Feministyczna pisarka Clare Mulley oraz Fundacja Generał Zawackiej mają konkretny cel – książka Mulley pod nieprawdziwym tytułem “Agent Zo” ma osiągnąć poczytność “jak Harry Potter”. Czyli potrzeba im jakieś pół miliarda Czytelników. W dążeniu do tego komercyjnego celu – jak można zauważyć – sięga się po kłamstwa oraz bezcześci groby bohaterów Powstania Warszawskiego oraz Armii Krajowej…
Od sierpnia 2023 trwa festiwal coraz głupszych postów, głównie w mediach społecznościowych, ale nie tylko, usilnie promujących rzekomo rewelacyjną książkę feministycznej aktywistki Clare Mulley, która zapewne z założenia uważa, że faceci mogą być tylko podnóżkiem kobiet, będących jak wiadomo mistrzami świata i okolic. Współczesna poprawność polityczna nakazuje propagowanie kłamliwej tezy, jakoby kobiety np. podczas II wojny światowej odegrały rolę jeśli nie przełomową, to przynajmniej wiodącą. To, że we wszystkich ówczesnych armiach kobiety odgrywały role pomocnicze jest jednak faktem – smutnym, ale prawdziwym. Oczywiście zdarzały się też kobiety, których rola była bardziej znacząca niż pozostałych. Warto jednak opisując ich losy trzymać się ściśle historycznych realiów.
Książki Clare Mulley nikt jeszcze nie czytał, na razie możemy sobie jedynie polizać okładkę, zawierającą nieprawdziwy tytuł. Pisałem o tym w artykule Elżbieta Zawacka – cichociemna czy agent? Jak można mniemać, z wypowiedzi samej autorki oraz rozmaitych enuncjacji promocyjnych, żwawo nakręca ona zainteresowanie swym towarem, nie zważając zbędnie na coś takiego jak prawda historyczna. Np. świadomie kłamie w tytule książki, jakoby Elżbieta Zawacka była czyjąkolwiek “agentką”. Do tego kłamstwa autorka bez żenady przyznała się w rozmowie ze mną – patrz artykuł. Jak jest z treścią książki – nie wiadomo, ale z tego co wypisuje Mulley i jej bezmyślni akolici, może być równie “rzetelnie”. Pisałem o tym w artykule “Ogniska ignorancji”.
Fundacja Generał Zawackiej istnieje od 2001, są w niej przedstawiciele lokalnej, toruńskiej elity. Rok w rok obraca setkami tysięcy złotych. Pieniądze pozyskuje z dotacji władz gminy Toruń, starostwa powiatowego, zarządu województwa kujawsko – pomorskiego oraz z innych źródeł. Z pewnością nie należy to tych organizacji pozarządowych, które mają problem z utrzymaniem się, ostatnio zatrudniała 3 osoby na umowę o pracę i 14 osób na umowę o dzieło / zlecenie. W sprawozdaniu czytamy, że sekretariat fundacji w 2022 (nowszego sprawozdania nie ma) odebrał średnio statystycznie ok. 9 maili dziennie. Dla porównania – odbieram prawie tyle samo maili, choć nikt mnie nie dotuje, a całą pracę związaną z upamiętnianiem 316 Cichociemnych wykonuję samotnie, za własne (bardzo skromne) prywatne pieniądze (obecnie już emeryta z maleńką emeryturką).
Nie zazdroszczę ani niczego nie wytykam Fundacji, tylko zwracam uwagę na bezsporny fakt, że od blisko ćwierć wieku buduje ona wielkość Elżbiety Zawackiej która z rzeczywistej roli kurierki KG AK awansowała do roli “jedynej Cichociemnej”, a być może nawet “najlepszej Cichociemnej”. Kiedyś sama Elżbieta Zawacka przyznała – “Cichociemną nie byłam, wykonałam tylko skok”, manifestując przez całe swe życie rzekomą wyższość kurierów nad Cichociemnymi – żołnierzami Armii Krajowej w służbie specjalnej. Dopiero gdy okazało się, że opinia publiczna wyżej ceni sobie Cichociemnych niż kurierów – Elżbieta Zawacka przyjęła zdecydowanie korzystniejszą dla siebie wersję co do “bycia cichociemną”.
Podobną postawę wydaje się prezentować obecnie Fundacja imienia “jedynej Cichociemnej”, która raczej nie wykazuje minimum szacunku wobec Cichociemnych, ostatnio – w poście na Fb z 24 stycznia 2024 – kłamiąc w żywe oczy na temat radiostacji konstrukcji Tadeusza Heftmana oraz produkcji Polskich Wojskowych Warsztatów Radiotechnicznych w Stanmore pod Londynem. Za to rażące kłamstwo, przypisujące polskie zasługi Brytyjczykom, będę zmuszony wpisać fundację na listę fałszerzy historii.
To bardzo smutne, że najlepsza podczas II wojny światowej radiostacja do pracy konspiracyjnej – nazywana “polish spy radio” – skonstruowana i wyprodukowana przez Polaków, używana przez Cichociemnych łącznościowców oraz służby specjalne: brytyjskie, amerykańskie, francuskie – od lat jest niezauważona przez IPN, a polskie zasługi przypisywane są kłamliwie Brytyjczykom…
W artykule Najlepszy Cichociemny pisałem, że “sława” niektórych bardzo znanych Cichociemnych czasem wynika bardziej ze splotu różnych okoliczności, nawet „układów” czy „znajomości” Ich krewnych niż – obiektywnie na to patrząc – z Ich rzeczywistych zasług. Nie chcę tu podawać nazwisk, aby nie wzniecać świętego oburzenia. Życie jest jednak rażąco niesprawiedliwe. Są Cichociemni, którzy mają „swoją” ulicę, albo „swoją” tablicę pamiątkową – bo krewni są lub byli znajomymi lokalnych władz albo byli z „właściwej” opcji politycznej. Nie twierdzę, że ta ulica czy tablica Im się nie należy. Ale przykro zauważyć, że obok Nich są też „zapomniani” Cichociemni – nawet tacy, którzy zapłacili własnym życiem za swoje bohaterstwo – a ulic, tablic, pomników nie mają, nawet są mało znani…
Życie jest rażąco niesprawiedliwe, ale każdy może lansować kogo zechce, a jeśli znajduje na to duże pieniądze, to należy mu się podziw za sprawne działanie. Jest jednak jeden fundamentalny warunek – nie wolno kłamać! W procesie natrętnego lansowania Elżbiety Zawackiej właśnie przekraczana jest ta ostatnia czerwona linia. Otóż wmawia się wszystkim, że Elżbieta Zawacka pojechała w maju 1943 do Wielkiej Brytanii po to, aby “wstąpić do elitarnych oddziałów Cichociemnych”. To pierwsze kłamstwo.
Cichociemni nie byli oddziałem wojskowym i nie można było do nich “wstąpić”. Do elitarnego grona 316 Cichociemnych rekrutował, a później Ich w długim procesie szkolił Oddział VI (Specjalny) Sztabu Naczelnego Wodza, który potem ekspediował żołnierzy do służby specjalnej w Armii Krajowej. Podczas wojny nikt Elżbiety Zawackiej nie traktował jako „cichociemnej” – bowiem była kurierką – Oddział VI (Specjalny) jej nie zrekrutował, ani nie przeszkolił na kursach specjalnych dla kandydatów na Cichociemnych, ani nie przydzielił żadnych zadań. Została tylko przeszkolona na kursie spadochronowym oraz wykonała tylko skok razem z Cichociemnymi. Dopiero po wojnie uznano ją za Cichociemną – w uznaniu Jej zasług kurierskich – ponieważ po wojnie Cichociemni przyjęli Ją do swego grona.
Clare Mulley już w tytule swej książki bezczelnie kłamie, jakoby Elżbieta Zawacka była “agentką”. Kłamstwom tym nie zaprzecza Fundacja Generał Zawackiej. Katarzyna Minczykowska z tejże fundacji, autorka książki o Zawackiej, nawet wspiera to kłamstwo Mulley, dodając własne, jakoby Zawacka rzekomo “w Audley End doskonaliła się właśnie w kwestiach wywiadowczych, nie dla Brytyjczyków (bo – jak mawiała – za Anglików nie chciała umierać), ale na potrzeby KG AK” – patrz artykuł. To drugie kłamstwo.
Elżbieta Zawacka nie była niczyją “agentką”, a takie twierdzenie nawet ubliża pamięci o Niej, gdyż sugeruje że zdradziła własną Ojczyznę. Fundacja Generał Zawackiej gładko przełyka to kłamstwo i produkuje własne, wspierające je, bo przecież “najważniejsze, że powstaje opowieść o gen. Zawackiej, adresowana nie tylko do polskiego czytelnika. I tym się zachwycamy.” Otóż nie – w pierwszej kolejności najważniejsza jest prawda historyczna. Opowieści o Zawackiej jako “agentce” – to echo brytyjskiego fałszowania historii, w myśl której „Enigmę” złamali Brytyjczycy, a cały europejski ruch oporu rzekomo był wynikiem działań brytyjskiego Special Operations Executive (SOE). Tego, że SOE uczyło się od Polaków i zostało zmajstrowane w oparciu o polskie wzorce – zadufani Brytyjczycy nigdy nie przyznają. Oczywiście naturalną konsekwencją tego rażącego łgarstwa Brytyjczyków jest kłamstwo, iż Cichociemni byli „agentami SOE” oraz rzekomo działali pod brytyjskie dyktando, będąc właśnie agentami obcych (brytyjskich) służb specjalnych.
Bezrozumnie rozpowszechniający tę brednię zwolennicy Zawackiej nie potrafią jednak zrozumieć, iż bezczelnie kłamliwe twierdzenie jakoby Cichociemni – w tym Elżbieta Zawacka, która faktycznie nawet nie była Cichociemną (była kurierką) – byli rzekomo agentami, urąga obiektywnej prawdzie historycznej, także w przykry sposób urąga pamięci o 316 Cichociemnych Spadochroniarzach Armii Krajowej.
Spoceni w pogoni za pół miliardem potencjalnych czytelników Clare Mulley oraz różni, dla Brytyjczyków “pożyteczni idioci” (jak choćby były pupil PiS, Arkady Rzegocki, ambasador R.P. w Irlandii), wspierający feministyczno – ideologiczne opowieści o Elżbiecie Zawackiej przekroczyli już także granice absurdu. Otóż lansuje się obecnie brednię, jakoby Elżbieta Zawacka… „odegrała wiodącą rolę w Powstaniu Warszawskim i wyzwoleniu Polski”. To trzecie i czwarte kłamstwo oraz haniebny lans “po trupach” na grobach poległych Bohaterów.
Przyszywana Cichociemna, agentka brytyjskiego SOE, zwyciężczyni Powstania Warszawskiego oraz wyzwolicielka Polski – to stek bzdur, którymi uwłacza się pamięci poległych i zmarłych Bohaterów Powstania Warszawskiego oraz Armii Krajowej.
Oprócz Powstańców Warszawskich i cywilnej ludności Warszawy NIKT nie odegrał “wiodącej roli w Powstaniu Warszawskim”. Każdy, kto usiłuje się lansować na tragedii Powstania Warszawskiego, na grobach zmarłych i poległych – ubliża pamięci rzeczywistym Bohaterom.
Rzekomo “wiodącą rolę” Elżbiety Zawackiej w Powstaniu Warszawskim – na podstawie jej własnych relacji – opisuje Katarzyna Minczykowska w wydanej przez wspomnianą wcześniej fundację książce pt. “CICHOCIEMNA. Generał Elżbieta Zawacka “Zo” – “Powstanie wybuchło niespodziewanie, także dla “Zo”, do której nie dotarł wyczekiwany rozkaz o zameldowaniu się w umówionym wcześniej punkcie zbornym przy ul. Senatorskiej. Trwało 63 dni. W tym czasie Elżbieta Zawacka (…) oczekiwała na konkretne zadania. W trakcie powstania kilkakrotnie też stawała do “raportu o przydział frontowy”. Niestety, bezskutecznie (…) Początkowo załatwiała “jakieś sprawy w siedzibie KG w gmachu PKO, później przyjmowała ludzi wychodzących z kanałów, dokonywała inspekcji kuchni powstańczych , punktów sanitarnych, szpitali. Aby być jak najbliżej walki, przenosiła też powstańcze granaty (…)
Mimo czynnego udziału w powstaniu warszawskim, swój udział w nim Elżbieta Zawacka nazwała incydentalnym, co najprawdopodobniej wynikało z tego, że “Zo”, mimo jednak przyjętego przydziału do Szefostwa WSK [Wojskowej Służby Kobiet], była jednak niezadowolona z otrzymanych zadań (…)”.
Absurd wywodu, jakoby Elżbieta Zawacka “odegrała wiodącą rolę w wyzwoleniu Polski” jest oczywisty dla każdego Polaka. Przecież II wojna światowa nie zakończyła się zwycięstwem Polski – co gorsza, nasza Ojczyzna nie została w 1945 roku “wyzwolona”. Taka jest jednak rażąco nieprawdziwa brytyjska narracja historyczna. Już 2 sierpnia 1944 brytyjski premier Winston Churchill bredził w brytyjskim parlamencie – „Armie rosyjskie stoją obecnie u wrót Warszawy. Przynoszą one za sobą oswobodzenie Polski. Ofiarują Polakom wolność, suwerenność, niepodległość.” W takich realiach historycznych, jeśli Elżbieta Zawacka miałaby odegrać jakąkolwiek (już nawet nie wiodącą) rolę w tego rodzaju “wyzwoleniu Polski” – musiałaby być agentem NKWD… 🙁
Sprawdziłem, kto zamierza wydać drukiem kłamliwe rewelacje Clare Mulley, ochoczo wspierane przez Fundację Generał Zawackiej. Napisałem do wydawcy maila oraz list polecony, właśnie otrzymałem potwierdzenie, że mój list dotarł i jest analizowany. Oto jego treść:
Szanowni Państwo,
Jestem wnukiem jednego z 316 Cichociemnych Spadochroniarzy Armii Krajowej, twórcą portalu elitadywersji.org, fanpage Cichociemni Spadochroniarze Armii Krajowej oraz jednym z redaktorów polskiej Wikipedii. Piszę do Państwa w związku z przygotowywaną na maj 2024 publikacją książki: Clare Mulley pt. „Agent ZO. The Untold Story of Fearles WW2 Resistance Fighter Elżbieta Zawacka”, wyd. Weidenfeld & Nicolson.
Rzecz w tym, że tytuł tej książki jest nieprawdziwy, sądząc po tym, co podaje Clare Mulley, także treść książki może być rażąco nierzetelna i niezgodna z prawdą historyczną.
Przede wszystkim Elżbieta Zawacka nie była agentem, nie była też Cichociemną. Sformułowanie “agent” odnosi się zapewne do rażąco błędnego przekonania, iż Cichociemni rzekomo byli agentami SOE. Otóż – jako jedyni – NIE BYLI, byli żołnierzami Armii Krajowej w służbie specjalnej, byli rekrutowani, szkoleni oraz ekspediowani do okupowanej Polski przez Oddział VI (Specjalny) Sztabu Naczelnego Wodza. Ani przez chwilę nie podlegali SOE.
Proponuję skontaktować się np. z dr Andrew Hann z English Heritage, który rok temu po mojej interwencji był uprzejmy sprostować nieprawdziwą informację dot. Audley End, jakoby Cichociemni byli “agentami SOE”.
Elżbieta Zawacka podczas wojny nie była jedną z Cichociemnych, była kurierką, którą dopiero po wojnie, w uznaniu jej zasług, Cichociemni grzecznościowo uznali ją, podobnie jak kuriera Jana Nowaka Jeziorańskiego, za “cichociemną”. Faktycznie nie została zrekrutowana, wyszkolona i przerzucona do Polski przez Oddział VI (Specjalny). Jedyny jej “związek” z Cichociemnymi polegał na tym, że uczestniczyła w jednym kursie spadochronowym oraz skoczyła ze spadochronem do Polski wraz z grupą Cichociemnych. Po skoku nadal pełniła służbę jako kurierka – nie była ani cichociemną, ani niczyim agentem.
Niestety, Clare Mulley, jak można sądzić, historii Cichociemnych oraz skojarzeń z wywiadem używa w celu wzbudzenia zainteresowania swą książką, choć jest to rażąco niezgodne z prawdą historyczną. Nie jest prawdą twierdzenie Mulley, jakoby Zawacka „w Wielkiej Brytanii dołączyła do elitarnych polskich sił specjalnych” (Cichociemnych). Nie “dołączyła”, w ogóle nikt nie mógł sam “dołączyć” – o tym decydował Oddział VI (Specjalny) Sztabu Naczelnego Wodza.
Oprócz tego podstawowego kłamstwa, zawartego w tytule, jakoby Elżbieta Zawacka była czyimś “agentem”, rozpowszechniane są jeszcze bardziej niedorzeczne tezy, m.in. jakoby Zawacka „odegrała wiodącą rolę w Powstaniu Warszawskim i wyzwoleniu Polski”. Jest to nieprawda. Po pierwsze, Polska nie została, jak się uważa na Zachodzie, “wyzwolona” w 1945 roku. Zostaliśmy uwolnieni od Niemców, ale zniewoleni przez Rosjan, którzy na długie lata narzucili nam rządy moskiewskich marionetek.
W tym kontekście niedorzeczne twierdzenie Mulley, jakoby Zawacka “odegrała wiodącą rolę w wyzwoleniu Polski” jest nie tylko nieprawdziwe, ale nawet absurdalne. Niestety, za sprawą zachodnich “sojuszników”, w tym polityki Wielkiej Brytanii, walka polskiej Armii Krajowej zakończyła się przegraną, a Polska została oddana przez Churchilla do sowieckiej strefy wpływów.
Niezgodne z prawdą jest też niedorzeczne twierdzenie Mulley, jakoby Elżbieta Zawacka „odegrała wiodącą rolę w Powstaniu Warszawskim”. W tym Powstaniu wiodącą rolę odegrali bohaterscy żołnierze Armii Krajowej oraz innych formacji wojskowych, w tym Narodowych Sił Zbrojnych. Podczas Powstania Elżbieta Zawacka była jedną z kilku referentek w sztabie Wojskowej Służby Kobiet. Była to pomocnicza formacja, głównie dla łączniczek i sanitariuszek. Ogółem kobiety stanowiły ok. 20 proc. walczących Powstańców. Odegrały znaczącą rolę w Powstaniu, ale kłamstwem jest twierdzenie, iż ich rola była bardziej “wiodąca” od żołnierzy walczących z bronią w ręku.
Rola Elżbiety Zawackiej w Powstaniu Warszawskim jest jeszcze bardziej skromna. Jak wynika z biografii napisanej przez dr Katarzynę Minczykowską – przebywała w mieszkaniu przy ul. Gęstej, później Szczygła, gdzie “oczekiwała na konkretne zadania”. Potem “przyjmowała ludzi wychodzących z kanałów, kontrolowała kuchnie i punkty sanitarne dla powstańców, przenosiła granaty”. Kluczowa jest opinia samej Zawackiej nt. swojego udziału w Powstaniu – “swój udział w nim Elżbieta Zawacka nazywała incydentalnym” (Cichociemna generał Elżbieta Zawacka Zo, OW Rytm 2014, s. 153-155) Obecnie Clare Mulley kłamie w żywe oczy, jakoby Elżbieta Zawacka “odegrała wiodącą rolę w Powstaniu Warszawskim”.
W 1990 roku powstała Fundacja Generał Zawackiej, kierowana przez jej krewną. Od tego czasu, dzięki ogromnym publicznym środkom finansowym fundacja ta dokumentuje i upamiętnia m.in. kobiety działające w polskiej konspiracji, w tym także dba o szczególne upamiętnienie gen. Zawackiej. Jak można przypuszczać, nie jest to dbałość szczególnie rzetelna historycznie, skoro obecnie fundacja ta popiera niedorzeczne kłamstwa Clare Mulley, a nawet przypisuje polskie zasługi w skonstruowaniu “polish spy radio” Brytyjczykom.
Szacunek dla walczących o wolność Polski żołnierzy Armii Krajowej, w tym Cichociemnych – elity AK – nakazuje, aby wszelkie publikacje odnoszące się do Ich historii, były zgodne z obiektywną prawdą.
Bardzo Państwa proszę o usunięcie słowa “agent” z tytułu książki Clare Mulley oraz o zweryfikowanie treści zawartych w tej książce, m.in. w porozumieniu np. z Instytutem Polskim i Muzeum im. Sikorskiego w Londynie. Chętnie także włączę się w takie działania weryfikujące. Zasługi Elżbiety Zawackiej są zbyt duże, aby jeszcze propagandowo dopisywać jej cudze dokonania. Proszę także o zapoznanie się z moją argumentacją, zawartą w artykule – Elżbieta Zawacka – cichociemna czy agent?
z wyrazami szacunku
Ryszard M. Zając
Czekamy na odpowiedź. W 2024 roku przypada 80 rocznica Powstania Warszawskiego. Uczestniczył w nim także mój Dziadek – Cichociemny. Nie tylko w tę rocznicę niepotrzebne jest publikowanie niedorzecznych kłamstw, jakoby zwycięzcą Powstania Warszawskiego była rzekoma agentka brytyjskiego Special Operations Executive, rzekoma wyzwolicielka Polski Elżbieta Zawacka…
Trzeba zatrzymać haniebne lansowanie Zawackiej na kłamstwach i po trupach rzeczywistych Bohaterów…
PS.
Wśród udających książki popularnonaukowe śmieci pseudohistorycznych mamy już – wpisaną na listę fałszerzy historii – wydaną przez nierzetelne, krakowskie wydawnictwo “ZNAK” książkę pseudohistoryka Kacpra Śledzińskiego pt. „Cichociemni. Elita polskiej dywersji” zawierającą co najmniej 246 błędów i nieścisłości na 417 stronach.
Więcej info:
Wydawnictwo “ZNAK” wciąż zarabia pieniądze na sprzedaży kłamstw Kacpra Śledzińskiego. Niektóre wydawnictwa z chciwości są gotowe do naprawdę wielkich poświęceń, w tym także do poświęcenia prawdy
Czy zastanawialiście się kiedyś – który Cichociemny był najlepszy? Ja też, nawet mam odpowiedź…
Otrzymałem ciekawe zadanie od fana strony – Czy można prosić o zrobienie postu na temat tego kto z cichociemnych był jakby najlepszy? Tzn. który skacząc do okupowanej Polski zrobił najwięcej? Wiem że dobrym przykładem mógłby być Jan Piwnik ps. Ponury 🙂
Na dość proste pytanie “który Cichociemny był najlepszy?” niestety nie ma dobrej odpowiedzi, będącej sprawiedliwą oceną indywidualnych zasług każdego z 316 Cichociemnych. Każda odpowiedź będzie dyskusyjna, a niektóre być może nawet kontrowersyjne. Wraz z pytaniem otrzymałem podpowiedź, że “najlepszy Cichociemny” – to ten “który skacząc do okupowanej Polski zrobił najwięcej”. W podpowiedzi wskazano też kandydata na podium – Jana Piwnika ps. Ponury. Czy rzeczywiście “zrobił najwięcej dla Polski”?
Najpierw generalna uwaga. Każdy z Cichociemnych ma swoje indywidualne zasługi, które bardzo często nie sposób porównać z dokonaniami innych Cichociemnych. Rzecz w tym, że każdy z Nich nie tylko był specjalistą w konkretnej dziedzinie (było ich wiele), ale też każdy z Nich działał w różnych warunkach i czasie – choćby dlatego, że skakali do Polski w różnych miejscach i terminach.
Życie jest rażąco niesprawiedliwe. Niektórzy Cichociemni walczyli w okupowanej Polsce niemalże przez całą okupację, przeżyli wojnę i dożyli szczęśliwie długich lat na emigracji. Dziewięciu Cichociemnych poległo już w drodze do okupowanej Polski – sześciu w samolocie, trzech podczas skoku. Czy to oznacza, że ci którzy przeżyli byli “lepsi”, a Ci którzy zginęli “gorsi”?
Spośród 316 Cichociemnych 169 CC walczyło w dywersji oraz partyzantce, 50 CC w łączności, 37 CC w wywiadzie Armii Krajowej, 24 CC miało specjalność sztabową, 22 CC służb lotniczych, 11 CC pancerną, 3 CC fałszowanie dokumentów. Którzy z Nich byli “lepsi”, a którzy “gorsi”? Czy dywersant jest lepszy czy gorszy od oficera wywiadu, albo czy obaj są “lepsi” od łącznościowca? Czy “sztabowcy” rzeczywiście są “najgorsi” ze wszystkich pozostałych? Jak zmierzyć efekty Ich pracy i walki? Jak porównywać nieporównywalne i “mierzyć” niewymierne?
Jesteśmy niewolnikami pewnych stereotypów i często ulegamy też np. przekonaniu, że skoro któryś z Cichociemnych jest np. najbardziej znany, to zapewne jest najlepszy, albo jednym z najlepszych. Niestety, nie tylko życie, ale także historycy są rażąco niesprawiedliwi. Niekiedy nawet nie z własnej winy, ale z powodu braku źródłowych informacji. Poza tym historycy też ulegają (na szczęście nie wszyscy i nie zawsze) różnym stereotypom. Są i tacy, którzy świadomie fałszują fakty. Generalnie – wygodnie ocenia się życie i walkę innych ludzi, kilkadziesiąt lat po wojnie, siedząc na wygodnej kanapie. Takie oceny nie zawsze są sprawiedliwe, rzadko uwzględniają wszelkie możliwe aspekty ówczesnej rzeczywistości.
Jak ocenić, który Cichociemny “zrobił najwięcej dla Polski”? Przepraszam za takie pytanie – jak “ocenić” Cichociemnych, którzy świadomie oddali swoje życie za Ojczyznę, zwłaszcza Ci, którzy wytrzymali brutalne przesłuchania, represje, tortury: niemieckie, sowieckie, “władzy ludowej”? Który z nich jest “lepszy”, a który “gorszy”? Który zrobił “najwięcej dla Polski”? Przecież w wymiarze jednostkowym, indywidualnym, nie sposób zrobić więcej, niż oddać własnego życia za Ojczyznę…
Nie chcę nikogo obrazić albo oburzyć, ale nie zgadzam się z propozycją wytypowania płk cc Jana Piwnika jako “najlepszego Cichociemnego”. W pewnym sensie nie zgodziłaby się z nią także ówczesna Komenda Okręgu Radom – Kielce AK oraz “Kedyw” KG AK, bowiem właśnie w wyniku ich decyzji w styczniu 1944 został odwołany z funkcji dowódcy Zgrupowań Partyzanckich AK Ponury. To przykra uwaga, bowiem Cichociemny Jan Piwnik słusznie jest uważany za legendarnego dowódcę partyzantów. Niewątpliwie jest jednym z najlepszych Cichociemnych. Ale w mojej ocenie – nie jest “najlepszym”.
Gdybyśmy mieli wybierać nie spośród 316, ale spośród tylko dwóch Cichociemnych, to który z Nich jest “najlepszy” – Jan Piwnik czy Hieronim Dekutowski? Bolesław Kontrym czy Andrzej Czaykowski? Adam Boryczka czy Stanisław Sędziak? Piotr Szewczyk czy Tadeusz Starzyński? Witold Uklański czy Marian Gołębiewski? Jan Górski czy Maciej Kalenkiewicz?
Zastanówmy się, jak zdefiniować “najlepszość” danego Cichociemnego. Podpowiedź, że to ten, który zrobił “najwięcej dla Polski” jest całkiem mądra. Ale właśnie z tego powodu odpada zaproponowany kandydat do tytułu. Choć i tu mogą pojawić się wątpliwości – według jakich kryteriów oceniać “dorobek” każdego z Cichociemnych? Który zrobił “najwięcej”?
Czy mało znany Cichociemny Olgierd Stołyhwo, syn światowej sławy profesora antropologii, który z Odessy przez Moskwę, Iran, Afganistan, Indie pokonał ponad 17 tys. km, aby wstąpić do Polskich Sił Zbrojnych na Zachodzie? Czy może Andrzej Świątkowski, który w maju 1939 wyjechał jako inżynier na trzyletni kontrakt do Królestwa Afganistanu, po wybuchu wojny rozwiązał go, przez Persję, Iran, Syrię dotarł do Francji, wstąpił do PSZ na Zachodzie, skoczył do Kraju w operacji “Adolphus” i został drugim Cichociemnym który poległ w Polsce? Czy może dwudziestotrzyletni Cichociemny Longin Jurkiewicz, który poległ podczas śledztwa w siedzibie gestapo w Wilnie, skatowany na śmierć kijami? Albo Jan Rostworowski herbu nałęcz, syn ziemianina, szambelana papieża Piusa XI, który poległ w obozie koncentracyjnym KL Gross-Rosen, zadeptany na śmierć przez blokowego…?
To tylko przykładowe fragmenty biogramów niektórych Cichociemnych, takich ludzkich dramatów było znacznie więcej. Bardzo przepraszam, ale cynicznie, można by powiedzieć, że z perspektywy Polski te ludzkie dramaty nie znajdą się w kategorii “największych dokonań dla Kraju” – ale w wymiarze indywidualnym na pewno są świadectwem heroizmu, aby “zrobić najwięcej” dla Ojczyzny…
Czy gdyby udał się zamach na “króla Polski” (tak nazywanego przez Niemców) – czyli na generalnego gubernatora Hansa Franka, to “najlepszymi Cichociemnymi” zostaliby: Ryszard Nuszkiewicz oraz Henryk Januszkiewicz? Przecież zrobili wszystko jak najlepiej. Drobny ułamek sekundy za wcześniej nacisnął przycisk zapalarki uczestnik akcji, ppor. Zygmunt Kawecki ps. Mars, powodując detonację, która niestety nie odebrała życia hitlerowskiemu zbrodniarzowi.
Czy gdyby nie odstąpiono od zamachów na przewodniczącego KRN Bolesława Bieruta oraz na przewodniczącego PKWN Edwarda Osóbkę-Morawskiego – to “najlepszymi Cichociemnymi” zostaliby: Czesław Rossiński i Mieczysław Szczepański, których zamordowano strzałem w tył głowy 12 kwietnia 1945 po północy, na schodach podziemi Zamku w Lublinie? A może właśnie tytuł “najlepszych” należy Im się nie tylko za bohaterską śmierć, ale również za odstąpienie od tych zamachów, aby nie powodować chaosu w kraju oraz zwiększenia terroru komuny?
Cichociemny Przemysław Bystrzycki trafnie zauważył – “Trudno dziś skompletować listę skoczków szczególnie zasłużonych na polu walki. Lista godnych upamiętnienia, oprócz wielu żywych, obejmowałaby chyba prawie wszystkich poległych. Jednak bojowa działalność wielu spośród nich nie została dotąd ani opisana, ani nawet rzetelnie zbadana. Złożyło się na to kilka przyczyn: niechęć do mówienia o sobie ze strony zrzutka, czyli żołnierska skromność, bieg wydarzeń ogólnych, na ogół małe cywilne szczęście byłych cc (…) (“Znak Cichociemnych” s.17-18)
Nie powinienem tego może pisać, ale “sława” niektórych bardzo znanych Cichociemnych czasem wynika bardziej ze splotu różnych okoliczności, nawet “układów” czy “znajomości” Ich krewnych niż – obiektywnie na to patrząc – z Ich rzeczywistych zasług. Nie chcę tu podawać nazwisk, aby nie wzniecać świętego oburzenia. Życie jest jednak rażąco niesprawiedliwe. Są Cichociemni, którzy mają “swoją” ulicę, albo “swoją” tablicę pamiątkową – bo krewni są lub byli znajomymi lokalnych władz albo byli z “właściwej” opcji politycznej. Nie twierdzę, że ta ulica czy tablica Im się nie należy. Ale przykro zauważyć, że obok Nich są też “zapomniani” Cichociemni – nawet tacy, którzy zapłacili własnym życiem za swoje bohaterstwo – a ulic, tablic, pomników nie mają, nawet są mało znani…
Są pewne “trendy”, w pamięci zbiorowej, zwłaszcza lansowane przez niedojrzałych reżyserów. W grudniu 2023 prezes IPN rozpoczął lansowanie gry IPN (ten instytut bije rekordy samochwalstwa) pt. „Lotnicy – wojna w przestworzach”. Za pomocą tej gry niedojrzali IPN-owcy wmawiają młodzieży, przepraszam zacytuję niedorzeczną tezę, że “na podniebnych szlakach Europy wykuwali chwałę polskiego lotnictwa” piloci lotnictwa myśliwskiego oraz (tu kłania się lewicowa poprawność polityczna) “dzielne polskie kobiety z Pomocniczej Służby Powietrznej”.
Cała ta gra IPN-u jest jednym wielkim zakłamaniem prawdziwej historii. Czy na “chwałę polskiego lotnictwa” nie pracowali inni lotnicy niż tylko piloci? Czyżby “mniej dzielni” byli – zawsze pomijani – lotnicy lotnictwa bombowego? A mężczyźni z personelu obsługi naziemnej nie są godni pochwały? Czyżby “w wojnie w przestworzach” nie brali czynnego, znaczącego udziału lotnicy lotnictwa specjalnego, np. latający ze zrzutami do Polski?
IPN wybrał sobie dwanaście nazwisk, wokół których zbudował swoją fałszywą historycznie grę. Wśród nich nie ma nazwiska – co należy uznać za skandal – pilota Stanisława Kłosowskiego – choć spośród 17 tys. polskich lotników PSP w Wielkiej Brytanii był jedynym podoficerem oraz jednym z dziesięciu lotników odznaczonych Złotym Krzyżem Orderu Virtuti Militari. Był jednym z nielicznych dwukrotnie odznaczony brytyjskim Zaszczytnym Krzyżem Lotniczym (Distinguished Flying Cross). Ale dla polityków z IPN nie był bohaterem i nie zasługuje nawet na wzmiankę w opisie gry…
Nasza “pamięć historyczna” jest wypadkową rzeczywistych zasług oraz działań historyków i popularyzatorów. Jeśli te działania prowadzone są “z głową”, rzeczywiste zasługi nie są pomijane lecz utrwalane w naszej pamięci. Dlatego tak istotne jest połączenie dobrze pomyślanych narzędzi edukacyjnych z wiedzą ekspercką. IPN ma narzędzia a także – niestety – “ekspertów” od siedmiu boleści. Takich jak np. dr Krzysztof Tochman “od Cichociemnych”, który w okolicznościowej publikacji IPN – patrz “Rocznica pełna błędów” popełnia co najmniej 36 istotnych błędów, ale kolesie “po fachu” to przemilczają. “Ekspert”, który kłamliwie utożsamia Cichociemnych ze spadochroniarzami Akcji Kontynentalnej. Koledzy z IPN (by nie napisać wprost – koteria) zawsze się wspierają, nawet zadeptując prawdę historyczną. Taka jest “pamięć narodowa” w wydaniu IPN, czyli – niestety – dominująca pamięć historyczna w Polsce…
IPN jest na liście fałszerzy historii, bowiem do dzisiaj m.in. nie był w stanie pojąć, że nie było żadnego “kursu cichociemnego”, do dzisiaj nie był w stanie zauważyć Cichociemnych w obozach koncentracyjnych, łagrach i katowniach komuny – rzeczywistej skali represji niemieckich, sowieckich i “władzy ludowej” wobec Cichociemnych. IPN do dzisiaj nie dostrzegł Tadeusza Heftmana, rewelacyjnego “polish spy radia”, czy Polskich Wojskowych Warsztatów Radiotechnicznych. IPN do dzisiaj kłamie, jakoby zrzuty dla Armii Krajowej do Polski organizowało rzekomo SOE oraz jawnie, publicznie i bezkarnie bredzi, jakoby “sekcja polska [SOE] miała dużą autonomię w szkoleniu cichociemnych i przygotowywaniu zrzutów oraz dysponowała własnym systemem łączności z Krajem”.
Uświadomię pseudohistoryków z IPN – to nie “sekcja polska” miała autonomię, organizowała szkolenia, przygotowywała zrzuty oraz miała łączność z Krajem – to POLACY, a konkretnie Oddział VI (Specjalny) Sztabu Naczelnego Wodza. Od początku zrzuty organizował mjr dypl. Jan Jaźwiński – postać w IPN wciąż raczej nieznana…
Czyż obiektywnie ważąc zasługi Cichociemnych nie odnosimy wrażenia, że niektórych jakby pominięto? Dlaczego na uwagę IPN (także naszą) nie zasłużył sobie ppłk Stefan Ignaszak, pogromca rakiet V-2? Dlaczego historycy nie zauważają ppor Stefana Jasieńskiego, zamordowanego w Auschwitz, który rozpoznawał możliwość uratowania więźniów tego obozu przez AK? Dlaczego IPN do dzisiaj nie chce nawet uznać za uczestnika Powstania Warszawskiego Cichociemnego ppor. Edwina Schellera – Czarnego, odznaczonego przez Naczelnego Wodza Orderem Wojennym Virtuti Militari – „za wyróżniające się męstwo w akcjach bojowych podczas konspiracji i walk Powstania Warszawskiego”. Czyżby w mniemaniu IPN Naczelny Wódz dał Mu fałszywy order? Pytania można stawiać, ilustrują one jak bardzo nasza pamięć historyczna jest manipulowana, przekłamywana.
Pewnie wywołam kontrowersje, ale muszę to napisać – budzi we mnie co najmniej niesmak proceder budowania sławy na fałszywych lub zmanipulowanych “fundamentach”. Oto Cichociemna Elżbieta Zawacka – zasłużona kurierka KG AK, uznawana (podobnie jak kurier Jan Nowak – Jeziorański) za Cichociemnego (Cichociemną), żołnierza Armii Krajowej w służbie specjalnej. Fakt uznawania jej za Cichociemną nie budzi moich zastrzeżeń – to decyzja Cichociemnych, którzy zechcieli przyjąć Ją do swego grona. Zauważyć jednak należy, że była to sympatia nieodwzajemniona. Na początku Elżbieta Zawacka rzetelnie wyjaśniała – „cichociemną nie byłam, wykonałam tylko skok”, nawet podkreślała, że “była kurierem, a kurier w jej mniemaniu (…) był (…) kimś lepszym niż cichociemny.”
Gdy w przestrzeni publicznej upadła nierozsądna teza o “wyższości kuriera nad Cichociemnym” Elżbieta Zawacka otwarcie przyznawała się już do bycia “Cichociemną”, nawet jedyną. Obecnie fundacja Jej imienia wyraża zachwyt, że Clare Mulley w tytule i treści przygotowywanej książki nazywa Zawacką “agentem”. Pisałem o tym w artykule pt. Elżbieta Zawacka – Cichociemna czy agent?
W mojej ocenie działania autorki – pani Mulley oraz wspierającej ją Fundacji Generał Zawackiej ubliżają pamięci 315 Cichociemnych oraz fałszują historię. Cichociemni, w tym Zawacka, nie byli niczyimi agentami – byli żołnierzami Armii Krajowej w służbie specjalnej.
W krajach zachodnich pojawia się często – wynikająca z głupoty – narracja, jakoby Cichociemni byli “agentami SOE” (“polish SOE”). Nota bene, twierdzenie, iż Elżbieta Zawacka służąc w Armii Krajowej była rzekomo “agentką” obcego (niepolskiego) wywiadu czy obcych służb specjalnych (brytyjskiego SOE?) ubliża pamięci o Niej. Ale fundacja jej imienia jest zachwycona tym odrażającym kłamstwem – zapewne uważając, że nieważne jak mówią, byle po nazwisku. Gdyby na topie byli niepełnosprawni, być może okazałoby się, że Elżbieta Zawacka nie miała palca u nogi… Tworzenie kłamliwych mitów nie może jednak być zadaniem kogokolwiek, kto chce upamiętnić Cichociemnych.
Naszym podstawowym obowiązkiem jest przede wszystkim rzetelność w historycznej narracji.
Odpowiadając na pytanie tytułowe – który Cichociemny jest najlepszy? Odpowiem krótko – wszyscy! Cichociemni byli elitą, byli najlepszymi żołnierzami Armii Krajowej. Porównywanie ich wzajemnych dokonań – w celu znalezienia “superbohatera” – nie ma większego sensu. Nie sposób przeprowadzić takiej sprawiedliwej oceny, nie tylko dlatego, że musielibyśmy porównywać nieporównywalne. Także i dlatego, że obiektywnie wciąż niewiele wiemy o dokonaniach i zasługach wszystkich 316 Cichociemnych spadochroniarzy Armii Krajowej…
Ryszard M. Zając
7 stycznia 2024
Wynalazcy (alfabetycznie): Maksymilian Ciężki | Wacław Czerwiński | Leonard Danilewicz | Ludomir Danilewicz | Rudolf Gundlach | Ignacy Harski | Tadeusz Heftman | Juliusz Hupert | Zygmunt Jelonek | Józef Kosacki | Mirosław Kryszczukajtis | Stefan Lalewicz | Gwido Langer | Tadeusz Lisicki | Henryk Magnuski | Paweł Jan Nowacki | Zygmunt Oranowski | Jerzy Podsędkowski, 2 | Marian Rejewski, 2 | Witold Romer | Jerzy Różycki | Jerzy Rudlicki | Zbigniew Siedlecki | Stanisław Sochaczewski | Wacław Struszyński | Władysław Świątecki | Wacław Zajączkowski | zespół Biura Szyfrów, 2 | Henryk Zygalski |
Od II wojny światowej upłynęło już sporo czasu. Czas zaciera pamięć. Warto więc przypomnieć już prawie zapomnianych polskich wynalazców, których wkład w pokonanie hitlerowskich Niemiec był co najmniej tak samo istotny, jak rozpracowanie przez polski wywiad niemieckiej “Enigmy” oraz “broni odwetowej” V-1 i V-2. IPN o nich zapomniał. To niedopuszczalne, że my też o Nich zapominamy…
9 listopada to Europejski Dzień Wynalazcy – to dobra okazja, aby przypomnieć o kompletnie zapomnianych polskich wynalazcach. Tego nie dowiecie się z podręczników historii, nie uczą o tym w szkołach. Co jeszcze gorsze – praktycznie zapomnieli o Nich także historycy IPN oraz rozmaici badacze II wojny światowej 🙁
Uwaga – to nie jest post dla tych, którzy wciąż opowiadają kłamstwa, jakoby Anglicy “organizowali zrzuty dla Armii Krajowej” oraz rzekomo “szkolili Cichociemnych według standardów SOE”…
Wynalazek to nowatorskie, innowacyjne rozwiązanie jakiegoś problemu technicznego. Intelektualny wkład Polaków – inżynierów, techników, konstruktorów oraz wynalazców – w zwycięstwo aliantów nad Niemcami jest bardzo słabo znany. Złożyło się na to kilka przyczyn, głównie to, że ich działalność podczas wojny była ściśle tajna. Po wojnie, choć większość polskich wynalazków już przestała być tajna – nie miał kto o nich napisać. Nie mieli w tym żadnego interesu Brytyjczycy, chętnie przypisujący sobie cudze zasługi (wystarczy przypomnieć “Enigmę”). Milczała też o tym prl-owska propaganda, bo temat był oczywiście “politycznie niesłuszny”. Brytyjskie archiwa nie były od razu dostępne dla wszystkich, sporą część archiwaliów utajniono, z czasem też znikały różne archiwalne dokumenty, w tym zwłaszcza takie, które świadczyły o niezbyt chwalebnych postępkach brytyjskich władz w przeszłości.
Po transformacji ustrojowej 1989 tzw. “pierwszy niekomunistyczny rząd” Tadeusza Mazowieckiego niespecjalnie starannie dbał o polskie interesy. Nikt też nie zainteresował się tak odległym zagadnieniem jak polski wkład w zwycięstwo nad hitlerowskimi Niemcami. Pionierską, pierwszą solidną kwerendę w tym zakresie przeprowadzili dopiero w latach 2014-2015 pracownicy Centralnej Biblioteki Wojskowej im. Marszałka Józefa Piłsudskiego. w Warszawie. Należą się Im słowa najwyższego uznania i wdzięczność za wykonaną pracę. Wertowali dokumenty głównie w brytyjskim The National Archives, także w Instytucie Polskim i Muzeum im. gen. Sikorskiego w Londynie. Plon poszukiwań zaprezentowano podczas konferencji naukowej pt. Polska myśl techniczna w II wojnie światowej. W 70 rocznicę zakończenia działań wojennych w Europie. Podsumowaniem pionierskiej pracy była interesująca publikacja, a także m.in. oficjalna konstatacja:
Z korespondencji, analiz prawnych, opinii brytyjskich urzędników przebija smutna konstatacja, że podczas wojny władze londyńskie [Wielkiej Brytanii – RMZ] chętnie sięgały po wkład polskich i innych nie – brytyjskich naukowców, ale po jej zakończeniu nie poczuwały się do stosownego wynagrodzenia ich pracy.
W 2021 Instytut Historii Nauki PAN oraz IPN – dzięki pracy prof. Bolesława Orłowskiego – od lat upowszechniającego wiedzę nt. wkładu polskich naukowców oraz techników w rozwój światowej nauki i techniki, zrealizowali projekt pt. “Giganci nauki” m.in. pod patronatem Prezydenta R.P. Pana Andrzeja Dudy.
Prezes IPN dr Jarosław Szarek podkreślał wtedy na konferencji prasowej – “Ostatnie dwa i pół wieku naszych dziejów to nieustanne zmagania o wolne i niepodległe państwo. Ich uczestnicy zawładnęli społeczną świadomością. Ten obraz wymaga uzupełnienia o polski udział w rozwoju techniki i badań naukowych. Nasi rodacy stworzyli fundamenty wielu dziedzin współczesnych technologii. (…) Nie trafili do narodowego panteonu. IPN chce to zmienić. To oręż do promowania nowego wizerunku Polski na świecie…”
(…) to Polacy stworzyli fundamenty współczesnej elektroniki, podstawowy składnik nawozów sztucznych, najsłynniejszy radiotelefon świata – walkie-talkie, wykrywacz min używany przez wszystkie armie świata, bombę wodorową, pierwszy pojazd księżycowy, czy podstawy hologramu – to dzieła Jana Czochralskiego, Ignacego Mościckiego, Henryka Magnuskiego, Józefa Kosackiego, Mieczysława Bekkera czy Mieczysława Wolfke.
W ramach projektu wydano także – niestety dosyć chaotyczne – dodatki do czasopisma “Sieci” (patrz poniżej, pod artykułem). Niestety, jak łatwo sprawdzić, w efekcie tego projektu do narodowego panteonu nie trafili choćby najbardziej znaczący polscy wynalazcy, którzy wnieśli istotny wkład w zwycięstwo aliantów nad hitlerowskimi Niemcami… Niemało wynalazców pominięto, np. spośród 28 polskich wynalazców wymienionych w tym artykule IPN zauważył zaledwie trzech… Znowu o Nich zapomniano…
Niedawno, niestety tylko zdalnie, przejrzałem archiwalne dokumenty Oddziału Technicznego Sztabu Naczelnego Wodza, przechowywane w Instytucie Polskim i Muzeum im. gen. Sikorskiego w Londynie (zespół akt sygn. IPMS A.XII.69/1-6). Bardzo dziękuję za ogromną pomoc w tej kwerendzie Marcinowi Kunickiemu z facebookowej grupy Polskie Miejsca w Wielkiej Brytanii. Moja kwerenda z konieczności miała dosyć pobieżny charakter, jednak dzięki temu że mam również informacje z innych źródeł, pozwoliła ustalić najbardziej elementarne fakty.
Przede wszystkim podkreślę, iż polskie władze miały świadomość znaczenia wiedzy technicznej dla nowoczesnej armii. 28 lipca 1942 Naczelny Wódz wydał rozkaz L. 60/Z.S.S./42, w wyniku którego przeprowadzono w wojsku przegląd “personelu technicznego”, czyli żołnierzy z wykształceniem technicznym wyższym i średnim. Powołano też “Komisję dla sprawdzenia wykorzystania sił technicznych w wojsku”. M.in. częściowo dzięki sprawozdaniu tej Komisji mogę odświeżyć naszą pamięć o polskich wynalazcach oraz o ich wynalazkach.
Wojenne losy Polaków spowodowały, że w 1942 przebywało w Wielkiej Brytanii ok. 1,8 tys. polskich inżynierów i techników, w 1944 aż ok. 5,6 tys. polskich naukowców i inżynierów, w tym 4049 w Polskich Siłach Zbrojnych. Polskie władze zdecydowały o wsparciu aliantów (głównie Brytyjczyków) naszą innowacyjną myślą wynalazczą. Niestety, nie pomyślano ani o zabezpieczeniu polskich praw patentowych ani o godnym uhonorowaniu wynalazców i respektowaniu ich indywidualnych praw.
W listopadzie 1940 roku powstał Wojskowy Instytut Techniczny (WIT), powołany rozkazem Naczelnego Wodza z dnia 27 października 1940. Zlokalizowano go w obiekcie hotelu Vandon House przy Vandon Street 1 w Londynie (SW1H 0AH), w maju 1944 WIT przeniesiono na Stanhope Gardens 60/61. Instytut był placówką Oddziału Technicznego Sztabu Naczelnego Wodza, kierował nim płk Stefan Witkowski. WIT prowadził tajne prace naukowo – badawcze, także kierował polskich inżynierów i techników do pracy w brytyjskich placówkach Ministerstwa Zaopatrzenia (Ministry of Supply), Ministerstwa Produkcji Lotniczej (Ministry of Aircraft Production) oraz Admiralicji (Admiralty Signals adn Radar Estabilishment, wcześniej jako Signals Research and Development Establishment).
Polscy specjaliści pracowali m.in. w Arsenale w Woolwich, brytyjskim odpowiedniku niemieckiego Kruppa (materiały artyleryjskie, wybuchowe, amunicja), Broxbourne (broń ręczna i maszynowa), Fort Halstead, Cheshunt (uzbrojenie), Mill Hill, Portsmouth, Liverpool (łączność i elektrotechnika), Sheffield (płyty pancerne), Londyn (gazy i sprzęt przeciwgazowy), Eltham (balistyka). Specjaliści lotnictwa głównie w Royal Aircraft Establishment w Farnborough Aircraft and Armaments Experimental Establishment oraz w Airborne Forces Experimental Establishment, a także w Westland Aeroplane Co. Ponadto 121 oficerów i 11 podoficerów, inżynierów lub techników pracowało w ośrodkach konstrukcyjnych i doświadczalnych broni i amunicji oraz laboratoriach metaloznawczych, chemii wojennej, radiotechnicznych, konstrukcji specjalnych i in.
Pierwszym znaczącym efektem pracy Polaków w Wielkiej Brytanii było zapewne odtworzenie ponad 3 tysięcy rysunków technicznych udoskonalonej przez nas szwedzkiej armaty przeciwlotniczej 40 mm “Bofors”. Dzięki temu już w 1941 Brytyjczycy uruchomili jej produkcję, była najskuteczniejszą armatą przeciwlotniczą II wojny światowej. Drugim był prawdopodobnie prototyp działka przeciwlotniczego Polsten o kalibrze 20 mm. Wyprodukowane w Enfield działko było znacznie prostsze, lżejsze o około 14 kg oraz prawie sześciokrotnie tańsze niż używane przez Brytyjczyków działko Oerlikon. Wiadomo także, że Polacy dostosowali do potrzeb komandosów pistolety maszynowe Sten, Thompson, automatyczne Luga i Colt. Od razu także Brytyjczycy przeszli na lepszą – polską metodę produkcji płyt pancernych.
Podporządkowany WIT zespół polskich inżynierów pracował od 1940 w Polskiej Grupie Technicznej kierowanej przez kpt. inż. pil. Krzysztofa Dobrowolskiego. Niestety, nie zachowała się dokumentacja ich konstrukcji, wiadomo tylko, że pracowali nad zaporami balonowymi, reflektorami przeciwlotniczymi, sondą akustyczną (Direction and Distance Finding at Night between Planes), a nawet nad projektem jednomiejscowego samolotu myśliwskiego.
Niezależnie od tych ośrodków, od 1942 w Londynie funkcjonowała także polska Rada Akademicka Szkół Technicznych umożliwiająca pracę dydaktyczną i badawczą polskim uczonym, konstruktorom, technologom w zakresie techniki wojskowej. Ośrodkami życia naukowego były Londyn. Edynburg, Liverpool; od 1941 przy Uniwersytecie w Edynburgu działał Polski Wydział Lekarski, od marca 1943 Studium Prawno – Administracyjne na uniwersytecie St. Andrews w Szkocji, potem od kwietnia 1944 Polski Wydział Prawa w Oxfordzie, od 1942 przy uniwersytecie w Liverpoolu – Polska Szkoła Architektury. Polski wkład intelektualny w dorobek naukowy Wielkiej Brytanii był naprawdę imponujący.
Jak wiadomo z filmów o Jamesie Bondzie, wszystkie “szpiegowskie gadżety” wymyślał dla niego tajemniczy “Q”. Niezależnie od tajnych prac nad “typowymi” konstrukcjami dla wojska, trwały także wytężone prace nad innowacyjnymi konstrukcjami specjalnymi, zwłaszcza do działań sabotażowo – dywersyjnych. Podczas wojny brytyjska Special Operations Executive miała swoich “Q” głównie w ściśle tajnym ośrodku – Station IX, zlokalizowanym w rezydencji Frythe, w rejonie Welwyn (Hertfordshire).
O supertajnej działalności tego ośrodka SOE wciąż niewiele wiadomo, poza tym że tam powstały niezwykłe konstrukcje: m.in. pistolet Welrod oraz przeznaczony dla spadochroniarzy motocykl Welbike (prekursor późniejszej motorynki).
Jedyny egzemplarz tego motocykla został zrzucony do Polski 23 kwietnia 1944 na placówkę odbiorczą “Hipopotam” położoną 25 km na południowy zachód od dworca kolejowego Zamość, w pobliżu Zwierzyńca, kilkaset metrów od zabudowań gospodarczych leśniczówki Florianka. Celem 6 brytyjskich Halifaxów i 1 polskiego Liberatora było wsparcie materiałowe 9 Pułku Piechoty Legionów Armii Krajowej (OP 9), operującego na wzgórzach Roztocza i w lasach Puszczy Solskiej. Czy tam trafił Welbike i jak był wykorzystywany – nie udało mi się dotąd ustalić. Ale z całą pewnością wiadomo, że pomysł tego wynalazku narodził się w polskiej głowie.
Polskich “Q”, czyli wynalazców niezwykłych konstrukcji i rozwiązań technicznych – także do zastosowań specjalnych – było znacznie więcej, część z Nich związana jest z historią Cichociemnych. Oto niepełna ich lista:
Urodzony w Sosnowcu inżynier radiotechnik Tadeusz S. Heftman (1906-1995) był podczas wojny kierownikiem oraz głównym konstruktorem Polskich Wojskowych Warsztatów Radiowych (właśc. Polskich Wojskowych Warsztatów Radiotechnicznych) w Stanmore pod Londynem. Warsztaty produkowały radiosprzęt komunikacyjny do celów specjalnych, głownie tzw. “pipsztoki”, czyli polish spy radio – najlepsze wówczas radiostacje konspiracyjne do dalekosiężnej łączności, a także konspiracyjne anteny, tłumiące falę przyziemną wg. metody opatentowanej przez Stefana Manczarskiego (1899-1979).
Większość polskich “pipsztoków” miała brytyjskie oznaczenia MR-2, MR-3 angielskiej firmy Monitor Radio, Stechford, Birningham, była rozdzielana przez SOE, które współzarządzało PWWR. Przed wojną inż Tadeusz Heftman był konstruktorem Wytwórni Radiotechnicznej AVA, produkującej specjalny sprzęt radiołączności dla Oddziału II (wywiad) Sztabu Głównego WP. Wraz z zespołem firmy AVA współdziałał także w złamaniu niemieckiej maszyny szyfrującej “Enigma”. Więcej informacji – na stronie Tadeusz Heftman.
Cichociemny kpt. Mirosław Kryszczukajtis (1912-1944) w latach 1942 – 1943 był instruktorem sapersko – minerskim na szkoleniach dla kandydatów na Cichociemnych w w Audley End (STS 43), oficerem Oddziału VI (Specjalnego) Sztabu Naczelnego Wodza.
Był także autorem kilku wynalazków, udoskonalił m.in. tzw. ołówek czasu (time pencil), niemiecki detonator, który można było ustawić na czas od 10 minut do miesiąca i działał precyzyjnie nawet w skrajnych temperaturach. Po jego usprawnieniu ołówek był produkowany przez tajny ośrodek badawczy SOE, zwany “Sekcją X”; stał się kluczowym elementem narzędzi sabotażowych SOE. Podczas wojny wyprodukowano ok. 12 milionów “ołówków czasu”.
Stefan Lalewicz skonstruował aparat do szybkiej transmisji telegrafii, nadający znaki telegraficzne z użyciem papierowej taśmy oraz fotoelementów. Urządzeniu nadano kryptonim “Telma“. Pracował na nim m.in. Cichociemny Bronisław Czepczak-Górecki ps. Zwijak (1922-2001). Wspominał – “Prace polskich specjalistów nad konstrukcją i ulepszaniem urządzeń do szybkiej radiotelegrafii miały na celu zredukowanie wykrywalności w eterze przez skrócenie do minimum czasu nadawania (…). Szybka radiotelegrafia “Telma” miała być szansą względnie bezpiecznego nadawania z Kraju. W końcu lutego 1944 roku Iwanicki [dowódca plutonu łączności kpt. inż Andrzej Iwanicki – RMZ] poprosił mnie i Staszka Pietrusiewicza na rozmowę. Niezależnie od wykonywanych prac mieliśmy rozpocząć próby z “Telmą”. (Bronisław Czepczak-Górecki, Na szachownicy losu. Wspomnienia skoczka, s. 153, NCK Warszawa, 2017, ISBN 978-83-7982-281-2)
Cichociemny Bronisław Czepczak-Górecki wspomina, iż z prototypowego urządzenia nadawał ze strychu budynku gospodarczego przy kasynie, nieopodal bazy łączności “Mewa” Casa Bianca oraz Villa Rosa), zlokalizowanej w pobliżu Głównej Bazy Przerzutowej w Latiano – pomiędzy Latiano i Mesagne (Włochy). “Taśma papierowa, zadrukowana czarnym tuszem, nawinięta na wałek, przemieszczała się pod skupionym soczewką strumieniem światła. Światło odbite od taśmy, zebrane soczewką na fotokatodzie, było źródłem sygnału sterującego obwodem wyjściowym nadajnika. Taśmę szerokości 10 milimetrów, zadrukowaną znakami Morse’a nawijało się za pomocą zwijaka (stąd mój pseudonim) na bęben przystawki, na śrubie, po której przemieszczał się podczas nadawania. (…) Początek wałka oklejała tzw. “zebra” (mój drugi pseudonim dla Bazy) – pasek zadrukowany tylko “kropkami” – nadawana na żądanie celem dostrojenia urządzenia odbiorczego.” (Bronisław Czepczak-Górecki, Na szachownicy losu, s. 154-155)
“Telmę” produkowano w Wielkiej Brytanii i zrzucano do Polski w latach 1943 – 1944. Urządzenie umożliwiało niezwykle szybkie nadanie radiowej depeszy, zmniejszając do minimum ryzyko namiaru goniometrycznego. Po wojnie udoskonalono taki system nadawania w tzw. radiostacjach numerycznych nadających w taki sposób (do dzisiaj) komunikaty dla agentów wywiadu (także polskich).
W fundamentalnej pracy prof dr hab. Jacka Tebinki oraz dr hab. Anny Zapalec pt. Polska w brytyjskiej strategii wspierania ruchu oporu. Historia Sekcji Polskiej Kierownictwa Operacji Specjalnych (SOE) (tu recenzja tej książki) znalazłem m.in. interesującą informację: “Niektóre wynalazki polskie, jak zasobnik spadochronowy czy konstrukcje radiowe, zostały opatentowane przez polskie władze na uchodźstwie bądź wspólnie z Brytyjczykami” (s.514).
Informacja o opatentowaniu polskich zasobników zrzutowych nie była dla mnie zaskoczeniem. Dla bezmyślnych anglofilów zapewne będzie. Otóż przed wojną Polska była jednym z nielicznych państw na świecie, które przygotowywało się do organizacji wojsk powietrznodesantowych. Byliśmy w spadochroniarstwie jednymi z pierwszych – zanim pomyśleli o tym Brytyjczycy czy Amerykanie. Jeszcze przed wojną opracowaliśmy zasobniki zrzutowe do zrzucania dywersyjnego ekwipunku na spadochronach. Pisałem o tym w artykule Prekursorzy Cichociemnych. Wciąż idę tropem zasobników, jak na razie udało mi się ustalić, że produkowane były – według polskiego wzoru, z angielskimi “poprawkami” – w ośrodku zwanym Central Landing Establishment, będącym “jednostką techniczną” przy Central Landing School, czyli STS 51 Ringway w pobliżu Manchesteru. Produkowano tam kilka rodzajów zasobników oznaczonych jako np. Mark III CLE.
W połowie 1942 por. techn. Wacław Zajączkowski, oficer Uzbrojenia Stacji Lindholme wymyślił, zaprojektował i wykonał prototyp urządzenia “Ruchomy cel”, do szkolenia strzelających z odległości powyżej 200 jardów (ok. 190 m), z broni małokalibrowej do celu będącego w ruchu (samolot, czołg, żołnierz itp.). W ocenie dowódcy 305 Dywizjonu Bombowego, mjr pil. Kazimierza Śnieguli, urządzenie było niezwykle przydatne w szkoleniu strzeleckim, z każdej broni o kalibrze 0,22˝ – 0,5˝.
Wynalazek zainteresował władze angielskie, w firmie Rose Brothers Gainsborough zamówiono 12 kompletów trenażera dla wszystkich stacji Grupy Bombowej nr 184. Por. Zajączkowski wystąpił do Brytyjskiego Urzędu Patentowego aby uzyskać Provisional Patent Application, na żądanie brytyjskiego Ministerstwa Lotnictwa opracował zasady użytkowania urządzenia oraz interpretacji wyników strzelania z samolotowej wieżyczki strzelniczej z kbk kal. 0.22.
Pewnie każdy z nas widział na fotografiach oryginalny Excelsior Welbike (prekursor popularnej później motorynki), znany także pod nazwą parascooter. Według oficjalnej narracji, m.in. dostępnej w anglojęzycznej wikipedii, prototyp skonstruował “entuzjasta motocykli” Harry Lester, a wymyślił go Lt. Colonel John Dolphin. Wytropiłem, że jednak nie musi to być całkowicie zgodne z prawdą. Otóż Cichociemny Alfred Paczkowski ps. Wania w swojej książce “Ankieta cichociemnego” przedstawia interesującą relację, dotyczącą wizyty m.in. bryg. Colina Gubbinsa, dyrektora SOE ds. operacyjnych i szkoleniowych na “święcie spadochronowym”, czyli ćwiczeniach bojowych spadochroniarzy 4 BKS w rejonie Kingscraig nieopodal Elie (Wielka Brytania, Szkocja), z udziałem Naczelnego Wodza gen. Władyslawa Sikorskiego oraz zaproszonych gości, 23 września 1941.
Cichociemny Paczkowski wspominał – “Płk Sosabowski, jako mistrz ceremonii i gospodarz pokazu, przydzielił mnie na czas ćwiczeń do brygadiera Collina Gubbinsa, doradcy ministra Daltona, szefa SOE. (…) Gdy wsiadałem z brygadierem Gubbinsem do samochodu, Oranowski [kpt. Zygmunt Oranowski, oficer Oddziału VI (Specjalnego) Sztabu Naczelnego Wodza – RMZ] podbiegł do mnie z żądaniem, żebym wycyganił sto pięćdziesiąt funtów na warsztat doświadczalny. Zygmunt miał pomysł. Chciał wykonać motocykl składający się z dwóch części, przeznaczony do zrzutów. Pieniędzy nie mógł dostać od naszych władz. W drodze na żołnierski obiad, który czekał na nas w Leven w dowództwie Brygady, zacząłem rozmowę z brygadierem od tego, że nowoczesny spadochroniarz musi mieć motocykl Po dalszej mojej argumentacji wydawało mi się, że mówię do obrazu, ale na zakończenie brygadier zapytał: ile. Gdy usłyszał sumę, kiwnął głową i wkrótce załatwił czek na żądaną sumę.” (Alfred Paczkowski, Ankieta Cichociemnego, s. 106, IW PAX, Warszawa 1987, ISBN 83-211-0769-9)
Nie udało mi się ustalić, jakie był dalszy rozwój wydarzeń związanych z projektem kpt. Oranowskiego, ale nie ulega wątpliwości, że pomysł Welbike narodził się w polskiej głowie. Jedyny egzemplarz tego motocykla został zrzucony do Polski 23 kwietnia 1944 na placówkę odbiorczą “Hipopotam” położoną 25 km na południowy zachód od dworca kolejowego Zamość, w pobliżu Zwierzyńca, kilkaset metrów od zabudowań gospodarczych leśniczówki Florianka. Celem 6 brytyjskich Halifaxów i 1 polskiego Liberatora było wsparcie materiałowe 9 Pułku Piechoty Legionów Armii Krajowej (OP 9), operującego w na wzgórzach Roztocza i w lasach Puszczy Solskiej. Czy tam trafił Welbike i jak był wykorzystywany – to także wymaga ustalenia.
O sukcesie polskiego wywiadu oraz o pogromcach niemieckiej maszyny szyfrującej “Enigma” można przeczytać na tej stronie. Wbrew pozorom nie był to tylko sukces trójki młodych kryptologów, ale wynik pracy zespołowej, także m.in. specjalistów z Wytwórni Radiotechnicznej AVA, inżynierów: Leonarda i Ludomira Danilewiczów, Tadeusza Heftmana. Przede wszystkim zaś – efekt pionierskiego, nowatorskiego w skali światowej podejścia do dekryptażu przez polskie Biuro Szyfrów.
Wśród ogólnych zachwytów nad tym sukcesem jakoś umknął wielu fakt, iż “po drodze” do złamania “Enigmy” Polacy musieli dokonać kilku przełomowych wynalazków, czyli w sposób nowatorski, innowacyjny rozwiązać kolejne problemy techniczne. Pierwszym niewątpliwie istotnym było… odtworzenie oryginalnej “Enigmy” na podstawie fotografii oraz pomiarów wykonanych przez Ludomira Danilewicza (1905-1971) podczas tajnego przechwycenia “Enigmy” na warszawskim lotnisku Okęcie, prawdopodobnie w styczniu 1929.
Według relacji Mariana Rejewskiego (1905-1980) – W końcu 1927, lub może na początku roku 1928, nadeszła z Rzeszy Niemieckiej do Urzędu Celnego w Warszawie przesyłka mająca, według deklaracji, zawierać sprzęt radiowy. Przedstawiciel niemieckiej firmy domagał się bardzo usilnie zwrotu tej przesyłki do Rzeszy jeszcze przed odprawą celną, jako wysłanej omyłkowo z innym sprzętem. Jego nalegania były tak natarczywe, że wzbudziły czujność urzędników celnych, którzy zawiadomili Biuro Szyfrów Oddziału II Sztabu Głównego, instytucję zainteresowaną wszelkimi nowościami w dziadzinie radiosprzętu. A ponieważ była to przypadkowo sobota po południu, więc wydelegowani przez Biuro pracownicy mieli czas spokojnie sprawę zbadać. Skrzynię otworzono i przekonano się, że istotnie sprzętu radiowego nie zawierała, była w niej natomiast maszyna do szyfrowania. Maszynę bardzo dokładnie zbadano, po czym skrzynię znów starannie zamknięto. (Marian Rejewski – Jak matematycy polscy rozszyfrowali Enigmę, Wiadomości Matematyczne XXIII (1980), s. 1-28)
W ciągu kilku miesięcy zespół mgr Rejewskiego odtworzył połączenia wewnętrzne Enigmy i opracował jej “model matematyczny”. Na jego podstawie został skonstruowany “sobowtór” Enigmy, zresztą znacznie lepszy i wydajniejszy niż niemiecki oryginał. Praca ta została wykonana w Warszawskiej Wytwórni Radiotechnicznej AVA. Razem zbudowano 15 takich zrekonstruowanych maszyn “Enigma”. (Ppłk. dypl. inż. Tadeusz Lisicki – Historia i metody rozwiązania niemieckiego szyfru maszynowego “ENIGMA”, s. 5, Instytut Piłsudskiego w Londynie, Kolekcja akt Stefana Mayera, zespół nr 100, teczka nr 709/100/53)
Po “odtworzeniu” udoskonalonego “sobowtóra Enigmy” pojawiły się kolejne problemy, wymagające nowatorskich wynalazków. Było ich wiele, ale z pewnością do przełomowych należy zaliczyć: metodę rusztu, pozwalającą (do września 1938) obliczyć nastawienia wirników, ich kolejność oraz pary liter na łącznicy kablowej “Enigmy”, a także przybliżające do ostatecznego pokonania Enigmy: metodę zegarową Jerzego Różyckiego, cyklometr oraz bombę kryptologiczną Mariana Rejewskiego, płachty Henryka Zygalskiego. Ich wykonanie nie byłoby możliwe bez specjalistów z Wytwórni Radiotechnicznej AVA. Można o tym przeczytać na tej stronie.
Niejako w drodze do ostatecznego złamania “Enigmy”, zespół Biura Szyfrów skonstruował polska maszynę szyfrującą “LACIDA”. Przed wojną wyprodukowano jej 80 szt. Powstała według projektu Mariana Rejewskiego, jej nazwa była skrótem pierwszych liter nazwisk: ppłk. Gwido LAngera (1894-1948), szefa Biura Szyfrów por. Maksymiliana CIężkiego (1898-1951) oraz por. Leonarda DAnielewicza (1903-1976).
Po wybuchu wojny, depesze pogromców “Enigmy”, pracujących na nieokupowanym terenie Francji w ośrodku “Cadix” (Chateau des Fouzes w Uzes niedaleko Nantes), były przesyłane do Sztabu Naczelnego Wodza w Londynie po zaszyfrowaniu ich Lacidą. Polski wynalazek został udostępniony aliantom, m.in. opracowano tzw. francuski model, uwzględniający specjalne żądania francuskie, Amerykanie wykorzystali jego rozwiązania przy konstrukcji swojej maszyny M-209-3 (Dziennik Polski, 26 marca 1974).
Gen. Stanisław Sochaczewski (1877-1953) był autorem wynalazku – ćwiczebny karabin “The Swift Training Rifle”, służący do indywidualnego szkolenia strzelców wyborowych. Wyglądał jak karabyn używanym w służbie: brytyjski Lee Enfield Rifle czy American Service Rifle; miał taką samą wagę oraz wrażliwość języka spustowego. Cel na arkuszu kartkowym był odpowiednio zmniejszony, był tak samo trudny do trafienia jak na zwyklej strzelnicy. Wyniki strzelania były od razu widoczne dla strzelca oraz dla instruktora.
Wynalazek gen. Stanisława Sochaczewskiego kupili Brytyjczycy. Prezes firmy The Swlft Training Rifle Carpany Limited mjr J.Milner napisał do generała: “Jestem pewny, że będzie dla Pana dużą satysfakcją wiadomość, że karabin Pańskiego systemu został zaaprobowany i przyjęty przez rząd brytyjski, i jestem pewny, że wynalazek ten odegra dużą rolę w osiągnięciu zwycięstwa wspólnej idei”. Współcześnie nie ma nawet żadnej wzmianki o tym że był to wynalazek Polaka, Brytyjczycy przypisali sobie jego sukces, np. w wikipedii. Wynalazek gen. Sochaczewskiego był używany w armii brytyjskiej, czechosłowackiej, francuskiej, holenderskiej oraz norweskiej; w latach 1941 – 1945 przeszkolono ok. 1,4 mln żołnierzy. Dzięki niemu skrócono czas szkoleń strzeleckich z dziesięciu do zaledwie dwóch tygodni.
Kpt. Rudolf Gundlach (1892-1957) od 1934 kierował Biurem Badań Technicznych Broni Pancernej; podczas swej służby wynalazł pierwszy (jedyny) na świecie czołgowy peryskop odwracalny z pełnym (360°) polem widzenia. Wynalazek opatentował w Polsce, Wielkiej Brytanii, Francji oraz USA, od 1936 produkowany był we Lwowie. Po raz pierwszy zastosowano go w polskich czołgach TKS, TK3 i 7TP. Wynalazek udostępniono brytyjskiej firmie Vickers-Armstrong, która montowała go w czołgach Crusader, Churchill, Valentine, Cromwell.
Wkrótce wdrożono go także w USA, jako peryskop M6 w amerykańskich czołgach, m.in. M3/M5 Stuart, M4 Sherman. Po dostawach czołgów w ramach lend-lease do ZSRS, został skopiowany, następnie instalowany w sowieckich czołgach T-34, T-70, IS-1, potem także w niemieckich pojazdach Wermachtu. Po wojnie jako Peryskop Obserwacyjny MK-4 na wyposażeniu pojazdów LWP, był produkowany w Łódzkich Zakładach Kinotechnicznych. Autor wynalazku, jako jeden z nielicznych, wywalczył w sądzie wynagrodzenie.
Kompletnie zapomniany (napisałem od podstaw Jego biogram w Wikipedii) przedwojenny dowódca kompanii radiowywiadu, wpisany na “Sonderfahndungliste GB” (specjalny list gończy), znany jako “czarna lista Hitlera” – ppłk. dypl. inż. Tadeusz Lisicki (1910-1991), współuczestnik działań związanym z pokonaniem “Enigmy” był także jednym z autorów pionierskiego wynalazku. Wiosną 1939 mjr inż. Ignacy Harski (1896-1956) oraz kpt. inż. Tadeusz Lisicki (1910-1991) opracowali konstrukcję elektromagnetycznego wykrywacza. Po wybuchu wojny, pod koniec 1941 w Wielkiej wynalazek ostatecznie dopracował por. inż. Józef Kosacki (1909-1990). Wykrywacz opatentowano jako Mine Detector Polish Mark 1, był kilkakrotnie wydajniejszy. Użyty po raz pierwszy do oczyszczania pól minowych podczas bitwy pod El-Alamein w listopadzie 1942. Wprowadzony na wyposażenie brytyjskiej armii w 1944, używany aż do 1995.
Konstruktor przedwojennego (1937) prototypu pistoletu maszynowego ViS kalibru 0,45 inż. Jerzy Podsędkowski (1900-1962) jest jednym z nielicznych polskich wynalazców dostrzeżonych przez IPN w projekcie “Giganci nauki”. Pracował w Armament Design Department w Cheshunt, polski zespół pod jego kierownictwem skonstruował maszynowe działko przeciwlotnicze Polsten kalibru 20 mm. Było ono konstrukcją prawie sześciokrotnie tańszą oraz prostszą (119 zamiast 250 części) niż używane dotąd przez Brytyjczyków działko Oerlikon. Design Department Cheshunt i Royal Navy rozważały nadanie mu nazwy: Warsaw lub Polikon (Polish Oerlikon), przyjęto nazwę Polsten (Polish Sten). Od 1944 wyprodukowano ok. 50 tys. tych działek, były używane przez brytyjską marynarkę, w wojskach lądowych do lat pięćdziesiątych. Znacznie dłużej działko używane było w krajach trzeciego świata.
Inż. Jerzy Podsędkowski (1900-1962) pracując w Enfield (Middlesex), skonstruował tam w 1944 innowacyjny, kompaktowy półautomatyczny pistolet maszynowy MCEM-2 (Machine Carabine Experimental Model) kal. 9 mm. Wyróżniał się bardzo dobrym wyważeniem oraz celnością, ale był nadmiernie szybkostrzelny, co ograniczono do 600-700 strzałów na minutę, zwiększając masę zamka w wersji MCEM-6. Wersja ta powstała z udziałem wybitnego instruktora Cichociemnych w zakresie strzelectwa (m.in. point shooting) oraz spadochroniarza Akcji Kontynentalnej mjr Aleksandra Ihnatowicz-Świat.
Ten rewelacyjny małogabarytowy pistolet maszynowy uzyskał sześć brytyjskich patentów na rzecz Skarbu R.P. na uchodźstwie; produkowano go w Wielkiej Brytanii, Kanadzie, Indiach i Australii. Wynalazca w 1943 został odznaczony Orderem Imperium Brytyjskiego (Order of the British Empire). MCEM-2 zapoczątkował nową generację powojennych pistoletów maszynowych z magazynkami chwytowymi i teleskopowymi zamkami zamkowymi, m.in. czeskie pistolety Holeczek (Sa-23/25 9 mm oraz Sa -24/26 7,62 mm), CZ 23 do CZ 26, UZI, MAC-10, Steyr MPi 69, także izraelskie Uzi. Przedwojenny przełożony inż. Posędkowskiego prof. inż Piotr Wilniewczyc skonstruował w powojennej Polsce słynny pistolet maszynowy PM-63 RAK (Ręczny Automat Komandosa), który użytkowałem jako broń osobistą podczas służby w wojsku 🙂
Brytyjski film szkoleniowy “Village Clearing” z widocznym MCEM-2, 1953
Imperial War Museum, DRA 1078
Inż. Wacław Czerwiński (1902-1988) pilot i jeden z prekursorów polskiego szybownictwa był także wynalazcą. Przed wojną pracował jako główny konstruktor Podlaskiej Wytwórni Samolotów pod Białą Podlaską. Po wybuchu wojny, jako jeden ze specjalistów Polskiej Grupy Technicznej pracował w kanadyjskiej filii brytyjskiej firmy De Havilland. Dzięki nowatorskiej metodzie kształtowania przestrzennego na gorąco sklejki drzewnej uzyskano wytrzymałość elementów pozwalającą na zastąpienie nimi deficytowego aluminium w elementach samolotów NA-66 Harvard II, Anson, DH-98 Mosquito. Produkowano je w założonej w 1942 w Toronto firmie Canadian Wooden Aircraft Ltd. Wynalazek był udoskonaleniem przedwojennych rozwiązań stosowanych przez braci Konopackich, właścicieli innowacyjnej fabryki sklejki lotniczej w Mostach oraz zastosowanych w prototypie polskiego dwusilnikowego samolotu treningowego PWS-33 Wyżeł.
Inż. Władysław Świątecki (1893-1977) był autorem konstrukcji wyrzutników bombowych, opatentowanej w wielu krajach, które produkował przed wojną we własnej wytwórni w Lublinie. Po wybuchu wojny wynalazca udoskonalił swoją konstrukcję i zaprezentował ją Brytyjczykom. Od 1941 wyprodukowano ok. 165 tys. wyrzutników, instalowanych w angielskich bombowcach brytyjskich. W 1943 Jerzy Rudlicki (1893-1977) opracował wyrzutnik do bombardowań powierzchniowych z dużej wysokości, instalowano go w bombowcach amerykańskich B-17 Flying Fortress. Według niektórych źródeł inż. Świątecki był także wynalazcą nowatorskiego podnośnika do bomb lotniczych.
Kpt. inż Władysław Świątecki w piśmie z sierpnia 1940 do płk. Mieczysława Konarskiego z Inspektoratu Sił Powietrznych wskazywał również niektóre inne swoje projekty: zamki do bomb ciężkich i średnich, wyrzutniki do bombardowania z lotu nurkowego bombami ciężkimi, wyrzutniki łańcuchowe do większej ilości bomb, nawet automat bombardujący z częstotliwością do 30 bomb na sekundę.
Inż. chemik Witold Romer (1900-1967), pasjonat fotografii, przed wojną był członkiem Kapituły Seniorów Fotoklubu Polskiego, prowadził także Zakład Fotografii na Politechnice Lwowskiej. Po wybuchu wojny, od 1941 w Wielkiej Brytanii, pracował w laboratorium badawczym Kodaka oraz od 1943 kierował Research Section w Photographic Departament of Royal Aircraft Establishment w Farnborough. Efektem jego pracy wynalazczej jest m.in. innowacyjna kamera do nocnych zdjęć lotniczych, kompensująca ruch samolotu. Została wykorzystana podczas przygotowań do inwazji w Normandii.
Polacy byli autorami wielu supertajnych wynalazków “lotniczych”. Niestety, nie udało mi się dotrzeć do wszystkich informacji. Być może por. Tadeusz Lesser oraz ppor. Roman Lubański byli autorami wynalazku o nazwie: Fog Investigation and Dispersal Operation (FIDO) – do rozpraszania mgły, wykorzystywanym ponoć na brytyjskich lotniskach. Wybitni polscy specjaliści są prawdopodobnie autorami tajnych, specjalnych rozwiązań, które wykorzystano głównie w brytyjskim lotnictwie. Stefan Neumark (1897-1967) pracował nad rozwiązaniem istotnych problemów z aerodynamiki i mechaniki lotu, Wiktor Narkiewicz (1905-1985) oraz Karol Wójcicki (1905-) doskonalił silniki odrzutowe, Nikodem Dudziński (1907-1991) pracował nad żaroodpornością stopów aluminium, Zbigniew Oleński (1907-1970) oraz Tadeusz L. Ciastuła (1909-1979) skonstruowali bezpieczniejszą kabinę myśliwca Spitfire, Tadeusz Czaykowski wraz z Władysławem Fiszdonem (1912-2004) skutecznie usunęli niebezpieczne (powodujące drgania) konstrukcyjne wady myśliwców Typhoon i Tempest zwalczających niemieckie V-1.
Inż. Juliusz Hupert (1910-1955) jeszcze przed wojną opatentował nadajnik radiotelegraficzny z generatorem, od 1940 pracował w brytyjskiej Admiralty Signal and Radar Establishment nad morskimi systemami łączności. Po 14 listopada 1941,gdy niemiecki okręt podwodny U-81 zatopił brytyjski lotniskowiec HMS Ark Royal, praca jego zespołu badawczego otrzymała status “najwyższego pierwszeństwa”. Jedną z przyczyn zatopienia lotniskowca był bowiem brak łączności z brytyjskimi myśliwcami. To zaś spowodowane było niestabilną pracą okrętowego nadajnika. Wynaleziony przezeń stabilizator częstotliwości nadajników okrętowych zainstalowano na pancerniku HMS Anson, później także na innych brytyjskich okrętach wojennych.Wynalazca był także autorem pionierskich mikronadajników umożliwiających precyzyjną lokalizację wyposażonych w nie osób lub sprzętu. Po wojnie został wykładowcą na kilku amerykańskich uczelniach oraz uzyskał kilka patentów, m.in. radiowego systemu zdalnego sterowania.
W brytyjskim Admiralty Signal and Radar Establishment od sierpnia 1940 pracował także przedwojenny polski konstruktor, inżynier elektronik Wacław Struszyński (1904-1980). Efektem jego wynalazczej pracy była goniometryczna antena do radionamiernika HF/DF (Huff-Duff). Była swoistym “radarem U-Bootów”, umożliwiając zlokalizowanie niemieckich okrętów podwodnych, korzystających (po koniecznym wynurzeniu) z łączności radiowej wysokich częstotliwości. Antena uzyskała brytyjskie patenty nr 601096 i nr 603328, wyprodukowano ich ok. 3 tys., instalując na okrętach eskortujących konwoje. Urządzenie istotnie pomogło aliantom wygrać bitwę o Atlantyk.
Brytyjczycy podczas wojny cenili ten niezwykły polski wynalazek. Głównodowodzący brytyjskiej floty, admirał John L. Towey podkreślał – “Nie będzie przesadą stwierdzenie, że radiolokacja (R.D.F.) zrewolucjonizowała praktycznie całe podejście do wojny morskiej (…) powyżej przytoczone zdania zawierają najwyższe uznanie dla tych, którzy się przyczynili do zaprojektowania i zainstalowania morskich urządzeń radiolokacyjnych”. Po wojnie Anglicy zapomnieli o wynalazcy i jego konstrukcjach, ukrywając nawet jego dane w publikacjach…
Inżynier Henryk Magnuski (1909-1978) po ukończeniu Politechniki Warszawskiej, jak wielu późniejszych polskich wynalazców przed wojną pracował w Państwowych Zakładach Tele i Radiotechnicznych. 20 maja 1935 zgłosił do opatentowania swój wynalazek – “Urządzenie do szybkiego nawiązywania łączności radjotelegraficznej lub radjotelefonicznej”. 19 marca 1936 w Urzędzie Patentowym R.P. uzyskał patent nr 22972. Jak czytamy w opisie patentowym – “Przedmiotem wynalazku niniejszego jest urządzenie, które w chwili nadania sygnału zer stacji nadawczej zawiadamia obsługującego odbiornik za pomocą dzwonka lub innego sygnału, że stacja nadawcza jest czynna i należy odbierać korespondencję. Urządzenie powyższe ma zastosowanie przedewszystkiem tam, gdzie fala nadajnika lub odbiornika nie jest dokładnie określona (np. wskutek małej dokładności cechowania obwodów nadajnika lub odbiornika), tak że nie ma się pewności, że odbiornik jest dokładnie nastrojony na falę nadajnika”.
Wybuch wojny zastał go na szkoleniu w Nowym Jorku, uniemożliwiając powrót do Polski. W 1940 podjął pracę w amerykańskiej firmie Galvin Manufacturing Corporation (od 1947 pod nazwą Motorola). Skonstruował jedną z pierwszych opartych na modulacji częstotliwości radiostacji wojskowych SCR 536, następnie SCR-300FM, typu walkie-talkie. Wyprodukowano ok. 100 tys. takich radiostacji, używanych od 1943 na niższych szczeblach dowodzenia przez jednostki US Army, operujące w Europie oraz na Pacyfiku.
Wynalazca jest też autorem m.in. radiolatarni radarowej AN/CPN-6 dla US Navy, ułatwiającej samolotom powrót na lotniskowce przy ograniczonej widoczności. Po wojnie pozostał w USA, pracował m.in. nad mikrofalowymi stacjami przekaźnikowymi telefonii wielokrotnej, telewizji oraz transmisji danych, także nad systemem łączności troposferycznej Deltaplex I. Został dyrektorem ds. badawczych w koncernie Motorola, zdobył 30 patentów z zakresu radiokomunikacji. Jedna z katedr University of Illinois w Chicago nosi jego imię.
Inżynier radiotechnik Zygmunt Jelonek (1909-1994) ukończył Politechnikę Warszawską, od 1932 do wybuchu wojny pracował naukowo w Instytucie Radiotechnicznym (później pod nazwą Państwowy Instytut Telekomunikacyjny) w Warszawie. Po wybuchu wojny pracował w brytyjskim ośrodku badawczym Signal Research and Development Establishment w Christchurch. Skonstruował pionierski zespół radiowy WS Nr 10, będący ośmiokanałową dupleksową radiolinią telefoniczną.
Urządzenie wykorzystywało modulację impulsów oraz magnetron w nadajniku, miało zasięg ok. 50 mil (ok. 80 km). Umożliwiło wojskową łączność dowództwa z walczącymi oddziałami podczas inwazji w Normandii 6 czerwca 1944. Urządzenie WS10 uznano za najbardziej wydajny sprzęt łączności podczas II wojny światowej.
Prof. Paweł Jan Nowacki (1905-1979) urodził się w Berlinie w rodzinie polsko-niemieckiej, z Polską w sercu. W 1936 obronił doktorat z elektrotechniki na Politechnice Lwowskiej, później przeniósł się na Górny Śląsk, gdzie pracował m.in. w katowickich zakładach Siemensa. Po agresji Niemiec na Polskę odmówił współpracy z okupantem, uciekł do Wielkiej Brytanii. Kontynuował pracę naukową jako szef laboratorium Departamentu Radiowego Royal Aircraft Establishment w Farnborough, pracował nad ściśle tajnymi projektami z zakresu techniki radarowej, projektując, modelując, nadzorując wykonanie prototypów oraz przemysłowych wersji urządzeń radiolokacyjnych, instalowanych w samolotach Royal Air Force. Opublikował kilka ściśle tajnych prac naukowych oraz uzyskał co najmniej dwa patenty.
Por. pil. Zbigniew Siedlecki służył na stacji RAF w Jurby (wyspa Man), wykorzystując doświadczenia ze służby, wynalazł kombinezon ratunkowy zapewniający ochronę przed utratą temperatury ciała podczas utrzymywania się w morzu. Jak podkreślił w swoim piśmie do polskich władz – “dobrowolnie zrzekam się wszelkich dochodów, przysługujących mi jako projektodawcy w razie produkowania wymienionych artykułów dla potrzeb Rządu Rzpltj Polskiej (…)”.
Dodał także, że “oba projekty zostały opracowane, wyprodukowane bez korzystania przeze mnie z jakiejkolwiek pomocy z funduszów publicznych” oraz że opracowanie wynalazku zajęło mu “przeszło 8 miesięcy pracy, w czasie wolnym od zajęć i urlopów”. Doświadczalne i finalne wersje kombinezonu wykonały firmy: SIEBIE, GORMAN & Co Ltd, Davis Road, Tolworth, Surrey. Wynalazca opracował trzy wersje kombinezonu ratunkowego: ciężką (na zimę i surowy klimat), średnią (na strefę umiarkowaną) i lekką (na okres letni); miały one tą samą szczelność i zdolność utrzymywania się na wodzie, różniły się czasem utrzymywania ciepłoty ciała. Wersja ciężka umożliwiała przebywanie w wodzie o temperaturze ok. 7°C (bez odczuwania zimna) przez dłuższy czas, wersja średnia – do 7 godzin. Wynalazek 10 maja 1943 uzyskał brytyjski patent.
Podczas II wojny światowej wielu Polaków, kontynuując swoją przedwojenną pracę naukową i wynalazczą przekazało Wielkiej Brytanii szereg nowatorskich rozwiązań technicznych oraz wynalazków, bardzo nielicznym zapewniono z tego tytułu jakiekolwiek prawa oraz wypłacono gratyfikacje. Znacznie więcej polskich wynalazków zostało bezpardonowo przejętych (czytaj: przywłaszczonych) przez Brytyjczyków. Nota bene, związani umową z Amerykanami, przekazywali je także Amerykanom – nie pytając wynalazców o zgodę.
Już w lipcu 1942 kpt. Władysław Świątecki sporządził dla polskiego rządu, 11 – stronicową notatkę ws. procederu “przejmowania” polskich wynalazków. Wskazywał, że częstym mechanizmem było np. wydawanie tzw. patentu tajnego, zgodnie z przepisami King`s Regulation. Oznaczało to wprost zarekwirowanie wynalazku na potrzeby brytyjskiej machiny wojennej, także przekazanie go Stanom Zjednoczonym na podstawie umowy międzysojuszniczej.
W 1942 rząd Sikorskiego podjął starania, aby uzyskać kontrolę prawną nad polskimi wynalazkami wykorzystywanymi przez Brytyjczyków. W odróżnieniu jednak od Czechów (którym się to udało) nie powstał polski urząd rejestrujący wynalazki Polaków. Międzyrządowe rozmowy – w części wskutek nieudolności rządowych negocjatorów – zakończyły się fiaskiem. Brytyjczycy obawiali się (słusznie), że polski dorobek wynalazczy mógłby obniżyć kwotę należną Wielkiej Brytanii z tytułu polsko-brytyjskiej umowy pożyczkowo – dzierżawnej (Lend-Lease), m.in. kredytów na utrzymanie Polskich Sił Zbrojnych pod dowództwem brytyjskim.
Po wojnie polskie wynalazki ostatecznie “przejęła” Wielka Brytania, która nie chciała przekazać praw do nich marionetkowemu “rządowi polskiemu” zmajstrowanemu przez Stalina. Oczywiście żaden z uzależnionych od sowietów rządów powojennej Polski nie był w stanie w tej sprawie cokolwiek nowego wynegocjować z Brytyjczykami. Niestety, po odzyskaniu niepodległości, sprawą nie zainteresował się też żaden rząd wolnej Polski. Ostatecznie zatem nie tylko zapłaciliśmy Brytyjczykom za to, że im wojskowo pomagaliśmy – ale także dodatkowo Anglicy przywłaszczyli sobie prawa do licznych polskich wynalazków. Oczywiście przypisali sobie ich autorstwo, nazwiska wielkich Polaków – wynalazców zatarły się w ludzkiej pamięci… 🙁
Do pobrania dodatki historyczne IPN (pdf):
(kliknij aby pobrać) – 1/2021 | 2/2021 | 3/2021 | 4/2021 | 5/2021 | 6/2021 | 7/2021 | 8/2021 | 9/2021 | 10/2021
Historia złamania niemieckiej maszyny szyfrującej “Enigma” jest związana z historią Cichociemnych. Otóż w ścisłym gronie kilku osób – pogromców “Enigmy” jest inż. Tadeusz Heftman – współkonstruktor “sobowtórów Enigmy” (wersji wojskowej), konstruktor radiostacji dla Cichociemnych oraz Sztabu Naczelnego Wodza.
Warto też zauważyć, że radiowywiad podlegał szefowi polskiego wywiadu i kontrwywiadu, płk dypl. Stefanowi Mayerowi. Podczas II wojny św. był szefem polskiej szkoły wywiadu (w Londynie, później w Glasgow), szkolił m.in. Cichociemnych ze specjalnością w wywiadzie.
Spis treści:
Walka o złamanie kodu “Enigmy” toczyła się pomiędzy polskim Biurem Szyfrów a niemieckim “Schiffrierstelle”. Polacy odnosili w niej kolejne zwycięstwa – aż do tego najważniejszego. Ich praprzyczyną był respekt wojskowych władz II R.P. wobec osiągnięć nauki i techniki oraz nowatorska koncepcja podejścia do dekryptażu przez Biuro Szyfrów.
Od 1933 funkcjonował Komitet Doradczo-Naukowy, skupiający przedstawicieli Sztabu Głównego Wojska Polskiego, biura organizacyjnego armii Ministerstwa Spraw Wojskowych oraz wybitnych naukowców z różnych dziedzin nauki i techniki. Zagadnieniami szyfrowania i deszyfrażu wiadomości zajmował się Wydział Wojskowy Państwowego Instytutu Telekomunikacyjnego, kierowany przez prof. Janusza Groszkowskiego. Bezpośrednio kryptologią zajmował się w tym wydziale Oddział Radiotechniki Wojskowej, kierowany przez dr inż. Tadeusza Lisickiego.
Polscy kryptolodzy czytali szyfry sowieckie co najmniej od sierpnia 1919; szyfry niemieckie jeszcze wcześniej, od listopada 1918. Rozszyfrowywanie sowieckich depesz jeszcze tego samego dnia umożliwiło nam wygranie wojny polsko – bolszewickiej. Naczelne Dowództwo miało więc pełną świadomość, jak ważna jest praca kryptologów.
“Enigmę” wynalazł dr inż Arthur Scherbus, niemiecki wynalazca z Dusseldorfu. Początkowo gwarantowała niemieckim firmom zachowanie tajemnicy handlowej. Już kilka lat po zakończeniu w listopadzie 1918 pierwszej wojny światowej niemiecka Reischwehra rozpoczęła szyfrowanie maszyną “Enigma” wiadomości przekazywanych radiowo. W 1926 wprowadzono ją do Kriegsmarine (marynarki), od 15 lipca 1928 do Wehrmachtu (wojsk lądowych), od 1 sierpnia 1935 do Luftwaffe (lotnictwa). Dwa lata później wprowadzono “Enigmę” do policji oraz SD (Sicherheitsdienst des Reichsführers SS, pol. Służby Bezpieczeństwa Reichsführera SS).
Nowe, maszynowe sposoby szyfrowania niemieckich depesz uniemożliwiły polskiemu wywiadowi ich odczytywanie. Zawiodły dotychczasowe metody kryptologiczne, polegające na wyłapywaniu przez lingwistów prawidłowości wynikających z cech danego języka oraz wyliczeniach statystycznych (np. częstotliwość występowania danej litery). W 1928 zakupiono “Enigmę” w wersji handlowej, ale nie pomogło to w złamaniu szyfru. Podjęto wówczas strategicznie istotną, genialną decyzję, która później umożliwiła aliantom wygranie II wojny światowej. Postawiono wyszkolić jako kryptologów wolnych od rutyny, młodych, zdolnych matematyków. To było nowatorskie podejście w historii światowej kryptologii – prawdopodobnie z inicjatywy kpt. Maksymiliana Ciężkiego. Warto zauważyć, że Niemcy nakazali swoim matematykom w komórkach kryptologicznych sprawdzenie możliwości matematycznego złamania “Enigmy”. Niemieccy matematycy obliczyli gigantyczną liczbę kombinacji elementów szyfru, zapewniając że wobec jej ogromu złamanie jest w praktyce niemożliwe..
Enigma. Mamy nowiny – polsko-brytyjsko-francuski film dokumentalny
scenariusz i reżyseria: Norbert Rudaś
W roku akademickim 1928/29, ówczesny szef Biura Szyfrów mjr Franciszek Pokorny zaproponował wybitnemu matematykowi, prof. Zdzisławowi Krygowskiemu z Uniwersytetu Poznańskiego, zorganizowanie tajnego kursu kryptologicznego w kierowanym przezeń Instytucie Matematyki. Prof. Krygowski wytypował do udziału w nim ok. 20 swych najlepszych studentów, perfekcyjnie znających język niemiecki. Kurs trwał od stycznia do maja 1929, uczestniczyło w nim 26 wyselekcjonowanych osób. Zajęcia prowadzono wieczorami, dwa razy w tygodniu, w pomieszczeniach uczelni (obecnie obiekt Collegium Historicum Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza). Wykładowcami na kursie byli mjr Franciszek Pokorny, jego zastępca i szef referatu kpt. Maksymilian Ciężki oraz przyjaciel ich obydwu, kryptolog inż Antoni Palluth.
Po zakończeniu kursu, z grupy uczestników wybrano 8 najlepszych. Był wśród nich Marian Rejewski, młodszy asystent w Instytucie Matematycznym prof. Krygowskiego, który kursu jednak nie ukończył (z powodu wyjazdu). Zatrudniono ich w poznańskiej ekspozyturze Biura Szyfrów. Według relacji Henryka Zygalskiego, w 1931 na poznańskim kursie dla kandydatów na szyfrantów wśród wykładowców byli m.in. Maksymilian Ciężki oraz Antoni Palluth; wśród słuchaczy m.in. Marian Rejewski oraz Jerzy Różycki.
Po likwidacji ekspozytury poznańskiej, we wrześniu 1932 trójka najlepszych z najlepszych: Marian Rejewski, Henryk Zygalski, Jerzy Różycki podjęła pracę w Referacie Szyfrów Niemieckich (BS-4) Biura Szyfrów Oddziału II, w Pałacu Saskim w Warszawie. Mieli tam do dyspozycji “czarny pokój”, a ściślej – pokój za czarną kotarą. Łamali szyfry ręczne, ale ich głównym zadaniem było złamanie maszynowego szyfru “Enigmy”. Najpierw złamali kod morski używany przez niemiecką Kriegsmarine. Prace radiowywiadu prowadzono pod kryptonimem “Wicher”.
Karol Nawrocki – Sukces, który skrócił wojnę
Witold Sobócki – Klucz do Enigmy, Nie tylko matematycy
w: “Enigma” bez tajemnic, dodatek IPN “Gazeta Polska”, 19 października 2022
“Enigma” jest przenośną maszyną elektromechaniczną z kilkoma wirnikami do szyfrowania wiadomości. Część mechaniczna to 26 znakowa alfabetyczna klawiatura, zestaw od trzech do ośmiu wirników obracających się na jednej osi oraz mechanizm ich obrotu po każdym naciśnięciu klawisza klawiatury. Każdy wirnik miał ruchome ebonitowe pierścienie z 26 literami. Skrajny lewy był nieruchomym, tzw. wirnikiem odwracającym (Umkehrwalze).
Część elektryczną tworzą m.in. stałe i ruchome łącza i styki klawiatury oraz wirników a także łącznica kablowa. Wędrujący skomplikowanym połączeniem sygnał elektryczny zamieniał literę wybraną na klawiaturze na literę szyfrogramu, wyświetlaną (później drukowaną) na odpowiednim panelu maszyny.
Maszyna szyfrująca “Enigma” była urządzeniem stosującym tzw. szyfr podstawieniowy. Literę alfabetu tekstu otwartego zamieniała na jedną z 26 liter alfabetu w tekście szyfrowanym. “Sposób działania Enigmy, można w przybliżeniu objaśnić, porównując ją do elektrycznej maszyny do pisania, z tym, że zamiast czcionek po naciśnięciu klawiszy, zapalały się światełka, oznaczające litery. [Później dodano małą drukarkę Schreibmax, którą montowano zamiast panelu ze światełkami, drukowała tekst na wąskiej taśmie papierowej – przyp. RMZ].
Obsługa składała się z dwu ludzi [przy zastosowaniu Schreibmax z jednej osoby – przyp. RMZ], jeden wybijał na klawiszach tekst otwarty, drugi pisał szyfrogram, odczytując litery w okienkach. Przy naciśnięciu np. klawisza “C” zapalało się światełko (żaróweczka) w okienku z literą “T”, ale przy powtórnym naciśnięciu klawisza “C” zmieniały się wewnętrzne połączenia elektryczne i zapalała się juz inna litera na przykład “F”. (ppłk. dypl. inż. Tadeusz Lisicki – Historia i metody rozwiązania niemieckiego szyfru maszynowego “ENIGMA”, s.3-4)
Szyfr taki nazywa się szyfrem podstawieniowym. Pomiędzy okienkami a klawiszami znajdowało się coś w rodzaju łącznicy telefonicznej, gdzie przy pomocy wtyczek, można było zmieniać połączenia prowadzące do trzech bębenków [wirników – RMZ] z kontaktami [później liczbę wirników zwiększono – przyp. RMZ]. Bębenki [wirniki – RMZ] te przy każdorazowym naciśnięciu klawisza przekręcały się, zmieniając w skomplikowany sposób, obwody elektryczne, pomiędzy klawiszami a żaróweczkami.
Klawiszy było 26 (tylko litery) i ilość możliwych kombinacji połączeń pomiędzy nimi a okienkami przez urządzenie szyfrujące wyrażała się liczbą 70 cyfrową. Niemcy okresowo zmieniali miejscami bębenki [wirniki – RMZ], w późniejszych modelach ilość ich została powiększona z trzech do pięciu [jeszcze później do ośmiu – przyp. RMZ] oraz nastawienia wewnętrznych połączeń każdego bębenka [wirnika – RMZ] i połączenia wtyczkowe.
Tak szyfrant, jak i deszyfrant, używali tych samych maszyn jednakowo ustawionych i rozpoczynali szyfrowanie i deszyfrowanie indywidualnego klucza każdego telegramu z góry narzuconej pozycji wyjściowej bębenków [wirników – RMZ]. Klucz do każdego telegramu był szyfrowany dwukrotnie, co było kardynalnym błędem i ułatwiło “złamanie” szyfru”. (T. Lisicki, Historia… s. 3-4)
Klucz szyfrujący “Enigmy” składał się z kilku części. Pierwsza oznaczała kolejność (Walzenlage) umieszczenia na osi wirników szyfrujących (Chiffriewalzen). Druga ustawienie pierścieni wirników (Ringstellung). Trzecia kolejność połączeń wtyczkowych (Steckerberbindungen). Dwa ostatnie elementy klucza to ustawienie maszyny do pozycji zasadniczej, rozpoczynającej szyfrowanie (Grundstellung) oraz indywidualny klucz szyfranta dla każdej depeszy (Spruchschsohlussel).
“Do pokonania “Enigmy” nie wystarczała wiedza matematyczna nabyta na studiach uniwersyteckich, czy istniejąca w podręcznikach. Należało rozwinąć pewne działy wyższej matematyki, a przede wszystkim teorii grup, a właściwie jej części zwanej grupami permutacji. Mgr Rejewski opracował nowe twierdzenie matematyczne “iloczynu permutacji”. Twierdzenie to, dla czystej matematyki nie było zbyt ważne, natomiast dla rozwiązania Enigmy miało znaczenie zasadnicze.” (T. Lisicki, Historia… s. 3-4). Było to twierdzenie z zakresu kombinatoryki mechanicznej; złamanie teoretycznych podstaw szyfru “Enigmy” było wstępem do praktycznego odczytywania szyfrowanych nią depesz.
Całkowita liczba możliwych ustawień tylko samej łącznicy kablowej wynosi aż 532 985 208 200576 jednak ta teoretyczna możliwość nie była wykorzystywana, bo niemieckie przepisy przewidywały wykorzystanie 10 kabli w łącznicy kablowej, co dawało 150 738 274 937 250 możliwych ustawień. Liczba wszystkich możliwych połączeń “Enigmy” wynosi 50.329.146.112.605.635.584.000 do trzeciej potęgi x 7.905.875.085.625 x 100.391.791.500. Ta astronomiczna liczba powoduje, że odtworzenie właściwych połączeń (odszyfrowanie) metodą prób i błędów jest niemożliwe. Szyfrowanie “Enigmy” z punktu widzenia matematyki jest wynikiem permutacji, czyli funkcji wzajemnie jednoznacznego przekształcania pewnego zbioru na siebie. Prościej to ujmując – ustawianiem elementów zbioru w określonej kolejności. Wynik tej operacji matematycznej można wyrazić równaniem
E=PRMLUL-1 M-1 R-1 P-1
Jerzy Gawinecki, Kamil Kaczyński – “Enigma”, nauka, kryptologia
w: Polska myśl techniczna w II wojnie światowej
w 70 rocznicę zakończenia działań wojennych w Europie. Materiały pokonferencyjne.
Centralna Biblioteka Wojskowa, ISBN 978-83-63050-28-3, Warszawa 2015, s. 53-65
W 1928, utworzono spółkę, z kapitałem zakładowym 7 tys. zł, pod nazwą Wytwórnia Radiotechniczna AVA. Jej założycielami byli: oficer Sztabu Głównego WP inż. Antoni Palluth (podczas wojny polsko-bolszewickiej prowadził podsłuch radiostacji sowieckich) oraz b. starszy majster wojsk łączności Edward Fokczyński, ponadto uzdolnieni inżynierowie: bracia Ludomir i Leonard Danilewiczowie. Nazwę firmy utworzyły połączone elementy krótkofalarskich znaków wywoławczych braci Danilewiczów (TPAV) oraz inż. Pallutha (TPVA).
Kierownikiem technicznym w spółce został Tadeusz Heftman, także wielbiciel radia oraz krótkofalarstwa. Podobnie jak bracia Danilewiczowie urodził się w Sosnowcu, razem uczyli się w liceum Staszica. Niejawnym udziałowcem spółki był Sztab Główny WP. Początkowo siedzibą firmy był mały warsztat radiotechniczny Edwarda Fokczyńskiego w Warszawie, przy ul. Nowy Świat 43. Później przeniosła się do większego lokalu pod numerem 34. Po pięciu latach działania, w 1936 AVA wybudowała na siedzibę firmy własny obiekt (o powierzchni ok. 800 m.kw.) przy ul. Stępińskiej 25. Jak zauważa ppłk. dypl. inż. Tadeusz Lisicki:
“Wytwórnia radiotechniczna AVA prawie od czasu swego powstania była głównym dostawcą sprzętu radiowego i specjalnego dla Sztabu Głównego i odegrała znaczną rolę w rozwiązaniu “Enigmy”.
Tadeusz Lisicki – AVA (maszynopis / rękopis)
w zbiorach Centrum Szkolenia Łączności i Informatyki w Zegrzu, sygn. K 1074
Krzysztof Dąbrowski – W kręgu zakładów AVA
w: Polska myśl techniczna w II wojnie światowej
w 70 rocznicę zakończenia działań wojennych w Europie. Materiały pokonferencyjne.
Centralna Biblioteka Wojskowa, ISBN 978-83-63050-28-3, Warszawa 2015, s.117-126
Pierwszy egzemplarz “Enigmy” (w wersji handlowej) polski wywiad skopiował prawdopodobnie w styczniu 1929, w niecałe dwie doby, po tajnym przechwyceniu niemieckiej przesyłki na lotnisku Okęcie. Ludomir Danilewicz maszynę rozebrał na części, zrobił ich fotografie oraz pomiary, po zmontowaniu maszynę dostarczono do niemieckiego adresata.
Według relacji Mariana Rejewskiego – W końcu 1927, lub może na początku roku 1928, nadeszła z Rzeszy Niemieckiej do Urzędu Celnego w Warszawie przesyłka mająca, według deklaracji, zawierać sprzęt radiowy. Przedstawiciel niemieckiej firmy domagał się bardzo usilnie zwrotu tej przesyłki do Rzeszy jeszcze przed odprawą celną, jako wysłanej omyłkowo z innym sprzętem. Jego nalegania były tak natarczywe, że wzbudziły czujność urzędników celnych, którzy zawiadomili Biuro Szyfrów Oddziału II Sztabu Głównego, instytucję zainteresowaną wszelkimi nowościami w dziadzinie radiosprzętu. A ponieważ była to przypadkowo sobota po południu, więc wydelegowani przez Biuro pracownicy mieli czas spokojnie sprawę zbadać. Skrzynię otworzono i przekonano się, że istotnie sprzętu radiowego nie zawierała, była w niej natomiast maszyna do szyfrowania. Maszynę bardzo dokładnie zbadano, po czym skrzynię znów starannie zamknięto. (Marian Rejewski – Jak matematycy polscy rozszyfrowali Enigmę, Wiadomości Matematyczne XXIII (1980), s. 1-28)
“W ciągu kilku miesięcy zespół mgr Rejewskiego odtworzył połączenia wewnętrzne Enigmy i opracował jej “model matematyczny”. Na jego podstawie został skonstruowany “sobowtór” Enigmy, zresztą znacznie lepszy i wydajniejszy niż niemiecki oryginał. Praca ta została wykonana w Warszawskiej Wytwórni Radiotechnicznej AVA. Razem zbudowano 15 takich zrekonstruowanych maszyn “Enigma”. (T. Lisicki, s. 5)
Kiedy Polacy szykowali się do złamania “Enigmy”, Niemcy aż do października 1934 nieustannie ją udoskonalali. Droga do ich pokonania była długa i kręta. Referat Szyfrów Niemieckich polskiego Biura Szyfrów kupił handlową wersję Enigmy, różniącą się znacznie od wersji wojskowej. Zebrano sporą ilość niemieckich radiotelegramów, szyfrowanych “Enigmą”. Przechwyciły je polskie radiostacje podsłuchowe: nr 5 w Starogardzie, nr 4 w Poznaniu i nr 3 w Krzesławicach k. Krakowa. Ok. 50 szt. urządzeń do radiopodsłuchu, tj. odbiorniki CW1-4, wyprodukowała w latach 1934-1939 Wytwórnia Radiotechniczna AVA.
Analizując zebrane niemieckie szyfrogramy, zespół Rejewskiego opracował tzw. teorię cyklów, wykorzystującą fakt dwukrotnego szyfrowania klucza depeszy. Dzięki niemu było wiadomo, że muszą istnieć zależności pomiędzy pierwszymi sześcioma literami depeszy, definiującymi ów klucz.
W październiku 1931 francuski wywiad złowił do współpracy Hansa-Thilo Schmidta, młodszego brata Rudolfa Schmidta z niemieckiej “Chiffrierstelle”. Pracował w biurze szyfrów niemieckiego Reichswehrministerium. Sprzedawał informacje, m.in. pozwalając po kryjomu fotografować dokumenty wykradzione bratu. Francuzi nadali mu kryptonim “Asche”. Zwerbował go francuski agent Rudolf Stallman, niemiecki bywalec kasyn. Asche dziewiętnaście razy przyjeżdżał do różnych miejsc Europy, na ogół do miasteczek w pobliżu niemieckiej granicy. Francuskiemu wywiadowi Deuxieme Bureau sprzedał m.in. zdjęcia wojskowej wersji “Enigmy”, opis sposobu używania “Enigmy”, instrukcję posługiwania się kluczami szyfrującymi oraz tablice miesięczne kluczy. Ujawnił to po wojnie kpt./gen. Gustave Bertrand, wówczas oficer łącznikowy pomiędzy radiowywiadem francuskim i polskim.
Bertrand 8 grudnia 1931 przekazał kopie pozyskanych niemieckich dokumentów do Polski; przyjęli je od niego Gwido Langer oraz Stefan Mayer. Wcześniej dał je brytyjskim kryptologom. Przyspieszyły złamanie “Enigmy”, ale potrafili je wykorzystać tylko Polacy. Nie potrafili ich użyć do dekryptażu Francuzi oraz Brytyjczycy. Polacy jako jedyni uzyskali też cenny sygnał od naszego agenta w sekcji radiowej jednej z jednostek Luftwaffe. Raportował, że przed wybuchem wojny Niemcy wprowadzą do “Enigmy” dwa dodatkowe wirniki szyfrujące. Kiedy 15 sierpnia 1938 polski wywiad zauważył istotną zmianę szyfrowania, było jasne że wojna niebawem wybuchnie.
Posiadanie sobowtóra wojskowej wersji “Enigmy” oraz znajomość zasad jej funkcjonowania i sposobów użycia nie rozwiązywały podstawowego problemu. Fundamentalne było bowiem pytanie – jak poznać nastawienia maszyny oraz indywidualne klucze każdej radiodepeszy? Klucz tworzyły: nastawienia wirników, ich kolejność oraz pary liter na łącznicy kablowej. Problem odnalezienia klucza utrudniały okresowe zmiany (najpierw co 3 miesiące, później aż trzy razy dziennie!) początkowych ustawień wirników oraz połączeń.
Ustawienia te polscy kryptolodzy najpierw obliczali ręcznie, tzw. metodą rusztu. Stosowano ją do 15 września 1938, bazowała na założeniu, że na łącznicy kablowej zamienionych jest tylko sześć par liter, a pozostałe czternaście nie. Potem Różycki wymyślił metodę zegarową, pomagającą ustalić który wirnik maszyny jest danego dnia na prawej skrajnej pozycji. Jeszcze później Rejewski wymyślił cyklometr, a potem tzw. bombę kryptologiczną. Gdy Niemcy wprowadzili kolejne zmiany w szyfrowaniu, Zygalski wymyślił tzw. płachty. Te pomocnicze urządzenia do złamania “Enigmy” wyprodukowała wytwórnia AVA.
składał się z dwóch zestawów wirników “Enigmy” i pomagał obliczyć długość i liczbę cykli permutacji generowanych przez “Enigmę”. Każda z 17 576 pozycji połączeń maszyny mogła mieć sześć możliwych sekwencji wzajemnego ustawienia wirników, co dawało 105 456 ustawień ogółem.
Opracowanie pierwszego katalogu połączeń zajęło trzem matematykom ponad rok. Ale dzięki tej pracy, od 1935 polscy kryptolodzy znajdowali klucz dzienny “Enigmy” w zaledwie ok. dwadzieścia minut. Od listopada 1937 Niemcy zmienili metodę szyfrowania tzw. wirnikiem odwracającym, co spowodowało konieczność ponownego opracowania katalogu połączeń.
była unikalnym urządzeniem mechaniczno-elektrycznym skonstruowanym wyłącznie do automatycznego łamania szyfru “Enigmy”. Tworzył ją zespół sześciu “sobowtórów Enigmy” (jej wojskowej wersji), czyli zestaw bębenków szyfrujących sześciu maszyn. “Bombę” wyprodukowała wytwórnia “AVA”. Jak wspominał potem Marian Rejewski “fabryka AVA zbudowała w niewiarygodnie krótkim czasie – bo już w listopadzie 1938 – sześć takich urządzeń… nazwanych przez nas “bombami”. Pierwszą “bombę” AVA wyprodukowała w kilka tygodni, koszt jednej “bomby” oszacowano na sto tysięcy przedwojennych złotych (obecnie ponad milion PLN).
“Bomba” umożliwiała rozpoznanie klucza szyfrującego średnio w czasie ok dwóch godzin. Jej nazwa wzięła się od kawiarnianego deseru pod nazwą “bomba lodowa”. Rejewski, Różycki, Zygalski oraz Lisicki właśnie jedli “bombę lodową”, gdy Tadeusz Lisicki omawiał z kryptologami swój pomysł na taką maszynę deszyfrującą.
tworzył je zestaw 26 perforowanych płacht papieru milimetrowego dla każdej z sześciu możliwych sekwencji ustawień trzech wirników Enigmy. Ułatwiały one odszukanie klucza zaszyfrowanej depeszy. Zestaw do deszyfracji składał się łącznie z 156 arkuszy: sześciu kompletów 26 płacht, z ponad tysiącem otworów każda. Do 15 grudnia 1938 przygotowano dwa komplety “płacht”. Jednak właśnie wtedy Niemcy zwiększyli ilość wirników “Enigmy” do pięciu, co spowodowało konieczność zwiększenia aż do 60 kompletów “płacht” oraz obliczenia (i wycięcia) ponad 1,5 mln. otworów (połączeń).
Polskie Biuro Szyfrów nie miało technicznych i finansowych możliwości wykonania tak ogromnej pracy. W związku ze zbliżającym się wybuchem wojny brakowało także czasu. Na podstawie polskich obliczeń pracę tę wykonali dopiero Anglicy (Zygalski Sheets), na początku wojny. Zajęło to im trzy miesiące, przy wykorzystaniu specjalnej maszyny do perforacji arkuszy oraz kilkuset matematyków…
Pierwszą depeszę “Enigmy” Marian Rejewski odczytał w grudniu 1932 lub w drugiej połowie stycznia 1933. Pomogło mu w tym trafne założenie, że w okresie świątecznym załogi niemieckich okrętów będą sobie w krótkich, szyfrowanych depeszach życzyć “eine fröhliche Weihnachtszeit” (wesołych świąt Bożego Narodzenia). Gdy Niemcy składali sobie nawzajem życzenia, Rejewski przez cały świąteczny okres pracował. Genialny matematyk wykorzystał teorię permutacji do zbudowania zespołu sześciu równań z czterema niewiadomymi, dzięki czemu tylko za pomocą wyników rozwiązywanych równań odtworzył wewnętrzne połączenia bębenków (walców) “Enigmy”. Założył, że klawiatura “Enigmy” wojskowej jest identyczna z klawiaturą zwykłej maszyny do pisania, czyli ma układ QWERTZU, wiedział też, że niemiecka marynarka wojenna Kriegsmarine używa “Enigmy” z 29 klawiszami. To wszystko złożyło się na niemiecką klęskę oraz sukces złamania maszyny szyfrującej “Enigma”.
Dzięki pracy trzech genialnych matematyków, Biuro Szyfrów od stycznia 1938 czytało ok. 75 proc. zaszyfrowanych “Enigmą” depesz niemieckiego wojska, lotnictwa, SS i organizacji paramilitarnych. Wg. Rejewskiego, gdyby zwiększono nieznacznie liczbę personelu, możliwe byłoby odszyfrowanie ok. 90 proc. depesz. Niestety, polski radiowywiad nie miał większych funduszy…
Katarzyna Dzierzbicka – Zanim było Bletchley Park
w: Pamięć.pl – 2015, nr 7-8, s. 96-100
9 i 10 stycznia 1939 w Paryżu, w gmachu francuskiego wywiadu przy Avenue de Tourville 2 bis spotkali się spece od kryptologii i radiowywiadu trzech państw. Na konferencji “X-Y-Z” Polskę reprezentowali: płk Gwido Langer i mjr Maksymilian Ciężki; Francję mjr Gustave Bertrand i kpt. Henri Braguenie; Wielką Brytanię komandorzy: Alastair Dennistor, Hugh Foss oraz Dillwyn Knox. Ustalono zasady współpracy, Polacy mieli rozkaz ujawnienia postępów własnej pracy kryptologicznej jedynie w przypadku uzyskania jakichś wartościowych informacji od pozostałych uczestników. Okazało się,że sojusznicy byli daleko w tyle.
Następne spotkanie “X-Y-Z” odbyło się w dniach 24 – 26 lipca 1939 w ośrodku Biura Szyfrów BS-4 w Pyrach pod Warszawą. Były tam zlokalizowane cztery radiostacje krótkofalowe dużej mocy (dalekiego zasięgu), konstrukcji inż. Tadeusza Heftmana, wyprodukowane przez Wytwórnię Radiotechniczną “AVA”. Jest prawie pewne, że wyprodukowała ona także siedem stacji Biura Szyfrów do radiopodsłuchu: w Warszawie, Lidzie, Równem, Kołomyji, Starogardzie, Poznaniu oraz Krzesławicach k. Krakowa. Dzięki nim m.in. wyłapywano z eteru niemieckie depesze szyfrowane “Enigmą”…
We wtorek i środę 25 i 26 lipca 1939 w Pyrach, do wymienionej wcześniej grupy szpiegów dołączył wiceszef brytyjskiego wywiadu płk Stewart Menzies. Polacy przekazali osłupiałym ze zdumienia Francuzom i Anglikom metody rozwiązywania nastawień i kluczy oraz wręczyli po egzemplarzu sobowtóra wojskowej wersji “Enigmy”, wyprodukowanego przez wytwórnię “AVA”. Bezczelny Knox w raporcie dla swych przełożonych z brytyjskiego wywiadu napisał, że “Polacy mieli szczęście” oraz że “przypadkowo rozwiązali zagadkę”…
Grzegorz Nowik – Najcenniejsze źródło Churchilla – największy polski sukces światowej kryptologii
w: Polska myśl techniczna w II wojnie światowej
w 70 rocznicę zakończenia działań wojennych w Europie. Materiały pokonferencyjne.
Centralna Biblioteka Wojskowa, ISBN 978-83-63050-28-3, Warszawa 2015, s. 67-69
Po wybuchu wojny polscy kryptolodzy z BS-4 ewakuowali się do Rumunii, stamtąd z pomocą francuskiego attache wojskowego do Paryża. Francuzi nie zgodzili się na zorganizowanie polsko-francusko-brytyjskiego ośrodka kryptologicznego. Polskie władze “wypożyczyły” więc Francuzom piętnastu kryptologów ppłk Langera. Francuzi nadali im kryptonim “Ekipa Z”. Ośrodek dekryptażu, kierowany przez mjr Bertranda, zlokalizowano 35 km od Paryża, w willi Chateau de Vignolles w Gretz-Armainvilliers. Miała tam siedzibę francuska jednostka kryptologiczna (kryptonim “P.C.Bruno”, Poste de Commandement Bruno). Do ekipy dołączył brytyjski oficer łącznikowy kpt. Kenneth MacFarlan.
Ekipę tworzyli: ppłk dypl. Gwido Langer (kierownik); współpracował z mjr Bertrandem (F) oraz kpt. MacFarlanem (GB). Łamaniem szyfrów niemieckich zajmowali się: mjr Maksymilian Ciężki (kierownik); współpracował z mjr Renardem (F). Szyfry ręczne łamał kpt. Wiktor Michałowski, Larcher (F), por. Antonii Palluth. Szyfry maszynowe – Marian Rejewski, kpt Braquenie (F) oraz kryptolodzy: Jerzy Różycki, Henryk Zygalski; deszyfranci: ppor. Kazimierz Gaca, Ryszard Krajewski, Sylwester Palluth (bratanek Antoniego), por. Henryk Paszkowski. Szyfry sowieckie łamali: kpt. Jan Graliński, por. dr Stanisław Szachno, Piotr Smoleński. Za technikę odpowiedzialny był st. majster Edward Fokczyński.
Od 20 października 1939 Polacy wzięli się do pracy. Zespół dysponował trzema sobowtórami wojskowej wersji “Enigmy”, w tym jednym przekazanym wcześniej Francji. Z Wielkiej Brytanii przychodziły do rozszyfrowania depesze dostarczone przez Bletchley Park (“Station X”). Polaków odwiedzał też Alan Turing, najpierw przywiózł 60 kompletów brytyjskich “płacht”, później przyjeżdżał na konsultacje. 17 stycznia 1940 Polacy złamali pierwszy klucz dzienny “Enigmy” używanej przez Wehrmacht. Później liczba odnalezionych nastawień i kluczy wzrosła do 126. Niestety czasem nie było to przydatne, bo francuskie służby nie zdążyły na czas przechwycić niemieckich depesz. Jednak do czerwca 1940 odczytano ponad osiem tysięcy (8.335) zaszyfrowanych depesz “Enigmy”. Ekipa pracowała do 14 czerwca 1940. Od 8 kwietnia 1940 brytyjski ośrodek dekryptażu Bletchley Park rozszyfrowywał już w miarę regularnie niemieckie depesze. Po upadku Francji polską ekipę przerzucono 24 czerwca do Tuluzy, stamtąd samolotami 3 lipca do Oranu, potem do Algieru.
Po kilku dniach zaakceptowano plan mjr Bertranda (F) kontynuowania pracy na nieokupowanym terenie Francji. Od lipca 1940 do ok. 12 listopada 1942 ekipa pracowała w Chateau des Fouzes (kryptonim “Cadix”) w Uzes niedaleko Nantes. Ekipa polskich kryptologów, podlegała Oddziałowi II Sztabu Naczelnego Wodza w Londynie, nadano jej kryptonim “Ekspozytura 300”. Miała sprawną łączność z centralą łączności Sztabu Naczelnego Wodza, zlokalizowaną w Wielkiej Brytanii: w Chipperfield Lodge (centrala nadawcza) oraz Barnes Lodge (centrala odbiorcza). Depesze ekipy szyfrowano polską maszyną szyfrującą “Lacida”. W dekryptażu “Enigmy” pracowano na trzech egzemplarzach sobowtórów wojskowej wersji “Enigmy”. Dopiero w maju 1940 Francuzom udało się wyprodukować kolejne cztery. Odczytano 1045 depesz (w tym 673 operacyjne) zaszyfrowanych “Enigmą”. Józef Garliński w książce “Politycy i żołnierze” wspomina, że w tym czasie przed londyńską siedzibą Oddziału VI (Specjalnego) Sztabu Naczelnego Wodza, stale oczekiwali na odszyfrowane depesze motocykliści brytyjskiego SOE (Special Operations Executive).
Ze ścisłego grona polskich kryptologów wojnę przeżyli: Marian Rejewski oraz Henryk Zygalski. Niestety, Jerzy Różycki oraz Jan Graliński i Piotr Smoleński stracili życie 6 stycznia 1942 w pobliżu Balearów, po zatopieniu statku G.G. Lamoriciere. Trójka polskich kryptologów wracała z Posterunku Oficerskiego nr 1 (francuski kryptonim “Post Z”) w willi Kouba na przedmieściach Algieru (w rzeczywistości stacji radionasłuchu), gdzie – na trzymiesięczne turnusy – przydzielano kryptogów z “Cadix’u”.
Wskutek francuskiej nieudolności w ewakuacji, 13 marca 1943 w okolicy Perpignan Niemcy aresztowali płk dypl. Gwido Langera, mjr Maksymiliana Ciężkiego, ppor. Antoniego Pallutha, Edwarda Fokczyńskiego oraz ppor. Kazimierza Gacę. Antoni Palluth stracił życie 18 kwietnia 1944, podczas alianckiego bombardowania fabryki Heinkla. Edward Fokczyński zmarł z wycieńczenia w obozie 26 lipca 1944. Obu Niemcy osadzili w obozie koncentracyjnym KL Sahsenhausen – Oranienburg. Płk dypl. Gwido Langer oraz mjr Maksymilian Ciężki zostali osadzeni w Stalagu 122 w Compiegne, później w zamku Eisenberg, w którym mieścił się obóz SS Sonderkommando. Wszyscy byli brutalnie przesłuchiwani, ale nie ujawnili faktu złamania “Enigmy”. Antoni Palluth nie ujawnił także, że osobiście złamał szyfr szpiegów niemieckiego wywiadu wojskowego, używany do kontaktu z centralą Abwehry w Stuttgarcie. Ci, którzy przeżyli, dotarli do Wielkiej Brytanii dopiero po wojnie.
Marian Rejewski oraz Henryk Zygalski w styczniu 1943 zostali aresztowani na granicy francusko – hiszpańskiej, wydani przez hiszpańskiego przemytnika. W maju odzyskali wolność oraz dołączyli do kompanii radiowywiadowczej batalionu łączności Sztabu Naczelnego Wodza w Felden. Łamali tam depesze SS oraz SD. Marian Rejewski w październiku 1943 został awansowany na stopień podporucznika czasu wojny, był zastępcą kierownika referatu kompanii radiowywiadu Batalionu Łączności, w styczniu 1945 awansowany na stopień porucznika czasu wojny. Ukończył kurs wywiadu, zakamuflowany jako Oficerski Kurs Doskonalący Administracji Wojskowej.
Niedaleko, w Stanmore pod Londynem działała polska radiostacja “Marta”; batalionem dowodził Tadeusz Lisicki. Konstruktor i kierownik techniczny spółki “AVA” inż. Tadeusz Heftman objął kierownictwo zlokalizowanych tam Polskich Wojskowych Warsztatów Radiowych, które od września 1940 funkcjonowały jako “zaplecze” Ośrodka Radio Sztabu Naczelnego Wodza. Warsztaty produkowały niewielkie stacje nadawczo-odbiorcze, oznaczone A (AP) i B (BP). Miały zwartą konstrukcję, niewielkie rozmiary (280 x 210 x 100 mm) i wagę (6 kg), były solidnie wykonane oraz trudne do wykrycia podczas pracy. Zyskały opinię najlepszych tego typu urządzeń na świecie! Radiostacje Heftmana nazywane “polish spy radio”, a w kraju “pipsztokami” przerzucano do Polski; pracowali na nich Cichociemni, stanowiły fundament łączności Armii Krajowej. Radiostacje te kupowało od PWWR brytyjskie Special Operations Executive oraz amerykańskie Biuro Służb Strategicznych (późniejsze CIA). Używane były w operacjach na Dalekim Wschodzie i w Europie, na wyspach Pacyfiku, także przez polską konspirację Akcji Kontynentalnej we Francji. Więcej informacji – na stronie Tadeusz Heftman.
Adam Gwiazdowicz – Fundamenty polskiego sukcesu
w dekryptażu niemieckiej maszyny szyfrującej “Enigma”
w: Polska myśl techniczna w II wojnie światowej
w 70 rocznicę zakończenia działań wojennych w Europie. Materiały pokonferencyjne.
Centralna Biblioteka Wojskowa, ISBN 978-83-63050-28-3, Warszawa 2015, s. 71-73
Korzystając z osiągnięć Polaków, Brytyjczycy od lipca 1939 poczynili znaczne postępy. Polską bombę kryptologiczną oraz płachty zastąpili nowocześniejszymi urządzeniami deszyfrującymi: “Robinson” oraz “Collossus”. Ich ośrodek dekryptażu w Bletchley Park pod Londynem w chwili upadku Francji już odczytywał depesze, zaszyfrowane ulepszoną wersją “Enigmy”. Ośrodkiem kierował płk. Winterbotham, miał bezpośrednią łączność z premierem Churchillem. Do deszyfrażu Brytyjczycy używali bomby Turinga – Welchmana, zupełnie innej konstrukcji niż bomba kryptologiczna Rejewskiego.
Znajomość niemieckich depesz szyfrowanych niemiecką “Enigmą” (Brytyjczycy nadali jej kryptonim “Ultra”) dała Brytyjczykom niewiarygodną przewagę, którą skutecznie wykorzystano m.in. w przygotowaniach do bitwy o Anglię, walkach o Atlantyk, kampanii włoskiej, operacji “Overlord”, zwycięstwie pod Falaise czy do pokonania Afrika Korps. Po raz pierwszy w historii świata, zanim dowódca sił wroga otrzymał rozkaz swego zwierzchnika, przeczytał ją dowódca walczących z nim wojsk. Zanim gen. Rommel dostał odpowiedź Hitlera, odmawiającego zgody na wycofanie – przeczytał ją już Churchill…
Informacje “Ultry” były także udostępniane na bieżąco Rosjanom, przyczyniając się do wojennych zwycięstw Armii Czerwonej. Gen. Dawid Eisenhower, Naczelny Dowódca Alianckich Ekspedycyjnych Sił Zbrojnych, ocenił w lipcu 1945, że złamanie “Enigmy” było decydujące dla zwycięstwa aliantów w II wojnie światowej.
W listopadzie 1974 w Wielkiej Brytanii, USA i Kanadzie opublikowano książkę płk Winterbothama “The Ultra Secret”. Podano w niej zmyśloną relację, jakoby “Enigmę” złamano dzięki informacjom “Polaka pracującego w niemieckiej fabryce”. Po proteście wobec tego kłamstwa, przesłanym przez Tadeusza Lisickiego do redakcji “The Guardian”, z autorami: książki oraz listu przeprowadził wywiad “The Times”.
Po rozmowie z Lisickim, Zygalskim, gen. Bertrandem, w recenzji książki opublikowanej 29 grudnia 1974 przez “New York Times”, dr Kahnn napisał:
“Twierdzenie Winterbothama, że rozwiązanie Enigmy nastąpiło na podstawie informacji uzyskanych od Polaka, pracownika w niemieckiej fabryce, okrada polskich kryptologów z jednego z największych osiągnięć w historii łamania szyfrów”.
Najlepszy był chyba komentarz Ascherson’a w “The Scotsman”, opublikowany 26 lipca 1975:
“Operacja Enigma, w której polscy eksperci grali główną rolę w złamaniu niemieckiego szyfru, przyczyniła się w bardzo dużym stopniu do ostatecznego pokonania Niemców na polach bitew.
My często myślimy o Polsce jako o narodzie, który bohatersko walczył z Hitlerem szarżując kawalerią na czołgi [to fake news Goebbelsa – przyp. RMZ] i który został pokonany. Ale historia Enigmy jest historią o innej Polsce, kraju z pierwszej klasy tradycją narodową i dużych osiągnięciach w technice i matematyce, który pobił Niemców w dziedzinach w których przodowali: precyzji, mechaniki i uporczywości”.
Gen. bryg. dr inż. Tadeusz Lisicki, który także miał swój osobisty wkład w złamanie “Enigmy”, po wojnie był szefem osobistego sztabu gen. Władysława Andersa. Kompletnie zapomniany w Polsce, nie miał nawet hasła w Wikipedii, musiałem je napisać… Dziękuję szefowej biblioteki Centrum Szkolenia Łączności i Informatyki w Zegrzu za nieocenioną pomoc w napisaniu Jego biogramu.
Nota bene, w sprawie “Enigmy” Anglicy kłamią nadal – zobacz Bletchley Park
Ppłk. dypl. inż. Tadeusz Lisicki – Historia i metody rozwiązania niemieckiego szyfru maszynowego “ENIGMA”
źródło: Instytut Piłsudskiego w Londynie, Kolekcja akt Stefana Mayera, zespół nr 100, teczka nr 709/100/53
Tadeusz Heinrich – Jeszcze o “Enigmie”
w: Instytut Literacki Paryż, Zeszyty Historyczne 54, 1980 s. 195-198
POLSKA: Teoria cykli | Teoria podstawień | połączenia wirników I-III i reflektora A | Metoda rekonstrukcji walca wejściowego | Metoda rekonstrukcji połączeń łącznicy | Metoda charakterystycznych kluczy depesz | Metoda statystyczna | Metoda nierównych liter | Określanie prawego wirnika. Ruszt i katalog F | Cyklometr (urządzenie i katalog) | Odtwarzanie tekstu jawnego | Połączenie reflektora B | Połączenia wirników IV i V | Analiza drugiej procedury szyfrowania | Bomby kryptologiczne | Płachty Zygalskiego (projekt) | Katalogi do płacht (projekt) | Analiza trzeciej procedury szyfrowania | Sieć radiowa SD | Enigma Kriegsmarine z 29 klawiszami | Połączenia wirników IVM i VM | Analiza procedury szyfrowania Kriegsmarine od 1 maja 1937
WIELKA BRYTANIA: Płachty Zygalskiego (Zygalski Sheets, wykonanie) | Katalogi do płacht (wykonanie) | Metoda Jeffreysa | Metoda Knoxa | Metoda Herivela | Wirniki VI i VII (znalezione na pokładzie U-Boota)
FRANCJA: Dostarczenie dwóch ważnych dokumentów: instrukcji posługiwania się kluczami szyfrującymi, tablic miesięcznych kluczy
Milliarium czyli kamień milowy był w czasach Imperium Rzymskiego znakiem kamiennym oznaczającym rzymską milę (1478,5 metra). Współcześnie to pikietaż, czyli kilometracja – oznaczenie dystansu na danej drodze. Pojęcia “kamień milowy” używa się też do oznaczenia szczególnie ważnych wydarzeń, jakiejś cezury w dziejach. W zarządzaniu projektem pojęcie “kamień milowy” stosuje się do oznaczenia jakiegoś istotnego terminu zwieńczającego podjęte wcześniej zadania.
Dosyć więc pojemne pojęcie kamienia milowego użyłem dla wyznaczenia etapów w realizacji idei Cichociemnych, ale także dla wskazania kluczowych elementów tej drogi, bez których ta idea nie ziściłaby się w praktyce. “Kamienie milowe Cichociemnych” to w istocie krótki, przewodnik po drodze która mogła się zakończyć znacznie wcześniej lub zupełnie inaczej. Bez tych “kamieni” Cichociemnych po prostu by nie było…
Od 3 maja do 5 lipca 1921 zespoły dywersyjne dowodzone przez kpt. Tadeusza Puszczyńskiego ps. Wawelberg uczestniczyły w działaniach specjalnych, zorganizowanych przez Oddział II (Wywiad) Sztabu Generalnego WP. Dzięki 46 żołnierzom uniemożliwiono Niemcom transport żołnierzy na Śląsk do walki z powstańcami. Dzieki temu wygraliśmy III Powstanie Śląskie. W mojej ocenie powstanie pierwszej polskiej jednostki specjalnej specjalizującej się w tzw. dywersji pozafrontowej, miało istotny wpływ na późniejszą koncepcję Cichociemnych.
Po sukcesie grup dywersyjnych Wawelberga, utworzono w Oddziale II SG WP ściśle tajną komórkę zajmującą się przygotowywaniem działań z zakresu dywersji pozafrontowej (wojny nieregularnej). Polska była jednym z pierwszych krajów na świecie, które przygotowywały się do takich działań.
We wrześniu 1938 przeprowadzono ćwiczenia międzydywizyjne na Wołyniu, w planie ćwiczeń przewidziano zrzut na spadochronach grup dywersyjnych. W Legionowie oraz Rembertowie zorganizowano tygodniowy kurs dywersyjno ? spadochronowy dla wybranych 25 oficerów i podoficerów piechoty, saperów i łączności.
Wiosną 1939, w reakcji na agresywne działania Niemiec oraz narastającą groźbę wojny, w Sztabie Głównym Wojska Polskiego przyjęto, iż jednym z elementów planu przeciwdziałania niemieckiej agresji będzie zrzucanie na teren Prus Wschodnich bojowych grup desantowych. Ich zadaniem miała być dywersja, ale także eliminacja wysokich przedstawicieli niemieckich władz, w tym funkcjonariuszy NSDAP oraz wysokich rangą oficerów Wehrmachtu.
Tajnym rozkazem WSWojsk. L.dz. 2676/tjn. z 10 listopada 1938 rozpoczęto formowanie Wydzielonego Dywizjonu Towarzyszącego z 4 Pułku Lotniczego w Toruniu; w jego skład włączono m.in. dwie (46 oraz 49) eskadry towarzyszące. Dowódcą 49 eskadry został kpt. obs. Franciszek Rybicki. Dowódcą wydzielonego dywizjonu mianowano późniejszego Cichociemnego, mjr. pil. Romana Rudkowskiego. To był drugi, istotny kamień milowy idei Cichociemnych.
W maju 1939 w Bydgoszczy, przy 4 Pułku Lotniczym, utworzono Wojskowy Ośrodek Spadochronowy. Jego zadaniem miało być szkolenie grup desantowych do wykonywania na tyłach wroga zadań specjalnych ? oficerów i podoficerów piechoty, saperów, łączności. W ramach przygotowań do zadań specjalnych pracowano nad nowymi konstrukcjami radiostacji, wyprodukowano materiały wybuchowe o zwiększonej sile rażenia, także nowy rodzaj miny kolejowej (mniejszej od szerokości stopy szyny) do niszczenia torów, zaprojektowana przez płk. S. Stelmachowskiego. Opracowano projekty pokrowców dla zrzucanego sprzetu oraz wykonano zasobniki towarowe (o ładowności 120 kg) z amortyzatorami (tzw. odbojnikami).
Na początku czerwca 1939 uruchomiono pierwszy kurs dla spadochroniarzy do zadań specjalnych. Uczestniczyło w nim 80 żołnierzy, po 40 oficerów i podoficerów przeszkolonych na podstawowym kursie spadochronowym LOPP (Ligi Obrony Powietrznej i Przeciwgazowej). Podczas kwalifikacji na kurs preferowano żołnierzy ze znajomością języka niemieckiego lub rosyjskiego. Program szkolenia obejmował m.in. walkę wręcz, intensywną zaprawę fizyczną, zajęcia z dywersji, składanie spadochronu, obsługę sprzętu ?desantowego?, skoki ze spadochronem Irvin w różnych warunkach, kontrolowanie lotu na spadochronie, uwalnianie z uprzęży w wodzie lub w terenie bagnistym, gaszenie czaszy spadochronu oraz jego maskowanie po wylądowaniu, przygotowywanie i oznaczanie zrzutowisk.
Po zakończeniu pierwszego kursu 5 sierpnia 1939, niezwłocznie rozpoczęto drugi kurs, 7 sierpnia 1939 dla 40 uczestników. Jednym z jego uczestników był późniejszy Cichociemny ? Benon Łastowski. Zaplanowano trzeci kurs od 9 października do 18 listopada 1939. Podczas drugiego kursu zmniejszono liczbę godzin zajęć teoretycznych na rzecz szkolenia praktycznego w terenie. W trakcie kursu m.in. doskonalono skoki spadochronowe w trudnych warunkach oraz ćwiczono skoki z opóźnionym otwarciem spadochronu. Zajęcia szkoleniowe przerwano 28 sierpnia, w związku ze zbliżającym się wybuchem wojny. W mojej ocenie to był trzeci kamień milowy.
Dzięki wsparciu ?dwójki? (Oddziału II SG WP), w 1928 utworzono spółkę, z kapitałem zakładowym 7 tys. zł, pod nazwą Wytwórnia Radiotechniczna AVA. Jej zalożycielami byli bracia Danielewiczowie, oficer Sztabu Głównego WP inż. Antoni Palluth oraz b. starszy majster wojsk łączności Edward Fokczyński. Nazwę firmy utworzyły połączone krótkofalarskie znaki wywoławcze braci Danilewiczów (TPAV) oraz inż. Pallutha (TPVA). Dyrektorem wytwórni został Antoni Palluth (podczas wojny polsko-bolszewickiej obsługiwał radiostację w pociągu Naczelnego Wodza i prowadził podsłuch radiostacji bolszewickich), jego zastępcą Ludomir Danilewicz. Kierownikiem technicznym został inż. Tadeusz Heftman. Niejawnym udziałowcem spółki był Sztab Główny WP.
Wytwórnia radiotechniczna AVA prawie od czasu swego powstania była głównym dostawcą sprzętu radiowego i specjalnego dla Sztabu Głównego i odegrała znaczną rolę w rozwiązaniu ?Enigmy?. Kod ?Enigmy? złamali trzej polscy matematycy ? Marian Rejewski, Jerzy Różycki i Henryk Zygalski, ale korzystanie z tego odkrycia było możliwe dzięki wyprodukowaniu udoskonalonych kopii ?Enigmy? przez Wytwórnię AVA. Ponadto AVA wyprodukowała urządzenia pomocnicze do złamania szyfru ?Enigmy?, m.in. tzw. cyklometr. Tadeusz Heftman zaprojektował m.in. radiostacje typu AP-1 dla polskiego wywiadu (tzw. pipsztoki) oraz cztery radiostacje krótkofalowe dużej mocy (dalekiego zasięgu) dla Sztabu Głównego WP w Pyrach pod Warszawą
Gdyby nie było sukcesu złamania “Enigmy” Brytyjczycy nie pozwoliliby na tak szczególną pozycję (prawie autonomię) Polaków wśród innych “emigracyjnych nacji” na Wyspach. Gdyby nie byli tak chętni na polskie raporty wywiadowcze, prawdopodobnie nie byłoby szkolenia Cichociemnych oraz zrzutów dla Armii Krajowej. Gdyby nie było “pipsztoków” – wówczas najlepszych na świecie “polskich radiostacji szpiegowskich” konstrukcji Tadeusza Heftmana – nie byłoby szans na sprawną łączność pomiędzy Sztabem Naczelnego Wodza w Londynie a Komendą Główną Armii Krajowej w okupowanej Polsce.
Idea przeprowadzenia w Kraju powszechnego powstania zbrojnego, mającego bezpośrednio poprzedzić wkroczenie na terytorium R.P. regularnych wojsk polskich, pojawiła się już w listopadzie 1939. Od tego czasu była fundamentalną koncepcją strategiczną najpierw Związku Walki Zbrojnej, później Armii Krajowej. Trzeba jasno powiedzieć, że w ówczesnych realiach techniczno – logistycznych była to koncepcja utopijna, obarczona dwoma zasadniczo błędnymi założeniami.
Po pierwsze, nierealne były plany przygotowania Armii Krajowej do powstania zbrojnego na terenie całego kraju lub choćby tylko jego istotnych obszarów. To założenie okazało się błędne wskutek postawy Brytyjczyków, którzy przez cztery lata zrzutów do Polski potrafili przerzucić tylko 316 Cichociemnych oraz zapewnić Armii Krajowej kiepskie zaopatrzenie o tonażu nieprzekraczającym możliwości jednego pociągu towarowego.
Drugim fundamentalnie błędnym założeniem były polskie kalkulacje sztabowe dotyczące przerzucenia dziesiątków tysięcy spadochroniarzy których nie mieliśmy i których nie było czym przerzucić. Owszem, operacja powietrznodesantowa o skali “Market-Garden” miałaby szansę realnie wpłynąć na szybsze wyzwolenie Polski przez aliantów. Tyle tylko, że Polska była trzeciorzędnym teatrem alianckich działań wojennych. Koncepcja powstania powszechnego, zwana przez anglosaskich aliantów “polskim planem” albo “koncepcją detonatora” w praktyce nie ziściła się nigdzie na świecie, w tym także w Polsce. Okazała się ułudą, ale przez długi czas była motorem napędowym w polskim Sztabie Naczelnego Wodza.
Trzej wychowankowie Korpusu Kadetów nr 2 w Modlinie – to “święta trójca” koncepcji Cichociemnych, to Ich współtwórcy. Kapitanowie dyplomowani saperów: Jan Górski i Maciej Kalenkiewicz nie byli pierwsi ze swoją koncepcją spadochroniarzy do zadań specjalnych. Ale dzięki Ich uporowi oraz zabiegom wśród oficerów sztabowych; dzięki przekonaniu Naczelnego Wodza, w Oddziale III Sztabu Naczelnego Wodza utworzono Wydział Studiów i Szkolenia Wojsk Spadochronowych. Wydział planował użycie wojsk powietrznodesantowych w przygotowywanym powstaniu powszechnym w Polsce. Przygotował utworzenie 1 Samodzielnej Brygady Spadochronowej. Przygotował podstawy koncepcji użycia Cichociemnych do wsparcia powstania powszechnego w okupowanej Polsce.
Mjr dypl. Jan Jaźwiński, dzięki swemu doświadczeniu pracy w wywiadzie, potrafił przekonać kpt. Harolda Perkinsa (późniejszego szefa polskiej sekcji Special Operations Executive) do idei “lotów łącznikowych” do Polski jako istotnego elementu polskich działań wywiadowczych na rzecz aliantów. Od początku organizował zrzuty ludzi (Cichociemnych) oraz zaopatrzenia dla Armii Krajowej. Gdyby nie Jego upór i determinacja, tych zrzutów by nie było, a przeszkoleni Cichociemni zostaliby wykorzystani do działań specjalnych w innych krajach, podobnie jak spadochroniarze Akcji Kontynentalnej oraz “Project Eagle”…
Utworzono go w Sztabie Naczelnego Wodza 29 czerwca 1940, po rozwiązaniu Komendy Głównej Związku Walki Zbrojnej na obczyźnie (we Francji). Jego podstawowym zadaniem było utrzymanie łączności radiowej i kurierskiej Naczelnego Wodza w Londynie z Komendantem Głównym Armii Krajowej w okupowanej Polsce. Podlegała mu cała wojskowa łączność z okupowaną Polską, w tym zrzuty sprzętu i pieniędzy oraz rekrutacja, szkolenie i zrzuty Cichociemnych dla Armii Krajowej.
Niektórzy historycy obecnie bajdurzą, że Armia Krajowa była rzekomo częścią Polskich Sił Zbrojnych na Zachodzie. W rzeczywistości wszyscy żołnierze (w czynnej służbie wojskowej) w okupowanej Polsce będący Armią Krajową (choć nie wszyscy się podporządkowali AK, nie wszystkie organizacje scalono) podlegali dowódcy AK – a nie bezpośrednio Naczelnemu Wodzowi, dowodzącemu PSZ na Zachodzie. Przesądzał o tym dekret Prezydenta RP z 1 września 1942 ?O tymczasowej organizacji władz na ziemiach Rzeczpospolitej? (powtórzony ze zmianami 26 kwietnia 1944). Polscy żołnierze w okupowanej Polsce byli żołnierzami Armii Krajowej, a nie żołnierzami PSZ; podlegali dowódcy AK. Z dekretu nie wynika, aby AK była częścią PSZ, natomiast wynika, że Dowódca AK podlegał Naczelnemu Wodzowi w Londynie (nota bene, był przezeń wyznaczony).
W ówczesnych realiach technicznych nierealne było dowodzenie Armią Krajową w Polsce z Londynu. Nota bene, droga do ostatecznego przyjęcia tego dekretu znakomicie ilustruje realność ?dowodzenia Armią Krajową? przez Naczelnego Wodza w Londynie ? otóż Prezydent RP podpisał ten dekret 1 września 1942, w październiku1942 został wysłany do Delegata Rządu na Kraj, po otrzymaniu poprawek z okupowanej Polski dekret został wydany? 26 kwietnia 1944, tj. po prawie dwudziestu miesiącach?
Niezależnie od statusu prawnego AK oraz realności “zdalnego” dowodzenia konspiracyjnymi działaniami, wydaje się być oczywiste, że bez wyodrębnionej struktury – Oddziału VI (Specjalnego) – do utrzymania łączności Naczelnego Wodza z okupowaną Polską, wsparcie dla AK byłoby coraz słabsze. Świadczy o tym “rozpolitykowanie” oraz wielka aktywność Sztabu Naczelnego Wodza na rozmaitych polach oraz dość dziwaczny w praktyce status PSZ jako “wojsk wydzierżawionych”. W mojej ocenie, gdyby nie było Oddziału VI (Specjalnego) nie byłoby także Cichociemnych – zamiast Nich byliby tylko i wyłącznie polscy spadochroniarze do zadań specjalnych, zrzucani do innych krajów poza Polskę…
Loty specjalne ze zrzutami Cichociemnych oraz zaopatrzenia dla Armii Krajowej były w ówczesnych realiach technicznych ekstremalnie trudne i niebezpieczne. Od początku istotną część tych lotów wykonywali polscy lotnicy, którzy motywowani ideowo prezentowali wyżyny swych umiejętności pilotażu, w tym nieznaną w lotnictwie brytyjskim umiejętność nawigacji wzrokowej. Asem wśród Nich był pilot Stanisław Kłosowski.
W mojej ocenie, do względnego sukcesu zrzutów ludzi i zaopatrzenia dla Armii Krajowej przyczynili się wspólnie: organizator wsparcia lotniczego AK mjr dypl. Jan Jaźwiński wraz z podległym mu personelem oraz polscy lotnicy, wykonujący loty specjalne SOE do Polski najpierw w ramach brytyjskiego 138 Special Duty Squadron RAF, później w strukturze polskiej eskadry “C”, nastepnie 1586 Eskadry Specjalnego Przeznaczenia. Gdyby nie było polskich lotników oraz polskich struktur, bardzo szybko lotnicze wsparcie Armii Krajowej zostałoby zepchnięte przez brytyjskie ministerstwo lotnictwa jeszcze bardziej na margines, albo nawet “zawieszone” na dłużej niż na kilka miesięcy. Rzecz jasna, bez lotniczego przerzutu Cichociemni staliby się szybko pewnego rodzaju efemerydą bez większego znaczenia.
W mojej subiektywnej ocenie istotnym – może najistotynejszym – kamieniem milowym koncepcji Cichociemnych byli Oni sami. Doskonale wyszkoleni – potrafili wszystko i byli zdolni do wszystkiego. Nader imponujący jest Ich “dorobek wojenny” – zważywszy choćby tylko na fakt iż byli trzystuszesnastoosobową grupą żołnierzy w służbie specjalnej wśród 390 tys. żołnierzy Armii Krajowej. Ich skuteczność działania oraz przydatność w walce okazała się na tyle wysoka, że choć przeszli do Historii z racji swych dokonań, nie stali się ostatnim kamieniem milowym tej niezwykłej koncepcji. Kontynuatorami tradycji i dokonań Cichociemnych są współcześnie bezpośrednio żołnierze JW GROM, ale także żołnierze innych polskich jednostek kompnentu wojsk specjalnych. To Oni wyznaczać będą kolejne kamienie milowe pięknej i użytecznej idei Cichociemnych – żołnierzy Armii Krajowej w służbie specjalnej…
Od wielu lat jęczałem przy byle okazji, że nie ma porządnie napisanej monografii polskiej sekcji brytyjskiego Kierownictwa Operacji Specjalnych (Special Operations Executive, SOE). Moje jęki widać dotarły gdzie trzeba, bo wreszcie opublikowano rewelacyjną książkę “Polska w brytyjskiej strategii wspierania ruchu oporu. Historia Sekcji Polskiej Kierownictwa Operacji Specjalnych (SOE)”. Jej autorami są: prof dr hab. Jacek Tebinka oraz dr hab. Anna Zapalec, a publikację starannie i ładnie wydało warszawskie wydawnictwo “Neriton”. ISBN 978-83-66018-94-5 (druk), ISBN 978-83-66018-95-2 (e-book).
Całkiem serio i krótko – ta publikacja to intelektualne frykasy dla wszystkich zainteresowanych polskimi operacjami specjalnymi podczas II wojny światowej.
Nawet pobieżny rzut oka na spis treści uświadamia ogrom pracy Autorów. Ta fundamentalna monografia obejmuje okres od pierwszych brytyjskich planów wojny nieregularnej przed wybuchem II wojny św. aż do stycznia 1946 i rozwiązania SOE. Autorzy trafnie zauważają we wstępie:
“Polsko-brytyjska współpraca w czasie drugiej wojny światowej obejmowała cały wachlarz spraw, począwszy od kontaktów politycznych poprzez prowadzone działania zbrojne i wywiadowcze, jak również sabotaż i dywersję. (…) Polski ruch oporu zaczął kształtować się pod koniec września 1939 r. jako jeden z pierwszych w Europie. Od początku miał unikalny charakter na tle podziemia w innych krajach podbijanych przez państwa Osi. Polacy i Brytyjczycy współpracowali ze sobą jeszcze zanim powstało SOE, mające zajmować się wojną nieregularną oraz organizacjami podziemnymi w Europie. (…) Gdy powstało SOE było niemal rzeczą naturalną, że relacje Brytyjczyków z Polakami w zakresie działań konspiracyjnych będą kontynuowane (…)” (s.9-10)
Autorzy zaznaczają, że oprócz bardzo obszernej kwerendy, m.in. w wielu brytyjskich archiwach sięgnęli także np. do źródłowego w polskim kontekście “Dziennika czynności” organizatora wsparcia lotniczego dla AK, płk Jana Jaźwińskiego, a także – oczywiście – do pamiętników współtwórcy (wraz z ppłk dypl. cc Maciejem Kalenkiewiczem) Cichociemnych mjr dypl. cc Jana Górskiego. Naturalnie źródłem wielu istotnych ustaleń były również akta Oddziału VI (Specjalnego) Sztabu Naczelnego Wodza oraz wydane przez londyńskie Studium Polski Podziemnej w sześciu tomach dokumenty Armii Krajowej.
Autorzy monografii podkreślają, że ich publikacja starała się pokazać “jak rozwijała się współpraca SOE z Polakami w kwestii operacji specjalnych oraz jak przebiegał proces decyzyjny w Londynie, który często kończył się podjęciem decyzji sprzecznych z sugestiami płynącymi z Baker Street [siedziba centrali SOE – przyp. RMZ], a także wbrew nadziejom i oczekiwaniom strony polskiej.” (s. 18) Jest więc mocna szansa, że po tej rzeczowej publikacji skończy się nareszcie bezkrytyczne wielbienie “ogromnej pomocy Wielkiej Brytanii dla Polski”, opowiadania o “szkoleniach Cichociemnych według standardów SOE” oraz inne tego rodzaju publicznie rozpowszechniane, wzmacniane anglomanią a nawet ojkofobią, bajki dla naiwnych.
Ze względu na wieloaspektowość i złożoność zagadnienia ta kapitalna monografia w dwóch rozdziałach ma charakter problemowy, w pozostałych siedmiu naturalny charakter chronologiczny. Dwa rozdziały “problemowe” to po pierwsze oczywiście “polski plan” powstania powszechnego. Jeszcze do niedawna koncepcja bardzo słabo znana nawet w Polsce – choć był to strategiczny cel najpierw Związku Walki Zbrojnej, później Armii Krajowej i Sztabu Naczelnego Wodza. Przez jakiś czas “zaraziliśmy” nią nawet dowództwo alianckie, które przyjęło jako własny – jak to ujął mjr dypl. cc Jan Górski “nasz polski pogląd na sposób przeprowadzenia głównej rozgrywki wojennej z Niemcami” (pamiętniki Jana Górskiego). Koncepcja na tyle niedostrzegana w naszym kraju, że dopiero w lutym 2020 musiałem od podstaw (wcześniej go nie było – sic!) napisać odpowiednie hasło w… Wikipedii – Na gruncie naukowym koncepcję dogłębnie zbadał, a wyniki badań opublikował, prof. Marek Ney-Krwawicz z Instytutu Historii PAN.
Drugi rozdział “problemowy” omawianej monografii także ma znaczenie fundamentalne – opisuje działania SOE na rzecz polskiej konspiracji (nie tylko w Polsce i nie tylko AK). Zasadniczą jego część stanowi analiza współpracy polskiej sekcji SOE z Oddziałem VI (Specjalnym) Sztabu Naczelnego Wodza. Mowa w nim m.in. o szkoleniu Cichociemnych:
“W sprawie szkoleń strona polska od początku była uzaleźniona od Brytyjczyków. To oni wybierali miejsca na kursy szkoleniowe [uwaga dla Instytutu Pamięci Narodowej – nie było jednego “kursu cichociemnego” jak nieprawdziwie “edukujecie” – przyp. RMZ], zapewniali zakwaterowanie, zaopatrzenie, wyposażenie kursu, część kadry szkoleniowej i ekwipunek przed odlotem skoczków. Strona brytyjska przekazywała też potrzebne materiały do wyrobienia cichociemnym fałszywych dokumentów. We wszystkich tych kwestiach Oddział VI SNW współpracował z Sekcją Polską SOE (…)” (s. 231).
“Wyjątkowa pozycja na tle innych narodowości – zauważają Autorzy – przyznana Polakom przez władze brytyjskie dotyczyła także systemu szkoleń cichociemnych. Część kursów prowadzili polscy oficerowie, a Sekcja Polska SOE posiadała własne stałe ośrodki szkoleniowe. Miały one podwójne kierownictwo, zarówno angielskie jak i polskie, przy czym Brytyjczycy odpowiadali za ich administrowanie i zaopatrzenie materiałowe, a nadzór nad szkoleniem sprawowali Polacy.” (s. 232).
Autorzy zaznaczają – czego nie chce dostrzec np. dr Waldemar Grabowski z IPN, tworzący kontrowersje wokół liczby 316 Cichociemnych – że w przypadku Cichociemnych “Ostateczna odprawa skoczków była zawsze w rękach Oddziału VI, a gdy opuszczali oni stację wyczekiwania [skakali do Polski – przyp. RMZ], to Sekcja Polska SOE traciła nad nimi całkowita kontrolę, gdyż przybierali pseudonimy, których Brytyjczycy nie znali” (s. 234) Dodać należy, że ważniejszy od pseudonimów był fakt, iż Cichociemni – w odróżnieniu od innych polskich skoczków – otrzymywali przydziały w Armii Krajowej oraz podlegali KG AK.
“Natomiast skoczkowie Sekcji Mniejszości Polskich (EU/P) przechodzili szkolenie, nad którym nadzór sprawowała Sekcja Szkoleniowa SOE (…) Kurierzy i emisariusze polityczni Ministerstwa Spraw Wewnętrznych, którzy mieli zostać zrzuceni do Polski, pod względem szkolenia podlegali [brytyjskiej – przyp. RMZ] Sekcji Mniejszości Polskich.” (s. 234). Warto też dodać, że polscy skoczkowie zrzucani poza Polskę w ramach “Akcji Kontynentalnej” prowadzonej w skupiskach Polonii, nie byli cichociemnymi – stanowiącymi integralną część koncepcji powstania powszechnego w Polsce. Byli wykorzystywani zarówno w cywilnej jak i wojskowej konspiracji poza Polską, rozwijanej dzięki współpracy polskiego Ministerstwa Spraw Wewnętrznych oraz Sekcji Mniejszości Polskich (EU/P) SOE, która zadaniowała i finansowała te działania. Byli spadochroniarzami Akcji Kontynentalnej.
Autorzy monografii zaznaczają, że “w połowie marca 1943 r. Churchill nie był już zwolennikiem wzniecania powstań mających służyć osłabianiu Trzeciej Rzeszy”, zaś obowiązująca od 20 marca 1943 nowa dyrektywa dla SOE zawierała ustalenia brytyjskich szefów sztabu, które “stanowiły wyraźne odejście od koncepcji wywoływania niekontrolowanego wystąpienia przeciw okupantom czy powstania (…).” (s.303) Wg. nowych priorytetów “na pierwszym miejscu była dywersja na wyspach włoskich. Na drugim znajdowała się pomoc dla ruchu oporu w Jugosławii (czetników) i Grecji (…) a następnie Francji. Dopiero potem uwzględniono Polskę i Czechosłowację.” (s. 304) Polsce wyznaczono – w mojej ocenie – jednak dosyć podrzędne zadanie dywersji i sabotażu “na liniach kolejowych prowadzących na front wschodni”. (s. 304)
Jak można zauważyć, żaden z historyków nie znalazł dotąd odpowiedzi na nurtujące nie tylko mnie pytanie – dlaczego polski Sztab Naczelnego Wodza zgodził się w istocie zdewastować Armię Krajową (także m.in. akcją “Burza”) w imię wsparcia Stalina, pomimo Zbrodni Katyńskiej oraz zerwania stosunków dyplomatycznych z ZSRR? To, że nastąpiło to finalnie już po tragicznej śmierci gen. Władysława Sikorskiego, pod rządami lichego polityka, premiera Mikołajczyka, w mojej ocenie nie ma większego znaczenia…
Natomiast zasadnicze znaczenie ma kwestia, którą wskazali autorzy monografii w wątku dotyczącym odmowy Połączonego Komitetu Szefów Sztabów większego wsparcia dla Armii Krajowej. “Na decyzję anglo-amerykańskich szefów sztabów wpłynęły przede wszystkim aspekty logistyczne i strategiczne, takie jak brak samolotów i przekonanie o konieczności wspierania ruchu oporu przede wszystkim we Francji i na Bałkanach. Nie oznaczało to pominięcia wątku konfliktu polsko – radzieckiego. Anglo-amerykańscy sztabowcy byli zaniepokojeni, że dobrze uzbrojona polska armia podziemna może skierować swoją broń nie tylko przeciw Niemcom, lecz także ZSRR.” (s. 335)
Monografia wspomina w kilku akapitach nt. operacji lotniczej Wildhorn I” (“Most 1”), połączonej z lądowaniem w Polsce oraz w kilku innych miejscach jednozdaniowo o “kuzynku diabła” Józefie Retingerze. Autorzy trafnie wskazują, że leciał do Polski ze ściśle tajną misją “Denham”, według nich “Retinger miał zbadać poglądy przywódców politycznych w Kraju i zachęcić ich do przyjęcia realistycznego [czytaj: brytyjskiego – przyp. RMZ] stanowiska.” (s. 381). Mylą się jednak całkowicie, wywodząc, że jakoby “Mikołajczykowi zależało na wysłaniu Retingera” itd. To specjalizujący się w intrygach Retinger sam “załatwił sobie” przerzut do Polski, co spotkało się z aprobatą brytyjską. Wysłany z nim przez polskiego premiera kurier Tadeusz Chciuk ps. Celt (który sam siebie – wbrew faktom – nazwał “cichociemnym”) zapytał Mikołajczyka, czy to właśnie premier wysyła Retingera.
Oto odpowiedź Mikołajczyka – “Przypuszczam, że to Eden [Anthony Eden, brytyjski minister spraw zagranicznych – przyp. RMZ] wysyła Retingera albo – co jest bardziej prawdopodobne, Retingerowi udało się przekonać Edena, że jego wyjazd do Polski jest potrzebny. Owszem, niech jedzie – jego wyjazd może dużo pomóc, a nie widzę, w czym mógłby nam zaszkodzić. (…) Retinger ma w sobie wielką żyłkę awanturniczą i oczywiście jest to jednym z powodów jego wyjazdu. Chce by o nim było głośno – chciał nawet, aby ogłoszono przez radio jego wyjazd do Polski, ale to oczywiście nonsens, ani ja, ani Anglicy na to się nie zgodzili (…) sprawa jest trzymana ściśle w tajemnicy i właśnie wy musicie bardzo uważać, by się nie rozeszła ani we Włoszech, ani w kraju, bo to dużo zaszkodzi. Zwłaszcza w interesie samego Retingera leży tajemnica, bo jak się “dwójka” [polski wywiad – przyp RMZ] dowie o jego pobycie w kraju, to go sprzątną, a jeśli dowie się wojsko wcześniej o wyjeździe, to gotowi mu go sabotować” (archiwa IPN sygn. BU 01168/422 J-2675, s. 7; Bogdan Podgórski, Józef Retinger prywatny polityk, Universitas, Kraków 2013, ISBN 97883-242-1974-2 s. 125).
Autorzy monografii zauważają też, że Retingera wysłano do Polski “poza wiedzą Oddziału VI i Naczelnego Wodza”, jednak przeoczyli istotny fakt, że Retinger został wysłany także w tajemnicy przed Prezydentem R.P. (sic!). Należy podkreślić, że chociaż Retingera wysłano przy pomocy władz wojskowych zaprzyjaźnionego państwa: Wielkiej Brytanii, prawna kwalifikacja tego zdarzenia wyczerpuje znamiona czynu określanego jako “zdrada dyplomatyczna”. No ale Retinger – choć był doradcą Sikorskiego – zawsze czuł się bardziej “obywatelem świata” czy “prywatnym politykiem” niż obywatelem Rzeczpospolitej. W omawianej monografii został potraktowany dość marginalnie, choć to ponoć on właśnie “załatwił” u Churchilla ewakuację polskich żołnierzy z Francji do Wielkiej Brytanii…
Autorzy monografii mijają się także z faktami, wskazując na przyczynę opóźnionego powrotu Retingera do Wielkiej Brytanii, którą miało być “przeprowadzenie z niewielkim wyprzedzeniem” operacji lotniczej “Wildhorn II” (Most 2) (s. 389). Wskazują na wyjaśnienie Retingera, który “twierdził że celowo odstawiono go na niewłaściwy punkt i spóźnił się na start samolotu” (s. 389), ale nie dają mu wiary, pisząc, iż “w rzeczywistości” przyczyną miało być to “wyprzedzenie”. Otóż nie taka była przyczyna – akurat w tym wypadku Retinger mówi prawdę. Miał odlecieć w operacji lotniczej “Most 2” (Wildhorn II) z polowego lądowiska “Motyl”, zlokalizowanego w okolicach wsi Wał – Ruda, Jadowniki Mokre, pomiędzy rzeczką Kisieliną i Dunajcem kilka kilometrów od Dołęgi, 18 km od Tarnowa.
Samolot Dakota KG-477 “V” (1586 Eskadra PAF) lądował o godz. 00.07, po trwającym 7 minut rozładunku odleciał – bez Retingera, który był obecny na lądowisku, ale nie został na czas doprowadzony do samolotu. Akcją kierował płk. Roman Rudkowski, na polecenie płk. Franciszka Demela miał skontrolować dokumenty zabierane przez Retingera z Polski, kazał więc mu przekazać je łącznikowi, który miał je oddać bezpośrednio na lądowisku. Retinger zakpił z nich, przekazując grubą, zaklejoną kopertę, po jej otworzeniu okazało się, że zawiera plik czystych kartek. W rewanżu odstawiono go na odległy koniec lądowiska, wskutek czego nie zdążył zgłosić się do odlatującego samolotu. W drodze powrotnej z lądowiska, podczas przejazdu przez rzekę Uszwicę, zorganizowano wywrócenie bryczki, Retinger wpadł do wody, co umożliwiło skontrolowanie jego bagaży, jednak nie znaleziono żadnych notatek.
Ta próba zatrzymania, także zamachy na Retingera, wynikały wprost z ostrych sporów w Londynie i Kraju co do właściwego kierunku polityki polskiej wobec ZSRR, który przywłaszczył sobie 42,1 proc. terytorium Polski oraz pozbawił wolności 13,7 mln Polaków. Po śmierci gen. Sikorskiego głównym ośrodkiem decyzyjnym Polski została wprawdzie Komenda Główna AK, ale wśród oficerów nie było jednomyślności co do polityki wschodniej. A propos zamachu na Retingera – w monografii nie ma o nim słowa, a sprawa musiała być analizowana także przez SOE. Więcej info – tutaj
Wśród potknięć merytorycznych, które są także (jest ich niewiele) w tej monografii, najbardziej znaczące jest w mojej ocenie wadliwe zaprezentowanie działań gen. Stanisława Tatara. Zdaję sobie sprawę z tego, że pisząc o “brytyjskiej strategii” wobec Polski, Autorzy z konieczności przyjęli w wielu kwestiach brytyjski punkt widzenia, a Tatar współdzielił z Brytyjczykami naiwną miłość do Sowietów. Wiadomo mi także, że znaczna część akt sekcji polskiej SOE została zniszczona, a niemałej części jeszcze nie odtajniono.
Jednak niezrozumiałe jest dla mnie całkowite pominięcie roli Tatara w przygotowaniach do Powstania Warszawskiego, choćby tylko w oparciu o źródła polskie. Dodam w tym miejscu ustalenie wybitnego historyka Stanisława Salmonowicza:
“najnowsze badania naukowe grzebią obraz generała Tatara jako realisty; w istocie był u boku S. Mikołajczyka głównym protagonistą idei powstania, dla niej wstrzymał bezprawnie depeszę Naczelnego Wodza wzywającego do ostrożności, a po klęsce sprytnie tuszował swoją rolę inspiratora” (Powstanie Warszawskie: refleksje w 60. rocznicę, Czasy Nowożytne, XVII, Warszawa: Polskie Towarzystwo Historyczne, 2004, s. 10).
Podobnie niezrozumiałe jest – w kontekście usilnego poszukiwania przez SOE milionów dolarów z dotacji Roosevelta dla Armii Krajowej – nadzwyczaj enigmatyczne wspomnienie funduszu “Drawa”, ledwo wzmianka o milionach dolarów “znajdujących się w rękach Tatara”, dość zagadkowy akapit o samobójstwie “Hańczy” (przez lata przedstawianym przez “władzę ludową” jako “morderstwo”), wreszcie całkowite pominięcie sprawy złota FON oraz centrali konspiracyjnej “Hel”. (Zobacz także hasła Wikipedii mojego autorstwa – Fundusz “Drawa” oraz centrala konspiracyjna “Hel”)
Na marginesie można zauważyć, że operacje specjalne brytyjskiej SIS, amerykańskich: OPC oraz CIA (“Ostiary”), czy MBP / NKWD (“Cezary”), wreszcie działalność szpiegowskiej “piątki z Cambridge” na rzecz ZSRR miały miejsce (lub zostały ujawnione) dopiero po rozwiązaniu SOE, rzecz jasna więc nie mogły znaleźć się w omawianej publikacji. Z pewnością interesujące będzie dogłębne poznanie ich wpływu na politykę zachodnich mocarstw, naturalnie w zupełnie innej publikacji.
Ogólnie bardzo wysoko oceniam pracę pt. “Polska w brytyjskiej strategii wspierania ruchu oporu. Historia Sekcji Polskiej Kierownictwa Operacji Specjalnych (SOE)” jako rewelacyjnie wartościową poznawczo. Na tę ocenę nie ma nadmiernie wielkiego wpływu fakt, że znalazłem w niej pewne nieścisłości i mankamenty.
Przede wszystkim jednak pragnę wyrazić Autorom gorące podziękowanie za prostą, ale prawdziwą definicję “pierwszych Cichociemnych”:
“skoczkowie spadochronowi przerzucani do okupowanej Polski drogą lotniczą dla zasilenia m.in. Komendy Głównej ZWZ i komend niższego szczebla oraz komórek specjalnych do spraw sabotażu i dywersji.” (s. 127)
Po tym, jak usiłował zmajstrować na nowo definicję “cichociemnych” dr Waldemar Grabowski z IPN, to naprawdę nadzwyczaj ożywcze sformułowanie…
Co do pewnych mankamentów publikacji, postaram się je wskazać, mam nadzieję, że według “precedencji”:
1/ Krzywdząco dla Polski marginalne potraktowanie polsko – brytyjskiej współpracy wywiadowczej, której znaczące efekty (prawie połowa wszystkich meldunków wywiadowczych dla aliantów), w mojej ocenie musiały mieć wpływ na brytyjską strategię wobec Polski. Przyznaję, że zagadnienie jest dość złożone, bo polsko – brytyjskie relacje w tej sferze zasadniczo przebiegały dwutorowo, poprzez kontakty zarówno z Oddziałem II jak i Oddziałem VI SNW, a sporą część ustaleń zawiera dwutomowa publikacja zawierająca ustalenia Polsko – Brytyjskiej Komisji Historycznej (Polsko – brytyjska współpraca wywiadowcza podczas II wojny światowej. Ustalenia Polsko – Brytyjskiej Komisji Historycznej, Naczelna Dyrekcja Archiwów Państwowych, t. I. Warszawa 2004 ISBN 83-89115-11-5, t. II 2005, ISBN 83-89115-37-9).
Ale wspomnienie o “Enigmie” w jednym akapicie? W mojej ocenie to właśnie sukcesy wywiadowcze Polaków były główną przyczyną kontynuowania wsparcia (z czasem coraz bardziej pozornego) dla Armii Krajowej. Mjr dypl. Jan Jaźwiński wprost podaje, że taka była praprzyczyna brytyjskiego zainteresowania polskimi “lotami łącznikowymi”.
2/ Brytyjskie “wsparcie w zakresie łączności” zostało zaprezentowane w publikacji tak, jakby polskie znaczące dokonania w tej sferze pojawiły się dopiero w 1942, w związku z działalnością Polskich Wojskowych Warsztatów Radiowych. Być może taka była optyka brytyjska, choć Autorzy przytaczają opinię, iż radiostacje konstrukcji inż Tadeusza Heftmana “były w tym czasie uważane jako najlepsze do pracy konspiracyjnej, w tym wywiadowczej” (s. 246).
Dodać należy, że konstrukcje radiostacji braci Danielewiczów oraz Heftmana (wszyscy z Sosnowca) zdobyły złote medale na Pierwszej Ogólnokrajowej Wystawie Radiowej w Warszawie, zorganizowanej od 15 do 24 maja 1926. Założona w 1928 roku Wytwórnia Radiotechniczna AVA, jak to ujął ppłk. dypl. inż. Tadeusz Lisicki – “prawie od czasu swego powstania była głównym dostawcą sprzętu radiowego i specjalnego dla Sztabu Głównego i odegrała znaczną rolę w rozwiązaniu “Enigmy” (Historia i metody rozwiązania niemieckiego szyfru maszynowego “ENIGMA”, źródło: Instytut Piłsudskiego w Londynie, Kolekcja akt Stefana Mayera, zespół nr 100, teczka nr 709/100/53). Wprawdzie SOE jeszcze nie istniało, ale nie sądzę, aby przynajmniej niektóre sukcesy polskich łącznościowców nie były znane brytyjskiej SIS, istniejącej od 1909, której oficerowie współtworzyli SOE.
3/ Pominięcie polskich doświadczeń w zakresie “piechoty powietrznej” oraz “specjalsów”. Albo z nadzwyczaj brytyjskiej perspektywy, albo wskutek braku rzetelnych źródeł, Autorzy piszą: “Jesienią 1942 r. zwerbowano 15-osobową grupę lotników, którzy po przeszkoleniu mieli zostać następnie przerzuceni do kraju. Jednym z nich był ppłk Roman Rudkowski (…)” (s. 243).
Otóż Rudkowski nie musiał być “werbowany”, bowiem od początku uczestniczył w realizacji przedwojennej, awangardowej koncepcji Sztabu Głównego Wojska Polskiego, której istotą było powołanie wojsk powietrzno – desantowych oraz wyszkolenie komandosów – spadochroniarzy do zadań specjalnych. Realizując ją, organizowano od 1936 wspierane przez państwo cywilne szkolenia spadochronowe LOPP, produkowano (licencyjne) spadochrony “Polski Irvin”, zbudowano 16 wież spadochronowych, utworzono Wojskowy Ośrodek Spadochronowy w Bydgoszczy oraz zorganizowano dwa kursy dla spadochroniarzy do zadań specjalnych.
W ramach przygotowań do zadań specjalnych m.in. wykonano zasobniki towarowe (o ładowności 120kg) z amortyzatorami (tzw. odbojnikami) na potrzeby zrzutów sprzętu. Na początku listopada 1938 rozpoczęto formowanie wspierającego te zadania Wydzielonego Dywizjonu Towarzyszącego z 4 Pułku Lotniczego w Toruniu, jego dowódcą został późniejszy Cichociemny, mjr. pil. Roman Rudkowski. Warto też dodać, że pierwszą polską publikacją nt. ofensywnego wykorzystania spadochronu był – dziesięć lat przed wybuchem II wojny św. – artykuł mjr dypl. pil. Mariana Romeyki pt. “Wyprawy specjalne”. Więcej info – Prekursorzy Cichociemnych
4/ Autorzy zauważają w kontekście SOE, że “Strona brytyjska przekazywała też potrzebne materiały do wyrobienia cichociemnym fałszywych dokumentów.” (s. 231). Niestety nie ustalili, że te fałszywe dokumenty były w sporej mierze “polskiej produkcji”. Rzecz w tym, że brytyjski ośrodek fałszowania dokumentów (także pieniędzy, w tym okupacyjnych złotych) w Briggens, funkcjonował wprawdzie pod brytyjskim kierownictwem Cpt. Morton Bisset’a – ale początkowo uwzględniał tylko polskie potrzeby oraz do końca działał z udziałem polskich specjalistów.
Legalizacją (czytaj: fałszerstwami) zajmował się w nim doświadczony polski fałszerz Jerzy Maciejewski, przedwojenny pracownik Samodzielnego Referatu Technicznego Oddziału II (wywiad) Sztabu Generalnego WP. Przy podrabianiu dokumentów dla Cichociemnych pracowali także dwaj inni Polacy: Ludwik Surala i Dariusz Sobierajczyk. Ogółem podczas wojny w tym ośrodku wytworzono ok. 275 tysięcy (sic!) różnych dokumentów dla ruchów oporu w okupowanej Europie, w tym ok. 50 mln okupacyjnych złotych dla Armii Krajowej.
5/ Autorzy popełniają błąd, pisząc, iż “pierwszym kurierem” Naczelnego Wodza był płk August Emil Fieldorf, wysłany z Londynu do Polski 17 lipca 1940 (s.115). W pewnym sensie zaprzeczają sami sobie, bowiem na str. 64 prawidłowo opisują misję mjr Edmunda Galinata (późniejszego dowódcę Samodzielnej Kompanii Grenadierów), który 26 września 1939 został wysłany do Polski jako kurier przez (poprzedniego) Naczelnego Wodza. Nawet gdyby go pominąć, Fieldorf nie był “pierwszym kurierem”. 19 października 1939 wyruszył bowiem do Polski emisariusz Naczelnego Wodza rtm Feliks Szymański, późniejszy Cichociemny.
Wskazane nieścisłości nie mają zasadniczego znaczenia dla oceny niezwykle wysokiej wartości poznawczej publikacji prof dr hab. Jacka Tebinki oraz dr hab. Anny Zapalec. Szczerze i entuzjastycznie rekomenduję zakup i lekturę tej niezwykłej publikacji. Radzę się spieszyć, bowiem jak ustaliłem w wydawnictwie “Neriton”, wprawdzie z uwagi na znaczne zainteresowanie szykuje się dodruk książki, ale w mojej ocenie rychło będzie potrzebny kolejny. Publikacja niezwykła, stanowić będzie z pewnością solidny fundament pod kompendium rzetelnej wiedzy o 316 Cichociemnych – spadochroniarzach Armii Krajowej. Dziękuję i polecam 🙂
Ryszard M. Zając
Jacek Tebinka, Anna Zapalec, Polska w brytyjskiej strategii wspierania ruchu oporu. Historia Sekcji Polskiej Kierownictwa Operacji Specjalnych (SOE), Neriton, Warszawa 2021, ISBN 978-83-66018-94-5 (druk), ISBN 978-83-66018-95-2 (e-book). 575 str. Publikacja powstała w ramach projektu (o tym samym tytule) sfinansowanego przez Narodowe Centrum Nauki (grant nr 2015/19/B/HS3/01051).
PS. Po napisaniu tej recenzji otrzymałem miłego oraz rzeczowego maila od Autorów, zawierającego także pochlebną ocenę portalu 🙂 Niestety, ma charakter prywatny, więc nie mogę go opublikować. Bardzo serdecznie dziękuję 🙂