepszy, albo jednym z najlepszych. Niestety, nie tylko życie, ale także historycy są rażąco niesprawiedliwi. Niekiedy nawet nie z własnej winy, ale z powodu braku źródłowych informacji. Poza tym historycy też ulegają (na szczęście nie wszyscy i nie zawsze) różnym stereotypom. Są i tacy, którzy świadomie fałszują fakty. Generalnie – wygodnie ocenia się życie i walkę innych ludzi, kilkadziesiąt lat po wojnie, siedząc na wygodnej kanapie. Takie oceny nie zawsze są sprawiedliwe, rzadko uwzględniają wszelkie możliwe aspekty ówczesnej rzeczywistości.

 

Kto zrobił najwięcej dla Polski?
cc-Zapora-300x172 Najlepszy Cichociemny

Hieronim Dekutowski

Jak ocenić, który Cichociemny „zrobił najwięcej dla Polski”? Przepraszam za takie pytanie – jak „ocenić” Cichociemnych, którzy świadomie oddali swoje życie za Ojczyznę, zwłaszcza Ci, którzy wytrzymali brutalne przesłuchania, represje, tortury: niemieckie, sowieckie, „władzy ludowej”? Który z nich jest „lepszy”, a który „gorszy”? Który zrobił „najwięcej dla Polski”? Przecież w wymiarze jednostkowym, indywidualnym, nie sposób zrobić więcej, niż oddać własnego życia za Ojczyznę…

Nie chcę nikogo obrazić albo oburzyć, ale nie zgadzam się z propozycją wytypowania płk cc Jana Piwnika jako „najlepszego Cichociemnego”. W pewnym sensie nie zgodziłaby się z nią także ówczesna Komenda Okręgu Radom – Kielce AK oraz „Kedyw” KG AK, bowiem właśnie w wyniku ich decyzji w styczniu 1944 został odwołany z funkcji dowódcy Zgrupowań Partyzanckich AK Ponury. To przykra uwaga, bowiem Cichociemny Jan Piwnik słusznie jest uważany za legendarnego dowódcę partyzantów. Niewątpliwie jest jednym z najlepszych Cichociemnych. Ale w mojej ocenie – nie jest „najlepszym”.

Gdybyśmy mieli wybierać nie spośród 316, ale spośród tylko dwóch Cichociemnych, to który z Nich jest „najlepszy” – Jan Piwnik czy Hieronim Dekutowski? Bolesław Kontrym czy Andrzej Czaykowski? Adam Boryczka czy Stanisław Sędziak? Piotr Szewczyk czy Tadeusz Starzyński? Witold Uklański czy Marian Gołębiewski? Jan Górski czy Maciej Kalenkiewicz?

 

Definicja „najlepszego”
cc-Kontrym-300x211 Najlepszy Cichociemny

Cichociemny Bolesław Kontrym w ubeckim więzieniu

Zastanówmy się, jak zdefiniować „najlepszość” danego Cichociemnego. Podpowiedź, że to ten, który zrobił „najwięcej dla Polski” jest całkiem mądra. Ale właśnie z tego powodu odpada zaproponowany kandydat do tytułu. Choć i tu mogą pojawić się wątpliwości – według jakich kryteriów oceniać „dorobek” każdego z Cichociemnych? Który zrobił „najwięcej”?

54-Stolyhwo-Olgierd-206x250 Najlepszy Cichociemny

ppor. Olgierd Stołyhwo

Czy mało znany Cichociemny Olgierd Stołyhwo, syn światowej sławy profesora antropologii, który z Odessy przez Moskwę, Iran, Afganistan, Indie pokonał ponad 17 tys. km, aby wstąpić do Polskich Sił Zbrojnych na Zachodzie? Czy może Andrzej Świątkowski, który w maju 1939 wyjechał jako inżynier na trzyletni kontrakt do Królestwa Afganistanu, po wybuchu wojny rozwiązał go, przez Persję, Iran, Syrię dotarł do Francji, wstąpił do PSZ na Zachodzie, skoczył do Kraju w operacji „Adolphus” i został drugim Cichociemnym który poległ w Polsce? Czy może dwudziestotrzyletni Cichociemny Longin Jurkiewicz, który poległ podczas śledztwa w siedzibie gestapo w Wilnie, skatowany na śmierć kijami? Albo Jan Rostworowski herbu nałęcz, syn ziemianina, szambelana papieża Piusa XI, który poległ w obozie koncentracyjnym KL Gross-Rosen, zadeptany na śmierć przez blokowego…?

Nuszkiewicz-Ryszard-KOL_023_0191-175x250 Najlepszy Cichociemny

mjr Ryszard Nuszkiewicz

To tylko przykładowe fragmenty biogramów niektórych Cichociemnych, takich ludzkich dramatów było znacznie więcej. Bardzo przepraszam, ale cynicznie, można by powiedzieć, że z perspektywy Polski te ludzkie dramaty nie znajdą się w kategorii „największych dokonań dla Kraju” – ale w wymiarze indywidualnym na pewno są świadectwem heroizmu, aby „zrobić najwięcej” dla Ojczyzny…

Czy gdyby udał się zamach na „króla Polski” (tak nazywanego przez Niemców) – czyli na generalnego gubernatora Hansa Franka, to „najlepszymi Cichociemnymi” zostaliby: Ryszard Nuszkiewicz oraz Henryk Januszkiewicz? Przecież zrobili wszystko jak najlepiej. Drobny ułamek sekundy za wcześniej nacisnął przycisk zapalarki uczestnik akcji, ppor. Zygmunt Kawecki ps. Mars, powodując detonację, która niestety nie odebrała życia hitlerowskiemu zbrodniarzowi.

37-1162-283x400 Najlepszy Cichociemny

kpt. Mieczysław Szczepański

Czy gdyby nie odstąpiono od zamachów na przewodniczącego KRN Bolesława Bieruta oraz na przewodniczącego PKWN Edwarda Osóbkę-Morawskiego – to „najlepszymi Cichociemnymi” zostaliby: Czesław Rossiński i Mieczysław Szczepański, których zamordowano strzałem w tył głowy 12 kwietnia 1945 po północy, na schodach podziemi Zamku w Lublinie? A może właśnie tytuł „najlepszych” należy Im się nie tylko za bohaterską śmierć, ale również za odstąpienie od tych zamachów, aby nie powodować chaosu w kraju oraz zwiększenia terroru komuny?

 

Cichociemny Przemysław Bystrzycki trafnie zauważył – „Trudno dziś skompletować listę skoczków szczególnie zasłużonych na polu walki. Lista godnych upamiętnienia, oprócz wielu żywych, obejmowałaby chyba prawie wszystkich poległych. Jednak bojowa działalność wielu spośród nich nie została dotąd ani opisana, ani nawet rzetelnie zbadana. Złożyło się na to kilka przyczyn: niechęć do mówienia o sobie ze strony zrzutka, czyli żołnierska skromność, bieg wydarzeń ogólnych, na ogół małe cywilne szczęście byłych cc (…) („Znak Cichociemnych” s.17-18)

 

Sławni „po znajomości”
Ruction-wrak-Halifaxa-L-9612_3-300x200 Najlepszy Cichociemny

wrak spalonego Halifaxa

Nie powinienem tego może pisać, ale „sława” niektórych bardzo znanych Cichociemnych czasem wynika bardziej ze splotu różnych okoliczności, nawet „układów” czy „znajomości” Ich krewnych niż – obiektywnie na to patrząc – z Ich rzeczywistych zasług. Nie chcę tu podawać nazwisk, aby nie wzniecać świętego oburzenia. Życie jest jednak rażąco niesprawiedliwe. Są Cichociemni, którzy mają „swoją” ulicę, albo „swoją” tablicę pamiątkową – bo krewni są lub byli znajomymi lokalnych władz albo byli z „właściwej” opcji politycznej. Nie twierdzę, że ta ulica czy tablica Im się nie należy. Ale przykro zauważyć, że obok Nich są też „zapomniani” Cichociemni – nawet tacy, którzy zapłacili własnym życiem za swoje bohaterstwo – a ulic, tablic, pomników nie mają, nawet są mało znani…

Są pewne „trendy”, w pamięci zbiorowej, zwłaszcza lansowane przez niedojrzałych reżyserów. W grudniu 2023 prezes IPN rozpoczął lansowanie gry IPN (ten instytut bije rekordy samochwalstwa) pt. „Lotnicy – wojna w przestworzach”. Za pomocą tej gry niedojrzali IPN-owcy wmawiają młodzieży, przepraszam zacytuję niedorzeczną tezę, że „na podniebnych szlakach Europy wykuwali chwałę polskiego lotnictwa” piloci lotnictwa myśliwskiego oraz (tu kłania się lewicowa poprawność polityczna) „dzielne polskie kobiety z Pomocniczej Służby Powietrznej”.

Klosowski-Stanislaw-237x300 Najlepszy Cichociemny

Stanisław Kłosowski

Cała ta gra IPN-u jest jednym wielkim zakłamaniem prawdziwej historii. Czy na „chwałę polskiego lotnictwa” nie pracowali inni lotnicy niż tylko piloci? Czyżby „mniej dzielni” byli – zawsze pomijani – lotnicy lotnictwa bombowego? A mężczyźni z personelu obsługi naziemnej nie są godni pochwały? Czyżby „w wojnie w przestworzach” nie brali czynnego, znaczącego udziału lotnicy lotnictwa specjalnego, np. latający ze zrzutami do Polski?

IPN wybrał sobie dwanaście nazwisk, wokół których zbudował swoją fałszywą historycznie grę. Wśród nich nie ma nazwiska – co należy uznać za skandal – pilota Stanisława Kłosowskiego – choć spośród 17 tys. polskich lotników PSP w Wielkiej Brytanii był jedynym podoficerem oraz jednym z dziesięciu lotników odznaczonych Złotym Krzyżem Orderu Virtuti Militari. Był jednym z nielicznych dwukrotnie odznaczony brytyjskim Zaszczytnym Krzyżem Lotniczym (Distinguished Flying Cross). Ale dla polityków z IPN nie był bohaterem i nie zasługuje nawet na wzmiankę w opisie gry…

 

Fałszerze historii

FALSZERZE-HISTORII_-266x250 Najlepszy CichociemnyNasza „pamięć historyczna” jest wypadkową rzeczywistych zasług oraz działań historyków i popularyzatorów. Jeśli te działania prowadzone są „z głową”, rzeczywiste zasługi nie są pomijane lecz utrwalane w naszej pamięci. Dlatego tak istotne jest połączenie dobrze pomyślanych narzędzi edukacyjnych z wiedzą ekspercką. IPN ma narzędzia a także – niestety – „ekspertów” od siedmiu boleści. Takich jak np. dr Krzysztof Tochman „od Cichociemnych”, który w okolicznościowej publikacji IPN – patrz „Rocznica pełna błędów” popełnia co najmniej 36 istotnych błędów, ale kolesie „po fachu” to przemilczają. „Ekspert”, który kłamliwie utożsamia Cichociemnych ze spadochroniarzami Akcji Kontynentalnej. Koledzy z IPN (by nie napisać wprost – koteria) zawsze się wspierają, nawet zadeptując prawdę historyczną. Taka jest „pamięć narodowa” w wydaniu IPN, czyli – niestety – dominująca pamięć historyczna w Polsce…

IPN jest na liście fałszerzy historii, bowiem do dzisiaj m.in. nie był w stanie pojąć, że nie było żadnego „kursu cichociemnego”, do dzisiaj nie był w stanie zauważyć Cichociemnych w obozach koncentracyjnych, łagrach i katowniach komuny – rzeczywistej skali represji niemieckich, sowieckich i „władzy ludowej” wobec Cichociemnych. IPN do dzisiaj nie dostrzegł Tadeusza Heftmana, rewelacyjnego „polish spy radia”, czy Polskich Wojskowych Warsztatów Radiotechnicznych. IPN do dzisiaj kłamie, jakoby zrzuty dla Armii Krajowej do Polski organizowało rzekomo SOE oraz jawnie, publicznie i bezkarnie bredzi, jakoby „sekcja polska [SOE] miała dużą autonomię w szkoleniu cichociemnych i przygotowywaniu zrzutów oraz dysponowała własnym systemem łączności z Krajem”.

Uświadomię pseudohistoryków z IPN – to nie „sekcja polska” miała autonomię, organizowała szkolenia, przygotowywała zrzuty oraz miała łączność z Krajem – to POLACY, a konkretnie Oddział VI (Specjalny) Sztabu Naczelnego Wodza. Od początku zrzuty organizował mjr dypl. Jan Jaźwiński – postać w IPN wciąż raczej nieznana…

Ignaszak-Stefan-KOL_023_0076-184x250 Najlepszy Cichociemny

ppłk. cc Stefan Ignaszak

Czyż obiektywnie ważąc zasługi Cichociemnych nie odnosimy wrażenia, że niektórych jakby pominięto? Dlaczego na uwagę IPN (także naszą) nie zasłużył sobie ppłk Stefan Ignaszak, pogromca rakiet V-2? Dlaczego historycy nie zauważają ppor Stefana Jasieńskiego, zamordowanego w Auschwitz, który rozpoznawał możliwość uratowania więźniów tego obozu przez AK? Dlaczego IPN do dzisiaj nie chce nawet uznać za uczestnika Powstania Warszawskiego Cichociemnego ppor. Edwina Schellera – Czarnego, odznaczonego przez Naczelnego Wodza Orderem Wojennym Virtuti Militari – „za wyróżniające się męstwo w akcjach bojowych podczas konspiracji i walk Powstania Warszawskiego”. Czyżby w mniemaniu IPN Naczelny Wódz dał Mu fałszywy order? Pytania można stawiać, ilustrują one jak bardzo nasza pamięć historyczna jest manipulowana, przekłamywana.

 

Niezbędna historyczna rzetelność!
Zawacka-Elzbieta-KOL_023_0326-179x250 Najlepszy Cichociemny

gen. Elżbieta Zawacka

Pewnie wywołam kontrowersje, ale muszę to napisać – budzi we mnie co najmniej niesmak proceder budowania sławy na fałszywych lub zmanipulowanych „fundamentach”. Oto Cichociemna Elżbieta Zawacka – zasłużona kurierka KG AK, uznawana (podobnie jak kurier Jan Nowak – Jeziorański) za Cichociemnego (Cichociemną), żołnierza Armii Krajowej w służbie specjalnej. Fakt uznawania jej za Cichociemną nie budzi moich zastrzeżeń – to decyzja Cichociemnych, którzy zechcieli przyjąć Ją do swego grona. Zauważyć jednak należy, że była to sympatia nieodwzajemniona. Na początku Elżbieta Zawacka rzetelnie wyjaśniała – „cichociemną nie byłam, wykonałam tylko skok”, nawet podkreślała, że „była kurierem, a kurier w jej mniemaniu (…) był (…) kimś lepszym niż cichociemny.”

Gdy w przestrzeni publicznej upadła nierozsądna teza o „wyższości kuriera nad Cichociemnym” Elżbieta Zawacka otwarcie przyznawała się już do bycia „Cichociemną”, nawet jedyną. Obecnie fundacja Jej imienia wyraża zachwyt, że Clare Mulley w tytule i treści przygotowywanej książki nazywa Zawacką „agentem”. Pisałem o tym w artykule pt. Elżbieta Zawacka – Cichociemna czy agent?

 

agent-zo-okladka-162x250 Najlepszy CichociemnyW mojej ocenie działania autorki – pani Mulley oraz wspierającej ją Fundacji Generał Zawackiej ubliżają pamięci 315 Cichociemnych oraz fałszują historię. Cichociemni, w tym Zawacka, nie byli niczyimi agentami – byli żołnierzami Armii Krajowej w służbie specjalnej.

 

W krajach zachodnich pojawia się często – wynikająca z głupoty – narracja, jakoby Cichociemni byli „agentami SOE” („polish SOE”). Nota bene, twierdzenie, iż Elżbieta Zawacka służąc w Armii Krajowej była rzekomo „agentką” obcego (niepolskiego) wywiadu czy obcych służb specjalnych (brytyjskiego SOE?) ubliża pamięci o Niej. Ale fundacja jej imienia jest zachwycona tym odrażającym kłamstwem – zapewne uważając, że nieważne jak mówią, byle po nazwisku. Gdyby na topie byli niepełnosprawni, być może okazałoby się, że Elżbieta Zawacka nie miała palca u nogi… Tworzenie kłamliwych mitów nie może jednak być zadaniem kogokolwiek, kto chce upamiętnić Cichociemnych.

 

Naszym podstawowym obowiązkiem jest przede wszystkim rzetelność w historycznej narracji.

Odpowiadając na pytanie tytułowe – który Cichociemny jest najlepszy? Odpowiem krótko – wszyscy! Cichociemni byli elitą, byli najlepszymi żołnierzami Armii Krajowej. Porównywanie ich wzajemnych dokonań – w celu znalezienia „superbohatera” – nie ma większego sensu. Nie sposób przeprowadzić takiej sprawiedliwej oceny, nie tylko dlatego, że musielibyśmy porównywać nieporównywalne. Także i dlatego, że obiektywnie wciąż niewiele wiemy o dokonaniach i zasługach wszystkich 316 Cichociemnych spadochroniarzy Armii Krajowej…

Ryszard M. Zając
7 stycznia 2024