Podczas przeprowadzanej niedawno kwerendy w Centralnym Archiwum Wojskowym, natrafiłem na dość symptomatyczną „fałszywkę” komunistycznej bezpieki. Otóż w zasobie archiwalnym CAW, wchodzącym w skład Wojskowego Biura Historycznego, znajduje się zespół akt Oddziału VI Sztabu Głównego Naczelnego Wodza z lat 1940-1949, o objętości 21,3 m.b. akt, tj. 502 teczki dokumentów Oddziału VI (Specjalnego) oraz 152 teczki depesz KG AK. Wśród tych kilkuset teczek dokumentów jest teczka oznaczona sygn. II.52.405 dotycząca Powstania Warszawskiego, opisana „Powstanie Warszawskie – broszura Jaźwińskiego o wywołaniu Powstania Warszawskiego”. W rzeczywistości mjr dypl. Jan Jaźwiński nie jest jej autorem…
O losach tego zasobu archiwalnego można przeczytać w artykule Wandy Roman pt. ?Dzieje i zawartość zespołu akt Oddziału VI Sztabu Głównego Naczelnego Wodza z lat 1940-1949? (plik pdf). Są to dokumenty, pozyskane przez bezpiekę oraz przekazane komunistycznej bezpiece przez trójkę cwaniaczków – zdrajców Ojczyzny, którzy sami siebie nazwali „komitetem trzech” i oprócz tych dokumentów przekazali bezpiece także przywłaszczone złoto FON oraz środki finansowe tzw. funduszu „Drawa”. Byli to: gen. Stanisław Tatar, Marian Utnik oraz Stanisław Nowicki. Przekazane przez nich dokumenty Oddziału VI umożliwiły komunistycznej bezpiece zidentyfikowanie aż 12.516 osób…
Prawie wszystkie z kilkuset teczek Oddziału VI (Specjalnego) mają w środku „opis zawartości”, sporządzony przez funkcjonariusza bezpieki, prawdopodobnie przez Stefana Szmita, szefa „grupy specjalnej” MBP. W 'opisie” teczki sygn. II.52.405 czytamy: „Koperta znaleziona wśród korespondencji płk. Chojeckiego zawiera 34 kartki fotografii broszury. Kartki są fotografiami stronic od 7 – 40. Brak 1 – 6. (…) Z treści wynika, iż broszura wydana została w r. 1945 lub później,w każdym bądź razie po zakończeniu wojny. Z treści broszury można określić autora, na podstawie danych, które on daje mówiąc o sobie. Jest nim mjr dypl. Jaźwiński [podkreśl RMZ], który od 1940 r. jeszcze we Francji pracował w Oddz. Spec. na odcinku krajowym. Spełniał on funkcję oficera łączności lotniczej z krajem oraz oficera grupującego w swym ręku wszystkie kontakty z Anglikami (w/g Utnika str. 6) odpowiada to danym o autorze broszury str. 9. Później został on pierwszym komendantem bazy przerzutowej Oddz. VI we Włoszech (…)” (CAW sygn. II.52.405).
Na kolejnych stronach natrafiamy na notatkę oznaczoną klauzulą „Ściśle tajne”, w której czytamy m.in. „W broszurce swej omawiającej przygotowania do powstania w kraju i samo powstanie, mjr Jaźwiński (napisał ją prawdopodobnie po zakończeniu wojny – autor ustalony na podstawie treści broszury) oskarża całe dowództwo wraz z Naczelnym Wodzem (gen. Sosnkowskim) jako odpowiedzialnym za całość prac dowództwa, za nierealne przygotowanie powstania w kraju.
Dalej autor atakuje dowództwo zarzucając mu, iż wszystkie jego pociągnięcia kierowany [tak w oryginale – RMZ] były wyłącznie osobistymi ambicjami i chęcią osobistego zysku, a nie liczenie się ani z potrzebami kraju, ani z możliwościami realizacji powziętych planów (…).”
Mjr dypl. Jan Jaźwiński był oficerem wywiadu, pracującym od początku w Oddziale VI (Specjalnym) Sztabu Naczelnego Wodza. Jako jeden z pierwszych ukończył kurs spadochronowy, otrzymał Znak Spadochronowy nr 0005. Był organizatorem lotniczych operacji przerzutowych w lotach specjalnych SOE do Polski, tj. zrzutów Cichociemnych, kurierów oraz zaopatrzenia dla Armii Krajowej, od końca sierpnia 1940 szef Samodzielnego Referatu ?S?, od 4 maja 1942 do stycznia 1944 szef Wydziału Specjalnego (S). Od stycznia do 1 września 1944 komendant Głównej Bazy Przerzutowej (Baza nr 11, kryptonim ?Jutrzenka?, brytyjski kryptonim ?Torment?) w Latiano, 20 km od Campo Casale nieopodal Brindisi (Włochy), skąd startowały m.in. samoloty 1586 Eskadry Specjalnego Przeznaczenia z polskimi załogami oraz 148 Dywizjonu Specjalnego Przeznaczenia RAF, w lotach specjalnych SOE (zrzuty cichociemnych oraz zaopatrzenia dla Armii Krajowej) do okupowanej Polski. Był niewątpliwie wybitnym oficerem oraz patriotą. Gdyby nie Jego upór i determinacja ? nie byłoby łączności lotniczej z Krajem, wsparcia Armii Krajowej oraz Cichociemnych?
Poznałem już trochę styl Jana Jaźwińskiego, bo dosyć często pracuję z Jego oryginalnymi zapiskami, zawartymi w „Dzienniku czynności Wydz. S O. Spec. Szt. N.W. i Bazy nr 11″. Czytając kopię broszury zawartą w zasobie archiwalnym CAW miałem wrażenie, że gdzieś już czytałem ten tekst – miałem przy tym prawie pewność, że nie jest to styl mjr Jaźwińskiego. Na właściwy trop naprowadził mnie Pan Piotr Hodyra, prowadzący zasłużony portal lista Krzystka który wraz z Kajetanem Bienieckim opracował i przygotował do druku pamiętnik mjr dypl. Jana Jaźwińskiego (Dramat dowódcy. Pamiętnik oficera sztabu oddziału wywiadowczego i specjalnego, przygotowanie do druku: Piotr Hodyra i Kajetan Bieniecki, Polski Instytut Naukowy w Kanadzie, Montreal 2012, ISBN 978-0-9868851-3-6.
Sprawdziłem – trop okazał się właściwy. Autorem broszury znajdującej się w teczce sygn. II.52.405, przechowywanej w Centralnym Archiwum Wojskowym, opisanej jako „Powstanie Warszawskie – broszura Jaźwińskiego o wywołaniu Powstania Warszawskiego” jest kpt. Zbigniew Oranowski. Był oficerem Oddziału VI (Specjalnego), szefem referatu S2 w Wydziale Specjalnym tego oddziału, odpowiadał za zaopatrzenie materiałowe. Jego broszura została wydana w lipcu 1945 przez Spółdzielnię Wydawniczą „Czytelnik” pt. „W oczach Londynu. Materiały do dziejów Powstania Warszawskiego”.
Wydawca opatrzył ją wstępem, w którym w pierwszym zdaniu cytuje… Władysława Gomułkę. Komunistyczna bezpieka fałszywie przypisała autorstwo tej propagandowej broszury mjr dypl. Janowi Jaźwińskiemu, licząc zapewne na uwiarygodnienie jej treści. Rzekomo „brakujące” strony 1-6 zawierają właśnie dane prawdziwego autora i wydawcy, a także ów wstęp z cytatem z Gomułki. Pozostała treść jest w całości zgodna z treścią publikacji Oranowskiego. Poinformowałem o tym ustaleniu dr Sławomira Cenckiewicza, dyrektora WBH, prosząc o usunięcie z opisu tej teczki dezinformacji, jakoby broszura miała być autorstwa Jana Jaźwińskiego.
Niezależnie od propagandowego charakteru tej broszury, chętnie przeczytałbym jej krytyczne omówienie autorstwa któregoś z uznanych historyków. W publikacji Oranowskiego postawiono bowiem kilka bulwersujących tez, bezpośrednio odnoszących się do istotnych zagadnień związanych ze wsparciem lotniczym Armii Krajowej; przede wszystkim zaś do Powstania Warszawskiego.
Oranowski rozpoczyna od tezy przewodniej – „Pragnę choć w części pokazać, że przygotowanie i wywołanie powstania [Warszawskiego – RMZ] niczym się nie różniło od „przygotowania” kampanii 1939 r.” (s. 7) Dalej podkreśla mało odkrywczą tezę, iż „Polska [ma na myśli Armię Krajową – przyp. RMZ] nie miała żadnych możliwości szybkiego wsparcia ani z baz lotniczych w Anglii ani z Włoch.” (s. 15) Podkreśla, że „Wyszkolenie odpowiedniego personelu dla potrzeb powstania było niedostateczne” (s. 24). Wskazuje, że „Nie było zaopatrzenia w środki medyczne i w żywność (…) Powstanie nie było przygotowane pod względem łączności” (s. 26-27). Konkluduje, że „pchano Polskę do powstania z wyraźnym wyrachowaniem, że jeśli się uda akcja, to pozwoli to dygnitarzom londyńskim na powrót do kraju w aureoli bohaterstwa i zapewni im te najwyższe stanowiska, które posiadali w kraju przed wojną (…)” (s. 40).
Ta ostatnia teza jest wyraźnie propagandową tezą, zapewne sformułowaną przez komunistyczną bezpiekę. Ale całość może być przyczynkiem do dyskusji o celowości wybuchu, przygotowaniach oraz przebiegu Powstania Warszawskiego. Należy pamiętać, iż przeprowadzenie zwycięskiego powstania powszechnego było głównym celem strategicznym ZWZ/AK. Kierując się zasadą „brzytwy Ockhama” – jakby to trywialnie nie zabrzmiało – można zatem przyjąć iż wybuch Powstania Warszawskiego był jakby emanacją swoistej dziejowej zasady kompozycyjnej, zwanej „strzelbą Czechowa” – „jeśli w pierwszym akcie powiesiłeś strzelbę na ścianie, to w kolejnym musi wystrzelić”. Żołnierzy Armii Krajowej – przygotowywanych od początku wojny do przeprowadzenia powstania – prawdopodobnie tuż przed jej końcem nie sposób było zatrzymać. Ale z pewnością Powstanie Warszawskie mogło być przeprowadzone mądrzej…
Ryszard M. Zając
wnuk Cichociemnego por cc Józefa Zająca ps. Kolanko – uczestnika Powstania Warszawskiego
PS.
Rzeczowa odpowiedź z 19 sierpnia 2022 ws. „fałszywki” z Centralnego Archiwum Wojskowego:
Po prostu brak słów – to najczęstszy komentarz do okładki tej książki. „Cichociemni. Elita polskiej dywersji” – to wspólne, najnowsze „dzieło” krakowskiego wydawnictwa „Znak” oraz autora, którym jest uważający się za znakomitego historyka Kacper Śledziński. W książce jest też niemało dziwnych, ahistorycznych treści, jakby z osobliwej antologii czarnego humoru zeszytów szkolnych…
Nie jest mi do śmiechu. Brak słów, ale przecież pomimo dotkliwego bólu należy publicznie zabrać głos w tej bulwersującej sprawie. To bardzo trudne, ale muszę. Jestem wnukiem jednego z 316 Cichociemnych spadochroniarzy Armii Krajowej. Czuję się jakby ktoś publicznie, z wielkim impetem splunął mi w twarz, podeptał moją godność, dotkliwie ugodził w mój osobisty kult pamięci po zmarłym Dziadku Cichociemnym. Splunął w twarz wszystkim Rodzinom Cichociemnych, wszystkim Polakom dla których Cichociemni wciąż słusznie stanowią wzór bohaterstwa i patriotyzmu.
W mojej ocenie ta książka – szczególnie jej okładka – jest skandalicznym szyderstwem z pamięci o Bohaterach, elicie Armii Krajowej – Cichociemnych spadochroniarzach AK. Co gorsza, autor, projektant okładki oraz wydawnictwo już od kilku tygodni wiedzą, jak straszny popełnili błąd (napisało do nich w tej sprawie co najmniej kilka osób). I co? – i… nic. Chcą skandal przemilczeć?! Czy obłuda, ignorancja oraz chciwość mają zwyciężyć? Czy dla nich liczą się tylko zyski ze sprzedaży, a nie jakaś tam prawda historyczna…? Mam nadzieję, że to nie są pytania retoryczne i jakąś odpowiedź jednak usłyszymy.
Wzburzenie i rozpacz nie pozwalają mi pisać. Sądziłem dotąd, że po skandalicznej książce Krzysztofa Tochmana, wydanej przez Instytut Pamięci Narodowej (sic!), w której aż roiło się od merytorycznych błędów już nic gorszego stać się nie może. A jednak stało się – autor Kacper Śledziński, projektant okładki Marcin Słociński oraz zasłużone (dotąd) wydawnictwo „Znak” publicznie zadrwili sobie z Cichociemnych, podeptali wciąż żywą (jeszcze?) pamięć o Nich…
Zacznijmy od początku – okładka. Jak czytamy w tzw. metryce wydawniczej książki, autorem okładki jest Marcin Słociński. Po wiadomości ode mnie już usunął ze swojej strony internetowej (oraz z Instagrama) własny projekt tej okładki – może zrozumiał, że nie ma się czym chwalić. W metryce książki znajduje się także – fałszywie uwiarygadniająca skandaliczną okładkę – informacja: „Fotografie wykorzystane na okładce i w książce pochodzą z archiwum generała Stefana Starby Bałuka i zostały pozyskane za pośrednictwem Narodowego Archiwum Cyfrowego lub bezpośrednio od właściciela”.
Dla każdego, kto ma choćby odrobinę wiedzy o spadochroniarstwie – a zwłaszcza o Cichociemnych – jest jasne, że okładkowe zdjęcie tej książki nie ma i nie może mieć nic wspólnego z polskimi spadochroniarzami, a zwłaszcza z Cichociemnymi.
Po pierwsze: typ spadochronu – ewidentnie nie jest to spadochron plecowy typu Irwin QD, z którym skakali Cichociemni. Po drugie: umundurowanie nie przypomina ani trochę kombinezonu w którym skakali Cichociemni. Wreszcie po trzecie: Cichociemni nie skakali przez drzwi samolotu lecz przez „dziurę” w jego podłodze. Jedynym wyjątkiem był skok dwóch Cichociemnych z samolotu Armstrong Whitworth Whitley.
Stało się coś skandalicznie odrażającego, szyderczego i strasznego – symbolem Cichociemnych uczyniono hitlerowskiego strzelca spadochronowego, zbrodniczego fanatyka Adolfa Hitlera…
Napisałem do autora okładki:
„Zmuszony jestem poinformować, że jako wnuk Cichociemnego jestem głęboko dotknięty Waszym projektem okładki do książki: Kacper Śledziński. Elita polskiej dywersji, Znak 2022. W szczególności nie uważam za prawdziwy opis, jakoby zdjęcie okładkowe miało zostać pozyskane „z archiwum generała Stefana Starby Bałuka” a nawet „za pośrednictwem Narodowego Archiwum Cyfrowego”. Nie przedstawia ono bowiem żadnego z polskich skoczków, a zwłaszcza żadnego Cichociemnego.
W mojej ocenie naruszono moje dobra osobiste, tj. kult pamięci zmarłej osoby – mojego Dziadka Cichociemnego – poprzez skandalicznie szyderczą treść w/w okładki.
Proszę o wskazanie rzeczywistego źródła zdjęcia skoczka spadochronowego z okładki oraz udzielenie stosownych wyjaśnień. Brak reakcji na niniejszy mail może spowodować wystąpienie przeze mnie do sądu z pozwem o ochronę dóbr osobistych.
Informuję, że z podobnej treści wezwaniem zwróciłem się także do Wydawnictwa Znak oraz Narodowego Archiwum Cyfrowego. Znany jest mi zbiór zdjęć Stefana Bałuka, jednak nie zauważyłem w nim przedstawionej na okładce książki fotografii skoczka. Oczekuję niezwłocznej odpowiedzi.”
Projektant okładki Marcin Słociński. odpowiedział: „Przykro nam że poczuła się Pan urażony [tak w oryginale – RMZ] wspomnianym projektem. Nie było naszym założeniem by szydzić z kogokolwiek/czegokolwiek.
Nie do końca jednak rozumiemy w którym miejscu niniejsza okładka jest skandalicznie szydercza. Jej zamierzenie nie było dosłowne przedstawienie któregokolwiek z Cichociemnych tylko raczej spadochroniarza jako symbolu tej formacji funkcjonującego w świadomości społecznej.
Okładka powstała na zamówienie wydawnictwa i na podstawie wytycznych które otrzymaliśmy. Była konsultowana z autorem.” Projektant okładki nie ujawnił źródła pozyskania fotografii użytej do zmajstrowania fałszywego „symbolu Cichociemnych”. Poza tą jedną odpowiedzią nie było żadnych wyjaśnień – ani przeprosin.
Kilka lat temu, prawie na początku realizacji Projektu Cichociemni w swojej pracy nad upamiętnianiem Cichociemnych, do Narodowego Archiwum Cyfrowego zwróciłem się z prośbą o pomoc. Dzięki życzliwości ówczesnego dyrektora NAC życzliwie udostępniono mi setki cyfrowych artefaktów dotyczących głównie Cichociemnych oraz 1 Samodzielnej Brygady Spadochronowej, a także wyrażono zgodę na ich udostępnienie w portalu elitadywersji.org – kompendium wiedzy o 316 Cichociemnych spadochroniarzach Armii Krajowej.
Od lat uważam NAC za najbardziej nowoczesne i otwarte dla społeczeństwa polskie archiwum państwowe (stosujący cenzurę dyrektor WBH ma się od kogo uczyć). Narodowe Archiwum Cyfrowe świetnie realizuje swoją misję publiczną, choć ma wciąż za skromny budżet.
W bulwersującej sprawie szyderczej okładki poprosiłem obecnego dyrektora Narodowego Archiwum Cyfrowego o pomoc w identyfikacji – w mojej ocenie skandalicznego – „okładkowego zdjęcia”. Bardzo dziękuję Panu Dyrektorowi Piotrowi Zawilskiemu – niezwłocznie otrzymałem rzeczową odpowiedź:
„(…) fotografia zamieszczona na okładce książki Kacpra Śledzińskiego „Cichociemni. Elita polskiej dywersji” (wydanie z roku 2022) nie pochodzi z zasobu Narodowego Archiwum Cyfrowego, w szczególności z zespołu archiwalnego Archiwum Fotograficzne Stefana Bałuka z lat 1939-1945″
Nadal szukałem więc źródła pozyskania przez współtwórców książki skandalicznego „okładkowego zdjęcia”. Na szczęście istnieje mechanizm wyszukiwania w Google za pomocą obrazu, przy czym można również wyszukiwać za pomocą zdjęcia dodanego z dysku własnego komputera. W ten sposób dotarłem do zdjęcia, umieszczonego w rosyjskiej domenie, ale z prawidłowym opisem, na prywatnym koncie James Simko (pinterest.ru).
Ostatecznie potwierdziły się najstraszniejsze przypuszczenia – „historyk” Kacper Śledziński, projektant okładki Marcin Słociński oraz wydawnictwo „Znak” utożsamili hitlerowskiego strzelca spadochronowego (Fallschirmjäger) z Cichociemnym spadochroniarzem Armii Krajowej! Jako symbol bohaterskich Cichociemnych wykreowano zbrodniarza, fanatycznego hitlerowca…!!! Szok i niedowierzanie…
Dalsze wyszukiwania w internecie doprowadziły mnie do przypuszczalnego źródła zdjęcia. W mojej ocenie zdjęcie prawdopodobnie zostało pierwotnie opublikowane w książce Bruce’a Quarriego pt. Fallschirmjäger. Spadochroniarz niemiecki 1935-1945.
Wybitnych „ekspertów” wydawnictwa Znak i „historyka” Kacpra Śledzińskiego zapraszam zatem do… księgarni wydawnictwa „Znak”, gdzie można kupić książkę Quarriego. Kupiłem ją gdzie indziej (czekam właśnie na dostawę), aby ponad wszelką wątpliwość ustalić źródło pochodzenia zdjęcia, wykorzystanego na okładce skandalicznej książki. Już teraz jest wysoce prawdopodobne, że ten bulwersujący przypadek historycznej ignorancji może mieć także inny wymiar, związany z cudzą własnością intelektualną. Tak czy inaczej, zapewnienie z metryki książki, jakoby zdjęcie spadochroniarza na okładce pochodziło rzekomo „ze zbiorów NAC”, albo „bezpośrednio od właściciela” wydaje się być kłamstwem.
Zapraszam także współtwórców skandalicznej okładki, aby spojrzeli w mordę hitlerowskiego zbrodniarza, z którego uczynili „symbol Cichociemnego”. To jego zdjęcie en face pochodzi właśnie z książki Bruce’a Quarriego i jest dostępne także w internecie.
Okładka jest graficzną emanacją książki – ma zachęcać do jej lektury oraz informować o treści. Według projektanta skandalicznej okładki fanatyczny nazista w hitlerowskim mundurze jest… symbolem Cichociemnych, „funkcjonującym w świadomości społecznej”. Co za bezczelność! Dla wszystkich, którzy mają jakiekolwiek pojęcie o II wojnie światowej, zwłaszcza o wojskach spadochronowych – gigantyczna skala żenującej kompromitacji „Znaku” i Śledzińskiego jest oczywista. Dla każdego interesującego się tematem II wojny światowej jest oczywiste, że Niemcy w mundurach popełniali niewiarygodne, najbardziej odrażające zbrodnie. Niemieccy strzelcy spadochronowi Fallschirmjäger byli elitą Niemiec, elitą zbrodniczej armii Hitlera. Byli hitlerowskimi fanatykami, zaciekle walczącymi dla swojego parszywego führera.
Według Kacpra Śledzińskiego i Wydawnictwa „Znak” ci hitlerowscy fanatycy byli… (jak wynika z treści okładki) „Elitą polskiej dywersji”, a ich maksymą rzekomo było „Wywalcz Polsce wolność lub zgiń”… Wydawnictwo Znak oraz Kacper Śledziński publicznie splunęli w twarz wszystkim Cichociemnym, wszystkim Rodzinom Cichociemnych, wszystkim Polakom dla których Cichociemni wciąż słusznie stanowią wzór bohaterstwa i patriotyzmu. Odtąd wydawnictwo powinno raczej nosić nazwę „Znak Szyderstwa oraz Ignorancji”…
Tak oto dokonała się osobliwa, odrażająca inkorporacja niemieckich zbrodni oraz nazistowskiej symboliki do polskiego dziedzictwa narodowego… To już nie tylko „polskie obozy koncentracyjne” – to my, Polacy, według „Znaku” i Śledzińskiego, wywołaliśmy II wojnę światową, mordowaliśmy niewinnych ludzi, gwałciliśmy kobiety i dzieci, uruchamialiśmy fabryki śmierci, chciwie okradaliśmy wszystkich, nawet trupy, popełnialiśmy najokrutniejsze i najstraszliwsze zbrodnie w imię nazistowskiego fanatyzmu. To Cichociemni przecież, elita Armii Krajowej – według Śledzińskiego i „Znaku” – byli hitlerowskimi zbrodniarzami…
Można by napisać taką to oto lewacką opowieść: „Znak” oraz Śledziński są krytykami przestarzałej, ewidentnie anachronicznej historycznej formy, która zbyt nadmierną wagę przywiązuje do faktów, dowodów, relacji, w ogóle do obiektywnej prawdy. „Znak” oraz Śledziński wypowiadają wojnę tradycyjnie pojmowanej spuściźnie historycznej oraz pamięci narodowej. Ich ekstrapolacyjna rozprawa z formą skupia się na skruszeniu fundamentalnych dotąd podwalin historycznego dziedzictwa – wierności faktom, relacjom, artefaktom. Świadectwo historii lepiej zastąpić świadectwem właściwie uświadomionego historyka. Deptanie imponderabiliów ma niezwykle ożywczy intelektualnie efekt, musi też wzbudzać skrajne emocje. W tych działaniach chodzi przecież o to, aby skompromitować tradycję, zrównać kata z ofiarą, doprowadzić do emancypacji rozumu w zderzeniu ze zbędnym konserwatyzmem. To pozwala na budowanie Nowego Społeczeństwa, wolnego od historycznych uprzedzeń…”.
Ufff, zauważcie proszę, że to lewackie gadanie powyżej jest tylko moją próbą ukazania możliwej narracji „postępowych” w „obronie” straszliwego, publicznego szyderstwa, jakiego dopuścili się (świadomie lub nieświadomie) „Znak” oraz Śledziński. Oczywiście nie sposób tego szyderstwa obronić, to jest przecież dewastacja historii, kompromitacja wydawnictwa i autora, wreszcie – sponiewieranie godności oraz rozumu. Gdyby głupota umiała fruwać, wydawnictwo i autor dawno już byliby na odległych bezkresach przynajmniej naszej galaktyki…
W obecnych realiach publicznego dyskursu nie ma, niestety, większego znaczenia, czy znak równości pomiędzy nazistowskimi zbrodniarzami – a bohaterskimi Cichociemnymi, wydawnictwo „Znak” oraz Śledziński postawili świadomie, np. z chciwości (może to wredna prowokacja mająca zwiększyć sprzedaż?), czy „tylko” z bezdennej głupoty połączonej z ignorancją. Faktem jest, że zamiast popularyzować – dezinformują; faktem jest, że publicznie podeptali pamięć elity Armii Krajowej, zbrukali Bohaterów, napluli na Ich groby.
Utożsamienie najeźdźców z obrońcami Ojczyzny dotyka do żywego – odwieczne role kata i ofiary są bowiem najstarszymi (i najstraszniejszymi) więziami relacyjnymi ludzkości. Utożsamianie kata z ofiarą, czy trafniej – narzucenie ofierze wizerunku (twarzy) okrutnego kata jest drastycznym zakłóceniem podstawowego porządku świata, w którym dobro jest dobrem – a zło nazywane jest złem. To nie żaden „syndrom sztokholmski” – to gwałt na rozumie, gwałt na istocie człowieczeństwa.
Projektant okładki ujawnił – „Okładka powstała na zamówienie wydawnictwa i na podstawie wytycznych które otrzymaliśmy. Była konsultowana z autorem.” Chciałbym poznać treść tego „zamówienia wydawnictwa”, owe „wytyczne”, a także wyniki „konsultacji z autorem” – wzywam do ich ujawnienia! Dopiero wówczas będzie można z większą pewnością ustalić rzeczywiste podłoże i kontekst tego skandalicznego szyderstwa. Jeśli nawet to „tylko” ignorancja – Putin (oraz inni destruktorzy społecznej świadomości) zapewne ucieszyłby się z tak pożytecznych idiotów…
Nie można wykluczyć intrygi czy prowokacji, ale możliwe jest też, że wydawnictwo i autor padli ofiarą własnej głupoty oraz historycznej ignorancji. Mogą o tym świadczyć nader liczne merytoryczne błędy i nieścisłości, obecne w tej skandalicznie nierzetelnej publikacji. Ale widać też pewną złowieszczą logikę tych historycznych fałszerstw, więc może to jednak działanie z premedytacją? Przede wszystkim rzuca się w oczy rażąca nierzetelność oraz brak wystarczającej precyzji autora.
Zacznijmy znów od okładki – „zacytowana” tam rzekoma maksyma Cichociemnych faktycznie ma nieco inną treść – „Wywalcz Jej wolność lub zgiń” – a nie: „Wywalcz Polsce wolność lub zgiń”. Powie ktoś, że o to przecież chodziło – „wywalcz Jej”, czyli Wywalcz Polsce. Owszem, ale jakim prawem wydawnictwo „Znak” oraz Kacper Śledziński „przerabiają” maksymę autorstwa Cichociemnego Floriana Adriana? Amerykański pisarz, dziennikarz i felietonista Jeffrey Zaslow trafnie podkreśla – „Rzetelność to cecha osób, które robią to, co należy, nawet wtedy, gdy nie jest im to na rękę” (Jeffrey Zaslow, Sully. W poszukiwaniu tego, co naprawdę ma znaczenie, nota bene – wydawnictwo „Znak”). Właśnie z rzetelności podjąłem się tej krytyki – gdy wszyscy milczą…
Jeśli publikuje się książkę mającą uchodzić za historyczną, zaś jej autor jest (ponoć) historykiem – zasadnie można oczekiwać, że treści w książce przekazywane są możliwie precyzyjnie, że są zgodne z obiektywną prawdą, że są rzetelne. Niestety, „Znak” oraz Śledziński wydają się dokonywać osobliwej, komercyjnej „prywatyzacji historii”, zapewne z chęci zysku depcząc obiektywną prawdę, nierzetelnie przytaczając fakty, relacje, wypowiedzi, wreszcie dopuszczając się zdumiewających wolt stylistycznych, zawierających ćwierć- oraz półprawdy. Ale półprawda zawsze jest całym kłamstwem…
Na okładce czytamy: „Było ich 300. Najlepiej wyszkoleni sabotażyści w historii! Gotowi poświęcić wszystko dla idei „Wywalcz Polsce wolność lub zgiń”. (…) Zrzuceni na spadochronach do okupowanej Polski podejmowali samobójcze misje. Nieliczni z nich, którzy przeżyli, trafili po wojnie do piekła komunistycznych więzień” (…)
Każde zdanie nieścisłe lub kłamliwe, wymagające wielu wyjaśnień – takich zdań jest zbyt wiele w tej książce!
Po pierwsze, było 316 Cichociemnych – a nie 300. Po drugie przytoczono nierzetelnie słowa maksymy (wyjaśniłem to wcześniej). Po trzecie, kłamstwem jest wywód, że 300 Cichociemnych było „sabotażystami”; w ogóle spłycanie Cichociemnych do roli sabotażystów jest nierzetelnym wymysłem autora. Proponuję sprawdzić znaczenie słowa sabotaż. Cichociemni byli szkoleni w ok. 30 specjalnościach: dywersja i partyzantka (169), łączność (50), wywiad (37), oficerowie sztabowi (24), służby lotnicze (22), pancerniacy (11), legalizacja (3). Wśród trzystu szesnastu Cichociemnych zaledwie kilku było faktycznie sabotażystami. Po czwarte, nie wszyscy byli „zrzucani na spadochronach” (nota bene – wg. mnie sami skakali) – ośmiu przerzucono do Polski w operacjach lotniczych „Most” z lądowaniem na polowym lotnisku w okupowanej Polsce. Po piąte, pisanie z emfazą iż Cichociemni rzekomo „podejmowali samobójcze misje” nie ma nic wspólnego z historyczną rzetelnością – czyni z Bohaterów nieobliczalnych szaleńców…
Po szóste, bezczelnym kłamstwem jest stwierdzenie: „nieliczni z nich, którzy przeżyli, trafili po wojnie do (…) komunistycznych więzień”. Z trzystu szesnastu Cichociemnych wojnę przeżyło 214; spośród nich część przebywała na Zachodzie, 59 musiało tam uciekać z okupowanej przez komunistów Polski. Organy represji „Polski Ludowej” represjonowały aż 103 Cichociemnych, w komunistycznych więzieniach osadzono aż 56 Cichociemnych. Organy represji ZSRR robiły to samo – pod koniec wojny oraz po wojnie – w sowieckich łagrach osadzono aż 35 Cichociemnych. Ogółem do łagrów zesłano aż 83 Cichociemnych, w tym siedmiu dwukrotnie!
Łącznie w komunistycznych więzieniach osadzono 91 Cichociemnych, prawie połowę z tych którzy przeżyli; jeśli odliczyć Tych, którzy pozostali na Zachodzie lub tam uciekli – w więzieniach i łagrach osadzono zdecydowaną większość Cichociemnych. Ostatni Cichociemny wyszedł z łagru w 1956. Wydawnictwo „Znak” i autor Kacper Śledziński bezczelnie kłamią, że do komunistycznych więzień trafili „nieliczni”. Prawie połowa lub większość – to są „nieliczni”? Łagier to nie jest więzienie? Jakim prawem „Znak” oraz Śledziński wybielają komunistycznych zbrodniarzy? Co to ma wspólnego z popularyzacją historii?
Być może Śledziński ma żenujące problemy ze składaniem wyrazów w zdania i nie odróżnia podmiotu od orzeczenia. Być może w zdaniu: Nieliczni z nich, którzy przeżyli, trafili po wojnie do piekła komunistycznych więzień” chodziło mu „tylko” o to, że „nieliczni Cichociemni” przeżyli. Nawet gdyby przyjąć taką interpretację – przeczy jej jednak składnia tego zdania – także jest rażąco fałszywa, bo z 316 Cichociemnych przeżyło wojnę 214 – nie sposób uznać, że ponad 2/3 to są „nieliczni”…
Z treścią książki również nie jest najlepiej. Już na początku (str. 6) mamy nierzetelny cytat. Śledziński „cytuje” fragment z książki Cichociemnego Alfreda Paczkowskiego (Ankieta Cichociemnego, 1984) – „(…) wszyscy byliśmy przygotowani do podróży przez Wschód i Bałkany”. Faktycznie końcowy fragment tego cytatu brzmi „(…) przez Wschód: Turcję i Bałkany”. Różnica znaczeń kolosalna…
Później, na str. 15 taki oto kwiatek, już autorstwa Śledzińskiego – „Szkolenie prowadzone zgodnie z najwyższymi standardami Special Operations Executive i brytyjskich oddziałów commando (…)” Wreszcie odnalazł się autor bredni o „standardach SOE”. Kolejny „ekspert od Cichociemnych”, który nie zna do dzisiaj kilku podstawowych kwestii:
Nota bene, wcześniej inny „specjalista od Cichociemnych” dr Krzysztof Tochman z IPN wywodził (w „Słowniku Biograficznym Cichociemnych”), że szkolenia Cichociemnych były rzekomo „konspiracyjne” – choć zarówno Wielka Brytania (nigdy) jak i Włochy (podczas tych szkoleń) nie były pod okupacją. Chodziło mu o to, że szkolono Cichociemnych do pracy w konspiracji...
A propos „standardów SOE” warto zauważyć, co napisała Lynne Olson w ciekawej i rzetelnej książce pod znaczącym tytułem ?Wyspa ostatniej nadziei. Anglicy, Polacy i inni?:
?od samego początku nowa agencja [SOE ? przyp. RMZ] miała do czynienia z przytłaczającą liczbą problemów i nie najmniej istotny z nich był fakt, że większość organizujących ją oficjeli nie miała najmniejszego pojęcia co robią? (s. 186).
?Collin Gubbins [szef SOE – przyp. RMZ] posłużył się Polską jako wzorcem w kwestii rodzaju i zakresu działań ruchu oporu, jaki chciałby wywołać w Europie. Jak się jednak wkrótce przekonał, Polska była jednak jedyna w swoim rodzaju w swojej woli do stawiania oporu i buntowania się. Krótko po wojnie Gubbins oświadczył słuchaczom, że o ile w Europie Zachodniej szok, jakim była niemiecka okupacja, oszołomił ludzi, o tyle 'duch Polaków, zahartowanych przez wieki ucisku, pozostał niezłomny'” (?Wyspa ostatniej nadziei?, s. 189).
Dalej w tej książce z hitlerowcem na okładce też jest „po Znakowemu i Śledzińskiemu” – czytamy że to szkolenie Cichociemnych „skończyło sześciuset sześciu elewów”. W odniesieniu do Cichociemnych autor używa sformułowania „elew„ także na str. 48, 53, itd. Łaska pańska, że nie nazwał Cichociemnych np. kadetami, choć nie wiadomo, czemu nie zasłużyli na tytuł podchorążego, skoro byli przecież w większości oficerami. Każdy kto ma minimalne pojęcie o wojsku, wie kim jest elew, jakie było i jest znaczenie tego słowa.
Na str. 21 mamy kolejny nierzetelny cytat, podobno z książki Cichociemnego Ryszarda Nuszkiewicza (Uparci, 1983, s.13) – „Czyż mogło budzić zaufanie wojsko obwieszone bidonami, pod ustawicznym rauszem i wiecznie rozdyskutowane”. Faktycznie zaś wypowiedź Ryszarda Nuszkiewicza ma w przeinaczonym fragmencie taką treść: „obwieszone bidonami, pod ustawicznym rauszem, okręcone szalami, rozchełstane, z rękami w kieszeniach i wiecznie rozdyskutowane”… Abecadło rzetelności nakazuje zaznaczyć wszelkie ingerencje w cytowaną treść…
Na str. 31 Kacper Śledziński – który wraz z wydawnictwem „Znak” bezczelnie kłamali na okładce książki, że rzekomo do komunistycznych więzień „trafili nieliczni” Cichociemni – wyraża zapewne swoje osobiste poglądy wywodem: „Rząd JKM nie mógł i nie chciał narażać swoich obywateli na konsekwencje wmieszania Wielkiej Brytanii w spór o polskie Kresy Wschodnie” (s. 31) To zdanie, według Śledzińskiego, doskonale wyjaśnia – nawet usprawiedliwia – ówczesną postawę Wielkiej Brytanii, tj. dlaczego była bezczynna po agresji Sowietów 17 września 1939 na Polskę.
W mojej ocenie świadczy też wymownie o osobliwie pojmowanym „patriotyzmie” autora. Według Kacpra Śledzińskiego agresja ZSRR na Polskę, czyli zagarnięcie przez Sowietów siłą około połowy (42,1 proc.) ówczesnego terytorium naszej Ojczyzny (II Rzeczpospolitej) oraz pozbawienie wolności 13,7 mln polskich obywateli to tylko… „spór o polskie Kresy Wschodnie”. No cóż, każdy ma prawo do własnej opinii, nawet bezdennie głupiej… Ale niech nie udaje wtedy obiektywnego historyka – skrajnie prosowieckie sympatie są zbyt dobrze widoczne…
Czy dzisiaj Śledziński odważyłby się powiedzieć publicznie, że polski rząd „wmieszał Polskę w spór pomiędzy Rosją a Ukrainą o obwody ługański i doniecki”? Zapewne tak, skoro takie pojmowanie historii uważa za właściwe – choć nieobiektywne, skrajnie prosowieckie. Analogia wydaje się oczywista. Jednak ani Polska, ani USA, ani inne cywilizowane europejskie kraje – w odróżnieniu od Wielkiej Brytanii w 1939 – nie miały przed 24 lutego 2022 żadnych formalnych zobowiązań do obrony Ukrainy przed rosyjską agresją. A zatem – „wmieszały się w spór”…
Na str. 34 Śledziński wywodzi, że „Latem 1940 roku Górski i Kalenkiewicz zasypali sztab projektami budowy „ośrodków wyszkolenia desantowego dla grupy oficerów łączności z Krajem (…)” W rzeczywistości memorandum (a nie „projekty zasypujące sztab”) dotyczyło: 1/ Zorganizowania eskadry łączności z Krajem, 2/ Stworzenia ośrodków wyszkolenia desantowego dla: grupy oficerów łączności z Krajem, grupy dywersyjnej, oddziałów spadochronowych, dowódców oddziałów transportowych drogą lotniczą do Kraju (np. Erdman, Droga do Ostrej Bramy, s. 113). Kolejny dowód wątpliwej rzetelności autora.
Na str. 41 możemy poczytać kiepskie, infantylne opowieści dziwnej treści o współpracy SOE z Polakami:
„Przede wszystkim Brytyjczycy nie wtrącali się do planowania i wykonywania akcji, choć czasem proponowali zadania wynikające ze strategii aliantów. Niemniej decyzje zapadały zwykle w KG ZWZ, a szczegóły wykonania pozostawiano oficerom bezpośrednio odpowiedzialnym za wynik akcji. Ta niezależność operacyjna wymagała samodzielnej sieci radiowej, szyfrów i decydowania o charakterze i liczbie zrzutów, co udało się uzyskać. Tak więc polskiej sekcji SOE pozostało zadanie pomocnicze, lecz niezwykle ważne: organizacja wszelkiego rodzaju szkoleń dla polskich agentów i dostarczanie sprzętu.” Dalej, na str. 51 pisze o Cichociemnych – „elementarną cechą agenta SOE (…)”
Pomieszanie z poplątaniem, brednie do kwadratu. Śledziński usiłuje tworzyć wrażenie, jakby był historykiem światowego (albo chociaż europejskiego) formatu, w rzeczywistości formułując zdania jak mały Jaś w szkolnym wypracowaniu: „żołnierz był uzbrojony po pas”. Mógłby to być humor zeszytów, ale to wcale nie jest śmieszne.
Przede wszystkim należałoby spytać o jakie „akcje” chodzi? Inni, podobni „znawcy” bredzą również o „misjach Cichociemnych” a nawet „kierowaniu operacjami alianckimi”. Zadaniem Cichociemnych nie było przeprowadzanie „akcji” czy „misji”, nie podlegali też „aliantom” (czyli komu? Churchillowi, Rooseveltowi, Stalinowi? 26 państwom z Deklaracji Narodów Zjednoczonych?).
Podstawowym zadaniem Cichociemnych było wsparcie Armii Krajowej w konspiracyjnej walce w okupowanej Polsce, także przygotowywanie powstania powszechnego, które planowano rozpocząć w ostatniej fazie wojny w Polsce oraz odtworzenie Sił Zbrojnych R.P. po wojnie ? także w Polsce. Owszem, byli organizatorami oraz uczestnikami śmiałych akcji bojowych w Polsce, ale nie planowano ich w alianckich (czy tylko brytyjskich) sztabach. Nie jest też tak, jak dziecinnie bajdurzy Śledziński, że „szczegóły wykonania pozostawiano oficerom bezpośrednio odpowiedzialnym za wynik akcji”. Akcje starannie planowano, a „szczegóły wykonania” – jak to jest w każdym wojsku – musiały być zaakceptowane przez dowódcę odpowiedniego szczebla. O zasadach oraz praktyce współpracy pomiędzy polskim Oddziałem VI (Specjalnym) Sztabu Naczelnego Wodza oraz brytyjskim SOE można poczytać np. tutaj – Oddział VI (Specjalny)
Nie nadają się do rzeczowego skomentowania infantylne wywody autora, że „decyzje zapadały zwykle w KG ZWZ, a szczegóły wykonania pozostawiano oficerom bezpośrednio odpowiedzialnym za wynik akcji” czy też że „niezależność operacyjna wymagała samodzielnej sieci radiowej”, albo że SOE organizowało „szkolenia dla polskich agentów”, czy wreszcie że Cichociemni byli rzekomo „agentami SOE”. Zbyt wiele elementarnych kwestii trzeba by było wyjaśniać, a objętość tego tekstu już jest spora. Podkreślę tylko jedno – pojęcia „agent” i „żołnierz” nie są tożsame. Cichociemni byli żołnierzami Armii Krajowej – a nie czyimiś „agentami”. Podlegali wyłącznie Komendzie Głównej Armii Krajowej – a nie brytyjskiej SOE czy „aliantom”.
Im dłużej się czyta książkę „Znaku” i Śledzińskiego, tym więcej dostrzec można różnych pokrętnych, ahistorycznych opowieści, niewiele mających wspólnego z obiektywną prawdą historyczną. Na str. 41 autor np. wywodzi, że komenda główna ZWZ „rozkazem z 30 czerwca została przeniesiona do okupowanego kraju”.
Krzysztof Tochman (historyk z IPN) niedawno wywodził, że KG AK „przeniosła się do Wielkiej Brytanii”, a potem tłumaczył, że „KG ZWZ na terenie Wielkiej Brytanii nie została definitywnie rozwiązana, a przekształcona?. Obaj plotą co im ślina na język przyniesie.
Wystarczy zajrzeć do sześciotomowej publikacji Studium Polski Podziemnej – „Armia Polska w dokumentach”. Czytamy w treści tego rozkazu Naczelnego Wodza z 29 czerwca 1940 (który wysłano do Polski radiodepeszą z 30 czerwca – stąd błędna data Śledzińskiego):
(…) Naczelny Wódz zdecydował utworzyć Komendę ZWZ w Kraju (…) sztab dotychczasowej Kmdy Gł. ZWZ zostaje z dniem. 29.VI.1940 rozwiązany, a w jego miejsce zostaje utworzony przy Sztabie Gł. Naczelnego Wodza „Samodzielny Wydział Krajowy” (…) (Armia Krajowa w dokumentach 1939 – 1945, wyd. Studium Polski Podziemnej, Gryf Printers, wyd. II, Londyn 1984,tom I: wrzesień 1939 – czerwiec 1941, s. 261)
Na str. 42 czytamy o kolejnym odkryciu Śledzińskiego „(…) współpracę między SOE a Sztabem Naczelnego Wodza nawiązano dopiero w grudniu 1940”. Brednie – współpracę nawiązano zaraz po powstaniu SOE w lipcu, a już w październiku 1940 rozpoczęły się pierwsze szkolenia. Czyżby bez „nawiązania współpracy”? Special Operations Executive (pol. Kierownictwo Operacji Specjalnych) ? brytyjską, ściśle tajną agencję rządową utworzono decyzją Winstona Churchilla z 19 lipca 1940 (niektóre źródła podają inne lipcowe daty). Współpracę z SOE nawiązano niezwłocznie, już w lipcu 1940, jeszcze w fazie organizacji SOE…
Mjr dypl. Jan Jaźwiński, organizator wsparcia lotniczego dla Armii Krajowej, szczegółowo opisuje początki tej współpracy: ?począwszy od 1 lipca 1940 roku usiłuję nawiązać kontakt z władzami brytyjskimi, jakie mogą być zainteresowane istnieniem ZWZ (przyszłej AK) Idzie to bardzo trudno i opornie ze strony naszych władz. Nasz attache wojskowy przy ambasadzie polskiej w Londynie, któremu przedstawiłem swój projekt łączności lotniczej z Krajem odpowiedział: Panie kapitanie, pański projekt jest nierealny. Nie nadaje się nawet do dyskusji w władzami brytyjskimi. (…) 21 sierpnia zadzwonił do mnie kpt. Perkins z 4-tej Misji brytyjskiej [późniejszy szef sekcji polskiej Special Operations Executive, SOE – przyp. RMZ] (…) 25 sierpnia Perkins powiadomił mnie, że komendant 4-tej Misji wojskowej dał mu polecenie, aby podjąć doświadczenia związane z pionierskim lotem do Polski. Powiedziałem – musimy to zrobić tak dokładnie, aby lot był sukcesem. Perkins: tak, słyszałem już kilka opinii, że dla posiadanych obecnie samolotów lot taki jest nierealny. (…) W naszej pierwszej fazie pracy trzeba przekonać, że ZWZ istnieje w Polsce, że wsparcie ZWZ jest celowe z punktu widzenia planowania dalszej wojny oraz, że loty z W. Brytanii do Polski są realną operacją. Mamy przed sobą trudną, stopniową pracę. (…) [Jaźwiński:] W październiku pierwszych dziesięciu kandydatów na skoczków do Kraju rozpoczęło kurs przygotowawczy do odlotu do Kraju. Dla nich opracowałem szczegółowy program kursu (?).” (Jan Jaźwiński ? Dramat dowódcy. Pamiętnik oficera sztabu oddziału wywiadowczego i specjalnego, przygotowanie do druku: Piotr Hodyra i Kajetan Bieniecki, tom I i II, Polski Instytut Naukowy w Kanadzie, Montreal 2012, ISBN 978-0-9868851-3-6 s. 254-257)
Podkreślić należy, że współpracę z SOE nawiązano (za zgodą szefa Oddziału VI (Specjalnego) ppłk dypl. Jana Smoleńskiego) bezpośrednio po utworzeniu Oddziału Specjalnego (zwanego także Samodzielnym Wydziałem Krajowym) w Sztabie Naczelnego Wodza, nota bene jeszcze przed podpisaniem 31 lipca 1940 polsko ? brytyjskiej umowy w sprawie utworzenia Polskich Sił Zbrojnych w Wielkiej Brytanii oraz sformowania Sztabu Naczelnego Wodza. Ale Śledziński wywodzi, że „dopiero w grudniu”…
W kontekście kłamstwa Śledzińskiego nt. współpracy Polaków z SOE warto też przytoczyć opinię prof dr hab. Jacka Tebinki oraz dr hab. Anny Zapalec: ?Polsko-brytyjska współpraca w czasie drugiej wojny światowej obejmowała cały wachlarz spraw, począwszy od kontaktów politycznych poprzez prowadzone działania zbrojne i wywiadowcze, jak również sabotaż i dywersję. (?) Polski ruch oporu zaczął kształtować się pod koniec września 1939 r. jako jeden z pierwszych w Europie. Od początku miał unikalny charakter na tle podziemia w innych krajach podbijanych przez państwa Osi. Polacy i Brytyjczycy współpracowali ze sobą jeszcze zanim powstało SOE, mające zajmować się wojną nieregularną oraz organizacjami podziemnymi w Europie. (?) Gdy powstało SOE było niemal rzeczą naturalną, że relacje Brytyjczyków z Polakami w zakresie działań konspiracyjnych będą kontynuowane (?)? (Polska w brytyjskiej strategii wspierania ruchu oporu. Historia Sekcji Polskiej Kierownictwa Operacji Specjalnych (SOE), Neriton, Warszawa 2021, ISBN 978-83-66018-94-5 (druk), ISBN 978-83-66018-95-2 (e-book), str.9-10) Zobacz recenzję tej książki
Na str. 43 mamy kolejną rewelację „(…) koncepcja wojsk spadochronowych wśród aliantów była praktycznie nieznana. Kursy w Legionowie czy Wojskowy Ośrodek Spadochronowy otwarty w Bydgoszczy w maju 1939 roku były tylko skromnymi próbami i zginęły w huku wybuchów wojny polskiej”. Cóż za wyjątkowo haniebny przykład publicznego deptania szczytnych polskich osiągnięć!
Wbrew temu co wypisuje Kacper Śledziński oraz wielu innych, Polska była w ścisłej światowej czołówce państw tworzących przed II wojną św. wojska powietrznodesantowe ? oprócz nas robili to wówczas jedynie Niemcy i Rosja. Byliśmy przykładem dla Europy i świata – nasz dorobek spadochronowy był pionierski, na tyle, że zastępcą pierwszego komendanta brytyjskiego ośrodka szkolenia spadochroniarzy w Ringway (komendantem sekcji polskiej) mianowano por. pilota Jerzego Góreckiego, właśnie z Wojskowego Ośrodka Spadochronowego w Bydgoszczy. Jego zastępcą i szefem wyszkolenia spadochronowego został ppor. Julian Gębołyś (także z WOS). Znaczną część instruktorów w Ringway stanowili Polacy z WOS. Brytyjczycy chcieli nawet utworzyć brytyjsko ? polską dywizję spadochronową i powierzyć jej dowództwo Stanisławowi Sosabowskiemu (dowódcy 1 Samodzielnej Brygady Spadochronowej). Zapewne dlatego – jak kłamliwie twierdzi autor – że polskie doświadczenia „były tylko skromnymi próbami i zginęły w huku wybuchów wojny polskiej”. Zastanawia mnie też ta „wojna polska” Śledzińskiego, nowe określenie quasi historyczne, mające „definiować” wojnę obronną Polski 1939. Dziwne, że nie ma w tej definicji Niemców, że to była „wojna polska” – a nie wojna Niemców z Polską…
W Lundin Links (choć wg. książki w Largo House, fot. 1 po str. 192) Polacy wybudowali pierwszą w Wielkiej Brytanii wieżę spadochronową. W Polsce przed wojną wybudowano 16 wież spadochronowych W 1937 wykonano w Polsce łącznie aż 31.440 skoków. Polscy skoczkowie do 1938 wykonali ok. 25 mniejszych oraz 4 większych (40-60 skoczków) desantów. Zorganizowali ponadto także pokazy spadochronowe w Holandii, Luksemburgu, na Łotwie, na Węgrzech? Jeśli według Śledzińskiego utworzenie WOS, rozpoczęcie formowania specjalnego wydzielonego dywizjonu (jego dowódcą był późniejszy Cichociemny Roman Rudkowski) oraz szkolenia pierwszych spadochroniarzy do zadań specjalnych to były zaledwie „skromne próby” – to kto oprócz Niemców i Rosjan miał większe doświadczenie od Polaków? Nota bene, już w maju 1940 kpt. Lucjan Fijuth proponował utworzenie Brygady Lotniczo ? Desantowej, natomiast współtwórca Cichociemnych kpt. Maciej Kalenkiewicz (obaj ze Sztabu Naczelnego Wodza) postulował przekształcenie Polskich Sił Zbrojnych na Zachodzie w ?Polski Korpus Desantowy i Lotnictwo Wsparcia Powstania?
Z nieco ponad czterystu stron treści nowego wydania tej książki przeczytałem dość uważnie ledwo 53 strony (potem zajmę się resztą). Jestem porażony skalą kłamstw, nieścisłości i przeinaczeń. Przede wszystkim zdumiewająco istotną rangą błędów merytorycznych, których dopuściło się wydawnictwo „Znak” oraz autor Kacper Śledziński. To nie są drobne nieścisłości, podobnie jak w przypadku okładki książki – to są błędy fundamentalne!
Wydawnictwo „Znak” oraz autor Kacper Śledziński wspólnie i w porozumieniu stawiają znak równości pomiędzy hitlerowskimi zbrodniarzami a polskimi Bohaterami. Wybielają zbrodniarzy komunistycznych. Wywodzą że Cichociemnych było 300 – a nie 316. Kłamią, że Cichociemni byli agentami SOE, zadaniowanymi przez Brytyjczyków. Usprawiedliwiają zaniechania Brytyjczyków. Przyjmują sowiecką optykę. Fałszują fakty, manipulują cytatami, stawiają zdumiewająco ahistoryczne tezy. Kolokwialnie rzecz ujmując – „robią ludziom wodę z mózgu”…
Wzywam wydawnictwo „Znak”, aby przestało być znakiem szyderstwa oraz ignorancji – a stało się znakiem pokoju. Zgodnie z normami kodeksu cywilnego, krzywda wymaga przeprosin oraz zadośćuczynienia. Zadośćuczynić kłamstwu może tylko prawda. Wydawnictwo powinno natychmiast przeprosić, wycofać książkę z publikacji do czasu poprawienia błędów, także wydatnie wesprzeć upowszechnianie prawdy o Cichociemnych spadochroniarzach Armii Krajowej.
Cichociemni spadochroniarze Armii Krajowej nie mają własnego muzeum, nie mają ani jednego archiwum z dotyczącymi Ich artefaktami, ani jednej placówki badawczej. Instytut Pamięci Narodowej – niestety – pamięci o Cichociemnych bardziej szkodzi niż pomaga.
W Polsce funkcjonują obecnie dwa główne ośrodki rzeczywiście upamiętniające Cichociemnych – Fundacja im. Cichociemnych spadochroniarzy Armii Krajowej oraz „jednoosobowa placówka edukacyjno – badawcza”, czyli mój portal. Jest też Stowarzyszenie Rodzin Cichociemnych, które nie jest jednak jakoś zauważalnie aktywne na niwie edukacyjno – popularyzatorskiej, zapewne z braku wystarczających środków. W mojej ocenie, w ramach przeprosin i stosownego zadośćuczynienia, wydawnictwo „Znak” powinno wydatnie wesprzeć rzetelne działania upamiętniające Cichociemnych. Zapraszam do ugody – chcę ufać, że nie musimy się spotykać w sądzie.
Ryszard M. Zając
cichociemni (at) elitadywersji.org
PS.
Nie mam pewności, czy sprawcy zachowają się honorowo. Dlatego proszę dobrego prawnika, który chciałby poprowadzić sprawę pro bono o kontakt ze mną.
25 lipca 2022 otrzymałem maila z wydawnictwa „Znak” o treści:
„Przeprosiny. Przepraszamy za zaistniałą sytuację. Naszym celem nie było propagowanie nazizmu lub szkalowanie pamięci Cichociemnych, lecz zaprezentowanie okładki, która zainteresowałaby czytelnika. Książka jest wznowieniem – obowiązują inne procedury weryfikacji merytorycznej i doszło do ludzkiego błędu. Zdanie ze strony redakcyjnej wskazujące źródło fotografii a dotyczące okładki I wydania wskutek przeoczenia nie zostało skorygowane. Nowe wydanie będzie miało już inną okładkę. Jeszcze raz przepraszamy za zaistniałą sytuację.
W dniu dzisiejszym zamieścimy też wyjaśnienie na naszej stronie internetowej www.wydawnictwoznak.pl
Z poważaniem, Magdalena Reputakowska-Madej
Dyrektor Wydawnicza/Publishing Director
Obawiam się, że nie zrozumiała Pani mojego tekstu pt. „Skandaliczne szyderstwo”
Próba udawania, że chodzi tylko o okładkę, w tym ograniczenie się do tych niby „przeprosin” to w mojej ocenie tylko żałosna próba uniknięcia odpowiedzialności za naruszenie dóbr osobistych, a także za ewidentne, rozpowszechniane publicznie, wasze ahistoryczne kłamstwa 🙁
Właśnie pracuję nad dokończeniem recenzji tego waszego „dzieła” które nazywacie „popularnonaukowym”. Obawiam się, że aby dojść do prawdy należy sprawdzić wszystkie fakty także w innych waszych tego rodzaju „popularnonaukowych dziełach” p. Śledzińskiego (i może nie tyko w tych).
Obawiam się że wasze rzekome „procedury weryfikacji merytorycznej” to, kolokwialnie rzecz ujmując, zwykła ściema, podobna do treści tych „przeprosin”. (…) W mojej ocenie, przynajmniej w jakiejś części produkujecie wysoce szkodliwą dla pamięci narodowej nierzetelną tandetę pseudohistoryczną. Mam nadzieję, że gniota tej treści nie będziecie już wznawiać nigdy… (…)
Sądziłem, że jakieś polubowne rozwiązanie jest możliwe. Przykro mi, że nadal chcecie być „znakiem ignorancji” a może nawet „znakiem kłamstwa” 🙁
Niestety, po wysłaniu tego maila otrzymałem automatyczną odpowiedź:
„W dniach 25 lipca do 7 sierpnia jestem na urlopie. W ważnych sprawach proszę o kontakt z [tu imiona, nazwiska i maile]. Po przesłaniu odpowiedzi pod te adresy mailowe otrzymałem automatyczną odpowiedź: „w dniach 18 ? 31 lipca przebywam poza redakcją.”
Na Facebooku post w tej sprawie dotarł do ponad 97 tys. osób. Wydawnictwo „Znak” wciąż uchyla się od dostrzeżenia, że Kacper Śledziński jest nierzetelnym pseudohistorykiem, który rozpowszechnia półprawdy lub całe kłamstwa na temat Cichociemnych. Wydawnictwo wciąż też nie zamierza sprostować publikowanych przez siebie nierzetelności i kłamstw oraz udaje, że w tej sprawie spór dotyczy tylko kłamliwej okładki. Autor półprawd i kłamstw nabrał wody w usta. W związku z tym niezbędne będą kolejne działania, uświadamiające temu rażąco nierzetelnemu wydawnictwu, że nie ma społecznej akceptacji dla handlarzy pseudohistoryczną tandetą 🙁
Podczas mojej prywatnej akcji letniej pt. „Wakacje w archiwach” ponownie odwiedziłem Centralne Archiwum Wojskowe. We wtorek, trzynastego lipca 2022 doświadczyłem tam zdumiewającego przypadku cenzury oraz wysoce nieprofesjonalnego zachowania władz tego archiwum.
Ostatni raz zetknąłem się z cenzurą w czasie obrad „okrągłego stołu” w lutym 1989. Napisałem wówczas artykuł pt. Potrzebny odwrót od wszechwładzy który został w całości zdjęty przez cenzurę. W śląskim tygodniku „Tak i Nie” opublikowano tylko… moje imię i nazwisko z zaznaczeniem ingerencji cenzury. Oczywiście już sam tytuł był niezwykle groźny dla ówczesnej władzy…
Ponownie zetknąłem się z cenzurą – choć innego rodzaju – właśnie 13 lipca 2022. Od kilku tygodni przeglądam archiwalia znajdujące się w Centralnym Archiwum Wojskowym. Przeprowadzam kwerendę w znacznej części z 21,3 metrów bieżących (teczki pionowo, grzbietami na zewnątrz, jedna przy drugiej) akt Oddziału VI (Specjalnego) Sztabu Naczelnego Wodza z lat 1940-1949. CAW jest częścią Wojskowego Biura Historycznego, którego dyrektorem jest dr hab. Sławomir Cenckiewicz.
W zespole akt Oddziału VI znajdują się dwie teczki z kserokopiami pamiętników współtwórcy Cichociemnych Jana Górskiego; oznaczone są sygnaturami II.52.424 oraz II.52.425. Trzynastego lipca br. – w mojej ocenie rażąco bezprawnie – odmówiono mi dostępu do tych dokumentów, przy czym faktycznej odmowie towarzyszył dziwaczny kontredans pseudoprawny.
„Strategia rozwoju archiwów państwowych na lata 2021-2030” opowiada ładną bajkę, że misją archiwów państwowych (których częścią jest CAW podległe dyrektorowi Cenckiewiczowi) jest
„otwarty i powszechny dostęp do dziedzictwa historycznego Polski i Europy znajdującego się w polskich Archiwach Państwowych”
W stosownym dokumencie pogrubioną czcionką podkreślono – „Misją Archiwów Państwowych jest trwałe zachowanie świadectw przeszłości i zapewnienie do nich powszechnego dostępu w celu wspierania rozwoju państwa i społeczeństwa”. Wspomniano też o „podnoszeniu jakości usług publicznych”. W mojej ocenie w Centralnym Archiwum Wojskowym nie ma już „otwartego i powszechnego dostępu”, a jakość usługi publicznej znacznie się obniżyła, a nie podniosła.
Obowiązujące przepisy, w tym zwłaszcza Konstytucji R.P., prawa UE oraz ustawy o narodowym zasobie archiwalnym definiują dwie fundamentalne zasady udostępniania materiałów archiwalnych – po pierwsze bezpłatnie, po drugie każdemu. Nie jest to żadna nowość. Otwartość archiwów wprowadzono po raz pierwszy w związku z rewolucją francuską i powołaniem Archiwum Narodowego w Paryżu – uwaga – w 1790 roku! Oczywiście istnieją pewne ograniczenia w dostępie, ale fundamentalną zasadą jest to, że odmowa udostępnienia jakichkolwiek archiwaliów podlega kontroli sądowej. Odmawiający dostępu ma ustawowy obowiązek wydać decyzję administracyjną, w której wskazuje faktyczną oraz prawną podstawę odmowy, zaś sąd na wniosek zainteresowanego dokonuje kontroli, czy odmówiono dostępu zgodnie z prawem. Te dość proste zasady – jak się okazuje – nie są stosowane w Centralnym Archiwum Wojskowym.
We wtorek 13 lipca w CAW w Warszawie odmówiono mi dostępu do kserokopii pamiętników Jana Górskiego, wskazując jako powód… „zakaz dyrektora”. Czyli powodem odmowy jest odmowa p. Cenckiewicza. Próbowałem wyjaśnić przyczyny tej odmowy, w końcu dowiedziałem się, że „wpłynęło pismo spadkobiercy”. Poprosiłem zatem o doręczenie mi decyzji administracyjnej, od której mógłbym odwołać się do sądu. Przez dwa dni trwał osobliwy pseudoprawny taniec wokół tej odmowy. W czwartek wieczorem napisałem maila do Pana Dyrektora Cenckiewicza, opisując sytuację zapewne znaną mu (bo wywołaną jego decyzją):
„(…) od dwóch dni usiłuję uzyskać decyzję administracyjną w sprawie tej odmowy, zawierającą wskazanie podstawy faktycznej oraz prawnej tej nieoczekiwanej cenzury akt. Pomimo wyraźnego poinformowania personelu Pracowni Naukowej, iż oczekuję decyzji administracyjnej o odmowie, a także pomimo obowiązku wynikającego z ustawy, takiej decyzji nie otrzymałem do dzisiaj.
Co zdumiewające, personel Pracowni Naukowej, a także wezwany na pomoc pracownik Pracowni Informacji Naukowej poinformowali mnie, iż w sprawie uzyskania decyzji administracyjnej o odmowie udostępnienia w/w jednostek archiwalnych mam… napisać do Pana podanie.
Szczerze mówiąc, jestem zarówno zniesmaczony jak i zdumiony sposobem wprowadzenia oraz uzasadnienia Pana zakazu dostępu do w/w akt, a także próbami niezgodnego z prawem uchylania się od wydania formalnej decyzji o odmowie udostępnienia akt – co ma pozbawić mnie prawa do kontroli sądowej Pana odmownej decyzji. Oczekuję wyjaśnienia tej bulwersującej sprawy najpóźniej w piątek 15 lipca br., podczas mojej wizyty w Pracowni Naukowej. Ufam, że raczy Pan zachować się zgodnie z obowiązującym prawem.”
W piątek 15 lipca 2022, w odpowiedzi na moje pismo do dyrektora Cenckiewicza otrzymałem pismo jego zastępcy. Nie wiem, dlaczego kierując pismo do Fundacji, bezprawnie użył w nim mojego prywatnego adresu zamieszkania. W piśmie można przeczytać, że KSEROKOPIE (podkreślenie RMZ) pamiętników Jana Górskiego
„zostały wyłączone z udostępniania na wniosek wnuka kpt. Jana Górskiego. (podkreślenie RMZ). Zgodnie z wyrokiem Sądu Rejonowego dla m.st. Warszawy został on spadkobiercą „Pamiętników Kapitana Jana Górskiego”, których oryginały znajdowały się w zasobie Archiwum Akt Nowych, skąd miały mu one zostać wydane na podstawie wymienionego wyroku.
Ponieważ brak jednoznacznych przesłanek, że materiały znajdujące się w zasobie Centralnego Archiwum Wojskowego są materiałami archiwalnymi, ich udostępnianie zostało wstrzymane decyzją kierownika CAW (podpisany pod pismem dr Łukasz Cięgotura wstydliwie zataił, że to on właśnie pełni obowiązki „kierownika CAW”) do czasu ustalenia stanu prawnego rzeczonych dokumentów lub uzyskania zgody na ich udostępnienie od spadkobiercy”.
Osobliwa treść tego pisma jest równie zaskakująca jak bezprawna. Odczytując literalnie to co Pan Doktor napisał, wynika z niego, że wszystkie (sic!) archiwalia CAW mają nieokreślony status prawny, zaś zgodę na dalsze działanie „Cenzurowanego Archiwum Wojskowego” może wydać jedynie „wnuk spadkobiercy”. Oczywiście Pan Doktor miał na myśli tylko status kserokopii pamiętników, ale zaplątał się tak dalece, że pomylił nie tylko adres mojej fundacji. „Pomyliły mu się” najbardziej zasadnicze kwestie.
Treść pisma Pana Zastępcy Dyrektora Wojskowego Biura Historycznego jest smutnym świadectwem żenującego poziomu (czy raczej braku) wiedzy prawnej. Pan Dyrektor nie wie, czy to, co ma w archiwum to są archiwalia – czy też nie. Pan Dyrektor „wstrzymuje udostępnianie” z powodu swego widzimisię (nie podał prawidłowej – nawet żadnej – podstawy faktycznej i prawnej). Pan Dyrektor czeka, aż mu ktoś ustali status dokumentów które ma w archiwum, albo na „zgodę spadkobiercy” który nie ma żadnych praw do kserokopii utworu, na dodatek znajdującego się od kilku lat w domenie publicznej.
Nie wiadomo – śmiać się, czy płakać…?
każdy, komu odmawia się dostępu do archiwaliów powinien otrzymać decyzję administracyjną o odmowie udostępnienia, ze wskazaniem podstawy faktycznej i prawnej takiej odmowy. Wbrew wywodom personelu WBH nikt nie ma obowiązku pisać „podania w sprawie wydania decyzji” – każdy organ władzy publicznej (w tym przypadku archiwum) ma ustawowy obowiązek wydać decyzję z urzędu.
WBH ośmiesza się publicznie wywodząc, że „pismo spadkobiercy” ma rzekomo ten skutek prawny, że może stanowić podstawę faktyczną (a gdzie prawna?) do odmowy udostępnienia kserokopii pamiętników.
Co gorsza, jak wynika z treści pisma, Pan Doktor Zastępca wydaje się nie odróżniać oryginałów (których dotyczy wyrok sądowy) od kserokopii ani fizycznego przedmiotu (pamiętnika) od autorskich praw majątkowych do jego treści. Ponadto Pan Doktor Zastępca nie raczył zauważyć, że nie można otrzymać w spadku autorskich praw majątkowych do utworu, który znajduje się już od kilku lat w domenie publicznej, z powodu ustawowego wygaśnięcia tych praw.
bardzo słusznie sąd nakazał Archiwum Akt Nowych wydanie spadkobiercy oryginałów pamiętników Jana Górskiego. To niewątpliwie cenna pamiątka rodzinna. Ale z tego faktu nie wynika bynajmniej, że spadkobierca ma prawo udzielania bądź nieudzielania zgody na udostępnianie ich kserokopii, znajdujących się w narodowym zasobie archiwalnym. Przedmiotem spadku były fizyczne egzemplarze pamiętników – a nie ich treść. Jeśli Pan Doktor Zastępca uważa, że w skład masy spadkowej po Janie Górskim weszły także kserokopie pamiętników – to niech postawi sobie pytanie, jakim prawem przetrzymuje cudzą własność?
z faktu odziedziczenia fizycznych egzemplarzy pamiętników nie wynika – bo wynikać nie może – przejęcie przez spadkobiercę jakichkolwiek praw autorskich do nich. Trochę znam problematykę prawa autorskiego, bo jako poseł byłem jedną z kilku osób, które wraz z ekspertami przygotowywały treść pierwszej ustawy o prawie autorskim i prawach pokrewnych.
Autorskie prawa osobiste są niezbywalne i nie wygasają nigdy. Nie podlegają dziedziczeniu, choć np. spadkobierca może wykonywać autorskie prawa osobiste zmarłego. Nic jednak nie wiadomo, aby istniał jakikolwiek spór co do autorstwa tych pamiętników, autorskie prawa osobiste Jana Górskiego są więc niezagrożone.
Autorskie prawa majątkowe, zgodnie z art. 36 ustawy o prawie autorskim i prawach pokrewnych wygasają po upływie 70 lat od śmierci twórcy. Mjr dypl. Jan Górski został zamordowany 17 kwietnia 1945, zatem autorskie prawa majątkowe do Jego pamiętników już wygasły, a pamiętniki z mocy ustawy znajdują się w tzw. domenie publicznej. Żaden wyrok sądu nie może tego podważyć.
wystarczy przeczytać art. 1 ustawy o narodowym zasobie archiwalnym i archiwach, aby ustalić status prawny kserokopii pamiętników. Zgodnie z ustawą – „Materiałami archiwalnymi (…) ą wszelkiego rodzaju akta i dokumenty (…) oraz inna dokumentacja, bez względu na sposób jej wytworzenia, mająca znaczenie jako źródło informacji o wartości historycznej (…)”. Sądzę, że ani Dyrektor WBH, ani też spadkobierca mjr dypl. Jana Górskiego nie mają zamiaru podnosić, że treść pamiętników współtwórcy Cichociemnych jest bez znaczenia, albo że nie ma wartości historycznej.
jeśli Pan Dyrektor Cenckiewicz albo Pan Zastępca Cięgotura ma wątpliwość, czy to, co ma w archiwum to materiał archiwalny w rozumieniu ustawy, to zgodnie z tą ustawą powinien natychmiast wszcząć odpowiednie postępowanie w celu wyjaśnienia tej wątpliwości. Bezterminowe oczekiwanie, aż ktoś inny zrobi to za nich, albo na decyzję spadkobiercy, który w tej sprawie żadnej decyzji podjąć nie może – jest nie tylko niekonstytucyjne i bezprawne, ale także ośmiesza archiwum, które wymienieni Panowie reprezentują.
wszystkiego mogłem się spodziewać po Wnuku Cichociemnego – tylko nie tego, że będzie starał się ukryć przed społeczeństwem pamiętniki własnego Dziadka. Napisałem do Pana Michała Górskiego, że jego próbę zablokowania dostępu do pamiętników mjr dypl. Jana Górskiego przyjąłem z niesmakiem oraz ze zdumieniem. Pomimo upływu kilku dni nie zechciał dotąd odpowiedzieć. Od kilku lat (niestety dość samotnie) podejmuję działania upamiętniające 316 Cichociemnych spadochroniarzy Armii Krajowej. Tutaj podstawowe informacje o realizacji „Projektu Cichociemni”. Liczyłem na wsparcie, a nie na podkładanie nogi…
uprzejmie informuję wszystkich zainteresowanych, że skieruję skargę do Ministra Obrony Narodowej (któremu podlega Wojskowe Biuro Historyczne) na niezgodne z prawem funkcjonowanie WBH. Oczywiście wystąpię także do sądu, w nadziei iż zechce w miarę szybko rozpoznać sprawę i rozstrzygnąć autorytatywnie, czy zasadnie wprowadzono w WBH faktyczną cenzurę.
Ryszard M. Zając
PS.
Skarga na niezgodne z prawem funkcjonowanie Centralnego Archiwum Wojskowego została wysłana do Ministra Obrony Narodowej. Zwróciłem się także do rzecznika prasowego MON o ustosunkowanie się do krytyki prasowej zawartej w tej publikacji. Będę informował o rozwoju sytuacji…
Od wielu lat jęczałem przy byle okazji, że nie ma porządnie napisanej monografii polskiej sekcji brytyjskiego Kierownictwa Operacji Specjalnych (Special Operations Executive, SOE). Moje jęki widać dotarły gdzie trzeba, bo wreszcie opublikowano rewelacyjną książkę „Polska w brytyjskiej strategii wspierania ruchu oporu. Historia Sekcji Polskiej Kierownictwa Operacji Specjalnych (SOE)”. Jej autorami są: prof dr hab. Jacek Tebinka oraz dr hab. Anna Zapalec, a publikację starannie i ładnie wydało warszawskie wydawnictwo „Neriton”. ISBN 978-83-66018-94-5 (druk), ISBN 978-83-66018-95-2 (e-book).
Całkiem serio i krótko – ta publikacja to intelektualne frykasy dla wszystkich zainteresowanych polskimi operacjami specjalnymi podczas II wojny światowej.
Nawet pobieżny rzut oka na spis treści uświadamia ogrom pracy Autorów. Ta fundamentalna monografia obejmuje okres od pierwszych brytyjskich planów wojny nieregularnej przed wybuchem II wojny św. aż do stycznia 1946 i rozwiązania SOE. Autorzy trafnie zauważają we wstępie:
„Polsko-brytyjska współpraca w czasie drugiej wojny światowej obejmowała cały wachlarz spraw, począwszy od kontaktów politycznych poprzez prowadzone działania zbrojne i wywiadowcze, jak również sabotaż i dywersję. (…) Polski ruch oporu zaczął kształtować się pod koniec września 1939 r. jako jeden z pierwszych w Europie. Od początku miał unikalny charakter na tle podziemia w innych krajach podbijanych przez państwa Osi. Polacy i Brytyjczycy współpracowali ze sobą jeszcze zanim powstało SOE, mające zajmować się wojną nieregularną oraz organizacjami podziemnymi w Europie. (…) Gdy powstało SOE było niemal rzeczą naturalną, że relacje Brytyjczyków z Polakami w zakresie działań konspiracyjnych będą kontynuowane (…)” (s.9-10)
Autorzy zaznaczają, że oprócz bardzo obszernej kwerendy, m.in. w wielu brytyjskich archiwach sięgnęli także np. do źródłowego w polskim kontekście „Dziennika czynności” organizatora wsparcia lotniczego dla AK, płk Jana Jaźwińskiego, a także – oczywiście – do pamiętników współtwórcy (wraz z ppłk dypl. cc Maciejem Kalenkiewiczem) Cichociemnych mjr dypl. cc Jana Górskiego. Naturalnie źródłem wielu istotnych ustaleń były również akta Oddziału VI (Specjalnego) Sztabu Naczelnego Wodza oraz wydane przez londyńskie Studium Polski Podziemnej w sześciu tomach dokumenty Armii Krajowej.
Autorzy monografii podkreślają, że ich publikacja starała się pokazać „jak rozwijała się współpraca SOE z Polakami w kwestii operacji specjalnych oraz jak przebiegał proces decyzyjny w Londynie, który często kończył się podjęciem decyzji sprzecznych z sugestiami płynącymi z Baker Street [siedziba centrali SOE – przyp. RMZ], a także wbrew nadziejom i oczekiwaniom strony polskiej.” (s. 18) Jest więc mocna szansa, że po tej rzeczowej publikacji skończy się nareszcie bezkrytyczne wielbienie „ogromnej pomocy Wielkiej Brytanii dla Polski”, opowiadania o „szkoleniach Cichociemnych według standardów SOE” oraz inne tego rodzaju publicznie rozpowszechniane, wzmacniane anglomanią a nawet ojkofobią, bajki dla naiwnych.
Ze względu na wieloaspektowość i złożoność zagadnienia ta kapitalna monografia w dwóch rozdziałach ma charakter problemowy, w pozostałych siedmiu naturalny charakter chronologiczny. Dwa rozdziały „problemowe” to po pierwsze oczywiście „polski plan” powstania powszechnego. Jeszcze do niedawna koncepcja bardzo słabo znana nawet w Polsce – choć był to strategiczny cel najpierw Związku Walki Zbrojnej, później Armii Krajowej i Sztabu Naczelnego Wodza. Przez jakiś czas „zaraziliśmy” nią nawet dowództwo alianckie, które przyjęło jako własny – jak to ujął mjr dypl. cc Jan Górski „nasz polski pogląd na sposób przeprowadzenia głównej rozgrywki wojennej z Niemcami” (pamiętniki Jana Górskiego). Koncepcja na tyle niedostrzegana w naszym kraju, że dopiero w lutym 2020 musiałem od podstaw (wcześniej go nie było – sic!) napisać odpowiednie hasło w… Wikipedii – Na gruncie naukowym koncepcję dogłębnie zbadał, a wyniki badań opublikował, prof. Marek Ney-Krwawicz z Instytutu Historii PAN.
Drugi rozdział „problemowy” omawianej monografii także ma znaczenie fundamentalne – opisuje działania SOE na rzecz polskiej konspiracji (nie tylko w Polsce i nie tylko AK). Zasadniczą jego część stanowi analiza współpracy polskiej sekcji SOE z Oddziałem VI (Specjalnym) Sztabu Naczelnego Wodza. Mowa w nim m.in. o szkoleniu Cichociemnych:
„W sprawie szkoleń strona polska od początku była uzaleźniona od Brytyjczyków. To oni wybierali miejsca na kursy szkoleniowe [uwaga dla Instytutu Pamięci Narodowej – nie było jednego „kursu cichociemnego” jak nieprawdziwie „edukujecie” – przyp. RMZ], zapewniali zakwaterowanie, zaopatrzenie, wyposażenie kursu, część kadry szkoleniowej i ekwipunek przed odlotem skoczków. Strona brytyjska przekazywała też potrzebne materiały do wyrobienia cichociemnym fałszywych dokumentów. We wszystkich tych kwestiach Oddział VI SNW współpracował z Sekcją Polską SOE (…)” (s. 231).
„Wyjątkowa pozycja na tle innych narodowości – zauważają Autorzy – przyznana Polakom przez władze brytyjskie dotyczyła także systemu szkoleń cichociemnych. Część kursów prowadzili polscy oficerowie, a Sekcja Polska SOE posiadała własne stałe ośrodki szkoleniowe. Miały one podwójne kierownictwo, zarówno angielskie jak i polskie, przy czym Brytyjczycy odpowiadali za ich administrowanie i zaopatrzenie materiałowe, a nadzór nad szkoleniem sprawowali Polacy.” (s. 232).
Autorzy zaznaczają – czego nie chce dostrzec np. dr Waldemar Grabowski z IPN, tworzący kontrowersje wokół liczby 316 Cichociemnych – że w przypadku Cichociemnych „Ostateczna odprawa skoczków była zawsze w rękach Oddziału VI, a gdy opuszczali oni stację wyczekiwania [skakali do Polski – przyp. RMZ], to Sekcja Polska SOE traciła nad nimi całkowita kontrolę, gdyż przybierali pseudonimy, których Brytyjczycy nie znali” (s. 234) Dodać należy, że ważniejszy od pseudonimów był fakt, iż Cichociemni – w odróżnieniu od innych polskich skoczków – otrzymywali przydziały w Armii Krajowej oraz podlegali KG AK.
„Natomiast skoczkowie Sekcji Mniejszości Polskich (EU/P) przechodzili szkolenie, nad którym nadzór sprawowała Sekcja Szkoleniowa SOE (…) Kurierzy i emisariusze polityczni Ministerstwa Spraw Wewnętrznych, którzy mieli zostać zrzuceni do Polski, pod względem szkolenia podlegali [brytyjskiej – przyp. RMZ] Sekcji Mniejszości Polskich.” (s. 234). Warto też dodać, że polscy skoczkowie zrzucani poza Polskę w ramach „Akcji Kontynentalnej” prowadzonej w skupiskach Polonii, nie byli cichociemnymi – stanowiącymi integralną część koncepcji powstania powszechnego w Polsce. Byli wykorzystywani zarówno w cywilnej jak i wojskowej konspiracji poza Polską, rozwijanej dzięki współpracy polskiego Ministerstwa Spraw Wewnętrznych oraz Sekcji Mniejszości Polskich (EU/P) SOE, która zadaniowała i finansowała te działania. Byli spadochroniarzami Akcji Kontynentalnej.
Autorzy monografii zaznaczają, że „w połowie marca 1943 r. Churchill nie był już zwolennikiem wzniecania powstań mających służyć osłabianiu Trzeciej Rzeszy”, zaś obowiązująca od 20 marca 1943 nowa dyrektywa dla SOE zawierała ustalenia brytyjskich szefów sztabu, które „stanowiły wyraźne odejście od koncepcji wywoływania niekontrolowanego wystąpienia przeciw okupantom czy powstania (…).” (s.303) Wg. nowych priorytetów „na pierwszym miejscu była dywersja na wyspach włoskich. Na drugim znajdowała się pomoc dla ruchu oporu w Jugosławii (czetników) i Grecji (…) a następnie Francji. Dopiero potem uwzględniono Polskę i Czechosłowację.” (s. 304) Polsce wyznaczono – w mojej ocenie – jednak dosyć podrzędne zadanie dywersji i sabotażu „na liniach kolejowych prowadzących na front wschodni”. (s. 304)
Jak można zauważyć, żaden z historyków nie znalazł dotąd odpowiedzi na nurtujące nie tylko mnie pytanie – dlaczego polski Sztab Naczelnego Wodza zgodził się w istocie zdewastować Armię Krajową (także m.in. akcją „Burza”) w imię wsparcia Stalina, pomimo Zbrodni Katyńskiej oraz zerwania stosunków dyplomatycznych z ZSRR? To, że nastąpiło to finalnie już po tragicznej śmierci gen. Władysława Sikorskiego, pod rządami lichego polityka, premiera Mikołajczyka, w mojej ocenie nie ma większego znaczenia…
Natomiast zasadnicze znaczenie ma kwestia, którą wskazali autorzy monografii w wątku dotyczącym odmowy Połączonego Komitetu Szefów Sztabów większego wsparcia dla Armii Krajowej. „Na decyzję anglo-amerykańskich szefów sztabów wpłynęły przede wszystkim aspekty logistyczne i strategiczne, takie jak brak samolotów i przekonanie o konieczności wspierania ruchu oporu przede wszystkim we Francji i na Bałkanach. Nie oznaczało to pominięcia wątku konfliktu polsko – radzieckiego. Anglo-amerykańscy sztabowcy byli zaniepokojeni, że dobrze uzbrojona polska armia podziemna może skierować swoją broń nie tylko przeciw Niemcom, lecz także ZSRR.” (s. 335)
Monografia wspomina w kilku akapitach nt. operacji lotniczej Wildhorn I” („Most 1”), połączonej z lądowaniem w Polsce oraz w kilku innych miejscach jednozdaniowo o „kuzynku diabła” Józefie Retingerze. Autorzy trafnie wskazują, że leciał do Polski ze ściśle tajną misją „Denham”, według nich „Retinger miał zbadać poglądy przywódców politycznych w Kraju i zachęcić ich do przyjęcia realistycznego [czytaj: brytyjskiego – przyp. RMZ] stanowiska.” (s. 381). Mylą się jednak całkowicie, wywodząc, że jakoby „Mikołajczykowi zależało na wysłaniu Retingera” itd. To specjalizujący się w intrygach Retinger sam „załatwił sobie” przerzut do Polski, co spotkało się z aprobatą brytyjską. Wysłany z nim przez polskiego premiera kurier Tadeusz Chciuk ps. Celt (który sam siebie – wbrew faktom – nazwał „cichociemnym”) zapytał Mikołajczyka, czy to właśnie premier wysyła Retingera.
Oto odpowiedź Mikołajczyka – „Przypuszczam, że to Eden [Anthony Eden, brytyjski minister spraw zagranicznych – przyp. RMZ] wysyła Retingera albo – co jest bardziej prawdopodobne, Retingerowi udało się przekonać Edena, że jego wyjazd do Polski jest potrzebny. Owszem, niech jedzie – jego wyjazd może dużo pomóc, a nie widzę, w czym mógłby nam zaszkodzić. (…) Retinger ma w sobie wielką żyłkę awanturniczą i oczywiście jest to jednym z powodów jego wyjazdu. Chce by o nim było głośno – chciał nawet, aby ogłoszono przez radio jego wyjazd do Polski, ale to oczywiście nonsens, ani ja, ani Anglicy na to się nie zgodzili (…) sprawa jest trzymana ściśle w tajemnicy i właśnie wy musicie bardzo uważać, by się nie rozeszła ani we Włoszech, ani w kraju, bo to dużo zaszkodzi. Zwłaszcza w interesie samego Retingera leży tajemnica, bo jak się „dwójka” [polski wywiad – przyp RMZ] dowie o jego pobycie w kraju, to go sprzątną, a jeśli dowie się wojsko wcześniej o wyjeździe, to gotowi mu go sabotować” (archiwa IPN sygn. BU 01168/422 J-2675, s. 7; Bogdan Podgórski, Józef Retinger prywatny polityk, Universitas, Kraków 2013, ISBN 97883-242-1974-2 s. 125).
Autorzy monografii zauważają też, że Retingera wysłano do Polski „poza wiedzą Oddziału VI i Naczelnego Wodza”, jednak przeoczyli istotny fakt, że Retinger został wysłany także w tajemnicy przed Prezydentem R.P. (sic!). Należy podkreślić, że chociaż Retingera wysłano przy pomocy władz wojskowych zaprzyjaźnionego państwa: Wielkiej Brytanii, prawna kwalifikacja tego zdarzenia wyczerpuje znamiona czynu określanego jako „zdrada dyplomatyczna”. No ale Retinger – choć był doradcą Sikorskiego – zawsze czuł się bardziej „obywatelem świata” czy „prywatnym politykiem” niż obywatelem Rzeczpospolitej. W omawianej monografii został potraktowany dość marginalnie, choć to ponoć on właśnie „załatwił” u Churchilla ewakuację polskich żołnierzy z Francji do Wielkiej Brytanii…
Autorzy monografii mijają się także z faktami, wskazując na przyczynę opóźnionego powrotu Retingera do Wielkiej Brytanii, którą miało być „przeprowadzenie z niewielkim wyprzedzeniem” operacji lotniczej „Wildhorn II” (Most 2) (s. 389). Wskazują na wyjaśnienie Retingera, który „twierdził że celowo odstawiono go na niewłaściwy punkt i spóźnił się na start samolotu” (s. 389), ale nie dają mu wiary, pisząc, iż „w rzeczywistości” przyczyną miało być to „wyprzedzenie”. Otóż nie taka była przyczyna – akurat w tym wypadku Retinger mówi prawdę. Miał odlecieć w operacji lotniczej „Most 2” (Wildhorn II) z polowego lądowiska „Motyl”, zlokalizowanego w okolicach wsi Wał – Ruda, Jadowniki Mokre, pomiędzy rzeczką Kisieliną i Dunajcem kilka kilometrów od Dołęgi, 18 km od Tarnowa.
Samolot Dakota KG-477 „V” (1586 Eskadra PAF) lądował o godz. 00.07, po trwającym 7 minut rozładunku odleciał – bez Retingera, który był obecny na lądowisku, ale nie został na czas doprowadzony do samolotu. Akcją kierował płk. Roman Rudkowski, na polecenie płk. Franciszka Demela miał skontrolować dokumenty zabierane przez Retingera z Polski, kazał więc mu przekazać je łącznikowi, który miał je oddać bezpośrednio na lądowisku. Retinger zakpił z nich, przekazując grubą, zaklejoną kopertę, po jej otworzeniu okazało się, że zawiera plik czystych kartek. W rewanżu odstawiono go na odległy koniec lądowiska, wskutek czego nie zdążył zgłosić się do odlatującego samolotu. W drodze powrotnej z lądowiska, podczas przejazdu przez rzekę Uszwicę, zorganizowano wywrócenie bryczki, Retinger wpadł do wody, co umożliwiło skontrolowanie jego bagaży, jednak nie znaleziono żadnych notatek.
Ta próba zatrzymania, także zamachy na Retingera, wynikały wprost z ostrych sporów w Londynie i Kraju co do właściwego kierunku polityki polskiej wobec ZSRR, który przywłaszczył sobie 42,1 proc. terytorium Polski oraz pozbawił wolności 13,7 mln Polaków. Po śmierci gen. Sikorskiego głównym ośrodkiem decyzyjnym Polski została wprawdzie Komenda Główna AK, ale wśród oficerów nie było jednomyślności co do polityki wschodniej. A propos zamachu na Retingera – w monografii nie ma o nim słowa, a sprawa musiała być analizowana także przez SOE. Więcej info – tutaj
Wśród potknięć merytorycznych, które są także (jest ich niewiele) w tej monografii, najbardziej znaczące jest w mojej ocenie wadliwe zaprezentowanie działań gen. Stanisława Tatara. Zdaję sobie sprawę z tego, że pisząc o „brytyjskiej strategii” wobec Polski, Autorzy z konieczności przyjęli w wielu kwestiach brytyjski punkt widzenia, a Tatar współdzielił z Brytyjczykami naiwną miłość do Sowietów. Wiadomo mi także, że znaczna część akt sekcji polskiej SOE została zniszczona, a niemałej części jeszcze nie odtajniono.
Jednak niezrozumiałe jest dla mnie całkowite pominięcie roli Tatara w przygotowaniach do Powstania Warszawskiego, choćby tylko w oparciu o źródła polskie. Dodam w tym miejscu ustalenie wybitnego historyka Stanisława Salmonowicza:
„najnowsze badania naukowe grzebią obraz generała Tatara jako realisty; w istocie był u boku S. Mikołajczyka głównym protagonistą idei powstania, dla niej wstrzymał bezprawnie depeszę Naczelnego Wodza wzywającego do ostrożności, a po klęsce sprytnie tuszował swoją rolę inspiratora” (Powstanie Warszawskie: refleksje w 60. rocznicę, Czasy Nowożytne, XVII, Warszawa: Polskie Towarzystwo Historyczne, 2004, s. 10).
Podobnie niezrozumiałe jest – w kontekście usilnego poszukiwania przez SOE milionów dolarów z dotacji Roosevelta dla Armii Krajowej – nadzwyczaj enigmatyczne wspomnienie funduszu „Drawa”, ledwo wzmianka o milionach dolarów „znajdujących się w rękach Tatara”, dość zagadkowy akapit o samobójstwie „Hańczy” (przez lata przedstawianym przez „władzę ludową” jako „morderstwo”), wreszcie całkowite pominięcie sprawy złota FON oraz centrali konspiracyjnej „Hel”. (Zobacz także hasła Wikipedii mojego autorstwa – Fundusz „Drawa” oraz centrala konspiracyjna „Hel”)
Na marginesie można zauważyć, że operacje specjalne brytyjskiej SIS, amerykańskich: OPC oraz CIA („Ostiary”), czy MBP / NKWD („Cezary”), wreszcie działalność szpiegowskiej „piątki z Cambridge” na rzecz ZSRR miały miejsce (lub zostały ujawnione) dopiero po rozwiązaniu SOE, rzecz jasna więc nie mogły znaleźć się w omawianej publikacji. Z pewnością interesujące będzie dogłębne poznanie ich wpływu na politykę zachodnich mocarstw, naturalnie w zupełnie innej publikacji.
Ogólnie bardzo wysoko oceniam pracę pt. „Polska w brytyjskiej strategii wspierania ruchu oporu. Historia Sekcji Polskiej Kierownictwa Operacji Specjalnych (SOE)” jako rewelacyjnie wartościową poznawczo. Na tę ocenę nie ma nadmiernie wielkiego wpływu fakt, że znalazłem w niej pewne nieścisłości i mankamenty.
Przede wszystkim jednak pragnę wyrazić Autorom gorące podziękowanie za prostą, ale prawdziwą definicję „pierwszych Cichociemnych”:
„skoczkowie spadochronowi przerzucani do okupowanej Polski drogą lotniczą dla zasilenia m.in. Komendy Głównej ZWZ i komend niższego szczebla oraz komórek specjalnych do spraw sabotażu i dywersji.” (s. 127)
Po tym, jak usiłował zmajstrować na nowo definicję „cichociemnych” dr Waldemar Grabowski z IPN, to naprawdę nadzwyczaj ożywcze sformułowanie…
Co do pewnych mankamentów publikacji, postaram się je wskazać, mam nadzieję, że według „precedencji”:
1/ Krzywdząco dla Polski marginalne potraktowanie polsko – brytyjskiej współpracy wywiadowczej, której znaczące efekty (prawie połowa wszystkich meldunków wywiadowczych dla aliantów), w mojej ocenie musiały mieć wpływ na brytyjską strategię wobec Polski. Przyznaję, że zagadnienie jest dość złożone, bo polsko – brytyjskie relacje w tej sferze zasadniczo przebiegały dwutorowo, poprzez kontakty zarówno z Oddziałem II jak i Oddziałem VI SNW, a sporą część ustaleń zawiera dwutomowa publikacja zawierająca ustalenia Polsko – Brytyjskiej Komisji Historycznej (Polsko – brytyjska współpraca wywiadowcza podczas II wojny światowej. Ustalenia Polsko – Brytyjskiej Komisji Historycznej, Naczelna Dyrekcja Archiwów Państwowych, t. I. Warszawa 2004 ISBN 83-89115-11-5, t. II 2005, ISBN 83-89115-37-9).
Ale wspomnienie o „Enigmie” w jednym akapicie? W mojej ocenie to właśnie sukcesy wywiadowcze Polaków były główną przyczyną kontynuowania wsparcia (z czasem coraz bardziej pozornego) dla Armii Krajowej. Mjr dypl. Jan Jaźwiński wprost podaje, że taka była praprzyczyna brytyjskiego zainteresowania polskimi „lotami łącznikowymi”.
2/ Brytyjskie „wsparcie w zakresie łączności” zostało zaprezentowane w publikacji tak, jakby polskie znaczące dokonania w tej sferze pojawiły się dopiero w 1942, w związku z działalnością Polskich Wojskowych Warsztatów Radiowych. Być może taka była optyka brytyjska, choć Autorzy przytaczają opinię, iż radiostacje konstrukcji inż Tadeusza Heftmana „były w tym czasie uważane jako najlepsze do pracy konspiracyjnej, w tym wywiadowczej” (s. 246).
Dodać należy, że konstrukcje radiostacji braci Danielewiczów oraz Heftmana (wszyscy z Sosnowca) zdobyły złote medale na Pierwszej Ogólnokrajowej Wystawie Radiowej w Warszawie, zorganizowanej od 15 do 24 maja 1926. Założona w 1928 roku Wytwórnia Radiotechniczna AVA, jak to ujął ppłk. dypl. inż. Tadeusz Lisicki – „prawie od czasu swego powstania była głównym dostawcą sprzętu radiowego i specjalnego dla Sztabu Głównego i odegrała znaczną rolę w rozwiązaniu „Enigmy” (Historia i metody rozwiązania niemieckiego szyfru maszynowego „ENIGMA”, źródło: Instytut Piłsudskiego w Londynie, Kolekcja akt Stefana Mayera, zespół nr 100, teczka nr 709/100/53). Wprawdzie SOE jeszcze nie istniało, ale nie sądzę, aby przynajmniej niektóre sukcesy polskich łącznościowców nie były znane brytyjskiej SIS, istniejącej od 1909, której oficerowie współtworzyli SOE.
3/ Pominięcie polskich doświadczeń w zakresie „piechoty powietrznej” oraz „specjalsów”. Albo z nadzwyczaj brytyjskiej perspektywy, albo wskutek braku rzetelnych źródeł, Autorzy piszą: „Jesienią 1942 r. zwerbowano 15-osobową grupę lotników, którzy po przeszkoleniu mieli zostać następnie przerzuceni do kraju. Jednym z nich był ppłk Roman Rudkowski (…)” (s. 243).
Otóż Rudkowski nie musiał być „werbowany”, bowiem od początku uczestniczył w realizacji przedwojennej, awangardowej koncepcji Sztabu Głównego Wojska Polskiego, której istotą było powołanie wojsk powietrzno – desantowych oraz wyszkolenie komandosów – spadochroniarzy do zadań specjalnych. Realizując ją, organizowano od 1936 wspierane przez państwo cywilne szkolenia spadochronowe LOPP, produkowano (licencyjne) spadochrony „Polski Irvin”, zbudowano 16 wież spadochronowych, utworzono Wojskowy Ośrodek Spadochronowy w Bydgoszczy oraz zorganizowano dwa kursy dla spadochroniarzy do zadań specjalnych.
W ramach przygotowań do zadań specjalnych m.in. wykonano zasobniki towarowe (o ładowności 120kg) z amortyzatorami (tzw. odbojnikami) na potrzeby zrzutów sprzętu. Na początku listopada 1938 rozpoczęto formowanie wspierającego te zadania Wydzielonego Dywizjonu Towarzyszącego z 4 Pułku Lotniczego w Toruniu, jego dowódcą został późniejszy Cichociemny, mjr. pil. Roman Rudkowski. Warto też dodać, że pierwszą polską publikacją nt. ofensywnego wykorzystania spadochronu był – dziesięć lat przed wybuchem II wojny św. – artykuł mjr dypl. pil. Mariana Romeyki pt. „Wyprawy specjalne”. Więcej info – Prekursorzy Cichociemnych
4/ Autorzy zauważają w kontekście SOE, że „Strona brytyjska przekazywała też potrzebne materiały do wyrobienia cichociemnym fałszywych dokumentów.” (s. 231). Niestety nie ustalili, że te fałszywe dokumenty były w sporej mierze „polskiej produkcji”. Rzecz w tym, że brytyjski ośrodek fałszowania dokumentów (także pieniędzy, w tym okupacyjnych złotych) w Briggens, funkcjonował wprawdzie pod brytyjskim kierownictwem Cpt. Morton Bisset’a – ale początkowo uwzględniał tylko polskie potrzeby oraz do końca działał z udziałem polskich specjalistów.
Legalizacją (czytaj: fałszerstwami) zajmował się w nim doświadczony polski fałszerz Jerzy Maciejewski, przedwojenny pracownik Samodzielnego Referatu Technicznego Oddziału II (wywiad) Sztabu Generalnego WP. Przy podrabianiu dokumentów dla Cichociemnych pracowali także dwaj inni Polacy: Ludwik Surala i Dariusz Sobierajczyk. Ogółem podczas wojny w tym ośrodku wytworzono ok. 275 tysięcy (sic!) różnych dokumentów dla ruchów oporu w okupowanej Europie, w tym ok. 50 mln okupacyjnych złotych dla Armii Krajowej.
5/ Autorzy popełniają błąd, pisząc, iż „pierwszym kurierem” Naczelnego Wodza był płk August Emil Fieldorf, wysłany z Londynu do Polski 17 lipca 1940 (s.115). W pewnym sensie zaprzeczają sami sobie, bowiem na str. 64 prawidłowo opisują misję mjr Edmunda Galinata (późniejszego dowódcę Samodzielnej Kompanii Grenadierów), który 26 września 1939 został wysłany do Polski jako kurier przez (poprzedniego) Naczelnego Wodza. Nawet gdyby go pominąć, Fieldorf nie był „pierwszym kurierem”. 19 października 1939 wyruszył bowiem do Polski emisariusz Naczelnego Wodza rtm Feliks Szymański, późniejszy Cichociemny.
Wskazane nieścisłości nie mają zasadniczego znaczenia dla oceny niezwykle wysokiej wartości poznawczej publikacji prof dr hab. Jacka Tebinki oraz dr hab. Anny Zapalec. Szczerze i entuzjastycznie rekomenduję zakup i lekturę tej niezwykłej publikacji. Radzę się spieszyć, bowiem jak ustaliłem w wydawnictwie „Neriton”, wprawdzie z uwagi na znaczne zainteresowanie szykuje się dodruk książki, ale w mojej ocenie rychło będzie potrzebny kolejny. Publikacja niezwykła, stanowić będzie z pewnością solidny fundament pod kompendium rzetelnej wiedzy o 316 Cichociemnych – spadochroniarzach Armii Krajowej. Dziękuję i polecam 🙂
Ryszard M. Zając
Jacek Tebinka, Anna Zapalec, Polska w brytyjskiej strategii wspierania ruchu oporu. Historia Sekcji Polskiej Kierownictwa Operacji Specjalnych (SOE), Neriton, Warszawa 2021, ISBN 978-83-66018-94-5 (druk), ISBN 978-83-66018-95-2 (e-book). 575 str. Publikacja powstała w ramach projektu (o tym samym tytule) sfinansowanego przez Narodowe Centrum Nauki (grant nr 2015/19/B/HS3/01051).
PS. Po napisaniu tej recenzji otrzymałem miłego oraz rzeczowego maila od Autorów, zawierającego także pochlebną ocenę portalu 🙂 Niestety, ma charakter prywatny, więc nie mogę go opublikować. Bardzo serdecznie dziękuję 🙂
Pan Radosław Kotowicz, student Uniwersytetu Pedagogicznego w Krakowie, był uprzejmy przesłać mi pytania do wywiadu, który został opublikowany w pracy licencjackiej:
promotor: dr Paweł Łubiński. W mojej ocenie pytania są istotne, a moje odpowiedzi mogą choć trochę pomóc w refleksji nad tym nader istotnym zagadnieniem. Zdecydowałem się więc udostępnić (za zgodą Autora) pracę oraz opublikować te pytania wraz z odpowiedziami:
Kultywowanie pamięci Cichociemnych oraz postrzeganie działań Cichociemnych podczas II wojny światowej.
Jak postrzegani są działający podczas II wojny światowej Cichociemni?
Wywiad zostanie przeprowadzony przez Radosława Kotowicza, studenta Uniwersytetu Pedagogicznego w Krakowie, na kierunku Bezpieczeństwo Państwa.
Wywiad zostanie wykorzystany do pracy licencjackiej o tytule: „Rola Cichociemnych podczas II wojny światowej, kultywowanie pamięci oraz przejęcie tradycji przez JW GROM”.
Promotor: dr Paweł Łubiński.
Wywiad zostanie przeprowadzony z wnukiem Cichociemnego por. Józefa Zająca (1902-1968) ps. Kolanko, Rozdzielacz, Zawór, vel Józef Synek – Ryszardem M. Zającem.
Imię i Nazwisko: Ryszard M. Zając.
Miejscowość i data przeprowadzenia wywiadu: Kraków, 08.05.2022
Stanowisko osoby, z którą zostanie przeprowadzony wywiad:
Prezes Zarządu Fundacji – Ryszard M. Zając, dziennikarz, były poseł na Sejm R.P. II kadencji (1993 – 1997), były franciszkanin – reformata (1985-1987), pierwszy więzień polityczny III R.P. (1992), były działacz opozycji demokratycznej, redaktor i wydawca pisma młodzieży solidarnej BAJTEL, wyróżnionego przez nielegalne wówczas Stowarzyszenie Dziennikarzy Polskich Nagrodą im. Po prostu za rok 1987, w kategorii gazet „wolnych ptaków”.
Prezes Zarządu jest wnukiem Cichociemnego por. Józefa Zająca (1902-1968) ps. Kolanko, Rozdzielacz, Zawór, vel Józef Synek, uczestnika wojny polsko – bolszewickiej, kampanii francuskiej, Powstania Warszawskiego, odznaczonego Srebrnym Krzyżem Zasługi, czterokrotnie Medalem Wojska, czterokrotnie Krzyżem Walecznych.
Pracę nad Projektem CICHOCIEMNI rozpocząłem w styczniu 2016. Pierwszym krokiem była digitalizacja dokumentów, zdjęć, oznak i innych artefaktów związanych z Cichociemnymi, znajdujących się w Sali Tradycji Jednostki Wojskowej GROM. Prace digitalizacyjne były możliwe dzięki zgodzie, jaką moja fundacja otrzymała od Dowództwa Generalnego Rodzajów Sił Zbrojnych oraz „Porozumieniu” jakie podpisałem z dowódcą JW GROM.
Później podjąłem poszukiwania artefaktów dotyczących Cichociemnych oraz m.in. prace digitalizacyjne w wielu innych instytucjach, także uczelniach oraz muzeach. Obecnie prowadzę intensywne kwerendy w archiwach. Efektem wszystkich moich działań są treści popularyzujące historię Cichociemnych, publikowane na portalu elitadywersji.org a także na fanpage oraz w grupie na Facebooku. Zbieram materiały do swojej książki o Cichociemnych spadochroniarzach Armii Krajowej.
Na początku chciałem tylko dowiedzieć się czegoś więcej o swoim Dziadku – Cichociemnym. Szybko spostrzegłem, że nie sposób w pełni zrozumieć idei Cichociemnych tylko na przykładzie jednego życiorysu. Trzeba poznać życiorysy wszystkich 316 Cichociemnych, ale także osób zaangażowanych w realizację tej idei. Aby zrozumieć Cichociemnych, trzeba również poznać cały kontekst społeczno – militarno – polityczny tamtych lat, osadzić w tamtych realiach splatające się życiorysy żołnierzy w służbie specjalnej, walczących o wolną Polskę..
Percepcja Cichociemnych w naszym społeczeństwie – choć zasłużenie cieszą się Oni bardzo dużym uznaniem i respektem wśród Polaków – jest jednak wciąż bardzo powierzchowna. Nasza społeczna pamięć o Cichociemnych jest bardzo „dziurawa”, niestety nie uwzględnia kluczowych elementów wspaniałej idei Cichociemnych. Ideą Projektu jest możliwie wszechstronne przybliżenie społeczeństwu idei Cichociemnych oraz Ich sylwetek, utrwalenie pamięci o 316 Cichociemnych spadochroniarzach Armii Krajowej.
Celem Projektu jest opracowanie kompendium wiedzy o 316 Cichociemnych spadochroniarzach Armii Krajowej, zdobycie i udostępnienie do użytku publicznego wszelkich istotnych informacji związanych z realizacją przez Nich maksymy „Wywalcz Jej wolność lub zgiń” oraz hasła – „Tobie Ojczyzno”. Celem Projektu w sferze aksjologicznej jest promowanie patriotyzmu, utrwalanie postaw patriotycznych.
Moim marzeniem jest powstanie – choćby tylko wirtualnego – Muzeum Cichociemnych, które w formie atrakcyjnej zwłaszcza dla młodych ludzi prezentowałoby historię pierwszych polskich „specjalsów”. Na to jednak potrzeba dużych funduszy i politycznego wsparcia. Tego brakuje.
Ta „informacja”, choć przydługa, z konieczności jest skróconym zapisem moich działań. Są one połączeniem poszukiwań z udostępnianiem, popularyzacją wiedzy (zdobytej w ich wyniku) o 316 Cichociemnych. Ostatnio, dzięki kwerendzie w Arolsen Archives udało mi się ustalić, że Cichociemny por. Oskar Farenholc, jako John Oskar Kennedy został wywieziony do obozu koncentracyjnego KL Mathausen – Gusen, prawdopodobnie tam zginął po 15 grudnia 1944. Dotąd sądzono, że w lipcu 1944 został wywieziony z Pawiaka do obozu koncentracyjnego KL Gross-Rosen lub zginął 3 sierpnia 1944. Uważam, że możliwie najpełniejsza wiedza o Cichociemnych, zrozumienie istoty Ich walki o wolną Polskę, wydatnie sprzyja ożywieniu i utrwaleniu pamięci o Cichociemnych. Muszę przyznać, że w pewnym sensie jestem jednoosobową „placówką” badawczą oraz edukacyjną.
Mam za sobą bardzo wiele działań i wciąż niemało przede mną. Ich istota sprowadza się do ustawicznych poszukiwań informacji oraz artefaktów dotyczących Cichociemnych oraz udostępnianiu wyników tej pracy w miarę na bieżąco na portalu elitadywersji.org oraz na fanpage i w grupie na Facebooku. Ponadto na bieżąco dokonuję aktualizacji (lub piszę je na nowo) odpowiednich haseł Wikipedii. Udało mi się dość znacznie „odchwaścić” hasła w Wikipedii dotyczące problematyki Cichociemnych.
Warto podkreślić, że w toku prowadzonych przeze mnie poszukiwań zdigitalizowałem olbrzymią ilość artefaktów związanych z Cichociemnymi, które dotąd nie były publicznie dostępne. Największa ich liczba pochodzi z JW GROM, ale udało mi się dotrzeć do dotąd szerzej nieznanych dokumentów, artefaktów bądź publikacji (np. w maszynopisie) m.in.. w Centrum Szkolenia Łączności i Informatyki w Zegrzu (maszynopisy Zbigniewa S. Siemaszko, instrukcja radiostacji AP-5), Państwowym Muzeum Auschwitz – Birkenau (grypsy obozowe), Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego (zdjęcia radiostacji AP-5) itp. Więcej informacji o tych działaniach znajduje się na stronie – Informacja o realizacji projektu
Podkreślenia wymaga także, że w wyniku moich działań powstały unikalne treści – niektóre nigdy dotąd nie będące w polu czyjegokolwiek zainteresowania. Są to moje własne historyczne „odkrycia”. Efektem działań w Projekcie są nie tylko w miarę uszczegółowione, zauważalnie poprawione w oparciu o kwerendę z wielu źródeł, biogramy 316 Cichociemnych, ale także ok. 470 stron portalu elitadywersji.org oraz 29 unikalnych baz danych. Treści powstały także w wyniku kwerendy posiadanych przeze mnie ponad 600 publikacji dotyczących Cichociemnych (niektóre zawierają liczne nieścisłości, wzajemnie sprzeczne ze sobą informacje).
Udało mi się także „odnaleźć” Cichociemnego – uczestnika Powstania Warszawskiego (który dotąd był pomijany). Po sprawdzeniu moich danych Muzeum Powstania Warszawskiego wpisało Go do bazy uczestników Powstania. Z niezrozumiałych dla mnie względów IPN uchyla się od poprawienia swoich błędnych danych. W wyniku kwerendy, także m.in. dzięki „indeksowi represjonowanych” (pierwotnie projekt ośrodka „Karta”) udało mi się m.in. ustalić miejsca pobytu niektórych Cichociemnych w sowieckich łagrach. Ustaliłem skalę represji: niemieckich, sowieckich oraz władz „Polski Ludowej” wobec Cichociemnych. Informacje nt. represji udostępniłem na portalu elitadywersji.org oraz w odpowiednich hasłach Wikipedii. Tego rodzaju informacje nie były dotąd publicznie dostępne…
Niestety, dosyć często pojawiają się błędy faktograficzne, terminologiczne (zwłaszcza wokół „listy Cichociemnych”), a także błędne uproszczenia (np. jakoby byli „agentami SOE” albo „żołnierzami PSZ”, jakoby istniał jakiś jeden „kurs cichociemnego”, jakoby Cichociemni byli „szkoleni wg. standardów SOE” itp. itd.) Staram się reagować na błędy istotne, najbardziej ewidentne oraz najbardziej rażąco odbiegające od prawdy historycznej.
Spośród dotąd wydanych ponad 600 najbardziej wartościowych publikacji książkowych i artykułów dotyczących Cichociemnych, część zawiera (na szczęście w niezbyt dużym stopniu) błędne dane oraz wykluczające się informacje. Publikacje „internetowe” zawierały dotąd (m.in. na stronach Polskiego Radia) dosyć liczne uproszczenia i przekłamania.
Z satysfakcją obserwuję, że od ok. dwóch lat publikacje są coraz bardziej rzetelne, zawierają więcej precyzyjnie wskazanych faktów historycznych. Nierzadko nawet artykuły są wcześniej ze mną konsultowane – pod kątem ich poprawności merytorycznej. Smutnym wyjątkiem na tle widocznej ogólnej poprawy jakości publikacji nt. Cichociemnych była okolicznościowa publikacja dr Krzysztofa A. Tochmana (IPN), w której znalazłem rekordową ilość istotnych merytorycznych błędów – Rocznica pełna błędów
Najnowsza moja interwencja dotyczy opublikowania błędnej dezinformacji – jakoby Cichociemni byli „agentami SOE” – na portalu brytyjskiej organizacji pozarządowej English Heritage, w 80 rocznicę powstania ośrodka szkoleniowego Cichociemnych Audley End. Próbowałem zainteresować tym przekłamaniem redakcję „dzieje.pl” oraz PAP i kilka redakcji prasowych, niestety bez skutku. Z satysfakcją mogę odnotować, że właśnie otrzymałem maila z podziękowaniem za wytknięcie tego błędu oraz obietnicą jego szybkiego poprawienia od dr Andrew Hann (Properties Historians’ Team Leader, Curatorial Department, English Heritage). W mailu był uprzejmy także napisać – „bardzo interesujące było dla mnie badanie cichociemnych przez ostatnie kilka lat, a Twoja własna strona internetowa [elitadywersji.org] była dla mnie i moich kolegów bardzo przydatnym źródłem informacji.”
Przyczyny rozmaitych błędów są różne i są złożone. Praprzyczyną jest brak jednej (czy też wiodącej) placówki badawczej (muzealnej) zajmującej się problematyką Cichociemnych. Skoro brak rzetelnych ustaleń, a w internecie mnóstwo przekłamań i uproszczeń – to nierzadko są one powielane. Oczywiście najbardziej istotną przyczyną jest brak należytej rzetelności, staranności w prezentowaniu problematyki Cichociemnych oraz uleganie niestety wciąż rozpowszechnianym, błędnym stereotypom.
Kiedyś jednym z głównych błędów np. w Wikipedii (obok fatalnej, infantylnie przekłamanej, treści hasła zasadniczego „Cichociemni” – którego poprawienie wymagało znacznego wysiłku) było np. powielanie w prawie wszystkich biogramach Cichociemnych nieprawdziwego sformułowania o „szkoleniu konspiracyjnym” oraz przekłamana nazwa szkolenia z zakresu wywiadu.
W pierwszym przypadku autorzy haseł bezkrytycznie powtarzali (za treścią biogramów ze „Słownika Biograficznego Cichociemnych” dr Krzysztofa Tochmana) frazę o szkoleniu „konspiracyjnym”. Była rażąco błędna, bo szkolenia odbywały się w Wielkiej Brytanii oraz Włoszech, bynajmniej nie w warunkach niemieckiej okupacji Anglii czy Włoch – były to szkolenia tajne, do pracy w konspiracji. Brak należytej precyzji spowodował powstanie istotnego błędu ahistorycznego. Czyli przyczyną tego błędu było bezrefleksyjne powtarzanie „za autorytetem”.
W drugim przypadku zamiast prawidłowej nazwy kursu „Oficerski Kurs Doskonalący Administracji Wojskowej” (kryptonim szkoły wywiadu) bądź używano w nazwie słowa „Doskonalenia”, bądź też powielano nazwę „Polska Szkoła Wywiadu”, czyniąc błędnie z nazwy potocznej nazwę własną. Przyczyną tego błędu było odwoływanie się do innych publikacji – bez sprawdzenia informacji źródłowych.
Obecnie dominują trzy główne błędy:
1/ twierdzenie, że Cichociemni „byli żołnierzami Polskich Sił Zbrojnych na Zachodzie” – owszem, byli – ale wcześniej, zanim zostali Cichociemnymi; czyli żołnierzami Armii Krajowej w służbie specjalnej. „Przy okazji” powiela się z przyczyn politycznych historyczny błąd, jakoby Armia Krajowa była częścią Polskich Sił Zbrojnych, podczas gdy formalnie (w świetle polskiego prawa) nie była – zobacz status prawny AK
2/ wywód jakoby Cichociemni byli „szkoleni przez SOE”, „według standardów SOE” itp. Ostatnio nawet pojawiła się wciąż powracająca nieprawdziwa teza, jakoby Cichociemni byli „agentami SOE”. Wyjaśniałem to kilkakrotnie, m.in. Bajki o SOE oraz Współpraca Polaków z SOE. Niestety, ten istotny błąd – odbierający zasługi Polakom – wciąż powraca; jego przyczyną jest z jednej strony brak rzetelnej wiedzy o Cichociemnych, ich szkoleniu oraz organizacji zrzutów dla AK; z drugiej zaś anglomania, a może nawet ojkofobia?
3/ pogląd, iż Cichociemnych nie było 316 tylko „o wiele więcej”. Nosiciele tego fałszywego poglądu nie chcą dostrzec, że zdecydowanie przeciwne jest mu np. zasłużone Studium Polski Podziemnej w Londynie (gdzie przechowywane są teczki personalne Cichociemnych). Pogląd lansowany jest usilnie zwłaszcza przez dr Wojciecha Grabowskiego (IPN), jak sądzę z przyczyn „grantowych” – zobacz Kontrowersje wkół liczby Cichociemnych
Cichociemni – idea oraz biografie 316 spadochroniarzy w służbie specjalnej AK mogą i często są dobrym wzorcem patriotycznej postawy. Staram się dostarczać wiedzy merytorycznej umożliwiającej podejmowanie wielu działań krzewiących ducha patriotyzmu. Niestety, z uwagi na ogrom pracy jaką samotnie wykonuję w Projekcie (i jaka jeszcze jest przede mną) nie jestem już w stanie osobiście angażować się w działania wychowawcze, pewnie też nie byłbym nadmiernie dobrym wychowawcą. Ale wiadomo mi, że moja praca jest wykorzystywana w takich inicjatywach – jestem proszony o zgodę na wykorzystanie materiałów, konsultacje niektórych treści itp.
Można o tym napisać rozprawę doktorską. W skrócie – w mojej ocenie tego rodzaju działania niestety często są bardzo powierzchowne oraz podejmowane incydentalnie. Pomimo politycznych deklaracji brakuje systemowego podejścia do takiej działalności oraz do tej problematyki.
W mojej ocenie historia Cichociemnych jest dość dobrze znana, niestety jednak – bardzo powierzchownie, wręcz „hasłowo”. Wciąż wydają się dominować stereotypy, przekłamania i uproszczenia. Rekordowa liczba istotnych błędów w „okolicznościowej” publikacji IPN autorstwa dr Tochmana jest bardzo smutnym świadectwem „wiedzy” społecznej o Cichociemnych. Jeśli na tego rodzaju błędy pozwala sobie naukowiec, akurat z IPN, przecież jakby „specjalizujący” się w problematyce Cichociemnych – to jest to bardzo, bardzo smutny przyczynek do rozważań o znajomości historii Cichociemnych w społeczeństwie…
W mojej ocenie, opartej na relacjach i reakcjach wielu osób, niezwykła historia Cichociemnych przyciąga i fascynuje zarówno młodszych jak i starszych. Ma w sobie wszystkie istotne elementy, które potrafią wzbudzić naturalną ciekawość i zainteresowanie wśród większości społeczeństwa. Tym bardziej smutne jest, że taką piękną kartę polskiej historii traktujemy tak bardzo nierzetelnie.
Cichociemni byli – patrząc w szerszym kontekście – „elementem” nowatorskiej idei powstania powszechnego (w końcowej fazie wojny), przeprowadzonego przy wsparciu awangardowego wówczas w sztuce wojennej tzw. „uderzenia powierzchniowego” (powietrznodesantowego). Idea powstania powszechnego (nota bene, także słabo znana) była głównym celem strategicznym ZWZ/AK.
Cichociemni byli widoczną i okazałą emanacją przedwojennych działań Sztabu Głównego Wojska Polskiego, sytuujących Polskę w ścisłej światowej elicie państw tworzących wojska powietrznodesantowe. Byli także w ścisłej światowej elicie powstających wówczas na świecie formacji wojsk specjalnych.
Podczas wojny prowadzonej w okupowanej przez Niemców i Sowietów Polsce, Cichociemni byli nie tylko widocznym (dla wtajemniczonych żołnierzy, ale także jako podmiot antyokupacyjnej, żywej narracji Polaków) znakiem „rządu londyńskiego”, symbolem ciągłości Państwa Polskiego, ale także nadzwyczaj nowatorską jakością na polu walki. Dzięki ostrej selekcji oraz wszechstronnemu wyszkoleniu potrafili wszystko i byli zdolni do wszystkiego. Jednak Ich bojowy potencjał – z przyczyn od Nich niezależnych – nie został w pełni wykorzystany.
To pytanie w mojej ocenie powinno stać się podstawą poważnego projektu badawczego. Nie natrafiłem dotąd na merytorycznie pogłębione, rzetelne publikacje na ten temat, poza dość powierzchownym artykułem dr hab. Jacka Sawickiego pt. Cichociemni – nowa jakość na polu walki, w: Biuletyn Informacyjny nr 2 (386), luty 2021 s. 13-17.
Zważywszy na rolę, jaką Cichociemni odegrali w dowodzeniu, szkoleniu, nawet w zaopatrzeniu Armii Krajowej wydaje się oczywiste, że Cichociemni byli bardzo znaczącą „wartością dodaną” dla Armii Krajowej. Cała sieć łączności (50 z 57 radiostacji) Armii Krajowej funkcjonowała dzięki 50 CC. Podczas Powstania Warszawskiego w sieci łączności AK pracowało 12 CC (na 9 radiostacjach). Rzetelna refleksja na temat roli CC w AK wymaga jednak pogłębionego podejścia do problemu.
Jest pewne, że Cichociemni mogliby być jeszcze bardziej wartościowi dla Armii Krajowej, gdyby nie kunktatorska postawa Brytyjczyków (zwłaszcza Foreign Office) i polityczne decyzje aliantów, traktujących Polskę jako trzeciorzędny teatr zmagań wojennych oraz strefę wpływów sowieckich. Efektem tej postawy aliantów było traktowanie „po macoszemu” wsparcia dla Armii Krajowej udzielanego za pośrednictwem Oddziału VI (Specjalnego) Sztabu Naczelnego Wodza oraz brytyjskiej SOE Special Operations Executive).
Nie wykluczam, że mogły zdarzyć się przypadki podjęcia takiej współpracy z tzw. niskich pobudek. Sądzę, że z uwagi np. na wysokie wymagania moralne stawiane kandydatom na Cichociemnych skala tego zjawiska nie powinna być zbyt duża. Z drugiej strony, ogrom represji bezpośrednio po wojnie był dużym wyzwaniem dla wszystkich patriotycznie nastawionych Polaków. Niestety, w tamtym czasie wielu ludzi złamano brutalnymi i perfidnymi metodami…
W mojej ocenie należy szczególnie ostrożnie podchodzić do tej problematyki, aby nie skrzywdzić żadnego Bohatera. Ewentualna współpraca ze służbami po wojnie na pewno – poza bardzo nielicznymi przypadkami – nie przekreśla wszystkich zasług danej osoby podczas wojny. Z drugiej strony, trudno takiego współpracownika stawiać za wzór moralny, zwłaszcza ludziom młodym, nie potrafiącym nieraz dostrzec złożoności czy subtelności ludzkich postaw w określonym kontekście społeczno – politycznym.
W swojej pracy popularyzatorskiej przyjąłem zasadę, że CC będący na tzw. „liście Tochmana” są niejako „w cieniu”, tzn. nie wspominam rocznicy ich urodzin, co zawsze jest powodem do publicznej prezentacji biogramu danego Cichociemnego. CC z „listy Tochmana” są przeze mnie wskazywani w działaniach popularyzatorskich tylko jako członkowie danej ekipy skoczków. Sama „lista” jest w mojej ocenie oparta o zbyt enigmatyczne, nieznane opinii publicznej źródła, niekiedy także o dosyć dowolne lub wątpliwe interpretacje. Rzetelność jej autora w mojej ocenie także budzi uzasadnione wątpliwości – zobacz Rocznica pełna błędów
W niektórych przypadkach trudno nawet mówić o „informacji” – są tylko nazwiska wymienione w artykule, np. jednym zdaniem. To zdecydowanie nierzetelne i niewystarczające. W mojej ocenie wszelkie źródłowe informacje, dokumenty itp. dotyczące tego rodzaju kwestii powinny być publicznie dostępne. Tylko wtedy można samodzielnie wyrobić sobie opinię na temat zachowania i postaw danej osoby oraz ówczesnego kontekstu takich sytuacji.
Dotąd brak jakichkolwiek – publicznie dostępnych – badań na ten temat. Są tylko cztery artykuły dr. Tochmana (w większości powielające te same tezy). Poleganie wyłącznie na twierdzeniu dr Tochmana w tak delikatnej i istotnej kwestii byłoby rażąco nierzetelne zwłaszcza że autor tych „informacji” dał przykład rażąco lekceważącego i nierzetelnego podejścia do mniej „delikatnych” faktów dotyczących Cichociemnych – Rocznica pełna błędów
W realnej płaszczyźnie działania Cichociemnych przyczyniły się do wielu znaczących sukcesów Armii Krajowej. Brak jest jednak pogłębionych badań tego zagadnienia. Cichociemny Stefan Ignaszak kierował siatkami wywiadu ofensywnego AK, rozpracowującymi niemiecki przemysł zbrojeniowy na terenie III Rzeszy oraz Generalnego Gubernatorstwa (jednym z Jego sukcesów było rozpracowanie niemieckiej broni V-1 i V-2), Cichociemny Janusz Prądzyński zdobył plany prototypów niemieckich czołgów „Panther” i broni przeciwpancernej „Panzerfaust” – to przykłady realnego wpływu CC na sukces aliantów.
Warto zauważyć także istotny kontekst działań związanych z Cichociemnymi, mianowicie wzorowanie się brytyjskiej tajnej agendy rządowej (także jej szefa) Special Operations Executive na polskich działaniach, również tworzenie pierwszych jednostek powietrznodesantowych w oparciu o polskie wzorce m.in. przedwojenny dorobek Sztabu Głównego Wojska Polskiego (m.in. Wojskowy Ośrodek Spadochronowy w Bydgoszczy), standardy wypracowane bezpośrednio po wybuchu wojny przez zaangażowanych w te działania oficerów. W pewnym sensie można powiedzieć, że byliśmy przykładem dla Europy i świata. Niezależnie od sowieckich poczynań w Polsce wyrobiliśmy sobie znakomitą markę w niełatwym świecie „specjalsów”…
Cichociemni mieli realne szanse znaczącego wpłynięcia na powojenne losy Polski – nawet pomimo Jej usilnego komunizowania przez Sowietów. Licznie zaangażowali się – jako Żołnierze Wyklęci – w działania Delegatury Sił Zbrojnych na Kraj, organizacji „NIE”, później także Zrzeszenia Wolność i Niezawisłość, w tym Delegatury Zagranicznej WiN oraz innych organizacji antykomunistycznych. Wielu Cichociemnych angażowało się przez lata po wojnie w antykomunistyczne operacje specjalne. M.in. płk Adam Boryczka był kurierem Delegatury Zagranicznej WiN, kpt. Jan Nowak-Jeziorański pod koniec 1951 został dyrektorem amerykańskiej rządowej Rozgłośni Polskiej Radia Wolna Europa. Cichociemny Roman Rudkowski werbował polskich pilotów do lotów w tajnych operacjach CIA samolotami C-47 Skytrain (Dakota), C-54, z bazy USAF w Wiesbaden.
Historia napisała jednak smutną pointę. Bohaterstwo Armii Krajowej finalnie zakończyło się zdradą USA i Wielkiej Brytanii oraz oddaniem Polski do sowieckiej strefy wpływów. Bohaterstwo Cichociemnych zakończyła sowiecka infiltracja Londynu (tzw. piątka z Cambridge, w tym osławiony Kim Philby) oraz zdrada w „polskim Londynie” prosowieckiego gen. Stanisława Tatara, który doprowadził do samobójczej, zbędnej „akcji Burza„, żwawo podjudzał do tragicznie zakończonego Powstania Warszawskiego, sparaliżował powojenną walkę o wolną Polskę m.in. organizując fałszywą „centralę konspiracyjną Hel”, defraudując państwowe pieniądze funduszu „Drawa” oraz przekazując władzom „Polski Ludowej” ok. 3 tys. teczek personalnych i dokumentów Oddziału VI (Specjalnego)…
Decyzja ministra obrony narodowej z 04 sierpnia 1995 nr 199/MON o nadaniu Jednostce Wojskowej GROM imienia Cichociemnych Spadochroniarzy Armii Krajowej oraz zobowiązaniu jej do kontynuowania Ich tradycji była niezwykle trafna. Starannie wyselekcjonowani żołnierze tej jednostki są profesjonalnie oraz możliwie wszechstronnie wyszkoleni, wyposażeni, przygotowani do prowadzenia szczególnie na terenie państw wrogich, objętych wojną, kryzysem itp. wszelkich operacji specjalnych; są więc naturalnymi kontynuatorami działań Cichociemnych.
Dowództwo JW GROM odwołuje się w procesie szkoleniowym swoich żołnierzy do tradycji oraz symboliki Cichociemnych. M.in. na wniosek dowódcy GROM minister obrony narodowej 8 czerwca 2009 wprowadził do użytku naszywkę „CICHOCIEMNY” dla żołnierzy Zespołów Bojowych Jednostki Wojskowej 2305, którzy pomyślnie ukończyli kurs podstawowy oraz specjalistyczne szkolenie bojowe. Dzięki temu można uznać, że wprost są kolejnymi Cichociemnymi…
Niezwykle istotne jest także to, że JW GROM opiekuje się licznymi grobami Cichociemnych oraz jest od wielu lat współorganizatorem dorocznego Zjazdu Cichociemnych i Ich Rodzin. Także dzięki takim działaniom pogłębiona pamięć o Cichociemnych jest wciąż żywa, wciąż wpływa na postawy propatriotyczne Polaków…
Cała praca licencjacka do pobrania – Radosław Kotowicz – „Rola Cichociemnych podczas II wojny światowej, kultywowanie pamięci oraz przejęcie tradycji przez JW GROM” (plik pdf).
Ocena pracy: bardzo dobry (5.0)
Opinia promotora, dr Pawła Łubińskiego: „(…) Praca dyplomowa poświęcona jest Cichociemnym oraz spadkobiercom ich tradycji, a więc Jednostce Wojskowej GROM. Autor na łamach pracy przedstawia i analizuje zagadnienia związane z historią Cichociemnych, ich wierną służbą Ojczyźnie, wyszkoleniem i zadaniami JW GROM. Autor skupia się na aspekcie kultywowania pamięci Cichociemnych oraz krzewienia ducha patriotyzmu wśród młodzieży, gdzie rozważania na ten temat zostały przedstawione w formie wywiadu, dzięki wielkiemu zaangażowaniu wnuka Cichociemnego por. Józefa Zająca (1902-1968) ps. Kolanko, Rozdzielacz, Zawór, vel Józef Synek – Ryszarda M. Zająca. Aspekt kultywowania pamięci rozważany jest na podstawie działalności Pana Ryszarda M. Zająca w tym obszarze (s. 75-76). Treść pracy jest więc zbieżna z kierunkiem kształcenia Autora. Autor wykazał się bardzo dobrą znajomością analizowanych zagadnień. Swój wywód oparł na analizie literatury zwartej oraz źródeł internetowych. Odpowiednio zastosowana została również terminologia naukowa. (…)
Wnioski zostały sformułowane w sposób prawidłowy i w odniesieniu do wiodącej dyscypliny nauk o bezpieczeństwie. W stosunkowo obszerny sposób, korespondujący z treścią wstępu, wnioski finalne płynące z badań Autor zawarł zwłaszcza w trzecim rozdziale pracy. Wnioski te należy uznać za trafne i w przedmiotowym zakresie bezsprzeczne, tym bardziej, że wynikają z analizy stanu faktycznego oraz dociekań Autora, które obrazują odpowiedzi respondenta. Pracę wzbogacono licznymi ilustracjami. (…) Ze względu na narrację, styl pisemnej wypowiedzi oraz warsztat i zaangażowanie Autora w przeprowadzenie wywiadu – niniejsza praca zasługuje na wyróżnienie.”
Instytut Nauk o Bezpieczeństwie, Uniwersytet Pedagogiczny im. Komisji Edukacji Narodowej w Krakowie, 23 czerwca 2022
STS 43 czyli Audley End k. Saffron Walden, hrabstwo Essex – to najsłynniejszy ośrodek szkoleniowy Cichociemnych. Brytyjska organizacja pozarządowa English Heritage opiekująca się zabytkami budownictwa w Anglii należącymi do „zbioru dziedzictwa narodowego” (National Heritage Collection) – po mojej interwencji prostuje błąd na stronie internetowej dotyczący Cichociemnych 🙂
3 maja 2022 na stronie oraz w grupie na Facebooku opublikowałem post zatytułowany
Wskazałem w nim cytat z brytyjskiej strony – „W tym roku przypada 80. rocznica powstania Stacji 43 w Audley End, bazy szkoleniowej polskiej sekcji Special Operations Executive (SOE) podczas II wojny światowej. Polscy agenci przybyli w kwietniu 1942 roku, a działania rozpoczęły się 1 maja. (….) do Polski skoczyło 316 agentów SOE [tak niezgodnie z prawdą historyczną w oryginalnym brytyjskim tekście], większość z nich przeszkoliła się w Audley End. Ci dzielni mężczyźni i jedna niezwykła kobieta byli znani jako Cichociemni – Silent Unseen.”
Zmuszony jestem zaprotestować wobec bezczelnie kłamliwego twierdzenia, jakoby Cichociemni rzekomo byli „agentami SOE”… Cichociemni nie byli agentami SOE – tylko żołnierzami Armii Krajowej w służbie specjalnej. Byli szkoleni m.in. w brytyjskim ośrodku STS 43 Audley End, ale przez Polaków. W żadnej chwili nie podlegali SOE, po skoku otrzymali przydziały służbowe w Armii Krajowej i podlegali KG AK.
47 osób personelu brytyjskiego zajmowało się sprawami administracyjno – gospodarczymi. Jak to ujęto w tekście na stronie English Heritage – „Kontyngent żołnierzy brytyjskich był odpowiedzialny za obowiązki administracyjne oraz pilnowanie domu i terenów”. W tekście też czytamy – „Instruktorzy byli prawie w całości Polakami i sami opracowali kursy przy wsparciu centralnego dowództwa SOE.” Należy dodać, że to „wsparcie dowództwa SOE” polegało na tym, że Brytyjczycy się nie wtrącali, a szef SOE Collin Gubbins uczył się od Polaków i wzorował działania SOE na polskich doświadczeniach. Lyne Olson w ciekawej i rzetelnej książce pod znaczącym tytułem „Wyspa ostatniej nadziei. Anglicy, Polacy i inni” podkreśla – „posłużył się Polską jako wzorcem w kwestii rodzaju i zakresu działań ruchu oporu, jaki chciałby wywołać w Europie. (s. 189). To żałosne, że Brytyjczycy usiłują sobie przypisać polskie zasługi 🙁 (5 maja 2022)
Po mojej interwencji, brytyjska organizacja przyznaje, że Cichociemni nie byli „agentami SOE” (Special Operations Executive) lecz żołnierzami polskiej Armii Krajowej 🙂
Dr Andrew Hann (Properties Historians’ Team Leader, Curatorial Department) był uprzejmy napisać do mnie dwa maile.
Oto ich treść:
Dziękujemy za wiadomość e-mail zwracającą uwagę na błędy na naszej stronie internetowej związane z działaniem STS 43 w Audley End. Pragniemy zapewnić, że doskonale wiemy, iż Polacy szkolący się w Audley End w latach 1942-44 nie byli „agentami SOE”, ale spadochroniarzami sił specjalnych Armii Krajowej.
Główny artykuł na naszej stronie https://www.english-heritage.org.uk/visit/places/audley-end-house-and-gardens/history-and-stories/polish-special-agents/ jasno to wyjaśnia. Czasami używaliśmy skróconego terminu „agenci”, aby opisać mężczyzn, który teraz uznajemy za niepoprawny, i dopilnujemy, aby zostało to zmienione tak szybko, jak to możliwe.
Pragniemy zapewnić, że w przygotowaniu naszej strony internetowej oraz nowo otwartej wystawy w Audley End House przeprowadziliśmy szerokie konsultacje z polskimi historykami oraz potomkami cichociemnych mieszkających w Wielkiej Brytanii. Na pewno nigdy nie było naszą intencją przypisywanie sobie zasługi za bohaterskie czyny cichociemnych i jeśli nasze treści w sieci sprawiały takie wrażenie, bardzo nam przykro.
Nie ma problemu i dziękuję za wskazanie błędu. Zawsze staramy się zachować najwyższy standard dokładności historycznej naszych treści, zarówno na stronie, jak i online. Może minąć kilka dni, zanim nasz zespół internetowy będzie mógł poprawić tekst online, ale już powiadomiłem ich, co należy zmienić.
Muszę przyznać, że bardzo interesujące było dla mnie badanie cichociemnych przez ostatnie kilka lat, a Twoja własna strona internetowa była dla mnie i moich kolegów bardzo przydatnym źródłem informacji.
z wyrazami szacunku, Andrew