Jakub Kowalski napisał, a Biblioteka Publiczna Miasta i Gminy Końskie wydała publikację pt. Cichociemni od „Szarego”. Historia braci Wiechułów. Należy z uznaniem odnotować wydawniczą aktywność władz biblioteki, od dawna dobrze rozumiejących ponadlokalną przecież, kulturotwórczą funkcję swej placówki. Wcześniej bowiem opublikowała słynnych „Robotowców” – monografię II Zgrupowania Cichociemnego Jana Piwnika.
Słowa uznania należą się także autorowi najnowszej publikacji, który podjął spory wysiłek, aby zgromadzić niemałą ilość relacji, fotografii, dokumentów obrazujących niezwykłe życie Cichociemnych – Bernarda i Ludwika Wiechułów.
Czterysta stron publikacji usystematyzowano chronologicznie w dziewięciu rozdziałach, przyjmując za cezurę istotne wydarzenia z życia braci: Bernarda Wiechuły oraz Ludwika Wiechuły. Jednak rozdział 2.11 rażąco błędnie zatytułowano „Cichociemni”, jak można sądzić, zapewne z powodu takiej oto tezy autora: „W dniach 13 czerwca – 28 lipca 1943 r. bracia Wiechułowie odbyli specjalny Kurs Nr 1, przy STS (Special Training School) w Audley End, tzw. kurs cichociemnych” (s. 115).
Należy wyrazić ubolewanie, iż wciąż osoby słabego intelektu infantylnie wywodzą, jakoby istniał jakiś „kurs cichociemnego”. Po pierwsze, teza, iż istniał jakikolwiek „kurs cichociemnych” jest rażąco błędna. Żaden z dwóch organizowanych w Audley End kursów zasadniczych (walki konspiracyjnej oraz odprawowy) nie był i nie mógł być nazywany „kursem cichociemnego”. Rzecz w tym, że proces szkolenia kandydatów na Cichociemnych składał się z wielu kursów specjalnych (zasadniczych, specjalnościowych, uzupełniających i in.).
Po drugie, nawet ukończenie wszystkich kursów oraz zakwalifikowanie do skoku (przerzutu) do Polski (szkolenie ukończyło 605 kandydatów z 2385 przyjętych, zakwalifikowano do skoku 579 żołnierzy) nie czyniło ze szkolonego kandydata jednego z 316 Cichociemnych. Przecież Cichociemnym zostawało się dopiero po skoku (przerzucie) do Kraju – a nie po ukończeniu któregokolwiek (czy nawet wszystkich) kursu specjalnego. Nota bene, kurs uznany przez autora za „tzw. kurs cichociemnego” (w istocie kurs walki konspiracyjnej) wcale nie był organizowany „przy STS” (43) ani też nie był kursem specjalnym, który ukończyli wszyscy Cichociemni (np. 50 CC łącznościowców czy 37 CC specjalizujących się w wywiadzie) – czyżby zatem nie zostali Oni Cichociemnymi?
Po trzecie, ani przed wojną, ani podczas wojny, ani obecnie, wyszkolenie żołnierza do zadań specjalnych nie było i nie jest możliwe na jakimś jednym kursie. Żołnierz w służbie specjalnej – a takimi byli przecież Cichociemni – oprócz naturalnych predyspozycji, sprawdzonych podczas selekcji, posiada wiele żołnierskich umiejętności oraz specjalności, których nie sposób nauczyć się na jednym kursie, nawet długotrwałym.
Po czwarte wreszcie – brak jakiegokolwiek źródła historycznego, które uzasadniałoby tezę autora, iż którykolwiek z kursów specjalnych w procesie szkolenia kandydatów na Cichociemnych, faktycznie określano mianem „kursu cichociemnego”. Autor nie powinien więc pisać, co mu się wydaje, zwłaszcza że wydaje mu się błędnie…
Niestety, tego rodzaju istotnych nieścisłości nie brak w omawianej publikacji. Już jej tytuł wzbudził moją wątpliwość, bowiem nie jest możliwe, aby podczas wojny braci Wiechułów definiowano zwrotem „Cichociemni od Szarego”. Rzecz w tym, że każdy Cichociemny przed skokiem składał pisemną deklarację, zobowiązując się do zachowania do końca wojny „całkowitej tajemnicy co do drogi, jaką przerzucony zostałem do Kraju i co do charakteru mojej pracy. Zachowanie tajemnicy obowiązuje mnie również wobec wszystkich organów Armii w Kraju (…)”. Autor przytacza w całości treść tej deklaracji na str. 117. Rozumiem jednak, że tytuł (choć w mojej ocenie mylący) ma charakter współczesny, według autora był najbardziej odpowiedni dla zdefiniowania zawartości publikacji.
Na tej samej stronie, zaraz po zacytowanym fragmencie, czytamy: „Oto opinie polskiego Komendanta STS” (s. 115), dotyczące Wiechułów:” (s.115). Niestety, autor znów dopuścił się istotnych nieścisłości. Podkreślić należy, że nieprawidłowe (także ortograficznie) jest określenie „polski Komendant STS”. Rzecz w tym, że brytyjskie SOE dysponowało podczas wojny kilkudziesięcioma ośrodkami Special Training School (Specjalna Szkoła Treningowa) oznaczonych arabskim numerem, z których tylko kilka miało polskich komendantów. Niepełną ich listę można znaleźć w brytyjskiej Wikipedii, w miarę pełną – w pracy doktorskiej Gregory’ego Derwina „Bulit to Resist. An Assessment of the Special Operations Executive’s Infrastructure in the United Kingdom during the Second World War, 1940-1946, University of East Anglia, 2015 (można ją wyszukać w necie). Określenie „polski Komendant STS” musi zatem zostać uznane za oczywiście nieścisłe, jeśli brak w nim numeru (lub chociaż innego wskazania nazwy czy lokalizacji ośrodka SOE) – nie istniał bowiem jakiś jeden „polski Komendant STS” .
Równie niefrasobliwie autor traktuje zawartość cytowanych dokumentów. Bezpośrednio bowiem po frazie „Oto opinie polskiego Komendanta STS” następuje sprzeczna z poprzednią fraza: „Ocena instruktorów”. Racjonalny krytycyzm wobec wszelkich źródeł informacji wymagałby w tym przypadku zrozumienia treści cytowanego dokumentu oraz np. dostrzeżenie, iż wskazana w jego tytule fraza „Krótka opinia z Kursu nr 1” (kurs walki konspiracyjnej, Audley End, STS 43) zawiera opinie różnych osób, tj. także kierownika kursu oraz instruktorów, natomiast opinia polskiego komendanta STS 43 jest wyartykułowana tylko w punkcie „D” cytowanego dokumentu, a nie – jak to błędnie przyjął autor – w całej jego treści (patrz w tym przypadku: SPP, Kol.023.0306.9 oraz SPP, Kol.023.0307.9).
Przytoczone, krótkie fragmenty tekstu publikacji, ilustrują dość widoczną nieporadność autora w zrozumieniu istotnych okoliczności związanych z historią Cichociemnych. Chaos powiększa brak respektowania dość podstawowych zasad: obficie cytowane (zwykle w całości, choć nie jest to zaznaczone) dokumenty nie zawsze są oznaczone cudzysłowem, choć autor niekiedy wyróżnia je kursywą. Opuszczenia wewnątrz cytatów także nie zawsze są zaznaczone.
Co gorsza autor pozwala sobie na nierzetelne cytowanie – w tym przypadku np. opinii polskiego komendanta STS 43 – twierdząc, że „w opiniach polskiego Komendanta STS znajduje się taka sama adnotacja o treści” – tutaj niby „cytat” z dokumentu. Rzecz jednak w tym – pomijając osobliwą stylistykę o „adnotacji w opiniach” – że wprawdzie treść tych opinii jest tożsama znaczeniowo, jednak wcale nie są one „takie same” – jak wywodzi autor.
Na str. 117 czytamy, że „4 sierpnia 1943 r. (…) obaj bracia zostali zaprzysiężeni przez „Rawę”, w obecności „Jaskrawego i „Kwarca”. Obaj bracia powoływali się na następujące osoby: st. strz. Bruna Falkusa, kpr. Tomasza Machalarka, kpr. Kurzeję oraz na por. Miernickiego”. To w istocie dezinformacja, bowiem Cichociemny Bernard Wiechuła wcale nie powoływał się na por. Miernickiego (SPP, sygn. Kol.23.0306.2), a Cichociemny Ludwik Wiechuła wcale nie powoływał się na kpr. Tomasza Machalarka (SPP, sygn. Kol.23.0306.4). Znacznie istotniejszy jest jednak fakt, iż owo „powoływanie się” nie miało żadnego związku ze złożeniem przysięgi na rotę Armii Krajowej – było natomiast informacją przekazaną w procesie rekrutacji.
Nota bene, informacje o „powoływaniu się” znajdują się na kartach nr 2 (Bernard Wiechuła) oraz 4 (Ludwik Wiechuła) – natomiast informacja o zaprzysiężeniu Bernarda Wiechuły na karcie nr 12, zaś Ludwika Wiechuły na karcie nr 20. Nie sposób więc zrozumieć, z jakiego powodu Jakub Kowalski połączył ze sobą informacje o „powoływaniu się” (czyli rekomendacji w procesie rekrutacji) z zaprzysiężeniem na rotę AK, kończącym proces wyszkolenia.
Z przykrością należy również odnotować, że wskazywane w publikacji źródła mają dość nietypową strukturę – prawidłowo podaje się w pierwszej kolejności nazwę archiwum oraz sygnaturę dokumentu. Autor bardzo licznie podaje najpierw błędną sygnaturę – całego zespołu akt, a nie konkretnego, cytowanego dokumentu – a na końcu skrót „SPP”. Jest więcej tego rodzaju potknięć, ale szkoda czasu na ich wskazywanie i opisywanie, aby nie wydłużać listy błędów. Warto jedynie ze smutkiem zauważyć, że w omawianej publikacji brak także wykazu ilustracji, indeksu osób itp.
Autor publikacji zastrzega we wstępie, iż jego „książka nie ma charakteru naukowego. Zawiera obszerne fragmenty niepublikowanych wspomnień Bernarda Wiechuły oraz raport Ludwika Wiechuły. Uzupełnienie stanowią cytowane, publikowane wcześniej, wspomnienia obu braci” (s. 7). Należy wyrazić żal, że pomimo braku „charakteru naukowego” omawianej książki, jej autor nie uznał za stosowne poddać jej treści konsultacji przez kogokolwiek, kto posiada większą wiedzę nt. Cichociemnych. Niezrozumiały jest też dla mnie fakt, iż pomimo dwuosobowej korekty tekstu publikacji, nie do końca ujednolicono zastosowane w książce podstawowe reguły wydawnicze. Te mankamenty – połączone z nierzetelnym cytowaniem źródeł przez Autora – znacznie obniżają merytoryczną wartość tej publikacji, która miała szansę stać się wielce znaczącym przyczynkiem do historii obu braci Cichociemnych.
Warto jednak zauważyć pozytywne aspekty publikacji. Niewątpliwie należą do nich liczne fotografie i skany dokumentów. Szkoda jednak, że ich jakość nie jest przesadnie wysoka. Drugim niewątpliwie pozytywnym aspektem są nader obficie przytaczane przez autora, niepublikowane dotąd dokumenty. Niestety, w mojej ocenie brak im wystarczającego poziomu wiarygodności. Rzecz w tym, że zauważone przeze mnie nierzetelności w cytowaniu dokumentów historycznych przez autora – co m.in. ustaliłem dopiero po porównaniu przepisanej przezeń treści dokumentów ze zbiorów SPP z ich faktyczną treścią – budzą obawy co do rzetelności cytowania wszystkich dokumentów.
W szczególności należy wyrazić żal, że autor nie zechciał opublikować skanów np. niepublikowanego maszynopisu wspomnień Cichociemnego Bernarda Wiechuły. To cenne źródło historyczne zostało wprawdzie w bardzo obszernych fragmentach przepisane i opublikowane przez autora, a opuszczenia wewnątrz przepisanego tekstu zostały nawet zaznaczone trzema kropkami w kwadratowym nawiasie – ale nie sposób zweryfikować na ile tekst został przepisany rzetelnie. Skoro autor pozwolił sobie na nierzetelne cytowanie dokumentu z zasobów Studium Polski Podziemnej – musi to budzić uzasadnioną wątpliwość co do rzetelności wszelkich innych „cytatów”, w tym szczególnie takich, których nie ma jak zweryfikować w porządnym źródle historycznym.
Z przykrością odnotowuję, iż autor opublikował w swojej książce (str. 134) fotografie Cichociemnych: Bolesława Jackiewicza, Stanisława Raczkowskiego, Edwarda Kiwera – podpisując je „domena publiczna”. W mojej ocenie są to fotografie mego autorstwa. Owszem, przekazałem je do domeny publicznej, ale istotą licencji CC BY (Creative Commons Uznanie autorstwa) jest oznaczenie fotografii danymi autora oraz – jeśli to możliwe – linkiem. W tym przypadku autor pominął oznaczenie elitadywersji.org 🙁
Dodam, że w pełni dostrzegam i rozumiem wstępne zastrzeżenie autora, iż „książka nie ma charakteru naukowego”. Wiadomo także, że autor nie jest historykiem ani dziennikarzem, lecz amatorem pasjonującym się losami dwóch Cichociemnych. Jednak umiejętność rzetelnego cytowania cudzych tekstów – zwłaszcza dokumentów o znaczeniu historycznym – jest elementarną umiejętnością, którą można opanować np. na licealnych lekcjach języka polskiego. W mojej ocenie nie ma usprawiedliwienia dla jakichkolwiek, choćby drobnych manipulacji treścią niby „cytowanych” dokumentów. Nieważne czy ma ona charakter świadomego działania, czy jest wynikiem infantylnej niefrasobliwości. Autor takimi nierzetelnościami zadziałał na własną szkodę, podważając swoją wiarygodność oraz powodując brak możliwości uznania jego publikacji za niewątpliwie rzetelne źródło wiedzy.
Być może akurat wspomnienia i inne niepublikowane dotąd dokumenty zostały przytoczone w omawianej publikacji rzetelnie, jednak nie sposób tego w jakikolwiek sposób zweryfikować. W mojej ocenie Jakub Kowalski skany tego rodzaju dokumentów powinien upublicznić (skoro ich nie opublikował w swojej książce), a może też przekazać ich cyfrowe kopie do odpowiedniego archiwum. Bardzo infantylne podejście polegające na swoistym ich „ukrywaniu” w jakimś prywatnym „zbiorze”, w istocie uniemożliwia ich rzeczową analizę innym, rzetelniejszym osobom, w szczególności badaczom historii Cichociemnych. Należy pamiętać, że historia nie jest przecież niczyją prywatną własnością, a wszelkie ustalenia w tym obszarze powinny być dokonywanie maksymalnie transparentnie oraz w sposób pozwalający na ich zweryfikowanie przez każdego, kto zechce się tego podjąć.
Rażąco nierzetelne oraz infantylne jest twierdzenie autora, jakoby po skoku Cichociemny Bernard Wiechuła rzekomo „został „adoptowany” przez „ciotkę” Frankę” (s. 125). Wprawdzie autor używa cudzysłowu, jednak zdefiniowanie żołnierza w służbie specjalnej jako „adoptowanego” czyli dziecka innych rodziców w mojej ocenie ma charakter ubliżający Cichociemnym. Prawie wszystko można powiedzieć o Cichociemnych – ale nie to, że byli dziećmi.
Również za infantylne należy uznać twierdzenie autora (s. 128), jakoby Cichociemny Ludwik Wiechuła miał otrzymać bojowy Znak Spadochronowy „Rozkazem Specjalnym nr 5 Sztabu Naczelnego Wodza”. W rzeczywistości, rozkaz gen. Władysława Sikorskiego z 20 czerwca 1941 stwierdzał jednoznacznie, iż „Znak Spadochronowy bojowy nadaje Naczelny Wódz (…)”; natomiast sztab NW był jednostką organizacyjną powołaną do jego obsługi.
W omawianej publikacji pełno jest rozmaitych, oczywiście wadliwych „ustaleń” pseudohistorycznych autora; np. ręczny wpis Bernarda Wiechuły do kwestionariusza (SPP, sygn. Kol.23.0306.5) zawierający potoczną nazwę jednego z odbytych szkoleń, mianowicie „Kurs działań desantowych w R.E.” autor rażąco nierzetelnie „awansował” (przypis 26, str. 103) do rzekomo „oficjalnej” nazwy tego szkolenia w postaci „Kurs Działań Desantowych „Comandos” w R.E.” (sic!). Rzecz jasna, wcale nie było kursu specjalnego o tego rodzaju – rzekomo oficjalnej – nazwie.
Reasumując, Jakub Kowalski zasługuje na słowa uznania za podjęcie się ogromnej pracy opisania losów dwóch braci Cichociemnych: Bernarda i Ludwika Wiechułów oraz widoczną troskę o umiejscowienie ich życiorysów w konkretnych realiach historycznych. Obfitość przytaczanych źródeł musi budzić podziw i respekt z powodu niewątpliwego wysiłku autora. Należy jednak wyrazić ubolewanie, iż Jakub Kowalski sam podważył wiarygodność własną oraz swej publikacji, niestety dopuszczając się dość licznych nierzetelności, zarówno w cytowaniu, jak i we wskazywaniu źródeł.
Publikację nt. historii braci Wiechułów można potraktować jako niezłe „czytadło” – opowieść popularyzującą losy tych dwóch Cichociemnych. Pamiętać jednak należy, że zawarte w niej niektóre tezy czy twierdzenia autora mogą być nieścisłe, a nawet nierzetelne. Wielka szkoda, że wydawca publikacji – Biblioteka Publiczna Miasta i Gminy Końskie – nie zechciała skłonić autora do konsultacji jego tekstu u dobrego historyka specjalizującego się w historii Cichociemnych spadochroniarzy Armii Krajowej. Przez wskazane mankamenty pożyteczna praca Jakuba Kowalskiego została bowiem – niestety – mocno poddana w wątpliwość i w jakiejś części zmarnowana, a szkoda. W skali od zera do sześciu oceniam pracę Jakuba Kowalskiego na mocne „trzy plus”; ocena byłaby znacznie wyższa, gdyby nie widoczne nieścisłości i nierzetelności. Zachęcam do lektury tej publikacji 🙂
Jakub Kowalski, Cichociemni od „Szarego”. Historia braci Wiechułów, Arslibris, Biblioteka Publiczna Miasta i Gminy Końskie, Końskie 2024 ISBN: 978-83-968653-2-8
Jakub Kowalski przysłał mi „oświadczenie”, które w znikomym stopniu odnosi się do mojej recenzji, natomiast „w ramach rewanżu” odnosi się do niektórych treści opublikowanych w portalu elitadywersji.org. Kowalski zarzuca mi „chaos, nierzetelność i fikcje”, zbędnie dywaguje na temat mojego Dziadka Cichociemnego oraz wylicza swoje domniemane zasługi, medale i odznaki. Insynuuje przy tym, że moja „wiedza opiera się tylko i wyłącznie na lekturze posiadanych skanów dokumentów (…)”
Pod tym „oświadczeniem” opublikowanym na profilu Kowalskiego – odnoszącym się do mojej rzekomo „obraźliwej recenzji” – opublikowano komentarze jego kieleckich wielbicieli. Wszystkie zawierają prostackie, ewidentnie obraźliwe wyzwiska pod moim adresem, mają też charakter deptania pamięci mojego zmarłego Dziadka. Jeden z wielbicieli Kowalskiego – co podkreślił – moje imię i nazwisko napisał „celowo z małej litery”. Jakub Kowalski ten hejt oraz manifestację pogardy wobec mnie zaakceptował na swoim osobistym profilu. Zgodnie z sądowym orzecznictwem karnym i cywilnym oznacza to, że akceptuje te treści i ponosi za nie odpowiedzialność prawną.
Nie sądzę, aby nawet w zapewne wytwornym środowisku Jakuba Kowalskiego i jego wielbicieli – czyli koneserów wysokiej kultury oraz słowa pisanego – hejt był normalnym standardem odpowiedzi na jakąkolwiek recenzję. Wbrew niedojrzałemu oczekiwaniu autora nie należy oczekiwać, że recenzja zawsze będzie w pełni pozytywna. Dotąd uważałem Kowalskiego za kulturalnego oraz inteligentnego człowieka. Po jego reakcji, w tym po akceptacji hejtu, przyznaję że się pomyliłem. Sam sobie wystawił – marne – świadectwo 🙁
Rekord głupoty w opisywaniu historii Cichociemnych pobił „portal specjalny” Polskiego Radia. Otóż według jego kłamliwej tezy – „najbardziej elitarna jednostka komandosów – spadochroniarzy, zwanych cichociemnymi (…) została utworzona na rozkaz premiera Wielkiej Brytanii Winstona Churchilla”. Jak bardzo trzeba być słabym na umyśle anglofilem i ojkofobem, aby rozpowszechniać tak piramidalną brednię? To ewidentne fałszowanie historii…
Kłamliwe twierdzenie o utworzeniu Cichociemnych, rzekomo „na rozkaz Churchilla”, Polskie Radio opublikowało w swoim „portalu specjalnym Cichociemni” trzykrotnie: w artykule dot. Aleksandra Tarnawskiego, w artykule pt. Nazywano ich cichociemnymi oraz w artykule dot. Macieja Kalenkiewicza.. Tej kłamliwej rewelacji towarzyszyły bzdury, iż rzekomo Cichociemni „byli jednostką”, kandydaci na Cichociemnych „byli wyznaczani odgórnie”, kpt. Jan Górski i kpt. Maciej Kalenkiewicz „podjęli próbę organizacji powietrznej łączności z krajem”, utworzenie Cichociemnych było związane z „powołaniem organizacji Special Operation Executive” [tak w oryginale – powinno być Special Operations Executive].
Oczywiście Cichociemni nie byli „jednostką komandosów – spadochroniarzy”, w ogóle nie byli żadną jednostką. Nie byli wcale „wyznaczani „odgórnie” – lecz byli ochotnikami, których rekrutował i szkolił Oddział VI (Specjalny) Sztabu Naczelnego Wodza. Kapitanowie: Jan Górski i Maciej Kalenkiewicz byli inicjatorami systemu łączności z Krajem, polegającego na zrzucaniu do Polski na spadochronach wszechstronnie przeszkolonych (głównie w dywersji, łączności i wywiadzie) spadochroniarzy, zwanych Cichociemnymi, ale „próbę organizacji powietrznej łączności z Krajem” podjął mjr dypl. Jan Jaźwiński, który od lipca 1940 do sierpnia 1944 organizował wsparcie lotnicze dla Armii Krajowej.
Oddział VI (Specjalny) przez całą wojnę musiał korzystać z użyczanych przez SOE samolotów przy przerzucie do Polski Cichociemnych oraz zaopatrzenia dla AK, ponieważ Polska nie dysponowała własnymi samolotami, zwłaszcza dalekiego zasięgu. Nie oznacza to jednak, że Oddział VI był częścią SOE, albo że rozkazy Polakom wydawał brytyjski premier Churchill. Decyzja o powołaniu SOE nie miała nic wspólnego z „organizacją powietrznej łączności z krajem” i nie zależała od kpt. Jana Górskiego i Macieja Kalenkiewicza Nie jest też prawdą, zawarta w jednym z tych artykułów teza, iż „Polska była okupowana przez Niemców” – może to „specjalistów” z Polskiego Radia zdziwi, ale Polska była okupowana przez dwóch okupantów: Niemców i Sowietów…
W artykule pt. „Nazywano ich cichociemnymi” opublikowano także inne kłamstwa:
„Znamienny napis „Szukasz śmierci, wstąp na chwilę” witał w ośrodku szkoleniowym SOE tych, którzy zdecydowali się na służbę.” -Napis ten wisiał na bramie nie jakiegoś „ośrodka SOE” lecz ośrodka wstępnego szkolenia spadochronowego 1 Samodzielnej Brygady Spadochronowej, zlokalizowanego w Upper Largo k. Leven (hrabstwo Fife, Szkocja, Wielka Brytania).
„Kandydaci wpadali w wir szkoleń. Najróżniejszych. Od podstawowego szkolenia spadochronowego, dywersyjnego i strzeleckiego, po fachowe – z wywiadu, łączności czy broni pancernej”. Proces szkolenia kandydatów na Cichociemnych polegał na szkoleniu takich specjalistów, których potrzebowała Armia Krajowa. Wielomiesięczny (nawet ponad roczny) proces szkolenia kandydatów na Cichociemnych składał się z czterech grup szkoleń, w każdej po kilka – kilkanaście kursów specjalnych. Oczywiście nie było Cichociemnego, który ukończyłby wszystkie możliwe kursy. Trzy największe grupy szkolonych to Cichociemni ze specjalnością w dywersji, łączności oraz wywiadzie.
„Przez cały czas szkolenia odbywały się też testy psychologiczne. Obserwowano kandydatów w każdej sytuacji. Często sprawdzano, czy budzeni ze snu, pamiętają swoje alter ego.” Nieprawda, organizowany przez Anglików w STS 7a w Guildford kurs badań psychotechnicznych nie odbywał się „przez cały czas szkolenia”. Budzenie ze snu i sprawdzanie tzw. „legendy” miało miejsce także nie „przez cały czas szkolenia” lecz podczas kursu odprawowego.
„W sumie do szkolenia przystąpiło 2413 kandydatów: 1 generał, 112 oficerów sztabowych, 894 oficerów młodszych, 592 podoficerów, 771 szeregowych, 15 kobiet, 28 kurierów cywilnych.” Nieprawda – na szkolenia kandydatów na Cichociemnych zgłosiło się 2385 kandydatów: 1 generał (Tadeusz Kossakowski), 112 oficerów sztabowych, 894 oficerów młodszych, 592 podoficerów, 771 szeregowych. Podawana dotąd błędnie liczba 2413 wynikała z faktu, iż do żołnierzy, kandydatów na Cichociemnych błędnie doliczano 28 cywilnych kurierów politycznych.
„Do Polski [Cichociemni] byli zrzucani pojedynczo. Każdy miał swoją misję.” Nieprawda, Cichociemni skakali ze spadochronem do Polski (8 przerzucono samolotem, który wylądował na polowym lądowisku) w kilkuosobowych ekipach. Cichociemni nie mieli żadnych „misji” lecz byli przydzielani do służby specjalnej w Armii Krajowej.
„Pracą tzw. „ciotek” kierowała kpt. Maria Szczurowska „Danka”. Informacja nieścisła – od 1943 jej obowiązki przejęła Michalina Wieszeniewska.
W artykule dot. Tadeusza Chciuka także nt. „akcji most III” opublikowano dezinformację, jakoby był on rzekomo „cichociemnym” – podczas gdy był kurierem politycznym. Jakoś Józefa Retingera – który skakał razem z nim – nikt nie uważa za „cichociemnego”. W artykule dot. Elżbiety Zawackiej opublikowano dezinformację, jakoby była ona „jedyną cichociemną”. W rzeczywistości była kurierką KG AK, została uznana za cichociemną dopiero wiele lat po wojnie. Do października 1943 nie miała nawet praw żołnierza Armii Krajowej, służyła w formacji pomocniczej (Wojskowa Służba Kobiet). Sytuację kobiet unormował dopiero dekret Prezydenta R.P. z 27 października 1943 o ochotniczej służbie kobiet, dopuszczający je do pełnienia służby zasadniczej w Wojsku Polskim.
„Portal specjalny” Polskiego Radia opublikował także krótkie, dwuakapitowe biogramy Cichociemnych. Niestety, roi się w nich od podstawowych błędów: plagą są nieprawidłowe stopnie wojskowe, brak lub nieprawidłowe daty urodzenia lub śmierci, brak miejsc urodzenia lub zgonu i in. Można zrozumieć, że anonimowy autor tych „biogramów” nie opublikował wszystkich pseudonimów Cichociemnych, ukończonych przez Nich kursów specjalnych, pochodzenia społecznego, znajomości języków itp. Jeśli opierał się tylko na „Słowniku Biograficznym Cichociemnych” Krzysztofa Tochmana – to tam takich podstawowych informacji nie ma…
Ale nie sposób zrozumieć, dlaczego aż 153 Cichociemnych nie ma swojej fotografii w tym „portalu specjalnym”, dlaczego publikowane są w biogramach treści ewidentnie nieprawdziwe, dlaczego kompletnie pominięto Cichociemnego Stefana Ignaszaka, jednego z kluczowych autorów sukcesu rozpracowania niemieckich rakiet V1 i V2. Nie sposób także zrozumieć, dlaczego w czterech przypadkach przekręcono nawet… nazwiska Cichociemnych!
Biogramy Cichociemnych na tymże „portalu specjalnym” Polskiego Radia otwierają biogramy dwóch niewątpliwych współpracowników bezpieki (Bałuk, Prus-Bogusławski), tylko w 3 przypadkach podano info o powojennej współpracy niektórych z UB (ale akurat nie tych dwóch). Jeśli podawać takie informacje, to dotyczące wszystkich tego rodzaju przypadków. Poza tym, oczywiście nie jest wskazane eksponowanie akurat takich osób jako rzekomo reprezentatywnych dla 316 Cichociemnych.
Ogółem w krótkich biogramach Cichociemnych opublikowanych przez Polskie Radio naliczyłem aż 319 błędów!
Oto zauważone przeze mnie błędy w biogramach Cichociemnych, opublikowane na „portalu specjalnym” Polskiego Radia:
Ogółem 319 błędów 🙁 Polskie Radio zostało wpisane na listę fałszerzy historii…
Mateusz Łabuz z miejscowości Lubień, od 2005 prowadzi portal warhist oraz fanpage na Facebooku Szlaki historii. Niestety, jego artykuł dot. Cichociemnych spadochroniarzy Armii Krajowej wiedzie raczej po szlakach ignorancji autora. Pomimo moich próśb o sprostowanie nieprawdziwych treści, autor tych nieprawdziwych dezinformacji nie raczył odpowiedzieć 🙁 Treści są nieprawdziwe w takim stopniu, że autor ze swym portalem – do czasu ich sprostowania – trafił na listę Fałszerzy Historii.
Portal warhist aspiruje do roli „najlepszego portalu poświęconego historii” II wojnie światowej. Niestety, jakość publikowanych na nim treści nie jest najwyższych lotów. Podobnie jak fanpage na Facebooku pomija także niektóre kluczowe aspekty tego konfliktu zbrojnego. Dla mnie jest bardzo istotne, że jedyny artykuł nt. Cichociemnych, pt. Cichociemni – na ratunek okupowanej Polsce – historia oddziału, zawiera rażące błędy merytoryczne:
Autor wywodzi, że „Polska nie miała silnych tradycji spadochroniarskich sprzed II wojny światowej”. Nieprawda, otóż miała – Polska przed II wojną św. propagowała spadochroniarstwo cywilne oraz organizowała spadochroniarstwo wojskowe – w czasie gdy np. w Wielkiej Brytanii czy USA ono nie istniało. Proszę poczytać: Spadochroniarstwo polskie oraz Prekursorzy Cichociemnych
“począwszy od 1 lipca 1940 roku usiłuję nawiązać kontakt z władzami brytyjskimi, jakie mogą być zainteresowane istnieniem ZWZ (przyszłej AK). Idzie to bardzo trudno i opornie ze strony naszych władz. Nasz attache wojskowy przy ambasadzie polskiej w Londynie, któremu przedstawiłem swój projekt łączności lotniczej z Krajem odpowiedział: Panie kapitanie, pański projekt jest nierealny. Nie nadaje się nawet do dyskusji z władzami brytyjskimi. Musimy być poważni, inaczej ośmieszymy się!
Po parafowaniu umowy polsko – brytyjskiej, dotyczącej Polskich Sił Zbrojnych w W.Brytanii i sformowaniu Sztabu NW [Naczelnego Wodza] (31 lipca 1940 r.) rozpoczęła urzędowanie brytyjska 4-ta Misja Wojskowa, celem współpracy ze Sztabem N.W. W rozmowach z kilku oficerami tej Misji otrzymałem podobne informacje – taka sprawa nie jest wymieniona na liście zadań 4-tej Misji. (…)
Napisałem notatkę dla Anglików, podkreślając położenie strategiczne Polski i ogólne możliwości wywiadu polskiego. (…) 21 sierpnia zadzwonił do mnie kpt. Perkins z 4-tej Misji brytyjskiej (późniejszy szef sekcji polskiej Special Operations Executive, SOE). (…) Rozmowa z Perkinsem trwała przeszło trzy godziny. Miała charakter rozpoznawczy (…) Omawiając możliwość pomocy brytyjskiej w zakresie łączności lotniczej z ZWZ, Perkins powiedział: Zbadam te możliwości. Wątpię, aby dotąd ktokolwiek na taką ideę zwrócił uwagę (…)
25 sierpnia Perkins powiadomił mnie, że komendant 4-tej Misji wojskowej dał mu polecenie, aby podjąć doświadczenia związane z pionierskim lotem do Polski. Powiedziałem – musimy to zrobić tak dokładnie, aby lot był sukcesem. Perkins: tak, słyszałem już kilka opinii, że dla posiadanych obecnie samolotów lot taki jest nierealny. (…) W naszej pierwszej fazie pracy trzeba przekonać, że ZWZ istnieje w Polsce, że wsparcie ZWZ jest celowe z punktu widzenia planowania dalszej wojny oraz, że loty z W. Brytanii do Polski są realną operacją. Mamy przed sobą trudną, stopniową pracę. (…)
(Jan Jaźwiński – Dramat dowódcy. Pamiętnik oficera sztabu oddziału wywiadowczego i specjalnego, przygotowanie do druku: Piotr Hodyra i Kajetan Bieniecki, tom I i II, Polski Instytut Naukowy w Kanadzie, Montreal 2012, ISBN 978-0-9868851-3-6 s. 254-257)
Autor wywodzi, iż w przypadku Cichociemnych rzekomo „Nazwa była pierwszym wyróżnikiem-symbolem. Drugi stanowił Znak Spadochronowy.” Oczywista nieprawda. Początkowo żadnej nazwy nie było, potem Cichociemnych nazywano „ptaszkami” lub „zrzutkami”. Nazwa „cichociemni” powstała spontanicznie i nie była żadnym „wyróżnikiem”. Rekrutacja i szkolenie kandydatów na Cichociemnych były ściśle tajne. Znak Spadochronowy także nie był żadnym „wyróżnikiem” Cichociemnych – był bowiem odznaką (w wersji zwykłej i bojowej) dla wszystkich spadochroniarzy. Dopiero dziewięć lat po wojnie ustanowiono dla Cichociemnych odmianę tego Znaku – Znak dla Skoczków do Kraju.
Mateusz Łabuz publikuje ewidentne bzdury o treści – „Warto dodać, iż w związku z sojuszem polsko-brytyjskim Polacy uzyskali u od Brytyjczyków możliwość utworzenia własnej sekcji SOE”. To nadzwyczaj dziecinne założenie autora, że brytyjska służba specjalna (albo jakakolwiek inna) pozwoliłaby komukolwiek z zewnątrz (w tym przypadku – Polakom) na utworzenie wewnątrz ich struktury jakiegoś tworu organizacyjnego zarządzanego przez podmiot zewnętrzny. To oczywista bzdura – sekcja „polska” SOE przecież była „polską” tylko z nazwy, a nie strukturą utworzoną przez Polaków. Słowo „polska” w nazwie sekcji oznaczało obszar zainteresowania brytyjskiego wywiadu, a nie definiowało jej twórcę czy zarządcę. Była to oczywiście struktura wyłącznie brytyjska, zorganizowana przez Brytyjczyków. Zachęcam do lektury moich artykułów dot. SOE: Special Operations Executive, Współpraca Polaków z SOE, Bajki o SOE i.in.
Po pierwsze Cichociemni nie byli wcale „grupami bojowymi przeznaczonymi do zrzucenia nad Polską”. Po drugie, brytyjski udział w szkoleniu CC był dość skromny – Brytyjczycy użyczali swoich obiektów oraz odpowiadali m.in. za wyżywienie szkolonych i ochronę ośrodków. Cichociemnych szkolono zgodnie z potrzebami Armii Krajowej; w większości szkolili Ich polscy instruktorzy; część Cichociemnych była szkolona w wyłącznie polskich ośrodkach. O skomplikowanym procesie szkolenia Cichociemnych można poczytać na tej stronie.
Autor obnaża swoją niewiedzę, wywodząc – „Co ciekawe, Oddział Specjalny prowadził także akcję werbunkową w Polskich Siłach Zbrojnych na Zachodzie. Propozycji przeszkolenia składano najaktywniejszym żołnierzom. W razie decyzji pozytywnej, organizowano trening,” Po pierwsze, rekrutowano nie „także” – ale wyłącznie w PSZ, po drugie nie „składano propozycji najaktywniejszym żołnierzom” – ale żołnierzom najlepszym, wytypowanym przez dowódców ich oddziałów. Po trzecie, nader infantylne jest określenie o „organizowaniu treningu” Proces szkolenia był bardziej skomplikowany. Zachęcam do uważnej analizy artykułu nt. szkolenia Cichociemnych.
Oczywistą nieprawdą jest teza, jakoby „Pierwszą bazę dla polskich skoczków zorganizowano w Ringway (Central Landing School)”. To nie była żadna „baza dla polskich skoczków” tylko brytyjski ośrodek szkolenia spadochronowego. Szkolono w nim spadochroniarzy różnych narodowości, nie był też „pierwszy” – ani dla Polaków, ani dla kogokolwiek. Zachęcam do przeczytania artykułu nt. szkolenia Cichociemnych.
Nieprawdziwe jest twierdzenie, w odniesieniu do operacji zrzutowych – „Statystyki maszyn latających do Polski są imponujące, gdyż do końca grudnia 1944 roku wykonano 858 startów, z czego 483 były udane.” Rzeczywistość była bardziej skomplikowana, niż to się wydaje panu Łabuzowi. Po pierwsze nie prowadzono statystyk „startów”, bo z faktu iż samolot wystartował wcale nie wynika, iż operacja lotnicza została zrealizowana (np. część samolotów wracała po starcie na lotnisko, m.in. z powodu awarii itp.) Po drugie, ogółem w czterech sezonach operacyjnych wykonano łącznie 868 lotów (załogi polskie 439, brytyjskie i południowoafrykańskie 319, amerykańskie 110). Nie jestem w stanie odkryć, co autor miał na myśli pisząc o rzekomo 483 „udanych startach”. Podobnie tajemnicą autora są kryteria „udanego startu” – jeśli np. z samolotu skoczyli Cichociemni, ale nie zrzucono zasobników – to taki „start” należy zaliczyć do „udanych” czy też do „nieudanych”? Zachęcam do przeczytania artykułu nt. operacji zrzutowych oraz zrzutów.
Oczywistą nieprawdą jest twierdzenie dot. „Syreny” – wcale nie była „placówką” lecz komórką KG Armii Krajowej. Zachęcam do przeczytania artykułu nt. zrzutów.
Z przykrością czyta się treści tak rażąco infantylne i nieprawdziwe – „Sformowano specjalne grupy obsługujące prowizoryczne rejony zrzutu, które musiały zostać doskonale oznakowane, aby nie popełnić fatalnej w skutkach pomyłki. A te zdarzały się często ze względu na trudy podróży, kiepskie sygnały czy uciekający czas. Skoczków zrzucano w innych miejscach niż docelowe, przesyłki nie trafiały do adresatów. Ogółem utworzone zostały 642 placówki, z których część nie podjęła pracy lub została przez Niemców zniszczona.”
Mnóstwo tu bzdur, deprecjonujących służbę przyjmujących zrzuty żołnierzy Armii Krajowej. Nie było czegoś takiego jak „prowizoryczne rejony zrzutu” – były natomiast placówki odbiorcze, organizowane zgodnie z „Planem czuwania” – proszę przeczytać ów „plan” na tej stronie. Nie było potrzeby jakiegoś „doskonałego oznakowania”, wystarczały te sposoby i sygnały które ustalono w tym „Planie”. Nota bene sposób oznakowania w Polsce był najlepszy ze wszystkich oznakowań placówek zrzutowych w Europie.
„Pomyłki” w zrzutach nie były spowodowane „trudami podróży”, to jakiś dziecinny wymysł, mocno niestosowny w odniesieniu do wojska i operacji specjalnych 🙁 Głównym powodem były problemy z wyszukaniem ich lokalizacji, czyli z nawigacją wzrokową i odnalezieniem przez nawigatora samolotu placówki odbiorczej.
„Przesyłki nie trafiały do adresatów” – to sformułowanie mocno infantylne – to były głównie zrzuty broni, uzbrojenia i zaopatrzenia dla Armii Krajowej, w niewielkiej części także pieniędzy (w pasach na skoczkach) dla AK oraz Delegatury Rządu na Kraj.
Wyssany z palca jest, rażąco nieprawdziwy jest wywód, jakoby „część placówek odbiorczych została przez Niemców zniszczona”. Nie znam ani jednego takiego przypadku. Jak by to miało wyglądać w praktyce? Zaoranie polany w lesie? Którą placówkę odbiorczą rzekomo zniszczyli Niemcy?
Oczywiście nieprawdziwy jest wywód pana Łabuza – „Działanie cichociemnych zapoczątkowano, jak wiemy, w lutym 1941 roku. W zasadzie zakończyły je dopiero grudniowe operacje z roku 1944, co zbiegło się w czasie z wyzwoleniem polskich ziem przez Armię Czerwoną.” Po pierwsze Armia Czerwona nikogo nie „wyzwoliła” – tak się mogli poczuć jedynie nieliczni polscy komuniści. Po drugie kłamstwem jest twierdzenie, że Cichociemni rzekomo zaprzestali walki po grudniu 1944. Proszę przeczytać Cichociemni Żołnierze Wyklęci oraz Cichociemni w operacjach specjalnych.
Nieprawdziwy jest wywód autora o „(…) okresie próbnym, który w zasadzie obejmował pierwsze kilkanaście miesięcy funkcjonowania do kwietnia 1942 roku. Był to czas oswajania załóg z trudną trasą, wykonywaniem założeń operacyjnych, a także zbierania pierwszych doświadczeń z działalności cichociemnych w okupowanym kraju. Czas pokazał, iż były to niezwykle cenne uwagi, które uratowały życie wielu innym skoczkom. Był to zatem okres, w który dominowała metoda „prób i błędów”.”
Po pierwsze w okresie próbnym miało miejsce tylko 9 pomyślnie zakończonych operacji zrzutowych, po drugie składy załóg były zmienne, po trzecie od marca 1942 latano już inną trasą, więc „oswajanie załóg z trudną trasą” można włożyć między kiepskie bajki. Po czwarte, zwłaszcza podczas wojny, wszystkie istotne elementy operacji przerzutowych nie miały charakteru statycznego, wręcz przeciwnie, stale się zmieniały… Po piąte, operacje przerzutowe nie miały na celu „zbierania pierwszych doświadczeń z działalności Cichociemnych”. To ewidentna brednia – niby w jaki sposób załogi samolotów miały „zbierać doświadczenia” Cichociemnych i jakie?
Oczywiście nieprawdziwy jest wywód o treści – „Dalsza działalność operacyjna cichociemnych podzielona została na trzy tzw. sezony operacyjne, wśród których wyróżniamy: „Intonację”, „Ripostę” i „Odwet”.” To nie była żadna „działalność operacyjna Cichociemnych” – lecz działalność Oddziału VI (Specjalnego), komórki odbioru zrzutów KG AK oraz (w części) załóg samolotów. Zachęcam do przeczytania artykułu nt. zrzutów oraz nt. operacji zrzutowych organizowanych przez Oddział VI (Specjalny).
Nie wiem jakie jest źródło wywodu o rzekomej „konieczność zwiększenia przepustowości obozów treningowych dla cichociemnych.” Po pierwsze nie było żadnych „obozów treningowych” lecz ośrodki szkoleniowe. Po drugie, nigdy nie wystąpił urojony problem „przepustowości”. Nota bene, przeszkolono i zaprzysiężono 533 spadochroniarzy, do Polski przerzucono tylko 316 Cichociemnych. Problem był nie w rzekomo za małej „przepustowości” ale w ograniczaniu lotów do Polski przez Brytyjczyków.
Nieścisłe jest twierdzenie – „W czerwcu 1944 roku opracowano ostatni z planów operacyjnych zakodowany jako „Odwet”. Zakładał głównie niesienie pomocy w sprzęcie i ekwipunku, które były niezbędne w organizowaniu powszechnego powstania.” Po pierwsze, „pomoc w sprzęcie i ekwipunku” dla powstania powszechnego była od początku głównym celem wszystkich operacji przerzutowych – a nie tylko sezonu „Odwet”. Organizacja powstania powszechnego w końcowej fazie wojny była głównym cel;em ZWZ / AK. Po drugie, „pomoc w sprzęcie i ekwipunku” dotyczyła w największym stopniu bieżących potrzeb Armii Krajowej. Proszę przeczytać artykuł o zaopatrzeniu AK.
Autor publikuje rażącą nieprawdę – „Z biegiem czasu i coraz dalej przesuwającym się na zachód frontem wschodnim operacje cichociemnych stawały się przeżytkiem. Armia Czerwona wyzwalała ogromne połacie polskiego terenu, co zmuszało Polaków i Brytyjczyków do weryfikowania celowości dalszego wsparcia dla Polskiego Podziemia (…).” Po pierwsze Armia Czerwona niczego nie „wyzwalała” – wyzwoleni mogli się poczuć jedynie nieliczni polscy komuniści. Po drugie operacje przerzutowe nie były „operacjami Cichociemnych”, po trzecie nie były „przeżytkiem” – tylko wynikiem politycznych decyzji Brytyjczyków, którzy nadmiernie i naiwnie zaufali Stalinowi. Sytuacja ta była w największym stopniu wynikiem postawy zachodnich mocarstw wobec Polski.
Oczywistą brednią jest teza dot. decyzji o rozwiązaniu AK – „Decyzja Okulickiego w praktyce przesądziła o losie operacji powietrznych nad Polską, bowiem nie było już, przynajmniej formalnie, zorganizowanych grup niepodległościowych, które walczyły z Niemcami.” Po pierwsze, „decyzja Okulickiego” o rozwiązaniu AK była decyzją która oznaczała początek tzw. drugiej konspiracji – został wysłany do Polski właśnie po to, aby ją organizować, m.in. tworząc organizację „NIE”. Po to też dostał instrukcje i ok. 2 mln dolarów. Po drugie, wbrew wywodom autora były „zorganizowane grupy niepodległościowe” – ich liczebność szacuje się na ok. 150-200 tys. konspiratorów oraz ok. 20 tys. partyzantów w ponad setce oddziałów leśnych. Po trzecie decyzja o rozwiązaniu AK nie miała żadnego związku z decyzją o zakończeniu operacji zrzutowych, która nastąpiła przecież wcześniej…
Rażąco nieścisłe jest twierdzenie – „Sowieci bezlitośnie prześladowali członków Armii Krajowych, cichociemnych w szczególności. W okresie Polski Ludowej bohaterstwo w walce przeciwko Niemcom niejednokrotnie było przyczynkiem do wyroku śmierci.” Cichociemnych prześladowali nie tylko Sowieci, ale także – długie lata po wojnie – tzw. „władza ludowa”, z różnych powodów, głównie za sam fakt bycia CC. Proszę poczytać o represjach wobec Cichociemnych ze strony Sowietów oraz „władzy ludowej”
Niestety, Mateusz Łabuz w swojej recenzji na portalu rekomenduje książkę głównego fałszerza historii Cichociemnych, mianowicie „elitę dywersji” Kacpra Śledzińskiego. Wywodzi – „Nie mam jednak wątpliwości, iż „Cichociemni” {nota bene, ta książka ma inny tytuł] są książką wystarczająco dobrą, bym mógł ją swobodnie polecić”.
Należy ze smutkiem zauważyć, że twórca portalu warhist „swobodnie poleca” książkę będącą śmieciem pseudohistorycznym. Kacper Śledziński na 417 stronach opublikował przecież co najmniej 246 błędów i nieścisłości 🙁 Tutaj moja errata do książki Śledzińskiego i wydawnictwa „Znak” – plik pdf
Autor na swym portalu publikuje także głupoty dot. kuriera Tadeusza Chciuka, który skoczył do Polski z Józefem Retingerem. Co ciekawe, Retingera nikt nie uważa za cichociemnego, natomiast Chciuk sam siebie ogłosił – nieprawdziwe – „cichociemnym”. Mateusz Łabuz, na właściwym sobie poziomie „wiedzy historycznej” oraz „wnikliwości w analizie faktów” wywodzi – „Jego status emisariusza politycznego można postawić na równi ze statusem cichociemnego. Odbył bowiem specjalny kurs spadochroniarski i tak jak cichociemni ruszył na wschód ze specjalną misją zleconą mu przez Rząd RP na Emigracji.”
Po pierwsze, Cichociemni nie byli kurierami – jeśli wg. Mateusza Łabuza żołnierz to to samo co cywil, to nie ma przestrzeni do żadnej dyskusji na tak dziecinnym „poziomie”. Po drugie Cichociemni wcale nie ruszali na wschód ze specjalną misją zleconą mu przez Rząd RP na Emigracji – jak to sobie uroił autor „największego portalu tematycznego” o II wojnie światowej. Po trzecie – i to chyba wystarczy za najlepszy komentarz – błędy w polskiej pisowni dyskwalifikują tego autora, nie tylko w tym wywodzie…
Autor portalu wywodzi także nieprawdziwie, jakoby Tadeusz Chciuk był rzekomo „jedynym który skakał dwukrotnie do okupowanej Polski”. Spośród kurierów – owszem. Ale nie spośród wszystkich spadochroniarzy – dwukrotnie skakał do Polski Cichociemny Roman Rudkowski .
Z przykrością odnotowuję, że pomimo kilkakrotnych moich prób zwrócenia autorowi uwagi na jego błędy, moje uwagi zostały arogancko zignorowane. Jeśli jednak autor zechce sprostować swoje błędy w publikacjach dot. Cichociemnych, niechlubny status „fałszerza historii” przestanie być w tym przypadku aktualny…
Trójka pasjonatów historii, w ramach projektu „Okupowana Polska”, opublikowała na YouTube swój film pt. „Elita dywersji. Mordercze treningi i skoki do piekła. Kim byli Cichociemni?” W mojej ocenie całkiem niezły, zrobiony z pasją 🙂 Szkoda tylko, że w jego treści znalazło się niemało merytorycznych błędów…
Projekt „Okupowana Polska” (wcześniej pod nazwą „Okupowany Kraków”), obecny na YouTube od maja 2020 zainicjowali: Jan Jakub Grabowski (UJ) założyciel, historyk, przewodnik po Krakowie, Łukasz Szypulski kamerzysta, montażysta oraz Olga Jando – Dziedzic (UJ) odpowiedzialna za wizerunek, media, promocję. Autorzy definiują swój projekt jako historyczno-edukacyjno-naukowy. Mówią o sobie: „Jest nas troje i choć na co dzień zajmujemy się zupełnie innymi zajęciami, łączy nas jedno – poznawanie historii Polski podczas II wojny światowej. Z tego też powodu postanowiliśmy tworzyć filmy poświęcone tej najtrudniejszej historii naszego kraju.” Na swoim profilu na YT opublikowali dotąd aż 211 filmów…
Najnowszy klip trójki pasjonatów opowiada o Cichociemnych spadochroniarzach Armii Krajowej:
Klip zrobiony w interesujący sposób, wartka narracja, sporo ciekawych informacji. Niewątpliwie może być inspirujący poznawczo. Problem w tym, że zawiera niemało istotnych błędów merytorycznych. Piszę o tym że smutkiem, bowiem klip miał szansę stać się jedną z najlepszych opowieści o Cichociemnych spadochroniarzach Armii Krajowej. Należy wyrazić Autorom podziękowanie za odważne podjęcie trudnego tematu. Niestety, temat okazał się dla Autorów dość trudny.
Jak powiedziano mi w komentarzu na facebookowym profilu Okupowanej Polski – „korzystaliśmy z profesjonalnej literatury odrzucając tytuły, które są powszechnie krytykowane. Mimo to jednak niektóre informacje sporo się od siebie różniły, więc musieliśmy dokonać wyboru i własnej interpretacji.” Szkoda, że przed publikacją tego filmu Autorzy nie zechcieli skonsultować go ze mną, uniknęlibyśmy wielu obecnych w nim błędów. Ostatnio dyskretnie konsultuję nawet niektóre publikacje IPN, więc „Okupowana Polska” znalazłaby się w całkiem dobrym towarzystwie 🙂
Przejdźmy do rzeczy. Najpierw parę uwag ogólnych. Przede wszystkim brak podania źródeł wykorzystanych informacji oraz fotografii – ewidentnie narusza to zasady rzetelności oraz jest co najmniej niegrzeczne wobec Autorów, których prace wykorzystano. Prawnik zwróci uwagę na kwestię autorskich praw majątkowych i osobistych. Może to być także dla osób mniej zorientowanych w zagadnieniu przyczyną trudności ze zweryfikowaniem treści „obwieszczonych” w klipie przez narratora.
Parę tych narracji ma charakter infantylny, jak choćby opowieść o podporządkowaniu Naczelnemu Wodzowi konspiracyjnych organizacji w okupowanej Polsce – rzekomo ze względu na „bezpieczeństwo”. W istocie było to przecież realizowanie w praktyce władzy politycznej Sikorskiego; z bezpieczeństwem nie miało to nic wspólnego. Podobnie dziecinna jest fraza o „dwóch pistoletach po pięćdziesiąt nabojów każdy” (15.50) – każdy kto ma odrobinę pojęcia o broni krótkiej zauważy to przekłamanie – Autorom chodziło zapewne o dwa pistolety z magazynkami na naboje o łącznej pojemności 50 szt.
W kategorii treści infantylnych mieści się z pewnością także zaprezentowany w filmie (7.28) sposób „zamaskowania” spadochronu przez skoczka. Być może niektórzy uznają to za mało znaczący szczegół, ale trzeba zwrócić uwagę, że jest to jeden z pierwszych kadrów dotyczących bezpośrednio Cichociemnych, stąd też rażący nieprofesjonalizm „zamaskowania” spadochronu trochę mnie zbulwersował. Domyślić się należy, że to tylko amatorska inscenizacja Autorów.
Na marginesie dodać też należy, że sporo fotografii, które pojawiły się w treści filmu nie ma nic wspólnego z Cichociemnymi, choć towarzyszy im narracja przekonująca że tak właśnie jest. W części te fotografie dotyczą szkolenia żołnierzy 1 Samodzielnej Brygady Spadochronowej. Wprawdzie spośród żołnierzy 1 SBS wywodziło się aż 61 późniejszych Cichociemnych, jednak kadry ze szkolenia Cichociemnych były – z oczywistych powodów – zupełnie inne.
Spośród najważniejszych błędów merytorycznych należy ponadto wymienić (w kolejności chronologicznej):
Nie znalazłem żadnych źródeł historycznych, które wskazywałyby takie lokalizacje. Próżno szukać nazw takich ośrodków na prawie kompletnej liście placówek SOE, opublikowanej w brytyjskiej Wikipedii. Próżno także szukać ich w zawierającej komplet ośrodków SOE pracy doktorskiej – Gregory Derwin’a pt. Built to Resist. An Assessment of the Special Operations Executive’s Infrastructure in the United Kingdom durning the Second World War, 1940-1946, vol. I, II University of East Anglia, 2015 (jest dostępna w necie). Co do pierwszej nazwy, Autorzy zapewne mieli na myśli Briggens (a nie turystyczny kurort Brighton). Można zapoznać się z wykazem ośrodków szkoleniowych kandydatów na Cichociemnych, opublikowanym na tej stronie. Proces szkolenia kandydatów na Cichociemnych jest opisany tutaj. Co do ośrodka Chalfont, St. Giles, Buckinghamshire – nie był to typowy ośrodek szkoleniowy (STS) lecz stacja wyczekiwania „Marta”, wg. brytyjskich oznaczeń STA 20A oraz STA 20B, na której przeprowadzano szkolenie z zakresu „czarnej propagandy”.
Co do ośrodków – Cichociemnych szkolono w ok. 30 specjalnościach w ok. 50 ośrodkach SOE (brytyjskich) oraz w kilku (ok. 6) ośrodkach polskich zorganizowanych przez Oddział VI (Specjalny) Sztabu Naczelnego Wodza. Nie jest prawdą, że na potrzeby szkolenia kandydatów na Cichociemnych „zorganizowano 50 ośrodków”. Jest to prawda tylko w odniesieniu do kilku polskich ośrodków oraz w przypadku Audley End (częściowo także Briggens, zwłaszcza w początkowym okresie), także np. stacji wyczekiwania w Chalfont – oddanych przez SOE na wyłączne potrzeby Polaków (Oddziału VI). W pozostałych ośrodkach szkoleniowych SOE organizowano kursy specjalne dla kandydatów na Cichociemnych, ale nie organizowano wyłącznie dla Nich tych ośrodków; szkoliły się tam także inne nacje.
Należy podkreślić, że organy represji “Polski Ludowej” (od 1952 PRL), głownie UB, SB, represjonowały 103 Cichociemnych, w procesach będących parodią prawa skazano 40 Cichociemnych, 15 torturowano, 9 (lub 10) zamordowano (6 w więzieniu Warszawa-Mokotów, 3 w więzieniu na Zamku w Lublinie), 77 aresztowano (w tym 13 aresztowało NKWD, 5 wspólnie NKWD i UB), 19 skazano na śmierć, co najmniej 2 na dożywotnie pozbawienie wolności, 22 na więzienie.
Czasy powojenne nie były dla Nich wcale lepsze: 32 Cichociemnych pozostało na emigracji poza Polską (głównie w Wielkiej Brytanii), aż 59 zmuszonych było uciekać z PRL (po jakimś czasie 21 powróciło). Cichociemnych pozostałych w Polsce ścigały organy represji, niejednokrotnie wraz z sowieckim NKWD. Po wojnie w Polsce (od 1952 PRL) represjonowano aż 103 Cichociemnych, aresztowano 77 Cichociemnych, w tym 13 aresztowało NKWD i przekazało UB, 5 CC aresztowało wspólnie UB i NKWD. Niektórzy Cichociemni doświadczali represji kolejno: od Niemców, Sowietów, funkcjonariuszy “Polski Ludowej”…
W polskich więzieniach (w tym Warszawa Mokotów) pozbawiono wolności 58 Cichociemnych, w procesach będących parodią prawa skazano 40 Cichociemnych, w tym aż 20 CC skazano na śmierć, co najmniej 2 skazano na dożywocie, co najmniej 15 torturowano, 9 (lub 10) zamordowano. Nieliczni Cichociemni byli “tylko” szykanowani przez PRL-owską bezpiekę…
Organy represji ZSRR, głównie NKWD, pozbawiły wolności aż 122 Cichociemnych (2 SMIERSZ), w tym do sowieckich łagrów zesłano aż 83 Cichociemnych (7 dwukrotnie), 6 zamordowano. Gen. Leopold Okulicki ps. Niedźwiadek był aresztowany dwukrotnie (1941, 1945), po drugim aresztowaniu zamordowany w moskiewskim więzieniu NKWD na Łubiance.
Do sowieckich łagrów bezpośrednio przed II wojną światową, w trakcie wojny oraz po wojnie, według niepełnych danych zesłano 153 tys. Polaków! Wśród nich zesłano aż 83 Cichociemnych, aż 7 dwukrotnie! Część z nich aresztowano jeszcze zanim zostali Cichociemnymi, w latach 1939 – 1941: przy próbie przekroczenia granicy z Rumunią lub po zajęciu Kresów przez Armię Czerwoną. Odzyskiwali wolność dzięki układowi Sikorski – Majski wstępowali do Armii Andersa, zgłaszali się do służby w Kraju. Druga fala aresztowań i zsyłek miała miejsce pod koniec wojny oraz po jej zakończeniu, wraz z przejmowaniem Polski jako obszaru sowieckiej strefy wpływów…
Należy dodać, że 4 Cichociemni byli represjonowani zarówno przez Niemców, Sowietów oraz władze „Polski ludowej”. 24 Cichociemnych represjonowali najpierw Niemcy, potem Sowieci, spośród Nich dwóch zamordowano, dwóch popełniło samobójstwo. 19 Cichociemnych represjonowali podczas wojny Niemcy, a po wojnie funkcjonariusze “Polski Ludowej”, spośród Nich dwóch straciło życie. Aż 38 Cichociemnych doświadczyło represji ze strony zarówno Sowietów jak i funkcjonariuszy “Polski Ludowej”. Spośród Nich 5 CC straciło życie, w tym dwóch zamordowano na Zamku w Lublinie, katyńskim strzałem w tył głowy. Represji co najmniej od dwóch wrogów: Niemców i/lub Sowietów i/lub funkcjonariuszy “Polski Ludowej” doświadczyło aż 85 Cichociemnych…
Film obejrzało dotąd (18-09-2024) ok. 26 tys. osób. Mam nadzieję, że liczba ta znacząco wzrośnie, bowiem pomimo wykazanych mankamentów, film jest wart uważnego obejrzenia oraz ma charakter inspirująco – poznawczy. Autorom gratuluję, że pomimo złożoności zagadnienia, dość szczęśliwie przebrnęli przez większość merytorycznych pułapek, w które wpadają (nawet i obecnie) zawodowi historycy. Zachęcam do obejrzenia filmu, z przedstawionym przeze mnie wykazem błędów pod ręką 🙂
Pierwszy komentarz ze strony Autorów filmu – „Bardzo dziękuję za uwagi i mimo wszystko pozytywy odbiór naszego materiału! Mam jednak jedną uwagę: niezbyt sprawiedliwym jest wskazywanie, że nie podajemy pochodzenia źródeł, ponieważ wszystkie cytaty oraz zdjęcia na ekranie są podpisane (może poza niektórymi współczesnymi nagraniami, ale ich charakter nie wymaga podpisu, o czym informują ich twórcy). Bibliografia zaś znajduje się w opisie do filmu
Uwagi naprawdę cenne i wnikliwe. Aż dziw mnie bierze, że we współczesnej literaturze wciąż można odnaleźć informacje, które nie są poprawne.”
PS.
Jest szansa na wspólne przygotowanie filmu w wersji „bezbłędnej”. Bardzo mnie to cieszy 🙂
Niecodzienna codzienność funkcjonowania podczas wojny Komendy Głównej Armii Krajowej oraz wypełnione rozlicznymi obowiązkami życie jej pracowników, to aspekty dość słabo znane przeciętnym zjadaczom chleba. Dzięki najnowszej książce prof. Marka Ney-Krwawicza mamy szansę zrozumieć, jak wyglądały realia konspiracyjnego życia w KG AK, dzień po dniu, niemalże godzina po godzinie…
Prof. dr hab. Marek Ney-Krwawicz jest znanym historykiem z Instytutu Historii PAN, specjalizującym się w okresie II wojny św., w szczególności w zagadnieniach związanych z Armią Krajową oraz Polskim Państwem Podziemnym. Jest autorem bardzo wielu publikacji; spośród nich cenię tego Autora zwłaszcza za publikacje będące wynikiem gruntownego zbadania fundamentalnej koncepcji powstania powszechnego.
W 2019 prof. Ney-Krwawicz opublikował obszerny artykuł (dostępny także w necie) pt. „Bezpieczeństwo służby a życie codzienne żołnierza Armii Krajowej na przykładzie Komendy Sił Zbrojnych w Kraju” (w: Dzieje Najnowsze, rocznik LI – 2019, nr 3, s. 179-209, ISSN 0419-8824). W pewnym sensie kontynuacją tej publikacji jest wydana właśnie przez Instytut Historii PAN niezwykła książka pt. „Karność, odwaga i ostrożność, koleżeństwo i ofiarność – to naczelne zasady”. Życie codzienne a służba żołnierzy – pracowników Komendy Armii Krajowej 1939-1944″ ISBN 978-83-66911-43-7. Książka ma 777 stron plus 110 najlepszej jakości stron zawierających ilustracje: fotografie i skany dokumentów.
Przede wszystkim pragnę podkreślić moją radość z widocznej ostatnio tendencji historyków, aby nawet najtrudniejsze fragmenty polskiej historii ukazywać poprzez pryzmat osobistych losów postaci uczestniczących w ówczesnych wydarzeniach historycznych. Mało tego! – pisać o Ich losach w sposób przystępny, zrozumiały dla każdego, bez zbędnego puszenia się oraz bez stawiania cokołów na co drugiej stronie. Ten „ludzki wymiar” historii niewątpliwie pozwala nam, szarym zjadaczom chleba, lepiej zrozumieć koincydencje rozmaitych zdarzeń, pozwala nam lepiej zrozumieć naszą historię.
Pragnę bardzo podziękować prof. dr hab. Markowi Ney-Krwawiczowi za tego rodzaju właśnie styl narracji historycznej, który ułatwia zrozumieć istotne aspekty naszej historii, pozwala spojrzeć na nie poprzez losy pojedynczych osób. Dzięki doskonałym, barwnym i szczegółowym opisom pozwala także wchłonąć klimat tamtych czasów, poznać ówczesne realia, poczuć się rzeczywiście jak w okupowanej Polsce.
Zanim przejdę do innych aspektów książki, zatrzymajmy się na chwilę przy ludziach właśnie. Indeks nazwisk i pseudonimów osób opisanych w książce jest imponujący, bez wątpienia to plejada najwybitniejszych postaci związanych z Komendą Główną Armii Krajowej.
Mnie oczywiście najbardziej interesowali Cichociemni. Jest Ich w książce całkiem sporo (alfabetycznie): Stefan Bałuk, Leon Bazała, Zbigniew Bąkiewicz, Adam Borys, Feliks Dzikielewski, Antoni Iglewski, Stefan Ignaszak, Kazimierz Iranek-Osmecki, Bolesław Jabłoński, Stanisław Jankowski, Stefan Jasieński, Jan Jokiel, Maciej Kalenkiewicz, Jan Kochański, Bolesław Kontrym, Franciszek Koprowski, Tomasz Kostuch, Julian Kozłowski, Henryk Krajewski, Walery Krokay, Mirosław Kryszczukajtis, Bronisław Lewkowicz, Jan Nowak-Jeziorański, Felicjan Majorkiewicz, Janusz Messing, Zygmunt Milewicz, Zbigniew Mrazek, Ryszard Nuszkiewicz, Leopold Okulicki, Jan Piwnik, Zygmunt Policiewicz, Janusz Prądzyński, Jan Rogowski, Józef Spychalski, Leszek Starzyński, Tadeusz Starzyński, Aleksander Stpiczyński, Adam Szydłowski, Józef Zabielski, Elżbieta Zawacka (kurierka KG AK, uznana za cichociemną po wojnie), Leonard Zub-Zdanowicz.
W okładkowej nocie od wydawcy czytamy, że „głównym celem książki jest ukazanie życia codziennego żołnierzy pracowników Komendy Głównej Armii Krajowej w latach 1939-1944, czyli w warszawskim okresie jej działania. Dotychczasowe spojrzenie na Komendę Główną koncentrowało się przede wszystkim na odtworzeniu struktury organizacyjnej tego centralnego aparatu dowodzenia podziemnej armii i jego funkcjonowaniu. W przedkładanym opracowaniu to ludzie stali się bohaterami pierwszego planu. Przyjęta koncepcja oddania głosu uczestnikom wydarzeń poprzez przywoływanie ich wspomnień i relacji, a także dokumentów konspiracyjnych pozwoliła na uzyskanie dynamicznego opisu przeszłości, w którym, jak na dokumentalnym filmie, przesuwają się obrazy z życia bohaterów, chociaż nie wszystkie fragmenty owego „filmu” są jednakowo ostre. (…) Zaprezentowany w książce „katalog zagadnień” mieszczących się w pojęciu „życie codzienne” ujmuje w zasadzie najważniejsze kwestie.”
Książka „(…) ujmuje w zasadzie najważniejsze kwestie” twierdzi wydawca (zapewne także Autor). Otóż w mojej ocenie nie ujmuje kwestii najważniejszych – relacji ze Sztabem Naczelnego Wodza w Londynie, w tym łączności radiowej. Całkowicie pomija kształtowanie się poglądów wewnątrz KG AK na „sprawę polską”, a także kompletnie nie zauważa zagadnienia dowodzenia terenowymi strukturami Armii Krajowej. A przecież to były kluczowe efekty istnienia KG AK jako głównego ośrodka kształtowania się „sprawy polskiej”. Powie ktoś, że nie są to elementy „codzienności” KG AK – w mojej ocenie jest to stanowisko oczywiście błędne. Czyż istotą codziennego istnienia KG AK nie było dowodzenie strukturami Armii Krajowej w łączności z Naczelnym Wodzem w Londynie? To było przecież sedno codziennej służby oficerów Komendy Głównej.
Sprowadzanie „codzienności” KG AK wyłącznie do kwestii „technicznych”, bez uwzględnienia wskazanych powyżej aspektów, w mojej ocenie może być nawet uznane za deprecjonowanie KG AK. Armia Krajowa nie istniała po to, aby budować skrytki oraz wytwarzać fałszywe papiery. To były tylko pomocnicze środki wiodące do celu. O tym, że tym strategicznym celem były przygotowania do powstania powszechnego w końcowej fazie wojny, z tej książki się nie dowiemy, bowiem Autor nie zechciał napisać o tych najistotniejszych kwestiach nawet pół rozdziału.
W każdym bądź razie ukazanie funkcjonowania Komendy Głównej AK jako quasi autarkicznej struktury, zależnej jedynie od siebie samej oraz skupionej na (głównie własnych) problemach wewnętrznych, w mojej ocenie jest wypaczeniem obiektywnego obrazu rzeczywistości. Oczywiście przedstawione przez Autora ujęcie zagadnienia funkcjonowania KG AK ma cenny oraz niewątpliwy walor poznawczy, jest też niezwykle atrakcyjne dla czytelnika. Ale pomijanie „polskiego Londynu” w funkcjonowaniu KG AK jest kreowaniem nieobiektywnej rzeczywistości, w której Komenda Główna sama sobie była sterem, żeglarzem i okrętem, nie będąc w ogóle uwikłaną w ówczesną bardzo złożoną rzeczywistość społeczno – polityczną. To oczywiście nadzwyczaj fałszywa perspektywa. Przypomina różne wcześniejsze publikacje i „monografie”, np. nt. „Wachlarza”, bez podania fundamentalnej informacji, że była to (nieco „spolszczona” koncepcyjnie) operacja zainicjowana na wyraźne życzenie Brytyjczyków („Big Scheme”) oraz przez nich wstępnie opłacona (3 mln dolarów kredytu)…
W „Uwagach wstępnych” Autor podkreśla m.in. – „Dotychczasowa literatura dotycząca Polskiego Państwa Podziemnego i jego armii koncentrowała się przede wszystkim na odtworzeniu struktur organizacyjnych, ich obsady personalnej oraz efektów działań, gubiąc tym samym tych, którzy te struktury wypełniali. Przedstawiana czytelnikowi monografia wybija natomiast na pierwszy plan właśnie ludzi konspiracji, pokazując ich życie codzienne, a ściślej – wpływ służby w podziemnej armii na ich codzienność.” Szkoda tylko, że można odnieść wrażenie, iż ci ludzie byli całkowicie wyprani z poglądów, nie mając żadnych koncepcji co do sensu istnienia AK oraz fundamentalnego celu walki Armii Krajowej…
W dalszej części swych uwag Autor zaznacza, że „(…) w pracy wykorzystano 150 relacji i wspomnień. Według obecnego stanu wiedzy, przez Komendę Główną w całym jej historycznym rozwoju od roku 1939 do 1945 przeszło ok. 4800 osób (nie licząc oddziałów bojowych).” Zauważa też, iż z pracy świadomie wyłączono obszar psychologicznych aspektów życia codziennego, wobec podjęcia tej tematyki w publikacjach Tomasza Strzembosza. O innych aspektach, których w książce nie ma, Autor milczy. Nie wiadomo zatem, czy także wyłączono je świadomie, czy też nie zostały dostrzeżone.
Książka podzielona jest na dwanaście rozdziałów, ułożonych logicznie, od „drogi do konspiracji” aż po „opiekę nad aresztowanymi, rodzinami aresztowanych i zabitych” i in. Całkiem trafnie książkę otwiera obszerny wątek „dróg do konspiracji”, przy czym Autor słusznie podkreśla, że „ilu było żołnierzy, tyle było ścieżek do konspiracji”.
O Cichociemnych Autor pisze tak – „W stosunku do stanów osobowych Armii Krajowej była to bardzo nieliczna grupa. Jej znaczenie polegało jednak nie na liczbie, ale na znakomitym wyszkoleniu i usytuowaniu we wszystkich strukturach podziemnej armii, od Komendy Głównej poczynając (…)”. Autor podkreśla bardzo istotny aspekt, wielokrotnie pomijany niesłusznie przez publicystów i historyków – „(…) cichociemni przerzucani byli do Kraju na wyraźne zapotrzebowanie KG ZWZ/AK, wynikające z przyjętej koncepcji walki Sił Zbrojnych w Kraju, która zakładała okres konspiracji, powstania powszechnego, a po nim etap Odtwarzania Sił Zbrojnych. (…)”
Autor przytacza błędnie za S. Bałukien „Polską Szkołę Wywiadu” jako nazwę własną (s. 52), choć była to nazwa potoczna, a kurs wywiadu nosił kamuflującą nazwę „Oficerskiego Kursu Doskonalącego Administracji Wojskowej”. Również błędnie autor określa ośrodek szkoleniowy STS 43 Audley End jako „stację wyczekiwania” (s. 52).
Niezwykły walor mają przytaczane przez Autora osobiste relacje żołnierzy AK, w tym także Cichociemnych. Mnie utkwiło w pamięci szczere wyznanie mjr / ppłk cc Feliksa Dzikielewskiego – „Jeżeli ktoś panu powie, że się nigdy nie bał, to znaczy że łże.” I opowiedział, jak strasznie się bał, gdy przenosząc radiostację, natknął się na niemiecki patrol. Skończyło się na strachu…” (s. 341).
Barw ówczesnego życia konspiracyjnego dopełnia np. relacja Cichociemnego, oficera wywiadu ppłk cc Stefana Ignaszaka – „W określonych terminach spotykaliśmy się z „Maksem” [kierował jedną z siatek wywiadu, nazwisko nieznane – przyp. RMZ] u Wasilewskiego, za kościołem św. Karola Boromeusza, na schaboszczaka i ćwiartce jałowcówki. Uzupełniał wówczas istotne szczegóły, na które nie było miejsca w rutynowych meldunkach” (s. 586). O rutynowych obyczajach panujących w konspiracji wspominał Cichociemny ppłk cc Henryk Krajewski – „Na ulicy znajomi nie pozdrawiają się, a w rozmowach nie wymienia się nazwisk, tylko imiona (…) Ciągle musiałem być czujny, aby się nie zdradzić słowem lub gestem. Stale musiałem udawać. (…)” (s. 599).
Zebrany w książce collage czy też mozaika bardzo wielu rozmaitych opowieści niewątpliwie buduje złożony obraz funkcjonowania głównego ośrodka kierowania wojskową strukturą Polskiego Państwa Podziemnego. Szkoda tylko, że ten obraz jest nieco chaotyczny oraz mocno niepełny. Określenie książki mianem „monografii” w mojej ocenie jest trochę na wyrost. Nawet niektóre z tematów uwzględnionych przez Autora jako element „codzienności” KG AK, jak np. bardzo słabo znany aspekt funkcjonowania „ośrodków wypoczynkowych” KG AK zostały potraktowane powierzchownie. W książce znajdziemy jedynie nieuporządkowane po kilka zdań na ten temat – jak na „monografię” to zdumiewająco zbyt mało.
Reasumując – ogrom pracy Autora zasługuje na podziw, szacunek i podziękowania. W skali od zera do dziesięciu oceniłbym publikację na mocną „siódemkę”. Szkoda, że „monografia” wydaje się być w niemałej części „dziurawa”, czymś w rodzaju publicystyczno-dokumentalnego opisu, pomijającego istotne aspekty funkcjonowania Komendy Głównej Armii Krajowej. Na kompletną monografię, uwzględniającą rzeczywiście wszystkie istotne aspekty funkcjonowania KG AK musimy zatem jeszcze poczekać.
Marek Ney-Krwawicz, „Karność, odwaga i ostrożność, koleżeństwo i ofiarność – to naczelne zasady”. Życie codzienne a służba żołnierzy – pracowników Komendy Armii Krajowej 1939-1944″ ISBN 978-83-66911-43-7.
Koniec II wojny światowej oraz sowietyzacja Polski przyniosły ze sobą konieczność rozstrzygnięcia paskudnego dylematu: kolaboracja czy walka? Wybór pomiędzy współpracą z PKWN albo zbrojną konspiracją przeciwko sowieckiej władzy nie był łatwy ani oczywisty. Wielu „stuliło uszy”, ale też niemało wybrało walkę o wolną Polskę.
W miarę syntetyczną, quasi monograficzną, historyczną opowieść o Ich losach napisali właśnie: prof. dr hab. Rafał Wnuk (KUL, obecnie dyrektor Muzeum II Wojny Światowej w Gdańsku) oraz dr Sławomir Poleszak (Instytut Studiów Politycznych PAN, Ośrodek „Brama Grodzka – Teatr NN” w Lublinie). Obaj są uznanymi naukowcami, m.in. współredaktorami Atlasu polskiego podziemia niepodległościowego 1944-1956. Publikacja została zatytułowana – „Niezłomni czy realiści? Polskie podziemie antykomunistyczne bez patosu. Historia ludzi, którym przyszło wybierać w sytuacji, gdy każdy wybór był zły.” (Wydawnictwo Literackie, Kraków 2024, ISBN: 978-83-08-08422-9, ISBN e-book: 978-83-08-07950-8, 872 str.)
W opisie wydawniczym czytamy m.in. – „Niezłomni czy realiści? to przykład tego, jak powinno się pisać dziś historię Polski – rzetelnie i w nowoczesnym ujęciu. (…) Książka historyków Wnuka i Poleszaka pokazuje, że jakkolwiek wyobrażamy sobie antykomunistyczne podziemie po wojnie, prawda wygląda jeszcze inaczej. Autorzy nie stronią od bezpośrednich polemik, piszą o swoich bohaterach z pasją, ale klarownie i precyzyjnie. Demontują mit o „podziemnej wspólnocie”, pokazując rywalizujące lub zwalczające się nurty podziemia. Wyjaśniają też, dlaczego nie zgadzają się na używanie terminu „Żołnierze Wyklęci”.”
Wszystko można powiedzieć o tej publikacji, tylko nie to, że jest suchą, naukową monografią. Niewątpliwie ma walor umiejętnego, syntetycznego spojrzenia na powojenne losy Polski, ale też spojrzenie to przybrało postać relacji z życiorysów konkretnych osób, zaangażowanych w powojenną walkę z komunistami. W książce obecni są zatem m.in. Zygmunt Szendzielarz „Łupaszka”, Józef Kuraś ,,Ogień”, Cichociemny Leopold Okulicki „Niedźwiadek”, Emilia Marcelina Malessa „Marcysia” oraz inni „leśni”, których nazwiska nie są powszechnie znane. Książkę czyta się z zainteresowaniem, niemalże jak utwór literacki, a nie historyczny. To oczywiście spory plus!
Choć publikacja jest całkiem zgrabną syntezą, jednak nie można jej uznać za kompletną monografię. Nie wyczerpuje bowiem zagadnienia. Historyk dr Tomasz Krok (IPN Warszawa), autor m.in. znakomitych publikacji dot. Cichociemnego mjr Andrzeja Czaykowskiego i jego siatki teozofów, w komentarzu do mojego posta na Facebooku trafnie zauważył, że autorzy całkowicie pominęli np. osoby prowadzące działalność wywiadowczą w Polsce po 1945. Dodał słusznie, że jeden rtm. Witold Pilecki nie wyczerpuje tematu, bowiem do 1956 za szpiegostwo skazano ponad 1,8 tys. osób, w tym aż 150 na śmierć. Oczywiście nie sposób więc uznać, że była to jakaś marginalna kategoria oporu wobec „nowej władzy” w powojennej Polsce. Niewątpliwie zatem to pominięcie jest mankamentem, nie jest też jedynym.
Autorzy mieli bez wątpienia trudne zadanie. Jak czytamy na okładce – „W 1945 roku z antykomunistyczną konspiracją związanych było ponad 100 tysięcy kobiet i mężczyzn, a w oddziałach biło się 15-17 tysięcy zbrojnych. Dlaczego po wkroczeniu sowietów do Polski nie złożyli broni? Jak wyglądało ich życie codzienne? Jak zakończyła się walka? Autorzy odpowiadają na te pytania w oparciu o historie konkretnych ludzi.” Umiejętne poprowadzenie narracji pozwala nam samodzielnie wysnuć kluczowe wnioski. Książka ma więc charakter intelektualnie inspirujący. Podzielono ją na szesnaście rozdziałów, przy czym ostatni jest jak gdyby odautorskim podsumowaniem.
Co do „zarzutu” mało monograficznego charakteru książki, warto podkreślić, iż historycy wciąż nie opublikowali nawet cząstkowych monografii choćby tylko najważniejszych organizacji powojennej konspiracji antykomunistycznej; brak także monografii wielu innych istotnych struktur, choć mających charakter lokalny. Skoro więc „cząstkowe” monografie są wciąż w sferze naszych oczekiwań, nie sposób jednak wymagać – zwłaszcza wobec złożoności i rozległości zagadnienia – aby wcześniej pojawiła się kompletna monografia całości.
Zanim przejdziemy do odautorskich enuncjacji, jeszcze o mankamentach książki. Rzecz jasna, najbardziej interesowało mnie rzetelne przedstawienie losów Cichociemnych, którzy walczyli po wojnie w antykomunistycznych strukturach. Według moich danych, było Ich co najmniej 63. Książka przedstawia losy (w części bardzo wyrywkowo) kilkunastu (16) Cichociemnych (alfabetycznie): płk cc Adama Boryczki, mjr cc Hieronima Dekutowskiego, płk cc Mariana Gołębiewskiego, ppłk dypl. cc Macieja Kalenkiewicza, ppłk dypl. cc Jana Kamieńskiego, kpt. cc Mieczysława Kwarcińskiego, por. cc Jana Matysko, płk cc Przemysława Nakoniecznikoff-Klukowskiego, kpt. cc Jana Nowaka-Jeziorańskiego, gen. bryg. cc Leopolda Okulickiego, mjr cc Adolfa Pilcha, płk pil. dypl. cc Romana Rudkowskiego, ppłk dypl. cc Stanisława Sędziaka, mjr cc Adama Trybusa, gen. bryg. cc Elżbiety Zawackiej, ppłk cc Leonarda Zub-Zdanowicza. Nota bene, kolejnym niewątpliwym mankamentem książki jest brak indeksu nazwisk. W wersji elektronicznej książki brak również… paginacji stron (sic!).
Rozumiem, że opisanie losów tylko 63 Cichociemnych, zaangażowanych w powojenną konspirację antykomunistyczną, wymagałoby napisania odrębnej książki. Ale niezrozumiałe jest dla mnie, dlaczego Autorzy pominęli całkowicie Cichociemnych: kpt. cc Mieczysława Szczepańskiego oraz ppor. cc Czesława Rossińskiego, którzy planowali zamach na przewodniczącego KRN Bolesława Bieruta oraz przewodniczącego PKWN Edwarda Osóbkę-Morawskiego. Choć go zaniechali, obaj zostali zamordowani 12 kwietnia 1945 po północy, na schodach podziemi Zamku w Lublinie.Byłoby niezwykle interesujące poznać szczegółowe okoliczności tych Ich działań, w tym także przyczyny decyzji o zaniechaniu organizacji zamachu.
Podobnie nie rozumiem całkowitego pominięcia Cichociemnego ppłk. cc Bruno Nadolczaka – był przecież m.in. autorem raportu Zrzeszenia WiN o sowieckim ludobójstwie i zsyłkach Polaków. To on zdemaskował renegatów z grupy Tatara (Tatar, Utnik Nowicki), jako tych, którzy londyńskim przedstawicielom władz „Polski ludowej” cynicznie „sypali własne podziemie w kraju”. To wciąż bardzo słabo zbadane oraz mało znane istotne fragmenty polskiej historii, ale właśnie rtm. Witold Pilecki kpt. Jerzy Żuralski – kurier do Jana Rzepeckiego, także Cichociemni: kpt. Adam Boryczka – kurier WiN, mjr Bolesław Kontrym, rtm Andrzej Czaykowski, również kurier Jan Błaszczyk ps. Kret – jak podkreśla historyk Zbigniew S. Siemaszko – „padli ofiarą brytyjskich czy też polskich donosów”. Siemaszko wskazuje jako donosicieli sowieckiego agenta w brytyjskich służbach specjalnych Kima Philby’ego oraz prosowieckiego gen. Stanisława Tatara, niegdyś nadzorującego Oddział VI (Specjalny) Sztabu Naczelnego Wodza.
Książka zupełnie nietrafnie bardzo powierzchownie opisuje (w zaledwie kilku zdaniach) rolę gen. Stanisława Tatara. Autorzy piszą – „Polski Londyn potęgował zamęt. (…) Przemożny wpływ na decyzje dotyczące AK wywierał zastępca szefa Sztabu NW do Spraw Krajowych gen. Stanisław Tatar. Ten bliski Stanisławowi Mikołajczykowi oficer był niechętny gen. Leopoldowi Okulickiemu „Niedźwiadkowi” i jego koncepcjom. 7 października 1944 Kopański wysłał do kraju rozkaz, w myśl którego Tatar miał dowodzić okręgami [Armii Krajowej – przyp. RMZ] na odległość, z Londynu” (s. 153) I tyle.
To oczywiście prawda, ale szkodliwą rolę prosowieckiego gen. Tatara nie sposób sprowadzić tylko do jego ambicji dowodzenia Armią Krajową z Londynu. Jego działania miały przecież kluczowy wpływ na szybkie zdławienie przez komunistów powojennej konspiracji przeciwnej sowietyzacji Polski. To Tatar przecież zdewastował operacje zrzutowe dla AK, podżegał do Powstania Warszawskiego, zaplanował samobójczą „akcję Burza” dekonspirującą struktury oporu, założył fałszywą „centralę konspiracyjną Hel”, zdefraudował miliony dolarów przeznaczone dla konspiracyjnych struktur antykomunistycznych, „sypał podziemie w Kraju” oraz przekazał władzom „Polski ludowej” ok. 3 tys. teczek dokumentów Oddziału VI (Specjalnego) wskutek czego bezpieka zidentyfikowała aż 12.516 osób niechętnych „nowej władzy”. Pominięcie niechlubnej roli Tatara w tej książce jest w mojej ocenie kluczowym jej mankamentem.
Są też mankamenty nieco mniejszej rangi. W opisie losów Cichociemnego gen. bryg. cc Leopolda Okulickiego czytamy np. „(…) oficer ten do samolotu wsiadł jako pułkownik, w momencie postawienia nogi na polskiej ziemi automatycznie otrzymał awans na generała brygady”. To oczywiście powielana od lat bzdura nt. rzekomych „automatycznych awansów” Cichociemnych – których nie było. Nie było żadnego „automatyzmu”, jedni CC otrzymywali awans przed skokiem, inni po przerzucie do Polski, niektórzy wcale nie otrzymali awansu. Zwykle decydował o tym szef Oddziału VI (Specjalnego), a nie żaden automat. Doprawdy, w publikacji tak znakomitych Autorów tego rodzaju błąd nie powinien się pojawić.
W opisie losów ppłk dypl. cc Jana Kamieńskiego czytamy, że „został skierowany do pracy w okupowanym kraju i oddelegowany na szkolenie cichociemnych”. Rzecz jasna, nie było żadnego „skierowania” ani „oddelegowania”. Wszyscy kandydaci na Cichociemnych byli ochotnikami, sami podejmowali decyzję o zgłoszeniu się do służby w konspiracyjnej Armii Krajowej.
Warto podkreślić, że pomimo tych mankamentów książka jest niezwykle ożywcza oraz inspirująca intelektualnie. Narracja jest logiczna, spójna i toczy się niezwykle wartko. Można czytać niemal z wypiekami na twarzy. Dziejowe dylematy i wybory ukazane przez pryzmat osobistych decyzji kluczowych postaci antykomunistycznego podziemia pozwalają zrozumieć ich samych oraz przyczyny takich a nie innych rozstrzygnięć. To doskonały „patent” na zrozumiałą dla każdego wielką historię, którą autorzy nie umieszczają ani na cokole, ani choćby na koturnach. Za tego rodzaju sposób prezentacji skomplikowanych powojennych losów Polaków należą się obu Autorom wyrazy najwyższego uznania.
W książce nie opisano losów przedstawicieli wszystkich antykomunistycznych organizacji konspiracyjnych, funkcjonujących po 1945 roku. Nie sposób czynić z tego Autorom zarzutu, choćby z tego powodu, że wówczas objętość książki musiałaby zapewne zwiększyć się dwu- a może i trzykrotnie. Ale mamy czytelne i przejmujące „spojrzenie od środka” na organizację „NIE”, Delegaturę Sił Zbrojnych na Kraj, Zrzeszenie „Wolność i Niezawisłość” oraz inne antykomunistyczne organizacje. W rozdziale zatytułowanym „Jaszczurowcy” (nawiązanie do istniejącego do 1942 Związku Jaszczurczego) czytamy o zrzutach „29 przeszkolonych przez niemieckich instruktorów „cichociemnych” (z Brygady Świętokrzyskiej).
Choć Autorzy ujęli słowo w cudzysłów, to porównanie jest nadzwyczaj niewłaściwe oraz wysoce nietrafne oraz wynika z prostackiej wizji świata, w myśl której każdy spadochroniarz, który nie skakał wraz ze swoją jednostką, ale „pojedynczo” – to właśnie „cichociemny”. To oburzające, że Autorzy pozwolili sobie na tego rodzaju bluźniercze utożsamienie czy porównanie. Może wg. nich zrzucani do Polski agenci NKWD – spadochroniarze Stalina – także byli „cichociemnymi”? Trudno o bardziej obraźliwą insynuację. Użyte przez Autorów sformułowanie świadczy o ich bardzo kiepskiej znajomości realiów dotyczących prawdziwych Cichociemnych… Autorzy rygorystycznie przestrzegający standardów naukowych powinni zrozumieć, iż taką analogią sami się dyskwalifikują, bowiem nie respektuje ona ani standardów naukowych, ani nawet standardów zwykłej logiki. Nota bene, o spadochroniarzach Stalina, infiltrujących struktury AK oraz antykomunistów walczących o wolną Polskę, nie znalazłem w książce ani jednego słowa – to kolejny, istotny jej mankament.
W odniesieniu do Cichociemnego ppłk cc Leonarda Zub-Zdanowicza. Autorzy wywodzą (przypis 53), że „w kilka miesięcy po skoku do kraju zerwał kontakt z AK i wstąpił do NSZ, co AK potraktowała jako dezercję”. Twierdzenie to jest sprzeczne z najnowszymi ustaleniami badaczy, zwłaszcza dr Ewy Rzeczkowskiej (Sprawa Leonarda Zub-Zdanowicza w dokumentacji 14 Sądu Polowego Dowództwa 2 Korpusu Polskiego i 12 Sądu Polowego Polskiego Korpusu Przysposobienia i Rozmieszczenia w latach 1945-1947, w: Przegląd Historyczno-Wojskowy 2019 nr 1, wyd. Wojskowe Centrum Edukacji Obywatelskiej, Warszawa 2019, s. 157-191, publikacja dostępna m.in. na stronie z biogramem). Podobne ustalenia przyjął znacznie wcześniej znakomity dr Bartłomiej Szyprowski (Ze wszech miar żołnierz. Przypadek przejścia do NSZ cc Leonarda Zub-Zdanowicza „Dora”, „Zęba”, w: „Inne Oblicza Historii, Wiedza i życie” 2014, nr 3, s. 20-29 – publikacja także dostępna m.in. na stronie z biogramem). Wymieni badacze już dawno jasno udowodnili, że nie było żadnej „dezercji”, a w marcu 1944 (po podpisaniu umowy scalającej AK i NSZ) Cichociemny Leonard Zub-Zdanowicz wraz z oddziałem podporządkował się dowódcy Okręgu Lublin AK.
W ostatnim rozdziale książki, zatytułowanym „Interpretacje, definicje, kontrowersje” Autorzy m.in. przedstawiają swój pogląd na dwa kluczowe pojęcia, używane w publicznej narracji w kontekście powojennej aktywności konspiracji niepodległościowej. Trafnie zauważają, że „model interpretacyjny przyjmowany przez historyka wpływa decydująco na to, jak traktuje on aktywność powojennego podziemia”. Podkreślają, że „Polska powojenna w niczym nie przypominała II RP. Wszystko było nowe: terytorium, skład narodowościowy, stosunki społeczne, ustrój polityczny, oficjalny kanon wartości, ład gospodarczy, usytuowanie i status państwa w systemie międzynarodowym. Choć inicjatorem i motorem zmian byli Sowieci, choć nie towarzyszyła im masowa mobilizacja społeczna, to tempo, zakres i głębokość przemian miały charakter rewolucyjny”.
Autorzy książki polemizują z twierdzeniem – podnoszonym przez wielu badaczy IPN oraz warszawskie Muzeum Żołnierzy Wyklętych i Więźniów Politycznych PRL – iż w powojennej Polsce miało miejsce „powstanie antykomunistyczne”. Podnoszą całkiem trafnie, iż „W polskim przypadku nie ma ani dowództwa „powstania”, ani stojącej za nim reprezentacji politycznej, nie wiadomo również kiedy miało się ono zacząć i kiedy skończyć. Rzetelne porównanie powstań paryskiego i praskiego do polskiego podziemia powojennego prowadzi do wniosku, że powstania antykomunistycznego nie było. (…) Ani jeden partyzant lub działacz podziemia w pisanych na bieżąco dziennikach, notatkach, późniejszych wspomnieniach czy wywiadach nie określał siebie mianem powstańca, wydarzeń zaś, w których uczestniczył, nie nazwał powstaniem. Termin „powstanie antykomunistyczne” stoi w sprzeczności z autodefinicją powojennych konspiratorów.”
Przywołując ówczesne stanowiska rządu polskiego na uchodźstwie, prezydenta, Naczelnego Wodza oraz kluczowych środowisk emigracyjnych (które wzywały do porzucenia zbrojnego oporu w Polsce), Autorzy podkreślają trafnie i dobitnie – „wszyscy potencjalni przywódcy „powstania antykomunistycznego” zdecydowanie sprzeciwiali się wszelkim insurekcyjnym pomysłom, a żaden konspirator nie uważał się za uczestnika antysowieckiej insurekcji. Teza mówiąca o „antykomunistycznym powstaniu” mogła powstać dzięki odrzuceniu przez badacza obowiązku budowania twierdzeń na podstawie źródeł. Tak „wyzwolonego” historyka ograniczają jedynie jego własne przekonania i wyobraźnia”.
Dodam od siebie, że upolityczniona tendencja do mitologizacji polskiej historii – w części oderwana od źródeł historycznych – jest obecnie silnie obecna w grupie badaczy IPN skupionych wokół jego prezesa dr Karola Nawrockiego. Od dawna lansują oni pozbawioną sensu teorię o rzekomej „niezwyciężoności” Polaków oraz budują publiczną narrację historyczną w istotnej części wokół fałszywych tez. Ich działalność sprowadza się, w skrócie, do propagandowego lukrowania wszystkiego co się da oraz wciągania na cokoły rozmaitych faktów i postaci, bez oglądania się na źródła historyczne. Taka niedorzeczna „polityka historyczna” wyraża się m.in. właśnie lansowaniem tezy o „powstaniu antykomunistycznym”, prezentowaniem Powstania Warszawskiego jako pasma nieustających sukcesów (może nie militarnych ale na pewno politycznych), bzdurnym gloryfikowaniu oczywiście błędnej, dekonspirującej AK „akcji Burza”, czy niedorzecznym przekonywaniem że zbrodnie Niemców były rzekomo „ceną oporu” jaką musieliśmy zapłacić za konspiracyjną walkę. O nadzwyczaj silnej autopromocji samego IPN (jako najwspanialej funkcjonującego) nawet szkoda wspominać. Wolałbym zdecydowanie bardziej rzetelną politykę historyczną, przede wszystkim opartą o historyczne źródła, nie zaś o fantazję czy wyobraźnię np. prezesa IPN.
Autorzy książki demitologizują także drugie kluczowe pojęcie w narracji dotyczącej powojennej konspiracji – pojęcie „żołnierzy wyklętych”. Podnoszą, iż pojęcie to „dezinformuje na kilku poziomach. Formuła wyklętych/niezłomnych sprawia, że AK, WiN, NZW, NSZ i mniejsze organizacje lokalne tracą indywidualne oblicza ideowe i zostają zredukowane do ujednoliconej wspólnoty bojowników – straceńców. (…) Formuła wyklętej wspólnoty zaciera fundamentalne niekiedy różnice dzielące poszczególne nurty podziemia, czyniąc jednością zjawisko, którego istota była różnorodność.”
Autorzy przywołują opinie innych historyków, m.in. dr hab. Mariusza Mazura, który całkiem zasadnie podnosi, iż poprzez używanie tego pojęcia „(…) dochodzi do postrzegania żołnierzy i partyzantów powojennego podziemia niepodległościowego z perspektywy narzuconej im przez komunistów. Patrzenie na nich z takiego punktu widzenia, nadanie im nazwy (!) konotującej propagandowy pryzmat autorstwa ich wrogów jest deprecjonujące i wydawałoby się naganne moralnie”. Prof dr hab. Grzegorz Motyka równie trafnie zauważa, że używanie tego pojęcia jest wyrazem skłonności do bezkrytycznego spojrzenia na powojenna partyzantkę – „W tego rodzaju heroicznej wizji „wyklęci” byli rycerzami bez skazy, którzy nie splamili się złymi czynami. (…) Każda próba zakłócenia tego sielankowego obrazu jest dla jego wyznawców bez mała obrazoburstwem, zasługującym na potępienie. Dla naukowców takie heroiczne przedstawienie „żołnierzy wyklętych” w sposób oczywisty oderwane jest od historycznych faktów.”
W takim właśnie kontekście Autorzy trafnie podsumowują swoją pracę włożoną w napisanie omawianej książki – „Dziejów powojennego podziemia antykomunistycznego nie da się zamknąć w formułach typu „żołnierze wyklęci” czy „żołnierze upadli”. Dla nas historia tej konspiracji to nade wszystko historia ludzi, którym przyszło wybierać w sytuacji, gdy każdy wybór był zły”.
Trudno odmówić racji tej konstatacji. Zachęcam do inspirującej intelektualnie lektury!
Rafał Wnuk, Sławomir Poleszak – Niezłomni czy realiści? Polskie podziemie antykomunistyczne bez patosu, Wydawnictwo Literackie, Kraków 2024, ISBN 978-83-08-08422-9, ISBN (e-book) 978-83-08-07950-8