Jestem świeżo po rozmowie ze „sztuczną inteligencją” – czyli Chatem GPT 3,5 dostępnym on-line 🙂👍😎
Jestem w lekkim szoku, bo parę miesięcy temu też rozmawiałem i rozmowa była o wiele bardziej „niedojrzała”. Sporo się nauczył 🙂 Zaczynam wierzyć, że AI będzie w stanie niebawem zastąpić człowieka, np. lekarza w diagnozowaniu typowych chorób czy sędziego, generując po kilkaset wyroków na godzinę w prostych sprawach… „Sędziowie pokoju”, których domaga się Paweł Kukiz mogą przybrać formę właśnie AI 🤔😎
Oto moja rozmowa ze sztuczną inteligencją nt. Cichociemnych, nieznacznie tylko skrócona. Zapytałem o dwie kwestie – jak powinien wyglądać znak graficzny Cichociemnych oraz jak przekazywać młodzieży wiedzę o Cichociemnych 🙂😎
Dzień dobry 🙂 pomóż mi opracować znak graficzny Cichociemnych
ChatGPT – Dzień dobry! Chętnie pomogę Ci opracować znak graficzny Cichociemnych. Cichociemni to polscy żołnierze, którzy zostali przeszkoleni w Wielkiej Brytanii podczas II wojny światowej i wrócili do okupowanej Polski w celu wspierania ruchu oporu (…). Znak graficzny Cichociemnych powinien nawiązywać do ich bohaterskiej historii i symbolizować ich służbę.
Oto kilka kroków, które możesz podjąć, aby opracować znak graficzny Cichociemnych:
Pamiętaj, że proces projektowania znaku graficznego może być skomplikowany, dlatego warto poświęcić czas na jego rozwinięcie i ewentualne korekty. Ważne jest, aby ostateczny znak graficzny oddawał ducha i historię Cichociemnych w odpowiedni sposób. Powodzenia w projekcie! Jeśli masz jeszcze jakieś pytania lub potrzebujesz dodatkowej pomocy, daj mi znać.
(…) Jak sądzisz, jak najlepiej przekazać młodzieży historię Cichociemnych? Na co zwrócić uwagę?
ChatGPT – Przekazywanie historii Cichociemnych młodzieży jest ważne, aby zachować pamięć o ich bohaterstwie i wkładzie w historię Polski. Oto kilka wskazówek, które mogą pomóc w przekazywaniu tej historii młodzieży:
Przekazywanie historii Cichociemnych młodzieży może być wyzwaniem, ale jest ważne dla zachowania pamięci o ich bohaterstwie i dziedzictwie. Ważne jest, aby przekazać tę historię w sposób dostosowany do wieku i zainteresowań młodzieży, aby zainspirować ich do szacunku wobec historii i dziedzictwa Polski.
Bardzo dziękuję, jak sądzisz, jakie elementy biografii Cichociemnych mogą być dla młodzieży szczególnie atrakcyjne?
ChatGPT – Elementy biografii Cichociemnych, które mogą być szczególnie atrakcyjne dla młodzieży, to te, które pozwalają na osobiste identyfikowanie się z bohaterami oraz ukazują ich odwagę i determinację. Oto kilka takich elementów:
Podkreślenie tych elementów biografii Cichociemnych może pomóc młodzieży lepiej zrozumieć i zidentyfikować się z nimi oraz docenić ich wkład w historię Polski.
Gdybyś miał streścić ideę Cichociemnych jednym maksymalnie dwoma słowami, jakie byłoby to słowa?
ChatGPT – Odwaga i niezłomność
Naprawdę, miło się rozmawiało:) Lepiej niż z niejednym doktorem z IPN 😁🤔😎
Niedawno minęła kolejna rocznica kapitulacji Powstania Warszawskiego, warto więc zastanowić się, jakie były fundamentalne przyczyny upadku Powstania. Dzisiaj o trzech osobach, które miały kluczowy wpływ na rozpoczęcie i przebieg Powstania. Tego nie uczą w szkole ani nie dowiecie się o tym w oficjalnej wersji historii…
W mojej osobistej ocenie, Powstanie Warszawskie musiało być zainicjowane, ze względu na ówczesne realia. Pisałem o tym w artykule – Spór o Powstanie Warszawskie. Jednak (pośpiesznie) wybrano złą datę rozpoczęcia Powstania oraz fatalnie je „przygotowano”. Przyjęto także niedorzeczne założenia operacyjne, wynikające z rażąco błędnej oceny sytuacji własnej, położenia Niemców oraz zachowania Rosjan. Chyba bardziej nie dałoby się tego spieprzyć…
Podobnie jak wiele osób zastanawiam się, dlaczego doszło do rozpoczęcia Powstania w tak kiepskim momencie? Dlaczego było ono ewidentnie bardzo słabo przygotowane? Dlaczego nie przeszkodził brak broni, amunicji, zaopatrzenia, nawet brak wyznaczenia zrzutowisk „powstańczych” w rejonie Warszawy oraz świadomość, że zachodni alianci nie będą mogli znacząco pomóc?
Wśród wielu odpowiedzi „składowych”, których suma daje nam odpowiedź główną, jest kilka kluczowych. Pomijam decyzje personalne podejmowane w związku z „przygotowaniem” do Powstania, tj. pozbawianie funkcji (lub realnego wpływu) na decyzje tych oficerów, którzy wypowiadali się wcześniej przeciwko Powstaniu.
Do krajowych zwolenników Powstania należeli: m.in. gen. Tadeusz Bór-Komorowski, gen. Tadeusz Pełczyński, gen. Leopold Okulicki oraz: gen. Antoni Chruściel, płk. Jan Rzepecki, Delegat Rządu na Kraj Jan Stanisław Jankowski, przewodniczący Rady Jedności Narodowej Kazimierz Pużak. Do „londyńskich” zwolenników Powstania – premier Stanisław Mikołajczyk, gen. Kazimierz Sosnkowski, także prosowiecki gen. Stanisław Tatar, który przed Powstaniem podżegał do jego wybuchu, po jego kapitulacji tuszował swoją rolę podżegacza. Po klęsce Powstania niektórzy politycy twierdzili, że zawsze byli przeciw.
Przed Powstaniem jednoznacznie przeciwko jego rozpoczęciu opowiadali się m.in. Cichociemny płk Kazimierz Iranek-Osmecki (szef wywiadu AK), płk Janusz Bokszczanin (wtedy szef operacji AK). Ten ostatni proroczo mówił: ?Ja ich [Sowietów] znam, oni nie przybędą, pozostawią nas samych Niemcom?…
W mojej ocenie dla decyzji o rozpoczęciu powstania oraz dla faktycznego przebiegu powstania zwłaszcza trzy osoby miały istotne znaczenie, choć są to wciąż okoliczności słabo znane:
Szczerze mówiąc, nie potrafię zrozumieć, dlaczego do KG AK „wysłannikiem Naczelnego Wodza” – który był ponoć przeciw Powstaniu – został akurat gen. Leopold Okulicki, zwolennik bezwarunkowego rozpoczęcia Powstania. Od lipca 1944 przejął w KG AK kluczową funkcję szefa operacji. Jego opinia była przez niektórych w Warszawie postrzegana jako opinia zgodna z poglądami i decyzjami Naczelnego Wodza. Niestety, gen. Okulicki wiele uczynił, aby doszło do Powstania – w złym terminie, wbrew podstawowym zasadom operacyjnym oraz w ewidentnie niekorzystnej sytuacji operacyjnej.
Świetny oficer, płk dypl. Janusz Bokszczanin ps. Sęk, do lipca 1944 sprawował kluczową funkcję w Komendzie Głównej Armii Krajowej – był zastępcą szefa sztabu KG AK ds. operacyjnych. W rozmowie przeprowadzonej 14-15 listopada 1969 w Paryżu przedstawił swoją ocenę Powstania, z której wybrałem w mojej ocenie najistotniejsze elementy:
Jak wiadomo, nie ma jednego czynnika, który decyduje o wygranej walce, to raczej splot co najmniej kilku korzystnych okoliczności. Niezbędna jest odwaga żołnierzy oraz geniusz dowódcy, kluczowe położenie oraz dobre wyposażenie, śmiałe i zaskakujące manewry a także umiejętne wykorzystanie błędów przeciwnika. Fundamentalne znaczenie, zwłaszcza przy starciach dłuższych czasowo, ma logistyka ? zaopatrzenie w środki walki oraz środki przeżycia (żołnierze muszą m.in. jeść a także mieć zapewnioną pomoc medyczną).
Dysproporcja sił i środków nie przesądza o przegranej ?słabszego? ? historia wojen i konfliktów zbrojnych dowodzi, że w asymetrycznych starciach dosyć często zwycięzcą zostawał Dawid, a nie Goliat. Współcześnie, najnowszym przykładem jest wojna Rosji z Ukrainą?
Niestety, zadziwia jakby celowo nieumiejętne postępowanie ścisłego dowództwa AK w trakcie przygotowań do rozpoczęcia Powstania Warszawskiego. Otóż 14 lipca 1944 komendant główny AK do Naczelnego Wodza w Londynie wysłał „Meldunek sytuacyjny nr 243”. Wysłał go – uwaga: kurierem – więc meldunek dotarł do adresata 8 sierpnia, kiedy już nie miał prawie żadnego znaczenia (w zasadzie, poza historycznym).
Te dwa fragmenty tego „meldunku” budzą grozę w kontekście decyzji o rozpoczęciu Powstania:
Siły AK składają się z tzw. plutonów powstańczych i oddziałów partyzanckich, są dziś zdolne do wykonania „Burzy” [uwaga – podkreślenie RMZ] przez nękanie tylnych elementów cofających się Niemców, działalność ta nie może dać dużego efektu militarnego, jest jedynie demonstracją zbrojną„.
„Przy obecnym stanie sił niemieckich w Polsce i ich przygotowaniach przeciwpowstańczych, polegających na rozbudowie każdego budynku zajętego przez oddziały, a nawet urzędy, w obronne fortece z bunkrami, drutem kolczastym, powstanie nie ma widoków powodzenia. Może się jedynie udać w wypadku załamania się Niemców i rozkładu wojska. W obecnym stanie przeprowadzenie powstania, nawet przy wybitnym zasileniu w broń i współudział [błąd stylistyczny, powinno być: „współudziale – RMZ] lotnictwa i wojsk spadochronowych, byłoby okupione dużymi stratami.„
Czyli dowództwo AK miało świadomość dużej słabości sił powstańczych…
W takim stanie faktycznym naturalnym działaniem jest zadbanie o dostawy zaopatrzenia. Organizatorem zaopatrzenia dla Armii Krajowej był mjr dypl. Jan Jaźwiński, komendant Głównej Bazy Przerzutowej w Latiano nieopodal Brindisi.
17 lipca 1944 dowódca Armii Krajowej, w związku z rozważaną decyzją o rozpoczęciu Powstania Warszawskiego wysłał do niego depeszę L.dz. 1333 ? „Sopja [kryptonim Jaźwińskiego – RMZ] podajcie na jaki wysiłek Jutrzenki [kryptonim Głównej Bazy Przerzutowej – RMZ] możemy liczyć w decydującej chwili podjęcia silnej akcji, co może nastąpić w początkach sierpnia.
W odpowiedzi mjr dypl. Jan Jaźwiński nadał do dowódcy AK depeszę L.Dz. 1061 o treści: „Lawina do rąk własnych. Na Waszą 1333 [numer depeszy – RMZ] melduję:
Jutrzenka nie ma środków, aby zapewnić przerzut dla Waszej silnej akcji, ani w sierpniu, ani we wrześniu b.r.,
Anglicy w pełni odpowiedzialni za przerzut do Polski oświadczyli dzisiaj, że wsparcie Powstania, ani też nasilonej akcji dywersyjnej Burza nie jest, powtarzam, nie jest przewidziane i nie celowe w tej fazie wojny.
Przerzut bieżący jest ograniczony tylko, powtarzam tylko, dla potrzeb prowadzonej dotąd akcji Burza na małą skalę, na komunikacjach niemieckich. Obszar zrzutów w Kraju jest ograniczony od wschodu pasem 80 km na zachód od linii frontu sowieckiego.
Stan polskiego dyonu spadł do 4 samolotów Liberator. Moje usilne zapotrzebowania o załogi polskie do stanu 27 załóg i 21 Liberatorów przyznanych etatem nie są realizowane przez Centralę. Współpracujący dyon brytyjski dać może tylko wysiłek ograniczony i często zmienny. Podkreślam, że powyższe dane są sprawdzone. Sopja 1061, 21 lipca 1944 r.
(Jan Jaźwiński ? Dramat dowódcy. Pamiętnik oficera sztabu oddziału wywiadowczego i specjalnego (przygotowanie do druku: Piotr Hodyra i Kajetan Bieniecki), Polski Instytut Naukowy w Kanadzie, Montreal 2012, ISBN 978-0-9868851-3-6, tom II, s. 105, 107)
Czyli ścisły sztab AK miał świadomość, że nie powinien liczyć na znaczące wsparcie Powstania zrzutami lotniczymi.
Charakterystyczne jest to, że w reakcji na tę depeszę, tego samego dnia, gen. Stanisław Tatar odebrał mjr dypl. Janowi Jaźwińskiemu realną możliwość kierowania przerzutem lotniczym do Polski – zabronił mu bowiem utrzymywania łączności operacyjnej z dowódcą AK oraz z Brytyjczykami z SOE, które użyczało Polakom samolotów do przerzutu? Komendant Głównej Bazy Przerzutowej, który od początku organizował zrzuty dla Armii Krajowej do Polski nagle stracił realną możliwość działania. W tej sytuacji, 25 lipca 1944 mjr dypl. Jan Jaźwiński napisał do Naczelnego Wodza prośbę o zwolnienie go z funkcji dowódcy Bazy nr 11.
Żadna relacja o Polsce skrzywdzonej w II wojnie światowej, o zrzutach do Polski Cichociemnych i zaopatrzenia dla Armii Krajowej nie może pominąć destrukcyjnej, szkodliwej roli gen. Stanisława Tatara – zdrajcy sprawy polskiej. Nie potrafię zrozumieć, jak rzekomym „wysłannikiem dowódcy Armii Krajowej” został w Londynie – wysłany tam przecież „za karę”, jako nadmiernie prosowiecki – właśnie gen. Tatar. Objął on tam funkcję zastępcy do spraw krajowych szefa Sztabu Naczelnego Wodza. W ten sposób prosowiecki i kapitulancki ignorant, za swą kapitulancką postawę wobec ZSRR (Rosji) ?zesłany do Londynu za karę? ? o czym nie wiedział Naczelny Wódz ? nagle stał się w Londynie jedną z najważniejszych postaci dla okupowanej Polski – także dla losów Powstania Warszawskiego.
Arogancki, żądny władzy lis był już w kurniku. Tatar miał znakomitą pozycję: znakomite relacje z premierem, zaufanie szefa sztabu NW, kierował najważniejszym Oddziałem VI (Specjalnym), a Mikołajczyk planował mianowanie go ministrem obrony narodowej. Miał uprzywilejowaną pozycję jako rzekomy osobisty wysłannik generałów: Bora i Pełczyńskiego.
W intrygach o umocnienie swej władzy Tatar zacieśnił swe relacje z naiwnym premierem rządu R.P. Stanisławem Mikołajczykiem. Najbardziej zażyłe relacje miał z sekretarką premiera Stefanią Liebermanową, która donosiła mu o bieżących posunięciach Mikołajczyka. Kilku osobom pokazała wykonane przez siebie szkice nagiego Tatara; jej nie tylko pozował. Franciszek Wilk, następca Mikołajczyka w emigracyjnym PSL po wojnie potwierdził, że Liebermanowa była metresą Tatara [była także kochanką premiera Mikołajczyka ? przyp. RMZ]. O poglądach Tatara powiedział tak: ?myślałem, że to przyjaciel PSL i Mikołajczyka, a tymczasem stwierdziłem, że to przyjaciel Gomułki i PPR??
Od początku Tatar żwawo podżegał do Powstania oraz manipulował decyzjami Naczelnego Wodza, nota bene wraz z walczącym z AK premierem Mikołajczykiem.
Po objęciu przez prosowieckiego gen. Stanisława Tatara funkcji zastępcy szefa Sztabu Naczelnego Wodza, nadzorującego Oddział VI (Specjalny), nastąpiło faktyczne blokowanie przerzutu lotniczego dla Armii Krajowej. Miało to istotne znaczenie dla zaopatrzenia AK także podczas Powstania Warszawskiego.
Cichociemny Jan Nowak ? Jeziorański na polecenie Naczelnego Wodza miał dostarczyć do KG AK rozkaz o niewszczynaniu Powstania Warszawskiego. Tatar chciał go wyslać do Polski… transportem morskim, co sprawiłoby, że przybyłby do kraju dawno po rozpoczęciu Powstania. Został jednak przerzucony do Polski drogą lotniczą, w nocy 25/26 lipca 1944 w sezonie operacyjnym ?Riposta?, podczas operacji lotniczej ?Most 3? (brytyjski kryptonim ?Wildhorn III?). Przed odlotem, 21 lipca 1944 spotkał się w Głównej Bazie Przerzutowej w Latiano nieopodal Brindisi z organizatorem przerzutu lotniczego dla AK, mjr dypl. Janem Jaźwińskim.
Jan Nowak ? Jeziorański zrelacjonował mjr dypl. Janowi Jaźwińskiemu tragiczny stan Oddziału VI pod rządami gen. Tatara ? ?Personel O.Sp. [Oddziału Specjalnego ? RMZ] zredukowany do kilku osób, sterroryzowanych przez Tatara. Nikt nie ma określonych zadań, brak jakiejkolwiek współpracy. Jedynie Pod, [kpt. dypl. Jan Podoski ? RMZ] były zastępca pana w Wydziale ?S?, widzi i zdaje sobie sprawę, że Tatar dąży jedynie do zniszczenia przerzutu do Kraju.
Tatar kontroluje radiostację i zastrzegł sobie wyłącznie wymianę depesz z dowódcą AK. Treści tych depesz nikt tam nie zna. Nie ma też żadnej współpracy z SOE. Po prostu Tatar jest źródłem informacji dla dowódcy AK, NW i rządu RP.? (Jan Jaźwiński ? Dramat dowódcy. Pamiętnik oficera sztabu oddziału wywiadowczego i specjalnego (przygotowanie do druku: Piotr Hodyra i Kajetan Bieniecki), Polski Instytut Naukowy w Kanadzie, Montreal 2012, ISBN 978-0-9868851-3-6, tom II, s. 104)
Obydwaj (Nowak-Jeziorański i Jaźwiński) spotkali się z mjr naw. Stanisławem Królem, b. dowódcą 1586 Eskadry Specjalnego Przeznaczenia ? ?Mjr Król naświetlił warunki techniczne wykonania lotów do Polski, strefy klimatyczne, zależność warunków meteorologicznych, widoczność i zreasumował przeciętną ilość dni dostatecznie pogodnych, aby można było wykonać zadanie. Mówił jasno unikając terminologii technicznej wskazując na zasadnicze trudności nawigacji. Porównał typy używanych samolotów, Halifaxów i Liberatorów, ich zasięg, szybkość operacyjną oraz nośność przerzutową. Przechodząc do załóg porównał możliwości pracy załóg polskich i brytyjskich, podkreślił ich zainteresowanie oraz znajomość terenów. Porównał załogi młode i doświadczone. Uzupełniłem tę charakterystykę procentowym wykonaniem zadań. Szczególnie uwagę poświęcił własnemu dyonowi polskiemu, sprawie uzupełnienia i wymiany załóg.
Podkreślił wymownie: Mamy zgodę dowództwa brytyjskiego, że etatowy stan Liberatorów, to znaczy 21 maszyn możemy otrzymać, jeśli nasze władze polskie przyślą etatową ilość załóg, 27 przeszkolonych na Liberatorach. W wyniku starań Inspektora, a szczególnie Sztabu NW ? gen. Tatara, nie tylko nie przysłane jest uzupełnienie załóg, ale też załogi, które wylatały swe tury nie są zastąpione. W rezultacie stan dyonu polskiego wynosi obecnie 4 załogi i cztery Liberatory. Porównał możliwości wykonania zadań przez dyon etatowy i obecny. Naświetlił uporczywe starania o załogi, przyjmowane bez odpowiedzi i nazwał to po prostu sabotażem ze strony gen. Tatara. (Jan Jaźwiński ? Dramat dowódcy. Pamiętnik oficera sztabu oddziału wywiadowczego i specjalnego (przygotowanie do druku: Piotr Hodyra i Kajetan Bieniecki), Polski Instytut Naukowy w Kanadzie, Montreal 2012, ISBN 978-0-9868851-3-6, tom II, s. 106)
Gdyby nie śmierć gen. Sikorskiego w Gibraltarze oraz aresztowanie gen. Roweckiego w okupowanej Polsce, Tatar nigdy nie zostałby wysłany do Londynu (raczej zostałby zlikwidowany za zdradę), nigdy nie objąłby żadnej funkcji w Sztabie Naczelnego Wodza. Obie tragedie nastąpiły w krótkim czasie i pozostawiły Armię Krajową na pastwę niekompetentnych generałów.
Rozpoczęli Powstanie w złym terminie (przedwcześnie), kierując się błędnymi założeniami operacyjnymi (zamknięcie Niemców w „kotle”, zamiast ich „wypchania” z miasta), dając rozkaz do rozpoczęcia pomimo braku właściwego przygotowania do walki (brak broni, amunicji, nawet brak zrzutowisk na przyjęcie zrzutów). Jeśli do tego dodamy sabotaż Tatara – głównej osoby, która powinna dbać o zaopatrzenie Armii Krajowej – klęska była nieunikniona.
Ryszard M. Zając
Kilka dni temu, w poniedziałek 25 września 2023, zespół pracowników, wolontariuszy i przyjaciół Studium Polski Podziemnej w Londynie wystosował „List Otwarty” będący „prośbą o wsparcie i ratunek dla jednego z najcenniejszych archiwów Armii Krajowej poza Polską”. Jak piszą jego Autorzy, list jest „kulminacją wieloletnich i nieskutecznych prób ze strony SPP unormowania i racjonalizacji stosunków z Instytutem Polskim i Muzeum im. gen. Sikorskiego w Londynie (IPMS).
Siedzibą Studium Polski Podziemnej jest dwukondygnacyjny dom przy 11 Leopold Road, London W5 3PB, w dzielnicy Ealing, w zachodnim Londynie. Dla mnie osobiście to instytucja bardzo znacząca, bowiem przechowywane są w niej m.in. dokumenty Oddziału VI (Specjalnego) Sztabu Naczelnego Wodza oraz teczki personalne Cichociemnych – w tym mojego Dziadka. Por. cc Józef Zając w tym właśnie budynku pracował przez kilka lat (od 1 lipca 1945 do 1949), bowiem tutaj funkcjonowała Główna Komisja Weryfikacyjna Armii Krajowej Sztabu Głównego, do której mój Dziadek (po powrocie z obozu jenieckiego do Wielkiej Brytanii) został przydzielony po wojnie.
Na stronie SPP możemy przeczytać, że „SPP powstało w Londynie w roku 1947. Jest instytucją archiwalną i naukową, w posiadaniu której znajdują się materiały historyczne dotyczące Polskiego Państwa Podziemnego (Administracji Podziemnej i Armii Krajowej) z okresu II Wojny Światowej. Wśród prominentnych założycieli byli m.in.: Tadeusz Bór-Komorowski, Kazimierz Iranek-Osmecki, Antoni Monter – Chruściel, Andrzej Pomian, Tadeusz Żenczykowski, Tadeusz Pełczyński oraz wielu innych czołowych działaczy Polskiego Podziemia”.
Siedzibą Instytutu Polskiego i Muzeum im. gen. Sikorskiego w Londynie jest pięciokondygnacyjna kamienica przy Prince?s Gate 20 (kupiona ze składek społecznych w 1946), znajdująca się w prestiżowej lokalizacji na pograniczu londyńskich dzielnic South Kensington i Knightsbridge, w sąsiedztwie Hyde Parku i Royal Geographical Society. SPP oraz IPMS znajdują się po dwóch stronach przepływającej przez Londyn Tamizy, dzieli je odległość ok. 6,8 mil. Czas dojazdu samochodem, także metrem wynosi ok. 50 min.. Jadąc najlepszą trasą, m.in. przez Queen’s Gate, trzeba przejechać przez dzielnicę Battersea. Podczas wojny, w jej ruinach kandydaci na Cichociemnych szkolili się na jednym z wielu kursów – kursie walk ulicznych, czyli wg. współczesnej terminologii, w zakresie najtrudniejszej „taktyki czarnej” – walki w operacjach specjalnych na terenie wysoko zurbanizowanym.
Na stronie IPMS możemy przeczytać, że „Instytut zarejestrowano 15 listopada 1945 roku (…) pełni swoją rolę gromadząc, zabezpieczając i udostępniając zbiory archiwalne i eksponaty muzealne. (…) Głównym inicjatorem utworzenia Instytutu, poświęconego pamięci generała Władysława Sikorskiego, a tym samym historii Polskich Sił Zbrojnych na Zachodzie, był były szef Gabinetu Naczelnego Wodza ppłk dypl. Zygmunt Borkowski. (…).
Aby zapobiec możliwości wywierania nacisku na władze brytyjskie przez reżimowe władze w Polsce odnośnie przekazywania im zbiorów Instytutu, placówka została utworzona jako brytyjska organizacja pozarządowa i zarejestrowana jako spółka z ograniczoną odpowiedzialnością zarządzaną przez powierników. Dodatkowo w okresie późniejszym zarejestrowana została jako organizacja charytatywna i pozostaje nią po dziś dzień. (…) Placówka powstała jako organizacja powiernicza przy nieoficjalnym wsparciu legalnych władz i prezydenta RP Władysława Raczkiewicza.
„List Otwarty” SPP nie ma adresata, ale można domyślać się, że jest adresowany do władz IPMS – tak jak wyraźnie zaadresowane „10 postulatów”. Sądząc po treści obu dokumentów władze obu polskich instytucji dzieli znacznie więcej niż 6,8 mil, a stan taki trwa od kilku lat.
Z treści „Listu Otwartego” wynika że:
Z treści – w mojej ocenie dość chaotycznie zredagowanych – „10 postulatów” wynikają, najogólniej to ujmując, żądania SPP wobec IPMS, które ułożyłem wg. mojej hierarchii ważności:
Poprosiłem władze SPP oraz IPMS o przedstawienie swoich stanowisk w tym sporze, czekam na odpowiedzi. Zwróciłem się także do prof. dr hab. Piotra Glińskiego – ministra kultury i dziedzictwa narodowego o podjęcie stosownych działań w związku z zaistniałym sporem.
Niezależnie od tego czy negocjacje pomiędzy SPP a IPMS zostaną podjęte, a także jaki będzie ich ewentualny wynik – kluczową kwestią jest zachowanie dla przyszłych pokoleń bezcennych archiwaliów zgromadzonych w obu instytucjach, także ich otwarte udostępnienie wszystkim zainteresowanym, w tym głównie wszystkim Polakom.
Moja sympatia – z naturalnych powodów – jest po stronie SPP, ale w mojej ocenie władze Studium Polski Podziemnej na własne życzenie wpakowały się w kłopoty. Przede wszystkim uważam za mało rozsądny pomysł połączenia obu instytucji – nawet gdyby do niego doszło w przyszłości – przy zbędnie skomplikowanym mechanizmie zarządzania będzie to wciąż generowało kolejne problemy w przyszłości. Idealistyczne hasło – postulat „wprowadzenia partnerskich zasad współpracy opartych na wzajemnym szacunku i kompetencjach” można powiesić nad biurkiem, nawet na frontonach obu instytucji – tylko że zazwyczaj decydują nie ideały lecz interesy.
Nie wiem po co, w obliczu narastających własnych problemów, Studium Polski Podziemnej zdecydowało się połączyć z Instytutem Polskim i Muzeum im. gen Sikorskiego (które też nie jest wolne od problemów), na dodatek w sytuacji w której – jak wynika z żądań SPP, np. „reformy systemowej IPMS” – miało zasadnicze zastrzeżenia co do obecnego modelu działania Instytutu. Studium miało wcześniej własne problemy, teraz ma na głowie także cudze i chce je rozwiązać „listem otwartym” oraz chaotycznym spisem „postulatów”, które czyta się jak wezwanie do kapitulacji IPMS… Uprzejmie wątpię, aby coś z tego miało rozsądnego wyniknąć, jeśli nawet zawarty zostanie rozejm czy pokój, to w mojej ocenie będzie on miał charakter krótkotrwały.
Studium chce bowiem się połączyć z Instytutem – ale tak, aby zachować odrębność. Ma ona mieć taki charakter, że SPP chce (mniejszościowo) współzarządzać IPMS oraz (większościowo) zarządzać SPP. Zapewne „w zamian za to” Instytut ma wyłożyć pieniądze na utrzymanie SPP. Stanowisko Instytutu, wynikające z faktów jest natomiast takie, że odmawia SPP odrębności, nawet autonomii oraz chce (większościowo) zarządzać SPP. Znacznie upraszczając – SPP chce wiele zmienić, aby w zarządzaniu Studium jak najwięcej pozostało „po staremu”, natomiast IPMS chce SPP w pełni przejąć, choć na swojej stronie wspomina coś o „wewnętrznej autonomii pracy” SPP. Chciałbym się bardzo mylić, ale przy takim stanie „pozycji negocjacyjnych” nie widzę pola do kompromisu. Nawet gdy uda się wypracować jakieś skomplikowane, „kompromisowe” porozumienie – powstanie obszar kolejnych konfliktów. Nadmiernie skomplikowane struktury zarządzania nigdy jeszcze nie przyczyniły się do sukcesu jakiejkolwiek organizacji.
W mojej ocenie Studium Polski Podziemnej powinno przyjąć model rozwoju, który z sukcesem wdrożył w praktyce Instytut Literacki, czyli słynna „paryska Kultura”. Też kiedyś mocno borykała się z problemami finansowymi. Obecnie funkcjonuje jako stowarzyszenie oraz fundacja (z siedzibą w Krakowie). Oczywiście historyczny obiekt w podparyskim Maisons-Laffitte został zachowany.
Mam z nim pewne osobiste wspomnienia, bowiem w czasach „późnego prl-u” jako dziennikarz który otrzymał za podziemne pismo młodzieży solidarnej „Bajtel” Nagrodę im. „Po prostu” nielegalnego wówczas Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich, przebywałem na stażu dziennikarskim we Francji. Oczywiście nie zmarnowałem okazji i byłem w siedzibie paryskiej „Kultury” a nawet miałem zaszczyt rozmawiać z „Księciem” – Jerzym Giedroyciem. Później nawet wymieniliśmy kilka listów…
Cenne zbiory „paryskiej Kultury” zostały zdigitalizowane oraz udostępnione dla wszystkich w internecie, inwentarz zbiorów został włączony do katalogu Biblioteki Narodowej. Środki finansowe zostały pozyskane z rozmaitych źródeł, w tym z Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego, Kancelarii Premiera.
W mojej ocenie tak samo należy postąpić ze zbiorami Studium Polski Podziemnej oraz Instytutu Polskiego i Muzeum im. gen. Sikorskiego – ich zbiory, przy wsparciu ministerstwa kultury i dziedzictwa narodowego powinny zostać całkowicie zdigitalizowane i udostępnione w internecie wszystkim on-line. Obie placówki powinny otrzymać środki na swoją działalność, ale też powinny zabiegać o nie, w tym także ze źródeł unijnych.
Niezależnie od tego, kto komu co przekazał i jakie były czyjeś intencje – rzeczywistym właścicielem cennych artefaktów przechowywanych w SPP oraz w IPMS jest Rzeczpospolita Polska – wszyscy Polacy, a nie tylko grupy polonijnych aktywistów. Jakiekolwiek struktury zarządzania gdziekolwiek należy upraszczać, a nie dodatkowo komplikować.
Mam nadzieję, że idąc w tym kierunku znajdzie się rozsądne rozwiązanie sporu pomiędzy SPP a IPMS. Mam także nadzieję, że prof. Piotr Gliński oraz jego podwładni zechcą zaangażować się w ten spór w charakterze co najmniej rozjemcy oraz wypracują mądry kompromis dla zachowania istotnych elementów polskiego dziedzictwa narodowego. O to właśnie publicznie proszę Pana Ministra, prof. Piotra Glińskiego…
Ryszard M. Zając
wnuk Cichociemnego por. cc Józefa Zająca ps. Kolanko
30 września 2023
Opublikowano także na Facebooku
Kilka czy może kilkanaście dni temu (wrzesień 2023) postawiono mi pytanie o plusy i minusy statusu prawnego – czyli w pewnym sensie, rzeczywistego położenia – Armii Krajowej.
Zanim odpowiem na to pytanie, konieczne jest niezbędne wprowadzenie.
Wbrew temu, co obecnie opowiadają różni „historycy” (czytaj: propagandyści, panegirycy, hagiografowie) Armia Krajowa nie była częścią Polskich Sił Zbrojnych na Zachodzie – była natomiast częścią Sił Zbrojnych R.P., co jest istotną różnicą. Z tego, że nie była częścią PSZ wynika, iż organizacyjnie (i pod każdym innym względem) nie była włączona w struktury PSZ i oczywiście nie była pod dowództwem brytyjskim.
Wszystkim, którzy bajdurzą, jakoby AK była rzekomo „częścią PSZ” przypomnieć należy podstawowe fakty:
Prof Marek Ney Krwawicz zauważa – „Armia Krajowa była podziemnym Wojskiem Polskim, była częścią Sił Zbrojnych RP podległych konstytucyjnym władzom państwowym działającym na obczyźnie. Poprzez swojego Komendanta ZWZ podlegał Naczelnemu Wodzowi Polskich Sił Zbrojnych.” (Polskie Państwo Podziemne. Aspekty wojskowe, s. 123) Owszem, Armia Krajowa była częścią Sił Zbrojnych RP – ale nie częścią PSZ na Zachodzie. Owszem, pośrednio podlegała Naczelnemu Wodzowi – w tym sensie, że podlegał mu bezpośrednio dowódca Armii Krajowej, który (zazwyczaj) wykonywał rozkazy NW, choć nie zawsze.
Prof dr hab. Józef Smoliński, całkiem trafnie mówi o „współpracy” pomiędzy Naczelnym Wodzem a Polskim Państwem Podziemnym, w tym Armią Krajową. Zauważa, że „Oddział VI (…) [Sztabu Naczelnego Wodza – RMZ] opracowywał instrukcje i rozkazy w zakresie współpracy pomiędzy Naczelnym Wodzem i ruchem oporu w walczącym kraju.” (Polskie władze wojskowe na uchodźstwie 1939-19460, Warszawa 2017, Rytm, ISBN 978-83-73-99751-6, s.79)
Naczelny Wódz dopiero 3 września 1941 (po dwóch latach okupacji) w depeszy do ZWZ oraz Delegata Rządu Na Kraj stwierdził, że UWAŻA organizację wojskową w Kraju za część dowodzonych przez siebie Polskich Sił Zbrojnych. Z formalnoprawnego punktu widzenia depesza NW nie może być uznana za źródło prawa, nawet w ówczesnej wojennej sytuacji. Z jej treści wynika, iż Naczelny Wódz wyraził tylko osobisty pogląd.
Pośrednio odrębność Armii Krajowej od Polskich Sił Zbrojnych na Zachodzie stwierdza sam Naczelny Wódz. W grudniu 1942 gen. Władysław Sikorski podczas oficjalnej wizyty w USA, w rozmowie z gen. Hayesem Kronerem (wiceszef Oddziału II Sztabu Generalnego USA) powiedział: „Dowodzę (…) dwiema armiami. Jedna składa się z Polskich Sił Zbrojnych w Zjednoczonym Królestwie i Afryce wraz z Polskim Lotnictwem i Marynarką Wojenną. Druga zaś, ilościowo znacznie silniejsza, jest to Polska Tajna Organizacja Wojskowa rozrzucona po całym obszarze terytorialnym Rzeczypospolitej.”
Dopiero przed przystąpieniem AK do realizacji Akcji Burza, dowódca AK wystąpił do Naczelnego Wodza, aby alianci uznali Armię Krajową za część składową sił sprzymierzonych. Pomimo sprzeciwu ZSRR zachodni alianci: USA oraz Wielka Brytania zareagowali przychylnie – ale nieformalnie.
W deklaracji brytyjskiej z 29 sierpnia 1944, ogłoszonej na antenie radiowej BBC, stwierdzono, że ?Polska Armia Krajowa obecnie zmobilizowana stanowi siłę kombatancką, będącą integralną częścią Polskich Sił Zbrojnych?. Polityczne deklaracje na antenie radiowej państw obcych, choć sojuszniczych, nie mogą być jednak uznane za źródło polskiego prawa, nawet w wojennej rzeczywistości. Statusu AK jako części PSZ nie uznawali: ZSRR oraz Niemcy, którzy jednak wyjątkowo respektowali go jedynie wobec części żołnierzy AK idących do niewoli po kapitulacji Powstania Warszawskiego. Częściowo respektowali – z obawy o traktowanie przez aliantów ich (niemieckich) jeńców wojennych?
Reasumując, konspiracyjna organizacja wojskowa w okupowanej Polsce ? Armia Krajowa ? była strukturą podległą Dowódcy AK, zaś dowódca AK miał wobec niej uprawnienia Naczelnego Wodza, choć sam jemu podlegał. Z treści dekretu Prezydenta RP z 27 maja 1942 ?O organizacji najwyższych władz wojskowych? – także statusu prawnego Oddziału VI (Specjalnego), ustanowionego przecież legalnym rozkazem Naczelnego Wodza – jasno wynika, że Armia Krajowa była strukturą wojskową odrębną od Polskich Sił Zbrojnych na Zachodzie (choć przez Sztab Naczelnego Wodza wspieraną) oraz podlegała jedynie swojemu Dowódcy. Z art. 13 tego dekretu jednoznacznie wynika, że dowódca AK dowodził Siłami Zbrojnymi w Kraju i kierował całością operacji wojskowych w Kraju.? (Marek Ney-Krwawicz, Armia Krajowa ? podziemne Wojsko Polskie, w: Zeszyt Naukowy Muzeum Wojska 1989, nr 3 s. 120-121)
Naczelny Wódz mógł wygłaszać na ten temat różne opinie, podobnie różne (polityczne) deklaracje mogli składać przedstawiciele rządów obcych państw. Jednak ani deklaracje Naczelnego Wodza, ani deklaracje przedstawicieli jakichkolwiek obcych rządów nie były i nie mogą być uznane za źródło polskiego prawa (za podstawę prawną), nawet w realiach wojennych?
Preferuję obiektywne, precyzyjne spojrzenie na fakty z historii Polski. Nie interesuje mnie hagiograficzna, panegiryczna czy „uproszczona” wersja historii Polski, lansowana przez niektórych propagandystów (niestety, niekiedy także z IPN).
W pierwszej kolejności należy podkreślić, że status prawny Armii Krajowej podczas II wojny św. wynikał z obiektywnych realiów, a nie ze świadomego, nieskrępowanego wyboru ówczesnych władz R.P. przebywających na emigracji. W ówczesnych realiach nie sposób było z Wielkiej Brytanii faktycznie dowodzić – zwłaszcza na poziomie operacyjnym – konspiracyjnymi strukturami wojskowymi w okupowanej przed dwóch agresorów Polsce.
Współcześnie, w teorii dowodzenia, wyróżnia się pięć podstawowych relacji dowodzenia (zakresu uprawnień i odpowiedzialności dowódcy):
Należy zauważyć, że według współczesnej terminologii Naczelny Wódz nie wykonywał wobec AK żadnej z form dowodzenia. Dla każdego, kto ma minimalne pojęcie o funkcjonowaniu wojska jest oczywiste, iż Naczelny Wódz nie dowodził Armią Krajową na poziomie operacyjnym. Był natomiast „dowódcą” AK na poziomie strategicznym – ale bardziej w znaczeniu „przywódcy politycznego” niż „dowódcy wojskowego”.
Według słownika terminów i definicji NATO [AAP-6(2014)] także w anglojęzycznej literaturze, termin „dowodzenie” rozumiany jest jako command oraz control. Termin pierwszy odpowiada polskiemu dowodzeniu, obejmuje kierowanie, koordynację i kontrolę. Termin drugi to ?władza sprawowana przez dowódcę nad częścią działań podległej organizacji lub innych organizacji normalnie nie będących pod jego dowództwem, obejmująca odpowiedzialność za realizację rozkazów lub dyrektyw”.
Tym drugim terminem można byłoby – z istotnymi zastrzeżeniami – określić „dowodzenie” Armią Krajową w Polsce przez Naczelnego Wodza w Londynie. Na czym polegają moje „zastrzeżenia„?
Po tych teoretycznych rozważaniach czas przejść do – nader uproszczonego – wyspecyfikowania domniemanych „plusów” i „minusów” statusu prawnego Armii Krajowej, czyli swoistej, raczej dychotomicznej „analizy SWOT” dla AK. Wymieniłem najważniejsze w mojej ocenie czynniki przemawiające za dodatnim (plusy) lub ujemnym (minusy) aspektem rzeczywistego statusu Armii Krajowej.
Dodam dla jasności, że pkt. 2 „minusów” wynika z mojej oceny faktycznie prowadzonej polityki polskich władz, a nie z działań, które pozornie podtrzymywały propagandową tezę, iż sprawy Kraju są dla emigracyjnego rządu najważniejsze.
Działania te ostatecznie nie miały faktycznego znaczenia, np. Stanisław Kopański, od sierpnia 1943 (po katastrofie gibraltarskiej) szef sztabu Naczelnego Wodza wspominał – „Oddział specjalny [Oddział VI (Specjalny) Sztabu Naczelnego Wodza – RMZ] zajmował oddzielny budynek poza Sztabem [Sztab ulokowany był w hotelu „Rubens”, natomiast Oddział VI w nieodległym budynku przy 13 Upper Belgrave Street – RMZ]. Jeździłem tam codziennie wieczorem, po zakończeniu pracy w Sztabie. Gen. Sosnkowski (…) przyjmował codziennie przed południem referat szefa oddziału specjalnego w mojej obecności.” (Wspomnienia wojenne 1939-1946, Warszawa 1990, Bellona, ISBN 83-11-07819-X, s.339) Tyle, że nic z tego konkretnego nie wynikało…
Dla kontrastu opinia organizatora lotniczego przerzutu Cichociemnych oraz zaopatrzenia dla Armii Krajowej mjr. dypl. Jana Jaźwińskiego, nt. rzeczywistego ?zainteresowania? głównego polityka ?polskiego Londynu? przerzutem lotniczym do Kraju – „Przeszło dwuletnia już praktyka wskazuje niezbicie, że Premier i N.W. w jednej osobie nie jest rozwiązaniem korzystnym dla SPRAWY. Przede wszystkim okazało się bardzo niekorzystnym dla naszej działalności wojskowej. W większości wypadków, dotyczących zagadnień wojskowych, a prawie zawsze jeżeli chodzi o przerzut lotniczy do Kraju, istniała przewaga zainteresowań politycznych nad zainteresowaniami Naczelnego Wodza. Nawet ?podwórkowej? wagi zagadnienia polityczne ?wypierały? na drugi plan zagadnienia wojskowe.” (Dziennik czynności mjr Jana Jaźwińskiego, sygn. SK 16.9, Centralne Archiwum Wojskowe sygn. CAW ? 1769/89, str. 146/148)
Pomimo dość pobieżnego wyspecyfikowania „plusów” i „minusów” statusu Armii Krajowej nie pozwoliłem sobie na nakreślenie „historii alternatywnej, tj. stanu jak powinno być i co mogłoby z tego dla interesów Polski wyniknąć. Po pierwsze, nie wszystkie elementy (minusy) tej uproszczonej „analizy SWOT” mogłyby zostać „naprawione” – niektóre byłyby nadal takie same, ze względu na ówczesne realia, głównie polityczne, na poziomie (błędnej) strategii aliantów, którzy dali się ograć Stalinowi. Po drugie, nawet gdyby część „minusów” udało się zmienić na „plusy”, nie jest możliwe ustalenie, jaki rzeczywisty wpływ miałoby to na realną, powojenną sytuację Polski i Polaków.
Jedno jest pewne – zmarnowano za dużo szans i zbyt wiele możliwości; mając sporo atutów w ręce (choćby siła polskiego wywiadu, sukcesy „Enigmy”, V-1 i V-2 itp.) mogliśmy wygrać znacznie więcej. Staliśmy się jednak największym przegranym II wojny światowej, i to na długie powojenne lata – aż do dzisiaj (wciąż aktualna sprawa reparacji).
Na zakończenie przytoczę konstatację, z którą się prawie w całości zgadzam. Otóż wybitny historyk, prof. Stanisław Salmonowicz gorzko konstatuje – „Polskie władze w kraju i na obczyźnie nie miały w toku wojny żadnych alternatywnych rozwiązań, które dawałyby szanse na sukces. Walka, którą naród podjął z obu okupantami, została generalnie przez nich wymuszona zbrodniami. Potem, gdy Stalin stał się sojusznikiem naszych aliantów, znaleźliśmy się znów w sytuacji bez wyjścia. Żądania, byśmy w toku wojny, podjętej dla obrony naszej suwerenności, zrezygnowali z 1/3 terytorium bez żadnych gwarancji dla milionów Polaków poza linią Curzona oraz problem ustosunkowania się do wkraczającej do Polski Armii Czerwonej były nie do rozwiązania.
?Burza? i Powstanie Warszawskie były próbami daremnymi zatrzymania biegu wydarzeń. PP po 5 latach walki i oczekiwania na zwycięstwo było jednak niezdolne do kapitulacji bez walki wobec żądań sowieckich. Państwo Podziemne poniosło klęskę, jego dorobek w sporej mierze został zmarnowany. Nie negując pewnych własnych błędów, trzeba powiedzieć, że przyczyny działań ryzykownych leżały w sytuacjach, które były poza zasięgiem naszych możliwości, były skutkami ubocznymi fatalnej polityki aliantów wobec Związku Radzieckiego, której największą ofiarą stała się właśnie Polska, przechodząc po 6 latach zbrodniczych okupacji pod rządy stalinowskie odrywające kraj na długie lata od ewolucji pozytywnych, których ? wraz z pokonanymi Niemcami ? doczekała się Europa Zachodnia.” (Dylematy Polskiego Państwa Podziemnego (1939?1945) w: Studia Iuridica Lublinensia vol. XXV, 3, 2016, s. 830)
Najnowsza publikacja IPN – „Polacy i Brytyjczycy w obliczu wybuchu drugiej wojny światowej” ma nieprzesadną wartość poznawczą. Ale można w niej natrafić na interesujące, a nawet – w świetle tego co dotąd publikowano – dość odkrywcze elementy…
Instytut Pamięci Narodowej wydał właśnie (w formie książkowej) zbiór artykułów pt. Polacy i Brytyjczycy w obliczu wybuchu drugiej wojny światowej (Red. Waldemar Grabowski, IPN, Warszawa 2023, ISBN 978-83-8229-797-3). Publikację wydano w ramach Centralnego Projektu Badawczego: II wojna światowa i okupacje ziem polskich 1939-1944/45. Książka jest plonem międzynarodowej konferencji pod tym właśnie tytułem, która miała miejsce 27 i 28 września 2019 (sic!) – cztery lata temu – w Londynie. Publikacja ukazała się pod redakcją dr Waldemara Grabowskiego. Nie wiem, czy w IPN proces wydawniczy trwa tak długo, czy też dr Grabowski tak wnikliwie czytał jedenaście tekstów, że potrzebował czterech lat. Redaktor tej publikacji dodał do zbioru (nt. Gubbinsa), swój – jak wyjaśnił „nieznacznie zmieniony tekst przygotowany w 2013 r. na konferencję w Londynie, która jednak się nie odbyła” (czyli sprzed dziesięciu lat)…
Jeśli komuś wydawało się, że Instytut Pamięci Narodowej pod śmiałym tytułem opublikował dość stare, ale jednak fundamentalne i ponadczasowe teksty – zapewne może być rozczarowany. Ja trochę byłem. Dostaliśmy bowiem „odgrzewane kotlety” o nieprzesadnej wartości poznawczej. Do zagadnienia „Polacy i Brytyjczycy w obliczu wybuchu II wojny” Pan Redaktor Grabowski zaliczył też artykuły zupełnie nie związane z tym tematem – np. „zdobywanie informacji przez Gestapo na ziemiach polskich”, „zwalczanie Polski podziemnej na Pomorzu” czy też „komórka legalizacji w Wilnie”. Domyślam się, że trzeba było zapewne wspomóc kolegów w potrzebie…
Niemniej najnowsza (z tekstami sprzed czterech lat) publikacja IPN zawiera – choć w raczej skromnym stopniu – interesujące elementy. Żałuję jednak, że o łączności lotniczej z okupowaną Polską nie napisał nic jakiś porządny fachowiec „lotniczy”. Wbrew pozorom, wciąż nie wszystko zostało na ten fundamentalny przecież temat powiedziane…
W tym zbiorze zwróciły moją uwagę cztery teksty:
Kilka dni temu opublikowałem recenzję tekstu pierwszego, bowiem dla tego zbioru wydaje się być kluczowy. W tej recenzji skupię się na drugim, bo także wydaje się być niezwykle istotny, może nawet fundamentalny. Kolejne recenzje wkrótce.
Doktor Declan O’Reilly z King’s College London (jeden z dziesięciu najlepszych uniwersytetów brytyjskich) był łaskaw napisać artykuł pt. Zarząd Operacji Specjalnych, polski rząd emigracyjny i Armia Krajowa – logistyka i finanse w polskiej tajnej wojnie 1940-1945. Autor jest historykiem politycznym i gospodarczym specjalizującym się m.in. w historii międzynarodowej, jednak zakres jego zainteresowań jest niezwykle szeroki. Ostrzyłem sobie zęby na ten akurat artykuł i prawie się nie zawiodłem, choć niektóre zagadnienia zostały potraktowane – niestety – dość powierzchownie.
W zasadzie powinienem zacząć od razu od podziękowań, bowiem brytyjski Autor już na wstępie daje mi oręż do ręki pisząc prawdę – nieznaną różnym polskim pseudohistorykom i pseudodziennikarzom – że „polska” (tylko z nazwy), ledwo kilkuosobowa sekcja SOE niczego w Polsce nie organizowała. Autor zauważa w pierwszym akapicie – „W przeciwieństwie do działań, jakie SOE podejmowało w innych miejscach w okupowanej Europie, jego współpraca z Polską dotyczyła logistyki raczej niż wspierania ruchu oporu (…)”. Dodaje także obiektywnie – „Polacy, od samego początku wojny aktywnie walczący z Niemcami, oczekiwali większego wsparcia ze strony Wielkiej Brytanii, ta nie chciała jednak lub nie była w stanie sprostać ich oczekiwaniom.”
W tej samej publikacji, kilkanaście stronic wcześniej dr Waldemar Grabowski (IPN) twierdzi, że istniała „rozbieżność pomiędzy polskimi oczekiwaniami a możliwościami aliantów (…)” – w istocie zakłamując historię. Po pierwsze, nieprawdziwe jest twierdzenie, że polskie oczekiwania jakoby osiągnęły próg „możliwości aliantów”. Te „możliwości” w większym stopniu były ograniczane przez polityków niż przez obiektywne przeszkody. Po drugie, polskie „oczekiwania” adresowane były nie do wszystkich „aliantów”, lecz głównie do Wielkiej Brytanii (przez krótki czas także do USA). Dobrze że choć brytyjski historyk – skoro polski badacz „pamięci narodowej” nie potrafi – publicznie przyznał, że „Wielka Brytania nie chciała jednak lub nie była w stanie sprostać” polskim oczekiwaniom.
Autor trafnie wskazuje, że „polskie interesy stanowiły tylko jeden z licznych aspektów” dla Wielkiej Brytanii, choć zapomina dodać, że tylko Polska została aż tak dramatycznie skrzywdzona, również przez angielskich polityków – spośród wielu ofiar tej wojny szukających pomocy na „wyspie ostatniej nadziei”, jak nazywano wówczas Wielką Brytanię. Declan O’Reilly, w kontekście zrzucenia do Polski przez pięć lat wojny zaledwie 600 ton zaopatrzenia (dla Armii Krajowej), zasadnie przyznaje, że „nie był to duży tonaż”. Według moich obliczeń była to zawartość jednego (niedużego) pociągu towarowego. Ale nie ujawnia, że pod tym eufemizmem kryje się bardzo smutny dla Polaków fakt – to było ponad STO DZIESIĘĆ RAZY MNIEJ niż zrzucono np. do Jugosławii.
O’Reilly dopowiada zaraz ochoczo, że – „Polska otrzymała jednak znaczne fundusze – ponad 34,8 mln dolarów (w gotówce i złocie), 18 mln prawdopodobnie sfałszowanych marek (do użytku na ziemiach polskich włączonych do Rzeszy po 1939 r.) oraz 40,5 mln złotych okupacyjnych” (tzw. młynarek). Nie jest mi znany powód, dla którego Autor wskazane środki finansowe traktuje jak prezent Wielkiej Brytanii (SOE) dla Polski. Przecież po wojnie Polska musiała Wielkiej Brytanii zwrócić znaczną kwotę pieniędzy (także złota) za to, że Polacy pomagali wojskowo Anglikom. Tylko (niewielka) część pieniędzy (np. kwartalne dotacje na wywiad, łącznie ok. 3 mln dolarów) była brytyjską dotacją, większość stanowiły przecież kredyty…
Do dzisiaj, kilkadziesiąt lat po wojnie (sic!!!), nie doczekaliśmy się rzetelnej publikacji o brytyjsko – polskich finansach: kredytach, dotacjach i ich spłacie, a także rachunku zysków i strat po obu stronach: Wielkiej Brytanii i Polski. Samo złamanie przez Polaków „Enigmy” czy rozszyfrowanie sekretów tajnej „broni odwetowej” Hitlera (V-1 i V-2) były zdecydowanie wielokrotnie więcej warte niż suma brytyjsko – amerykańskiej „pomocy dla Polski”, nawet gdyby nieprawdziwie założyć, że były to prezenty, a nie kredyty – za które Polska po wojnie słono zapłaciła. Przypomnę jeszcze tylko, że prawie połowa wszystkich raportów wywiadowczych, jakie dotarły do aliantów podczas wojny pochodziła od Polaków (dopiero w 2005 roku przyznał to oficjalnie brytyjski rząd).
Czy ktoś choćby próbował policzyć, ile zarobiła (oraz nie straciła) Wielka Brytania – także alianci (również Sowieci korzystali np. ze złamania „Enigmy”) – dzięki polskiemu „wkładowi” w II wojnę światową? Nie pytam tylko o polskie lotnictwo w bitwie o Anglię czy o polskie dywizje krwawiące na prawie wszystkich frontach. Czy ktoś próbował policzyć, ile podczas wojny oraz po wojnie zarobiła Wielka Brytania dzięki np. przejętym za darmo polskim wynalazkom? Opowieści o tym, że Polska dostała mało zrzutów zaopatrzenia dla Armii Krajowej, ale za to dużo pieniędzy są po prostu wierutnym kłamstwem. Mało kto w to uwierzy, ale grubo ponad połowa środków finansowych wydanych na konspirację w okupowanej Polsce pochodziła nie od Brytyjczyków, ale ze środków własnych rządu R.,P. (napiszę niebawem tekst o finansach). Nie wiadomo więc dlaczego, Pan Doktor O’Reilly uważa całość środków finansowych przerzuconych do Polski za pieniądze z „brytyjskiej pomocy”. Poza tym – nie była to żadna „pomoc” tylko pożyczka, w interesie Wielkiej Brytanii…
Ponoć mamy „Instytut Pamięci Narodowej” – czy kiedykolwiek, ktokolwiek podjął się zbadania tych zagadnień, w imię choćby właśnie „pamięci narodowej”? Pytanie retoryczne, bo naukowcy z IPN wolą opowiadać bajki o tym, jak to rzekomo Anglicy organizowali Polakom zrzuty dla Armii Krajowej, jak to rzekomo szkolono Cichociemnych na jednym kursie (pewnie dwudniowym) albo jak to rzekomo Cichociemni skakali do innych krajów i realizowali jakieś „misje”….
Trochę mnie poniosło w powyższym wywodzie, oddaliłem się nieco od treści artykułu, ale ileż można słuchać (także czytać) o nadzwyczajnym dobrodziejstwie Brytyjczyków oraz polskie (sic!) kłamstwa jakoby to Polacy mieli wygórowane oczekiwania, a Brytyjczycy bardzo, ale to bardzo chcieli pomóc, ale nie mogli… W tego rodzaju kłamliwą narrację wpisuje się nie tylko dr Waldemar Grabowski (co mnie nie dziwi). Także Pan Declan O’Reilly który wywodzi np. że „przystąpienie ZSRS i Stanów Zjednoczonych do wojny skomplikowało politykę brytyjską” ale ani słówkiem nie pisnął o nadzwyczajnej miłości brytyjskiego Foreign Office do Józefa Stalina czy na temat umowy o współpracy podpisanej przez SOE z sowieckim NKWD. Kilkadziesiąt lat po wojnie warto byłoby też przestawać udawać, że na decyzje brytyjskie oraz amerykańskie rzekomo nie mieli wpływu sowieccy agenci, usytuowani w najwyższych kręgach władzy (choćby piątka z Cambridge z Kimem Phlilbym czy sowieccy „doradcy” (czytaj: sowieccy agenci) u boku prezydenta USA. Wspomniałem o tym w artykule pt. Cichociemni w operacjach specjalnych SIS/CIA.
Autor całkiem trafnie zauważa, że „(…) Brytyjczycy nigdy nie kontrolowali polskiej polityki wywiadowczej. Polska sekcja SOE stała się agencją transportową współpracującą z RAF, który miał jedynie ograniczoną liczbę przestarzałych samolotów do operacji specjalnych, mogących dostarczać agentów [określenie błędne, polscy Cichociemni i kurierzy nie byli niczyimi „agentami” – RMZ] i zaopatrzenie do miejsc wskazanych przez Oddział VI” (s. 123)
Autor trafnie przytacza tezy z brytyjskiej historii SOE – „Polityka ograniczonego zaangażowania SOE, nakładająca wyłączną odpowiedzialność za działania wojskowe w Polsce na rząd RP na uchodźstwie i AK, sprawiała, że zadanie jego sekcji polskiej sprowadzało się właściwie do przekazywania dalej decyzji podjętych przez inne organy. SOE skwapliwie przyznało, że Armia Krajowa była najskuteczniejsza w Europie, lecz źle wykorzystywana, trudno sobie jednak wyobrazić, by mogło być inaczej (Historia sekcji polskiej SOE, 1945, s. 70, TNA, HS 7/183)
Declan O’Reilly – który wcześniej, w tym samym artykule, przyznał, że Wielka Brytania mogła nie chcieć sprostać „polskim oczekiwaniom” – po kilkunastu akapitach wywodzi już inaczej – „Polacy oczekiwali masowego uzbrojenia AK tysiącami ton sprzętu, co przy brytyjskich zasobach nie było możliwe. Szczupłe siły powietrzne Wielkiej Brytanii były też potrzebne gdzie indziej, przede wszystkim do bombardowań Niemiec i bitwy o Atlantyk. Biorąc pod uwagę jej uzbrojenie, akcje sabotażowe AK biły wszelkie rekordy, osiągnięcie niemożliwe bez wcześniejszej czteroletniej pomocy SOE. Polska otrzymywała tak małą w porównaniu z innymi krajami pomoc materialną z powodu położenia geograficznego i ograniczeń techniki lat czterdziestych.” (s. 146)
Całkowicie nie zgadzam się z wywodem, jakoby Wielka Brytania nie miała możliwości przerzutu większej ilości zaopatrzenia do Polski, a wynikać to miało jakoby z „położenia geograficznego i ograniczeń techniki”. Owszem, te czynniki miały istotny wpływ na realność zwiększenia przerzutu do Polski, istotnie go ograniczając. Ale nie tylko położenie i technika były winne – głównym ogranicznikiem była naiwna (częściowo sterowana z Moskwy przez agentów wpływu) prosowiecka polityka anglo – amerykańska.
Na każdej skali, pomiędzy minimum a maksimum, istnieje przestrzeń pośrednia. Zgoda, polskie oczekiwania od pewnego pułapu były niemożliwe do zrealizowania. Ale jeśli SOE uzgadnia z Oddziałem VI (Specjalnym) określoną ilość lotów i tonaż zrzutów (nieduży), to ten realny poziom dostaw, te polsko-brytyjskie ustalenia powinny być respektowane. Niestety, Anglicy nie dotrzymywali słowa. Dwustronne ustalenia nie były respektowane NIGDY, w żadnym sezonie operacyjnym (zrzutowym); w najlepszym 1943/44 na zaplanowanych 300 lotów wykonano tylko 172. Szacunkowa liczba żołnierzy Armii Krajowej w Polsce wynosiła w szczytowym momencie ok. 390 tys. żołnierzy, tylko kilkadziesiąt tysięcy z Nich miało broń. Czy rzeczywiście nic więcej nie dało się zrobić? Czy decydujące były obawy, formułowane wyraźnie zwłaszcza pod koniec wojny, że żołnierze AK skierują swoją broń przeciwko Sowietom? Pytanie w mojej ocenie retoryczne…
W rozdziale „Finansowanie polskich operacji wojskowych i wywiadowczych dr Declan O’Reilly przyznaje wreszcie – choć pokrętnie i nieprecyzyjnie – że „Londyn udzielał pożyczek umożliwiających funkcjonowanie rządom emigracyjnym różnych państw, zwykle za obietnicę spłaty po wojnie.” W przypadku Polski nie były to pieniądze tylko na „funkcjonowanie rządu”, choć polscy dygnitarze rządowi w Londynie podczas wojny nie byli – niestety – nadmiernie oszczędni (temat na osobny artykuł). Były to głownie pieniądze na Polskie Siły Zbrojne na Zachodzie pod dowództwem brytyjskim.
Warto w tym miejscu zauważyć, że ten istotny aspekt – pod czyim dowództwem były PSZ – jest wciąż w polskiej narracji historycznej wstydliwie (i kłamliwie) pomijany. Tworzy się nawet piramidalnie idiotyczną narrację (m.in. dr Krzysztof Tochman), jakoby istniało coś takiego jak „PSZ/AK”. W istocie Polskie Siły Zbrojne na Zachodzie był czymś w rodzaju „wydzierżawionych (aliantom) wojsk”, przy czym za ową „dzierżawę” zapłacili nie ci, którzy odnieśli z tego korzyść – ale Polacy! Rodzimi historycy jakoś omijają ten temat, więc przytoczę może dr O’Reilly’ego, który bez żenady (choć tylko cząstkowo dostrzegając zagadnienie) pisze wprost – „W lutym 1941 r. podpisano angielsko – polską umowę finansową, która zapewniła środki na opłacenie ponad 24 tys. Polaków służących w brytyjskich siłach wojskowych. Żołnierze ci zdążyli się już wyróżnić, zwłaszcza lotnicy w bitwie o Anglię.” Czyli trochę jak w starym dowcipie o powojennej „wymianie handlowej z Sowietami” – „my im dajemy węgiel i w zamian za to oni nam zabierają zboże…” Tak na marginesie – Wielka Brytania ma długą tradycję polityki kolonialnej, także wyciągania kasztanów z ognia cudzymi rękami…
Autor artykułu, powołując się na W. Rogalskiego (Divided Loyalty, London 2017, s. 188), szacuje, że „rządowi RP na uchodźstwie pożyczono 120 mln funtów”. Polska badaczka, dr Magdalena Hułas z Instytutu Historii PAN przedstawia nieco bardziej precyzyjne rachunki – „120,5 mln funtów, z czego 47,5 mln to koszty utrzymania armii, uposażenia itp., a 73 mln to koszty uzbrojenia i innych materiałów natury wojskowej”, wskazując publikację K. Sword, Norman Davies, Jan Ciechanowski (The Formation of the Polish Community in Great Britain. 1939-1950, London 1090, s. 30-31 i 460-461). Wbrew zapowiedzi zawartej w tytule, z artykułu niewiele dowiemy się jednak o finansowaniu działań Armii Krajowej, czy emigracyjnego rządu. Sporo jest natomiast – dość chaotycznie zaprezentowanych – informacji o finansach Akcji Kontynentalnej, która była prawie wyłączną domeną działań ludowców (prof. Kot, Mikołajczyk, Librach i in.)
Doktor Declan O’Reilly przywołuje także, podobnie jak dr Grabowski, fatalny okres przerzutu lotniczego do Polski w ostatnim kwartale 1943 – „Stosunki między Polakami a rządem brytyjskim były bardzo napięte. W październiku 1943 r. mjr Jan Jaźwiński sporządził raport o współpracy z SOE. Podkreślił, że w poprzednich dwóch latach obiecano 430 ton sprzętu, a dostarczono tylko 60 ton. Winę ponosiło według niego SOE, które blokowało bezpośredni kontakt polskich przedstawicieli z Ministerstwem Lotnictwa [które decydowało każdorazowo o locie do Polski – RMZ]. Jaźwiński proponował zrezygnowanie z SOE jako pośrednika w kontaktach z Komitetem Szefów Sztabu (Chiefs of Staff, COS). (Notatka dot. współpracy z SOE ws. przerzutu lotniczego, SPP, A 101.24)
W odróżnieniu od dr Grabowskiego, który wskazywał rzekomą „różnicę między oczekiwaniami (polskimi) a możliwościami („aliantów”) – O’Reilly podaje niespotykany w polskiej narracji powód ograniczenia ilości lotów przez SOE do Polski, pod koniec 1943. W artykule czytamy – „W grudniu 1943 r. minister wojny ekonomicznej Roundell Palmer, Lord Selborne, chwaląc AK za rozległe akcje sabotażowe wymierzone w niemiecką sieć kolejową, poinformował Churchilla, że trudności „operacyjne” związane ze spóźnionym wykryciem operacji „Englandspiel” (niemiecka penetracja holenderskich sieci SOE) spowodowały odwołanie wszystkich lotów do Polski”. Jako źródło tej informacji O’Reilly wskazuje kwartalne raporty SOE dla brytyjskiego premiera, z okresu październik – grudzień 1943 (TNA, PREM 3/408/1. s. 56). Niestety nie mam możliwości wglądu w te raporty, więc nie mogę tego sprawdzić. Ale informacja wydaje się prawdopodobna. Oznaczałoby to jednak, że (uznawane dotąd za powód ograniczenia wtedy zrzutów do Polski) nasilenie aktywności niemieckiej artylerii przeciwlotniczej i związane z tym straty samolotów – były tylko pretekstem.
Można zrozumieć Brytyjczyków, że nie chcieli wtedy (także później) przyznać się do gigantycznej kompromitacji SOE, eufemistycznie określanej przez dr. O’Reilly’ego jako „niemiecka penetracja”. To było znacznie więcej niż normalna szpiegowska penetracja, Otóż przez ponad półtora roku, od marca 1942 do grudnia 1943, niemiecki kontrwywiad – Abwehra – prowadził operację pod kryptonimem Der Englandspiel (Angielska Gra). W jej trakcie przejął zupełną i całkowitą (sic!) kontrolę nad siatką SOE w Holandii, w tym wszystkie radiostacje i placówki odbierające zrzuty, pół miliona holenderskich guldenów, setki ton dywersyjnego zaopatrzenia. Wskutek nieudolności SOE, Niemcy mieli całą holenderską „konspirację” w garści. Aresztowali 54 holenderskich agentów – skoczków SOE (47 zamordowali), byłego premiera Koos’a Vorrink’a oraz ok. 150 liderów tamtejszego ruchu oporu. Jakby tego było mało, niemieckie myśliwce zestrzeliły aż 12 samolotów RAF wracających po zrzutach nad Holandią. Pisałem o tym w haśle Wikipedii, w sporej części mojego autorstwa – Special Operations Executive. Tak właśnie wyglądał w praktyce „profesjonalizm” brytyjskiego SOE oraz jego ponoć najwyższe „standardy”, o których bredził pseudohistoryk Kacper Śledziński…
W kontekście wcześniejszych uwag dotyczących finansów, warto podkreślić, jak Autor ocenił sukces polskiego wywiadu w zakresie rozpracowania rakiet V-1 i V-2 – „Z brytyjskiej perspektywy operacja „Wildhorn III”, w połączeniu z polskimi działaniami wywiadowczymi dotyczącymi rakiety V-1, warta była wszystkich inwestycji SOE w sprawę polską w latach 1942-1945″ (s.138-139). Dodać jednak należy, że była to osobliwa (albo rzekoma) „inwestycja” – przecież „sprawę polską” finansowała Polska, tyle że z brytyjskich pożyczek i kredytów (które po wojnie spłaciła, raczej z nawiązką).
W odróżnieniu od polskiego „historyka”, dr Waldemara Grabowskiego (z IPN, sic!) który po prostu mija się z prawdą, iż Polacy osiągnęli rzekomo szczyt brytyjskich możliwości w zaspokajaniu zrzutowych potrzeb Armii Krajowej, oficjalny historyk SOE William Mackenzie (którego opinię przytacza O’Reilly) przyznaje – „Polska otrzymała bardzo niewiele – poza pieniędzmi – jak na swoje ówczesne potrzeby” (The Secret History of SOE, s. 314). Ale znów – nieprawdziwie – tworzy się wrażenie, jakoby te pieniądze były brytyjskim prezentem, a nie pożyczką, spłaconą po wojnie…
Jeśli ktoś sądzi, że moje poglądy mają charakter skrajny, a ocena działań SOE jest zbyt radykalna, mocno przesadzona, temu rekomenduję lekturę np. artykułu E.D.R. Harrisona z University of Salford (Manchester) pt. The British Special Operations Executive and Poland (Brytyjskie Kierownictwo Operacji Specjalnych i Polska). Harrison pisze wprost – „(…) poziom dostaw zrzucanych przez RAF dla polskiego ruchu oporu był rozczarowujący. Szefowie sztabu zepchnęli polski ruch oporu do drugorzędnej roli sabotażu i dywersji (…) Gubbins gorzko przewidywał, że Wielka Brytania porzuci Polskę po wojnie. Ogólnie rzecz biorąc, wkład SOE w polski ruch oporu przyniósł więcej szkody niż pożytku” (The Historical Journal, 43, 4 (2000), str. 1071-1091, wyd. 2000, Cambridge University Press). To oczywiście brytyjska perspektywa i ocena brytyjskiego naukowca. Moja ocena nie byłaby aż tak surowa, SOE ma spore zasługi dla „sprawy polskiej” – choć bardzo niewystarczające i o wiele mniejsze niż mogłaby realnie mieć. Oczywiście po konfrontacji z E.D.R. Harrisonem zupełnie inaczej odbieramy ugrzeczniono – konformistyczne wywody dr Waldemara Grabowskiego, jakoby SOE zrobiła wszystko co mogła, tylko Polacy mieli wygórowane oczekiwania…
W kontekście decyzji AK o rozpoczęciu Powstania Warszawskiego dr Declan O’Reilly zauważa – „Według oficjalnych danych gen. Tadeusz Komorowski „Bór” do 1 sierpnia zebrał 25 tys. żołnierzy. Trzy dni wcześniej wystąpił do Londynu z szeregiem żądań: obszarowego zbombardowania Warszawy, przylotu polskich pilotów do Warszawy i włączenia ich do walki, natychmiastowego przetransportowania do stolicy polskiej samodzielnej brygady spadochronowej i wreszcie olbrzymiego zwiększenia dostaw broni. Armia Krajowa w Warszawie dysponowała tylko 6 tys. pistoletów oraz około 2,5 tys. pistoletów maszynowych Sten i MP 40. Co gorsza, miała tez niewiele amunicji – nie więcej niż na trzy, cztery dni walki. Garnizon niemiecki pod dowództwem generała SS Ericha von dem Bacha-Zelewskiego liczył 16 tys. żołnierzy, głównie batalionów SS i policji.” (s.140)
Niestety, Autor nieco mija się z prawdą wywodząc, że „Gdy wybuchło powstanie SOE natychmiast wysłało AK wszystkie dostępne samoloty”. SOE wysłało natychmiast nie samoloty, lecz… depeszę do swej placówki we Włoszech (baza Campo Casale, nieopodal Brindisi). Nakazywała ona ?zrzucanie ładunku na czuwające placówki nawet wtedy, gdy Rosjanie przekroczą Wisłę. (?) Bądźcie przygotowani, w każdej chwili, na użycie waszych wszystkich zapasów (?) Polacy oceniają potrzebę zaopatrzenia 50 batalionów po 10 ton na każdy (?)? (Kajetan Bieniecki, Lotnicze wsparcie Armii Krajowej, s.220). Owszem, 1 sierpnia 1944 wystartowało do Polski 11 samolotów – ale tylko dwa ze zrzutami dla Obszaru Warszawa AK – były to loty zaplanowane dużo wcześniej.Żaden zrzut do Powstańców nie dotarł.
W sporządzonej przeze mnie bazie wszystkich zrzutów dla Armii Krajowej podczas wojny, próżno szukać udanych zrzutów dla Warszawy w pierwszych dniach Powstania. Kajetan Bieniecki, w swej fundamentalnej pracy „Lotnicze wsparcie Armii Krajowej” przytacza treść kolejnych, dramatycznych depesz dowództwa AK z wołaniem o zrzuty. Częściowo winna była fatalna pogoda, ale nie tylko. 4 sierpnia 1944 brytyjski marszałek lotnictwa John Slessor? zakazał zrzutów na Warszawę! (Bieniecki, 227 i nast.). Pomimo tego zakazu, cztery samoloty ze zrzutami dla Powstańców (trzy Halifaxy i jeden Liberator) poleciały w tajemnicy przed Anglikami, bo wysłał je organizator zrzutów do Polski mjr dypl. Jan Jaźwiński. Opowieści o „natychmiastowym wysłaniu przez SOE wszystkich dostępnych samolotów ze zrzutami dla Powstańców” można włożyć pomiędzy kiepskiej jakości brytyjskie bajki. Niestety, te bajki wzmacnia np. kłamstwo Polskiej Agencji Prasowej o „pomocy dla Powstania”.
Pisałem o kluczowym znaczeniu pierwszych zrzutów – których NIE BYŁO – m.in. w kontekście sporu o Powstanie Warszawskie. Warto tu dodać interesującą, choć smutną informację dotyczącą – niestety ZA DŁUGO ODWLEKANEGO – masowego zrzutu w amerykańskiej operacji FRANTIC VII. Declan O’Rally zauważa – „Lecąca z Anglii 8. Armia Powietrzna USA wysłała 108 bombowców B-17, które z 3048 metrów zrzuciły sto z planowanych 130 ton zaopatrzenia (1284 paczki z lekką bronią, żywnością i lekarstwami) – tylko po to, by 85 proc. z nich zostało zniesionych na teren okupowany przez Niemców” (J. Radziłowski, J. Szcześniak, Frantic 7: The American Effort to Aid the Warsaw Uprising and the Origins of the Col War, 1944, Philadelphia – Oxford 2017, s. 61; M.J. Conversino, Fighting With the Soviets: The Failure of Operation Frantic, 1944-45, Lawrence 1997, s. 151). Nawet przy zrzucie jednego zasobnika na sekundę z ok. 150 metrów SOE szacowało rozrzut na ok. 900 metrów (TNA, HS 4/177, AL do MP, Rozrzut zasobników, 28.05.1943).
W zakończeniu artykułu Autor znów powraca do finansowych (po)rachunków. Przytacza opinię szefa SOE – „Mimo porażki w Warszawie [czytaj: upadku Powstania Warszawskiego – RMZ] Gubbins bardzo podkreślał osiągnięcia Armii Krajowej w stosunku do kosztów jej utrzymania, wskazując że całe wsparcie dla AK kosztowało Wielką Brytanię mniej niż jeden polski dywizjon.” W zdaniu tym zawarto jednak dwa fundamentalne kłamstwa – koszty utrzymania Armii Krajowej oraz koszty utrzymania dywizjonu w Wielkiej Brytanii poniosła Polska – a nie Wielka Brytania!!! Zagadnienie rachunków brytyjsko – polskich wciąż wymaga rzeczowego. kompleksowego i pogłębionego zbadania…
Autor dość enigmatycznie oraz nie do końca zgodnie z prawdą obiektywną wspomina o defraudacji przez gen. Tatara milionów dolarów, będących własnością polskiego rządu – „Pełny zakres planów polskiej armii dotyczących kontynuowania walki po zakończeniu wojny poznano dopiero w 1952 r., kiedy śledztwo ujawniło, że dowódcy wojskowi wykorzystali fundusze przyznane podczas wojny na działania „niesankcjonowane” przez żadnego z przywódców politycznych na emigracji. Latem 1945 r. ok. 6 mln dolarów zniknęło z polskiej szkoły sygnalizacyjnej w Rzymie, której komendant popełnił samobójstwo w tajemniczych okolicznościach.” W tym jednym zdaniu mnóstwo niedomówień i nieścisłości. O defraudacji przez gen. Tatara rządowych pieniędzy na walkę o niepodległość Polski pisałem już sporo w artykule Stanisław Tatar – generał zdrajca, więc nie będę dodatkowo strzępił języka.
Generalnie, artykuł Declana O’Reilly’ego ma zauważalny walor poznawczy, wyzwala też wiele cennych refleksji wobec istotnych kwestii w ówczesnych relacjach polsko – brytyjskich. Szkoda jednak, że Autor, pisząc ponoć o „logistyce i finansach”, przyjął w niektórych miejscach swojej publikacji styl „opowieści przy kominku”. Zgoda, jego rozważania są o niebo bardziej uporządkowane niż chaotyczny tekst dr Grabowskiego z IPN. Ale brakuje choćby wyraźnego wyspecyfikowania istotnych elementów (po obu stronach: brytyjskiej i polskiej) zarządzania procesem planowania, realizowania oraz kontrolowania przerzutu „wsparcia dla Armii Krajowej”.
Autor w tytule artykułu – Zarząd Operacji Specjalnych, polski rząd emigracyjny i Armia Krajowa – logistyka i finanse w polskiej tajnej wojnie 1940-1945 zawarł bardzo wiele jednak niespełnionych tym tytułem obietnic poznawczych. Temat zatem nadal czeka na historyka, który zechce go zaprezentować w sposób bardziej pogłębiony, rzetelny i uporządkowany.
Ryszard M. Zając
Declan O’Reilly, Zarząd Operacji Specjalnych, polski rząd emigracyjny i Armia Krajowa – logistyka i finanse w polskiej tajnej wojnie 1940-1945. w: (red. Waldemar Grabowski) Polacy i Brytyjczycy w obliczu wybuchu drugiej wojny światowej, Warszawa, IPN, s. 119-147 ISBN 978-83-8229-797-3
Zobacz:
Zobacz także:
Najnowsza publikacja IPN – „Polacy i Brytyjczycy w obliczu wybuchu drugiej wojny światowej” ma nieprzesadną wartość poznawczą. Ale można w niej natrafić na interesujące, a nawet – w świetle tego co dotąd publikowano – dość odkrywcze elementy…
Instytut Pamięci Narodowej wydał właśnie (w formie książkowej) zbiór artykułów pt. Polacy i Brytyjczycy w obliczu wybuchu drugiej wojny światowej (Red. Waldemar Grabowski, IPN, Warszawa 2023, ISBN 978-83-8229-797-3). Publikację wydano w ramach Centralnego Projektu Badawczego: II wojna światowa i okupacje ziem polskich 1939-1944/45. Książka jest plonem międzynarodowej konferencji pod tym właśnie tytułem, która miała miejsce 27 i 28 września 2019 (sic!) – cztery lata temu – w Londynie. Publikacja ukazała się pod redakcją dr Waldemara Grabowskiego. Nie wiem, czy w IPN proces wydawniczy trwa tak długo, czy też dr Grabowski tak wnikliwie czytał jedenaście tekstów, że potrzebował czterech lat. Redaktor tej publikacji dodał do zbioru (nt. Gubbinsa), swój – jak wyjaśnił „nieznacznie zmieniony tekst przygotowany w 2013 r. na konferencję w Londynie, która jednak się nie odbyła”.
Jeśli komuś wydawało się, że Instytut Pamięci Narodowej pod śmiałym tytułem opublikował dość stare, ale jednak fundamentalne i ponadczasowe teksty – zapewne może być rozczarowany. Ja trochę byłem. Dostaliśmy bowiem „odgrzewane kotlety” o nieprzesadnej wartości poznawczej. Do zagadnienia „Polacy i Brytyjczycy w obliczu wybuchu II wojny” Pan Redaktor Grabowski zaliczył też artykuły zupełnie nie związane z tym tematem – np. „zdobywanie informacji przez Gestapo na ziemiach polskich”, „zwalczanie Polski podziemnej na Pomorzu” czy też „komórka legalizacji w Wilnie”. Domyślam się, że trzeba było zapewne wspomóc kolegów w potrzebie…
Niemniej najnowsza (z tekstami sprzed czterech lat) publikacja IPN zawiera – choć w raczej skromnym stopniu – interesujące elementy. Żałuję jednak, że o łączności lotniczej z okupowaną Polską nie napisał nic jakiś porządny fachowiec „lotniczy”. Wbrew pozorom, wciąż nie wszystko zostało na ten fundamentalny przecież temat powiedziane…
W tym zbiorze zwróciły moją uwagę cztery teksty:
W tej recenzji skupię się na pierwszym, bowiem dla tego zbioru wydaje się być kluczowy. Kolejne wkrótce.
Waldemar Grabowski – Gubbins a Polska. SOE a Polacy
Z przykrością należy od razu stwierdzić że – niestety – narracja tego artykułu dr Waldemara Grabowskiego jest dość chaotyczna i „przyczynkarska”, na dodatek w stylu opowieści: kto, co, gdzie, kiedy – ale bez jakiejkolwiek próby choćby cząstkowej syntezy czy uporządkowania zagadnienia. Potok słów dr Grabowskiego nie jest uporządkowany ani chronologicznie, ani tematycznie, ani problemowo. Po prostu pisze tak, jak mu się kolejny akapit kojarzy z poprzednim. Przedstawia kompilację różnych (cudzych) opinii (jakby dobranych na „chybił – trafił”), rzecz jasna wskazując ich źródło, ale na ogół unikając sformułowania własnej oceny. Tam gdzie odważnie wyartykułował kilka kluczowych ocen – trafił jak kulą w płot. Zaraz do tego dojdziemy.
Autor opisuje dość dobrze znany (zorientowanym w temacie) przedwojenny przyjazd Gubbinsa do Polski, w związku z polską „dywersją pozafrontową”. Niestety, w swej narracji podnosi także różne kwestie w ówczesnych relacjach polsko-brytyjskich, nie mające nic wspólnego ani z Gubbinsem ani z SOE, zatem dość luźno związane z tematem artykułu. Opisując SOE, brytyjską agendę rządową która miała „podpalić Europę”, wspierając ruchy oporu w krajach okupowanych, wspomina najpierw w jednym zdaniu o Oddziale VI (Specjalnym), ale więcej uwagi poświęca „Akcji Kontynentalnej” (o której kiedyś napisał także przyczynkarskie teksty).
Nie wiadomo, dlaczego dr Grabowski uczynił z „Akcji Kontynentalnej” organizację jakby pierwszoplanową. W ten sposób odwraca kota ogonem – z punktu widzenia interesów Polski, ale także pod każdym innym względem, to działania Oddziału VI (Specjalnego) miały fundamentalny charakter. Polityczne przedsięwzięcie pod nazwą „Akcja Kontynentalna”, zmajstrowane przez prof. Kota i ludowców było używane jako oręż w wewnętrznej walce w emigracyjnym rządzie R.P. Ale na duży plus należy odnotować, że tym razem dr Grabowski nie opowiada bajek o rzekomych „cichociemnych do innych krajów”, za co został wpisany na listę FAŁSZERZY HISTORII
W kontekście „polskiej” sekcji SOE (była „polską” tylko z nazwy) autor bezkrytycznie powiela opinię, że „niemal wszyscy agenci sekcji polskiej byli Polakami” – podczas gdy sekcja polska SOE w ogóle nie miała żadnych „agentów”. Polacy wysyłani do Polski, czyli Cichociemni nie byli oczywiście agentami brytyjskimi. Brytyjskimi agentami (w sensie formalnym, częściowo także faktycznym) byli natomiast polscy spadochroniarze „Akcji Kontynentalnej” – tyle że wysyłała ich odrębna, druga sekcja (bardziej „ludowa” niż „polska”) nazwana – dla odróżnienia – sekcją EU/P.
To, że obie – odrębne przecież – sekcje SOE miały kontakt z Polakami, nie oznacza że wolno je ze sobą utożsamiać. Sekcja „polska” SOE współpracowała z Oddziałem VI (Specjalnym) Sztabu Naczelnego, głównie użyczając nam samolotów do przerzutu Cichociemnych i zaopatrzenia dla Armii Krajowej. Odrębna, utworzona później sekcja EU/P SOE współpracowała z ludowcami (prof. Kot, Mikołajczyk, Librach i inni) finansując ich pomysł na polityczno – wywiadowcze działania poza Polską oraz zrzucając tam polskich spadochroniarzy jako brytyjskich agentów SOE.
Nie rozumiem, dlaczego dr Waldemar Grabowski, w końcu nie urodzony przedwczoraj, zachowuje się tak jakby chciał postawić znak równości pomiędzy Polskim Państwem Podziemnym a częściowo wspieranymi przez Polaków strukturami zachodnich „ruchów oporu”. Przede wszystkim nie sposób utożsamić realiów okupacyjnych w Polsce z warunkami życia w okupowanych krajach zachodnich. Przypomnę tylko, że Polacy (Słowianie) w Generalplan Ost byli następni na liście zagłady, zaraz po zakończeniu Holokaustu.
Duży plus zyskał u mnie dr Waldemar Grabowski, przytaczając jednak także końcowy fragment cytowanej wcześniej opinii – „SOE miało szczególne długi wdzięczności wobec swych polskich partnerów w wielu sprawach – zwłaszcza w dziedzinie wywiadu na kontynencie [np. Enigma, ale nie tylko – RMZ], w tajnym projektowaniu i produkcji radioodbiorników [Tadeusz Heftman – RMZ] oraz w wyrabianiu fałszywych dokumentów [polscy fałszerze w STS 38 Briggens – RMZ]”. Ostatnio mamy jakiś wysyp różnej maści anglofilów i ojkofobów, którzy bezmyślnie (albo może jednak z premedytacją?) odbierają Polakom wszelkie możliwe zasługi (jak choćby organizowanie zrzutów dla Armii Krajowej), przypisując je Brytyjczykom.
Nie wiadomo co dr Grabowski ma na myśli w użytej w jego tekście frazie „Zgodnie z podstawowym zadaniem SOE – „podpalenia Europy” – Brytyjczycy wspomagali istniejące organizacje konspiracyjne. W odniesieniu do Polaków, podobnie jak w przypadku innych państw, sprawa była skomplikowana: (..)” Dalej Waldemar Grabowski wskazuje fakty, które nie świadczyły o żadnym rzekomym „podobieństwie”, ale zasadniczo odróżniały Polskę od „innych państw” (doświadczenie konspiracyjne, zadania Polskiego Państwa Podziemnego, przygotowywanie powstania powszechnego, budowa konspiracyjnej armii).
Nie sposób zatem twierdzić, iż w Polsce było „podobnie jak w przypadku innych państw”. Jeśli Waldemar Grabowski miał na myśli „skomplikowalność” sprawy polskiej – także nie ma żadnego podobieństwa. Jeśli Autor dostrzega jednak jakieś podobieństwa – powinien je wskazać, bowiem przykłady które powołał świadczą o braku podobieństw. No chyba, że właśnie dr Grabowski odkrył struktury państwa podziemnego w jakimś zachodnim kraju, ale zapomniał napisać w jakim…
Waldemar Grabowski śmiało wywodzi „Jak ogromne różnice występowały pomiędzy polskimi oczekiwaniami a możliwościami aliantów, obrazuje stan realizacji lotów w okresie od września do grudnia 1943 r. Wystartowało 39 samolotów, ale do Polski doleciało tylko 27”. Niestety, dr Waldemar Grabowski ma słabe pojęcie o czym pisze.
Wywody dr Grabowskiego w tym zakresie można skonfrontować nie tylko z moją opinią. W fundamentalnej pracy prof dr hab. Jacka Tebinki oraz dr hab. Anny Zapalec – Polska w brytyjskiej strategii wspierania ruchu oporu. Historia Sekcji Polskiej Kierownictwa Operacji Specjalnych (SOE) – czytamy: „Fiasko planu zwiększenia zrzutów nie było winą SOE i RAF, które podeszły poważnie do sprawy, ale skuteczności niemieckiej obrony przeciwlotniczej.” (s.333).
Dr Waldemar Grabowski w swoim artykule bezkrytycznie przytacza, bez podania źródła (w przypisie jest tylko informacja dotycząca mianowania Gubbinsa na szefa SOE), iż „7 października 1943 r. podczas narady u Gubbinsa i płk Perkinsa z Naczelnym Wodzem Polacy zostali poinformowani, że liczba lotów z zaopatrzeniem do Polski może zostać zwiększona pod warunkiem podjęcia przez Armię Krajową walk na takim poziomie jak prowadzone przez partyzantów w Jugosławii. Jak podkreślali Brytyjczycy, partyzanci wiążą tam dwanaście dywizji niemieckich.”
Pomimo braku przypisu (braku wskazania źródła) znalazłem historyczne, źródłowe dokumenty na ten temat. Pan Grabowski niestety relacjonuje mocno nieściśle. Po pierwsze nie była to „narada” lecz lunch (drugie śniadanie). Po drugie, należałoby wskazać, że to żądanie było powtórzeniem żądań sowieckich. Po trzecie Perkins miał stopień podpułkownika (ppłk).
Tak opisuje to np. organizator zrzutów do Polski mjr dypl. Jan Jaźwiński w swoim „Dzienniku czynności” – 7.X ma miejsce „lunch” w składzie: N.W., szef Sztabu N.w., szef O.Sp., gen. Gubbins i ppłk. Perkins. (…) 8 .X. w/g oświadczenia Szefa O. Sp. „lunch” w dn. 7.X dał – nic konkretnego – tylko wyjaśnił pewne aspekty, dla nas niekorzystne: – gen. GUBBINS oświadczył, jak powiedział – „szczerze”, ze K.S.S [Komitet Szefów Sztabu – RMZ] zgodzi się na nasilenie lotów do Polski, jeżeli N.W. zarządzi aby A.K. podjęła już walkę zbrojną z Niemcami, przynajmniej na skalę taką jak to ma miejsce w JUGOSŁAWII – gdzie partyzanci trzymają w szachu ok. l2 dyw. niemieckich. (…) Jest to lansowanie przez Anglików żądań sowieckich – mimo, że dobrze rozumieją, że jest to dla nas wybitnie szkodliwe.” (Dziennik czynności, s.206/224) Warto w tym miejscu przypomnieć sowieckie podżegania do rozpoczęcia Powstania Warszawskiego…
Dr Waldemar Grabowski w swoim artykule twierdzi, że „choć praktycznie przez całą wojnę trwały starania polskich władz o większą liczbę samolotów brytyjskich przydzielanych do tych zadań [przerzut lotniczy do Polski – RMZ], RAF i SOE, zaangażowane na wielu frontach nie były w stanie zaspokoić polskich oczekiwań.” Jak się stawia tego rodzaju tezę na niekorzyść Polski i Polaków, wypadałoby ją uzasadnić choćby kilkoma zdaniami. Uzasadnienia brak, a twierdzenie Grabowskiego jest w połowie kłamliwie, w połowie wątpliwe. Kłamstwem jest twierdzenie, jakoby „praktycznie przez całą wojnę trwały starania polskich władz” o większą liczbę samolotów (także o „polski Flight”, czego dr Grabowski wcale nie zauważył).
Starania te trwały tylko do momentu, w którym nadzór nad Oddziałem VI (Specjalnym) objął prosowiecki gen. Tatar, czyli do maja 1944. Wojna trwała jeszcze ponad rok, do września 1945. W wyniku konfliktu z gen. Tatarem, w sierpniu 1944 odszedł organizator zrzutów dla AK mjr dypl.. Jan Jaźwiński. Od maja 1944 nie było żadnych „starań polskich władz”, a wymowną ocenę jakości prowadzonego przerzutu lotniczego – po odejściu mjr Jaźwińskiego – przedstawił dowódca Armii Krajowej w depeszy (nr 65/R2/XXX/999) ? ?Zaopatrywanie nas przez Jutrzenkę wygląda na sabotaż. W zapowiedzianych terminach [zrzuty] nie przychodzą, placówki zrzutowe się dekonspirują przez ciągłe i bezskuteczne czuwanie. W ostatnich dwu miesiącach były tylko cztery pojedyńcze zrzuty dzikie bez zapowiedzi w odległości do 35 km od placówek. Częściowo odebrano sprzęt od chłopów, część zrzucono na sygnały żandarmów na torach kolejowych. Interwencje w Jutrzence o przyspieszenie nakazanych przez KG zrzutów nie skutkują.?
Warto też podkreślić, że dr Grabowski zaprzecza sam sobie, wywodząc jakoby „RAF i SOE, zaangażowane na wielu frontach nie były w stanie zaspokoić polskich oczekiwań.” Przytoczył bowiem kilka opinii, w tym historyka prof. Normana Daviesa – o porzuceniu przez Wielką Brytanię Polski, „pierwszego sojusznika”. Przytacza też – znającego przecież brytyjskie realia i „możliwości” – gorzką opinię szefa SOE gen. Collina Gubbinsa nt. stosunku Wielkiej Brytanii do Polaków – „Mamy nadzieję wycisnąć z nich ile się da, a potem ich porzucimy”. Warto tu dodać, że Anglia ma dość długą kolonialną „tradycję” walki o brytyjskie interesy cudzą krwią oraz uchylania się od płacenia rachunków za taką walkę. W tym przypadku, oszukiwana przez całą wojnę Polska zapłaciła po wojnie (m.in. własnym złotem) za to, że wojskowo pomagała Wielkiej Brytanii…
Waldemar Grabowski wspomina o „zrozumiałych zabiegach Polaków o przydzielenie do ich wyłącznej dyspozycji pewnej liczby samolotów o stosownym zasięgu i udźwigu”, ale nie raczył zauważyć, że taką właśnie wyłączność Polacy przez pewien (początkowy) okres mieli (trzy Halifaxy)! Mjr dypl. Jan Jaźwiński w swoim ?Dzienniku czynności? podaje nawet powód utraty tej wyłączności – otóż kilkumiesięczny szef Oddziału VI (Specjalnego) ppłk. dypl. Tadeusz Rudnicki ?był przykro posłuszny Anglikom i interesował się głównie spelunkami Londynu. W wyniku tego utraciliśmy wyłączność na używanie przydzielonych nam trzech samolotów? Dodać należy, że nie mając upoważnienia Naczelnego Wodza zgodził się na oddanie „polskich” samolotów (?Dziennik czynności?, s. 126/128-136/138)
Szczerze mówiąc, w mojej ocenie artykuł dr Waldemara Grabowskiego jest żenująco chaotyczny, nieuporządkowany, przyczynkarski, nadto obarczony kilkoma zasadniczymi błędami merytorycznymi. Nie kończy się też żadną istotną refleksją – lecz banalną informacją o tym, gdzie miało po wojnie siedzibę „stowarzyszenie SOE” oraz o odznaczeniach Gubbinsa, Wilkinsona i Perkinsa (czyli całej „polskiej” sekcji SOE). Więcej niż żenujące, jak na podsumowanie bombastycznego tematu – Gubbins a Polska. SOE a Polacy. Tekst może być uznany za przykład rekordu rozczarowań. Poziom trochę lepszy od wypracowania przeciętnego licealisty. W tekście mnóstwo chaosu, a jakiekolwiek „syntezy” formułowane są – niestety – z lotnością furmanki załadowanej węglem…
Ryszard M. Zając
Waldemar Grabowski, Gubbins a Polska. SOE a Polacy, w: Waldemar Grabowski (redakcja), Polacy i Brytyjczycy w obliczu wybuchu drugiej wojny światowej, s. 99-118, wyd. IPN, Warszawa 2023, ISBN 978-83-8229-797-3
Zobacz:
Zobacz także: