Publiczna pamięć o Cichociemnych jest tego rodzaju, że coraz więcej bzdur rozpowszechnianych jest – pod pozorem prawdy – przez tzw. „autorytety”. Ostatnio dołączyło do tego niechlubnego grona fałszywych autorytetów Muzeum Armii Krajowej im. gen. Emila Fieldorfa „Nila” w Krakowie.
Łagodnie rzecz ujmując, bajki (by nie użyć ostrzejszego słowa) nt. Cichociemnych rozpowszechnia nie tylko pseudohistoryk Kacper Śledziński w swojej skandalicznie nierzetelnej książce, ale nawet… Instytut Pamięci Narodowej czy czołowy niegdyś specjalista IPN „od Cichociemnych” dr Krzysztof Tochman. Tutaj wykaz 36 błędów w publikacji IPN / Tochmana. Tutaj moja errata do książki Śledzińskiego (do pobrania w pdf). Tu wykaz błędów w książce Śledzińskiego, wskazanych przez dr Bartłomieja Szyprowskiego (do pobrania w pdf ze strony).
Muzeum Armii Krajowej uzyskało aż 43 tys. złotych dotacji od Narodowego Centrum Kultury i opracowało „materiały edukacyjne” nt. Cichociemnych:
Oto film mający „edukować”:
Oto „Prezentacja” mająca „edukować”:
Oto „Karta zadań” mająca „edukować”:
To mają być fundamenty „akademii on-line” Muzeum Armii Krajowej nt. Cichociemnych. Niestety, są to fundamenty bardzo kiepskiej jakości – te materiały „edukacyjne” obarczone są fundamentalnymi błędami merytorycznymi. Napisałem o tym do dyrektora Muzeum AK dr Marka Lasoty – ale nie raczył dotąd odpowiedzieć ☹️ Zmuszony jestem zatem publicznie wytknąć najważniejsze błędy tych „materiałów edukacyjnych”, głównie materiału video (pozostałe powielają te same błędy).
Autorem tego „dzieła” jest Mirosław Brach.
Szczerze mówiąc, najbardziej rozbawiła mnie w tym filmie prezentacja zdjęcia samolotu Farman F-68 Goliath (bez ujawniania, co to za samolot), z narracją (ok. 1,25 min. filmu) iż żołnierze tworzonych przed wojną jednostek mieli być przerzucani „przy pomocy desantu lotniczego”.
To oczywiście nieprawda, że do tego celu miałby być wykorzystany akurat ten samolot, ale dość zabawna. Rzecz w tym, że te akurat samoloty nie tylko nigdy nie były brane pod uwagę w planach wykorzystania do celów specjalnych. Można sobie poczytać np. w Wikipedii – były tak kiepskie, że nie nadawały się nawet jako… samoloty rolnicze do oprysków
Mgr Brach błędnie uważa, że miały rzekomo służyć do desantu i to swoje błędne mniemanie upowszechnia jako „materiał edukacyjny” Muzeum Armii Krajowej w Krakowie. Litości! Gorsze chyba mogłyby być współcześnie też francuskie Caracale, które Francja chciała nam wcisnąć, a które nie latają nawet we francuskim wojsku. Podobno pogłoski, że w ogółe latają są przesadzone… 🤣🤣🤣😎
1/ W czołowce filmu (ok. 1.05 min) niezgodnie z zasadami polskiej pisowni ujęto słowo Cichociemni w cudzysłów – jest to niezgodne z zasadami polskiej pisowni; więcej info – poradnia językowa Uniwersytetu Warszawskiego
2/ (ok. 1.52 min) Podano błędną informację, iż „do września 1939 nie udało się wyszkolić spadochronowej grupy dywersyjnej, zdolnej w realiach wojennych dokonać akcji na zapleczu wojsk nieprzyjaciela”.
Co prawda pierwszy wojskowy kurs spadochronowy zorganizowany w 1937 w Legionowie, dla wybranych słuchaczy Szkół Podchorążych wszystkich rodzajów broni miał charakter raczej sportowy. Ale później zorganizowano szkolenia grup bojowych spadochroniarzy: w 1937 w Jabłonnie, następnie w Legionowie i Rembertowie. 15 września 1938 z lotniska Skniłowo k. Lwowa przeprowadzono z dwóch samolotów Fokker ćwiczebny desant bojowy oddziału pod dowództwem por. sap. Antoniego Mokrzeckiego.
W maju 1939 w Bydgoszczy, przy 4 Pułku Lotniczym, utworzono Wojskowy Ośrodek Spadochronowy. Jego zadaniem miało być szkolenie grup desantowych do wykonywania na tyłach wroga zadań specjalnych – oficerów i podoficerów piechoty, saperów, łączności. Część przeszkolonych żołnierzy miała stanowić zalążek polskich wojsk powietrznodesantowych. Planowano w lutym 1940 sformowanie pierwszego polskiego batalionu spadochronowego.
Na początku czerwca 1939 uruchomiono pierwszy kurs dla spadochroniarzy do zadań specjalnych. Uczestniczyło w nim 80 żołnierzy, po 40 oficerów i podoficerów przeszkolonych na podstawowym kursie spadochronowym LOPP. Po zakończeniu pierwszego kursu 5 sierpnia 1939, niezwłocznie rozpoczęto drugi kurs, 7 sierpnia 1939 dla 40 uczestników. Jednym z jego uczestników był późniejszy Cichociemny – Benon Łastowski. Więcej info – Prekursorzy Cichociemnych
3/ (4.36 min.) Nieścisła jest informacja, iż w Ringway „pod okiem brytyjskich instruktorów, polscy żołnierze nabywali umiejętności wykonywania skoków spadochronowych”.
Do czasu utworzenia STS 51 Ringway, jednostki spadochronowe (także szkolenie) organizowały jedynie Niemcy, Rosja oraz – w skromniejszym wymiarze – Polska! Wielka Brytania nie miała żadnych doświadczeń spadochronowych – korzystała m.in. z doświadczeń polskich oraz polskiej kadry!. Zastępcą komendanta STS 51 Ringway oraz komendantem istniejącej w tym ośrodku „sekcji polskiej” był por. pilot Jerzy Górecki, jego zastępcą i szefem wyszkolenia spadochronowego ppor. Julian Gębołyś – obaj najlepsi instruktorzy z WOS w Bydgoszczy. Polacy, żołnierze bydgoskiego WOS byli też w niej instruktorami, przeszkolili 4825 spadochroniarzy – Belgów, Francuzów, Norwegów, Czechów, Polaków – Cichociemnych.
Pierwszy „polski” kurs spadochronowy rozpoczął się 17 lutego 1941. Od 1 marca 1941 polskich spadochroniarzy, w tym Cichociemnych, szkolono także w Largo House pod Leven (Largo Low, hrabstwo Fife, Szkocja, Wielka Brytania). Także Polacy wybudowali w Lundin Links, niedaleko Largo House, funkcjonującą od 25 sierpnia 1941 24-metrową wieżę spadochronową, pierwszą w Wielkiej Brytanii (nazywano ją polską wieżą). Więcej info – Spadochroniarstwo polskie
Byłbym wdzięczny, gdyby Muzeum AK polskie – pionierskie – doświadczenie spadochronowe nie przypisywało Brytyjczykom 🙁 Zachęcam do przeczytania sekcji „Geneza” w haśle Wikipedii mojego autorstwa.
4/ (4.55 min.) Nie jest prawdziwa informacja Muzeum AK, jakoby STS 38 Briggens był rzekomo „ośrodkiem szkolenia spadochronowego”. Autor w tym miejscu także „przeoczył” polski ośrodek szkolenia spadochronowego Largo House – patrz hasło w Wikipedii mojego autorstwa.
Nie ma śladu informacji o rzekomym szkoleniu spadochronowym w Briggens w jakichkolwiek dokumentach, w tym w teczkach personalnych Cichociemnych. Nie może być, bo ten obiekt nie był przystosowany do takiego szkolenia. W rzeczywistości w STS 38 Brigens, oddanym do użytku Polakom, organizowano kursy walki konspiracyjnej (a nie spadochronowe) – zobacz Szkolenie Cichociemnych. Znajdował się tam także ośrodek fałszowania dokumentów, nota bene początkowo pracował tylko na polskie potrzeby, jego kluczową kadrę także stanowili Polacy, w tym doświadczony polski fałszerz Jerzy Maciejewski, przedwojenny pracownik Samodzielnego Referatu Technicznego Oddziału II (wywiad) Sztabu Generalnego WP.
5/ (5.19 min.) Nieprawdziwa jest fraza o „intensywnych treningach szkoleniowych organizowanych dla Polaków przez szereg brytyjskich ośrodków”.
Niestety, to powtarzana od lat nieprawdziwa, ojkofobiczna / anglomańska oraz ignorancka teza. To nie Brytyjczycy organizowali Polakom szkolenie kandydatów na Cichociemnych. Brytyjczycy udostępniali nam ośrodki SOE oraz prowadzili część szkoleń. Głównie odpowiadali za sprawy administracyjno – gospodarcze oraz… ochronę obiektów.
W rzeczywistości za zasadnicze szkolenie Polaków – kandydatów na Ciochociemnych odpowiadał Oddział VI (Specjalny) Sztabu Naczelnego Wodza, szkolenie w większości przeprowadzali polscy instruktorzy. Szkolenie Cichociemnych ze specjalnością w wywiadzie i łączności odbywało się w całkowicie polskich ośrodkach, z udziałem polskich instruktorów. Co więcej wszystkie programy szkoleń kandydatów na Cichociemnych były stale modyfikowane przez Polaków zgodnie z oczekiwaniami oraz wyraźnie zgłaszanymi sugestiami przez Komendanta Głownego AK.
Więcej info:
6/ (5.39 min.) uważam za wysoce niestosowne – nawet obraźliwe – użycie przez Muzeum AK frazy o przygotowywaniu żołnierzy „do roli cichociemnych”’. To nie była żadna „rola„. Autor używa sformułowania rażąco nieadekwatnego do wojennej rzeczywistości. Ponadto nie wspomniał o podstawowym zadaniu Cichociemnych: przygotowaniu i przeprowadzeniu powstania powszechnego w Kraju.
7/ (5.31 min.) Nieścisłe sformułowanie o treści: „Largo House, gdzie funkcjonował ośrodek szkolenia, nazywany „Małpim Gajem”. Otóż właśnie ten ośrodek nosił nazwę oficjalną „Largo House”, potocznie nazywany był „Małpim Gajem”, a funkcjonował w miejscowości Largo Low w hrabstwie Fife. Zapraszam do przeczytania hasła w Wikipedii mojego autorstwa.
8/ (5.54 min.) Użyta w „materiale edukacyjnym” fraza „pierwszym obowiązkowym dla wszystkich kandydatów był kurs spadochronowy” jest rażąco nieprawdziwa. Pierwszym obowiązkowym z kursów zasadniczych (obowiązkowych dla wszystkich) był kurs zaprawowy.
9/ (6.05 min.) Nie słyszałem dotad o szkoleniu kandydatów na Cichociemnych w zakresie skoków spadochronowych „przy różnej prędkości przelotowej samolotu”. Wydaje się to nawet sprzeczne z logiką, ponieważ tylko stała, ustalona prędkość przelotowa oraz odpowiednia wysokość pozwala skoczkom na oddanie skoków bez zbędnego rozrzutu… Będę wdzięczny za wskazanie źródła tej „informacji” (podobnie jak pozostałych, kwestionowanych przeze mnie).
10/ (6.12 min.) Nieprawdziwa jest teza „kursantów uczono różnych technik opuszczania pokładu z różnych typów samolotów”. Technika była jedna – skok przez „dziurę” w podłodze (za wyjątkiem pierwszego zrzutu); Cichociemni skakali (poza pierwszym zrzutem) tylko z dwóch typów samolotów: Halifaxów i Liberatorów. Nie było żadnych innych „technik opuszczania pokładu” samolotu – poza „techniką” wysiadania z samolotu lądującego na polowym lotnisku, ale tego akurat nikt nie musiał się uczyć…
11/ (6.19 m,in.) Rażąco nieprawdziwa jest teza Muzeum AK, iż „wstępem do spadochroniarskiej przygody była seria skoków z wieży spadochronowej”. „Wstępem” był najpierw kurs zaprawowy, podnoszący ogólną sprawność fizyczną, następnie zaprawa spadochronowa, przygotowująca bezpośrednio do skoków. Dopiero później szkolono z użyciem wieży spadochronowej…
12/ (6.23 min.) Rażąco nieprawdziwa jest fraza nt. „drugiego obowiązkowego dla wszystkich kursu odprawowego”. Kurs odprawowy nie był drugi – tylko ostatni, kończył cały cykl szkoleń. Kursów obowiązkowych było więcej niż dwa.
13/ (7.07 min.) Nieprawdziwym uproszczeniem jest teza, iż „kandydaci na cichociemnych przechodzili dwuetapowe szkolenie specjalistyczne, którego pierwszą część stanowił kurs strzelecki, drugą podstawowy kurs posługiwania się materiałami wybuchowymi.”
Szkolenie kandydatów na Cichociemnych było bardziej złożone i wcale nie „dwuetapowe”. Nie było odrębnych kursów „strzeleckich” oraz minerskich; były one fragmentem m.in. kursów dywersyjnych oraz walki konspiracyjnej. Więcej info – szkolenie Cichociemnych
14/ (od 7.21 min.) Treści dotyczące rzekomo „pozostałej części szkolenia” są rażąco infantylne, w mojej ocenie dezinformujące, ponadto ich poziom merytoryczny jest żenująco niski.
15/ (7.58 min.) Dezinformująca w istocie jest fraza „uczono walki wręcz, posługiwania się nożem wojskowym oraz technik unieszkodliwiania przeciwnika bez użycia broni palnej”.
Po pierwsze, w części to tautologia (walka wręcz = techniki unieszkodliwiania), po drugie Autorzy materiału akurat „przeoczyli” najbardziej ekscytujące większość ludzi elementy szkolenia kandydatów na Cichociemnych:
16/ (8.16 min) Kompletnie niezrozumiała jest fraza „część cichociemnych moigła w swych życiorysach zapisać uczestnictwo w szkoleniach szturmowych w warunkach zbliżonych z tymi, jakie panowały na prawdziwym polu walki”.
Zupełnie nie wiadomo co Autor miał na myśli, zwłaszcza, że frazę zilustrowano zdjęciem ćwiczeń żołnierzy 1 SBS. Spadochroniarze do zadań specjalnych mieli do wykonania zupełnie inne zadania niż jednostki liniowe… Nie wiadomo też, co Autor miał na myśli używając pojęcia „szkolenie szturmowe”...
17/ (8.55 min.) Nieprawdziwa jest teza, iż „pomyślnie zakończony cykl szkoleń (…) zwieńczony był zakwalifikowaniem się do przerzutu do kraju”.
To były kwestie odrębne. Do zakwalifikowania się do skoku do Polski wymagano ukończenia całego cyklu szkoleń, ale ukończenie wszystkich szkoleń nie dawało „automatycznie” zakwalifikowania się do zrzutu. Nota bene, spośród 2413 kandydatów szkolenia ukończyło 605, natomiast do skoku zakwalifikowano 579 kandydatów; ostatecznie do Polski skoczyło 316 Cichociemnych.
18/ (9.15 min.) Błędna nazwa stacji – nie było „stacji wyczekiwań”, były „stacje wyczekiwania”
19/ (9.48 min.) Rażąco nieprawdziwa jest fraza – „osoba przerzucana była zaopatrzona w specjalny pas ze schowkami na złoto i pieniądze”.
W rzeczywistości to nie osoba przerzucana „była zaopatrzona” – pasy służyły do przerzutu środków pienięznych dla Armii Krajowej oraz Delegatury Rządu na Kraj. Nie miały żadnych „schowków na złoto i pieniądze” tylko kieszenie.
Były to parciane pasy z sześcioma kieszeniami, do których wkładano zwykle po trzy paczki banknotów. Pasy z pieniędzmi oklejone były impregnowanym płótnem z okienkami, pozwalającymi sprawdzić zawartość bez otwierania. Paczki banknotów były opieczętowane, kieszenie przeszywano grubą, mocną, jedwabną nicią, której końce plombowano. Każdy pas posiadał numer; jeśli zawierał banknoty 10-dolarowe, jego wartość wynosiła 18 tys.; jeśli 20-dolarowe – 36 tys. USD. Jeśli w pasie były złote monety 10-dolarowe, mieścił 2,4 tys. USD; jeśli złote monety 20-dolarowe – 3,6 tys. USD. Skoczkowie przekazywali pasy z pieniędzmi upoważnionej osobie bezpośrednio po wykonaniu skoku.
20/ (10.11 min.) – Nieprawdziwa jest teza, iż wyposażeniem Cichociemnego była rzekomo „przenośna radiostacja”. Cichociemni nie mieli takiego wyposażenia. Wyposażenie skoczka regulowała „Instrukcja dla zołnierzy przerzucanych drogą lotniczą do kraju”.
21/ (10.49 min.) Nieścisła jest fraza „każdorazowo przylot [skoczków – porzyp. RMZ] zapowiadała ustalona melodia sygnałowa nadawana przez polską sekcję rozgłośni radiowej BBC”
Rzecz w tym, że melodię nadawano trzykrotnie. Informacje o starcie skoczków i / lub zaopatrzenia przekazywano na antenie radiowej zaraz po zakończeniu polskiej audycji BBC, poprzez odtworzenie określonej melodii sygnałowej oraz tzw. „kaczki”, czyli jednej z szeregu trzycyfrowych liczb (wskazujących placówkę odbiorczą). Pierwsza taka transmisja (zwykle po godz. 15) oznaczała gotowość, druga (zwykle po godz. 19, 21) wylot skoczków. Po tym sygnale obsługa oraz ochrona placówki odbiorczej wyruszała na miejsce zrzutu. Trzecia transmisja (zwykle po godz. 23) oznaczała iż samolot ze skoczkami jest w drodze.
22/ (12.27 min.) W mojej ocenie wysoce niewłaściwa, w części nieprawdziwa, jest użyta w treści filmu nowomowa mająca odnosić się do Cichociemnych – „byli kierowani na odcinki walki bieżacej na płaszczyźnie dywersji i sabotażu”. Tekst o „odcinkach na płaszczyźnie” mógł powstać w głowie osoby, która niewiele ma pojęcia o wojsku oraz nic nie wie o służbie specjalnej…
23/ (12.38 min.) W mojej ocenie dezinformująca jest fraza „Cichociemni również angażowali się w działalność oddziałow partyzanckich”.
Cichociemni byli żołnierzami Armii Krajowej, wykonywali rozkazy, a nie „angażowali się w działalność”. Ich przydziały służbowe do struktur AK nierzadko były ustalone wcześniej, jeszcze przed Ich skokiem do kraju. Cała narracja filmu tworzy błędne wrażenie, jakby Cichociemni działali w jakichś cywilnych grupach i sami sobie wybierali zadania…
24/ (13.02 min.) Nieprawdziwa jest teza, iż więżniów z więzienia w Pińsku rzekomo odbił „oddział Jana Piwnika Ponurego”.
W rzeczywistości akcję przeprowadziło sześć grup bojowych Armii Krajowej, doraźnie sformowanych na czas akcji:
Całą akcją dowodził Cichociemny Jan Piwnik ps. Ponury. Więcej info – Akcja na więzienie w Pińsku
25/ (14.15 min.) Uważam za wysoce niewłaściwe „skwitowanie” udziału 95 Cichociemnych w Powstaniu Warszawskim sformułowaniem: „wielu cichociemnych wzięło udział w walkach podczas operacji militarno-politycznej, która otrzymała kryptonim akcja „Burza” oraz w Powstaniu Warszawskim”.
26/ (14.23 min.) Uważam za wysoce niewłaściwe, nawet dezinformujące „skwitowanie” walki Cichociemnych jako Żołnierzy Wyklętych oraz w strukturach antykomunistycznych w kraju i za granicą zdaniem „Dla części z nich walka nie skończyła się wraz z zakończeniem okupacji naszego kraju przez Niemców”
Proszę poczytać:
27/ (15.30 min.) Nieścisła jest fraza „Do przerzutu używano początkowo samolotów Whitley, z czasem zastąpiono je nowszymi Halifaxami oraz Liberatorami”.
Samolotu Whitley uzyto tylko jeden raz, podczas pierwszego skoku Cichociemnych – https://elitadywersji.org/wykaz-zrzutow-cichociemnych/
28/ (15.39 min.) Nieprawdziwa jest teza, iż „Cichociemnych początkowo nazywano „chomikami”.
Tym określeniem nazwano 16 kandydatów gotowych do desantowania się do kraju, zgłoszonych 21 stycznia 1940 gen. Kazimierzowi Sosnkowskiemu przez kpt Jana Górskiego oraz kpt. Macieja Kalenkiewicza. Cichociemnych początkowo nazywano „ptaszkami” i „zrzutkami”.
29/ (14.45 min.) Nie jest prawdą, że „nie zostało ostatecznie rozstrzygnięte (…) źródło pochodzenia nazwy cichociemni”.
Źródło wskazano w publikacji Władysława Stasiaka „W locie szumią spadochrony”, IW PAX, Warszawa 1991, s.41-42, ISBN 83-211-1153-X. Więcej info – zobacz tutaj
30/ (16.20 min.) Nieprawdziwa i dezinformująca jest fraza „Od października 1944 r. cichociemnych dekorowano Bojowym Znakiem Spadochronowym”
Po pierwsze, Znak Spadochronowy to nie dekoracja.
Po drugie, oba rodzaje Znaku Spadochronowego: bojowy i zwykły, ustanowiono rozkazem Naczelnego Wodza z 20 czerwca 1941; prawo noszenia znaku w wersji bojowej mieli wszyscy spadochroniarze (nie tylko Cichociemni) którzy brali udział w bojowej akcji spadochronowej. Więcej info – zobacz tutaj
31/ (16.37 min.) Istotna nieścisłość, 5 lutego 1954 zarządzeniem nr L.dz. 72/54 Kierownika Ministerstwa Obrony Narodowej gen. Tadeusza Malinowskiego – na wniosek skoczków zrzeszonych w londyńskim Kole Cichociemnych Spadochroniarzy Armii Krajowej, ustanowiono dla nich Znak dla Skoczków do Kraju. Potocznie nazywano go „Znakiem Spadochronowym AK”.
32/ (17.22 min.) Uważam za wysoce niestosowne wskazanie Fundacji im. Cichociemnych przy równoczesnym pominięciu Stowarzyszenia Rodzin Cichociemnych. Byłoby też pożądane, aby Autor materiału wskazał w istocie jedyne i zawierające unikalne treści internetowe kompendium wiedzy nt. Cichociemnych – tj. nasz portal
33/ Uważam za wysoce niewłaściwe pominięcie w „materiale edukacyjnym” Muzeum AK skali represji niemieckich, sowieckich oraz „władzy ludowej” wobec Cichociemnych oraz pominięcie informacji o uhonorowaniu 316 Cichociemnych 221 Orderami Virtuti Militari oraz 595 Krzyżami Walecznych.
Więcej info:
W mojej ocenie nierzetelny materiał „edukacyjny” Muzeum AK (głównie film) powinien być gruntownie przeredagowany, aby nie wprowadzał w błąd.
Zachęcam do skorzystania z informacji znajdujących się w zasobach portalu – a także do zapoznania się z treścią głównego hasła Wikipedii, w znacznej części przeze mnie poprawionego i rozbudowanego.
Ryszard M. Zając
AKTUALIZACJA
16 listopada 2022 otrzymałem maila od Pana Dyrektora Muzeum AK dr Marka Lasoty o treści:
Szanowny Panie,
dziękuję za sformułowanie licznych uwag, dowodzących krytycznej wnikliwości, z jaką prześledził Pan treści materiałów przygotowanych przez Muzeum Armii Krajowej w Krakowie, tj.: filmu „Cichociemni” i związanych z nim pomocy dydaktycznych.
Pozwolę sobie zauważyć, że treści te zostały rzetelnie oparte na istniejącej fachowej literaturze przedmiotu.
Pańskie spostrzeżenia z pewnością posłużą w przyszłości do jeszcze bardziej szczegółowej prezentacji tak interesującego i ważnego zjawiska, jakim była formacja Cichociemnych.
Z ukłonami
dr Marek Lasota
Pal licho, że nawet w tej odpowiedzi Pan Dyrektor popełnił kolejny błąd merytoryczny, wywodząc, że Cichociemni byli „formacją” (nie byli), a nawet mało przytomnie nazwał żołnierzy „zjawiskiem„…
Szczerze mówiąc, nie wytrzymałem po przeczytaniu fragmentu o „fachowej literaturze przedmiotu”. Taka – jak to mówi młodzież – ściema może przekonałaby bardzo naiwnych. Na pewno nie jest to merytoryczna reakcja na wytknięcie błędów.
Pracownik Muzeum AK popełnił żenujące błędy merytoryczne, a jego przełożony – kolokwialnie rzecz ujmując – wciska mi kit, że jest jakaś „literatura przemiotu” potwierdzająca brednie Pana Magistra, że np. w STS 38 Briggens było szkolenie spadochronowe Cichociemnych, czy też jakoby „wstępem do spadochroniarskiej przygody była seria skoków z wieży spadochronowej”. Pomijam przy tym, że pisanie o Cichociemnych – żołnierzach AK w służbie specjalnej – dziwnych opowieści o „spadochroniarskiej przygodzie” jest żenująco infantylne 🙁
Moja odpowiedź dla Pana Dyrektora Muzeum AK Doktora Marka Lasoty (mam nadzieję, że wystarczająco uniżenie odpowiadam):
Szanowny Panie,
Proszę mnie nie obrażać tego rodzaju odpowiedzią. Nie jestem tak naiwny aby uwierzyć w bajki o „fachowej literaturze przedmiotu”. W żadnej publikacji którą znam, a mam ok. 800 pozycji, w tym np. wymienione tutaj – nie ma potwierdzenia dla opowieści o „odcinkach na płaszczyźnie” i innych tego typu rewelacjach, świadczących o żenująco niskim poziomie wiedzy nt. Cichociemnych autora tego „materiału edukacyjnego” 🙁
Prosze sobie poczytać moje recenzje, np. ksiązki autorstwa prof dr hab. Jacek Tebinka oraz dr hab. Anna Zapalec – „Polska w brytyjskiej strategii wspierania ruchu oporu. Historia Sekcji Polskiej Kierownictwa Operacji Specjalnych (SOE)” Tutaj pozostałe recenzje
Ubolewam nad poziomem Pana odpowiedzi 🙁 Nie spotkałem się dotąd z tego rodzaju arogancją 🙁
Ryszard M. Zając
To bardzo przykre, że publiczna placówka muzealna, utrzymywana z naszych podatków, nie dość że popełnia żenujące błędy w „materiale edukacyjnym” to jeszcze nie tylko nie potrafi przyznać się do błędu, ale nawet jej dyrektor po prostu kłamie o rzekomym potwierdzeniu nierzetelnych pseudoinformacji Muzeum AK w „fachowej literaturze przedmiotu”… (oczywiście nie wskazując nawet pół zdania jakiejkolwiek publikacji).
Brawo Panie Dyrektorze Marku Lasota!
Swoją arogancją przebił Pan nawet cały IPN 🙁 Akurat nierzetelne „materiały edukacyjne” które Pana Muzeum wyprodukowało, były dość suto dofinansowane z pieniędzy publicznych. „Dziękując” za tego rodzaju arogancję sprawdzę dokładnie ile poszło pieniędzy na ten pseudoedukacyjny bubel [Aktualizacja – 43 tys. złotych dotacji NCK] i postaram się, aby Pana Muzeum zwróciło te pieniądze do publicznej kasy.
I jeszcze jedno – proszę sobie wyobrazić, że Muzeum jest dla ludzi, odbiorców kultury, a nie odwrotnie. To Wy – muzealnicy – jesteście dla nas… (przynajmniej powinniście)… Jeśli zatem ktokolwiek zgłasza jakiekolwiek wątpliwości co do publikowanych przez Muzeum treści – zwłaszcza nazwanych „materiałem edukacyjnym – powinniście rzeczowo wyjaśnić wszystkie kwestie, wskazując konkretne źródła.
Obwieszczanie, że Muzeum rzekomo ma rację ex cathedra, bez rzeczowego wskazania źródeł jest lekceważeniem odbiorcy oraz brakiem szacunku dla prawdy obiektywnej a także wyniosłym ignorowaniem zadań jakie powinny być realizowane przez każdą placówkę muzealną…
Ryszard M. Zając
Dezinformację Muzeum Armii Krajowej opisałem także na Facebooku, w postach z dnia 14 listopada 2022 oraz 17 listopada 2022
Nie uważam się za kogoś szczególnego z tego powodu, że jestem wnukiem jednego z 316 Cichociemnych – spadochroniarzy, żołnierzy Armii Krajowej w służbie specjalnej. Ale jako wnuk Cichociemnego chciałbym publicznie prosić – nie okradajcie Cichociemnych!
To bardzo przykre, ale do okradania Cichociemnych włączył się ostatnio nawet… Instytut Pamięci Narodowej (sic!!!) – zobacz post na Facebooku…
Cichociemny Przemysław Bystrzycki podkreślał – „Nie mieliśmy barw, broni. Ani świętego patrona, ani tradycji, ani sztandaru. Nie mieliśmy szczególnych oznak ani własnego mundurowego sznytu, jak na przykład lotnicy: trzy guziki odpięte pod szyją; ani olbrzymich beretów obszytych czarną skórą i o stalowej barwie jak nasi spadochroniarze; ani szczególnie krzywych nóg, jak Boże odpuść, kawaleria. Nawet przesądów czy maskotek. Wojsko bez podobnych atrybutów nie jest wojskiem. Czyli na dobrą wiarę nie było nas”…
Cichociemni nie stanowili zwartej formacji, nie byli jednostką czy oddziałem, nie mieli odrębnej struktury dowódczej, munduru, sztandaru, patrona. Byli w sporej mierze indywidualistami – wysokiej klasy fachowcami przeznaczonym do zadań specjalnych. Rekrutacja, szkolenie, skok ze spadochronem do okupowanej Polski, już po skoku nawet fakt bycia skoczkiem – to wszystko było objęte ścisłą tajemnicą wojskową.
Rozkaz Naczelnego Wodza (L.dz. 2525/tjn.43) był jednoznaczny: „Wszystkie bez wyjątku czynności związane z lotem do Kraju są ścisłą tajemnicą wojskową. Bezwzględne przestrzeganie tej tajemnicy jest podstawowym warunkiem powodzenia samych lotów oraz całości akcji lotniczej w Kraju, jak również jedynym sposobem zabezpieczenia przed represjami rodziny skoczka.”
Deklaracja por. cc Józefa Zająca
Zobowiązanie do zachowania ścisłej tajemnicy wojskowej zawarto w treści deklaracji składanej przez kandydatów na Cichociemnych jeszcze przed rekrutacją (na druku zgłoszenia do służby w Polsce). Po zakończeniu wszystkich kursów (po szkoleniu), przed skokiem do Polski składali przysięgę cichociemnych. Od utworzenia Armii Krajowej w lutym 1942 składali również rotę przysięgi AK.
Tekst przysięgi Cichociemnych także był jednoznaczny: „W obliczu Boga Wszechmogącego i Najświętszej Marii Panny, jako żołnierz powołany do służby specjalnej przysięgam, że poświęconego mi sprzętu, poczty i pieniędzy strzec będę nie tylko jako dobra państwowego, ale i jako środków i pieniędzy przeznaczonych dla odzyskania wolności Ojczyzny, a tajemnicy służby specjalnej dochowam, nawet wobec moich przełożonych i kolegów w konspiracji i nie zdradzę jej nikomu, aż do końca wojny. Tak mi Panie Boże dopomóż.”
Przed skokiem ze spadochronem do Polski, każdy Cichociemny składał pisemną deklarację, której pkt. 1 stanowił: „Zachowam całkowitą tajemnicę co do drogi, jaką przerzucony zostałem do Kraju i co do charakteru mojej pracy. Zachowanie tajemnicy zobowiązuje mnie również wobec wszystkich organów Armii w Kraju, za wyjątkiem odpowiedzi na zapytania skierowane do mnie w drodze służbowej.”
Ścisłe przestrzeganie tajemnicy wojskowej skutkowało także i tym, że początkowo nie było nawet oficjalnej nazwy tej grupy żołnierzy do zadań specjalnych. Słowo „cichociemni” zostało wymyślone spontanicznie, nazwa definiowała raczej sposób w jaki żołnierze znikali z macierzystych oddziałów, gdy wyrazili zgodę na skok do Kraju oraz kierowani byli na tajne, specjalistyczne szkolenia. (Nie było czegoś takiego jak „kurs cichociemnego” – proces szkolenia obejmował cztery grupy różnych kursów).
Deklaracja por. cc Józefa Zająca
Oto relacja jednego z powracających ze szkolenia (z kursu dywersyjno – strzeleckiego, STS 25, Inverlochy) kandydatów na Cichociemnych, wówczas żołnierza 1 Samodzielnej Brygady Spadochronowej (4 BKS), Władysława Stasiaka:
„Po zakończeniu odprawy z dowódcą spotkaliśmy się wreszcie z kolegami. Koledzy niemal rzucili się na nas z pytaniami (…) A my zobowiązani tajemnicą odpowiadaliśmy twardo, że mamy zakaz mówienia czegokolwiek o kursie i sprawach z nim związanych. Na drugi dzień przyszedł do mnie por. Józef Wija – znany w brygadzie dowcipniś i złośliwiec. (…) Zaczął mnie męczyć pytaniami. Odpowiedziałem mu, że przecież dobrze wie, że mamy siedzieć cicho (…)
On, złośliwie, rysując palcem kółko na czole, powiedział: „ty ciemniaku, nawet mnie nie ufasz? Taki jesteś cicho-ciemniak!”. Z biegiem czasu wszystkich uczestników szkolenia zaczęto nazywać cicho-ciemnymi” („W locie szumią spadochrony”, IW PAX, Warszawa 1991, s.41-42, ISBN 83-211-1153-X).
Nazwa cichociemni po raz pierwszy została oficjalnie użyta w instrukcji szkoleniowej Oddziału VI Sztabu Naczelnego Wodza z września 1941 pt. „Codzienne życie w Kraju. Szkic dla skoczków do września 1941 r.”. W pierwszym zdaniu czytamy: „Praca niniejsza ma za zadanie ułatwienie „cicho-ciemnym” zaaklimatyzowanie się w Kraju (…)” (źródło: CAW sygn. II.52.150.1).
Po wojnie znaczenie nazwy cichociemni wyjaśniono w publikacji będącej zbiorem wspomnień CC, wydanym z inicjatywy Koła Cichociemnych Spadochroniarzy Armii Krajowej w Londynie:
Nazywamy się cichociemnymi. Nazwa niejednemu wyda się może dziwaczna, ale spróbujcie znaleźć lepszą na określenie takiego charakternika, który potrafi zjawić się nie spostrzeżony tam gdzie się go najmniej spodziewają i pożądają, cicho a sprawnie narobić nieprzyjacielowi bigosu i wsiąknąć niedostrzegalnie w ciemność, w noc – skąd przyszed
Słowo CICHOCIEMNI zawsze było tożsame z frazą „Skoczkowie do Kraju, w służbie specjalnej Armii Krajowej” – dlatego Cichociemnymi nie byli inni polscy spadochroniarze: kurierzy oraz oddani do SOE i OSS polscy spadochroniarze zrzucami jako agenci alianckich służb do innych krajów, choć niekiedy mieli za sobą w części podobne szkolenia, a niektórzy byli także zaprzysiężani na rotę przysięgi AK.
Nie byli jednak przydzielani do służby specjalnej w Armii Krajowej w okupowanej Polsce – to jest ta zasadnicza różnica. Nie jest też tajemnicą, że realia okupacyjne w Polsce, niezależnie od tego czy była to okupacja niemiecka czy sowiecka – stawiały o wiele większe wymagania Cichociemnym niż polskim spadochroniarzom do innych krajów.
Przez całą wojnę Cichociemni mieli tylko to jedno słowo, które Ich określało. Po wojnie nie trzeba było już przestrzegać tajemnicy – ale tylko poza granicami Polski. W komunizowanej siłą Polsce „ludowej” wskazanie kogoś jako cichociemnego było równoznaczne z jego uwięzieniem a niekiedy nawet ze śmiercią.
Spośród 316 Cichociemnych 214 przeżyło wojnę, spośród Nich 32 pozostało na emigracji, aż 59 musiało uciekać przed represjami z Polski. Łącznie poza granicami kraju, głównie w Wielkiej Brytanii, znalazło się aż 91 CC – prawie połowa z tych, którzy przeżyli. Z pozostałych w Polsce 123 Cichociemnych aż 103 represjonowano w Polsce „ludowej” – 77 aresztowano, 15 torturowano, 19 skazano na śmierć, 22 na wieloletnie więzienie, 9 (lub 10) zamordowano. Nielicznym udało się pozostać w cieniu, głównie dlatego, że nadal przestrzegali tajemnicy.
Mieli tylko to jedno słowo… Niektórzy mniej rozgarnięci – lub ewidentnie nierzetelni – badacze i publicyści (jak np. Krzysztof Tochman albo Kacper Śledziński) wywodzą, że istniał jakoby jakiś „znaczek cichociemnego”, z którym skoczkowie skakali do kraju. Byłby to chyba jedyny przypadek w dziejach, że żołnierze w tajnej służbie stosowali jakieś jawne oznaczenia, zapewne po to, aby ich łatwiej zidentyfikować i złapać…
Oczywiście przez całą wojnę nie było żadnego „znaczka cichociemnego”. 20 czerwca 1941 gen. Władysław Sikorski rozkazem ustanowił Znak Spadochronowy – taki sam dla wszystkich spadochroniarzy. Wyprodukowano 6550 zwykłych Znaków, z tego Cichociemnym spadochroniarzom Armii Krajowej wydano 311. Znaki Spadochronowe otrzymali ponadto spadochroniarze przeszkoleni przez Polaków, kurierzy polityczni oraz skoczkowie Akcji Kontynentalnej, żołnierze 1 Samodzielnej Brygady Spadochronowej oraz spadochroniarze z innych krajów: 238 Francuzi, 172 Norwegowie, 46 Anglicy, po 4 Belgowie i Holendrzy, po 2 Amerykanie i Czesi.
W tej sytuacji, z inicjatywy Koła Cichociemnych Spadochroniarzy Armii Krajowej w Londynie – dziewięć lat po wojnie – zarządzeniem nr L.dz. 72/54 Kierownika Ministerstwa Obrony Narodowej z 5 lutego 1954 gen. Tadeusza Malinowskiego, ustanowiono tylko dla Cichociemnych „Znak dla Skoczków do Kraju”, czyli Znak Spadochronowy AK, będący wersją Znaku Spadochronowego. Jest nieco większy, wewnątrz wieńca laurowego ma umieszczoną srebrną kotwicę „Polski Walczącej”. Zgodnie z pkt. 3 zarządzenia „Znak może być nadany tylko tym żołnierzom, którzy zrzuceni do Kraju, wzięli udział w bojowej akcji spadochronowej”.
Fakt tak późnego prawnego uregulowania Znaku dla Skoczków do Kraju spowodował, iż jest on kwestionowany jako prawnie wątpliwy. W istocie, według ustaleń znawców problematyki – „Znak spadochronowy AK był tak naprawdę odznaką pamiątkową o charakterze kombatanckim” (Rafał Niedziela, „Tobie Ojczyzno”. Znaki spadochronowe i szybowcowe w Polskich Siłach Zbrojnych (1941-1947), Warszawa 2021, ISBN 978-83-942317-2-9, s. 347-351).
Czyli Cichociemnym – obecnie Ich Rodzinom – wciąż pozostało tylko to jedno słowo…
Wśród polskich spadochroniarzy do zadań specjalnych z okresu II wojny światowej można wyróżnić trzy zasadnicze grupy:
Podział na te trzy zasadnicze grupy skoczków jest klarowny i czytelnie uwzględnia diametralne różnice pomiędzy nimi, dotyczące ich podległości służbowej, charakteru służby, celów, zadań, obszaru oraz specyfiki działań. Wbrew pozorom, nie jest to przypisanie poszczególnych spadochroniarzy do którejś z grup, ale uwzględnienie naturalnych oraz zasadniczych różnic pomiędzy nimi.
Podkreślić należy, że wskazane trzy grupy to nie jest jakiś nowy, wymyślony przeze mnie porządek. To tylko odwołanie się do odrębnych cech charakterystycznych tylko dla danej grupy skoczków. Takie ustrukturyzowanie jest zatem ułożeniem pojęć w określonym, naturalnym porządku. Oczywiście nie ma na celu deprecjonowania którejkolwiek z tych grup, czy któregokolwiek ze spadochroniarzy do zadań specjalnych. Wszystkim polskim spadochroniarzom do zadań specjalnych – niezależnie od tego jak Ich nazwiemy – należy się nasz podziw, szacunek oraz wdzięczność.
Naturalnie osobiste zasługi każdego z Nich też nie są identyczne, różnią się – podobnie jak bardzo zróżnicowane były warunki bojowe w których musieli i ochotniczo chcieli działać. Wszystkich łączy jedno – byli ochotnikami, chcieli i działali z poczucia patriotyzmu – dla Polski.
Każde słowo ma znaczenie. Niestety kultura intelektualna części osób jest tego rodzaju, że skutkuje poruszaniem się w przestrzeni intelektualnego chaosu. Jeśli ktoś spyta: czy mówimy jak myślimy czy też myślimy jak mówimy – to powinien mieć świadomość że są to procesy współzależne. Nasza mowa kształtuje nasze myśli, podobnie jak nasze myśli wpływają na to jak mówimy. Warto świadomie zwrócić uwagę na tą kwestię, zwłaszcza że żyjemy przecież w społeczeństwie informacyjnym. Jedną ze znanych technik dezinformacyjnych jest takie manipulowanie słowami, aby osiągnąć właściwy – według manipulującego – ich odbiór. To dlatego np. w Rosji Putina nie wolno mówić o wojnie, natomiast należy mówić o „specjalnej operacji wojskowej”.
Dezinformacja zawsze wykorzystuje niepełną wiedzę odbiorcy (lub jej brak) w celu wprowadzenia go w błąd. W tym miejscu przechodzimy do kwestii zasadniczej – czy stół powinniśmy nazywać szafą? Czy kot nazwany psem ma szansę zaszczekać? Oczywiście że nie, tego rodzaju słowne manipulacje wywołują tylko chaos i nie przyczyniają się do zrozumienia istoty danego zagadnienia.
W przypadku pojęcia > Cichociemni < także zdarzają się dezinformacyjne manipulacje. Z najbardziej oczywistych i znanych – kurier polityczny Tadeusz Chciuk sam siebie w tytule własnej książki nazwał cichociemnym – choć nim nie był. Bezrozumnie powtarzają to po nim inni, współcześnie np. portal Polskiego Radia (gdzie jest zatrzęsienie rozmaitych przekłamań i nieścisłości nt. Cichociemnych).
W publicznej przestrzeni są także mniej prostackie próby manipulowania słowem > Cichociemni <. Oto np dr Krzysztof Tochman – niegdyś czołowy „specjalista IPN od Cichociemnych” – opublikował nie tak dawno dwie broszury o fałszywych tytułach: „Cichociemni na Bałkanach we Włoszech i we Francji” (to nie złośliwość, naprawdę w tytule nie ma znaków interpunkcyjnych – RMZ) oraz jeszcze bardziej niedorzecznym: „Zapomniani Cichociemni z Wydziału Spraw Specjalnych MON PSZ na Zachodzie” (nie było czegoś takiego jak „MON PSZ„, ani na wschodzie, ani na zachodzie, ani w innych stronach świata).
Drugi „specjalista IPN”, także doktor, Waldemar Grabowski, miesza w ludzkich głowach jeszcze subtelniej. Według niego nie było 316 Cichociemnych, ale więcej – ilu, tego sam nie wie. Zastanawia się, czy za „cichociemnych” (cudzysłów użyty świadomie) nie należałoby uznać „spadochroniarzy zrzuconych w Polsce, ale wysłanych przez MSW, a także spadochroniarzy zrzuconych zarówno przez MON, jaki i MSW w innych krajach europejskich (Francja, Albania, Jugosławia, Włochy, Niemcy i Austria)”.
Pan Doktor Krzysztof Tochman jest uznanym badaczem, opublikował m.in. czterotomowy „Słownik Biograficzny Cichociemnych”, który choć zawiera trochę różnej wagi błędów, wciąż ma znaczenie fundamentalne (nie tylko dlatego, że poza np. Tucholskim nie ma wartościowych publikacji w tym obszarze). Nie tak dawno nastąpiła jednak autodetronizacja tegoż „autorytetu”, po brutalnym podeptaniu przezeń precyzji wypowiedzi, poprzez opublikowanie aż kilkudziesięciu błędów w jednej publikacji nt. Cichociemnych.
Pan Doktor Waldemar Grabowski także jest uznanym badaczem, choć jest autorem głównie publikacji przyczynkarskich, ma na koncie poważny sukces badawczy w postaci monograficznej publikacji pt. „Polska Tajna Administracja Cywilna 1940-1945”. Warto też odnotować jego znaczące publikacje dotyczące Akcji Kontynentalnej.
Wybitny amerykański historyk, specjalizujący się w historii najnowszej Europy Środkowo – Wschodniej, dr John S. Micgiel z Uniwersytetu Columbia, także wykładowca Uniwersytetu Warszawskiego (serdecznie pozdrawiam), w 2019 opublikował niezwykle interesującą książkę pt. „Project Eagle. Polscy wywiadowcy w raportach i dokumentach wojennych amerykańskiego Biura Służb Strategicznych”, Kraków 2019, ISBN 97883-242-3549-0, e-ISBN 97883-242-2982-6. Więcej info – Nie tylko Cichociemni
Pan Doktor J.S. Micgiel przeprowadził swoje interesujące badania głównie w oparciu o całkowicie odtajniony w 1984, przekazany do Narodowego Archiwum w Waszyngtonie, przez William’a Casey’a, dyrektora CIA, zbiór dokumentów OSS London: Special Operations Branch and Secret Intelligence Branch War Diaries. Dr John S. Micgiel ujawnił kulisty tajnych operacji, przeprowadzonych w ramach „Projektu Eagle”.
Co ciekawe, z tych badań wynika, że niemała grupa polskich skoczków z „Project Eagle” – zrzuconych od stycznia 1944 do kwietnia 1945 na teren Niemiec – to w części żołnierze Samodzielnej Kompanii Grenadierów; po skoku podlegali amerykańskiemu OSS (poprzedniczce CIA). Z tej samej jednostki wywodziła się ok. połowa skoczków zrzuconych w ramach Akcji Kontynentalnej do Francji. Co więcej – mieli bardzo podobne zadania – głównie wywiadowcze.
Dr John S. Micgiel nie wpadł jednak na pomysł, aby polskich spadochroniarzy „Projektu Orzeł” nazwać > cichociemnymi <. Zgodnie z obiektywną prawdą historyczną nazwał Ich „polskimi wywiadowcami” (patrz tytuł książki), taktownie przemilczając, że polskimi byli z pochodzenia, bowiem w istocie wykonywali swe misje na rzecz amerykańskiej służby specjalnej (której podlegali); oczywiście za zgodą rządu R.P. Doktor Waldemar Grabowski w swoich pokrętnych teoriach nt. polskich spadochroniarzy tej grupy 32 skoczków nawet nie zauważył…
Obaj wymienieni wcześniej panowie: dr K.Tochman i dr W.Grabowski, od dłuższego czasu publicznie i bezrozumnie kwestionują liczbę 316 Cichociemnych. Ignorują przy tym nawet protesty zasłużonego Studium Polski Podziemnej w Londynie, gdzie przechowywane są teczki personalne Cichociemnych. Jak można zauważyć z tematyki ich publikacji obaj podejmują – niestety – dość zakurzony temat spadochroniarzy do zadań specjalnych, zrzucanych do innych krajów (poza Polską) w ramach Akcji Kontynentalnej.
Przeczytałem niedawno prawie wszystkie dostępne publikacje na ten temat, poszperałem w dokumentach źródłowych, przejrzałem ponad połowę teczek personalnych tych spadochroniarzy. Efekt mojego wysiłku intelektualnego, także w postaci kolejnej bazy danych, zebrałem na stronie, temat pozostaje nadal w obszarze moich zainteresowań, więc treści będą weryfikowane, poprawiane i uzupełniane. Zredagowałem także nowe hasło w Wikipedii, bo dotąd go nie było. Zamierzam wkrótce opracować biogramy skoczków Akcji Kontynentalnej, póki co zapraszam do lektury hasła głównego – Akcja Kontynentalna
Po co to piszę? Ano po to, aby publicznie ogłosić, że nie podobają mi się czynione przez obu „specjalistów IPN” próby okradania Cichociemnych z Ich nazwy. Wojskowi skoczkowie do Kraju, czyli Cichociemni – żołnierze Armii Krajowej w służbie specjalnej – działali w nieporównywalnie gorszych realiach okupacyjnych niż pozostali. Dodajmy, że zwykle działali też o wiele dłużej oraz intensywniej. Działali wprost na rzecz Polskiego Państwa Podziemnego, a nie dla zachodnich służb specjalnych. Chyba panowie: K.Tochman i W.Grabowski nie będą próbowali wmawiac opinii publicznej, że realia okupacyjne Polski, zarówno pod okupacją niemiecką jak i sowiecką były takie same jak w zachodnich krajach okupowanej Europy? Chyba nie będą przekonywać, że Polskie Państwo Podziemne, (w tym Armia Krajowa, w sensie operacyjnym) funkcjonowało poza Polską? Chyba nie będą przekonywać, że nie ma różnicy pomiędzy żołnierzem Armii Krajowej a agentem brytyjskiej czy amerykańskiej służby?
Od września 2014 dr W.Grabowski mąci ludziom w głowach, dywagując czy aby > Cichociemnymi < nie byli „spadochroniarze zrzuceni w Polsce, ale wysłani przez MSW” – czyli cywilni kurierzy i emisariusze polityczni. Nie wiem, dlaczego historyk, jednak doktor, ma tego rodzaju problem intelektualny z odróżnieniem cywila od żołnierza czy polityka od wojskowego że chce obie grupy skoczków nazywać tak samo.
Pan W.Grabowski dywaguje też publicznie, czy aby > cichociemnymi < nie byli również „spadochroniarze zrzuceni zarówno przez MON, jaki i MSW w innych krajach europejskich” – czyli spadochroniarze „pionu wojskowego” Akcji Kontynentalnej, agenci SOE. W tej części wtóruje mu też dr K.Tochman. Nie wiem, dlaczego obaj jednak historycy (z IPN) chcą również tak samo nazywać jeszcze dwie inne grupy skoczków. Czy rzeczywiście mają również problem intelektualny z odróżnieniem żołnierzy działających w ramach Polskiego Państwa Podziemnego, ściślej: w Armii Krajowej, rzecz jasna na terenie Polski, podlegających KG AK – od żołnierzy działających poza Polską, poza Polskim Państwem Podziemnym, poza Armią Krajową, podlegających (Akcja Kontynentalna) brytyjskim (SOE) lub (Project Eagle) amerykańskim (OSS) służbom specjalnym?
Być może sekret rzekomego „niezrozumienia” czy „niedostrzegania” zasadniczych różnic pomiędzy trzema fundamentalnie odmiennymi grupami spadochroniarzy ma dość proste wytłumaczenie. Być może obaj panowie poszukują grantów na swoje badania i muszą przekonać nadzwyczaj tępych decydentów – którzy coś tam słyszeli o Cichociemnych, ale nic nie kumają o Akcji Kontynentalnej?
Obaj Panowie Doktorzy nie są historykami od wczoraj i zapewne doskonale dostrzegają różnice: pomiędzy cywilem a żołnierzem, czy pomiędzy żołnierzem AK a agentem zachodniej służby specjalnej. Nie chce mi się wierzyć, że motywem działań Panów Doktorów mogłaby być prymitywna chęć ogrzania się w blasku cudzej sławy.
Chciałbym zauważyć, że Cichociemni – niczego Im nie ujmując, ani nie dodając – „startowali” w zupełnie innej kategorii niż pozostali polscy skoczkowie. Nie należy więc mieszać i udawać, że np. spadochroniarze SOE to także Cichociemni. Zbyt wiele jest zasadniczych różnic, by Ich ze sobą utożsamiać. Tylko Cichociemni podlegali rozkazom polskim, mieli diametralnie różne zadania, działali w odmiennych realiach…
Nie da się Ich także porównywać. Ale jeśli zauważyć, że np. jednym ze skoczków Akcji Kontynentalnej był instruktor Cichociemnych mjr Aleksander Ihnatowicz, który chyba jako jedyny skakał czerokrotnie, m.in. zdobył (na polecenie SOE) 2 egz. nowatorskiego wówczas rkm Fallschirmjägergewehr 42 (FG42), albo w dwuosobowym zespole wysadził w rejonie miasta Aosta aż siedem czołgów niemieckich przy użyciu min magnetycznych z zapalnikiem czasowym – to raczej nie skłamię, że niejeden Cichociemny mógłby Mu pozazdrościć.
Usilnie więc publicznie proszę, aby nie okradać Cichociemnych z tego jedynego słowa, którym się Ich określa – z Ich nazwy. To pojęcie jest definicją, której znaczenia nie powinno się zniekształcać. Spadochroniarze Akcji Kontynentalnej są obecnie może mniej znani, ale to nie powód by fałszować fakty, wywołując wrażenie iż rzekomo bez znaczenia było czy skoczkowie byli cywilami czy żołnierzami, czy działali w Armii Krajowej czy poza AK, czy podlegali polskim władzom czy alianckim służbom specjalnym. Te bardzo istotne, zasadnicze różnice przecież nie przekreślają niczyich zasług, ani też nie umniejszają bohaterstwa żadnego z polskich spadochroniarzy. Proszę więc nie okradać Cichociemnych z Ich nazwy…
Ryszard M. Zając, wnuk Cichociemnego
We wrześniowym, pięknie wydanym „Biuletynie IPN” opublikowano interesujący artykuł Łukasza Płatka pt. Cichociemni, broń i pieniądze. Łączność lotnicza z krajem w latach 1941-1944″ (s. 38-49).
Autor rozpoczyna ciekawie i trafnie – „Na pytanie, co jest potrzebne, aby prowadzić wojnę, Napoleon Bonaparte miał odpowiedzieć, że trzy rzeczy: pieniądze, pieniądze i jeszcze raz pieniądze”. Artykuł napisany interesująco, lektura nader inspirująca, z czystym sumieniem mogę polecić. W tekście jest kilka nieścisłości oraz niedopowiedzeń o czym za chwilę.
Przede wszystkim muszę – po raz pierwszy od dłuższego czasu – podziękować IPN oraz Autorowi za treści zawarte w tym artykule. Bodaj po raz pierwszy w jakiejkolwiek publikacji IPN zauważono mjr dypl. Jana Jaźwińskiego, także konstruktora „pipsztoków” inż. Tadeusza Heftmana, chyba pierwszy raz dostrzeżono że Cichociemnych szkolili w większości Polacy, czy wspomniano o początkach spadochroniarstwa w Polsce – ponadto te wszystkie pomijane dotąd informacje w jednym tekście! Wygląda na to, że mamy już – nareszcie! – za sobą lata przemilczania tych czterech kluczowych informacji z historii Cichociemnych 🙂 Moja praca popularyzatorska nabiera większego sensu 🙂
W artykule Łukasza Płatka nie znalazłem poważniejszych błędów merytorycznych, co musi cieszyć. Dotychczasowy „specjalista od Cichociemnych” dr Krzysztof Tochman, po swojej kompromitującej publikacji z kilkudziesięcioma błędami chyba wreszcie został zdjęty z piedestału i słusznie już raczej nie uchodzi w IPN za dobrego znawcę problematyki Cichociemnych. Cieszę się, że jego miejsce zajmują inni, zdecydowanie bardziej rzetelni badacze i popularyzatorzy.
W omawianym artykule, o pieniądzach dla AK, choć wymieniono je w podtytule, nie ma zbyt wiele informacji, a niektóre są niestety błędne. Autor twierdzi, że pieniądze przekazywane do kraju pochodziły „z kredytów udzielanych Polakom przez Brytyjczyków i Amerykanów” (s.40). Otóż niezupełnie. Amerykański prezydent Franklin Roosevelt trzykrotnie przekazał Polakom dotacje (a nie kredyty): w kwietniu 1942 – 1,5 mln dolarów, w lutym 1943 – 2,5 mln dolarów, w czerwcu 1944 – 10 mln dolarów. Brytyjczycy rzeczywiście udzielali nam kredytów, głównie na utrzymanie PSZ. Ale wśród pieniędzy przerzucanych do Polski część stanowiły brytyjskie dotacje (a nie kredyty), w tym pół miliona dolarów kwartalnej dotacji dla polskiego wywiadu, od stycznia 1944 do końca marca 1945. Nie jest tajemnicą, choć autor o tym nie napisał, że wszystkie dotacje w dolarach i złocie dla okupowanej Polski wyniosły łącznie ok. 20 mln USD.
Nieścisłe jest zdanie – w odniesieniu do pasa z pieniędzmi, z którym skakali Cichociemni – iż „przeciętna zawartość pasa wynosiła 40 tys. dolarów” (s. 40).Otóż fraza „przeciętna zawartość pasa” wymaga wskazania rodzaju jego zawartości. Jeśli pas z pieniędzmi zabierany przez skoczków zawierał banknoty 10-dolarowe, jego wartość wynosiła 18 tys.; jeśli 20-dolarowe – 36 tys. USD. Jeśli w pasie były złote monety 10-dolarowe, mieścił 2,4 tys. USD; jeśli złote monety 20-dolarowe – 3,6 tys. USD. Do tego opisui warto dodać, że pasy miały sześć kieszeni, do których wkładano zwykle po trzy opieczętowane paczki banknotów. Kieszenie pasa przeszywano grubą, mocną, jedwabną nicią, której końce plombowano. Każdy pas posiadał własny, unikalny numer.
Kompletnie nieprawdziwa jest teza autora – „(…) kwoty przenoszone przez kurierów drogą lądową są niewystarczające. W takiej sytuacji w Sztabie Naczelnego Wodza zrodziły się pomysły nawiązania łaczności lotniczej z krajem”. Obrazowo ilustrując, autor usiłuje twierdzić, że ogon machał psem. Oczywiście że kurierzy trasami lądowymi mogli przemycić do Polski znacznie mniejsze kwoty niż Cichociemni, a ponadto że zdecydowanie więcej pieniędzy tracono na trasach lądowych. Nie był to jednak powód nawiązania łączności lotniczej z okupowaną Polską, ani też nie narodził się wskutek niesprawności przerzutu pieniędzy drogą lądową.
Podobny zasadniczy błąd autor popełnia w odniesieniu do Cichociemnych, wywodząc jakoby „Podstawowym zadaniem Cichociemnych było dzielenie się zdobytą wiedzą techniczną i operacyjną oraz umiejętnościami planowania i realizacji szczegółowych misji, a także prowadzenia walki zokupantem na konkretnych stanowiskach”. Opowieści dziwnej treści, Cichociemni wcale nie byli – jak to wynika z tego pokrętnego zdania – wysyłani do Polski w roli instruktorów albo współczesnych „doradców pola walki”.
Po pierwsze, istota oraz sens istnienia Armii Krajowej (oprócz bieżącej walki) zawierały się w jej strategicznym celu – przygotowanie powstania powszechnego w końcowej fazie wojny. Koncepcja powstania powszechnego jeszcze kilka lat temu nie była zbyt znana, m.in. musiałem z tego powodu napisać odpowiednie hasło w wikipedii.
Po drugie, już w pierwszej propozycji z 30 grudnia 1939, w sprawie nawiązania łączności lotniczej z Krajem, współtwórca Cichociemnych kpt. dypl. Jan Górski jasno wskazał jej cel, także w tytule – „Użycie lotnictwa dla łączności i transportów wojskowych drogą powietrzną do Kraju oraz dla wsparcia powstania. Stworzenie jednostek wojsk powietrznych”.
Po trzecie, Cichociemni mieli trzy podstawowe zadania do wykonania:
Oczywiście spora część Cichociemnych zajmowała się szkoleniem kadr AK, zwłaszcza w zakresie dywersji. Ale nie zapominajmy, że specjalność „dywersyjną” miało tylko 169 – z 316 Cichociemnych. Na 50 Cichociemnych pracujących na radiostacjach opierała się cała sieć łączności Armii Krajowej, 37 Cichociemnych pracowało w wywiadzie. Opowieści o tym, że jeden czy kilku Cichociemnych mogli wyszkolić dobrego radiotelegrafistę, a nawet agenta wywiadu, do tego w warunkach konspiracyjnych, należy włożyć poniędzy kiepskie bajki.
Sporym nieporozumieniem jest wywód Autora, jakoby „zadania szczegółowe, zgodnie z posiadanymi kompetencjami lub potrzebami, wyznaczał cichociemnym skoczkom dowódca ZWZ-AK (..)”. Podobnie bzdurną tezę, ale z SOE w roli głównej, postawił w swojej pseudo „popularnonaukowej” książce K. Śledziński. Otóż żaden dowódca żadnej armii, nawet niewielkiej (AK liczyła w 1944 ok. 390 tys. osób) nie jest w stanie „wyznaczać szczegółowych zadań” poszczególnym żołnierzom. Nikt nigdzie na świecie nie jest w stanie z poziomu dowódcy armii koordynować działań poszczególnych żołnierzy, czy choćby nawet dowódców małych lub większych związków taktycznych. Takie „ręczne zarządzanie” – do tego w warunkach konspiracji – jest po prostu niewykonalne. Opowieści tego rodzaju mogą powstawać tylko w głowie teoretyków, którzy nie widzieli wojska z bliska. Proponuję wejść do malutkiej firmy z kilkudziesięcioosobową załogą i próbować każdemu pracownikowi osobiście wyznaczać „zadania szczegółowe”. To nie ma szans powodzenia. Cichociemni po prostu dostawali przydziały do określonych struktur AK, w zależności od potrzeb zgłaszanych „z terenu”…
W artykule Łukasza Płatka natrafiłem także na bolesny przykład być może niezamierzonego, ale jednak deptania polskich osiągnięć. Autor pisze bowiem: „Tradycje desantu powietrznego II Rzeczpospolita miała niewielkie” (s. 41). Może były niewielkie – ale postawmy sprawę jasno – czy ktoś, oprócz naszych wrogów, miał większe? Doświadczenie desantowe miały wówczas tylko Niemcy i ZSRR (Rosja). Wśród zachodnich aliantów Polska była jedyną, która miała jakiekolwiek takie tradycje. Dopiero po nas rozpoczęli organizowanie wojsk spadochronowych Brytyjczycy, następnie Amerykanie. Zamiast więc pisać o „niewielkim doświadczeniu” lepiej zgodnie z prawdą napisać iż byliśmy wśród zachodnich aliantów pierwsi.
W tym kontekście jeszcze dwie uwagi – nie wiem, skąd Autor wziął informację o wybudowaniu w przedwojennej Polsce 17 wież spadochronowych – w dostępnych źródłach mowa o 16 takich treningowych wieżach. Autor nie podał źadnego źródła tej informacji, ani wykazu tych wież. Nie sposób więc zweryfikować, czy znalazł nieznaną, siedemnastą wieżę – czy pomylił się w obliczeniach. Druga sprawa to porównywanie kursów spadochronowych: jednego w Legionowie oraz dwóch w Wojskowym Ośrodku Spadochronowym w Bydgoszczy.
Autor pisze w kontekście obu miejsc o jednym kursie i ubolewa, że „ukończyło go zaledwie kilkuset żołnierzy”. Tymczasem rzecz nie w ilości wyszkolonych (z moich danych wynika, że poniżej dwustu), ale w programach kursów (różne) oraz kwestii zasadniczej – Polska nie miała samolotów desantowych (nie nadawały się do tych celów nieliczne Fokkery oraz RWD-8).
Z drobnych błędów artykułu można wskazać jeszcze wadliwy podpis pod zdjęciem (s.43) radiostacji konstrukcji inż. Tadeusza Heftmana: nie jest to „AK 1” ale „AP-1”. Nie będę się czepiał, że „pipsztok” na zdjęciu jest w takim położeniu, że radiotelegrafista uszkodziłby sobie nadgarstek, usiłując pracować kluczem telegraficznym w takiej pozycji…
Mimo tych mankamentów z radością rekomenduję lekturę artykułu. Powtórzę, że cieszę się, że są obecni w tej narracji: mjr dypl. Jan Jaźwiński,oraz inż. Tadeusz Heftman, że Autor wspomina o szkoleniu Cichociemnych przez polskich instruktorów oraz o początkach spadochroniarstwa w Polsce. Cieszę się także, że Autor nazywa rzeczy po imieniu, wbrew propagandowej narracji słusznie uznaje, że pierwszy zrzut Cichociemnych był tylko częściowym sukcesem. Trafnie również konkluduje, że po wojnie Polska trafiła do kąta dla „przegranych zwycięzców”.
Do dwóch czynników wymienionych przez Autora (silna sowiecka propaganda oraz sowieckie lobby), które spowodowały wypychanie Polski do tego kąta, dodałbym jeszcze co najmniej dwa. Po pierwsze sowieckich agentów grasujących w brytyjskich strukturach władzy z Kimem Philby i jego kolesiami z tzw. piątki z Cambridge włącznie. Po drugie polskich zdrajców i ugodowców, z Mikołajczykiem, Tatarem i Retingerem włącznie. Generalnie – to już moja teza, a nie Autora – przegraliśmy, bo daliśmy się „ograć” z braku lidera na odpowiednim poziomie, który nie ujawnił się po śmierci gen. Sikorskiego…
Ryszard M. Zając
Łukasz Płatek – Cichociemni, broń i pieniądze. Łączność lotnicza z krajem w latach 1941-1944, w: Biuletyn IPN, wrzesień 2022 nr 9 (202), s. 38 – 49, ISSN 1641-9561