Najnowsza publikacja IPN – „Polacy i Brytyjczycy w obliczu wybuchu drugiej wojny światowej” ma nieprzesadną wartość poznawczą. Ale można w niej natrafić na interesujące, a nawet – w świetle tego co dotąd publikowano – dość odkrywcze elementy…
Instytut Pamięci Narodowej wydał właśnie (w formie książkowej) zbiór artykułów pt. Polacy i Brytyjczycy w obliczu wybuchu drugiej wojny światowej (Red. Waldemar Grabowski, IPN, Warszawa 2023, ISBN 978-83-8229-797-3). Publikację wydano w ramach Centralnego Projektu Badawczego: II wojna światowa i okupacje ziem polskich 1939-1944/45. Książka jest plonem międzynarodowej konferencji pod tym właśnie tytułem, która miała miejsce 27 i 28 września 2019 (sic!) – cztery lata temu – w Londynie. Publikacja ukazała się pod redakcją dr Waldemara Grabowskiego. Nie wiem, czy w IPN proces wydawniczy trwa tak długo, czy też dr Grabowski tak wnikliwie czytał jedenaście tekstów, że potrzebował czterech lat. Redaktor tej publikacji dodał do zbioru (nt. Gubbinsa), swój – jak wyjaśnił „nieznacznie zmieniony tekst przygotowany w 2013 r. na konferencję w Londynie, która jednak się nie odbyła” (czyli sprzed dziesięciu lat)…
Jeśli komuś wydawało się, że Instytut Pamięci Narodowej pod śmiałym tytułem opublikował dość stare, ale jednak fundamentalne i ponadczasowe teksty – zapewne może być rozczarowany. Ja trochę byłem. Dostaliśmy bowiem „odgrzewane kotlety” o nieprzesadnej wartości poznawczej. Do zagadnienia „Polacy i Brytyjczycy w obliczu wybuchu II wojny” Pan Redaktor Grabowski zaliczył też artykuły zupełnie nie związane z tym tematem – np. „zdobywanie informacji przez Gestapo na ziemiach polskich”, „zwalczanie Polski podziemnej na Pomorzu” czy też „komórka legalizacji w Wilnie”. Domyślam się, że trzeba było zapewne wspomóc kolegów w potrzebie…
Niemniej najnowsza (z tekstami sprzed czterech lat) publikacja IPN zawiera – choć w raczej skromnym stopniu – interesujące elementy. Żałuję jednak, że o łączności lotniczej z okupowaną Polską nie napisał nic jakiś porządny fachowiec „lotniczy”. Wbrew pozorom, wciąż nie wszystko zostało na ten fundamentalny przecież temat powiedziane…
W tym zbiorze zwróciły moją uwagę cztery teksty:
Kilka dni temu opublikowałem recenzję tekstu pierwszego, bowiem dla tego zbioru wydaje się być kluczowy. W tej recenzji skupię się na drugim, bo także wydaje się być niezwykle istotny, może nawet fundamentalny. Kolejne recenzje wkrótce.
Doktor Declan O’Reilly z King’s College London (jeden z dziesięciu najlepszych uniwersytetów brytyjskich) był łaskaw napisać artykuł pt. Zarząd Operacji Specjalnych, polski rząd emigracyjny i Armia Krajowa – logistyka i finanse w polskiej tajnej wojnie 1940-1945. Autor jest historykiem politycznym i gospodarczym specjalizującym się m.in. w historii międzynarodowej, jednak zakres jego zainteresowań jest niezwykle szeroki. Ostrzyłem sobie zęby na ten akurat artykuł i prawie się nie zawiodłem, choć niektóre zagadnienia zostały potraktowane – niestety – dość powierzchownie.
W zasadzie powinienem zacząć od razu od podziękowań, bowiem brytyjski Autor już na wstępie daje mi oręż do ręki pisząc prawdę – nieznaną różnym polskim pseudohistorykom i pseudodziennikarzom – że „polska” (tylko z nazwy), ledwo kilkuosobowa sekcja SOE niczego w Polsce nie organizowała. Autor zauważa w pierwszym akapicie – „W przeciwieństwie do działań, jakie SOE podejmowało w innych miejscach w okupowanej Europie, jego współpraca z Polską dotyczyła logistyki raczej niż wspierania ruchu oporu (…)”. Dodaje także obiektywnie – „Polacy, od samego początku wojny aktywnie walczący z Niemcami, oczekiwali większego wsparcia ze strony Wielkiej Brytanii, ta nie chciała jednak lub nie była w stanie sprostać ich oczekiwaniom.”
W tej samej publikacji, kilkanaście stronic wcześniej dr Waldemar Grabowski (IPN) twierdzi, że istniała „rozbieżność pomiędzy polskimi oczekiwaniami a możliwościami aliantów (…)” – w istocie zakłamując historię. Po pierwsze, nieprawdziwe jest twierdzenie, że polskie oczekiwania jakoby osiągnęły próg „możliwości aliantów”. Te „możliwości” w większym stopniu były ograniczane przez polityków niż przez obiektywne przeszkody. Po drugie, polskie „oczekiwania” adresowane były nie do wszystkich „aliantów”, lecz głównie do Wielkiej Brytanii (przez krótki czas także do USA). Dobrze że choć brytyjski historyk – skoro polski badacz „pamięci narodowej” nie potrafi – publicznie przyznał, że „Wielka Brytania nie chciała jednak lub nie była w stanie sprostać” polskim oczekiwaniom.
Autor trafnie wskazuje, że „polskie interesy stanowiły tylko jeden z licznych aspektów” dla Wielkiej Brytanii, choć zapomina dodać, że tylko Polska została aż tak dramatycznie skrzywdzona, również przez angielskich polityków – spośród wielu ofiar tej wojny szukających pomocy na „wyspie ostatniej nadziei”, jak nazywano wówczas Wielką Brytanię. Declan O’Reilly, w kontekście zrzucenia do Polski przez pięć lat wojny zaledwie 600 ton zaopatrzenia (dla Armii Krajowej), zasadnie przyznaje, że „nie był to duży tonaż”. Według moich obliczeń była to zawartość jednego (niedużego) pociągu towarowego. Ale nie ujawnia, że pod tym eufemizmem kryje się bardzo smutny dla Polaków fakt – to było ponad STO DZIESIĘĆ RAZY MNIEJ niż zrzucono np. do Jugosławii.
O’Reilly dopowiada zaraz ochoczo, że – „Polska otrzymała jednak znaczne fundusze – ponad 34,8 mln dolarów (w gotówce i złocie), 18 mln prawdopodobnie sfałszowanych marek (do użytku na ziemiach polskich włączonych do Rzeszy po 1939 r.) oraz 40,5 mln złotych okupacyjnych” (tzw. młynarek). Nie jest mi znany powód, dla którego Autor wskazane środki finansowe traktuje jak prezent Wielkiej Brytanii (SOE) dla Polski. Przecież po wojnie Polska musiała Wielkiej Brytanii zwrócić znaczną kwotę pieniędzy (także złota) za to, że Polacy pomagali wojskowo Anglikom. Tylko (niewielka) część pieniędzy (np. kwartalne dotacje na wywiad, łącznie ok. 3 mln dolarów) była brytyjską dotacją, większość stanowiły przecież kredyty…
Do dzisiaj, kilkadziesiąt lat po wojnie (sic!!!), nie doczekaliśmy się rzetelnej publikacji o brytyjsko – polskich finansach: kredytach, dotacjach i ich spłacie, a także rachunku zysków i strat po obu stronach: Wielkiej Brytanii i Polski. Samo złamanie przez Polaków „Enigmy” czy rozszyfrowanie sekretów tajnej „broni odwetowej” Hitlera (V-1 i V-2) były zdecydowanie wielokrotnie więcej warte niż suma brytyjsko – amerykańskiej „pomocy dla Polski”, nawet gdyby nieprawdziwie założyć, że były to prezenty, a nie kredyty – za które Polska po wojnie słono zapłaciła. Przypomnę jeszcze tylko, że prawie połowa wszystkich raportów wywiadowczych, jakie dotarły do aliantów podczas wojny pochodziła od Polaków (dopiero w 2005 roku przyznał to oficjalnie brytyjski rząd).
Czy ktoś choćby próbował policzyć, ile zarobiła (oraz nie straciła) Wielka Brytania – także alianci (również Sowieci korzystali np. ze złamania „Enigmy”) – dzięki polskiemu „wkładowi” w II wojnę światową? Nie pytam tylko o polskie lotnictwo w bitwie o Anglię czy o polskie dywizje krwawiące na prawie wszystkich frontach. Czy ktoś próbował policzyć, ile podczas wojny oraz po wojnie zarobiła Wielka Brytania dzięki np. przejętym za darmo polskim wynalazkom? Opowieści o tym, że Polska dostała mało zrzutów zaopatrzenia dla Armii Krajowej, ale za to dużo pieniędzy są po prostu wierutnym kłamstwem. Mało kto w to uwierzy, ale grubo ponad połowa środków finansowych wydanych na konspirację w okupowanej Polsce pochodziła nie od Brytyjczyków, ale ze środków własnych rządu R.,P. (napiszę niebawem tekst o finansach). Nie wiadomo więc dlaczego, Pan Doktor O’Reilly uważa całość środków finansowych przerzuconych do Polski za pieniądze z „brytyjskiej pomocy”. Poza tym – nie była to żadna „pomoc” tylko pożyczka, w interesie Wielkiej Brytanii…
Ponoć mamy „Instytut Pamięci Narodowej” – czy kiedykolwiek, ktokolwiek podjął się zbadania tych zagadnień, w imię choćby właśnie „pamięci narodowej”? Pytanie retoryczne, bo naukowcy z IPN wolą opowiadać bajki o tym, jak to rzekomo Anglicy organizowali Polakom zrzuty dla Armii Krajowej, jak to rzekomo szkolono Cichociemnych na jednym kursie (pewnie dwudniowym) albo jak to rzekomo Cichociemni skakali do innych krajów i realizowali jakieś „misje”….
Trochę mnie poniosło w powyższym wywodzie, oddaliłem się nieco od treści artykułu, ale ileż można słuchać (także czytać) o nadzwyczajnym dobrodziejstwie Brytyjczyków oraz polskie (sic!) kłamstwa jakoby to Polacy mieli wygórowane oczekiwania, a Brytyjczycy bardzo, ale to bardzo chcieli pomóc, ale nie mogli… W tego rodzaju kłamliwą narrację wpisuje się nie tylko dr Waldemar Grabowski (co mnie nie dziwi). Także Pan Declan O’Reilly który wywodzi np. że „przystąpienie ZSRS i Stanów Zjednoczonych do wojny skomplikowało politykę brytyjską” ale ani słówkiem nie pisnął o nadzwyczajnej miłości brytyjskiego Foreign Office do Józefa Stalina czy na temat umowy o współpracy podpisanej przez SOE z sowieckim NKWD. Kilkadziesiąt lat po wojnie warto byłoby też przestawać udawać, że na decyzje brytyjskie oraz amerykańskie rzekomo nie mieli wpływu sowieccy agenci, usytuowani w najwyższych kręgach władzy (choćby piątka z Cambridge z Kimem Phlilbym czy sowieccy „doradcy” (czytaj: sowieccy agenci) u boku prezydenta USA. Wspomniałem o tym w artykule pt. Cichociemni w operacjach specjalnych SIS/CIA.
Autor całkiem trafnie zauważa, że „(…) Brytyjczycy nigdy nie kontrolowali polskiej polityki wywiadowczej. Polska sekcja SOE stała się agencją transportową współpracującą z RAF, który miał jedynie ograniczoną liczbę przestarzałych samolotów do operacji specjalnych, mogących dostarczać agentów [określenie błędne, polscy Cichociemni i kurierzy nie byli niczyimi „agentami” – RMZ] i zaopatrzenie do miejsc wskazanych przez Oddział VI” (s. 123)
Autor trafnie przytacza tezy z brytyjskiej historii SOE – „Polityka ograniczonego zaangażowania SOE, nakładająca wyłączną odpowiedzialność za działania wojskowe w Polsce na rząd RP na uchodźstwie i AK, sprawiała, że zadanie jego sekcji polskiej sprowadzało się właściwie do przekazywania dalej decyzji podjętych przez inne organy. SOE skwapliwie przyznało, że Armia Krajowa była najskuteczniejsza w Europie, lecz źle wykorzystywana, trudno sobie jednak wyobrazić, by mogło być inaczej (Historia sekcji polskiej SOE, 1945, s. 70, TNA, HS 7/183)
Declan O’Reilly – który wcześniej, w tym samym artykule, przyznał, że Wielka Brytania mogła nie chcieć sprostać „polskim oczekiwaniom” – po kilkunastu akapitach wywodzi już inaczej – „Polacy oczekiwali masowego uzbrojenia AK tysiącami ton sprzętu, co przy brytyjskich zasobach nie było możliwe. Szczupłe siły powietrzne Wielkiej Brytanii były też potrzebne gdzie indziej, przede wszystkim do bombardowań Niemiec i bitwy o Atlantyk. Biorąc pod uwagę jej uzbrojenie, akcje sabotażowe AK biły wszelkie rekordy, osiągnięcie niemożliwe bez wcześniejszej czteroletniej pomocy SOE. Polska otrzymywała tak małą w porównaniu z innymi krajami pomoc materialną z powodu położenia geograficznego i ograniczeń techniki lat czterdziestych.” (s. 146)
Całkowicie nie zgadzam się z wywodem, jakoby Wielka Brytania nie miała możliwości przerzutu większej ilości zaopatrzenia do Polski, a wynikać to miało jakoby z „położenia geograficznego i ograniczeń techniki”. Owszem, te czynniki miały istotny wpływ na realność zwiększenia przerzutu do Polski, istotnie go ograniczając. Ale nie tylko położenie i technika były winne – głównym ogranicznikiem była naiwna (częściowo sterowana z Moskwy przez agentów wpływu) prosowiecka polityka anglo – amerykańska.
Na każdej skali, pomiędzy minimum a maksimum, istnieje przestrzeń pośrednia. Zgoda, polskie oczekiwania od pewnego pułapu były niemożliwe do zrealizowania. Ale jeśli SOE uzgadnia z Oddziałem VI (Specjalnym) określoną ilość lotów i tonaż zrzutów (nieduży), to ten realny poziom dostaw, te polsko-brytyjskie ustalenia powinny być respektowane. Niestety, Anglicy nie dotrzymywali słowa. Dwustronne ustalenia nie były respektowane NIGDY, w żadnym sezonie operacyjnym (zrzutowym); w najlepszym 1943/44 na zaplanowanych 300 lotów wykonano tylko 172. Szacunkowa liczba żołnierzy Armii Krajowej w Polsce wynosiła w szczytowym momencie ok. 390 tys. żołnierzy, tylko kilkadziesiąt tysięcy z Nich miało broń. Czy rzeczywiście nic więcej nie dało się zrobić? Czy decydujące były obawy, formułowane wyraźnie zwłaszcza pod koniec wojny, że żołnierze AK skierują swoją broń przeciwko Sowietom? Pytanie w mojej ocenie retoryczne…
W rozdziale „Finansowanie polskich operacji wojskowych i wywiadowczych dr Declan O’Reilly przyznaje wreszcie – choć pokrętnie i nieprecyzyjnie – że „Londyn udzielał pożyczek umożliwiających funkcjonowanie rządom emigracyjnym różnych państw, zwykle za obietnicę spłaty po wojnie.” W przypadku Polski nie były to pieniądze tylko na „funkcjonowanie rządu”, choć polscy dygnitarze rządowi w Londynie podczas wojny nie byli – niestety – nadmiernie oszczędni (temat na osobny artykuł). Były to głownie pieniądze na Polskie Siły Zbrojne na Zachodzie pod dowództwem brytyjskim.
Warto w tym miejscu zauważyć, że ten istotny aspekt – pod czyim dowództwem były PSZ – jest wciąż w polskiej narracji historycznej wstydliwie (i kłamliwie) pomijany. Tworzy się nawet piramidalnie idiotyczną narrację (m.in. dr Krzysztof Tochman), jakoby istniało coś takiego jak „PSZ/AK”. W istocie Polskie Siły Zbrojne na Zachodzie był czymś w rodzaju „wydzierżawionych (aliantom) wojsk”, przy czym za ową „dzierżawę” zapłacili nie ci, którzy odnieśli z tego korzyść – ale Polacy! Rodzimi historycy jakoś omijają ten temat, więc przytoczę może dr O’Reilly’ego, który bez żenady (choć tylko cząstkowo dostrzegając zagadnienie) pisze wprost – „W lutym 1941 r. podpisano angielsko – polską umowę finansową, która zapewniła środki na opłacenie ponad 24 tys. Polaków służących w brytyjskich siłach wojskowych. Żołnierze ci zdążyli się już wyróżnić, zwłaszcza lotnicy w bitwie o Anglię.” Czyli trochę jak w starym dowcipie o powojennej „wymianie handlowej z Sowietami” – „my im dajemy węgiel i w zamian za to oni nam zabierają zboże…” Tak na marginesie – Wielka Brytania ma długą tradycję polityki kolonialnej, także wyciągania kasztanów z ognia cudzymi rękami…
Autor artykułu, powołując się na W. Rogalskiego (Divided Loyalty, London 2017, s. 188), szacuje, że „rządowi RP na uchodźstwie pożyczono 120 mln funtów”. Polska badaczka, dr Magdalena Hułas z Instytutu Historii PAN przedstawia nieco bardziej precyzyjne rachunki – „120,5 mln funtów, z czego 47,5 mln to koszty utrzymania armii, uposażenia itp., a 73 mln to koszty uzbrojenia i innych materiałów natury wojskowej”, wskazując publikację K. Sword, Norman Davies, Jan Ciechanowski (The Formation of the Polish Community in Great Britain. 1939-1950, London 1090, s. 30-31 i 460-461). Wbrew zapowiedzi zawartej w tytule, z artykułu niewiele dowiemy się jednak o finansowaniu działań Armii Krajowej, czy emigracyjnego rządu. Sporo jest natomiast – dość chaotycznie zaprezentowanych – informacji o finansach Akcji Kontynentalnej, która była prawie wyłączną domeną działań ludowców (prof. Kot, Mikołajczyk, Librach i in.)
Doktor Declan O’Reilly przywołuje także, podobnie jak dr Grabowski, fatalny okres przerzutu lotniczego do Polski w ostatnim kwartale 1943 – „Stosunki między Polakami a rządem brytyjskim były bardzo napięte. W październiku 1943 r. mjr Jan Jaźwiński sporządził raport o współpracy z SOE. Podkreślił, że w poprzednich dwóch latach obiecano 430 ton sprzętu, a dostarczono tylko 60 ton. Winę ponosiło według niego SOE, które blokowało bezpośredni kontakt polskich przedstawicieli z Ministerstwem Lotnictwa [które decydowało każdorazowo o locie do Polski – RMZ]. Jaźwiński proponował zrezygnowanie z SOE jako pośrednika w kontaktach z Komitetem Szefów Sztabu (Chiefs of Staff, COS). (Notatka dot. współpracy z SOE ws. przerzutu lotniczego, SPP, A 101.24)
W odróżnieniu od dr Grabowskiego, który wskazywał rzekomą „różnicę między oczekiwaniami (polskimi) a możliwościami („aliantów”) – O’Reilly podaje niespotykany w polskiej narracji powód ograniczenia ilości lotów przez SOE do Polski, pod koniec 1943. W artykule czytamy – „W grudniu 1943 r. minister wojny ekonomicznej Roundell Palmer, Lord Selborne, chwaląc AK za rozległe akcje sabotażowe wymierzone w niemiecką sieć kolejową, poinformował Churchilla, że trudności „operacyjne” związane ze spóźnionym wykryciem operacji „Englandspiel” (niemiecka penetracja holenderskich sieci SOE) spowodowały odwołanie wszystkich lotów do Polski”. Jako źródło tej informacji O’Reilly wskazuje kwartalne raporty SOE dla brytyjskiego premiera, z okresu październik – grudzień 1943 (TNA, PREM 3/408/1. s. 56). Niestety nie mam możliwości wglądu w te raporty, więc nie mogę tego sprawdzić. Ale informacja wydaje się prawdopodobna. Oznaczałoby to jednak, że (uznawane dotąd za powód ograniczenia wtedy zrzutów do Polski) nasilenie aktywności niemieckiej artylerii przeciwlotniczej i związane z tym straty samolotów – były tylko pretekstem.
Można zrozumieć Brytyjczyków, że nie chcieli wtedy (także później) przyznać się do gigantycznej kompromitacji SOE, eufemistycznie określanej przez dr. O’Reilly’ego jako „niemiecka penetracja”. To było znacznie więcej niż normalna szpiegowska penetracja, Otóż przez ponad półtora roku, od marca 1942 do grudnia 1943, niemiecki kontrwywiad – Abwehra – prowadził operację pod kryptonimem Der Englandspiel (Angielska Gra). W jej trakcie przejął zupełną i całkowitą (sic!) kontrolę nad siatką SOE w Holandii, w tym wszystkie radiostacje i placówki odbierające zrzuty, pół miliona holenderskich guldenów, setki ton dywersyjnego zaopatrzenia. Wskutek nieudolności SOE, Niemcy mieli całą holenderską „konspirację” w garści. Aresztowali 54 holenderskich agentów – skoczków SOE (47 zamordowali), byłego premiera Koos’a Vorrink’a oraz ok. 150 liderów tamtejszego ruchu oporu. Jakby tego było mało, niemieckie myśliwce zestrzeliły aż 12 samolotów RAF wracających po zrzutach nad Holandią. Pisałem o tym w haśle Wikipedii, w sporej części mojego autorstwa – Special Operations Executive. Tak właśnie wyglądał w praktyce „profesjonalizm” brytyjskiego SOE oraz jego ponoć najwyższe „standardy”, o których bredził pseudohistoryk Kacper Śledziński…
W kontekście wcześniejszych uwag dotyczących finansów, warto podkreślić, jak Autor ocenił sukces polskiego wywiadu w zakresie rozpracowania rakiet V-1 i V-2 – „Z brytyjskiej perspektywy operacja „Wildhorn III”, w połączeniu z polskimi działaniami wywiadowczymi dotyczącymi rakiety V-1, warta była wszystkich inwestycji SOE w sprawę polską w latach 1942-1945″ (s.138-139). Dodać jednak należy, że była to osobliwa (albo rzekoma) „inwestycja” – przecież „sprawę polską” finansowała Polska, tyle że z brytyjskich pożyczek i kredytów (które po wojnie spłaciła, raczej z nawiązką).
W odróżnieniu od polskiego „historyka”, dr Waldemara Grabowskiego (z IPN, sic!) który po prostu mija się z prawdą, iż Polacy osiągnęli rzekomo szczyt brytyjskich możliwości w zaspokajaniu zrzutowych potrzeb Armii Krajowej, oficjalny historyk SOE William Mackenzie (którego opinię przytacza O’Reilly) przyznaje – „Polska otrzymała bardzo niewiele – poza pieniędzmi – jak na swoje ówczesne potrzeby” (The Secret History of SOE, s. 314). Ale znów – nieprawdziwie – tworzy się wrażenie, jakoby te pieniądze były brytyjskim prezentem, a nie pożyczką, spłaconą po wojnie…
Jeśli ktoś sądzi, że moje poglądy mają charakter skrajny, a ocena działań SOE jest zbyt radykalna, mocno przesadzona, temu rekomenduję lekturę np. artykułu E.D.R. Harrisona z University of Salford (Manchester) pt. The British Special Operations Executive and Poland (Brytyjskie Kierownictwo Operacji Specjalnych i Polska). Harrison pisze wprost – „(…) poziom dostaw zrzucanych przez RAF dla polskiego ruchu oporu był rozczarowujący. Szefowie sztabu zepchnęli polski ruch oporu do drugorzędnej roli sabotażu i dywersji (…) Gubbins gorzko przewidywał, że Wielka Brytania porzuci Polskę po wojnie. Ogólnie rzecz biorąc, wkład SOE w polski ruch oporu przyniósł więcej szkody niż pożytku” (The Historical Journal, 43, 4 (2000), str. 1071-1091, wyd. 2000, Cambridge University Press). To oczywiście brytyjska perspektywa i ocena brytyjskiego naukowca. Moja ocena nie byłaby aż tak surowa, SOE ma spore zasługi dla „sprawy polskiej” – choć bardzo niewystarczające i o wiele mniejsze niż mogłaby realnie mieć. Oczywiście po konfrontacji z E.D.R. Harrisonem zupełnie inaczej odbieramy ugrzeczniono – konformistyczne wywody dr Waldemara Grabowskiego, jakoby SOE zrobiła wszystko co mogła, tylko Polacy mieli wygórowane oczekiwania…
W kontekście decyzji AK o rozpoczęciu Powstania Warszawskiego dr Declan O’Reilly zauważa – „Według oficjalnych danych gen. Tadeusz Komorowski „Bór” do 1 sierpnia zebrał 25 tys. żołnierzy. Trzy dni wcześniej wystąpił do Londynu z szeregiem żądań: obszarowego zbombardowania Warszawy, przylotu polskich pilotów do Warszawy i włączenia ich do walki, natychmiastowego przetransportowania do stolicy polskiej samodzielnej brygady spadochronowej i wreszcie olbrzymiego zwiększenia dostaw broni. Armia Krajowa w Warszawie dysponowała tylko 6 tys. pistoletów oraz około 2,5 tys. pistoletów maszynowych Sten i MP 40. Co gorsza, miała tez niewiele amunicji – nie więcej niż na trzy, cztery dni walki. Garnizon niemiecki pod dowództwem generała SS Ericha von dem Bacha-Zelewskiego liczył 16 tys. żołnierzy, głównie batalionów SS i policji.” (s.140)
Niestety, Autor nieco mija się z prawdą wywodząc, że „Gdy wybuchło powstanie SOE natychmiast wysłało AK wszystkie dostępne samoloty”. SOE wysłało natychmiast nie samoloty, lecz… depeszę do swej placówki we Włoszech (baza Campo Casale, nieopodal Brindisi). Nakazywała ona ?zrzucanie ładunku na czuwające placówki nawet wtedy, gdy Rosjanie przekroczą Wisłę. (?) Bądźcie przygotowani, w każdej chwili, na użycie waszych wszystkich zapasów (?) Polacy oceniają potrzebę zaopatrzenia 50 batalionów po 10 ton na każdy (?)? (Kajetan Bieniecki, Lotnicze wsparcie Armii Krajowej, s.220). Owszem, 1 sierpnia 1944 wystartowało do Polski 11 samolotów – ale tylko dwa ze zrzutami dla Obszaru Warszawa AK – były to loty zaplanowane dużo wcześniej.Żaden zrzut do Powstańców nie dotarł.
W sporządzonej przeze mnie bazie wszystkich zrzutów dla Armii Krajowej podczas wojny, próżno szukać udanych zrzutów dla Warszawy w pierwszych dniach Powstania. Kajetan Bieniecki, w swej fundamentalnej pracy „Lotnicze wsparcie Armii Krajowej” przytacza treść kolejnych, dramatycznych depesz dowództwa AK z wołaniem o zrzuty. Częściowo winna była fatalna pogoda, ale nie tylko. 4 sierpnia 1944 brytyjski marszałek lotnictwa John Slessor? zakazał zrzutów na Warszawę! (Bieniecki, 227 i nast.). Pomimo tego zakazu, cztery samoloty ze zrzutami dla Powstańców (trzy Halifaxy i jeden Liberator) poleciały w tajemnicy przed Anglikami, bo wysłał je organizator zrzutów do Polski mjr dypl. Jan Jaźwiński. Opowieści o „natychmiastowym wysłaniu przez SOE wszystkich dostępnych samolotów ze zrzutami dla Powstańców” można włożyć pomiędzy kiepskiej jakości brytyjskie bajki. Niestety, te bajki wzmacnia np. kłamstwo Polskiej Agencji Prasowej o „pomocy dla Powstania”.
Pisałem o kluczowym znaczeniu pierwszych zrzutów – których NIE BYŁO – m.in. w kontekście sporu o Powstanie Warszawskie. Warto tu dodać interesującą, choć smutną informację dotyczącą – niestety ZA DŁUGO ODWLEKANEGO – masowego zrzutu w amerykańskiej operacji FRANTIC VII. Declan O’Rally zauważa – „Lecąca z Anglii 8. Armia Powietrzna USA wysłała 108 bombowców B-17, które z 3048 metrów zrzuciły sto z planowanych 130 ton zaopatrzenia (1284 paczki z lekką bronią, żywnością i lekarstwami) – tylko po to, by 85 proc. z nich zostało zniesionych na teren okupowany przez Niemców” (J. Radziłowski, J. Szcześniak, Frantic 7: The American Effort to Aid the Warsaw Uprising and the Origins of the Col War, 1944, Philadelphia – Oxford 2017, s. 61; M.J. Conversino, Fighting With the Soviets: The Failure of Operation Frantic, 1944-45, Lawrence 1997, s. 151). Nawet przy zrzucie jednego zasobnika na sekundę z ok. 150 metrów SOE szacowało rozrzut na ok. 900 metrów (TNA, HS 4/177, AL do MP, Rozrzut zasobników, 28.05.1943).
W zakończeniu artykułu Autor znów powraca do finansowych (po)rachunków. Przytacza opinię szefa SOE – „Mimo porażki w Warszawie [czytaj: upadku Powstania Warszawskiego – RMZ] Gubbins bardzo podkreślał osiągnięcia Armii Krajowej w stosunku do kosztów jej utrzymania, wskazując że całe wsparcie dla AK kosztowało Wielką Brytanię mniej niż jeden polski dywizjon.” W zdaniu tym zawarto jednak dwa fundamentalne kłamstwa – koszty utrzymania Armii Krajowej oraz koszty utrzymania dywizjonu w Wielkiej Brytanii poniosła Polska – a nie Wielka Brytania!!! Zagadnienie rachunków brytyjsko – polskich wciąż wymaga rzeczowego. kompleksowego i pogłębionego zbadania…
Autor dość enigmatycznie oraz nie do końca zgodnie z prawdą obiektywną wspomina o defraudacji przez gen. Tatara milionów dolarów, będących własnością polskiego rządu – „Pełny zakres planów polskiej armii dotyczących kontynuowania walki po zakończeniu wojny poznano dopiero w 1952 r., kiedy śledztwo ujawniło, że dowódcy wojskowi wykorzystali fundusze przyznane podczas wojny na działania „niesankcjonowane” przez żadnego z przywódców politycznych na emigracji. Latem 1945 r. ok. 6 mln dolarów zniknęło z polskiej szkoły sygnalizacyjnej w Rzymie, której komendant popełnił samobójstwo w tajemniczych okolicznościach.” W tym jednym zdaniu mnóstwo niedomówień i nieścisłości. O defraudacji przez gen. Tatara rządowych pieniędzy na walkę o niepodległość Polski pisałem już sporo w artykule Stanisław Tatar – generał zdrajca, więc nie będę dodatkowo strzępił języka.
Generalnie, artykuł Declana O’Reilly’ego ma zauważalny walor poznawczy, wyzwala też wiele cennych refleksji wobec istotnych kwestii w ówczesnych relacjach polsko – brytyjskich. Szkoda jednak, że Autor, pisząc ponoć o „logistyce i finansach”, przyjął w niektórych miejscach swojej publikacji styl „opowieści przy kominku”. Zgoda, jego rozważania są o niebo bardziej uporządkowane niż chaotyczny tekst dr Grabowskiego z IPN. Ale brakuje choćby wyraźnego wyspecyfikowania istotnych elementów (po obu stronach: brytyjskiej i polskiej) zarządzania procesem planowania, realizowania oraz kontrolowania przerzutu „wsparcia dla Armii Krajowej”.
Autor w tytule artykułu – Zarząd Operacji Specjalnych, polski rząd emigracyjny i Armia Krajowa – logistyka i finanse w polskiej tajnej wojnie 1940-1945 zawarł bardzo wiele jednak niespełnionych tym tytułem obietnic poznawczych. Temat zatem nadal czeka na historyka, który zechce go zaprezentować w sposób bardziej pogłębiony, rzetelny i uporządkowany.
Ryszard M. Zając
Declan O’Reilly, Zarząd Operacji Specjalnych, polski rząd emigracyjny i Armia Krajowa – logistyka i finanse w polskiej tajnej wojnie 1940-1945. w: (red. Waldemar Grabowski) Polacy i Brytyjczycy w obliczu wybuchu drugiej wojny światowej, Warszawa, IPN, s. 119-147 ISBN 978-83-8229-797-3
Zobacz:
Zobacz także:
Zobacz także – Ogniska ignorancji oraz Lans na kłamstwach i po trupach…
Feministyczne kłamstwa
Takie pytanie należy postawić publicznie, w związku z reklamowaną dość silnie okładką książki Clare Mulley pt. „Agent ZO. The Untold Story of Fearles WW2 Resistance Fighter Elżbieta Zawacka” („Agent ZO. Nieopowiedziana historia bojowniczki ruchu oporu z czasów II wojny światowej, Elżbiety Zawackiej”). Reklama książki mocno przedwczesna, ma bowiem zostać opublikowana ponoć za niespełna rok, w lipcu 2024. [Aktualizacja – ma być opublikowana w maju 2024].
W zasadzie na tytułowe pytanie można odpowiedzieć krótko: Elżbieta Zawacka ps. Zo nie była ani Cichociemną, ani agentką – a na pewno nie mogła być równocześnie Cichociemną i agentką. Cichociemni byli bowiem żołnierzami Armii Krajowej w służbie specjalnej, działali w wojskowych strukturach Polskiego Państwa Podziemnego. Ale jak to – nie była ani Cichociemną, ani agentką? No właśnie, jednak niezupełnie, rzeczowa odpowiedź wymaga szerszego wyjaśnienia.
Kontrowersje wokół rzekomo „agenturalnej” działalności Cichociemnej Elżbiety Zawackiej pojawiły się niedawno m.in. po licznych wpisach na Facebooku brytyjskiej pisarki Clare Mulley, nadzwyczaj postępowej, walczącej piórem o ukazanie przykładów pozytywnego zaangażowania kobiet w heroiczne sprawy. W pierwszej swojej książce pt. „Kobieta, która uratowała dzieci: biografia Eglantyny Jebb” przybliżyła postać rzeczywiście zasłużonej dla praw dziecka pionierki postrzegania małoletnich jako pełnoprawnych uczestników życia społecznego, założycielki organizacji Save the Children. Jest ona porównywana do Janusza Korczaka, pioniera partnerskiej postawy wobec dzieci.
W dorobku pisarskim Autorki znajduje się także książka pt. „Kobieta szpieg. Polka w służbie Jego Królewskiej Mości” (tytuł brytyjski: The Spy Who Loved: the Secrets and Lives of Christine Granville, Britain’s First Female Special Agent of World War II) nt. wybitnej Polki, agentki SOE – Krystyny Skarbek. Ta lektura wciąż na mnie czeka… Publikacje Clare Mulley cieszą się uznaniem czytelników i recenzentów, więc podjęcie przez nią jako temat najnowszej książki biografii Cichociemnej Elżbiety Zawackiej budzi dość zrozumiałe dreszcze emocji, zwłaszcza w Fundacji Generał Zawackiej.
Od dłuższego czasu funkcjonuje w przestrzeni publicznej rażąco nieprawdziwe kłamstwo, jakoby „Cichociemni byli agentami SOE”. To ordynarne i ubliżające Cichociemnym kłamstwo zostało rozpowszechnione zwłaszcza za sprawą fałszerza historii nr 1 – wraz z nierzetelnym Wydawnictwem ZNAK – pseudohistoryka Kacpra Śledzińskiego i jego dramatycznie nierzetelnej książki pt. „Cichociemni. Elita polskiej dywersji” , w której na 417 stronach opublikowano co najmniej 246 błędów i nieścisłości.
We wznowieniu tej skandalicznie kłamliwej książki w 2022 roku, na jej okładce opublikowano… hitlerowskiego skoczka spadochronowego „w roli cichociemnego, elity polskiej dywersji” (sic!!!). Pseudohistoryk Kacper Śledziński w swym (udającym książkę popularnonaukową) śmieciu wydanym razem ze „Znakiem” wielokrotnie kłamie, jakoby Cichociemni byli rzekomo „agentami SOE”. Nawet bredzi w piramidalny sposób: „Cichociemni należeli do międzynarodowej grupy agentów SOE (…) istotą ich działania były szeroko pojęte operacje specjalne na terenie różnych krajów Europy, Afryki i Azji” (str. 113).
Więcej info:
Do grona fałszerza historii nr 2 oraz 3 dołączyli także dwaj naukowcy z IPN (sic!), obaj z tytułem doktorskim (co przeczy mitowi, że naukowcy nie mogą pisać głupot) – dr Krzysztof Tochman oraz dr Waldemar Grabowski. Obaj uporczywie, prowadzą od wielu lat istotną dezinformację, sprzeczną także ze stanowiskiem Studium Polski Podziemnej w Londynie polegającą na kłamliwym określaniu jako „cichociemnych” spadochroniarzy Akcji Kontynentalnej – którzy byli właśnie agentami SOE!
Dr Krzysztof Tochman opublikował dwie broszury o fałszywych tytułach: „Cichociemni na Bałkanach we Włoszech i we Francji” (to nie złośliwość, naprawdę w tytule nie ma znaków interpunkcyjnych – RMZ) oraz jeszcze bardziej niedorzecznym: „Zapomniani Cichociemni z Wydziału Spraw Specjalnych MON PSZ na Zachodzie” (nie było czegoś takiego jak „MON PSZ”, ani na wschodzie, ani na zachodzie, ani w innych stronach świata).
Dr Waldemar Grabowski propaguje od lat kłamliwą teorię, że nie było 316 Cichociemnych, ale więcej – ilu, tego sam nie wie. Zastanawia się, czy za „cichociemnych” (cudzysłów użyty świadomie) nie należałoby uznać „spadochroniarzy zrzuconych w Polsce, ale wysłanych przez MSW, a także spadochroniarzy zrzuconych zarówno przez MON, jaki i MSW w innych krajach europejskich (Francja, Albania, Jugosławia, Włochy, Niemcy i Austria)” Takie brednie z całą powagą rozpowszechniała niegdyś nawet Fundacja im. Cichociemnych Spadochroniarzy Armii Krajowej (sic!!!).
Okazuje się, że nawet tytuł doktora nie jest gwarancją, że jego nosiciel nie rozgłasza bzdur. Nota bene, czekam cierpliwie – wciąż bezskutecznie – kiedy dr Tochman czy dr Grabowski, czy też może Instytut Pamięci Narodowej (też na liście fałszerzy historii) podadzą mnie do sądu za publiczne nazwanie ich kłamcami i nierzetelnymi historykami – abym mógł przed sądem wykazać że są kłamcami i nierzetelnymi historykami….
Z rzekomymi „cichociemnymi – agentami SOE” jest trochę tak, jak z „polskimi obozami koncentracyjnymi” – te rażąco kłamliwe frazy są wciąż prostowane i wciąż powracają… W maju 2022 brytyjska organizacja pozarządowa English Heritage opiekująca się zabytkami budownictwa w Anglii należącymi do „zbioru dziedzictwa narodowego” (National Heritage Collection) opublikowała na swojej stronie taką treść:
W tym roku [2022 – RMZ] przypada 80. rocznica powstania Stacji 43 w Audley End, bazy szkoleniowej polskiej sekcji Special Operations Executive (SOE) podczas II wojny światowej. Polscy agenci przybyli w kwietniu 1942 roku, a działania rozpoczęły się 1 maja. (…) do Polski skoczyło 316 agentów SOE [tak niezgodnie z prawdą historyczną w oryginalnym brytyjskim tekście, podkreślenie własne – RMZ], większość z nich przeszkoliła się w Audley End. Ci dzielni mężczyźni i jedna niezwykła kobieta byli znani jako Cichociemni – Silent Unseen…
3 maja 2022 na stronie oraz w grupie na Facebooku opublikowałem post zatytułowany „Brytyjskie kłamstwo w 80 rocznicę Audley End”. W poście podkreśliłem m.in.- „Zmuszony jestem zaprotestować wobec bezczelnie kłamliwego twierdzenia, jakoby Cichociemni rzekomo byli „agentami SOE” – Cichociemni nie byli agentami SOE – tylko żołnierzami Armii Krajowej w służbie specjalnej. Byli szkoleni m.in. w brytyjskim ośrodku STS 43 Audley End, ale przez Polaków. W żadnej chwili nie podlegali SOE, po skoku otrzymali przydziały służbowe w Armii Krajowej i podlegali KG AK.”
Na szczęście, po mojej interwencji brytyjska organizacja przyznała, że Cichociemni nie byli „agentami SOE” (Special Operations Executive) lecz żołnierzami polskiej Armii Krajowej
Dr Andrew Hann (Properties Historians, Team Leader, Curatorial Department) był uprzejmy napisać do mnie dwa maile. W pierwszym napisał m.in „Dziękujemy za wiadomość e-mail zwracającą uwagę na błędy na naszej stronie internetowej związane z działaniem STS 43 w Audley End. Pragniemy zapewnić, że doskonale wiemy, iż Polacy szkolący się w Audley End w latach 1942-44 nie byli „agentami SOE”, ale spadochroniarzami sił specjalnych Armii Krajowej.”
W drugim mailu m.in. – „(…) Dziękuję za wskazanie błędu. Zawsze staramy się zachować najwyższy standard dokładności historycznej naszych treści, zarówno na stronie, jak i online. (…) Muszę przyznać, że bardzo interesujące było dla mnie badanie cichociemnych przez ostatnie kilka lat, a Twoja własna strona internetowa była dla mnie i moich kolegów bardzo przydatnym źródłem informacji.”
Bardzo dziękuję dr Andrew Hann, że zechciał sprostować błąd, a nawet był miły wobec mnie, pomimo mojej „napaści”. 🙂
W sierpniu 2023, kilka dni temu, natknąłem się na posty na Fb, zachwalające nową książkę Clare Mulley pt. „Agent ZO. The Untold Story of Fearles WW2 Resistance Fighter Elżbieta Zawacka” („Agent ZO. Nieopowiedziana historia bojowniczki ruchu oporu z czasów II wojny światowej, Elżbiety Zawackiej”).
Książka ma się ukazać w przyszłym roku, na razie więc możemy sobie polizać okładkę. Nie znam Autorki, ani też – przyznaję ze wstydem – nie czytałem żadnej Jej książki (muszę to niebawem nadrobić). Jednak treść okładki zapowiadanej publikacji książkowej – po wcześniejszych moich perypetiach z kłamstwami o „cichociemnych – agentach” – mocno mnie zbulwersowała.
Napisałem więc do Autorki: „Okładka zawiera nieprawdziwą treść – Cichociemni nie byli agentami 🙁 tylko żołnierzami Armii Krajowej w służbie specjalnej. W szczególności NIE BYLI AGENTAMI SOE / The cover contains false content – Cichociemni were not agents 🙁 but soldiers of the National Army in special service. In particular, THEY ARE NOT SOE AGENTS (tłumaczenie translatorem, niestety)
Clare Mulley była uprzejma odpowiedzieć: „Thank you for your comment. She was indeed the only female member of the Cichociemni to parachute back to Poland. Their training in the UK was supported by SOE P (Poland) section, while they reported to the Polish government in exile in London, then to the Home Army in Poland. All in the book. 'Agent” here refers not specifically to SOE or MI6 agent, but to the role as understood by British readers. Thanks again.”
Tłumaczenie Google – „Dziękuję za Twój komentarz. Była rzeczywiście jedyną kobietą spośród Cichociemnych, która zeskoczyła na spadochronie z powrotem do Polski. Ich szkolenie w Wielkiej Brytanii było wspierane przez sekcję SOE P (Polska), podczas gdy podlegali polskiemu rządowi na uchodźstwie w Londynie, a następnie Armii Krajowej w Polsce. Wszystko w książce. „Agent” nie odnosi się tutaj konkretnie do agenta SOE lub MI6, ale do roli, jaką rozumieją brytyjscy czytelnicy. Dzięki jeszcze raz.”
Na to zripostowałem – „British readers are not deprived of their minds to see the difference between a secret army soldier and a foreign service agent. A similiar distortion was once published by British Heritage [mój błąd, powinno być English Heritage – RMZ], after my intervention they corrected it. (no 39) [tu link do strony Informacja o realizacji projektu] Brytyjscy czytelnicy nie są pozbawieni rozumu, aby nie dostrzec różnicy między żołnierzem tajnej armii a agentem służb zagranicznych. Podobne przekłamanie opublikowało kiedyś British Heritage [mój błąd, powinno być English Heritage – RMZ], po mojej interwencji je poprawili (nr 39) [tu link do strony Informacja o realizacji projektu]
Moje protesty pod licznymi wpisami nt. zapowiadanej książki (oraz zachwytami nad okładką) wywołały reakcję dr Katarzyny Minczykowskiej, Autorki książki pt. CICHOCIEMNA. Generał Elżbieta Zawacka „Zo” (wyd. OW RYTM, Warszawa, 2014). W odpowiedzi na mój komentarz: „Niestety, autorka [Clare Mulley – RMZ] KŁAMIE na okładce, jakoby Cichociemna Elżbieta Zawacka była rzekomo czyimś „agentem” 🙁 Cichociemni byli żołnierzami Armii Krajowej w służbie specjalnej, a nie brytyjskimi agentami 🙁 Napisałem do autorki, tutaj mój post
dr Katarzyna Minczykowska odpowiedziała: „Racja, Cichociemni nie byli agentami SOE, ale „Zo” była nie tylko „cichociemną”. Zanim została „cc” sama stworzyła sporą (składającą się z kilkuset osób) siatkę wywiadowczą, współpracowała z „Dwójką”, a w Audley End doskonaliła się właśnie w kwestiach wywiadowczych, nie dla Brytyjczyków (bo – jak mawiała – za Anglików nie chciała umierać), ale na potrzeby KG AK, przede wszystkim „Zagrody”.
W okładce nowej książki o naszej polskiej bohaterce, o której wciąż niewielu słyszało, mi najbardziej nie pasuje fotka Elżbiety, zupełnie niezwiązana z jej działalnością wojenną, zaczerpnięta z indeksu studenckiego (1927), w żaden sposób niewyrażająca charyzmy i siły „Zo”, ale ta foteczka na okładce to drobiazg.
Najważniejsze, że powstaje opowieść o gen. Zawackiej, adresowana nie tylko do polskiego czytelnika. I tym się zachwycamy. To jest tu istotą sprawy. Gdy wydawałam „Cichociemną” wydawca mi z przekąsem powiedział, że nie mam co liczyć na duży nakład i honorarium, „bo to nie Harry Potter” :)) mimo że pierwsza biografia „Zo” dostała pierwszą nagrodę „Klio” [tu link do strony „Nagrody Klio rozdane” – RMZ], więc musiała być nie najgorsza, skoro niezależne jury uznało, że była najlepsza 🙂 No, ale to Polska właśnie 🙁 Liczymy, że Clare Mulley uda się wydać książkę o „Zo” równie poczytną jak „Harry”, co jeśli się uda będzie zasługą tyleż autorki co wydawcy. I tego im życzę.”
Wymieniliśmy jeszcze kilka uwag, m.in. ripostowałem: „w Pani książce o Zo nie znalazłem info o działalności Zo jako agenta… Konspiracja a działalność agenturalna na rzecz wywiadu to odrębne kwestie… skoro wg. Pani tytuł jest ok, to poczekam na książkę. Ale Brytyjczycy stale kłamią o CC, zresztą u nas wiele tych kłamstw jest powtarzanych… np. że CC byli agentami SOE, że Anglicy organizowali nam zrzuty, że oni szkolili CC itd.”
Napisałem też – „nie jestem przeciwny jakiejkolwiek książce tylko utożsamianiu cc z agentami. Zo była kurierką a nie cc, co sama mówiła. Nie znam aż tak dobrze Jej życiorysu, ale w audley end nie szkolono w wywiadzie. Nie po to zresztą pojechała do GB, it. itd. Temat na dłuższą rozmowę. Ale jeśli CC nazywa się agentem to jest fałsz.”
prof. zw. dr hab. Józef Półturzycki – Spór o Elżbietę Zawacką – żołnierza i pedagoga
[recenzja książki: Katarzyna Minczykowska, Cichociemna generał Elżbieta Zawacka Zo, OW Rytm, 2014]
w: Rocznik andragogiczny nr 21, Uniwersytet Warszawski, s. 317-331
Przejdźmy zatem do kwestii zasadniczej, czyli udzielenia odpowiedzi na dwa pytania:
Elżbieta Zawacka nie była Cichociemną, ale uznajemy Ją za Cichociemną. Jak to rozumieć? – już wyjaśniam. Elżbieta Zawacka była m.in. kurierką Komendy Głównej AK, pracowała również w sztabie Wojskowej Służby Kobiet. Nigdy nie była Cichociemnym, czyli żołnierzem Armii Krajowej w służbie specjalnej, nigdy też nie została – jak Cichociemni – przeszkolona do służby specjalnej. Oddział VI (Specjalny) Sztabu Naczelnego Wodza, który rekrutował, szkolił i ekspediował żołnierzy do służby specjalnej w Armii Krajowej nie traktował jej jako „cichociemnej”, ponieważ jej nie zrekrutował, nie szkolił ani nie przydzielił żadnych zadań.
Prof. zw. dr hab. Józef Półturzycki, w artykule pt. Spór o Elżbietę Zawacką – żołnierza i pedagoga (patrz pdf powyżej), będącym recenzją książki Katarzyny Minczykowskiej pt. Cichociemna generał Elżbieta Zawacka Zo zauważa:
Jedna z uwag, jakie wypada zgłosić wobec tekstu książki Katarzyny Minczykowskiej o życiu i działalności profesor Elżbiety Magdaleny Zawackiej, jest to sprawa tytułu Cichociemna. Generał Elżbieta Zawacka „Zo”. Nie jest to bowiem tytuł adekwatny do treści książki, a także do form aktywności Elżbiety Zawackiej w czasie wojny i okupacji. (…) Była aktywnym kurierem i emisariuszem. Jej szczególnym wyczynem okazała się wyprawa z Warszawy do Naczelnego Wodza w Londynie. Zawacka spełniła ważną funkcję i przekazała raport oraz bogate informacje o sytuacji w kraju, a zwłaszcza o działalności Armii Krajowej. Kłopot był tylko z powrotem do kraju. Planowano dokonać zrzutu na teren Francji, Szwajcarii lub Lizbony, ale ostatecznie zdecydowano o skoku z cichociemnymi z samolotu nad krajem. Zawacka przyjęła ten wariant i przygotowywała się do takiej formy powrotu. Odbyła ćwiczenia skoków spadochronowych z wieży i samolotu, a następnie została dołączona do zespołu, który odlatywał do kraju w nocy z 9 na 10 września 1943 roku. (…)
Na wyprawę do kraju nie otrzymała żadnych zadań czy instrukcji, a także nie otrzymała – jak inni cichociemni – sześciomiesięcznego uposażenia, zaś po wylądowaniu udała się do Warszawy do swoich zadań w „Zagrodzie”. W Wielkiej Brytanii nie przeszła żadnego merytorycznego kursu dla cichociemnych, których szkolenie trwało dość długo, na przykład w szkole wywiadu był to okres 8 miesięcy. Zawacka nie brała udziału w kursach, ale prowadziła zajęcia na temat sytuacji w kraju i zasad działalności podziemnej w czasie okupacji. Przyjęto natomiast nazywać Elżbietę Zawacką cichociemną, co zwłaszcza z czasem zaczęło się upowszechniać. (s. 320-321)
W dalszej części swojej publikacji prof. zw. dr hab. Józef Półturzycki podkreśla – „Na stronie 142 w przypisie autorka podaje, że „sama Elżbieta Zawacka nie nazywała siebie cichociemną. Uważała, że była kurierem, a kurier w jej mniemaniu i w opinii innych żołnierzy „Zagrody” był żołnierzem znacznie lepiej przygotowanym do działań konspiracyjnych, kimś lepszym niż cichociemny… (s. 321). Dodać należy, że później akceptowała określanie jej jako „cichociemnej”. Profesor Półturzycki reasumując podkreśla – „Myślę, że możemy także oczekiwać uczciwego wyjaśnienia tytułowego określenia „cichociemna”, bo jak sama Elżbieta Zawacka mówiła „cichociemną nie byłam, wykonałam tylko skok” (s. 331)
Warto podkreślić także, że Cichociemni byli nie tylko żołnierzami Armii Krajowej w służbie specjalnej, ale także – jako jedyni polscy spadochroniarze przeszkoleni na Zachodzie – Skoczkami do Kraju. Listę 316 Cichociemnych spisano dopiero po wojnie – jako listę skoczków odznaczonych Znakiem [Spadochronowym] dla Skoczków do Kraju – znalazła się na niej m.in. Elżbieta Zawacka oraz Jan Nowak Jeziorański (także kurier). Przeciwko kształtowi tej listy nie protestował nikt, w tym żaden z kilkudziesięciu żyjących wtedy Cichociemnych. Skoro sami Cichociemni przyjęli wymienionych kurierów do swojego grona – nie można tego obecnie kwestionować.
Elżbieta Zawacka nie była agentem / agentką. Trafnie wskazuje dr Katarzyna Minczykowska, Autorka biograficznej książki pt. CICHOCIEMNA. Generał Elżbieta Zawacka „Zo”, że w jej misji do Londynu „Komendant Główny AK, gen. Stefan Rowecki, powierzył Zawackiej dwa zadania: 1/ miała ona wpłynąć na Sztab NW [Naczelnego Wodza – RMZ], by ten usprawnił ze swej strony łączność z krajem oraz 2/ miała przekonać władze wojskowe i polityczne na emigracji o konieczności prawnego uregulowania służby kobiet w Wojsku Polskim” (s. 113).
Prawie zupełnie w zgodzie z prawdą obiektywną argumentuje dr Katarzyna Minczykowska, że Elżbieta Zawacka „(…) stworzyła sporą (składającą się z kilkuset osób) siatkę wywiadowczą, współpracowała z „Dwójką” chociaż nie sposób znaleźć uzasadnienia do wywodu, iż rzekomo Elżbieta Zawacka „w Audley End doskonaliła się właśnie w kwestiach wywiadowczych”. Żadne źródło – w tym książka dr Minczykowskiej – nie podaje takich rewelacji, nadto Audley End (STS 43) nie był ośrodkiem szkolenia specjalistów wywiadu, lecz ośrodkiem w którym przeprowadzano kursy: walki konspiracyjnej oraz odprawowy. Cichociemnych ze specjalnością w wywiadzie szkolono w polskiej szkole wywiadu, zorganizowanej w Londynie, potem w Glasgow, pod kamuflażową nazwą „Oficerski Kurs Doskonalący Administracji Wojskowej”.
Należy zauważyć, że Cichociemna Elżbieta Zawacka organizowała struktury Wojskowej Służby Kobiet (które wykonywały również zadania wywiadowcze) oraz trasy i placówki kurierskie, również dla Oddziału II (tzw. „dwójki”, czyli dla wywiadu). Wcale jednak z tego – że wykonywała zadania pomocnicze na rzecz wywiadu – nie wynika, że Cichociemna Elżbieta Zawacka sama była agentem / agentką wywiadu. Wbrew pozorom różnica jest zasadnicza. Nota bene, byłoby strasznym marnotrawstwem ze strony polskiego wywiadu, gdyby taką rzekomą „agentkę”, która sama się ponoć w tym fachu „doskonaliła”, wykorzystywać nadal jako kurierkę w pracy „Zagrody” KG AK – zamiast w wywiadzie, tj. do zbierania informacji wywiadowczych…
Dodam jeszcze, że każdy żołnierz ZWZ-AK miał obowiązek przekazywania przełożonym informacji nt. działań okupantów (AK liczyła ok. 390 tys. osób), czyli wprost zajmował się działalnością wywiadowczą – a nie organizowaniem struktur łączności jak Elżbieta Zawacka. Byłoby jednak absurdem wywodzenie, iż rzekomo podczas II wojny światowej działało w Polsce 390 tys. agentów polskiego wywiadu. Nieporozumienia w kwestii – czy ktoś był czy nie był agentem wywiadu – wynikają z tego, że wypowiadają się na ten temat osoby o niewielkiej bądź znikomej wiedzy o funkcjonowaniu jakichkolwiek struktur wywiadu.
Przy okazji dyskusji o „agencie Zawackiej” niebanalny przykład z mojego własnego życia. Otóż w grudniu 1983 (kiedy „knułem w konspirze”) kontrwywiad wojskowy PRL aresztował mnie w Warszawie (patrz obok fragment tajnej notatki MSW o moim zatrzymaniu), po spotkaniu z II sekretarzem Ambasady Stanów Zjednoczonych w Polsce Panią Ewą Groening, nota bene rezydentką CIA w Polsce.
Na szczęście prl-owscy kontrwywiadowcy nie mieli pewności, czy II sekretarz ambasady faktycznie jest z CIA, nie nagrała im się też nasza rozmowa (zapewne miała ze sobą zagłuszarkę, na szczęście). Choć więc chcieli ze mnie zrobić agenta CIA, jakoś się wywinąłem.
W czasach „konspiry” kilkakrotnie spotkałem się potajemnie m.in. z konsulem USA w Krakowie Panem Steven’em Black’iem, dostarczając pokaźne paczki z „bibułą, tj. nielegalną wtedy tzw. prasą bezdebitową. Kilka razy rozmawialiśmy nawet o bieżącej polityce 🙂 w uniemożliwiającej podsłuch tzw. klatce Faraday’a w siedzibie krakowskiego konsulatu.
Czy to oznacza, że jednak byłem agentem CIA? Oczywiście nie – choć z punktu widzenia prawa (art. 130 k.k.), działalnością agenturalną jest każde uczestnictwo w działalności obcego wywiadu. Jak można poczytać w komentarzach prawniczych, przestępstwo szpiegostwa można popełnić z zamiarem bezpośrednim albo ewentualnym. W obu przypadkach „niezbędny jest element świadomości sprawcy, że ma do czynienia z obcym wywiadem”.
Przeciętny człowiek gubi się w tych subtelnościach, a trzeba bardzo uważać, zanim nazwie się kogokolwiek „agentem wywiadu”, bo to może być kosztowne (na gruncie prawa cywilnego) lub spotkać się z represją karną za zniesławienie (na gruncie prawa karnego).
W lipcu 1993, w związku z kampanią wyborczą do Sejmu R.P. „Gazeta Wyborcza” opublikowała w sporym nakładzie, na rozkładówce, artykuł o mnie pt. „Pomarańczowa alternatywa – Czerwone Zagłębie” (miałem być ową „pomarańczową alternatywą”). W tekście Lidia Ostałowska napisała – niezgodnie z prawdą – iż rzekomo postanowiłem „zostać szpiegiem CIA”. Podałem redakcję „GW’ do sądu, no i musiała sprostować że „nieprawdziwe jest stwierdzenie, że wnioskodawca „postanawia zostać szpiegiem CIA”. 🙂
Na miejscu Clare Mulley bardzo uważałbym z tytułem na okładce jej przyszłej książki pt. „Agent ZO. The Untold Story of Fearles WW2 Resistance Fighter Elżbieta Zawacka”. W sądzie nie obroni oczywiście nieprawdziwej tezy, że Cichociemna Elżbieta Zawacka była czyimkolwiek „agentem”, zwłaszcza wywiadu. Wykazałem w tej publikacji, że nie była także Cichociemną, choć można obronić tezę, że niezgodnie z prawdą historyczną – ale grzecznościowo – można Ją uznać za Cichociemną w uznaniu jej zasług, także dlatego że wcześniej zrobili to, po wojnie, pozostali przy życiu Cichociemni – których głos jest akurat w tej kwestii rozstrzygający.
Autorka ma świadomość, że określenie gen. Zawadzkiej mianem „agenta” jest nieprawdziwe, bowiem przyznaje – „Wszystko w książce. „Agent” nie odnosi się tutaj konkretnie do agenta SOE lub MI6, ale do roli, jaką rozumieją brytyjscy czytelnicy.” Wydaje się więc, że z okładką książki i słowem „agent” w jej tytule jest trochę tak jak z „zupką chińską z Radomia” ze znanego kabaretowego skeczu – zupka nie jest wcale chińska, to tylko chwyt marketingowy. Ale działa! – słyszymy na kabaretowej scenie…
Ryszard M. Zając
19 sierpnia 2023
PS.
Zgodnie z banalnym i powszechnym rozumieniem tego pojęcia (patrz np. Wikipedia) – „agent wywiadu” to osoba zwerbowana, wyszkolona, kierowana i zatrudniona w celu zbierania i przekazywania informacji 😜 Ciekawe jaki wywiad (którego państwa) rzekomo Elżbietę Zawacką „zwerbował, wyszkolił, kierował i zatrudnił w celu zbierania informacji”? Pytanie mocno retoryczne, a nawet dla Elżbiety Zawackiej mocno obraźliwe… 🙁 Ale jej zwolennicy bezrozumnie twierdzą, że była agentem… Czyim?
zobacz także – Ogniska ignorancji | Cichociemna czy agent?
Publiczna pamięć o Cichociemnych jest tego rodzaju, że coraz więcej bzdur rozpowszechnianych jest – pod pozorem prawdy – przez tzw. „autorytety”. Niestety, w tym niechlubnym gronie są także autorytety prawdziwe, które rozpowszechniają brednie na temat Cichociemnych pod zazwyczaj wiarygodnym szyldem. Tym bardziej takie kłamstwa są niebezpieczne.
Dlatego nasz portal publikuje listę fałszerzy historii Cichociemnych. Będziemy publicznie piętnować szczególnie rażące kłamstwa. Każdy, kto znajdzie się na tej niechlubnej liście ma szansę na poprawę – wystarczy opublikować sprostowanie albo poprawić błędne treści…
Lista będzie weryfikowana oraz aktualizowana.
Miejsce pierwsze:
Ex aequo: Kacper Śledziński (autor)
oraz Wydawnictwo „ZNAK”
za wydanie w 2012 oraz 2022 książki: „Cichociemni. Elita polskiej dywersji” zawierającej co najmniej 246 błędów i nieścisłości na 417 stronach (ISBN 978-83-240-87-47-1)
Rozpowszechnianie od 2012 roku (w dwóch wydaniach) rekordowej liczby błędów i nieścisłości – ostatnie wydanie „wyróżnia się” hitlerowskim skoczkiem spadochronowym na okładce „w roli cichociemnego, elity polskiej dywersji” (sic!!!) – jest rekordowym pokazem ignorancji autora oraz wydawnictwa. Te nierzetelne treści pseudohistoryczne, udające „książkę popularnonaukową” powinny być natychmiast usunięte z obiegu publicznego.
NIE KUPUJ ŚMIECI udających książki popularnonaukowe!
Więcej info:
Artykuły:
Miejsce drugie:
Ex aequo: dr Krzysztof Tochman (autor)
oraz IPN Oddział w Rzeszowie (wydawca)
za wydanie w 2021 broszury „Cichociemni 1941-1945. W 80 rocznicę pierwszego skoku bojowego do Polski” ISBN 978-83-8229-075-2, zawierającej co najmniej 36 błędów, w tym kłamliwe określanie jako „cichociemnych” spadochroniarzy Akcji Kontynentalnej.
Więcej info:
Artykuły:
Miejsce trzecie:
Ex aequo: dr Krzysztof Tochman
oraz dr Waldemar Grabowski
za uporczywą, prowadzoną od wielu lat istotną dezinformację, sprzeczną także ze stanowiskiem Studium Polski Podziemnej w Londynie polegającą na kłamliwym określaniu jako „cichociemnych” spadochroniarzy Akcji Kontynentalnej.
Dr Krzysztof Tochman – opublikował dwie broszury o fałszywych tytułach: „Cichociemni na Bałkanach we Włoszech i we Francji” (to nie złośliwość, naprawdę w tytule nie ma znaków interpunkcyjnych – RMZ) oraz jeszcze bardziej niedorzecznym: „Zapomniani Cichociemni z Wydziału Spraw Specjalnych MON PSZ na Zachodzie” (nie było czegoś takiego jak „MON PSZ”, ani na wschodzie, ani na zachodzie, ani w innych stronach świata). W rzeczywistości nie są to cichociemni, ale spadochroniarze Akcji Kontynentalnej.
Dr Waldemar Grabowski propaguje od lat kłamliwą teorię, że nie było 316 Cichociemnych, ale więcej – ilu, tego sam nie wie. Zastanawia się, czy za „cichociemnych” (cudzysłów użyty świadomie) nie należałoby uznać „spadochroniarzy zrzuconych w Polsce, ale wysłanych przez MSW, a także spadochroniarzy zrzuconych zarówno przez MON, jaki i MSW w innych krajach europejskich (Francja, Albania, Jugosławia, Włochy, Niemcy i Austria)” – patrz m.in. post z dnia 28 września 2014 na stronie Fundacja im. Cichociemnych Spadochroniarzy Armii Krajowej, Facebook [dostęp 2020-02-16]
Artykuł:
Miejsce czwarte:
za nierzetelną „wystawę elementarną” Cichociemni, w tym szczególnie za:
a także za:
Miejsce piąte:
Ex aequo: Mirosław Brach (autor)
Muzeum Armii Krajowej (wydawca)
Narodowe Centrum Kultury (sponsor)
za co najmniej 33 błędy w materiałach edukacyjnych:
dotowanych przez Narodowe Centrum Kultury kwotą aż 43 tys. złotych
Artykuł;
Miejsce szóste:
Polskie Radio
portal Cichociemni
za fundamentalne kłamstwo, jakoby Cichociemnych utworzono „na rozkaz Churchilla” oraz za co najmniej 319 błędów w publikacjach:
Artykuł;
Miejsce siódme:
Mateusz Łabuz (autor)
portal warhist
za co najmniej 25 błędów w dwóch publikacjach:
Tutaj moja errata do książki Śledzińskiego i Znaku (plik pdf)
Artykuł;
CICHOCIEMNI – NAJCZĘŚCIEJ POPEŁNIANE BŁĘDY
Pseudohistoryk Kacper Śledziński napisał, a nierzetelne wydawnictwo „Znak” wydało książkę „Cichociemni. Elita polskiej dywersji” (Znak, Kraków 2022, ISBN 978-83-240-87-47-1 oraz Znak Kraków, 2012, ISBN 978-83-240-2191-8).
Uff, nareszcie zakończyłem wielogodzinna pracę nad wyszukaniem błędów w tym pseudohistorycznym gniocie. Na początku był skandal z okładką – SKANDALICZNE SZYDERSTWO – kiepski autor oraz szmatławe wydawnictwo umieściło tam hitlerowskiego skoczka jako rzekomego „cichociemnego” oraz „elitę polskiej dywersji”…
Zaraz potem okazało się, że w tej pseudo „popularnonaukowej” publikacji aż roi się od błędów. Dotąd Śledzińskiemu i „Znakowi” udawało się tą tandetę pseudohistoryczną prezentować jako pełnowartościową publikację. Wydawnictwo kłamało w żywe oczy o rzekomych procedurach weryfikacji”, które niby zawiodły. W rzeczywistości wcale ich nie ma. Gdyby były, byłby ślad w tzw. metryce wydawniczej. Niestety, to co sobie Śledziński nawypisywał – pseudowydawnictwo „Znak” bezkrytycznie opublikowało. 189 błędów na 417 stronach to niewątpliwie nie tylko krajowy rekord ignorancji. To intelektualne oszustwo….
AKTUALIZACJA – historyk dr Bartłomiej Szyprowski znalazł w tej książce K. Śledzińskiego aż 152 błędy i niedokładności. Po odliczeniu tych samych błędów (tj. znalezionych przeze mnie i dr Szyprowskiego), w książce znaleziono łącznie aż 246 błędów i nieścisłości!!!
Kacper Śledziński oraz wydawnictwo „Znak” od ponad dziesięciu lat
sprzedaje nierzetelne treści pseudohistoryczne
udające „książkę popularnonaukową”.
Trwa kampania społeczna: NIE KUPUJ ŚMIECI udających książki popularnonaukowe!
pobierz – ERRATA DO KSIĄŻKI ŚLEDZIŃSKI, ZNAK (plik pdf)
Błędów, przekłamań i nieścisłości w tej książce tak wiele, że musiałem je wskazać i skomentować już w trzech artykułach:
Dzisiaj – na szczęście – odcinek ostatni. W tej publikacji wskażę błędy, które znalazłem w pozostałej części książki. Wszystkie błędy (wskazane w w/w publikacjach) zebrałem w jedną całość w postaci wygodnego pliku pdf do pobrania (patrz link powyżej)
W pierwszym odcinku tej „epopei o pseudorzetelności” wskazałem 58 błędów z 55 stron, w drugim 155 błędów z 312 stron, w tym odcinku 189 błędów znalezionych w książce (417 stron).
156/ str. 313 – w kontekście akcji likwidacji agenta gestapo Michała Pankowa jest: „Powolny” stał jeszcze chwilę nad konfidentem, chcąc się upewnić, że nie żyje. „Dość. Wiejemy!”, usłyszał stanowczy głos „Spokojnego”. Śledziński relacjonuje zachowanie dwóch Cichociemnych: Henryka Januszkiewicza ps. Powolny oraz Ryszarda Nuszkiewicza ps. Spokojny. W zasadzie przepisuje relację Ryszarda Nuszkiewicza – ale nie wskazuje źródła oraz istotnie ją modyfikuje. W oryginale jest bowiem: „Kobieta odskoczyła, nie podniosła jednak krzyku. Pies skomlał obok swego zabitego pana. Przechodnie przyspieszyli (…) Teraz stałem przez chwilę w pogotowiu czekając na reakcję kobiety i ewentualny atak psa. Zachowanie kobiety było dziwne. Odskoczyła nieco w bok i bez słowa ruszyła dalej. Wilczur zaś, jak gdyby wstydząc się swego pana, zaskowyczał i umknął w rozpraszający się tłum przechodniów. – Dość! – usłyszałem głos „Spokojnego” przypominający o odwrocie.” (Ryszard Nuszkiewicz, Uparci, s. 173).
157/ str. 314 – jest: „Będzie pan dowódcą tego oddziału” powiedział do podporucznika Adolfa Pilcha „Góry” porucznik Aleksander Warakomski „Świr”, dowódca Obwodu Stołpce AK”. (…). Kończył się dopiero trzeci dzień pobytu cichociemnego wśród partyzantów.” Śledziński pomija, że Cichociemny Adolf Pilch został do tego obwodu przydzielony decyzją Komendy Głównej AK. Pilch nie pojechał sobie na wycieczkę do lasu – bez decyzji KG AK nie mógłby samowolnie opuścić Warszawy (gdzie przebywał na aklimatyzacji) – bo zostałby oddany pod sąd ze dezercję. Nota bene wcześniej Śledziński wywodził, że „odstawiony na boczny tor” przedwojenny szef kontrwywiadu i wywiadu Sztabu Generalnego WP, płk dypl. Stefan Mayer założył sobie szkołę wywiadu (bez akceptacji Naczelnego Wodza). Tak sobie Kacperek Śledziński wyobraża wojsko – nie wiadomo, śmiać się – czy płakać…
158/ str. 314 – w kontekście zastrzeżeń Cichociemnego Adolfa Pilcha co do objęcia dowództwa jest: „(…) zaczął „przedkładać swoje obiekcje”: nie znał „w ogóle Kresów, tutejszych ludzi ani problemów partyzantki”. Śledziński wskazuje jako źródło ksiązkę Adolfa Pilcha („Patryzanci trzech puszcz, s. 59) ale cytuje nierzetelnie. Mianowicie Cichociemny Adolf Pilch wskazuje jeszcze dwa, istotne powody: był najmłodszym (stopniem i wiekiem) oficerem na tym terenie, a ponadto – jak podkreślał – „(…) nie znam tak potrzebnego tu języka białoruskiego lub rosyjskiego” (także str. 59).
159/ str. 315-316 – w odniesieniu do Batalionu Stołpeckiego AK oraz postawy Sowietów jest: „Wiadomości o pojawieniu się w szeregach partyzantów trzech skoczków dotarły również do pułkownika Grigorija Sidoroka vel Dubowa. Postanowił on oficjalnie podporządkować sobie Polski Oddział Partyzancki (…).” Faktycznie od tego, co sobie „postanowił” rosyjski pułkownik istotniejsze jest, że 12 października 1943 wydał rozkaz – o czym Śledziński milczy – podporządkowywujący polski oddział im. T. Kościuszki dowództwu sowieckiego zgrupowania (Rozkaz pełnomocnika KC KP(b)B G. Sidoruka „Dubowa” na centrum międzyrejonowe Iwieniec nr 038 z 12 października 1943, ANRB, f. 3602 op.1, d.2, k.49)
160/ str. 317 – jest: „Żaden z oficerów: (…) [tu nazwiska] nie wybierał się dobrowolnie do Sojedninienia Iwienieckiego Rajona” – Ani na tej, ani na następnej stronie Śledziński nie wyjaśnia, że 27 listopada 1943 dowódca sowieckiej partyzantki zaprosił oficerów AK na rzekomą ?naradę wojenną? 1 grudnia 1943. Warto dodać, że w drodze zostali w zasadzce aresztowani przez partyzantów sowieckich. Następnie rozbrojono i aresztowano 135 żołnierzy AK, część zamordowano w trakcie stawiania oporu. Oficerów przetransportowano samolotem do Moskwy, osadzono w więzieniu NKWD na Łubiance żołnierzy przumusowo wcielono do oddziałów sowieckich (potem z nich uciekali). U Śledzińskiego nie ma o tym ani słowa, jest tylko niejasne sformułowanie – patrz błąd 161.
161/ str. 317 – w kontekście Cichociemnego Adolfa Pilcha jest: „Pilch natomiast widział, jak partyzanci weszli na teren obozu, jak Miłaszewski tłumaczył coś Wasilewiczowi. Wreszcie zauważył przechodzącego obok szefa kancelarii Jana Orlinę. „Biegnij do kompanii porucznika Groma – polecił mu Pilch – i zamelduj, że delegacja jadąca na naradę wojenną została rozbrojona, a bolszewicy są już w obozie”. Śledziński nie podaje źródła tego cytatu, ale znalazłem fragment w książce Adola Pilcha, z której Śledziński niechlujnie przepisał.
Tak wygląda oryginalna relacja Cichociemnego Adolfa Pilcha: „Zatrzymali się kilka kroków ode mnie i Wasilewicz [rosyjski major, zastępca Dubowa – przyp. RMZ] zwrócił się do Miłaszewskiego: – Nu, a teraz zrób mi zbiórkę waszego oddziału. Miłaszewski odpowiedział, że skoro jest rozbrojony, nie ma prawa wydawać rozkazów. W tym czasie przymaszerowała cała kolumna sowieciarzy. Szli czwórkami czy szóstkami i zatrzymali się przy Wasilewiczu i Miłaszewskim. W tej chwili z ziemianki dowództwa wyszedł Janek Orlina, kancelista. Zblizyłem się do niego i szepnąłem: – Jasiu, biegnij do „Groma” i zamelduj, że nasza delegacja jadąca na naradę została w drodze rozbrojona i sowieciarze są już w obozie.” („Patryzanci trzech puszcz, s. 101). Frazę „Miłaszewski tłumaczył coś Wasilewiczowi” Śledziński też przepisał z relacji Adolfa Pilcha, ale w oryginale jest „Lewald” coś tłumaczył Wasilewiczowi” („Drogi Cichociemnych”, s. 182)
Gdyby Śledziński był rzetelnym historykiem, to choćby w przypisie podałby informację, że rozkaz do sowieckiej napaści na Zgrupowanie Stołpecko – Nalibockie AK wydał 30 listopada 1943 płk Dubow, czyli Grigorij Sidoruk, po otrzymaniu radiodepeszy od Ponomarienki (NA RB. F.3602, op. I.s.36)
162/ str. 319 – w kontekście napaści Rosjan na obóz partyzantów AK jest: „[Bolszewicy] plądrowali baraki, szukając dokumentów, złota, skarbów, a przede wszystkim zegarków. Wyrywali bierwiona ze ścian, małe okienka i drzwi. Wszędzie ich było pełno. Każdy szukał co by zagrabić. Wyglądało na to, że nie ma tu żadnego dowódcy”. Nie wiadomo dlaczego Śledziński nierzetelnie pominął następne zdanie: „Porządek panował tylko w szeregu, który pilnował naszych rozbrojonych chłopaków”. Śledziński nierzetelnie pominął także liczebność napastników – Adolf Pilch relacjonował – „Liczbę bolszewików w obozie oceniałem na półtora tysiąca ludzi. A to jeszcze nie było wszystko. Sporo ich stało na ubezpieczeniach”… (Drogi cichociemnych, s. 183)
163/ str. 319 – jest: „Wymykanie się podporucznika Pilcha czy to poprzednio do „Groma” czy za drugim razem do wilnian robi takie wrażenie, jakby za wszelką cenę chciał się wydostać z matni”. Śledziński najpierw przemilcza istotne fakty, w tym fundamentalny o ogromnej przewadze Rosjan, a potem opluwa Cichociemnego. Łaskawie w następnym zdaniu Go usprawiedliwia: „nie miał wyboru” – ale istotną wątpliwość zasiał… Śledziński nierzetelnie pominął też wyjaśnienie Cichociemnego Adolfa Pilcha – „Na placu stały trzy szeregi naszych żołnierzy, a przed nimi o kilkanaście kroków szereg sowieciarzy z bronią maszynową gotową do strzału. W tej chwili padło kilka strzałów od strony, gdzie znajdowali się mołodeczanie. Wasilewicz krzyknął donośnym głosem, że jeśli jeszcze ktoś strzeli, każe otworzyć ogień do naszych ludzi stojących w szeregach. Wobec tej straszliwej groźby nie zdecydowałem się na podjęcie akcji (…)”. („Patryzanci trzech puszcz, s. 102)
164/ str. 323 – jest: „Pod koniec 1943 podział Europy został dokonany. W szarym budynku na Baker Street [siedziba centrali SOE – przyp RMZ] zrozumiano, że o strategicznym wsparciu Armii Krajowej będą decydować Rosjanie. Minister spraw zagranicznych Anthony Eden domagał się kontroli nad depeszami wysyłanymi przez Oddział VI do okupowanego kraju. Oczywiście nie chodziło tylko o teksty, lecz o narzucenie reguł postępowania względem radzieckiego sojusznika. Dostawy broni i sprzętu ograniczono niemal do zera”. Bzdury do kwadratu, Śledziński nie ma pojęcia o czym pisze.
Po pierwsze, o wsparciu dla AK nigdy nie decydowali Rosjanie. Po drugie, akurat 30 października 1943 miała miejsce ważna konferencja z udziałem przedstawicieli brytyjskiego SOE oraz polskiego Oddziału VI, dotycząca właśnie reorganizacji dotychczasowego wsparcia lotniczego dla AK. Było to związane głównie z przebazowaniem polskiej 1586 Eskadry Specjalnego Przeznaczenia na lotnisko Sidi Amor w rejonie Tunisu (zaraz potem na Campo Cassale). Szef polskiej sekcji SOE kpt. Harold Perkins zaoferował na tej konferencji podwojenie liczby samolotów do zrzutów do Polski. 3 listopada 1943 mjr dypl. Jan Jaźwiński został komendantem nowo tworzonej Głównej Bazy Przerzutowej; od 22 grudnia 1943 do końca 1944 z tej bazy przerzucono do Polski 133 Cichociemnych. W dwóch ostatnich sezonach operacyjnych przerzucono do Polski 620 ton zaopatrzenia (w ostatnim 355 ton); w dwóch pierwszych – tylko 51,5 tony…
Po trzecie, Brytyjczycy domagali się prawa kontroli depesz (przychodzących i wychodzących) z bazy „Jutrzenka” nie „pod koniec 1943” – ale w kwietniu 1944. Nie miało to nic wspólnego z rzekomymi „regułami postępowania względem radzieckiego sojusznika” – jak bredzi Śledziński – ale związane było z przygotowaniami do zbliżającej się inwazji. Oficjalnie poinformował o tym mjr. dypl. Jana Jaźwińskiego m.in. brytyjski dowódca bazy Campo Cassale ppłk Threfall – w piśmie CE/63 z 6 maja 1944; w pkt. 1 podkreśla: „Jak Pan wie, bardzo ostre przepisy bezpieczeństwa wprowadzone zostały w Anglii (…) aby zapobiec przeciekaniu do nieprzyjaciela wiadomości o znaczeniu wojskowym, a szczególnie wiadomości dotyczących inwazji” (Dziennik czynności, sygn. SK 16.9, CAW ? 1769/89, s. 295/290/317)
Po czwarte, w grudniu 1943 przeprowadzono osiem operacji zrzutowych, już po przebazowaniu, częściowo z Sidi Amor, częściowo już z Campo Casaale; w styczniu 1944 cztery, w lutym 1944 dwanaście, w marcu 1944 jedenaście, w kwietniu 1944 aż sto, w maju 1944 także sto itd.! Spadek ilości zrzutów na początku 1944 związany był z przebazowaniem eskadry oraz organizacją tworzonej dopiero Głównej Bazy Przerzutowej, nie miał nic wspólnego z działaniami „radzieckiego sojusznika” jak określa Rosjan Śledziński…
Po piąte, rzekome „ograniczenie do niemal do zera” zrzutów w grudniu 1943 jest brednią nie tylko w świetle faktów, czy negocjacji na konferencji z SOE. Np. brytyjski brig. H. Redman w memorandum z 18 stycznia 1944 pisał do płk Mitkiewicza, polskiego oficera łącznikowego przy Połączonym Komitecie Szefów Sztabów – „konieczne jest dalsze zwiększenie dostaw drogą powietrzną (…) w Londynie (…) rozważa się wzmożenie rozmiarów wsparcia lotniczego” (Armia Krajowa w dokumentach 1939 ? 1945, wyd. Studium Polski Podziemnej, Gryf Printers, wyd. II, Londyn 1984,tom III: kwiecień 1943 ? lipiec 1944, s. 251-154).
165/ str. 323 – jest: „Z drugiej strony SOE musiało realizować ustalone z Oddziałem VI dostawy, co też wynikało ze zobowiązań Zjednoczonego Królestwa wobec polskiego sojusznika. Pośrednio była to również pomoc dla sojusznika radzieckiego”. Znowu bzdury do kwadratu, Śledziński nie ma pojęcia o czym pisze. Po pierwsze uzgodnienia pomiędzy brytyjską sekcją SOE, nazywaną „polską sekcją” (kpt. Perkins) a polskim Oddziałem VI (mjr dypl. Jan Jaźwiński) wcale nie były „zobowiązaniem Zjednoczonego Królestwa” lecz ustaleniami między służbami specjalnymi.
Po drugie, SOE niczego nie „musiało” – Brytyjczycy stale – przez całą wojnę – nie dotrzymywali własnych ustaleń z Oddziałem VI (Specjalnym) ws. lotów ze zrzutami do Polski. W sezonie operacyjnym 1941/42 zaplanowano 30 lotów do Polski, wykonano tylko 11. W sezonie 1942/43 zaplanowano 100, wykonano zaledwie 46. W sezonie 1943/44 zaplanowano 300, wykonano tylko 172.
Po trzecie – zrzuty dla Armii Krajowej, poza związanymi z „Wachlarzem”, nie były „pośrednią pomocą dla sojusznika radzieckiego”. SOE nie chciało zaopatrywać AK w większe ilości broni, gdyż obawiało się że ta broń zostanie użyta przeciwko Rosjanom. Z drugiej strony Stalin nie chciał wspierania zrzutami – lecz zniszczenia Armii Krajowej, najlepiej przez Niemców,…
166/ str. 324 – w odniesieniu do Cichociemnego Józefa Spychalskiego jest: „(…) najpierw kierował Okręgiem Lubelskim, a od września 1940 – Okręgiem Białostockim”. W rzeczywistości Cichociemny Józef Spychalski od października 1940 kierował Obszarem II ZWZ Białystok, w skład którego wchodziły okręgi: białostocki, nowogródzki oraz poleski. Okręg Białystok jako samodzielna struktura podporządkowana KG AK funkcjonował dopiero od 24 marca 1944.
167/ str. 325 – w kontekście planowania zamachu na Hansa Franka jest: „Powolny zwrócił uwagę na dom na rogu ulic Bernardyńskiej i Smoczej. Do kamienicy dobudowano wieżę. To właśnie ją chcieli wykorzystać (…)”. Nierzetelna relacja ze wspomnień Cichociemnego Ryszarda Nuszkiewicza, do tego bez podania źródła. „Dobudowana do kamienicy wieża” powstała wyłącznie w wyobraźni Śledzińskiego. Ryszard Nuszkiewicz relacjonuje – „Upatrzyliśmy narożny dom nr 12 przy zbiegu Bernardyńskiej i Smoczej. Wysoka wieżyczka, wznosząca się ponad mury Wawelu wydawała się dobrym punktem do ostrzelania Franka (…)” („Uparci”, s. 161). W rzeczywistości „dobudowana wieża” jest wieżyczką na dachu kamienicy. Można ją dostrzec na mapie Google, po wpisaniu tego krakowskiego adresu…
168/ str. 326 – Śledziński „cytuje”: (jak zwykle niedokładnie) – bez podania źródła – słowa Cichociemnego Ryszarda Nuszkiewicza nt. „wojskowej zasady ekonomii sił”, przepisane z książki „Uparci” (s. 187). Na kolejnych stronach powtarza ten proceder.
169/ str. 326 – w kontekście planowania zamachu na Hansa Franka, w odniesieniu do 25 żołnierzy Armii Krajowej jest: „stan wyekwipowania i morale przeciwnika jeszcze powiększał tę różnicę”. W mojej ocenie to niebywała bezczelność ze strony Śledzińskiego, aby insynuować, że rzekomo kiedykolwiek, zwłaszcza na początku 1944 „morale” niemieckich żołnierzy było wyższe niż morale żołnierzy Armii Krajowej.
170/ str. 330 – jest: „(…) sztab AK musiał dostosować swe metody i zasady do (…) stosunków z SOE.” Śledziński bredzi, Komenda Główna AK („sztab”) nie miał i nie mógł mieć żadnych „stosunków z SOE”, co więcej nie istniały żadne bezpośrednie możliwości kontaktu. KG AK kontaktowała się wyłącznie z Oddziałem VI (Specjalnym) Sztabu Naczelnego Wodza.
171/ str. 360 – w odniesieniu do relacji Cichociemnego Franciszka Rybki z odprawy w dniu 17 czerwca 1944 Śledzński nierzetelnie pomija główny powód przyjęcia broni oraz oferty zawieszenia broni złożonej przez Niemców. Oprócz podstępnego aresztowania polskich oficerów a także rozbrojenia żołnierzy AK przez Sowietów, głównym powodem była „ochrona miejscowej ludności polskiej przed terrorem partyzantki sowieckiej”.
172/ str. 360 – w odniesieniu do odprawy prowadzonej przez Cichociemnego Macieja Kalenkiewicza jest: „Nie zadawał już więcej pytań na ten temat przeszedł natomiast do operacji „Ostra Brama”. Porucznik Rybka powiedział wtedy, że radziecki sojusznik zablokował drogi (…)”. Określenie „radziecki sojusznik” jako pochodzące rzekomo od Cichociemnego Franciszka Rybki jest wymysłem Śledzińskiego, to jego autorska fraza – rażąco nierzetelna – którą powtarza wielokrotnie w książce – jakby ZSRR kiedykolwiek był sojusznikiem Armii Krajowej albo Cichociemnych… W rzeczywistości Cichociemny Franciszek Rybka mówił właśnie nie o „sojuszniku radzieckim” lecz o „terrorze partyzantki sowieckiej”.
173/ str. 370 – w kontekście Cichociemnego Adolfa Pilcha oraz przyjazdu do Dziekanowa kpt. Józefa Krzyczkowskiego, przekazującego decyzje KG AK, jest: „Góra” miał się zatrzymać w Puszczy Kampinowskiej. To była dobra wiadomość, jaką „Szymon” przywiózł do Dziekanowa. Druga była zła. W KG zdecydowano, że porucznik Pilch powinien zostać oddany pod sąd. Chodziło o sprawę rotmistrza Świdy.” Pięć zdań i kilka błędów.
Po pierwsze, nie było takich „decyzji KG” AK, tj. przejścia do Puszczy oraz decyzji o sądzie. Cichociemny Adolf Pilch relacjonuje co się działo po przejściu mostu na Wiśle: „Nazajutrz w cywilnym ubraniu, udałem się do Warszawy celem nawiązania kontaktu z Komendą Główną AK (…) W tym samym dniu na kwatery naszego zgrupowania w Dziekanowie Polskim przybył komendant VIII Rejonu AK kapitan ?Szymon? ? Józef Krzyczkowski. (…) W dniu 26 lipca do Warszawy pojechał porucznik Kula – Franciszek Rybka. Nazajutrz obaj przywieźli decyzje centrali, która dla żołnierzy tego zgrupowania była wręcz tragiczna. Wraz z oddziałem miałem się udać do Borów Tucholskich, a po drodze częściowo się rozpraszać.” (Marian Podgóreczny, Zgrupowanie Stołpecko – Nalibockie Armii Krajowej: oszczerstwa i fakty. Wywiad z dowódcą Zgrupowania, cichociemnym, mjr Adolfem Pilchem ps. ?Góra?, ?Dolina?, Sopot, 11 czerwca 2010, s. 99). Co do „oddania pod sąd” także nie było decyzji KG AK, kpt. Krzyczkowski mógł jedynie zrelacjonować krążące plotki, bo takiej decyzji KG oraz takiej sprawy sądowej nigdy nie było. „Sprawa rotmistrza Świdy” nie miała związku z Cichociemnym Adolfem Pilchem, rozstrzygnął ją sąd m.in. z udziałem Cichociemnego Macieja Kalenkiewicza.
174/ str. 372 – w kontekście aresztowania przez Sowietów płk Aleksandra Krzyżanowskiego oraz Cichociemnego mjr Teodora Cetysa jest: „Około 18 lipca, choć ta data dzienna nie jest pewna, pułkownik Krzyżanowski z szefem sztabu majorem Cetysem (…)”. Otóż jest „pewna data” – w teczce personalnej Cichociemnego Teodora Cetysa znajduje się m.in. własnoręcznie spisany (po wojnie) życiorys, w którym można przeczytać: „17.07.44 rozbrojony podstępnie wraz z kom. Okręgu „Wilkiem” (…) Od 17.07.44 więzienie na Ofiarnej w Wilnie” (SPP.Kol.023.0028.21)
175/ str. 376 – w kontekście Stalina jest: „Stalin podpisał się pod Manifestem PKWN. Soso dbał o pozory”. Po pierwsze, w mojej ocenie nie jest właściwe określanie mordercy milionów ludzi pieszczotliwym sformułowaniem „Soso”, używanym przez jego matkę i kolegów ze szkoły. Po drugie, Śledziński zaprzecza sam sobie. Właśnie dlatego, że dbał o pozory, Stalin choć zatwierdził tekst „manifestu PKWN” oficjalnie się pod nim nie podpisał – podpisali się członkowie PKWN…
176/ str. 377 – jest: „Nie mógł natomiast marzyć Kaszyński o artylerii. W tym wypadku musiał liczyć na wsparcie sojusznika. Sojusznik zaś nie zamierzał oszczędzać partyzantów i kilka dni później Kaszyński dostał rozkaz zaatakowania i opanowania Ostrowca. Wymigiwał się od wykonania tego rozkazu (…) Rosjanie jednak nie przyjmowali do wiadomośći argumentów cichociemnego.” Nie jest znane źródło „ustalenia” przez Śledzińskiego, że Cichociemny Eugeniusz Kaszyński rzekomo wykonywał rozkazy Rosjan albo się od ich wykonania „wymigiwał”. Śledziński nie podał żadnego źródła tej rewelacji, więc zapewne jest to kolejna jego autorska „zardzewiała złota myśl”, przekłamująca fakty historyczne.
W tym kontekście rzeczowy fragment: „(…) na początku sierpnia 1944 r. doszło do pierwszego kontaktu żołnierzy ?Nurta? z oddziałami sowieckimi. Współpraca bojowa początkowo była poprawna. Oddziały AK wspomagały wojska sowieckie, wykonując wspólne rozpoznanie w kierunku na Piórków, Nieskurzów i Łagów. Po 6 sierpnia 1944 r., gdy strona sowiecka próbowała wymusić na dowództwie 2 pp Leg. AK podporządkowanie się rozkazom Armii Czerwonej nastąpił kryzys. W trudnych rozmowach z gen. W. A. Mitrofanowem (?Muratowem?), dowódcą 7 Korpusu Pancernego Gwardii, stronę polską reprezentował dowódca pułku mjr Antoni Wiktorowski ?Kruk?. (…) Po rozmowie z ppłk. Żółkiewskim zdecydowano odskoczyć od jednostek Armii Czerwonej i przejść całym pułkiem przez linię frontu na stronę niemiecką, by dołączyć do oddziałów AK, które realizowały plan ?Burza?.” (Marek Jedynak, Renata Ściślewska Skrobisz, Major Eugeniusz Gedymin Kaszyński ?Nurt?, ?Mur?, ?Zygmunt? (1909?1976), s. 24).
177/ str. 378 – w kontekście zamachu na Koppego jest: „Pierwsze strzały z broni maszynowej komandosów AK rzuciły generała SS na podłogę samochodu i to ocaliło mu życie”. Śledziński nie ma pojęcia o czym pisze. Nie było „komandosów z AK” lecz grupa harcerzy – żołnierzy wydzielonych z batalionu AK „Parasol”. Życie SS-mana uratował jego kierowca, który wyminął ciężarówkę usiłującą zatarasować przejazd. Wskutek nieporozumienia, ostrzał rozpoczął się dopiero po tym wyminięciu.
178/ str. 382 – w kontekście Stalina jest: „Musiał zachować pozory sprawiedliwego demokraty. To nie przeszkadzało mu jednak w eliminowaniu pojedynczych oddziałów AK. Taktyka ta sprawdzała się doskonale na Białorusi, na Wołyniu i w Wilnie.” Śledziński ordynarnie fałszuje historię. Sowieckie służby bezpieczeństwa, głównie NKWD, osadziło w więzieniach i obozach ok. 50 tys. żołnierzy AK, uczestniczących w „Akcji Burza”. Towarzyszył temu terror wobec Polaków zamieszkałych na Kresach, kilkanaście tysięcy wymordowano. Tylko z Wilna przymusowo deportowano 35 tys. mieszkających tam Polaków. Tak wyglądało „eliminowanie pojedynczych oddziałów” – jak wywodzi Śledziński.
179/ str. 382 – w kontekście sowieckiej ofensywy i Powstania Warszawskiego jest: „(…) chciał, by warszawiacy posłuchali i bezbronni rzucili się na Niemców. Wówczas do miasta miały wejść z odsieczą bataliony radzieckie, a zwycięski Stalin oddałby miasto Polakom, naturalnie Polakom lubelskim.” Nie jest znane źródło tych „ustaleń” Śledzińskiego. Tak sobie Kacperek wyobraża plany Stalina.
180/ str. 384 – w kontekście wybuchu Powstania Warszawskiego jest: „Już 2 sierpnia udało się połączyć z Londynem”. Śledziński nie ma pojęcia o czym pisze. Latem 1944 roku nie było jakichś nadzwyczajnych problemów z łącznością. Cała łączność Armii Krajowej była oparta o pracę 50 Cichociemnych łącznościowców. Także wszystkie radiostacje Powstania Warszawskiego, o kryptonimach: Wanda 1, 2, 3, 4, 7, 9, 13, 23, 23A, były obsługiwane przez 12 Cichociemnych.
Jak ustalił historyk Zbigniew S. Siemaszko, wówczas łącznościowiec w centrali Barnes Lodge – „(…) latem 1944 r. w okresie popołudniowym istniały najbardziej znośne warunki korespondencji radiowej pomiędzy Warszawą i Londynem i akurat w czasie rozpoczęcia walki w Warszawie 1 sierpnia, któraś z Wand warszawskich korespondowała z Barnes Lodge. Trudno się dziwić warszawskiemu radiotelegrafiście, że nadał tekstem otwartym po polsku wiadomość, która brzmiała mniej więcej tak: „Już walczymy. Flaga biało – czerwona powiewa nad Warszawą” (Zbigniew S. Siemaszko ? Łączność radiowa Sztabu N.W. w przededniu Powstania Warszawskiego, Zeszyty Historyczne 1964 nr. 6, s. 113). Naturalnie łączność funkcjonowała także normalnie przed Powstaniem…
181/ str. 386 – w kontekście hipotetycznego przerzucenia 1 Samodzielnej Brygady Spadochronowej do walczącej Warszawy w sierpniu 1944 jest: „Brygada musiałaby wystartować z Wielkiej Brytanii, podobnie jak Cichociemni, przelecieć nad Danią i na wysokości Władysławowa skręcić nad ląd (…)”. Śledziński nie ma pojęcia o czym pisze.
Po pierwsze 1 Samodzielna Brygada Spadochronowa znajdowała się od 18 marca 1944 pod komendą brytyjską. Po drugie, od stycznia 1944 Cichociemnych nie przerzucano do Polski z Wielkiej Brytanii, lecz z Włoch. Po trzecie, trasy nad Danią (trasa nr 2) nie używano już od grudnia 1943. Po czwarte, nie było wystarczającej liczby samolotów transportowych do jednoczesnego przerzutu ponad trzech tysięcy spadochroniarzy 1 SBS (ze sprzętem). Po piąte wreszie, Śledziński nie wyjaśnił, w jakim celu samoloty transportowe w dużej operacji powietrznej (osłanianej przecież przez myśliwce) miałyby lecieć okrężną trasą nad Danią „(…) i na wysokości Władysławowa skręcić nad ląd (…)”.
W przypadku pojedyynczych samolotów wykonujących loty specjalne było to zrozumiałe, nastomiast w przypadku zorganizowania dużej operacji zrzutowej byłby to absurd. Warto zauważyć, że w operacji lotniczej „Frantic VII” z brytyjskich lotnisk wystartowało 101 fortec ? amerykańskich samolotów Boening B-17 ze zrzutem dla powstańczej Warszawy. Jakoś nie skorzystali z „porad” Śledzińskiego i nie skręcili nad ląd „na wysokości Władysławowa”...
182/ str. 390 – jest: „Jednodaniowe obiady, mimo dość dużej ilości gotowanego mięsa, nie bardzo smakowały”. Kapitan „Powolny” przyznał, że nie może patrzeć „na wciąż suchy chleb”. To był impuls do skoku na mleczarnię w Racławicach.” Śledziński jest rażąco nierzetelny w tym opisie, wynika bowiem z niego, iż powodem „skoku na mleczarnię” był kaprys dowódcy, który chciał się lepiej odżywiać.
Śledziński podał, że opis pochodzi z relacji Cichociemnego Ryszarda Nuszkiewicza, ale zacytował – jak zwykle nierzetelnie. Bez zaznaczenia swej ingerencji w cytat opuścił bowiem dalszą część opisu nt. wyżywienia – „na śniadania i kolacje dawaano przeważnie suche pieczywo i niekiedy kawałek kiełbasy. Do tego zdarzały się zakłócenia w dostawach i to przeważnie chleba. Pomny wojennych doświadczeń bytowałem na równi z podwładnymi. Odczuwałem zatem tak jak oni żołądkowe niedostatki i rozumiałem dobrze narzekania większych od siebie żarłoków. Trzeba temu jakoś zaradzić – pomyślałem i wezwałem do siebie podoficera żywnościowego. (…) Wiesz gdzie znajdują się niemieckie mleczarnie? – Najbliższa i to duża jest w Racławicach. Wybierz się tam. Zaświadczenie podbijesz pieczątką „Błyskawicy”, bo innej na razie nie ma.” Do tej mleczarni pojechał pięcioosobowy patrol żołnierzy. (Uparci, s 258-259). Śledziński zatem nie tylko fałszywie przedstawił motywację Cichociemnego ws. mleczarni, ale także fałszywie nazwał „skokiem” zwykłą rekwizycję.
183/ str. 391 – w odniesieniu do Cichociemnego Adolfa Pilcha jest: „(…) szła za nim opinia KG AK, że jest godny „tylko sądu i kuli w łeb”. Śledziński opluwa Bohatera, ponadto nie podaje źródła tej rewelacji. W rzeczywistości nie było takiej „opinii KG AK”, nota bene, gdyby KG AK faktycznie tak zdecydowała, nie byłoby żadnego problemu z oddaniem jakiegokolwiek żołnierza (w tym oficera) pod sąd.
184/ str. 391 – w odniesieniu do Cichociemnego Adolfa Pilcha oraz jego dowództwa Pułkiem „Palmiry – Mlociny” jest: „Kotowski nie miał zamiaru liczyć się ze zdaniem Pilcha. Odsunął go od dowództwa”. Śledziński bajdurzy, za taką samowolę właśnie można byłoby oddać pod sąd. W rzeczywistości – „W dniu 2 sierpnia 1944 ranny w bitwie o lotnisko Bielańskie kpt. Szymon przekazał dowództwo ?Grupy Kampinos? A. Pilchowi, który z kolei w dniu 23 sierpnia 1944 r. na podstawie rozkazu mjr Żywiciela ? Mieczysława Niedzielskiego przekazał dowództwo Grupy Kampinos mjr Okoniowi – Alfonsowi Kotowskiemu, pozostając dowódcą Pułku Palmiry (…).” (Marian Podgóreczny, Zgrupowanie…, s. 8) . Czyli: nie odsunął od dowodzenia, nadto dotyczyło to innego oddziału…
185/ str. 397 – w odniesieniu do śmierci Cichociemnego ppłk Macieja Kalenkiewicza Śledziński (podobnie jak na poprzednich stronach) przepisuje, modyfikując, relację z ksiązki Erdmana. Przy opisie śmierci Cichociemnego jest jednak rażąco nierzetelny – nie dość, że ukrył prawdziwe źródło i przepisuje z cudzej pracy, to jeszcze pominął, że nie było świadków śmierci mjr Kalenkiewicza, zaś podany przez niego opis (przepisany od Erdmana) jest „pogłoską, którą ludzie powtarzaja od kilkudziesięciu lat” (Jan Erdman, Droga do Ostrej Bramy, s. 416). Wyjątkowo podła nierzetelność Śledzińskiego.
186/ str. 398 – w kontekście śmiałego wypadu na Truskaw, jest: „Porucznik Adolf Pilch z grupy sześciuset ochotniników wybrał osiemdziesięciu wyborowych żołnierzy, ostrzelanych weteranów, uzbrojonych w najlepszą broń pułku „Palmiry – Młociny”. Śłedziński znowu nie trzyma się faktów. Cichociemny Adolf Pilch nie wybrał 80 „wyborowych żołnierzy” lecz 70 z oddziałów liniowych oraz 10 z „kwatermistrzostwa, żandarmerii, gońców, kancelistów itp”. (Adolf Pilch, Partyzanci trzech puszcz, s. 198, identycznie w „Drogach Cichociemnych” s. 444). Nie jest znane źródło „ustalenia” przez Śledzińskiego, że byli oni „uzbrojeni w najlepszą broń pułku”. To pewnie taka sama „prawda” jak z „wyborowymi żołnierzami”…
187/ str. 416 – w kontekście powojennych losów Cichociemnego Alfreda Paczkowskiego Śledziński znowu nierzetelnie „cytuje” list żony tego Cichociemnego – „do Londynu” – wskazując jako źródło „kopię w archiwum autora” (tj. Śledzińskiego). W rzeczywistości list znajduje się w teczce personalnej w Studium Polski Podziemnej (SPP.Kol.023.0198.46-47) i nie jest zaadresowany „do Londynu” lecz do Cichociemnego, płk. Kazimierza Iranka – Osmeckiego. Wbrew wywodom Śledzińskiego nie chodziło tylko o zaległą gażę. W ogóle Śledziński tworzy wokól tego listu atmosferę jakiejś nadzwyczajności, podczas gdy nie było niczym wyjątkowym, że po wojnie Cichociemni (lub Ich rodziny) odbierali pozostawione w Oddziale VI własne depozyty, w tym dokumenty i pieniądze.
188/ str. 417 – w odniesieniu do Cichociemnego Ryszarda Nuszkiewicza jest: „Po 1945 r. został aresztowany przez UB, osadzony w więzieniu na Montelupich, ustawicznie przesłuchiwany, inwigilowany, wreszcie zwolniony.” Jak to u Śledzińskiego – poplątanie faktów. W rzeczywistości Cichociemny Ryszard Nuszkiewicz był po wojnie aresztowany dwukrotnie przez UB: w czerwcu 1945 aresztowany przez UB w Krakowie, osadzony przy pl. Inwalidów. W grudniu 1955 ponownie aresztowany, osadzony w więzieniu w Krakowie przy ul. Montelupich. Intensywnie rozpracowywany (w tym inwigilowany) przez UB od marca 1953 do aresztowania, później m.in. od września 1957, następnie od 15 czerwca 1964 co najmniej do listopada 1974.
189/ – str. 417-418 – Na zakończenie Śledziński przywołuje płk Józefa Hartmana i jego zwyczaj sadzenia róży (miał ich ponad sto) dla upamiętnienia poległego Cichociemnego. Ale pomija Jego ważne i znane słowa o Cichociemnych:
„Wszyscy nasi i moi chłopcy ?sami wybierani? ? najpiękniejszy kwiat wojska ? byli innym, niezwykłym wojskiem! Ich zespoły nigdy nie stanęły na zbiórce w całości, nie defilowali przy dźwiękach orkiestr. Nie otrzymali sztandaru, nie mieli dnia swojego święta i nie weszli do boju całym oddziałem!
?Sami wybierani? wchodzili do akcji bojowej indywidualnie, tracąc przy tym dotychczasową swoją osobowość cywilną i żołnierską. Śmierć czyhała na nich od chwili oderwania się od ziemi angielskiej, towarzyszyła długo na własnej ziemi, a gdy ich dosięgła była okrutna!”
W mojej ocenie uchylenie się od zacytowania tych pięknych słów jest błędem nierzetelności Kacpra Śledzińskiego, „specjalisty od Cichociemnych”…
Jestem szczęśliwy, że wreszcie analizę tego pseudo „popularnonaukowego” gniota mam już za sobą. Czuję się w obowiązku zaznaczyć, że pod koniec nie byłem już tak uważny w tropieniu błędów i nieścisłości w książce udającego historyka Kacpra Śledzińskiego. Byłem bowiem znużony wieloma godzinami pracy przy sprawdzaniu pokrętnych treści – w większości nierzetelnie przepisanych od innych autorów – opublikowanych jako „dzieło” Śledzińskiego.
Lista błędów może więc okazać się niekompletna; nawet jednak gdyby było ich tylko ćwierć z tych wskazanych – to ich liczba i ranga kompromitują Kacpra Śledzińskiego oraz wydawnictwo „Znak”. Nie słyszałem dotąd o choćby trochę podobnym przypadku tak skandalicznie rażącej nierzetelności…
W reakcji na intelektualne oszustwo Śledzińskiego i wydawnictwa „Znak” trwa kampania społeczna:
Na miano „śmieci” zasłużyły oba wydania pseudohistorycznej tandety Śledzińskiego i „Znaku”, z 2012 oraz z 2022 (Kacper Śledziński, Cichociemni. Elita polskiej dywersji, Znak, Kraków 2022, ISBN 978-83-240-87-47-1 oraz Znak Kraków, 2012, ISBN 978-83-240-2191-8).
Kampania będzie prowadzona dotąd, dopóki wydawnictwo „Znak” nie naprawi szkód spowodowanych dziesięcioletnim rozpowszechnianiem bzdur na temat Cichociemnych – elity Armii Krajowej oraz dopóki nie wprowadzi procedur weryfikacji publikowanych treści.
Ryszard M. Zając
wnuk Cichociemnego
cichociemni (at) elitadywersji.org
Pseudohistoryk Kacper Śledziński napisał, a nierzetelne wydawnictwo „Znak” wydało książkę „Cichociemni. Elita polskiej dywersji” (Znak, Kraków 2022, ISBN 978-83-240-87-47-1 oraz Znak Kraków, 2012, ISBN 978-83-240-2191-8).
Skandal z okładką – zobacz SKANDALICZNE SZYDERSTWO – na której kiepski autor oraz szmatławe wydawnictwo umieściło hitlerowskiego skoczka – przesłonił niektórym nader istotny fakt, mianowicie iż w tej pseudo „popularnonaukowej” publikacji aż roi się od błędów. Od wielu dni jestem przytłoczony tym nadmiarem bezrozumnej treści, ale dotarłem już do ok. 3/4 objętości tego „dzieła”. Do tej pory Śledzińskiemu i „Znakowi” udawało się tą tandetę pseudohistoryczną prezentować jako pełnowartościową publikację.
Mój pierwszy post w sprawie tego skandalicznego bubla dotarł na Facebooku do ok. 97 tys. osób (aktualnie ponad 99 tys.). Autor milczy, wydawnictwo bajdurzyo o „procedurach weryfikacji”, które niby zawiodły – a których wcale nie ma. Gdyby były, byłby ślad w tzw. metryce wydawniczej. Niestety, to co sobie Śledziński nawypisywał – pseudowydawnictwo „Znak” bezkrytycznie opublikowało.
Ale do rzeczy – oto druga część erraty z najważniejszymi błędami merytorycznymi, zawartymi w książce Śledzińskiego. Dotyczy ona obu wydań, tj. z 2012 oraz 2022, bowiem tegoroczne wznowienie tej książki zawiera prawie identyczną treść. Od dziesięciu lat nierzetelny „Znak” (ignorancji) oraz pseudohistoryk Śledziński, ujmując to kolokwialnie, „robią ludziom wodę z mózgu”. Wcale też nie chcą naprawić wyrządzonych ogromnych szkód w świadomości społecznej, pamięci narodowej…
Opublikowałem wcześniej artykuły:
– Skandaliczne szyderstwo – głównie nt. skandalu z „hitlerowską” okładką
– Odc. 1: Nie kupuj śmieci – wykaz 58 błędów na 55 stronach (1/8) książki.
Dotychczas na 55 stronach (ok. 1/8 objętości książki) znalazłem aż 58 blędów. Oto kolejne (pomijam mniej istotne) błędy, nieścisłości, przekłamania:
59/ str 52 – jest: „Kursy w Briggens, gdzie mieściła się Specjalna Stacja Treningowa nr 38 (Special Training Station, STS 38)” – powinno być Specjalna SZKOŁA Treningowa (Special Training School, STS 38). Śledziński bezkrytycznie przepisuje nazwę za Tucholskim, który wydał swą ksiązkę kilkadziesiąt lat temu i nie miał dostępu do znacznej części dokumentów źródłowych, w tym dokumentów SOE. Choć skrót (STS), a czasem nawet numer (w tym przypadku STS 38) był taki sam, istniała zasadnicza różnica pomiędzy szkołą a „stacją”. Szkolono w szkołach – a nie na stacjach, które służyły do celów innych niż szkoleniowe. W tym przypadku, w Briggens był zarówno ośrodek szkoleniowy STS 38 jak i stacja STS 38. W późniejszym czasie, dla uporządkowania pewnego bałaganu z nazewnictwem, stacje określano skrótem „STA”, lub „Sta.” oraz oznaczano rzymskim a nie arabskim numerem. Tutaj wykaz ośrodków szkoleniowych, w których szkolili się Polacy. Tutaj – wykaz większości ośrodków szkoleniowych i stacji SOE (ang.)
W ośrodku STS 38 szkolono (m.in. strzelanie instynktowne), natomiast na stacji zlokalizowany był brytyjski ośrodek fałszowania dokumentów (też oznaczony jako STS 38). Choć był stacją, jednak przeszkolono w nim (tylko) trzech Cichociemnych ze specjalnością legalizacja (nie był to jednak kurs, o którym pisze Śledziński). Początkowo pracował tylko na polskie potrzeby, pracował w nim doświadczony polski fałszerz Jerzy Maciejewski, przedwojenny pracownik Samodzielnego Referatu Technicznego Oddziału II (wywiad) Sztabu Generalnego WP. Zespół znakomitych fałszerzy, kreślarzy, techników, ekspertów grafologii, przy użyciu różnych specjalistycznych urządzeń, w tym ok. 50 rodzajów drukarek, wytwarzał dla wszystkich agentów SOE dokumenty (w tym m.in. paszporty, prawa jazdy, banknoty) takiej jakości, że były nie do odróżnienia od prawdziwych. Podczas wojny w tym ośrodku wytworzono ok. 275 tysięcy (sic!) różnych dokumentów dla ruchów oporu w okupowanej Europie. Oczywiście o tym nie ma słowa w książce…
60/ str. 53 – jest: „na kolejny turnus (…) wysłano piętnastu elewów”. Nieprawidłowo użyto pojęć: „turnus” oraz „elew” (oba wielokrotnie także na innych stronach). Programy kursów przez cały okres wojny stale modyfikowano, zmieniał się ich program, nawet nazwy; użycie pojęcia „turnus” – w odniesieniu do szkoleń specjalnych – sugerującego powtarzalne, takie same kursy (nawet wypoczynek) jest nieprawidłowe. Ponadto większość uczestników była oficerami, więc nie mogli być elewami, czyli żołnierzami szkolącymi się na szeregowych. Śledziński używa wielokrotnie tego deprecjonującego żołnierzy sformułowania… Także wielokrotnie – rażąco błędnie – Śledziński nazywa szkolonych żołnierzy, kandydatów na Cichociemnych… „agentami„…
61/ str. 55 – jest „seria z tommygun” – powinno być: seria z „Tommy gun” lub „tommy gun”. Błędnie przytoczona potoczna nazwa pistoletu Thompson. Śledziński przepisał ją (niepoprawnie) z relacji Władysława Stasiaka – tam jest: „Tommy gun” (W locie szumią spadochrony, s.51)
62/ str. 57 – w kontekście uczestników szkoleń jest: „Przyswojenie sobie umiejętności (…) nie decydowały o przydatności cichociemnego w ruchu oporu”. Szkoleni żołnierze nie byli Cichociemnymi, ale kandydatami na Cichociemnych. Różnica zawiera się m. in. w liczbach: 2413 kandydatów przyjęto na szkolenia dla Cichociemnych 605 je ukończyło, 579 zakwalifikowano do skoku do Polski, Cichociemnymi zostało 316. Istotne jest też, że Cichociemni byli żołnierzami Armii Krajowej w służbie specjalnej – a nie np. cywilnymi konspiratorami ruchu oporu.
63/ str. 57 – jest: „W kraju potrzebowano specjalistów z różnych dziedzin, w tym oficerów dywersji, wywiadu, oficerów sztabowych itd. itp. Dlatego każdy z uczestników walki konspiracyjnej musiał umieć poradzić sobie jako dowódca grupy”. Istotny błąd logiczny – z faktu iż Armia Krajowa potrzebowała „specjalistów z różnych dziedzin” wcale nie wynika, że musieli to być „dowódcy grupy”. Śledziński błędnie określa szkolonych żołnierzy jako oficerów. Nota bene wcześniej definiował ich jako elewów, czyli żołnierzy szkolonych na szeregowców. Otóż spośród 2413 kandydatów na szkolenia zgłosiło się aż 1363 podoficerów i szeregowych. Zgodnie z rozkazem Naczelnego Wodza SNW L.dz.780/tjn./V/41), na szkolenia dla kandydatów na Cichociemnych można było przyjmować „od szeregowca z cenzusem do pułkownika”.
64/ str. 57 – jest, w odniesieniu do szkolonych w Briggens: „Żołnierze wracali do swoich jednostek i do codziennego rytmu służby jako pełnowartościowi kandydaci na agentów specjalnych SOE”. Śledziński opowiada bajki, żaden z Cichociemnych nie był „agentem SOE”, nadto nie było czegoś takiego jak „agent specjalny SOE”. Śledziński chyba za dużo naoglądał się filmów o FBI…
65/ str. 57 – jest: „Paczkowski (…) powrócił na Stację 38, gdzie odbył kurs odprawowy (…)”. Śledziński bezkrytycznie przepisał z książki Paczkowskiego, gdzie cudzysłowem oznaczono słowo „odprawowy” – tylko Śledziński nie zrozumiał dlaczego. Otóż w zorganizowanej formie pierwszy kurs odprawowy przeprowadzono w lipcu 1942 w STS 43 w Audley End niedaleko Cambridge, po 15 lipca 1943 szkolono także w STS 46 w Michley k. Newport oraz w Chichely Hall (Buckinghamshire, w marcu 1944), od 1944 w polskiej bazie nr 10 w Ostuni k. Brindisi (Włochy). Kurs odprawowy był ostatnim kursem każdego cyklu szkoleniowego kandydatów na Cichociemnych. Paczkowski nie mógł go ukończyć – jak wywodzi Śledziński, bo wtedy jeszcze takiego kursu nie było, dlatego ujął w cudzysłow swój ostatni kurs…
66/ str. 58 – jest: „(…) Paczkowski, Świątkowski i Jurecki – wylądowali „na lotnisku w okolicy Manchesteru jako stażyści w angielskiej jednostce komandosów”. Śledziński bezkrytycznie przepisuje błąd z książki Paczkowskiego. W Ringway pod Manchesterem wymienieni Cichociemni byli szkoleni na kursie spadochronowym w brytyjskim ośrodku spadochronowym ? Parachute Training School. Nie byli „stażystami”, ani „w jednostce komandosów”. Podkreślić należy, że w ich teczkach personalnych także brak jakiejkolwiek wzmianki o „stażu” czy „brytyjskiej jednostce komandosów„.
67/ str. 58 – jest: „(…) zaprawa, będąca wstępem do skoków z balonu czy samolotu, trwała zaledwie tydzień. (…) w późniejszym czasie (…) czas kursu zaprawowego przedłużono do czterech tygodni”. Śledziński poplątał pojęcia. Kurs zaprawowy (nie mylić z odprawowym), otwierał cykl szkolenia i obejmował m.in. zaprawę fizyczną, szkolenia z dywersji, minerstwa, strzelectwa, terenoznawstwa, walki wręcz. Natomiast zaprawa spadochronowa – bezpośrednio przygotowująca do skoków – była wstępnym elementem innego kursu spadochronowego.
68/ str. 58 – w odniesieniu do lotu do Polski, który miał nastąpić 20 grudnia 1940 – „Ktoś zdecydował, że whitley jednak nie nadaje się do tej misji.” – Nie ktoś, tylko brytyjski pilot tego samolotu odmówił startu, po wyliczeniu zużycia paliwa na tej trasie. (m.in. Kajetan Bieniecki, Lotnicze wsparcie Armii Krajowej, s. 21)
69/ s. 59 – jest: „podczas szkolenia skakano przez dziurę wyciętą w podłodze samolotu”. Warto dodać, że tylko w początkowym okresie, później skakano przez dziurę dwu- oraz trzymetrowego ?podium?, udającego podłogę samolotu, a nawet przez dziurę w suficie… stajni…
70/ s. 67 – w odniesieniu do mjr Hartmana –„Czy to ta kontuzja wykluczyła go ze skoku do Polski, czy przyczyny były inne, różne na ten temat krążą opinie. (…) generał Sikorski (…) powiedział: Zamiast wysyłać, strzelcie mu od razu w łeb. Na jedno wyjdzie”. Śledziński opowiada bajki, że powodem nie wysłania ppłk. Józefa Hartmana do Polski miała być „kontuzja” albo iż rzekomo „różne na ten temat krążą opinie”. Śledziński po prostu nie wie do dzisiaj, że ppłk Józef Hartman – zwany „ojcem Cichociemnych” – najpierw był dowódcą plutonu ochronnego Józefa Piłsudskiego, a następnie wieloletnim adiutantem Prezydenta RP prof. Ignacego Mościckiego. Występował obok Prezydenta R.P. publicznie, w charakterystycznym, rzucającym się w oczy mundurze Dywizji Górskiej. Ponadto był przystojnym blondynem i miał 190 cm wzrostu. Jego zdjęcia często przed wojną publikowano w prasie polskiej oraz zagranicznej. Ze wszystkich tych powodów był łatwo zauważalny i rozpoznawalny – dlatego właśnie nie został wysłany do okupowanej Polski. Śledziński najwyraźniej nie ma pojęcia, kim On był.
71/ str. 67 – jest: „Kurs zakończył się wręczeniem znaku spadochronowego tym, którzy zaliczyli pięć skoków”. Śledziński znów poplątał – prawo do noszenia (zwykłego) Znaku Spadochronowego mieli ci, którzy ukończyli szkolenie spadochronowe. Nie decydowała o tym ilość skoków.
72/ str. 67 – jest: „20 czerwca 1941 generał Sikorski zatwierdził wzór znaku „w kształcie spadającego do walki orła”. Śledziński poplątał – gen. Sikorski 20 czerwca 1941 wydał rozkaz ustanawiający Znak Spadochronowy, projekt Znaku został zatwierdzony wcześniej, zamówił go w sierpniu 1940 Jan Górski; referentem projektu Znaku gen. Sikorski wyznaczył kpt. Macieja Kalenkiewicza.
73/ str. 69 – jest: „W początkach czerwca 1941 roku zainaugurował działalność ośrodek wstępnego szkolenia spadochronowego w Largo House pod Leven przy 4. Brygadzie Kadrowej, tzw. Małpi Gaj.” Niestety, jak to często u Śledzińskiego – co fraza to błąd. Ośrodek w Largo House rozpoczął działalność nie w czerwcu, ale 1 marca 1941. Brygada nosiła nazwę 4 Brygada Kadrowa Strzelców, jesienią 1941 została przeformowana na 1 Samodzielną Brygadę Spadochronową. O formowaniu polskiej jednostki spadochronowej Brytyjczyków 8 kwietnia 1941 poinformował Szef Sztabu Naczelnego Wodza gen. Tadeusz Klimecki; 12 maja 1941 poinformował ich o utworzeniu polskiego ośrodka szkoleniowego, który faktycznie działał od 1 marca 1941.
Warto też dodać, że elementem polskiego ośrodka spadochronowego w Largo House była funkcjonująca od 25 sierpnia 1941 24-metrowa wieża spadochronowa – pierwsza w Wielkiej Brytanii – nazywaną przez Brytyjczyków ?polską wieżą?. Wybudowano ją kilka kilometrów od ośrodka, w Lundin Links.
(błąd oznaczony wcześniej jako nr 50/ str. 70 ? Śledziński wywodzi, w kontekście ośrodka szkolenia spadochronowego 1 SBS w Largo House pod Leven (Largo Low, hrabstwo Fife, Szkocja, Wielka Brytania) oraz polskiej techniki lądowania po skoku ? ?Ten styl opracował podporucznik Julian Gębołyś, zastępca porucznika Jerzego Góreckiego, szefa polskiej sekcji służby spadochronowej?. To dość zabawne, że wg. Śledzińskiego w polskim ośrodku spadochronowym 1 SBS istniała rzekomo jakaś ?polska sekcja?. W istocie Śledzińskiemu poplątały się przygotowane do kompilacji treści od innych autorów. Sekcja polska istniała w brytyjskim ośrodku szkolenia spadochronowego w Ringway, natomiast ośrodek w Largo House był polski w całości.
74/ str. 74 – jest: „Kursy specjalistyczne nie były obowiązkowe, dotyczyły zatem tylko grupy ochotników. Zwykle kończyło się na jednym lub dwóch dodatkowych szkoleniach uzupełniających umiejętności cichociemnego, na przykład z prowadzenia samochodu (…)”. Śledzińskiemu znowu się wszystko całkiem poplątało. Ochotnikami byli wszyscy kandydaci na Cichociemnych. Nie było kursów „specjalistycznych” lecz kursy specjalnościowe: radiotelegrafistów, radiomechaników, wywiadu, lotnicze, pancerne, motorowe, legalizacji (dla fałszerzy). Na kursy specjalnościowe kierował Oddział VI (Specjalny), w pozostałej części – na kurs wywiadu Oddział II (wywiad), na kursy lotnicze Oddział III. Nigdzie na świecie na szkolenia specjalne nie kieruje się sam uczestnik.
Z kolei szkolenia „uzupełniające” to m.in. kursy: walk ulicznych, domowego wyrobu materiałów wybuchowych, mikrofotografii, przetrwania (tzw. korzonkowy), szturmowy, czarnej propagandy, zmiany wyglądu zewnętrznego, tworzenia „legendy”, a także praktyki w „zawodach z legendy”: kolejowe, spawalnicze, piekarskie, cukiernicze, na fermach ogrodniczych czy w fabrykach samochodów. Oczywiście kandydaci na Cichociemnych kończyli więcej niż „jeden, dwa kursy” specjalnościowe. Mój Dziadek Cichociemny ukończył łącznie co najmniej dziesięć kursów…
75/ str. 75 – jest: „Wysyłano więc oficerów na zajęcia motorowe, pancerne i lotnicze, na zasadzie: im więcej umiesz, tym większa jest twoja wartość”. Śledziński kompletnie nie ma pojęcia o czym pisze. Po pierwsze w kursach dla kandydatów nie uczestniczyli wyłącznie oficerowie. Spośród 2413 kandydatów na szkolenia zgłosiło się aż 1363 podoficerów i szeregowych. Po drugie, np. w szkoleniach dla radiotelegrafistów i radiomechaników w zdecydowanej większości uczestniczyli właśnie podoficerowie i szeregowcy. Po trzecie, Śledziński uroił sobie nieprawdziwą „zasadę„, którą się rzekomo kierowano przy wyznaczaniu na kursy. Podstawową zasadą było szkolenie według zapotrzebowania Armii Krajowej – szkolono takich specjalistów, jakich brakowało w okupowanej Polsce. Oczywiste było także szkolenie zgodne z dotychczasowymi umiejętnościami oraz naturalnymi predyspozycjami kandydatów. W żadnym wojsku np. pancerniaków nie wysyła się na szkolenia lotnicze…
76/ str. 75 – jest: „Odstawiony na boczny tor mjr Mayer zajął się Kursem Doszkalającym Administracji Wojskowej. A ponieważ uznał, że administracja wojskowa może mieć wpływ na strategię aliantów, postanowił kandydatów dobierać osobiście.” – Kompletne brednie. Po pierwsze kurs nosił nazwę: „Oficerski Kurs Doskonalący Administracji Wojskowej”. Po drugie, ppłk dypl. Stefan Mayer nie został „odstawiony na boczny tor” lecz mianowany przez gen. Sikorskiego komendantem polskiej szkoły wywiadu. Po trzecie, szkoła ta została zorganizowana pod kamuflażem „Oficerskiego Kursu Doskonalącego Administracji Wojskowej”. Po czwarte, płk Mayer nie dlatego osobiście werbował kandydatów na to szkolenie, bo uznał że „administracja wojskowa może mieć wpływ na strategię aliantów” – jak bredzi Śledziński – ale dlatego, że podstawą pracy każdego wywiadu na świecie jest człowiek – agent. Osobiste dobieranie kandydatów na szkolenie było pierwszym etapem psychologicznej weryfikacji. Zachęcam do przeczytania np. wykładów ppłk dypl. Stefana Mayera o psychologii wywiadu…
77/ str. 75 – W przypisie 23 podano jako sygnaturę teczki personalnej Paczkowskiego – „SPP, kol. 23”, faktycznie poprawna sygnatura to Kol.23.198. Gdyby Śledziński rzeczywiście widział tą teczkę, raczej by się nie pomylił. Tak się kończy przepisywanie od innych…
78/ str. 76 – jest: „W styczniu ruszył pierwszy turnus szkoły przy Bayswater Street w Londynie”. Znowu ten „turnus„, ponadto Śledzińskiemu poplątały się przygotowane do kompilacji treści z innych książek. Kurs przygotowujący (m.in. kandydatów na Cichociemnych) do pracy w wywiadzie zorganizowano pod kamuflażem ?Oficerskiego Kursu Doskonalącego Administracji Wojskowej?, początkowo w tajnym lokalu przy Kensington Park Road W.11, w dzielnicy Bayswater w Londynie, a następnie w Glasgow, (prawdopodobnie) w budynku przy ul. 1 Horselethill Street. Po lutym 1946 szkołę przeniesiono do Kirkadly k. Edynburga, pod koniec 1946 na krótko do Londynu. W żadnym z tych miejsc szkoła nie mieściła się przy ulicy „Bayswater Street” w Londynie, co więcej nie ma tam wcale takiej ulicy, jest Bayswater Road. Śledziński przepisywał z książki Jankowskiego, gdzie jest informacja, że „szkoła oficerów wywiadu mieściła się w okolicy Bayswater” – tylko nie zrozumiał, że to nazwa dzielnicy – a nie ulicy…
79/ str. 80 – w kontekście „przeglądu przyszłej strategii” w oparciu o „założenia generała Gubbinsa” z 16 czerwca 1941 Śledziński bajdurzy o „przesłankach odsunięcia Polski na margines strategii SOE”. To „odsunięcie na margines” przez SOE zapewne polegało na tym, że 14 sierpnia 1943 SOE wystosowało list do brytyjskiego Foreign Office (Ministerstwa Spraw Zagranicznych) oraz do Ministra Wojny Ekonomicznej barona Hugo Daltona.
List był osobliwy, bowiem to Minister Wojny Ekonomicznej sprawował nadzór nad SOE, zaś od Ministra Spraw Zagranicznych SOE było uzależnione politycznie. Według relacji Kajetana Bienieckiego: ?w liście tym proszono o pilne skonkretyzowanie stanowiska rządu Wielkiej Brytanii do sprawy polskiej. Podkreślono w nim, że traktowanie sprawy polskiej w różnych departamentach rządowych [brytyjskiego rządu ? RMZ] jest zależne od reakcji Sowietów i że stan ten powstał na skutek silnej propagandy sowieckiej, mimo że faktem jest Katyń i eksterminacja ludności polskiej. Konieczność decyzji, jaka ma być polityka W. Brytanii do Polski jest ważna, ze względu na potrzebę wyposażenia Armii Krajowej w sprzęt do powstania.? (?Lotnicze wsparcie Armii Krajowej?, Arcana, Kraków 1994, s. 84).
Polska sekcja SOE od początku swego powstania aż do końca wojny wspierała Polaków oraz Oddział VI (Specjalny) Sztabu Naczelnego Wodza. Oficerowie wywiadu: brytyjskiego kpt. Harold Perkins (szef polskiej sekcji SOE) oraz polskiego: mjr dypl. Jan Jaźwiński (Oddział VI) zaprzyjaźnili się ze sobą. Prawdziwe przyczyny bezruchu w brytyjskim „wsparciu” dla Polski – w tym dla lotniczego przerzutu do Polski – zawiera wspomniany list SOE. Oprócz sowieckich wpływów w brytyjskim rządzie były też inne przyczyny, wskazał je mjr dypl. Jan Jaźwiński w notatce nt. przerzutu lotniczego do Polski – dla polskiego premiera i Naczelnego Wodza Władysława Sikorskiego, który miał o tym rozmawiać z brytyjskim premierem Winstonem Churchillem.
Kluczową przeszkodą był opór brytyjskiego Air ministry (ministerstwa lotnictwa) – ale także… podkładanie nogi przez polskie ministerstwo spraw wewnętrznych (prosowiecki Mikołajczyk). Był też inny problem – ówczesny szef Oddziału VI (Specjalnego) ppłk. dypl. Tadeusz Rudnicki ? jak to ujął mjr dypl. Jan Jaźwiński ? ?był przykro posłuszny Anglikom i interesował się głównie spelunkami Londynu.” Pełna treść tej notatki dla Naczelnego Wodza na stronie Współpraca Polaków z SOE W istocie zmiana postawy Brytyjczyków wobec Polski wynikały ze zmiany zdania Churchilla oraz nowej dyrektywy dla SOE z marca 1943 (a nie z czerwca 1941)…
80/ str. 80 – w kontekście „przeglądu przyszłej strategii” Śledziński opowiada bajki – „Koszty maksymalnego zaangażowania SOE we wsparcie ZWZ były niepomiernie wyższe od przewidywanych korzyści. A na to organizacji nie było stać.” Otóż aż do kwietnia 1942, tj. w próbnym sezonie operacyjnym wysłano do Polski zaledwie… 12 samolotów! Koszty były więc znikome, ponadto finansował je brytyjski rząd. Brytyjczycy nie dotrzymywali własnych ustaleń z Oddziałem VI ws. lotów ze zrzutami do Polski. W sezonie operacyjnym 1941/42 zaplanowano 30 lotów do Polski, wykonano tylko 11. W sezonie 1942/43 zaplanowano 100, wykonano zaledwie 46. W sezonie 1943/44 zaplanowano 300, wykonano tylko 172. Według moich obliczeń cała pomoc zaopatrzeniowa SOE dla Armii Krajowej zmieściłaby się w jednym pociągu towarowym. Do Polski przez całą wojnę zrzucono ledwo 670 ton zaopatrzenia, obecnie jeden pociąg towarowy jest w stanie przewieźć ok. 6 tys. ton! Do Jugosławii zrzucono 76117 ton zaopatrzenia, do Francji 10485 ton, a do Grecji 5796 ton. Zrzucono zaledwie 316 Cichociemnych, choć Polacy przeszkolili do zadań specjalnych 533 spadochroniarzy. Ogółem wszystkie koszty brytyjskiego wsparcia dla Polski podczas wojny wyniosły zaledwie 2/3 brytyjskich wydatków wojennych ponoszonych w ciągu JEDNEGO DNIA.
81/ str. 80 – w kontekście tej urojonej zmiany strategii SOE oraz rzekomych wysokich kosztów jest: „Wobec tak postawionej kwestii nic nie stało na przeszkodzie utrzymaniu autonomii polskiej sekcji SOE” – kolejne bajki Śledzińskiego. Rzekomo wysokie koszty nie miały nic wspólnego z autonomią Polaków (a nie „polskiej sekcji SOE) w relacjach z SOE, utrzymaną do końca wojny. Polska sekcja SOE była tylko pośrednikiem w kontaktach polskiego Oddziału VI (Specjalnego) z odpowiednimi komórkami brytyjskich władz.
82/ str. 81 – w kontekście brytyjskiego 138 Dywizjonu do Zadań Specjalnych RAF (138 Special Duty Squadron RAF) Śledziński nadał bajdurzy o rzekomej „zmianie strategii SOE” oraz twierdzi: „(…) w dywizjonie latały również trzy polskie załogi, co z racji specyfiki misji było dobrym rozwiązaniem”. Otóż nie było to dobre rozwiązanie, co zgodnie podkreślają wszyscy rzetelni historycy. Od początku wojny polskie władze walczyły właśnie – jak to ujął mjr dypl. Jan Jaźwiński – o samodzielny polski flight. Polskie załogi w składzie brytyjskich dywizjonów zdecydowaną większość lotów w operacjach specjalnych wykonywały bowiem do innych krajów. W 1944 roku na 1282 wykonane loty Polacy polecieli tylko w 339 lotach do Polski. Wbrew temu, co wypisuje Śledziński – nie było to wcale „dobre rozwiązanie„. Niestety, dopiero 3 listopada 1943 utworzono polską 1586 Eskadrę Specjalnego Przeznaczenia, a w styczniu 1944 także całkowicie polską Główną Bazę Przerzutową. Wg. Śledzińskiego zapewne nie było to dobre rozwiązanie…
83/ str. 82 – jest: „Zmiana strategii SOE nie wpłynęła na tempo szkolenia cichociemnych”. Znowu dyrdymały – nie było żadnej „zmiany strategii SOE”; nie mogło to mieć żadnego wpływu na „tempo szkolenia” bo SOE nie zajmowała się szkoleniem kandydatów na Cichociemnych.
84/ str. 83 – jest „Znalazł się w dywizjonie również oficer łącznikowy z Oddziału VI podpułkownik pilot Roman Rudkowski”. Śledziński kompletnie nie rozumie instytucji „oficerów łącznikowych” – nigdy nie są włączeni w skład struktur, przy których działają, ich zadaniem bowiem jest pośredniczenie w kontaktach, nie mogą być podwładnymi w strukturze przy której pełnią funkcję łącznikową. Cichociemny Roman Rudkowski wcale nie „znalazł się” w składzie brytyjskiego dywizjonu.
85/ str. 83 – jest: „(…) odbiorcza komórka transportu lotniczego z Oddziału V KG ZWZ „Syrena”, bo taki był jej kryptonim prawdopodobnie od 1941 roku, pierwsze zadania otrzymała jeszcze w roku 1940″. Śledzińskiemu się poplątało. To nie była „komórka transportu lotniczego z Oddziału V” ale komórka odbioru zrzutów, do połowy 1942 był to referat w Szefostwie Lotnictwa, od wiosny 1943 wydział w Oddziale V KG AK, a nie KG ZWZ.
86/ str. 85 – jest: „Chodziło o zastrzeżone melodie nadawane przez BBC o godzinie trzynastej czterdzieści pięć, informujące ruch oporu z Polsce o planowanym zrzucie”. Brak wystarczającej precyzji, informacje o starcie skoczków i / lub zaopatrzenia przekazywano na antenie radiowej zaraz po zakończeniu polskiej audycji BBC, poprzez odtworzenie określonej melodii sygnałowej oraz tzw. ?kaczki?, czyli jednej z szeregu trzycyfrowych liczb (wskazujących placówkę odbiorczą). Pierwsza taka transmisja (zwykle po godz. 15) oznaczała gotowość, druga (zwykle po godz. 19, 21) wylot skoczków. Po tym sygnale obsługa oraz ochrona placówki odbiorczej wyruszała na miejsce zrzutu. Trzecia transmisja (zwykle po godz. 23) oznaczała iż samolot ze skoczkami jest w drodze.
87/ str. 86 – jest: „Oficerowie dwóch ekip: „Jacket” i „Shirt” czekali na rozkaz startu. Trzecia, „Collar” siedziała w bazie (…)”. Śledziński nie ma pojęcia o czym pisze. Ekipę stanowił zespół osób (Cichociemnych, także kurierów) zestawiony do przerzutu jednym samolotem. Ekipy nie miały nazw, oznaczano je kolejnymi numerami rzymskimi. Ostatnią ekipę (misja brytyjska) jednak wyjątkowo oznaczono nie numerem, ale nazwą: Freston, tożsamą z kryptonimem operacji lotniczej. Podane kryptonimy to nazwy operacji lotniczych: w operacji „Jacket” zrzucono ekipę II, „Shirt” – ekipę III, „Collar” – ekipę IV.
88/ str. 89 – w kontekście rozmów gen. Sikorskiego ze Stalinem oraz prosowieckiej postawy Stanisława Kota, który usilnie suflował mu „lojalną współpracę z Rosją” – Śledziński rozpływa się w niemądrych pochwałach – „To była polska wersja Realpolitik. Mądra i rozważna, nastawiona na wyzyskanie korzystnej koniunktury międzynarodowej dla uratowania niepodległości państwa z zawieruchy wojennej”. Tfu!
Przypomnieć należy, że minister Stanisław Kot, obsesyjnie podejrzliwy intrygant, był nie tylko miłośnikiem wszelkiej maści socjalistów, w tym Stalina, ale także doskonale rozumiał się z prosowieckimi ugodowcami: Mikołajczykiem czy ze swoim przyjacielem Retingerem, pewnie także z Tatarem. Był za oddaniem ZSRR znacznej części wschodnich terenów R.P. Po konferencji w Jałcie gardłował za porozumieniem z PPR, po podstępnym aresztowaniu i porwaniu szesnastu polskich przywódców nadal naiwnie wyczekiwał zaproszenia do Moskwy dla Mikołajczyka. Pragnąc powrotu do władzy w komunistycznej Polsce zatajał przed swoim emigracyjnym środowiskiem polityczne aresztowania i zabójstwa ludowców w Polsce. Jeszcze we 1947 roku, gdy PPR agresywnie zwalczała PSL w kampanii wyborczej wciąż chciał współpracy z komunistami, choć w jego własnym ministerstwie już żądano jego wystąpienia z PSL. Zapewne Śledziński ze swymi poglądami doskonale by się odnalazł w tej prosowiecko intensywnie różowej zgrai naiwniaków oraz „pożytecznych idiotów”.
89/ s. 90 – w kontekście Stalina jest: „(…) wiedział też, że za wyprowadzeniem armii z ZSRR stał Churchill”. Stalin nie mógł nie wiedzieć o przyczynach wyjścia Armii Anfersa z ZSRR, bo przecież – w tajemnicy przed Polakami – rozmawiał z nim o tym Churchill. Kilkadziesiąt lat po wojnie również Śledziński powinien o tym wiedzieć.
90/ s. 90 – jest: „Bez wątpienia Sikorski występował wobec Stalina w roli petenta. Nie on stawiał warunki, lecz mu je narzucano. To była pierwsza rata zapłaty za zwolnienie Polaków z łagrów”. Śledziński kompletnie nie rozumie istoty sowieckiej dyktatury oraz postawy Stalina. Dyktator zawsze stara się narzucić swoje warunki, panie „historyku”…
91/ s. 92 – w kontekście operacji lotniczej „Jacket” jest: „(…) halifax prowadzony przez porucznika nawigatora Mariusza Wodzickiego, szefa czteroosobowej załogi ze 138 Dywizjonu Specjalnego”. Śledziński znów poplątał – załoga liczyła nie cztery lecz dziewięć osób: piloci Sgt. Julian Pieniążek, Sgt. Stanisław Kłosowski, nawigator F/O Mariusz Wodzicki, radiotelegrafista P/O Ignacy Bator, mechanicy pokładowi: F/O Henryk Busen-Schmitz, Sgt. Czesław Kozłowski, strzelcy: Sgt. Zdzisław Nowiński, F/O Michał Tajchman, despatcher Sgt. Bronisław Karbowski. Dywizjon nosił nazwę: 138 Dywizjonu do Zadań Specjalnych RAF (138 Special Duty Squadron RAF).
92/ str. 96 – w kontekście operacji lotniczej „Jacket” jest zarzut wobec „oficerów „szóstki” (Oddziału VI): „(…) dlaczego zdecydowano się przyspieszyć ten lot o jeden dzień i zrzucić cichociemnych poza placówką”. Śledziński znów bezkrytycznie przepisuje, tym razem wskazując na meldunek gen. Roweckiego nr 133/42 z 1 lipca 1942, w którym jest fraza „zarządzono lot poza placówkę, dzień przed okresem czuwania”. Otóż lot do Polski zarządziło brytyjskie ministerstwo lotnictwa – a nie polski Oddział VI. Zrzut poza placówkę odbiorczą nie był wynikiem czyjejś świadomej decyzji lecz skutkiem fatalnego błędu nawigatora. Obwinianie za jedno i drugie polskiego Oddziału VI jest bezpodstawne.
93/ str. 96 – w kontekście zrzutów lotniczych jest: „Pułkownik Smoleński oraz służący mu pomocą kapitan Jaźwiński (…).” Śledziński nie ma pojęcia o kim pisze. Smoleński nie zajmował się zrzutami, a Jan Jaźwiński był w swoich działaniach prawie autonomiczny. To Smoleński, gdy była taka potrzeba, „służył pomocą” Jaźwińskiemu…
94/ str. 96 – jest: „(…) zrzutów można było dokonywać tylko podczas pełni księżyca lub kilka dni przed nia albo po niej (…)”. Kolejna „zardzewiała złota myśl” Śledzińskiego – faktycznie w noce księżycowe latano ze zrzutami tylko początkowo. Po urządzanych przez Niemców „polowaniach myśliwców” organizowano loty ze zrzutami podczas „ciemnych nocy”, tj. bezksiężycowych…
95/ str. 106 – w kontekście Cichociemnego Ryszarda Nuszkiewicza – „Kończył właśnie wędrówkę rozpoczętą 22 czerwca 1940 roku w miasteczku Saint Die”. Nie zgadza się ani data, ani miejscowość. Cichociemny Ryszard Nuszkiewicz „rozpoczął wędrówkę” 23 września 1939, przekraczając granicę z Węgrami. Co do Saint Die – Ryszard Nuszkiewicz nie był w tym miasteczku, stacjonował w pobliżu. Po kampanii francuskiej „rozpoczął wędrówkę” 21 (a nie 22) czerwca 1940.
96/ str. 107 – jest: „Referat „Ewa-Pers”, czyli tzw. ciotki, zaczął działalność w sezonie operacyjnym „Intonacja” – w sierpniu 1942 roku”. Nieprawda, „Ewa-Pers” utworzono wiosną 1942 – a nie w sierpniu (Halszka Szołdrska, Lotnictwo Armii Krajowej, s. 92-93).
97/ str. 109 – jest: „(…)” Erazm rozpoczął prace nad Raportem Operacyjnym nr 54″. W rzeczywistości nosił nazwę ?Meldunek Operacyjny nr 54?.
98/ str. 109 – w kontekście „Meldunku Operacyjnego nr 54” jest: „grupa oficerów Oddziału III ZWZ wyznaczała fundamenty przyszłej walki zbrojnej z okupantami”. Nieprawda, „Meldunek operacyjny nr 54”, a później „Raport Operacyjny nr 154” oraz „Instrukcja dla Kraju” dotyczyły wyłącznie przygotowania powstania powszechnego, planowanego w ostatniej fazie wojny; koncepcji tej nigdy nie zrealizowano.
99/ str. 110 – jest: „Wachlarz” czerpał z raportów nr 54 i 154 oraz pomysłów Grocholskiego”. Organizację „Wachlarz” utworzono w lecie 1941, po agresji Niemiec na ZSRR, w porozumieniu z Brytyjczykami, którzy uruchomili 3 mln dolarów kredytu na finansowanie dywersji na szlakach wschodnich. „Meldunek operacyjny nr 54” oraz „Raport Operacyjny nr 154” (wysłany do Londynu we wrześniu 1942) dotyczyły powstania powszechnego, zaś celem Wachlarza była dywersja bieżąca na zapleczu frontu wschodniego. Tylko początkowo jego celem miała być osłona planowanego powstania.
100/ str. 113 – w odniesieniu do skoczków, jest: „Z każdej ekip od numeru 1 do 12 skaczących od 7 listopada 1941 do 4 września 1942 (…)”. Nie było ekip skoczków o takich numerach, ekipy oznaczano numerami rzymskimi – a nie arabskimi.
101/ str 113 – jest: „Grupa Cichociemnych (…) przydzielonych do „Wachlarza” zamknęła się w liczbie dwudziestu sześciu”. Nieprawda, do „Wachlarza” przydzielono 27 Cichociemnych, kierowali wszystkimi Odcinkami.
(błąd oznaczony wcześniej jako nr 58/ str. 113 ? jest piramidalna bzdurą: ?Cichociemni należeli do międzynarodowej grupy agentów SOE (?) istotą ich działania były szeroko pojęte operacje specjalne na terenie różnych krajów Europy, Afryki i Azji? (?) mieli do wykonania konkretną misję. Zespół agentów był dobierany pod kątem tego jednego zadania. (?) Na wykonanie tego zadania zazwyczaj mieli kilka dni, po czym wracali ?do domu?. Nie sposób rzeczowo odnieść się do takich urojeń Śledzińskiego; ale można poprosić, aby wskazał choć jednego Cichociemnego ?z Europy, Afryki i Azji? albo choć jednego Cichociemnego, który skoczył do Polski aby ?wykonać jedno zadanie? ? a potem ?po kilku dniach? rzekomo wrócił do domu. Śledzińskiemu Cichociemni ewidentnie pomylili się z agentami SOE.
Warto w tym kontekście zacytować słowa uczestnika pierwszego ?Kursu Wielkiej Dywersji? w Inverloche Władysława Stasiaka, nt. sytuacji zaraz po powrocie z tego kursu do 4 BKS ? ?(?) przyszedł do mnie jeden z kolegów z innego oddziału ppor. Józef Wija ? znany w brygadzie dowcipniś i złośliwiec (?) zaczął mnie męczyć pytaniami, gdzie byliśmy? Co robiliśmy? Odpowiedziałem mu, że przecież dobrze wie, że mamy cicho siedzieć i nic o kursie nie mówić, bo to jest tajemnica. On złośliwie, rysując palcem kółko na czole, powiedział: ?ty ciemniaku, nawet mnie nie ufasz? Taki jesteś cicho-ciemniak!?. Ppor. Wija nawet nie przypuszczał, że jego słowa zrobią wielką karierę. Wszystkich uczestników kursu z biegiem czasu zaczęto nazywać ?Cichociemnymi?, a w przyszłości tych, którzy byli zrzucani na spadochronach w Polsce? (s.41-42).
Dodać należy, że po raz pierwszy nazwa ?Cichociemni? została oficjalnie użyta w instrukcji szkoleniowej Oddziału VI Sztabu Naczelnego Wodza z września 1941 pt. ?Codzienne życie w Kraju. Szkic dla skoczków do września 1941 r.?. W pierwszym zdaniu czytamy: ?Praca niniejsza ma za zadanie ułatwienie ?cicho-ciemnym? zaaklimatyzowanie się w Kraju (?)? (źródło: Jędrzej Tucholski, Cichociemni, PAX, Warszawa 1985, s.75, przypis 81, ISBN 83-211-0537-8).
Dziewięć lat po wojnie (5 lutego 1954) ówczesny szef Ministerstwa Obrony Narodowej gen. Tadeusz Malinowski ustanowił dla 316 Cichociemnych pamiątkową odznakę kombatancką ? Znak dla Skoczków do Kraju.
102/ str. 113 – w odniesieniu do Cichociemnych jest: „Misje specjalne wykonywali na rozkaz miejscowych przełożonych”. Kolejne bajki, z kontekstu wynika, iż pojęciem „misja specjalna” Śledziński określa normalną działalność dywersyjną. Rzecz jasna, niektóre akty dywersji miały charakter śmiałych akcji bojowych. Zadania dywersyjne wykonywała większość Cichociemnych – ale nie wszyscy. Nie zawsze też decydowali o tym „miejscowi przełożeni”. Nota bene, Śledziński zaprzecza sam sobie, bowiem wcześniej twierdził, że Cichociemni byli agentami SOE, które rzekomo koordynowało te działania.
103/ str. 127 – jest: „(…) sześciu cichociemnych z ekipy „Collar”. Ekipy skoczków nie miały nazw – tylko rzymskie numery. „Collar” to kryptonim operacji lotniczej, a nie „ekipy skoczków”. Śledziński powiela ten podstawowy błąd wielokrotnie…
104/ s. 128 – w przypisie nr 21 jest: „Cichociemni byli awansowani automatycznie po skoku o stopień (…)”. Śledziński powiela rozpowszechniany od dawna mit. Nie było żadnego „automatyzmu”, zwyczajowo większość CC awansowano o jeden stopień; ale niektórych awansowano o więcej niż „jeden stopień”, innych awansowano jeszcze przed skokiem, a niektórych wcale nie awansowano.
105/ str. 130 – jest: „(…)” dostał rozkaz wyjazdu na kurs szturmowy do Aper Largo”. Śledziński bezkrytycznie przepisuje od innych. Miejscowości podanej przez Śledzińskiego nie ma w Wielkiej Brytanii; w rzeczywistości nazywa się ona Upper Largo. Znajdował się tam ośrodek szkolenia spadochronowego 1 SBS Largo House.
106/ str. 144 – w kontekście brytyjskiego ministra wojny ekonomicznej Daltona jest: „W jego gabinecie na Baker Street (…)”. Niejasne jest źródło „ustalenia” przez Śledzińskiego, że jawnie przecież działający minister w brytyjskim rządzie nie miał swego gabinetu w ministerstwie, natomiast miał rzekomo „gabinet” w podległej mu tajnej agendzie rządowej, jaką była SOE…
107/ str. 148 – w kontekście Cichociemnych Jerzego Sokołowskiego oraz Tadeusza Sokołowskiego jest: „(…) trafili do cichociemnych z 1. Polskiej Dywizji Pancernej (…)”. Cichociemni nie byli oddziałem wojskowym, więc wymienieni nie mogli doń „trafić”. Nie było jednostki wojskowej o podanej przez Śledzińskiego nazwie, była natomiast 1 Dywizja Pancerna.
108/ str. 155 – jest: „Alianccy szefowie sztabów za pośrednictwem Oddziału VI nadal naciskali, by Secret Army „zintensyfikowała sabotaż kolei oraz innych środków komunikacyjnych prowadzących do frontu rosyjskiego”, Śledziński podaje w przypisie nr. 24, że konkluzja ta ma pochodzić z dokumentu zawartego w publikacji „Armia Krajowa w dokumentach. 1939-1945”, t. 2, s 353. Otóż Śledziński albo kłamie, albo nie umie przeczytać ze zrozumieniem kilku zdań. Oryginalny dokument znajduje się na stronie 352, na str. 353 jest jego tłumaczenie na język polski.
Dokument w w/w publikacji oznaczono numerem 348 oraz tytułem niewątpliwie ułatwiającym zrozumienie: „Min. Selborne do gen. Sikorskiego – podziękowanie dla dowódcy AK za skuteczną akcję dywersyjną”. Nie jest to więc pismo „alianckich szefów sztabów” – lecz ministra wojny ekonomicznej Selborne. Nie jest adresowane do Oddziału VI – lecz do gen. Sikorskiego. Nie jest to „nacisk” – ale podziękowanie.
Oto jego treść: „Pan Generał pamięta zapewne, że za namową Szefów Sztabów zwróciłem się przed kilkoma miesiącami z prośbą o wysłanie rozkazu do Dowódcy Polskiej Armii Tajnej, by zintensyfikowała sabotaż kolei oraz innych środków komunikacyjnych prowadzących do frontu rosyjskiego. Z informacji obecnie otrzymanych od Oddziału VI wynika, że te ataki odniosły ostatnio duże sukcesy. Pragnąłbym skorzystać z tej okazji, by powinszować Panu Generałowi odniesionych powodzeń i byłbym wdzięczny, gdyby Pan Generał zechciał zadepeszować do Dowódcy Tajnej Armii, wyrażając nasze podziękowania oraz nasze współczucie dla rodzin tych, którzy stracili życie w trakcie tych operacji oraz w represjach, które były ich następstwem. (…)” Śledziński zrozumiał z tego tyle, że rzekomo „szefowie sztabów za pośrednictwem Oddziału VI nadal naciskali” na Armię Krajową…
109/ str. 170 – jest: „Wczesną jesienią 1942 roku przyszłość „Wachlarza” była już w zasadzie przesądzona. Skutkiem niezadowolenia z wyników dywersji i zrozumienia trudności z jakimi spotykały się patrole na terenach radzieckich, był projekt likwidacji „Wachlarza”. Nie pomógł nawet list szefa SOE lorda Selborne (…)”. Jak widać, wspomnianym wcześniej listem ministra Selborne Śledziński potrafi uzasadnić każdą wydumaną tezę swojego autorstwa. Po pierwsze Selborne był ministrem wojny ekonomicznej, a nie szefem SOE. Po drugie, „Wachlarz” miał słabe wyniki, bo Polacy nie chcieli umierać za ZSRR. Po trzecie, konieczność likwidacji „Wachlarza” wynikała głównie z postępów Armii Czerwonej, przesuwającej się na tereny jego działania. Po czwarte, drugim głównym czynnikiem przemawiającym za likwidacją był brak wystarczających sił i środków oraz wynikający z tego słaby stan organizacji. List Selborne z podziękowaniami nie miał nic do rzeczy.
110/ str. 170 – w kontekście likwidacji „Wachlarza” jest: „Major Kalenkiewicz na zlecenie pułkownika Tatara „Erazma” zaczął przygotowywać nową strategię dywersji”. Śledziński opowiada bajki, w istocie mjr dypl. Maciej Kalenkiewicz pracował nad koncepcją powstania powszechnego – a nie nad „strategią dywersji”. Nota bene, od 1941 roku płk Tatar kierował Oddziałem III a KG ZWZ, który w odróżnieniu od Oddziału III nie zajmował się bieżącą działalnością operacyjną (walką zbrojną) – ale planami przyszłego powstania. Koncepcja powstania powszechnego nie była tożsama ze „strategią dywersji” i nie miała związku z likwidacją „Wachlarza”.
111/ str. 174 – jest: „Wydział Legalizacji i Techniki (kryptonimy „198”, WD68″, „C8”, „Agaton”).” Niestety, Śledziński niepoprawnie podaje niektóre kryptonimy: „Wd-68”, „C-8” ponadto niektóre pomija: „518”, „218”.
112/ str. 175 – jest: „Obiecuję to zmienić”, zapewnił „Danutę” podczas jednego ze spotkań „Mak”. Śledziński podaje jako źródło tych rzekomych słów Cichociemnego kpt. Bohdana Piątkowskiego przypis nr 183 na str. 207 „Wachlarza” Chlebowskiego. Po sprawdzeniu tego źródła okazuje się, że nie było takiej dosłownej wypowiedzi kpt. Piątkowskiego – Śledziński przypisał Cichociemnemu wypowiedź… Chlebowskiego.
113/ str. 181 – w kontekście por. inż. Aleksandra Ihnatowicza Śledziński cytuje fragmenty dwóch raportów nt. negatywnego zachowania oraz informuje o przejściu do armii brytyjskiej – ale pomija że por. inż. Ihnatowicz miał dyplom inżyniera, a także że we wrześniu 1943 odmówił udziału w stażu w brytyjskiej jednostce przy budowie lotnisk – „Ponieważ nie zmieniam swojej decyzji co do poświęcenia się pracom w Oddz. [oddziale] Spec. [Specjalnym]” (SPP, Kol.023.0077.15). Nota bene, treść pisma zaprzecza wcześniejszym wywodom Śledzińskiego, jakoby rzekomo „nie przyjęła się” nazwa Oddziału Specjalnego.
114/ str. 182 – w kontekście por. inż. Aleksandra Ihnatowicza jest: „W latach 1943-1944 uczestniczył w czterech akcjach: jednej w północnych Włoszech i trzech w Jugosławii.” W rzeczywistości por. inż. Aleksander Ihnatowicz, jako agent SOE został zrzucony: 3/4-07-1944 Płn. Włochy, 5/6-10-1944, 17/18-03-1944 Jugosławia, 29/30-03-1945 Włochy.
115/ str. 181 – w kontekście por. inż. Aleksandra Ihnatowicza, bez zaznaczenia swojej ingerencji, Śledziński pominął nieobiektywnie ponad połowę opinii ppłk dypl. Mariana Utnika na Jego temat, zawierającej wysoką ocenę wytrzymałości, pracowitości, patriotyzmu, obowiązkowości, fachowości w zakresie lotniczych prac inżynierskich oraz wyszkolenia strzeleckiego (SPP, Kol.023.0077.30). Zacytował natomiast wybrany końcowy fragment opinii o pejoratywnej treści.
116/ str. 192 – w kontekście aresztowania m.in. Cichociemnego Bohdana Piątkowskiego, powołując się na relację Bogusława Galanta, opublikowaną przez Cezarego Chlebowskiego („Wachlarz”, str. 137) Śledziński podaje, że gestapowcy „Wyważyli drzwi i wpadli do niewielkiej sieni, skąd od razu skręcili do pokoju.” W rzeczywistości drzwi były otwarte, bo jak wynika z relacji Galanta, „Zdziś” – syn Nurkiewicza z Nieświeża, posługujący się papierami „Jaskólskiego” – „(…) wyszedł do ustępu drewnianego w podwórzu.” Nota bene, dzięki temu ocalał i nie został aresztowany. Jak może Śledziński – mający ponoć wykształcenie historyczne – zmyślać istotne szczegóły aresztowania Cichociemnego?
117/ po str. 192 – wkładka ilustracyjna, zdjęcie 1 – „Skok z wieży spadochronowej w Largo House. Tutaj trenowali cichociemni”. W rzeczywistości wieża została zbudowania nie w Largo House, ale w pobliżu – w Lundin Links; tam właśnie skoki z wieży trenowali Cichociemni.
118/ po str. 192 – wkładka ilustracyjna, zdjęcie 10 – „B-24 Liberator. Takimi samolotami cichociemni byli przerzucani do Polski”. Opis nieprecyzyjny: samolot to Consolidated B-24 Liberator; Cichociemni byli przerzucani do Polski głównie samolotami Handley Page Halifax. Z „Liberatora” skoczyło tylko 14 ekip CC oraz brytyjska misja wojskowa, z „Halifaxa” wszystkie inne ekipy Cichociemnych (poza pierwszą).
119/ po str. 192 – wkładka ilustracyjna, zdjęcie 12 – „Wywalcz Jej wolność lub zgiń. Napis na mapie w świetlicy w Audley End”. Śledziński powtarza bezkrytycznie informację ze wspomnień Nuszkiewicza – w rzeczywistości mapa znajdowała się w sali wykładowej.
120/ str. 193 – w kontekście aresztowania m.in. Cichociemnego Bohdana Piątkowskiego, Śledziński pisze: „(…) to wystarczyło do zaaresztowania Karpińskiego [Cichociemnego kpt. Piątkowskiego] i jego dwóch towarzyszy.” W następnym akapicie: „To był Jaskólski, czwarty z grupy kapitana Piątkowskiego”. Wygląda na to, że Śledziński nie potrafi policzyć do pięciu; Chlebowski wyraźnie podaje, że kpt. Piątkowskiemu towarzyszyli: Galant, Karczewski oraz „Zdziś” (…) a także Kazimierz Chocianowicz (…)”. Aresztowano zatem czterech – a nie trzech, piąty ocalał (wyszedł do ubikacji na podwórzu).
121/ str. 193 – w kontekście strzelania instynktownego, jest: „Piękny (…) ogród Audley End”. Śledziński wywodzi, że to szkolenie ze strzelania instynktownego odbywało się w ogrodzie. To oczywiście absurd, bo ogród znajdował się bezpośrednio na tyłach Audley End House. Cichociemny Ryszard Nuszkiewicz relacjonuje: „Nie zaniedbywano na tym kursie także strzelania instynktownego. Przyległy park rozbrzmiewał codziennie kanonadą krótkich, podwójnych, prawie niezawodnych strzałów” („Uparci” s. 121)
122/ str. 193 – jest: „Podporucznikowi Nuszkiewiczowi najbardziej przypadło do gustu „noszenie broni na brzuchu (…)”. Słedziński wskazuje jako rzekome źródło tego ustalenia słowa Nuszkiewicza. Nierzetelnie, bo Cichociemny Nuszkiewicz niczego takiego nie powiedział, stwierdził tylko, że taki sposó noszenia broni wydawał się „najmniej skomplikowany” („Uparci” s. 121).
123/ str. 193 – jest: „Zaczynał się kolejny dzień dopracowania płynności wyciągania broni z oddaniem natychmiastowego strzału”. Śledziński przepisuje niedokładnie po Nuszkiewiczu („Uparci” s. 121) ale nie ma kompletnie pojęcia o czym pisze. Nie chodziło tylko o „płynność wyciągania” czy „natychmiastowy strzał” – w szkoleniu ze strzelania instynktownego (wówczas prawie nieznanego na świecie) podstawowym zadaniem jest nauka celności strzelania. Szybkie użycie broni to tylko wstęp do tego właśnie celu.
124/ str. 193 – w kontekście Cichociemnego Ryszarda Nuszkiewicza jest: „Dwutygodniowy kurs odprawowy zbliżał się do końca”. Natomiast Cichociemny Ryszard Nuszkiewicz w swych wspomnieniach podaje, że uczestniczył w kursie odprawowym od 6 do 22 grudnia 1942, zatem w jego przypadku trwał nie dwa, lecz trzy tygodnie („Uparci” s. 119)
125/ str. 194 – w odniesieniu do Cichociemnego rtm. Józefa Zabielskiego Śledziński napisał z emfazą: „Ten pionier skoków spadochronowych (…)”. Cichociemny Józef Zabielski skoczył do okupowanej Polski jako jeden z pierwszych (był drugi) spośród Cichociemnych, ale wcale nie był „pionierem skoków spadochronowych”. Spośród Polaków, prawie pięćdziesiąt lat wcześniej, w drugiej połowie 1890 jako pierwszy skoczył ze spadochronem Józef M. Dzikowski. 25 sierpnia 1893 jako pierwsza Polka skoczyła Janina Mey; w listopadzie 1914 Polak Włodzimierz Mazurkiewicz został instruktorem w armii chińskiej. Za pioniera można też uznać Józefa Drewnickiego, który do 1914 wykonał ponad 400 skoków na spadochronach własnej konstrukcji, początkowo z bratem Stanisławem, później z żoną Olgą. Cichociemny Józef Zabielski po szkoleniu spadochronowym skoczył tylko raz, jako drugi. Nie sposób też uznać go za „pioniera skoków spadochronowych” wśród Cichociemnych, bowiem zadaniem Cichociemnych nie były skoki spadochronowe – ale walka w kraju. Nota bene podczas kursu odprawowego rtm. Józef Zabielski instruował szkolonych w zakresie „warunków bytowania w Kraju”.
126/ str. 194 – jako cytat z wypowiedzi instruktora por. Eugeniusza Janczyszyna jest: „Konspirator musi w każdej sytuacji mieć legendę (…)” itd. W rzeczywistości nie są to słowa instruktora, ale relacja z jego wykładów Cichociemnego Ryszarda Nuszkiewicza („Uparci” s. 20).
127/ str. 195 – w kontekście przewiezienia grupy kandydatów na Cichociemnych z Audley End na stację wyczekiwania, jest: „(…) sprzed pałacu odjechała kolumna pojazdów. Były to zwykłe samochody osobowe, z tym że wszystkie miały zasłonięte tylne okna. Cel tej maskarady był oczywisty. Cichociemni nie mogli zapamiętać drogi, którą zamierzano ich zawieźć na stację wyczekiwania (…).” Tak sobie Kacperek Śledziński to wyobraża. Nie jest znane źródło rzekomego ustalenia, iż „wszystkie miały zasłonięte tylne okna”. Ponadto należy zauważyć, że byłby to kiepski sposób osiągnięcia rzekomego celu: braku możliwości zapamiętania „drogi, którą zamierzano ich zawieźć”. Po pierwsze, błąd logiczny: nie sposób zapamiętać drogi, którą dopiero ma się w przyszłości jechać. Po drugie, bardzo zabawne jest twierdzenie Śledzińskiego, że samochód osobowy z zasłoniętą tylną szybą (wg. Śledzińskiego – „tylnym oknem„) rzekomo utrudnia pasażerom zapamiętanie drogi – przecież widać ją doskonale na wprost oraz po bokach…
128/ str. 199 – jest: „(…) „Wachlarz” i tak nie przetrzymałby zimy. W zderzeniu z rzeczywistością zaplecza frontu wschodniego ten skądinąd oryginalny pomysł się nie sprawdził. (…) To decyzje Naczelnego Wodza przekreśliły pierwotny projekt, nie pozwalając rozwinąć się akcji „Osłona”. „Wachlarz” nigdy nie miał okazji działać w warunkach do których był stworzony, bo niecierpliwość Naczelnego Wodza i podległego mu Oddziału Specjalnego sprawiła, że Grocholski musiał się skupić na zorganizowaniu tak zwanej dywersji bieżącej. Wydaje się, że winą za rzucenie nieprzygotowanej organizacji do walki należy obarczyć „szóstkę”. Warto jednak zaznaczyć, że była to nieświadoma wina, gdyż ta decyzja była podjęta pod naciskiem strony brytyjskiej, naciskanej z kolei przez Rosjan.”
Sądziłem w pierwszej chwili, że te dywagacje Śledzińskiego nt. „Wachlarza” są cytatem z pracy jakiegoś sowieckiego publicysty. Ale nie – to oryginalny „tok myślowy” Śledzińskiego. Nie ma się więc co dziwić, że nie zrozumiał podstawowej przyczyny niewydolności „Wachlarza”. Była nią niechęć Polaków do poświęcania swojego życia w imię korzyści dla ZSRR – drugiego okupanta Polski. Drugą podstawową przyczyną był brak wystarczających sił i środków oraz powolna budowa struktur konspiracyjnych.. Wywody Śledzińskiego o rzekomej „nieświadomej winie” Naczelnego Wodza czy Oddziału VI (Specjalnego) rzekomo z powodu tego, że „Wachlarz” nigdy nie miał okazji działać w warunkach do których był stworzony” to bezsensowne opowieści. „Wachlarz” jeszcze (w sensie organizacyjnym) nie istniał gdy wyznaczono mu zadania które Śledziński wskazuje. Dziwić się też należy, że obarczając rzekomą winą Polaków w Londynie, Śledziński nie zauważa, iż decyzje dotyczące „Wachlarza” podejmowano w znacznej części w Komendzie Głównej Armii Krajowej.
129/ str. 199 – jest: „Nie udało się znaleźć jasnych dowodów na przeniknięcie radzieckiego wywiadu do struktur „Wachlarza” Nie zmienia to jednak faktu, iż zmuszenie organizowanej sieci „Wachlarza” do walki było logiczną konsekwencją strategii radzieckiej”. Pominę opublikowane dalej bezpodstawne pochlebstwo Śledzińskiego wobec Stalina, bo szkoda czasu. Warto jednak zauważyć, że Śledziński sam sobie zaprzecza – w tym samym akapicie obciąża winą – za rzekome „zmuszenie do walki” – Brytyjczyków, Naczelnego Wodza oraz Oddział VI (Specjalny) by zaraz potem twierdzić, że winę za to ponoszą sowieccy agenci w strukturach „Wachlarza”, które dopiero tworzono. Nikt ani jednego takiego agenta nie znalazł, ale Śledziński twierdzi że byli, choć „nie udało się znaleźć jasnych dowodów”. Ujawnię domniemaną tajemnicę – powstanie „Wachlarza” było konsekwencją strategii brytyjskiej, którzy naciskali na jego uruchomienie oraz dali na to pieniądze…
130/ str. 200 – w kontekście pobytu Cichociemnych w więzieniu w Pińsku jest: „W połowie grudnia informację o miejscu przetrzymywania oficerów przekazał Michał Paszkowicz. Dowiedział się o tym od kasjera administracji więziennej w Pińsku, żołnierza AK znanego pod pseudonimem „Jelina” (…)”. Śledziński opisuje niezwykły przypadek rzekomego przekazania informacji… samemu sobie – otóż owym „kasjerem administracji więziennej” był właśnie Michał Paszkowicz ps. Jelina.
131/ str. 200 – w kontekście tej rewelacji, że Paszkowicz dowiedział się o więźniach od samego siebie, Śledziński wywodzi, że „To jemu udało się nawiązać kontakt z więźniami”. Śledziński ukrył, że przepisuje tą kolejną rewelację od Paczkowskiego („Lekarz nie przyjmuje” s. 205) ale podczas przepisywania od Chlebowskiego nie zauważył z kolei jego przypisu nr 146: „(…) autor dysponuje kopią relacji samego „Jeliny” – Michała Paszkowicza z dnia 12 VII 1973 r., udostępniona mu przez Czesława Hołuba, z której wynika, że „Jelina” – Paszkowicz – w tym czasie kasjer administracji więziennej – nigdy się osobiście z więźniami nie stykał (…).” (Wachlarz, s.136)
132/ str. 201 – w kontekście organizowania odbicia żołnierzy AK z więzienia w Pińsku, jest: „Nie było więc czasu na wykonanie dokładnych zdjęć ani żmudne ćwiczenie wybranej do zadania ekipy, tak jak to robiło SOE w wypadku zakładów Norsk Hydro w Norwegii.” Śledziński nie ma pojęcia o czym pisze, porównuje nieporównywalne: akcję odbicia więźniów z akcją sabotażu w zakładach chemicznych.
133/ str. 201 – jest: „Kapitan Bolesław Kontrym był dowódcą ekipy XI pod kryptonimem „Smallpox” (…).” Ekipy nie miały kryptonimów, tylko rzymskie numery. „Smalpox” to był kryptonim operacji lotniczej.
134/ str. 202 – w odniesieniu do Cichociemnego ppłk Leonarda Zub – Zdanowicza jest: „(…) przydzielono go do 3. Brygady Kadrowej Strzelców. Zgłosił się do cichociemnych (…)”. Przyszły Cichociemny, Leonard Zub – Zdanowicz był szefem bezpieczeństwa 3 Brygady Kadrowej Strzelców oraz dowódcą 15 plutonu żandarmerii polowej do maja 1941, później przydzielony do Oddziału Rozpoznawczego 8 Brygady Kadrowej, następnie do 1 Samodzielnej Brygady Spadochronowej. Dopiero potem zgłosił się do służby w Kraju.
135/ str. 202 – w odniesieniu do Cichociemnego ppłk Leonarda Zub – Zdanowicza j jest: „(…) nawiązał kontakt z Narodowymi Siłami Zbrojnymi. Nie przeszedł jednak w ich szeregi. Zrobił to dopiero po kilkutygodniowym leczeniu w Warszawie. Postąpił zgodnie ze swoim sumieniem. (…) Uznano go za dezertera.” Przy powielaniu tego kłamstwa Śledziński powołuje się na publikację Tucholskiego „Cichociemni” z 1988 roku. Śledziński nie ma pojęcia o kim pisze. Tak to jest, gdy pseudohistoryk przepisuje bezkrytycznie akapity cudzych tekstów.
Sprawę rzekomej dezercji z AK do NSZ Cichociemnego Zub Zdanowicza zbadał szczegółowo niezwykle rzetelny historyk dr Bartłomiej Szyprowski. Bodaj w 2014 opublikował swoje rzetelne ustalenia w tej sprawie – B. Szyprowski, Ze wszech miar żołnierz. Przypadek przejścia do NSZ cc Leonarda Zub – Zdanowicza „Dora”, „Zęba”, „Inne oblicza historii” 2014 nr 3, s. 20-29. Pięć lat później wyniki swoich badań sprawy „dezercji” opublikowała także dr Ewa Rzeczkowska –Sprawa Leonarda Zub-Zdanowicza w dokumentacji 14 Sądu Polowego Dowództwa 2 Korpusu Polskiego i 12 Sądu Polowego Polskiego Korpusu Przysposobienia i Rozmieszczenia w latach 1945-1947, w: Przegląd Historyczno-Wojskowy 2019 nr 1, wyd. Wojskowe Centrum Edukacji Obywatelskiej, Warszawa 2019, s. 157 ? 191). Badacze zgodnie konkludują, że nie było żadnej dezercji.
Rażąco nieprawdziwe jest twierdzenie Śledzińskiego, iż rzekomo Cichociemnego Zub – Zdanowicza „uznano za dezertera”. Śledziński dołączył do długiej listy szkalujących Bohatera, publikuje to kłamstwo o Cichociemnym Zub – Zdanowiczu w 2022 roku, bo od 2014 – po ośmiu latach – nie dotarły do niego jeszcze ustalenia historyków…
136/ str. 203 – jest: „Kto krył się pod pseudonimem „Drucik” dokładnie nie wiadomo”. Wiadomo – szef lokalnej komórki AK Bronisław Posłuszny.
137/ str. 251 – w kontekście Cichociemnych: Jana Piwnika oraz Piotra Szewczyka, jest: „Na Wyspach trafili do tej samej 4. Brygady Kadrowej”. Po pierwsze, jednostka nosiła nazwę 4 Brygada Kadrowa Strzelców, po drugie nieprawdą jest, że „trafili do tej samej”. Cichociemny Jan Piwnik został przydzielony w czerwcu 1940 do 4 Dywizjonu Artylerii Lekkiej 4 Brygady Kadrowej Strzelców, 9 października 1941 przemianowanej na 1 Samodzielną Brygadę Spadochronową. Cichociemny Piotr Szewczyk został przydzielony od 16 stycznia 1942 do 1 Samodzielnej Brygady Spadochronowej. Obaj byli więc w 1 SBS, a tylko pierwszy w 4 BKS.
138/ str. 251 – jest: „Porucznik Nuszkiewicz (…) wpadł w wir pracy konspiracyjnej w niedzielę 21 lutego 1943 roku. Anglię opuścił dzień wcześniej (…)”. Nieprawda, skoczył ze spadochronem w nocy 20/21 lutego 1943, a dokładniej w niedzielę 21 lutego 1943 około godz. 1 w nocy (start o godz. 18.50). Do Warszawy dotarł 23 lutego 1943, następnie – jak wszyscy Cichociemni, czego nie wie Śledziński – aklimatyzował się do realiów okupacyjnych. Nota bene, na str. 251 Śledziński twierdzi że Cichociemny Nuszkiewicz już 21 lutego 1943 „wpadł w wir pracy konspiracyjnej”, a dwie strony dalej, na str. 253: „Zbliżała się połowa kwietnia, a Nuszkiewicz nadal nie znał czasu ani miejsca rozpoczęcia służby w AK (…)”.
139/ str. 252 – w kontekście Cichociemnego Ryszarda Nuszkiewicza jest: „Leciał w dwudziestej trzeciej ekipie o kryptonimie „File”. W rzeczywistości był to kryptonim operacji lotniczej – a nie ekipy skoczków.
140/ str. 255 – w kontekście gen. Roweckiego, Śledziński „cytuje” jego depeszę do Naczelnego Wodza z 21 lipca 1942: „(…) Ta rzekoma akcja sprowadza się raczej do aktów bandytyzmu i rabowania mienia obywateli polskich (…)” W rzeczywistości treść depeszy jest inna: „(…) Ta rzekoma dywersja sowiecka [podkreślenie RMZ] sprowadza się raczej do aktów bandytyzmu i rabowania mienia obywateli polskich (…)” (Armia Krajowa w dokumentach 1939 ? 1945, wyd. Studium Polski Podziemnej, Gryf Printers, wyd. II, Londyn 1989, tom II: czerwiec 1941 ? kwiecień 1943, s. 289)
141/ str. 255 – jest: „(…) ZO [Związek Odwetu] został powołany do prowadzenia dywersji bieżącej. „Wachlarz” zaś był dopasowywany na siłę” – Śledziński nie ma pojęcia o czym pisze, „Wachlarz” nigdy nie osiągnął pełnej gotowości bojowej, przez większość czasu był w fazie organizacji. Nie wiadomo, co Śledziński uważa za rzekome „dopasowywanie na siłę”, bo poza tym pustym frazesem tego nie ujawnił.
142/ str. 255 – w kontekście „Wachlarza” jest: „Pojawienie się Rosjan i partyzantki komunistycznej (…) było ostrzeżeniem (…) Rowecki przestraszył się, że może stracić kontrolę nad potencjałem militarnym społeczeństwa. A to groziło napływem aktywniejszych grup społecznych do partyzantki komunistycznej.” Nie wiem, czy Śledziński wie, co to jest „potencjał militarny społeczeństwa”. To funkcja m.in. posiadanej broni, jej sprawności, organizacji, a także wypadkowa strategicznych, operacyjnych i taktycznych działań oraz planów. Istotne znaczenie ma zwłaszcza gotowość bojowa oraz morale żołnierzy, w tym ich patriotyzm – także w odniesieniu do takich czynników po stronie wroga. Nie ma czegoś takiego jak „kontrola nad potencjałem militarnym społeczeństwa”, można natomiast w znacznym stopniu wpływać na własny potencjał (częściowo także na potencjał wroga). Insynuowanie przez Śledzińskiego potencjalnej gotowości Polaków do zdrady na rzecz ZSRR jest bezpodstawne. Marginalne przypadki zgłaszania się Polaków do partyzantki komunistycznej wynikały głównie z powodu masowych zrzutów broni przez Sowietów dla tych oddziałów.
143/ str. 257-258 – w kontekście obecności Amerykanów i Brytyjczyków w Austrii i na Bałkanach jest: „Nic nie stanęłoby już na przeszkodzie wysłaniu do Polski Samodzielnej Brygady Spadochronowej. (…) wyszkolona w skokach spadochronowych polska kompania commando kapitana Władysława Smrokowskiego również bez przeszkód mogła się znaleźć nad Wisłą.” Fantazje Śledzińskiego nie mają nic wspólnego z realiami. W 1942 roku Brytyjczycy dysponowali zaledwie kilkudziesięcioma samolotami transportowymi, które były wykorzystywane do zaopatrzenia wojsk walczących z Niemcami w Arfyce. Niemożliwe było przerzucenie do Polski w 1941 czy 1942 roku nawet tylko jednej 1 Samodzielnej Brygady Spadochronowej, której etat wynosił ponad 3,1 tys. żołnierzy. O dodatkowym czy osobnym przerzucie 1 Samodzielnej Kompanii Commando (z której tylko połowa żołnierzy była spadochroniarzami) oczywiście także nie można było marzyć.
144/ str. 258 – w kontekście tych swoich bezsensownych fantazji Śledziński zastrzega: „Oczywiście wysłanie tych oddziałów miałoby sens tylko w przeddzień powstania. Ponadto alianci musieliby zagwarantować systematyczne dosyłanie broni i amunicji.” Tak sobie Kacperek Śledziński naiwnie wyobraża wojnę – wg. niego Polska mogła zostać wyzwolona przez dwie polskie spadochronowe jednostki wojskowe, dzięki którym powstanie powszechne w kraju zakończyłoby się sukcesem…
145/ str. 262 – w kontekście sierpnia 1942 oraz szkoły dywersji „Zagajnik” jest: „(…) podlegał IV Wyszkoleniowemu Oddziałowi sztabu Kedywu. Kierował nim major cichociemny Henryk Krajewski” (…). Jesienią 1942 roku przeszedł do „Zagajnika”. W rzeczywistości Oddział IV nie miał w nazwie słowa „Wyszkoleniowy”, Cichociemny Henryk Krajewski od 6 stycznia 1942 był podpułkownikiem. Nigdzie nie „przeszedł”, bo kierował oddziałem wyszkoleniowym oraz był komendantem „Zagajnika”.
146/ str. 263-264 – w kontekście Cichociemnego Jana Marka jest: „(…) organizował Uderzeniowy Batalion Szturmowy.” W rzeczywistości wstąpił do Uderzeniowych Batalionów Kadrowych, 27 października 1942 jako „Spad” w ramach UBK objął dowództwo Uderzeniowego Batalionu Specjalnego. (teczka personalna, SPP, Kol.023.0165.27).
147/ str. 267 – w kontekście Cichociemnych Waldemara Szwieca oraz Eugeniusza Kaszyńskiego jest: „Obaj przylecieli nocą z 1 na 2 października 1942 jako piętnasta ekipa „Chisel”. W rzeczywistości kryptonimem „Chisel” oznaczona była operacja lotnicza, a nie ekipa skoczków.
148/ str.175 – 176 – jest: „Kraków zyskał sobie fatalną opinię na Wyspach Brytyjskich, zarówno wśród polskich decydentów wojskowych i politycznych, jak i w komentarzach zwykłych żołnierzy”. To charakterystyczne zdanie jest ewidentnym plagiatem, zostało słowo w słowo przepisane z cudzej książki – bez zaznaczenia cudzego autorstwa. Nie jedyne zresztą. Śledziński znaczną część swej narracji opiera na cudzych tekstach, nie zawsze podając ich źródło.
149/ str. 277 – w odniesieniu do Cichociemnego Henryka Januszkiewicza jest: „(…) skoczył na terytorium Polski (…) w grupie „Saw”. Nie było żadnej „grupy” o takiej nazwie, „Saw” to kryptonim operacji lotniczej.
150/ str. 288 – w odniesieniu do Cichociemnego Rafała Niedzielskiego jest: „Już w 1941 poszedł na kurs cichociemnych”. Nie było takiego kursu, w ogóle nie było jednego „kursu cichociemnych”, lecz cztery grupy szkoleń, w każdej po kilka – kilkanaście kursów.
151/ str. 288 – w odniesieniu do Cichociemnego Rafała Niedzielskiego jest: „W drodze z Warszawy do Lwowa wpadł w ręce Gestapo”. W rzeczywistości został aresztowany w Zagnańsku przez niemiecką żandarmerię.
152/ str. 291 – w kontekście Cichociemnego Jana Piwnika jest: „Pułkownik „Daniel” ujrzał przed sobą oficera w mundurze Wojska Polskiego, z błyszczącym znaczkiem cichociemnych nad lewą piersią.” W rzeczywistości nie istniał nigdy żaden „znaczek Cichociemnych”. Jan Piwnik miał zwykły Znak Spadochronowy (nr 0013), taki sam jaki przyznawano wszystkim spadochroniarzom po ukończeniu szkolenia spadochronowego. „Znak dla Skoczków do Kraju”, zwany też „Znakiem Spadochronowym AK” albo „Znakiem Cichociemnych” ustanowiono dziewięć lat po wojnie.
153/ str. 291-292 – w kontekście Cichociemnego Jana Piwnika jest: „Porucznik Piwnik dawał wyraźny sygnał, że do konspiracji przejść nie zamierza. Trzymał się własnej filozofii walki, w której działania partyzanckie zajmowały pierwsze miejsce”. To kolejna „zardzewiała złota myśl” Śledzińskiego, przecież działania partyzanckie są elementem konspiracji.
154/ str. 294 – w odniesieniu do Cichociemnego Rafała Niedzielskiego jest: „(…) wymagał ułańskiej fantazji, której byłemu oficerowi 10. Brygady Kawalerii Pancernej nie brakowało”. W rzeczywistości Cichociemny Rafał Niedzielski został przydzielony do 10 Brygady jako podchorąży, został mianowany na pierwszy stopień oficerski dopiero po skoku do Polski. 10 Brygada Kawalerii Pancernej – jak wprost wynika z jej nazwy – nie miała nic wspólnego z ułanami, była to bowiem brygada zmechanizowana.
155/ str. 312 – jest: „(…) bardzo dobrze orientowano się w stosunku sił Kedywu i SS. Każde ostre wystąpienie nieprzygotowanych oddziałów dywersyjnych mogło zakończyć się tragicznie.” Śledziński plecie jak małe dziecko: „Stosunek sił Kedywu i SS” nie miał nic do rzeczy. Tak sobie Kacperek Śledziński wyobraża wojnę…
(dokończenie niebawem)
W reakcji na intelektualne oszustwo Śledzińskiego i wydawnictwa „Znak” trwa kampania społeczna:
Na miano „śmieci” zasłużyły oba wydania pseudohistorycznej tandety Śledzińskiego i „Znaku”, z 2012 oraz z 2022 (Kacper Śledziński, Cichociemni. Elita polskiej dywersji, Znak, Kraków 2022, ISBN 978-83-240-87-47-1 oraz Znak Kraków, 2012, ISBN 978-83-240-2191-8).
Kampania będzie prowadzona dotąd, dopóki wydawnictwo „Znak” nie naprawi szkód spowodowanych dziesięcioletnim rozpowszechnianiem bzdur na temat Cichociemnych – elity Armii Krajowej oraz dopóki nie wprowadzi procedur weryfikacji publikowanych treści.
Ryszard M. Zając
wnuk Cichociemnego
cichociemni (at) elitadywersji.org
Pseudohistoryk Kacper Śledziński napisał, a nierzetelne wydawnictwo „Znak” wydało książkę „Cichociemni. Elita polskiej dywersji” (Znak, Kraków 2022, ISBN 978-83-240-87-47-1 oraz Znak Kraków, 2012, ISBN 978-83-240-2191-8).
Skandal z okładką – zobacz SKANDALICZNE SZYDERSTWO – na której kiepski autor oraz szmatławe wydawnictwo umieściło hitlerowskiego skoczka – przesłonił niektórym nader istotny fakt, mianowicie iż w tej pseudo „popularnonaukowej” publikacji aż roi się od błędów. Szukanie ich oraz wskazywanie jest zajęciem żmudnym i mało ciekawym – jest ich bowiem tak wiele i są aż tak istotne, że nadmiar bezrozumnej treści musi działać obezwładniająco na każdego kto historię własnego kraju traktuje choć trochę poważnie.
Do tej pory Śledzińskiemu i „Znakowi” udawało się tą tandetę prezentować jako pełnowartościową publikację. Przede wszystkim rzuca się w oczy rażąca nierzetelność oraz brak wystarczającej precyzji. Rzetelni historycy nie komentowali dotąd zawartych w niej treści, zapewne bowiem nikt z nich jej uważnie nie przeczytał. To prawie pewne, bo jest to lektura tego rodzaju, że nawet łysemu zjeżyłaby włosy na głowie – roi się w niej od merytorycznych, istotnych błędów…
Mój pierwszy post w sprawie tego skandalicznego bubla pseudohistorycznego dotarł na Facebooku do ok. 97 tys. osób (aktualnie ponad 99 tys.). Autor tego gniota tchórzliwie nie zabrał głosu, wydawnictwo zaś coś tam bajdurzyło o rzekomych „procedurach weryfikacji”, które niby zawiodły. Postawmy sprawę po męsku – wydawnictwo „Znak” od początku bezczelnie oszukuje swych Czytelników, nazywając publicznie tą książczynę „publikacją popularnonaukową”. Kłamie też w żywe oczy, opowiadając o rzekomo istniejących w nim mechanizmach merytorycznej weryfikacji treści przed publikacją książki. Gdyby choć jedna osoba faktycznie weryfikowała, czy autor czegoś nie przeinaczył albo się nie pomylił – nazwisko takiej osoby widniałoby w tzw. metryce wydawniczej książki. Tymczasem nie ma w niej nikogo, kto choćby udawałby, że był „konsultantem historycznym”.
Niestety fakty są takie – to co sobie Śledziński nawypisywał – pseudowydawnictwo „Znak” bezkrytycznie opublikowało. W przypadku tej akurat książki ma to prawie taką „wartość historyczną” jak napisy na płocie…
Ale do rzeczy – oto errata najważniejszych błędów merytorycznych, zawartych w książce Śledzińskiego. Dotyczy ona obu wydań, tj. z 2012 oraz 2022, bowiem tegoroczne wznowienie tej książki zawiera prawie identyczną treść. Od dziesięciu lat nierzetelny „Znak” (ignorancji) oraz pseudohistoryk Śledziński, ujmując to kolokwialnie, „robią ludziom wodę z mózgu”…
Oto wykaz zauważonych błędów w 1/8 książki:
1/ Okładka – Skandaliczne zdjęcie hitlerowca, zbrodniczego fanatyka Adolfa Hitlera w roli „cichociemnego, elity polskiej dywersji”. Zdjęcie bezczelnie skradzione z internetu, dostępne m.in. na stronach:
2/ Okładka – ewidentne brednie, jest: „BYŁO ICH 300” – było 316 Cichociemnych
3/ Okładka – jest: „Najlepiej wyszkolona formacja w historii” – powinno być: najlepiej wyszkolona grupa żołnierzy w historii. Cichociemni nie byli „formacją”, nie stanowili oddziału wojskowego. Byli grupą żołnierzy do zadań specjalnych.
4/ Okładka – jest: „Wywalcz Polsce wolność lub zgiń” – powinno być: „Wywalcz Jej wolność lub zgiń”. Nierzetelny cytat maksymy Cichociemnych.
5/ Okładka – jest: „Najlepiej wyszkoleni sabotażyści w historii” – powinno być: najlepiej wyszkoleni żołnierze do zadań specjalnych. Kłamstwem jest wywód, że 300 Cichociemnych było ?sabotażystami?; w ogóle spłycanie Cichociemnych do roli sabotażystów jest nierzetelnym wymysłem autora. Proponuję sprawdzić znaczenie słowa sabotaż. Cichociemni byli szkoleni w ok. 30 specjalnościach: dywersja i partyzantka (169), łączność (50), wywiad (37), oficerowie sztabowi (24), służby lotnicze (22), pancerniacy (11), legalizacja (3). Wśród trzystu szesnastu Cichociemnych zaledwie kilku było faktycznie sabotażystami.
6/ Okładka – ewidentne brednie: „przygotowywali się, aby w pojedynkę zmienić bieg historii” – powinno być: byli szkoleni do pracy zespołowej w konspiracji.
7/ Okładka – jest: „Zrzuceni na spadochronach do okupowanej Polski” – brak precyzji, powinno być: przerzuceni drogą lotniczą do okupowanej Polski. Nie wszyscy Cichociemni skakali na spadochronach, ośmiu wylądowało na polowych lotniskach, zostało przerzuconych w operacjach „Most”.
8/ Okładka – ewidentne brednie: „podejmowali samobójcze misje” – powinno być np.: uczestniczyli w śmiałych akcjach bojowych. Śledziński nie ma pojęcia o kim pisze. Cichociemni byli świetnie wyszkoleni, nie byli bezrozumnymi samobójcami.
9/ Okładka – bezczelne prosowieckie kłamstwo: „Nieliczni, którzy przeżyli, trafili po wojnie do piekła komunistycznych więzień” – powinno być: z Tych, którzy przeżyli, większość osadzono w komunistycznych więzieniach oraz łagrach. Z 316 wojnę przeżyło 214; spośród nich część przebywała na Zachodzie, 59 musiało tam uciekać z okupowanej przez komunistów Polski. Organy represji ?Polski Ludowej? represjonowały aż 103 Cichociemnych w komunistycznych więzieniach osadzono aż 56 Cichociemnych. Organy represji ZSRR robiły to samo ? pod koniec wojny oraz po wojnie ? w sowieckich łagrach osadzono aż 35 Cichociemnych.
Ogółem do łagrów zesłano aż 83 Cichociemnych, w tym siedmiu dwukrotnie! Łącznie w komunistycznych więzieniach osadzono 91 Cichociemnych, prawie połowę z tych którzy przeżyli. Jeśli odliczyć Tych, którzy pozostali na Zachodzie lub tam uciekli ? w więzieniach i łagrach osadzono zdecydowaną większość Cichociemnych, spośród Tych którzy byli „w zasięgu” komunistycznej władzy. Ostatni Cichociemny wyszedł z łagru w 1956.
10/ str. 6 – jest: ?(?) wszyscy byliśmy przygotowani do podróży przez Wschód i Bałkany? – powinno być: ?(?) wszyscy byliśmy przygotowani do podróży przez Wschód: Turcję i Bałkany?, nierzetelny cytat z książki Cichociemnego Alfreda Paczkowskiego (Ankieta Cichociemnego, 1984).
11/ str. 12 – w odniesieniu do CC Jana Piwnika jest: „ukończył Szkołę Rezerwy Artylerii we Włodzimierzu Wołyńskim, uczelnię o wysokim poziomie nauczania” – Śledziński nie ma pojęcia o kim pisze – nie było szkoły o takiej nazwie, nie była to uczelnia; powinno być „ukończył Wołyńską Szkołę Podchorążych Rezerwy Artylerii we Włodzimierzu Wołyńskim„. Nie była to „uczelnia”, byłby to bowiem chyba pierwszy w historii przypadek lokalizacji ośrodka akademickiego w koszarach…
12/ str. 12 – w odniesieniu do CC Bohdana Piątkowskiego jest: „w 1930 roku ukończył Oficerską Szkołę Artylerii i otrzymał przydział do 1. Dywizjonu Artylerii Konnej im. Gen. [tak w oryginale] Józefa Bema” – powinno być: w 1930 ukończył Szkołę Podchorążych Artylerii w Toruniu, przydzielony jako młodszy oficer 3 baterii 7 Dywizjonu Artylerii Konnej w Poznaniu. (…) Od 2 maja 1935 przydzielony do 1 Dywizjonu Artylerii Konnej w Warszawie.
13/ str. 13 – w odniesieniu do CC Eugeniusza Kaszyńskiego jest: „przed wojną był instruktorem wychowania fizycznego i przysposobienia wojskowego w Horodence (…). Zanim przyjął wspomniana funkcję instruktora, był oficerem kontraktowym w 49 Pułku Piechoty Strzelców Huculskich w Kołomyi” – powinno być: od 1937 członek Związku Strzeleckiego, instruktor (odznaka PW II stopnia) Przysposobienia Wojskowego oraz WF, od 1 kwietnia 1938 powołany do wojska jako oficer kontraktowy w 49 Pułku Piechoty Strzelców Huculskich 11 Dywizji Piechoty w Kołomyi, mianowany na stopień porucznika. Od 17 kwietnia 1939 komendant powiatowy PW oraz WF w Horodence (rejon kołomyjski).
14/ str. 13 – w odniesieniu do CC Ryszarda Nuszkiewicza jest: „rozpoczął wojnę w 6 Pułku Strzelców Podhalańskich” – powinno być: w kampanii wrześniowej 1939 w składzie batalionu ?Brąglewicz?, improwizowanej taktycznej Grupy ?Stryj? na szlaku w rejonie Sambora, Drohobycza, Stryja, Synowódzka.
15/ str. 14 – w odniesieniu do CC Ryszarda Nuszkiewicza jest: „Ostatnie dwa miesiące 1941 roku porucznik Nuszkiewicz spędził w Gibraltarze, skąd 30 grudnia 1941 wypłynął do Wielkiej Brytanii” – powinno być: podporucznik Nuszkiewicz (awansowany na porucznika w październiku 1942), dotarł do Gibraltaru 30 grudnia 1941, następnie na początku stycznia 1942 statkiem m/s Batory dotarł do Greenock (Szkocja, Wielka Brytania).
16/ str. 14 – w odniesieniu do CC Henryka Januszkiewicza jest: „we wrześniu 1939 jako świeżo upieczony plutonowy podchorąży walczył w 15. Pułku Artylerii Lekkiej” – powinno być: awansowany na stopień plutonowego podchorążego w czerwcu 1938, w kampanii wrześniowej 1939 nie zmobilizowany, od 7 września 1939 walczył w obronie Warszawy jako ochotnik w 1 Pułku Artylerii Przeciwlotniczej im. Marszałka Edwarda Rydza ? Śmigłego.
17/ str. 14 – w odniesieniu do CC Henryka Januszkiewicza jest: „Skakał na terytorium Polski 16 lutego 1943 roku w czteroosobowej ekipie dowodzonej przez podporucznika Adolfa Pilcha” – Śledziński nie ma pojęcia o kim pisze, powinno być: skakał w nocy 16/17 lutego 1943 (skok nastąpił po północy, 17 lutego) w czteroosobowej ekipie skoczków, którą sam dowodził.
18/ str. 14 – w odniesieniu do CC Adolfa Pilcha jest: „ukończył szkołę podchorążych w Skierniewicach. Nie został jednak zawodowym żołnierzem – wybrał studia budowlane na Politechnice Warszawskiej” – Śledziński nie ma pojęcia o kim pisze, powinno być: Od 20 września 1935 do 31 maja 1926 uczestnik Dywizyjnego Kursu Podchorążych Rezerwy Piechoty przy 26 Dywizji Piechoty w Skierniewicach. Był to kurs dla rezerwistów, po którym nie zostawało się żołnierzem zawodowym. W 1935 zdał egzamin dojrzałości i uzyskał uprawnienia technika budowlanego w Państwowej Szkole Budownictwa w Warszawie. Nigdy nie rozpoczynał ani nie ukończył studiów, w szczególności „na Politechnice Warszawskiej”.
19/ str. 14 – w odniesieniu do CC Adolfa Pilcha jest: „Na Wyspach podporucznik Pilch zerwał kontakty z piechotą i przemienił się w kawalerzystę 24 Pułku Ułanów” – Śledziński nie ma pojęcia o kim pisze, powinno być: 17 lipca 1940 przydzielony do 2 szwadronu 24 Pułku Ułanów 10 Brygady Kawalerii Pancernej w Douglas, następnie Johnstone, Arbroadth. Nie „został kawalerzystą”, bowiem od maja 1940 brygada była formowana jako jednostka zmechanizowana, kompletowała motocykle, samochody, transportery opancerzone. Awansowany na stopień podporucznika ze starszeństwem od 16 lutego 1943, zatem prawie dwa lata później.
20/ str 14 – jest: „(…) słowa „Wywalcz Jej wolność lub zgiń” wypisane na mapie w świetlicy w ośrodku szkoleniowym w Audley End (…)” – powinno być: „(…) słowa „Wywalcz Jej wolność lub zgiń!” wypisane na mapie w sali wykładowej ośrodka szkoleniowego STS 43 w Audley End (…)”
21/ str 15 – ewidentne brednie, jest: ?Szkolenie prowadzone zgodnie z najwyższymi standardami Special Operations Executive i brytyjskich oddziałów commando (?)? – powinno być: ?Szkolenie prowadzone zgodnie z najwyższymi standardami wypracowanymi przez przedwojenny Sztab Główny Wojska Polskiego, Oddział VI (Specjalny) Sztabu Naczelnego Wodza, w późniejszym okresie także przez brytyjskie Special Operations Executive”. Szkolenie Cichociemnych w ok. 30 specjalnościach w ok. 50 ośrodkach SOE prowadzone było zgodnie z zapotrzebowaniem zgłoszonym przez Armię Krajową, w zdecydowanej większości według polskich programów szkoleniowych oraz przez polskich instruktorów. SOE w sporej mierze działało według polskich wzorców.
22/ str. 15, 48, 53, 57, 70, 179, 180, 182 – jest, użyte w odniesieniu do Cichociemnych sformułowanie: „elew” – powinno być: uczestnicy szkoleń, kursanci itp. Pojęcie „elew” oznacza żołnierza służby przygotowawczej, szkolącego się na szeregowego. Nigdy wcześniej pojęcie to nie oznaczało oficerów uczestniczących w szkoleniach. Zdecydowana większość Cichociemnych była oficerami.
23/ str. 21 – jest: ?Czyż mogło budzić zaufanie wojsko obwieszone bidonami, pod ustawicznym rauszem i wiecznie rozdyskutowane? – powinno być: ?Czyż mogło budzić zaufanie wojsko obwieszone bidonami, pod ustawicznym rauszem, okręcone szalami, rozchełstane, z rękami w kieszeniach i wiecznie rozdyskutowane?, nierzetelny cytat z książki Cichociemnego Ryszarda Nuszkiewicza (Uparci, 1983, s.13)
24/ str. 22 – w kontekście tworzenia wojsk spadochronowych jest: „(…) brakowało otwartych na nowości umysłów. Sztab był zajęty bieżącymi sprawami” – Śledziński nie ma pojęcia o czym pisze, Oprócz Niemiec i Rosji Polska była w ścisłej światowej elicie państw tworzących wojska powietrznodesantowe. Pierwsza publikacja nt. ofensywnego wykorzystania spadochronu ukazała się w Polsce, dziesięć lat przed wojną – w 1929. Już 1 kwietnia 1929, w Jabłonnej pod Warszawą rozpoczęto produkcję licencyjnych spadochronów Polski Irvin. Spadochroniarstwo rozpoczęło się w Polsce na dobre od 1936, uruchomiono sześciostopniowe szkolenie spadochronowe w czterech ośrodkach: Bydgoszcz, Bezmiechowa, Biała Podlaska, Legionowo. W 1937 wykonano w kraju łącznie aż 31.440 skoków. Polscy skoczkowie do 1938 wykonali ok. 25 mniejszych oraz 4 większych (40-60 skoczków) desantów. Zorganizowali ponadto także pokazy spadochronowe w Holandii, Luksemburgu, na Łotwie, na Węgrzech. W Polsce wybudowano 16 wież spadochronowych. Pierwszy wojskowy kurs spadochronowy (raczej o charakterze sportowym) zorganizowano w 1937 w Legionowie, dla wybranych słuchaczy Szkół Podchorążych wszystkich rodzajów broni – rozpoczął on tworzenie oddziałów spadochronowych w przedwojennym Wojsku Polskim.
We wrześniu 1938 przeprowadzono ćwiczenia międzydywizyjne na Wołyniu, w planie ćwiczeń przewidziano zrzut na spadochronach grup dywersyjnych. Wiosną 1939, w reakcji na agresywne działania Niemiec oraz narastającą groźbę wojny, w Sztabie Głównym Wojska Polskiego przyjęto, iż jednym z elementów planu przeciwdziałania niemieckiej agresji będzie zrzucanie na teren Prus Wschodnich bojowych grup desantowych. Tajnym rozkazem WSWojsk. L.dz. 2676/tjn. z 10 listopada 1938 rozpoczęto formowanie Wydzielonego Dywizjonu Towarzyszącego z 4 Pułku Lotniczego w Toruniu; jego zadaniem było lotnicze wsparcie polskiego Korpusu Interwencyjnego w przypadku próby zajęcia Gdańska przez Niemców. W maju 1939 w Bydgoszczy, przy 4 Pułku Lotniczym, utworzono Wojskowy Ośrodek Spadochronowy. Jego zadaniem było szkolenie grup desantowych do wykonywania na tyłach wroga zadań specjalnych. Planowano w lutym 1940 sformowanie pierwszego polskiego batalionu spadochronowego. Na początku czerwca 1939 uruchomiono pierwszy, zaraz potem drugi kurs dla spadochroniarzy do zadań specjalnych. Trzeci kurs nie rozpoczął się z powodu wybuchu wojny.
Śmiała i nowatorska koncepcja rozwoju polskich wojsk powietrznodesantowych była rozwijana pomimo przegranej we wrześniu 1939. M.in. na konferencji w Belgradzie (29 maja ? 2 czerwca 1940) z udziałem reprezentantów Komendy Głównej Związku Walki Zbrojnej z Paryża, konspiracji krajowej oraz baz łączności w Budapeszcie i Bukareszcie dyskutowano nad dwiema koncepcjami wykorzystania formacji spadochronowych. Generałowie: Sikorski, Sosnkowski, Tokarzewski oraz płk. Rowecki opowiadali się za wykorzystaniem spadochroniarzy do łączności z okupowana Polską. Grupa oficerów, tzw. ?Chomików?, reprezentowana przez (także związanych z WOS) późniejszych współtwórców Cichociemnych ? kpt. dypl. Jana Górskiego oraz kpt. dypl. Macieja Kalenkiewicza postulowała użycie skadrowanych jednostek powietrznodesantowych do wsparcia powstania powszechnego w okupowanej Polsce, w ostatniej fazie wojny. W październiku 1940 w Oddziale III Sztabu Naczelnego Wodza powstał Wydział Studiów i Szkolenia Wojsk Spadochronowych. Idea nawiązania łączności z Krajem stała się początkiem historii 316 Cichociemnych ? żołnierzy Armii Krajowej w służbie specjalnej?
25/ str. 23 – jest: „Dzwoniły telefony, stukały klawisze maszyn do pisania. Generał Juliusz Rómmel wolnym krokiem obchodził stół, dyktując adiutantowi treść oświadczenia: „Dane mi przez Naczelnego Wodza w porozumieniu z rządem pełnomocnictwo dowodzenia w wojnie z najazdem na całym obszarze Państwa przekazuję gen. bryg. Michałowi Tadeuszowi Tokarzewskiemu ? Karaszewiczowi z zadaniem prowadzenia dalszej walki o utrzymanie niepodległości i całości granic” – nierzetelny cytat, ponadto Śledziński pominął istotny fakt, że to „pełnomocnictwo” dotarło do dowódcy garnizonu warszawskiego gen. Romla nie przez telefon – lecz w wyniku pierwszej polskiej operacji specjalnej podczas II wojny św.
Mianowicie, 26 września 1939 na Polu Mokotowskim w Warszawie wylądował samolot ? prototyp polskiego lekkiego bombowca PZL 46 ?Sum?, wykradziony z lotniska w Bukareszcie (Rumunia), którym z takim rozkazem (pełnomocnictwem) przyleciał do walczącej Warszawy wysłannik Naczelnego Wodza, przedwojenny organizator polskiej siatki dywersyjnej w Niemczech, mjr Edmund Galinat.
26/ str 26 – jest: „Kapitan Górski chodził po pokoju (…) zatrzymał się i wskazując palcem maszynę do pisania, po wiedział szybko: – Proszę pisać. „Przedstawiam grupę oficerów, wychowanków Wyższej Szkoły Wojennej, pragnących wziąć udział w desantach spadochronowych w Kraju. (…) Wziął kartkę z rąk sekretarki (…) zwrócił się do siedzącego obok Kalenkiewicza (…) – Jeszcze tylko trzeba przygotować listę szesnastu oficerów gotowych do skoku w kraju – powiedział Kalenkiewicz” – Śledziński nie ma pojęcia o czym pisze, lista szesnastu oficerów powstała jako pierwsza, zgłoszenie napisał Jan Górski własnoręcznie, a nie na maszynie do pisania, bez udziału Kalenkiewicza i urojonej przez Śledzińskiego „sekretarki”. Zgłoszenie było załącznikiem do raportu pt. ?Użycie lotnictwa dla łączności i transportów wojskowych drogą powietrzną do Kraju oraz dla wsparcia powstania. Stworzenie jednostek wojsk powietrznych? – co Śledziński nierzetelnie przemilczał…
27/ str. 27 – jest, w kontekście w/w raportu: „od wiosny 1940 roku (…) Polska dysponowała konkretnym planem organizacji wojsk powietrznodesantowych” – Śledziński nie ma pojęcia o czym pisze. Takim planem „Polska dysponowała” od 1937 roku, później, m.in. w związku z wojną, plan był modyfikowany. Wbrew wywodowi Śledzińskiego wiosna nie rozpoczyna się 14 lutego (data złożenia raportu), ale 21 marca…
28/ str. 28 – jest, w kontekście działań Polaków oraz Armii Krajowej: „osaczeni szybko pokazali kły” – chamskie określenie przez Śledzińskiego Polaków – obrońców Ojczyzny.
29/ str 31 – jest nierzetelna, skrajnie prorosyjska opinia Śledzińskiego: ?Rząd JKM nie mógł i nie chciał narażać swoich obywateli na konsekwencje wmieszania Wielkiej Brytanii w spór o polskie Kresy Wschodnie? – powinno być rzetelne wskazanie, że rząd brytyjski był bezczynny po agresji Sowietów 17 września 1939 na Polskę, pomimo iż był związany umową z Polską. Osobliwy „patriotyzm” Śledzińskiego wyraża się usprawiedliwianiem rosyjskiej agresji, brytyjskiej bierności oraz lekceważeniem dramatycznego dla Polaków faktu, iż ZSRR zagarnął siłą około połowy (42,1 proc.) ówczesnego terytorium naszej Ojczyzny oraz pozbawił wolności 13,7 mln obywateli II Rzeczpospolitej…
30/ str. 34 – jest: ?Latem 1940 roku Górski i Kalenkiewicz zasypali sztab projektami budowy ?ośrodków wyszkolenia desantowego dla grupy oficerów łączności z Krajem (?)? – powinno być: złożyli memorandum (jedno, a nie ?projekty zasypujące sztab?) dotyczyło ono: 1/ Zorganizowania eskadry łączności z Krajem, 2/ Stworzenia ośrodków wyszkolenia desantowego dla: grupy oficerów łączności z Krajem, grupy dywersyjnej, oddziałów spadochronowych, dowódców oddziałów transportowych drogą lotniczą do Kraju (np. Erdman, Droga do Ostrej Bramy, s. 113)
31/ str. 34-35 – jest: „Stagnacja trwała do opublikowania przez Kalenkiewicza artykułu „O zdobywczą postawę polskiej polityki” – Śledziński pominął istotne fakty: autorów było więcej, artykuł był pisany wspólnie przez Jana Górskiego oraz Macieja Kalenkiewicza – patrz wpis w pamiętniku Kalenkiewicza: „5.XI.40 (…) Mój artykuł „O zdobywczą postawę polskiej polityki” – mocny i dobry. Co najtęższe myśli podchodzą w nim od Jana Górskiego”. W nocie końcowej artykułu podkreślono: „jest to wynik pracy myślowej całego zespołu kolegów, wspólnej wymiany zdań i poglądów”.
32/ str. 35 – jest: „Na zakończenie śniadania gen. Sikorski poinformował Kalenkiewicza o formowaniu polskiej jednostki spadochronowej i rozpoczęciu przygotowań do lotów do kraju”. Nie jest znane źródło takiego „poinformowania” Kalenkiewicza przez Sikorskiego. Faktycznie to Kalenkiewicz zaprezentował gen. Sikorskiemu koncepcję lotniczej łączności z Krajem, w tym utworzenia jednostki powietrznodesantowej.
Bezpośrednim skutkiem śniadania u Sikorskiego było utworzenie w październiku 1940 Wydziału studiów i szkolenia wojsk spadochronowych w Oddziale III Sztabu Naczelnego Wodza oraz wydanie rozkazu L.408/II w sprawie przygotowania Polskich Sił Zbrojnych do możliwości przerzucenia transportem lotniczym do kraju, do bezpośredniego wsparcia i osłony Powstania. 4 listopada 1940 ppłk. dypl. Wilhelm Heinrich, szef tego Wydziału otrzymał rozkaz opracowania zasad organizacji i wyposażenia wojsk spadochronowych oraz instrukcji dla oddziałów spadochronowych (desantowych). 5 listopada 1940 Naczelny Wódz rozkazał Inspektorowi Polskich Sił Powietrznych przygotowanie niezbędnego sprzętu i personelu.
21 stycznia 1941 rozkazem nr 126/III/ Szef Sztabu Naczelnego Wodza wyznaczył do działań dywersyjnych 4 Brygadę Kadrową Strzelców. 18 lutego 1941 rozkazem nr 262/III/ zdecydował utworzyć bataliony strzelców spadochronowych w 1 Brygadzie Strzelców oraz Brygadzie Kawalerii. 1 marca 1941 utworzono polski ośrodek spadochronowy w Largo House pod Leven (Largo Low, hrabstwo Fife, Szkocja, Wielka Brytania). Rok po śniadaniu u Sikorskiego, rozkazem z 23 września 1941 (formalnie wydanym 9 października) Naczelny Wódz utworzył jednostkę powietrznodesantową ? 1 Samodzielną Brygadę Spadochronową. Warto dodać, że przed wojną Sztab Główny Wojska Polskiego zaplanował sformowanie pierwszego batalionu spadochronowego na luty 1940.
33/ str 38-39 – jest: „Podziemna wojna była sztuką nie znaną w Anglii w 1940 r. Nie było żadnych podręczników dla nowo zwerbowanych funkcjonariuszy [SOE]” – Śledziński nie ma pojęcia o czym pisze. Zarówno polskie jak i brytyjskie koncepcje działań sabotażowo ? dywersyjnych (nazywanych ?wojną nieregularną?, ?dywersją pozafrontową?) pojawiły się jeszcze przed II wojną św., współpraca polsko ? brytyjska w tym zakresie także została nawiązana przed wybuchem wojny. Brytyjski podręcznik wojny partyzanckiej jeszcze przed wybuchem wojny w 1939 napisał Collin Gubbins, pierwszy dyrektor SOE ds. operacyjnych i szkoleniowych, późniejszy szef SOE.
34/ str. 39 – jest: „Powierzenie Gubbinsowi stanowiska szefa wyszkolenia i operacji nadało SOE „wojskową precyzję” (…)”. Śledziński nie ma pojęcia o czym pisze, w rzeczywistości chodziło nie o jakąś „precyzję” – ale o profesjonalizm działania. ?Przybycie Gubbinsa oznaczało, że SOE dostało profesjonalny kręgosłup? (Roderick Bailey, ?Tajna wojna. Historia operacji specjalnych podczas II wojny światowej?, s.38). Przed przybyciem Gubbinsa SOE rządzili bowiem cywile – amatorzy z brytyjskich wyższych sfer, pogrążeni w personalnych intrygach…
35/ str 39 – jest: „(…) Harold Perkins. Wojna zaskoczyła go w Polsce, gdzie był przedsiębiorcą w Bielsku – Białej. Znał dobrze język polski i Polaków, stąd jego funkcja szefa polskiej sekcji SOE.” Śledziński nie ma pojęcia o kim pisze – kpt. Harold Perkins był przed wojną rezydentem brytyjskiego wywiadu w Polsce, rola „przedsiębiorcy” była jego „przykrywką” wywiadowczą. Dlatego został szefem polskiej sekcji SOE, bo znał polskie realia (a nie tylko język, jak naiwnie wywodzi Śledziński) – jako przedwojenny rezydent brytyjskiego wywiadu w Polsce.
36/ str. 40 – jest: „SOE odpowiadało za 'koordynowanie wszystkich akcji dywersji i sabotażu’, a 'generalny plan partyzanckich operacji ofensywnych’ musiał być zgodny z 'generalnymi planami strategicznymi prowadzenia wojny’. To zaś znaczyło, że Dalton powinien informować szefów sztabów o zamiarach SOE. Ponieważ do tego samego zobowiązano szefów sztabów, Ministerstwo Spraw Zagranicznych i Secret Intelligence Service, współpraca tych instytucji zapowiadała się wzorowo. Zapomniano jednak ustalić ich hierarchię, co szybko doprowadziło do rywalizacji” – Śledziński, sądząc po tym, bełkocie, nie ma pojęcia o czym pisze, zwłaszcza o tym jak funkcjonują struktury jakiegokolwiek państwa, w tym rząd oraz służby specjalne.
Po pierwsze rażącym absurdem jest rzekome zobowiązanie SOE do rzekomego „koordynowania wszystkich akcji dywersji i sabotażu” np. w Polsce. Tak sobie mały (intelektualnie) Kacper wyobraża wojnę… Przecież w latach 1942 ? 1945 tylko w Polsce oddziały żołnierzy Polski Walczącej przeprowadziły ponad 110 tys. akcji zbrojnych oraz dywersyjnych, w tym ponad 2,3 tys. na transport (m.in. wykolejono 1,3 tys. pociągów z wojskiem i uzbrojeniem). Zabito w walce ponad 150 tys. niemieckich żołnierzy i policjantów oraz kolaborantów. 110 tys. akcji czyli przez 4 lata statystycznie ponad 75 dziennie. Ciekaw jestem niezmiernie, kto w Londynie czy gdziekolwiek indziej mógłby to rzekomo „koordynować”. Takie „ręczne zarządzanie” nie jest możliwe nawet na poziomie większej jednostki taktycznej…
Po drugie idiotyzmem jest wywód Śledzińskiego, iż rzekomo zobowiązano „szefów sztabów” do informowania… „szefów sztabów”; sami siebie raczej nie mieli potrzeby informować. Po trzecie, Śledziński nie rozumie, że „szefowie sztabów” – od przełomu 1941/1942 to najwyższe dowództwo sił alianckich ? CCS (Combined Chiefs of Staff, Połączeni Szefowie Sztabów) nie było strukturą tylko brytyjską, było najwyższym dowództwem aliantów i nie potrzebowało żadnego „ustalenia hierarchii”.
Po czwarte, wśród brytyjskich struktur hierarchia też była ustalona SOE podlegało brytyjskiemu ministrowi wojny ekonomicznej. Wywody Śledzińskiego, że np. brytyjski MSZ miałby być podporządkowany np. brytyjskim służbom specjalnym (SIS), albo że miałby o wszystkich swoich działaniach informować te służby (podległe przecież rządowi, którego MSZ był elementem) – są infantylną brednią.
Po piąte, gry personalne, intrygi itp. są immanentnym elementem składowym każdych działań w obszarze polityki; wyciąganie z tego wniosku, że jakieś ministerstwo, będące częścią rządu, rzekomo „rywalizuje” z podległymi temu rządowi strukturami jest wywodem dziecinnie głupim.
37/ str. 40 – jest: „Kiedy podczas wojny okazało się, że SOE musi walczyć nawet o najdrobniejszy sprzęt, rywalizacja nie była już tylko kwestią kaprysu (…)” – Śledziński nie ma pojęcia o czym pisze; po pierwsze intrygi w środowiskach rządowych czy służb specjalnych zwykle są emanacją rozmaitych interesów, rzadko „kwestią kaprysu”. Po drugie, nie było żadnej urojonej rywalizacji, w szczególności SOE nie „walczyło nawet o najdrobniejszy sprzęt” – jak to wywodzi Śledziński – zwłaszcza z brytyjskim MSZ czy „szefami sztabów”.
38/ str. 40 – w kontekście „żądania karabinów maszynowych, materiałów wybuchowych, karabinów i innej broni” oraz urojonej „rywalizacji” jest: „Pewnym sposobem zaradzenia tej sytuacji było nawiązanie kontaktu z rządami emigracyjnymi. Oczywiście nie rozwiązywało to wszystkich problemów, jednak dawało pojęcie o armiach podziemnych czy nastrojach społecznych na okupowanych terenach” – Śledziński nie ma kompletnie pojęcia o czym pisze.
Według niego zdobywanie informacji wywiadowczych (danych o konspiracyjnym wojsku i nastrojach na okupowanych terenach) przez tajne służby polega na… „nawiązaniu kontaktu z rządami”. To zupełnie nowatorska – i to na skalę światową – koncepcja działań wywiadowczych. Według Śledzińskiego niepotrzebni są do zbierania takich danych agenci (szpiedzy), wysyłani przez służby na miejsce rozpoznawanych terenów (lub tam werbowani) – wystarczy zapytać o te informacje… rządowego urzędnika albo ministra. Założenie, że te osoby ze struktur rządowych zdobywają tego rodzaju informacje poprzez np. telepatię, obserwowanie gwiazd albo wysyłanie swoich sekretarek na miejsce wywiadowczej penetracji jest oczywiście bzdurą do kwadratu. Nigdy w dziejach i nigdzie na świecie mozolna praca wywiadowcza nie była, nie jest i nie może być prowadzona bezpośrednio przez jakikolwiek rząd.
Nie martwi mnie, że Śledziński takimi dziecinnymi teoriami publicznie obnaża swoją głupotę, w końcu każdy ma prawo zrobić samemu z siebie durnia. Przykro mi jednak, że Śledziński haniebnie i publicznie depcze zasługi polskiego wywiadu. W 2005 roku brytyjski rząd publicznie przyznał, że ok. połowa tajnych raportów dla aliantów z okupowanej Europy (ponad 22 tys., tj. 48 proc.) pochodziła od Polaków (a nie od emigracyjnych rządów, jak bredzi Śledziński). W zasięgu polskich struktur wywiadowczych była cała Europa, Ameryka Północna i Południowa, Bliski, Środkowy i część Dalekiego Wschodu, Afryka Północna. Regularne meldunki otrzymywano z Polski, Niemiec, Austrii, Czechosłowacji, Francji, Belgii, Hiszpanii, Holandii, Portugalii, Rumunii, Szwecji, Szwajcarii, Węgier, okupowanych części ZSRR i obu Ameryk. ?Polską specjalnością? ? czyli terenami gdzie nie funkcjonowały inne siatki wywiadowcze aliantów ? były: Polska, Niemcy, Zaolzie, Austria, okupowana część ZSRR, także Afryka Północna. Ale Śledziński opowiada dyrdymały, że SOE pozyskiwała informacje wywiadowcze od rządów na emigracji….
39/ str. 41 – w tym kontekście, jest wywód, że „współpraca SOE z rządami”: „Zmuszała jednak SOE do liczenia się z opinią rządów emigracyjnych, które z obawy przed represjami na ludności cywilnej były zazwyczaj przeciwne przesadnie nasilonej akcji dywersyjnej” – Śledziński nie ma pojęcia o czym pisze, po pierwsze polityką zagraniczną Wielkiej Brytanii zajmował się brytyjski premier i rząd (głównie MSZ) – a nie podległa mu agenda rządowa SOE. Szef brytyjskiego Special Operations Executive nie mógł samodzielnie współpracować z obcymi rządami.
40/ str. 41 – jest infantylna opowieść dziwnej treści o współpracy SOE z Polakami: ?Przede wszystkim Brytyjczycy nie wtrącali się do planowania i wykonywania akcji, choć czasem proponowali zadania wynikające ze strategii aliantów. Niemniej decyzje zapadały zwykle w KG ZWZ, a szczegóły wykonania pozostawiano oficerom bezpośrednio odpowiedzialnym za wynik akcji. Ta niezależność operacyjna wymagała samodzielnej sieci radiowej, szyfrów i decydowania o charakterze i liczbie zrzutów, co udało się uzyskać”.
Śledziński nie ma pojęcia o czym pisze. Podstawowym zadaniem Cichociemnych było wsparcie Armii Krajowej w konspiracyjnej walce w okupowanej Polsce, także przygotowywanie powstania powszechnego, które planowano rozpocząć w ostatniej fazie wojny w Polsce oraz odtworzenie Sił Zbrojnych R.P. po wojnie ? także w Polsce. Owszem, byli organizatorami oraz uczestnikami śmiałych akcji bojowych w Polsce, ale nie planowano ich w alianckich (czy tylko brytyjskich) sztabach. Nie jest też tak, jak dziecinnie bajdurzy Śledziński, że ?szczegóły wykonania pozostawiano oficerom bezpośrednio odpowiedzialnym za wynik akcji?. Akcje starannie planowano, a ?szczegóły wykonania? ? jak to jest w każdym wojsku ? musiały być zaakceptowane przez dowódcę odpowiedniego szczebla. O zasadach oraz praktyce współpracy pomiędzy polskim Oddziałem VI (Specjalnym) Sztabu Naczelnego Wodza oraz brytyjskim SOE można poczytać np. tutaj.
41/ str. 41 – jest: „(…) polskiej sekcji SOE pozostało zadanie pomocnicze, lecz niezwykle ważne: organizacja wszelkiego rodzaju szkoleń dla polskich agentów i dostarczanie sprzętu.? – Śledziński nie ma pojęcia o czym pisze, polska sekcja SOE tylko pośredniczyła w kontaktach pomiędzy Oddziałem VI (Specjalnym) a odpowiednimi komórkami brytyjskich władz. Cichociemni w zdecydowanej większości (z nielicznymi wyjątkami) byli szkoleni w ok. 30 specjalnościach w ok. 50 ośrodkach SOE, a także w kilku ośrodkach polskich przez Polaków, Anglicy odpowiadali za sprawy administracyjno ? gospodarcze, m.in. za utrzymanie, ochronę oraz zaopatrzenie ośrodków szkoleniowych SOE; szkolono zgodnie z zapotrzebowaniem Armii Krajowej.
„Dostarczanie sprzętu”, ściślej: zaopatrzenie Armii Krajowej (uzbrojenie, wyposażenie, sprzęt, środki łączności, pieniądze itp.) było jednym z zadań Oddziału VI (Specjalnego) Sztabu Naczelnego Wodza. Owszem, w części broń palną, lekki sprzęt przeciwpancerny, amunicję, materiały wybuchowe Oddział VI otrzymywał z brytyjskich magazynów wojskowych, za pośrednictwem polskiej sekcji SOE, która dostarczała go do tzw. stacji pakowania lub magazynów Oddziału VI. Ale od 1943 Oddział VI zaopatrywał się także w zdobyty przez aliantów poniemiecki sprzęt, broń i amunicję bezpośrednio w brytyjskich magazynach przyfrontowych, a także poprzez zakupy w Wielkie Brytanii oraz USA. Radiostacje przekazywane do kraju były całkowicie polskiej produkcji, były tak dobre, że kupowali je od nas także… Anglicy z SOE, SIS oraz Amerykanie z OSS.
Nota bene, poziom anglosaskich służb specjalnych był tego rodzaju, że nawet dla pozyskania danych wywiadowczych z terytorium zdobywanych w 1944 i 1945 Niemiec wysłano… polskich wywiadowców (tzw. Project Eagle). Współpracujący z Polakami brytyjski oficer wywiadu Douglas Doods ? Parker ujawnił po wojnie: ?Polacy mieli najlepsze służby specjalne w Europie (?) Ponieważ mieli za sobą całe pokolenia tajnej działalności, uczyli nas wszystkich”. Podobną opinię prezentował zastępca szefa amerykańskiego wywiadu wojskowego w 1942 ? ?[Polacy] mieli najlepszy wywiad na świecie. Jego wartość dla nas była niezrównana?. (Lyne Olson „Wyspa ostatniej nadziei. Anglicy, Polacy i inni” s. 174). ?Wywiad polski dostarcza zupełnie nowych i wysokowartościowych informacji. Na ogół sprawozdania polskie są doskonałe ze względu na duży zakres zagadnień, jakie obejmują i ze względu na ich pierwszorzędne znaczenie. Wywiad polski stawiany jest na pierwszym miejscu jako źródło wiadomości dostarczanych sztabowi amerykańskiemu?. (John S. Micgiel ?Project Eagle? s. 42-43). A mały Kacper (Śledziński) opowiada dziecinne bajki o zdobywaniu przez SOE informacji wywiadowczych w emigracyjnych rządach….
42/ str. 41 – jest wywód, iż Oddział VI został „przemianowany później na Oddział Specjalny, jednak nowa nazwa nie przyjęła się i do końca wojny używano starej” – nie jest znane źródło tego wywodu Śledzińskiego, powszechnie (również w rozkazach i dokumentach), do końca wojny oraz po jej zakończeniu – do likwidacji Oddziału i później, aż do dzisiaj używano nazw: „oddział szósty” oraz „oddział specjalny”.
43/ str. 41 – w kontekście Oddziału VI (Specjalnego) jest informacja iż był „zarządzany przez pułkownika dyplomowanego Józefa Smoleńskiego” – w rzeczywistości płk. dypl. Smoleński kierował Oddziałem VI tylko od czerwca 1940 do 15 grudnia 1941, po nim było jeszcze trzech szefów; najdłużej sprawował tą funkcję ppłk dypl. Michał Protasewicz – od 27 marca 1942 do 10 lipca 1944.
44/ str. 41 – w kontekście Komendy Głównej ZWZ jest: ?rozkazem z 30 czerwca została przeniesiona do okupowanego kraju?. W rzeczywistości KG ZWZ rozwiązano, a nie przeniesiono – „(?) Naczelny Wódz zdecydował utworzyć Komendę ZWZ w Kraju (?) sztab dotychczasowej Kmdy Gł. ZWZ zostaje z dniem. 29.VI.1940 rozwiązany, a w jego miejsce zostaje utworzony przy Sztabie Gł. Naczelnego Wodza ?Samodzielny Wydział Krajowy? (?)” (Armia Krajowa w dokumentach 1939 ? 1945, wyd. Studium Polski Podziemnej, Gryf Printers, wyd. II, Londyn 1984,tom I: wrzesień 1939 ? czerwiec 1941, s. 261). Błędna jest też data podana przez Śledzińskiego – KG ZWZ rozwiązano rozkazem Naczelnego Wodza z 29 czerwca 1940 (który wysłano do Polski radiodepeszą z 30 czerwca ? stąd zapewne błędna data Śledzińskiego).
45/ str. 42 – jest: ?(?) współpracę między SOE a Sztabem Naczelnego Wodza nawiązano dopiero w grudniu 1940?. Brednie ? współpracę nawiązano już w lipcu 1940, jeszcze w fazie organizacji SOE. Mjr dypl. Jan Jaźwiński, organizator wsparcia lotniczego dla Armii Krajowej, szczegółowo opisuje początki tej współpracy; w sierpniu 1940 prowadził już rozmowy z kpt. Perkinsem, którego wkrótce Brytyjczycy mianowali szefem polskiej sekcji Special Operations Executive. współpracę z SOE nawiązano (za zgodą szefa Oddziału VI (Specjalnego) SNW ppłk dypl. Jana Smoleńskiego) bezpośrednio po utworzeniu Oddziału Specjalnego (zwanego także Samodzielnym Wydziałem Krajowym) w Sztabie Naczelnego Wodza, nota bene jeszcze przed podpisaniem 31 lipca 1940 polsko ? brytyjskiej umowy w sprawie utworzenia Polskich Sił Zbrojnych w Wielkiej Brytanii oraz sformowania Sztabu Naczelnego Wodza. Ale Śledziński wywodzi, że ?dopiero w grudniu 1940??
W kontekście tego kłamstwa Śledzińskiego nt. współpracy Polaków z SOE warto też przytoczyć opinię prof dr hab. Jacka Tebinki oraz dr hab. Anny Zapalec: ?Polsko-brytyjska współpraca w czasie drugiej wojny światowej obejmowała cały wachlarz spraw, począwszy od kontaktów politycznych poprzez prowadzone działania zbrojne i wywiadowcze, jak również sabotaż i dywersję. (?) Polski ruch oporu zaczął kształtować się pod koniec września 1939 r. jako jeden z pierwszych w Europie. Od początku miał unikalny charakter na tle podziemia w innych krajach podbijanych przez państwa Osi. Polacy i Brytyjczycy współpracowali ze sobą jeszcze zanim powstało SOE, mające zajmować się wojną nieregularną oraz organizacjami podziemnymi w Europie. (?) Gdy powstało SOE było niemal rzeczą naturalną, że relacje Brytyjczyków z Polakami w zakresie działań konspiracyjnych będą kontynuowane (?)? (Polska w brytyjskiej strategii wspierania ruchu oporu. Historia Sekcji Polskiej Kierownictwa Operacji Specjalnych (SOE), Neriton, Warszawa 2021, ISBN 978-83-66018-94-5 (druk), ISBN 978-83-66018-95-2 (e-book), str.9-10) Zobacz moją recenzję tej książki
46/ str. 43 – jest: ?(?) koncepcja wojsk spadochronowych wśród aliantów była praktycznie nieznana. Kursy w Legionowie czy Wojskowy Ośrodek Spadochronowy otwarty w Bydgoszczy w maju 1939 roku były tylko skromnymi próbami (…)”. Cóż za wyjątkowo haniebny przykład publicznego deptania szczytnych polskich osiągnięć! Polska była w ścisłej światowej czołówce państw tworzących przed II wojną św. wojska powietrznodesantowe ? oprócz nas robili to wówczas jedynie Niemcy i Rosja. Byliśmy przykładem dla Europy i świata ? nasz dorobek spadochronowy był pionierski, na tyle, że zastępcą pierwszego komendanta brytyjskiego ośrodka szkolenia spadochroniarzy w Ringway (komendantem sekcji polskiej) mianowano por. pilota Jerzego Góreckiego, właśnie z Wojskowego Ośrodka Spadochronowego w Bydgoszczy. Jego zastępcą i szefem wyszkolenia spadochronowego został ppor. Julian Gębołyś (także z WOS). Znaczną część instruktorów w Ringway stanowili Polacy z WOS. Brytyjczycy chcieli nawet utworzyć brytyjsko ? polską dywizję spadochronową i powierzyć jej dowództwo Stanisławowi Sosabowskiemu (dowódcy 1 Samodzielnej Brygady Spadochronowej). Zapewne dlatego ? jak kłamliwie twierdzi autor ? że polskie doświadczenia ?były tylko skromnymi próbami.”
Nota bene, te rzekome „skromne próby” definiują także trzy istotne fakty: 1/ współtwórca Cichociemnych, kpt. dypl. Jan Górski to „twórca projektu opanowania całej Europy poprzez działania armii alianckich, przerzucanych transportem powietrznym” (płk dypl. Leon Mitkiewicz, przedstawiciel Polski w Międzyalianckiej Najwyższej Radzie Wojennej); 2/ kpt. Lucjan Fijuth już w maju 1940 proponował utworzenie Brygady Lotniczo ? Desantowej, 3/ współtwórca Cichociemnych kpt. dypl. Maciej Kalenkiewicz postulował przekształcenie całości Polskich Sił Zbrojnych na Zachodzie w ?Polski Korpus Desantowy i Lotnictwo Wsparcia Powstania?
47/ str. 43 – po kłamstwie ws. polskich sukcesów spadochronowych i zdeprecjonowaniu ich mianem „skromnych prób” Śledziński wywodzi, że „zginęły w huku wybuchów wojny polskiej?. Ta ?wojna polska? Śledzińskiego to zupełnie nowe określenie quasi historyczne, mające ?definiować? wojnę obronną Polski 1939. Dziwne, że nie ma w tej definicji Niemców, że to była ?wojna polska? ? a nie wojna Niemców z Polską?
48/ str. 43 – jest: „Brytyjczycy (…) z niemieckich oddziałów [spadochronowych] czerpali pierwsze wzory. Dopiero w latach 1941 -1942 rozwinęła się brytyjska szkoła skoków oraz powstała 1. Dywizja Powietrznodesantowa.” Śledziński znowu, po raz kolejny haniebnie przemilcza polskie sukcesy, które były także wzorem dla aliantów. Już w styczniu 1941 płk dypl. (później generał) Stanisław Sosabowski rozpoczął formowanie polskiej 1 Samodzielnej Brygady Spadochronowej. 18 lutego 1941 powstały polskie bataliony strzelców spadochronowych w 1 Brygadzie Strzelców i Brygadzie Kawalerii. Brytyjski 1 Batalion Spadochronowy utworzono dopiero 15 września 1941, a brytyjską 1 Dywizję Powietrznodesantową dopiero pod koniec 1941. Amerykańska 1 Brygada Piechoty Spadochronowej powstała jeszcze później, bo 30 lipca 1942. Tego, że Polacy byli jednymi z pierwszych na świecie Śledziński nie chce albo nie potrafi zauważyć.
49/ str. 44 – jest: „Drzwi Central Landing School, z czasem przemianowanej na Parachute Training School, były otwarte dla ochotników i żołnierzy oddziałów spadochronowych wszystkich alianckich armii. Tak więc praktycznie szkoła działała na okrągło, przyjmując Brytyjczyków, Norwegów, Czechów, Holendrów, Francuzów i oczywiście Polaków” – Śledziński przemilczał, że zastępcą brytyjskiego komendanta ośrodka został por. pilot Jerzy Górecki, jego zastępcą i szefem wyszkolenia spadochronowego ppor. Julian Gębołyś ? obaj najlepsi instruktorzy z WOS w Bydgoszczy. Polacy, żołnierze bydgoskiego WOS byli też instruktorami, przeszkolili 4825 spadochroniarzy ? Belgów, Francuzów, Norwegów, Czechów, Polaków.
50/ str. 70 – Śledziński wywodzi, w kontekście ośrodka szkolenia spadochronowego 1 SBS w Largo House pod Leven (Largo Low, hrabstwo Fife, Szkocja, Wielka Brytania) oraz polskiej techniki lądowania po skoku – „Ten styl opracował podporucznik Julian Gębołyś, zastępca porucznika Jerzego Góreckiego, szefa polskiej sekcji służby spadochronowej”. To dość zabawne, że wg. Śledzińskiego w polskim ośrodku spadochronowym 1 SBS istniała rzekomo jakaś „polska sekcja”. W istocie Śledzińskiemu poplątały się przygotowane do kompilacji treści od innych autorów. Sekcja polska istniała w brytyjskim ośrodku szkolenia spadochronowego w Ringway, natomiast ośrodek w Largo House był polski w całości.
51/ str. 46 – w kontekście komendanta STS 25 jest: „majora Staceya, noszącego na rękawie naszywki 6. Commando” – w rzeczywistości była to naszywka „six commando” – nie oznaczała przynależności do jednostki komandosów, lecz oznaczała wydział specjalny w brytyjskim ministerstwie wojny…
52/ str 46 – w kontekście ośrodka szkoleniowego Inverlochy (STS 25) jest: „(…) Ben Nevis, najwyższy szczyt gór Grampian, wznoszący się na 1344 m. n.p.m, obowiązkowy cel wycieczek szkolonych w zamku oficerów.” – powinno być: „(…) Ben Nevis, najwyższy szczyt Szkocji (w paśmie gór Grampian), zaliczony do Korony Europy, wznoszący się na 1345 m. n.p.m. Był obowiązkowym celem dla szkolonych oficerów.” Warto dodać, że jednym z zadań podczas kursu w STS 25 było? samotne zdobycie tego szczytu (od strony stromego, północno ? wschodniego stoku). Cichociemny Antoni Pospieszalski wspominał, że zajęło mu to sześć godzin.
Inicjatorem tego kursu (tzw. Kurs Wielkiej Dywersji, nazwa Śledzińskiemu nieznana) był płk Stanisław Sosabowski, uczestniczyło w nim 46 oficerów oraz dwóch podchorążych 4 BKS. Śledziński wymienia jako uczestników kursu Cichociemnych: Jana Piwnika oraz Eugeniusza Kaszyńskiego, ale pomija (w całej książce) także w nim uczestniczącego, niezwykle zasłużonego Cichociemnego Adama Boryczkę. Z dość szczegółowego opisu tego kursu, opublikowanego w znakomitej książce przez (szefa grupy kursantów) Władysława Stasiaka „W locie szumią spadochrony” Śledziński niezbyt dużo zrozumiał. Stasiak pisze m.in. o „zdobywaniu odpowiedniej kondycji fizycznej, (…) zajęciach w terenie (…) marszach po górach”. Pisze jednoznacznie: „(…) obowiązywała nas wspinaczka na na najwyższy szczyt w Wielkiej Brytanii – Ben Nevis.” (s. 36) Śledziński kłamliwie pisze zaś nie o wspinaczce, lecz o „obowiązkowym celu wycieczek szkolonych oficerów”...
Śledziński pomija też fascynujący, mało znany publicznie fragment nowatorskiego szkolenia cichociemnych w walce wręcz oraz nożem, które prowadzili – jak to ujął Stasiak – „dwaj Brytyjczycy, byli policjanci zatrudnieni niegdyś (…) w południowo – wschodniej Azji”. Stasiak pisze o tym jednym zdaniem, a Śledziński wcale. A szkoda, bo to niezwykle ciekawe – mowa o kpt. Williamie E. Faibarn’ie oraz Eric’u A. Sykes’ie, policjantach z Szanghaju, przedwojennej światowej stolicy zbrodni, twórcach pierwszej na świecie jednostki sił specjalnych szanghajskiej policji typu SWAT ? Shanghai Riot Squad. Zachęcam do przeczytania mojego artykułu na ten temat – Cichociemni, IRA i chińska mafia
53/ str. 47 – Śledziński przepisuje słowa z książki Stasiaka nt. szkolenia strzeleckiego – „szybkiego oddawania celnych strzałów bez użycia przyrządów celowniczych” ale nie zrozumiał, że była to awangardowa wówczas na świecie technika strzelania instynktownego, nazwana później Point Shooting (też uczyli jej Fairbairn i Sykes). W całej książce Śledzińskiego żadne z tych pojęć czy nazwisk wcale nie występuje. Nota bene, Cichociemni uczyli się strzelać celnie z różnej broni, z rozmaitych miejsc oraz z „dziwnych” pozycji: np. w biegu, podczas wchodzenia czy schodzenia po linie, strzelania z biodra, czy z podrzutu…
54/ str. 47 – w odniesieniu do w/w kursu jest (przepisane z Tucholskiego): „kurs zaprawy dywersyjno – minerskiej, strzeleckiej i fizycznej”. Śledziński nie ma pojęcia o czym pisze, poplątał pojęcia – to był kurs dywersyjno – strzelecki; w jego programie była m.in. zaprawa fizyczna oraz zajęcia z uzbrojenia, minerstwa, sabotażu, walki wręcz. Nie ma w ogóle czegoś takiego jak „zaprawa dywersyjna” albo „zaprawa minerska”, choć niektórzy takich niepoprawnych określeń wciąż używają.
55/ str. 47 – w kontekście „programów kursów” jest: „trzymano się raz wytyczonych celów, dostosowując szczegóły do wymagań kursantów”. To oczywiście urojenie Śledzińskiego – to kursanci musieli się dostosować do wymogów szkolenia specjalnego, a nie odwrotnie. Rzecz jasna zbierano opinie, co w programie kursu zmienić i jak go ulepszyć – ale dopiero po zakończeniu kursu, a nie w jego trakcie. Dość zabawny jest dziecinny wywód Śledzińskiego, że żołnierze podczas szkolenia rzekomo mogli wymagać od przełożonych czego by się chcieli uczyć…
56/ str. 48 – w kontekście szkolenia strzeleckiego (Śledziński dotąd nie wie, że instynktownego) jest: „Huk wystrzałów zagłuszał szum przebijających się przez krzaki tarcz, zresztą te pojawiały się błyskawicznie, jedna po drugiej”. Nie wiem, przez jakie krzaki Śledziński się przebijał, ale kilkadziesiąt lat temu ruchomych tarcz nie było nawet na najbardziej zaawansowanych szkoleniach strzeleckich podczas wojny. Systemy szkoleniowe do strzelań sytuacyjnych, z ruchomymi celami, trenażery, symulatory interaktywne itp. wymyślono znacznie później.
57/ str. 51, 54 (Piwnik), 57, 66 – jest określenie Cichociemnych jako „agentów SOE?. To oczywiste brednie – Cichociemni byli żołnierzami (w służbie specjalnej) konspiracyjnej Armii Krajowej, a nie czyimiś ?agentami?. Podlegali wyłącznie Komendzie Głównej Armii Krajowej ? a nie brytyjskiej SOE. Co więcej, Anglicy nie byli nawet w stanie w jakikolwiek sposób nadzorować Cichociemnych, bo zwykle nie znali nawet ich nazwisk, a nawet pseudonimów! Poza tym w okupowanej Polsce nie działał ani jeden aliancki agent – w Polsce funkcjonowały wyłącznie siatki wywiadowcze Armii Krajowej.
58/ str. 113 – jest piramidalna bzdura: „Cichociemni należeli do międzynarodowej grupy agentów SOE (…) istotą ich działania były szeroko pojęte operacje specjalne na terenie różnych krajów Europy, Afryki i Azji” (…) mieli do wykonania konkretną misję. Zespół agentów był dobierany pod kątem tego jednego zadania. (…) Na wykonanie tego zadania zazwyczaj mieli kilka dni, po czym wracali „do domu”. Nie sposób rzeczowo odnieść się do takich urojeń Śledzińskiego; ale można poprosić, aby wskazał choć jednego Cichociemnego „z Europy, Afryki i Azji” albo choć jednego Cichociemnego, który skoczył do Polski aby „wykonać jedno zadanie” – a potem „po kilku dniach” wrócił do domu. Śledzińskiemu Cichociemni ewidentnie pomylili się z agentami SOE.
Warto w tym kontekście zacytować słowa uczestnika pierwszego „Kursu Wielkiej Dywersji” w Inverloche Władysława Stasiaka, nt. sytuacji zaraz po powrocie z tego kursu do 4 BKS – „(…) przyszedł do mnie jeden z kolegów z innego oddziału ppor. Józef Wija – znany w brygadzie dowcipniś i złośliwiec (…) zaczął mnie męczyć pytaniami, gdzie byliśmy? Co robiliśmy? Odpowiedziałem mu, że przecież dobrze wie, że mamy cicho siedzieć i nic o kursie nie mówić, bo to jest tajemnica. On złośliwie, rysując palcem kółko na czole, powiedział: „ty ciemniaku, nawet mnie nie ufasz? Taki jesteś cicho-ciemniak!”. Ppor. Wija nawet nie przypuszczał, że jego słowa zrobią wielką karierę. Wszystkich uczestników kursu z biegiem czasu zaczęto nazywać „Cichociemnymi”, a w przyszłości tych, którzy byli zrzucani na spadochronach w Polsce” (s.41-42).
Dodać należy, że po raz pierwszy nazwa „Cichociemni” została oficjalnie użyta w instrukcji szkoleniowej Oddziału VI Sztabu Naczelnego Wodza z września 1941 pt. ?Codzienne życie w Kraju. Szkic dla skoczków do września 1941 r.?. W pierwszym zdaniu czytamy: ?Praca niniejsza ma za zadanie ułatwienie ?cicho-ciemnym? zaaklimatyzowanie się w Kraju (?)? (źródło: Jędrzej Tucholski, Cichociemni, PAX, Warszawa 1985, s.75, przypis 81, ISBN 83-211-0537-8).
Dziewięć lat po wojnie (5 lutego 1954) ówczesny szef Ministerstwa Obrony Narodowej gen. Tadeusz Malinowski ustanowił dla 316 Cichociemnych pamiątkową odznakę kombatancką – Znak dla Skoczków do Kraju.
Wskazane błędy w pseudohistorycznej tandecie Śledzińskiego i „Znaku” – udającej „książkę popularnonaukową – to tylko zauważone najistotniejsze błędy z 1/4 książki – lecz nie wszystkie. Wkrótce omówię błędy z pozostałem części książki. Jestem porażony skalą kłamstw, nieścisłości i przeinaczeń. Przede wszystkim zdumiewająco istotną rangą błędów merytorycznych, których dopuściło się wydawnictwo ?Znak? oraz autor Kacper Śledziński. To nie są drobne nieścisłości, podobnie jak w przypadku okładki książki ? to są błędy fundamentalne!
Wydawnictwo ?Znak? oraz autor Kacper Śledziński wspólnie i w porozumieniu stawiają znak równości pomiędzy hitlerowskimi zbrodniarzami a polskimi Bohaterami. Wybielają zbrodniarzy komunistycznych. Wywodzą że Cichociemnych było 300 ? a nie 316. Kłamią, że Cichociemni byli agentami SOE, zadaniowanymi przez Brytyjczyków. Usprawiedliwiają zaniechania Brytyjczyków. Przyjmują sowiecką optykę. Fałszują fakty, manipulują cytatami, stawiają zdumiewająco ahistoryczne tezy. Kolokwialnie rzecz ujmując ? ?robią ludziom wodę z mózgu??
W reakcji na intelektualne oszustwo Śledzińskiego i wydawnictwa „Znak” rozpoczynamy kampanię społeczną:
Na miano „śmieci” zasłużyły oba wydania pseudohistorycznej tandety Śledzińskiego i „Znaku”, z 2012 oraz z 2022 (Kacper Śledziński, Cichociemni. Elita polskiej dywersji, Znak, Kraków 2022, ISBN 978-83-240-87-47-1 oraz Znak Kraków, 2012, ISBN 978-83-240-2191-8).
Kampania będzie prowadzona dotąd, dopóki wydawnictwo „Znak” nie naprawi szkód spowodowanych dziesięcioletnim rozpowszechnianiem bzdur na temat Cichociemnych – elity Armii Krajowej.
Dopóki nie wprowadzi procedur weryfikacji publikowanych treści.
Ryszard M. Zając
wnuk Cichociemnego
cichociemni (at) elitadywersji.org