W wieloletnim sporze – pomiędzy dwiema zasłużonymi polonijnymi placówkami archiwalno – badawczymi w Londynie – ostatnio wydają się dominować emocje. Jeśli jednak ten spór ma zostać pomyślnie rozwiązany, warto chłodnym okiem spojrzeć na podstawowe fakty. Przede wszystkim zaś – zgodnie poszukać rozsądnego kompromisu…
30 września 2023 napisałem artykuł pt. Spór w rodzinie polonijnej. W pewnym sensie był reakcją na opublikowany kilka dni wcześniej (25 września 2023) “List otwarty” Studium Polski Podziemnej (SPP) w Londynie. List ów nie miał adresata, ale z jego z treści można zasadnie wywnioskować, że adresowany był do władz Instytutu Polskiego i Muzeum im. gen. Sikorskiego (IPMS) w Londynie. Treść tego listu jednoznacznie wskazuje, że od wielu lat istnieje poważny konflikt pomiędzy Studium Polski Podziemnej w Londynie a Instytutem Polskim i Muzeum im. gen. Sikorskiego, także w Londynie.
SPP oraz IPMS znajdują się po dwóch stronach przepływającej przez Londyn Tamizy, dzieli je odległość ok. 6,8 mil. Czas dojazdu samochodem, także metrem wynosi ok. 50 min.
Sądząc po treści “Listu otwartego”, odległość pomiędzy władzami obu polonijnych instytucji jest zdecydowanie większa, a czas ewentualnego rozwiązania sporu wydaje się być jeszcze bardziej odległy. Znalezienie kompromisu wymaga dobrej woli po obu stronach, co w świetle faktów wydaje się być niełatwe, zwłaszcza gdy jedna ze stron ma nierealne oczekiwania.
Poznanie faktów dotyczących obecnej sytuacji SPP oraz IPMS – dla osób spoza środowiska obu instytucji – także nie jest łatwe, a niekiedy nawet niemożliwe. Usiłując ustalić te fakty, jeszcze przed napisaniem pierwszego artykułu, zwróciłem się z odpowiednią prośbą do SPP oraz do IPMS. Otrzymałem odpowiedź jedynie ze Studium, korespondencja rozwinęła się nawet do kilku dość treściwych maili.
IPMS milczało, dopiero niedawno udało mi się nieoficjalnie pozyskać pewne informacje od władz Instytutu, a nawet porozmawiać telefonicznie (przez kilkadziesiąt minut) z jedną z siedmiu Osób, pełniących funkcję Dyrektora powiernika Instytutu Polskiego i Muzeum im. gen. Sikorskiego w Londynie. Pozwoliło mi to uzyskać bardziej obiektywne spojrzenie na istotę sporu pomiędzy SPP a IPMS.
Zanim wyjaśnię jakie są fakty, na początku osobiste zastrzeżenie. Mam wciąż dużą sympatię do SPP, bowiem w Studium Polski Podziemnej w Londynie przechowywane są m.in. dokumenty Oddziału VI (Specjalnego) Sztabu Naczelnego Wodza oraz teczki personalne 316 Cichociemnych. Jest wśród nich teka z dokumentami personalnymi mojego Dziadka – por. cc Józefa Zająca ps. “Kolanko”. Mój Dziadek przez kilka lat (od 1 lipca 1945 do 1949) pracował właśnie w obecnym budynku SPP. Funkcjonowała tam bowiem Główna Komisja Weryfikacyjna Armii Krajowej Sztabu Głównego, do której został przydzielony rozkazem szefa Oddziału VI (Specjalnego) Sztabu Naczelnego Wodza (zarządzenie L.1141/Pers.Pfn. z 30 maja 1945).
W świetle pozyskanych nowych informacji, skomentuję jeszcze swoje wcześniejsze stanowisko, przedstawione w pierwszym artykule:
Przejdźmy do faktów. Moja wcześniejsza uwaga, iż pomysł połączenia obu instytucji jest mało rozsądny, także propozycja przyjęcia modelu rozwoju, wdrożonego przez Instytut Literacki, czyli słynną „paryską Kulturę” – w świetle faktów należy uznać za nieaktualne.
W tym sporze najbardziej istotne są takie fakty:
Działania osób związanych z SPP są dla mnie niezrozumiałe, wynikają raczej z emocji oraz z błędnej oceny sytuacji, niż z chęci “ratowania zbiorów”. Nie ma żadnych okoliczności mogących świadczyć o tym, że wieloletnie, realne działania IPMS rzekomo negatywnie wpłynęły na zbiory. Przeciwnie, to IPMS uratował SPP od katastrofy finansowej oraz od 35 lat utrzymuje Studium. Przeprowadził na swój koszt spory remont siedziby SPP, podczas którego m.in. wymieniono okna w budynku. Od lat płaci i czeka na to, aż wreszcie dojdzie do jakiegoś realnego porozumienia oraz unormowania sytuacji…
W swoim poprzednim artykule pt. Spór w rodzinie polonijnej poprosiłem prof. dr hab.Piotra Glińskiego– ministra kultury i dziedzictwa narodowego o podjęcie stosownych działań. Nie raczył odpowiedzieć, więc prośbę ponowiłem, kierując ją do obecnej minister kultury, Pani Dominiki Chorosińskiej.
Otrzymałem właśnie odpowiedź od dr Jarosława Selina, wiceministra kultury. Pan Minister zapewnia, że “dobro zarówno Studium Polski Podziemnej jak również Instytutu Polskiego i Muzeum im. gen. Sikorskiego w Londynie jest dla Ministerstwa Kultury bardzo istotne (…) zbiory obu instytucji mają dla polskiego dziedzictwa za granicą wartość nieocenioną”.
Jednak “Minister Kultury i Dziedzictwa Narodowego nie może ingerować w sprawy dotyczące niezależnych i niepodległych polskiemu resortowi kultury podmiotów funkcjonujących na gruncie przepisów prawa brytyjskiego.”
Pan Minister wyraził nadzieję, ktorą podzielam, iż spór zostanie rozwiązany “przy dobrej woli obydwu stron”.
Ktoś to musi wyraźnie i jasno powiedzieć – postulaty Studium Polski Podziemnej są w zdecydowanej większości nierealne, a opowieści o “wprowadzeniu partnerskich zasad współpracy opartych na wzajemnym szacunku i kompetencjach” są mydleniem oczu.
Aktywiści SPP – dość osobliwie “dziękując” IPMS za uratowanie od finansowej katastrofy – chcą swoje metody zarządzania – które do tej katastrofy doprowadziły – wprowadzić na szeroką skalę do IPMS. Do przeforsowania swoich roszczeń SPP chce wykorzystać opinię publiczną. Czym to się może skończyć dla obu zasłużonych instytucji? Pytanie mocno retoryczne…
Moja sympatia (z powodów które przedstawiłem wcześniej) nadal jest jakby po stronie SPP, ale jest ona – co muszę podkreślić – bardzo wyraźnie mniejsza. Nie wiem kto co i komu obiecywał w długoletnim procesie “łączenia” obu instytucji. Ale obecnie liczą się fakty i sytuacja prawna. SPP nie ma pieniędzy pozwalających na samodzielną egzystencję. Skoro stało się częścią IPMS powinno dostosować swoje funkcjonowanie do wewnętrznych przepisów Instytutu. Jeśli chce jakichś zmian w swoim usytuowaniu wewnątrz IPMS, powinno do tego dążyć w drodze wewnętrznych mechanizmów dialogu.
Każdy rozsądny i empatyczny człowiek chętnie stanie po stronie słabszego, który walczy z silniejszym. Tylko w sporze SPP – IPMS role jakby się dziwacznie odwróciły. W skrócie wygląda to (bardzo przepraszam za niestosowne porównanie) jakby ogon chciał merdać psem…
Uważam za dość osobliwe, że osoby związane z SPP “Listem otwartym” (mają być też organizowane jeszcze jakieś inne publiczne akcje), usiłują wykorzystać presję opinii publicznej do nacisku na władze Instytutu Polskiego i Muzeum im. gen. Sikorskiego w Londynie – tego Instytutu, którego są częścią.
W mojej ocenie wewnętrzne spory powinno się rozwiązywać wewnątrz danej instytucji, z wykorzystaniem istniejących możliwości prawnych, statutowych, przede wszystkim dzięki dobrej woli. Angażowanie opinii publicznej w wewnętrzny spór, podsycanie emocji, doprowadzić może jedynie do zaostrzenia tego sporu oraz pogłębienia personalnych podziałów. Zwłaszcza gdy postulaty jednej ze stron są nadmiernie wygórowane, czyli po prostu – nie do przyjęcia przez drugą stronę.
Jeśli wzajemne animozje są na takim poziomie, że “pokojowe współistnienie” jest już niemożliwe – to należy się rozstać – ale sprawiedliwie rozliczając dotychczasowe koszty. Czyli SPP powinno zwrócić choćby część niebagatelnych kwot poniesionych na jego uratowanie przez IPMS. Aktywiści Studium żądający od Instytutu pieniędzy i władzy powinni pamiętać o tym, że nie są w stanie samodzielnie się utrzymać – czyli po rozstaniu znów Studium Polski Podziemnej znajdzie się w katastrofalnej sytuacji finansowej. Delikatnie to ujmując, umiejętności zarządzania wykazane przez osoby ze Studium doprowadziły w 1988 roku prawie do katastrofy…
Gdybym miał odpowiedzieć w imieniu IPMS na “List otwarty” SPP, mógłbym napisać tak:
Wielce Szanowni Państwo,
Od bardzo wielu lat jesteśmy wspólnie odpowiedzialni za bezcenne archiwalia Polskiego Państwa Podziemnego, Polskich Sił Zbrojnych na Zachodzie, Sztabu Naczelnego Wodza, w tym także jego Oddziału VI (Specjalnego), wspierającego walkę Armii Krajowej w okupowanej Polsce. Naszym głównym zadaniem jest dbałość o zachowanie unikalnych artefaktów historycznych oraz troska o edukację młodego pokolenia.
Od 1988 Studium Polski Podziemnej jest częścią Instytutu Polskiego i Muzeum im. gen. Sikorskiego, powinniśmy zatem wspólnie dzielić ciężar tej ogromnej odpowiedzialności wobec Polski i Polaków. Także wspólnie należy wypracować, głównie w drodze wewnętrznej dyskusji (być może także mediacji), sprawny mechanizm funkcjonowania SPP w ramach Instytutu, gwarantujący respektowanie naszej wspólnej odpowiedzialności oraz podziału wspólnych obowiązków. Zapraszamy do rozmowy w celu osiągnięcia rozsądnego kompromisu, wypracowania zgody.
Brutalne fakty są takie, że SPP zostało uratowane od katastrofy dzięki IPMS. Jakoś nie wierzę w ponoć nadmierną dominację IPMS w sytuacji, w której Instytut Polski i Muzeum im. gen. Sikorskiego pokornie już 35 lat płaci za utrzymanie SPP i jakoś nie egzekwuje swojej formalnej przecież (zgodnej z prawem) władzy. Czyżby IPMS miałby wobec SPP tylko prawo do ponoszenia kosztów? Można postawić pytanie – dlaczego mają nadal niemałymi kwotami utrzymywać SPP, które “w zamian za to” odmawia faktycznego połączenia, wywołuje publiczne kontrowersje?
Głównym powodem są bezcenne zbiory archiwalne. Ale spór trwa już o wiele za długo – taki powód może kiedyś już nie wystarczyć, albo nawet stać się przyczyną podjęcia konkretnych działań. Według uzyskanych przeze mnie informacji, zbiory archiwalne są coraz bardziej zagrożone; są bowiem przechowywane od wielu lat w nieodpowiednich warunkach, bez wymaganej konserwacji. Z przykrością należy stwierdzić, że siedziba SPP nie nadaje się do przechowywania takich zbiorów, a Studium oczywiście nie posiada środków nawet na własne utrzymanie, nie wspominając o kosztach właściwej konserwacji.
Może być kilka wersji, od naiwnej do brutalnej:
W wersji mocno naiwnej, władze IPMS – zapewne poruszone “Listem otwartym” oraz akcjami protestacyjnymi organizowanymi przez osoby związane z SPP – całkowicie skapitulują, nie tylko nadal będą utrzymywać SPP, ale też pozwolą mu “wybić się na niepodległość” a nawet przejąć (w jakiejś części) zarządzanie Instytutem.
W wersji brutalnej, władze IPMS wyślą do siedziby SPP (która jest ich własnością) np. agencję ochroniarską, zgodnie z prawem przejmą obiekt, przejmą także zbiory (nie tylko prawnie, ale też fizycznie) oraz przeniosą archiwa do siedziby IPMS. Budynek SPP zostanie sprzedany, sądząc po obecnych cenach nieruchomości w tym rejonie, za ok. 1,5 mln funtów. Pozwoli to zwrócić IPMS (być może w całości, albo choć w istotnej części) koszty poniesione dotąd na utrzymanie SPP.
Być może w wersji “romantycznej” – niemiłosiernie ciemiężone SPP wybije się na niepodległość od IPMS, a władze Instytutu zgodzą się na pokojowe “odejście” Studium. Pytanie podstawowe brzmi jednak – kto zwróci IPMS pokaźne kwoty wyłożone na uratowanie Studium i z czego Studium Polski Podziemnej będzie się – w pełni samodzielnie – utrzymywać obecnie, skoro już w 1988 roku miało z tym poważny problem? Przecież także obecnie nie ma racjonalnego pomysłu jak się utrzymać za własne pieniądze, skąd wziąć środki na niezbędne opłaty, pensje pracowników, podatki, ogromne koszty konserwacji archiwaliów itp. itd.? W mojej ocenie takie pytania są retoryczne, a romantyczna wersja rozwiązania sporu wygląda na bardzo utopijną, po prostu nierealną.
Istnieje też racjonalna wersja rozwiązania tego sporu. Zamiast angażowania opinii publicznej do wywarcia nacisku na którąkolwiek ze stron można np. zaangażować profesjonalnego mediatora oraz wynegocjować jakieś kompromisowe rozwiązanie sporu. Obie strony powinny ze sobą rozmawiać bezpośrednio, bez żadnych “Listów otwartych”. Powinny dojść do zgody. Jest oczywiste, że nawet kiepski kompromis jest zdecydowanie lepszy od otwartej wojny. Jest też oczywiste, że ogon nie może merdać psem…
Ryszard M. Zając
wnuk Cichociemnego por. cc Józefa Zająca ps. Kolanko
6 grudnia 2023
Opublikowano także na Facebooku
Pseudohistoryk Kacper Śledziński napisał, a nierzetelne wydawnictwo “Znak” wydało książkę “Cichociemni. Elita polskiej dywersji” (Znak, Kraków 2022, ISBN 978-83-240-87-47-1 oraz Znak Kraków, 2012, ISBN 978-83-240-2191-8).
Skandal z okładką – zobacz SKANDALICZNE SZYDERSTWO – na której kiepski autor oraz szmatławe wydawnictwo umieściło hitlerowskiego skoczka – przesłonił niektórym nader istotny fakt, mianowicie iż w tej pseudo “popularnonaukowej” publikacji aż roi się od błędów. Od wielu dni jestem przytłoczony tym nadmiarem bezrozumnej treści, ale dotarłem już do ok. 3/4 objętości tego “dzieła”. Do tej pory Śledzińskiemu i “Znakowi” udawało się tą tandetę pseudohistoryczną prezentować jako pełnowartościową publikację.
Mój pierwszy post w sprawie tego skandalicznego bubla dotarł na Facebooku do ok. 97 tys. osób (aktualnie ponad 99 tys.). Autor milczy, wydawnictwo bajdurzyo o “procedurach weryfikacji”, które niby zawiodły – a których wcale nie ma. Gdyby były, byłby ślad w tzw. metryce wydawniczej. Niestety, to co sobie Śledziński nawypisywał – pseudowydawnictwo “Znak” bezkrytycznie opublikowało.
Ale do rzeczy – oto druga część erraty z najważniejszymi błędami merytorycznymi, zawartymi w książce Śledzińskiego. Dotyczy ona obu wydań, tj. z 2012 oraz 2022, bowiem tegoroczne wznowienie tej książki zawiera prawie identyczną treść. Od dziesięciu lat nierzetelny “Znak” (ignorancji) oraz pseudohistoryk Śledziński, ujmując to kolokwialnie, “robią ludziom wodę z mózgu”. Wcale też nie chcą naprawić wyrządzonych ogromnych szkód w świadomości społecznej, pamięci narodowej…
Opublikowałem wcześniej artykuły:
– Skandaliczne szyderstwo – głównie nt. skandalu z “hitlerowską” okładką
– Odc. 1: Nie kupuj śmieci – wykaz 58 błędów na 55 stronach (1/8) książki.
Dotychczas na 55 stronach (ok. 1/8 objętości książki) znalazłem aż 58 blędów. Oto kolejne (pomijam mniej istotne) błędy, nieścisłości, przekłamania:
59/ str 52 – jest: “Kursy w Briggens, gdzie mieściła się Specjalna Stacja Treningowa nr 38 (Special Training Station, STS 38)” – powinno być Specjalna SZKOŁA Treningowa (Special Training School, STS 38). Śledziński bezkrytycznie przepisuje nazwę za Tucholskim, który wydał swą ksiązkę kilkadziesiąt lat temu i nie miał dostępu do znacznej części dokumentów źródłowych, w tym dokumentów SOE. Choć skrót (STS), a czasem nawet numer (w tym przypadku STS 38) był taki sam, istniała zasadnicza różnica pomiędzy szkołą a “stacją”. Szkolono w szkołach – a nie na stacjach, które służyły do celów innych niż szkoleniowe. W tym przypadku, w Briggens był zarówno ośrodek szkoleniowy STS 38 jak i stacja STS 38. W późniejszym czasie, dla uporządkowania pewnego bałaganu z nazewnictwem, stacje określano skrótem “STA”, lub “Sta.” oraz oznaczano rzymskim a nie arabskim numerem. Tutaj wykaz ośrodków szkoleniowych, w których szkolili się Polacy. Tutaj – wykaz większości ośrodków szkoleniowych i stacji SOE (ang.)
W ośrodku STS 38 szkolono (m.in. strzelanie instynktowne), natomiast na stacji zlokalizowany był brytyjski ośrodek fałszowania dokumentów (też oznaczony jako STS 38). Choć był stacją, jednak przeszkolono w nim (tylko) trzech Cichociemnych ze specjalnością legalizacja (nie był to jednak kurs, o którym pisze Śledziński). Początkowo pracował tylko na polskie potrzeby, pracował w nim doświadczony polski fałszerz Jerzy Maciejewski, przedwojenny pracownik Samodzielnego Referatu Technicznego Oddziału II (wywiad) Sztabu Generalnego WP. Zespół znakomitych fałszerzy, kreślarzy, techników, ekspertów grafologii, przy użyciu różnych specjalistycznych urządzeń, w tym ok. 50 rodzajów drukarek, wytwarzał dla wszystkich agentów SOE dokumenty (w tym m.in. paszporty, prawa jazdy, banknoty) takiej jakości, że były nie do odróżnienia od prawdziwych. Podczas wojny w tym ośrodku wytworzono ok. 275 tysięcy (sic!) różnych dokumentów dla ruchów oporu w okupowanej Europie. Oczywiście o tym nie ma słowa w książce…
60/ str. 53 – jest: “na kolejny turnus (…) wysłano piętnastu elewów”. Nieprawidłowo użyto pojęć: “turnus” oraz “elew” (oba wielokrotnie także na innych stronach). Programy kursów przez cały okres wojny stale modyfikowano, zmieniał się ich program, nawet nazwy; użycie pojęcia “turnus” – w odniesieniu do szkoleń specjalnych – sugerującego powtarzalne, takie same kursy (nawet wypoczynek) jest nieprawidłowe. Ponadto większość uczestników była oficerami, więc nie mogli być elewami, czyli żołnierzami szkolącymi się na szeregowych. Śledziński używa wielokrotnie tego deprecjonującego żołnierzy sformułowania… Także wielokrotnie – rażąco błędnie – Śledziński nazywa szkolonych żołnierzy, kandydatów na Cichociemnych… “agentami“…
61/ str. 55 – jest “seria z tommygun” – powinno być: seria z “Tommy gun” lub “tommy gun”. Błędnie przytoczona potoczna nazwa pistoletu Thompson. Śledziński przepisał ją (niepoprawnie) z relacji Władysława Stasiaka – tam jest: “Tommy gun” (W locie szumią spadochrony, s.51)
62/ str. 57 – w kontekście uczestników szkoleń jest: “Przyswojenie sobie umiejętności (…) nie decydowały o przydatności cichociemnego w ruchu oporu”. Szkoleni żołnierze nie byli Cichociemnymi, ale kandydatami na Cichociemnych. Różnica zawiera się m. in. w liczbach: 2413 kandydatów przyjęto na szkolenia dla Cichociemnych 605 je ukończyło, 579 zakwalifikowano do skoku do Polski, Cichociemnymi zostało 316. Istotne jest też, że Cichociemni byli żołnierzami Armii Krajowej w służbie specjalnej – a nie np. cywilnymi konspiratorami ruchu oporu.
63/ str. 57 – jest: “W kraju potrzebowano specjalistów z różnych dziedzin, w tym oficerów dywersji, wywiadu, oficerów sztabowych itd. itp. Dlatego każdy z uczestników walki konspiracyjnej musiał umieć poradzić sobie jako dowódca grupy”. Istotny błąd logiczny – z faktu iż Armia Krajowa potrzebowała “specjalistów z różnych dziedzin” wcale nie wynika, że musieli to być “dowódcy grupy”. Śledziński błędnie określa szkolonych żołnierzy jako oficerów. Nota bene wcześniej definiował ich jako elewów, czyli żołnierzy szkolonych na szeregowców. Otóż spośród 2413 kandydatów na szkolenia zgłosiło się aż 1363 podoficerów i szeregowych. Zgodnie z rozkazem Naczelnego Wodza SNW L.dz.780/tjn./V/41), na szkolenia dla kandydatów na Cichociemnych można było przyjmować “od szeregowca z cenzusem do pułkownika”.
64/ str. 57 – jest, w odniesieniu do szkolonych w Briggens: “Żołnierze wracali do swoich jednostek i do codziennego rytmu służby jako pełnowartościowi kandydaci na agentów specjalnych SOE”. Śledziński opowiada bajki, żaden z Cichociemnych nie był “agentem SOE”, nadto nie było czegoś takiego jak “agent specjalny SOE”. Śledziński chyba za dużo naoglądał się filmów o FBI…
65/ str. 57 – jest: “Paczkowski (…) powrócił na Stację 38, gdzie odbył kurs odprawowy (…)”. Śledziński bezkrytycznie przepisał z książki Paczkowskiego, gdzie cudzysłowem oznaczono słowo “odprawowy” – tylko Śledziński nie zrozumiał dlaczego. Otóż w zorganizowanej formie pierwszy kurs odprawowy przeprowadzono w lipcu 1942 w STS 43 w Audley End niedaleko Cambridge, po 15 lipca 1943 szkolono także w STS 46 w Michley k. Newport oraz w Chichely Hall (Buckinghamshire, w marcu 1944), od 1944 w polskiej bazie nr 10 w Ostuni k. Brindisi (Włochy). Kurs odprawowy był ostatnim kursem każdego cyklu szkoleniowego kandydatów na Cichociemnych. Paczkowski nie mógł go ukończyć – jak wywodzi Śledziński, bo wtedy jeszcze takiego kursu nie było, dlatego ujął w cudzysłow swój ostatni kurs…
66/ str. 58 – jest: “(…) Paczkowski, Świątkowski i Jurecki – wylądowali “na lotnisku w okolicy Manchesteru jako stażyści w angielskiej jednostce komandosów”. Śledziński bezkrytycznie przepisuje błąd z książki Paczkowskiego. W Ringway pod Manchesterem wymienieni Cichociemni byli szkoleni na kursie spadochronowym w brytyjskim ośrodku spadochronowym ? Parachute Training School. Nie byli “stażystami”, ani “w jednostce komandosów”. Podkreślić należy, że w ich teczkach personalnych także brak jakiejkolwiek wzmianki o “stażu” czy “brytyjskiej jednostce komandosów“.
67/ str. 58 – jest: “(…) zaprawa, będąca wstępem do skoków z balonu czy samolotu, trwała zaledwie tydzień. (…) w późniejszym czasie (…) czas kursu zaprawowego przedłużono do czterech tygodni”. Śledziński poplątał pojęcia. Kurs zaprawowy (nie mylić z odprawowym), otwierał cykl szkolenia i obejmował m.in. zaprawę fizyczną, szkolenia z dywersji, minerstwa, strzelectwa, terenoznawstwa, walki wręcz. Natomiast zaprawa spadochronowa – bezpośrednio przygotowująca do skoków – była wstępnym elementem innego kursu spadochronowego.
68/ str. 58 – w odniesieniu do lotu do Polski, który miał nastąpić 20 grudnia 1940 – “Ktoś zdecydował, że whitley jednak nie nadaje się do tej misji.” – Nie ktoś, tylko brytyjski pilot tego samolotu odmówił startu, po wyliczeniu zużycia paliwa na tej trasie. (m.in. Kajetan Bieniecki, Lotnicze wsparcie Armii Krajowej, s. 21)
69/ s. 59 – jest: “podczas szkolenia skakano przez dziurę wyciętą w podłodze samolotu”. Warto dodać, że tylko w początkowym okresie, później skakano przez dziurę dwu- oraz trzymetrowego ?podium?, udającego podłogę samolotu, a nawet przez dziurę w suficie… stajni…
70/ s. 67 – w odniesieniu do mjr Hartmana –“Czy to ta kontuzja wykluczyła go ze skoku do Polski, czy przyczyny były inne, różne na ten temat krążą opinie. (…) generał Sikorski (…) powiedział: Zamiast wysyłać, strzelcie mu od razu w łeb. Na jedno wyjdzie”. Śledziński opowiada bajki, że powodem nie wysłania ppłk. Józefa Hartmana do Polski miała być “kontuzja” albo iż rzekomo “różne na ten temat krążą opinie”. Śledziński po prostu nie wie do dzisiaj, że ppłk Józef Hartman – zwany “ojcem Cichociemnych” – najpierw był dowódcą plutonu ochronnego Józefa Piłsudskiego, a następnie wieloletnim adiutantem Prezydenta RP prof. Ignacego Mościckiego. Występował obok Prezydenta R.P. publicznie, w charakterystycznym, rzucającym się w oczy mundurze Dywizji Górskiej. Ponadto był przystojnym blondynem i miał 190 cm wzrostu. Jego zdjęcia często przed wojną publikowano w prasie polskiej oraz zagranicznej. Ze wszystkich tych powodów był łatwo zauważalny i rozpoznawalny – dlatego właśnie nie został wysłany do okupowanej Polski. Śledziński najwyraźniej nie ma pojęcia, kim On był.
71/ str. 67 – jest: “Kurs zakończył się wręczeniem znaku spadochronowego tym, którzy zaliczyli pięć skoków”. Śledziński znów poplątał – prawo do noszenia (zwykłego) Znaku Spadochronowego mieli ci, którzy ukończyli szkolenie spadochronowe. Nie decydowała o tym ilość skoków.
72/ str. 67 – jest: “20 czerwca 1941 generał Sikorski zatwierdził wzór znaku “w kształcie spadającego do walki orła”. Śledziński poplątał – gen. Sikorski 20 czerwca 1941 wydał rozkaz ustanawiający Znak Spadochronowy, projekt Znaku został zatwierdzony wcześniej, zamówił go w sierpniu 1940 Jan Górski; referentem projektu Znaku gen. Sikorski wyznaczył kpt. Macieja Kalenkiewicza.
73/ str. 69 – jest: “W początkach czerwca 1941 roku zainaugurował działalność ośrodek wstępnego szkolenia spadochronowego w Largo House pod Leven przy 4. Brygadzie Kadrowej, tzw. Małpi Gaj.” Niestety, jak to często u Śledzińskiego – co fraza to błąd. Ośrodek w Largo House rozpoczął działalność nie w czerwcu, ale 1 marca 1941. Brygada nosiła nazwę 4 Brygada Kadrowa Strzelców, jesienią 1941 została przeformowana na 1 Samodzielną Brygadę Spadochronową. O formowaniu polskiej jednostki spadochronowej Brytyjczyków 8 kwietnia 1941 poinformował Szef Sztabu Naczelnego Wodza gen. Tadeusz Klimecki; 12 maja 1941 poinformował ich o utworzeniu polskiego ośrodka szkoleniowego, który faktycznie działał od 1 marca 1941.
Warto też dodać, że elementem polskiego ośrodka spadochronowego w Largo House była funkcjonująca od 25 sierpnia 1941 24-metrowa wieża spadochronowa – pierwsza w Wielkiej Brytanii – nazywaną przez Brytyjczyków ?polską wieżą?. Wybudowano ją kilka kilometrów od ośrodka, w Lundin Links.
(błąd oznaczony wcześniej jako nr 50/ str. 70 ? Śledziński wywodzi, w kontekście ośrodka szkolenia spadochronowego 1 SBS w Largo House pod Leven (Largo Low, hrabstwo Fife, Szkocja, Wielka Brytania) oraz polskiej techniki lądowania po skoku ? ?Ten styl opracował podporucznik Julian Gębołyś, zastępca porucznika Jerzego Góreckiego, szefa polskiej sekcji służby spadochronowej?. To dość zabawne, że wg. Śledzińskiego w polskim ośrodku spadochronowym 1 SBS istniała rzekomo jakaś ?polska sekcja?. W istocie Śledzińskiemu poplątały się przygotowane do kompilacji treści od innych autorów. Sekcja polska istniała w brytyjskim ośrodku szkolenia spadochronowego w Ringway, natomiast ośrodek w Largo House był polski w całości.
74/ str. 74 – jest: “Kursy specjalistyczne nie były obowiązkowe, dotyczyły zatem tylko grupy ochotników. Zwykle kończyło się na jednym lub dwóch dodatkowych szkoleniach uzupełniających umiejętności cichociemnego, na przykład z prowadzenia samochodu (…)”. Śledzińskiemu znowu się wszystko całkiem poplątało. Ochotnikami byli wszyscy kandydaci na Cichociemnych. Nie było kursów “specjalistycznych” lecz kursy specjalnościowe: radiotelegrafistów, radiomechaników, wywiadu, lotnicze, pancerne, motorowe, legalizacji (dla fałszerzy). Na kursy specjalnościowe kierował Oddział VI (Specjalny), w pozostałej części – na kurs wywiadu Oddział II (wywiad), na kursy lotnicze Oddział III. Nigdzie na świecie na szkolenia specjalne nie kieruje się sam uczestnik.
Z kolei szkolenia “uzupełniające” to m.in. kursy: walk ulicznych, domowego wyrobu materiałów wybuchowych, mikrofotografii, przetrwania (tzw. korzonkowy), szturmowy, czarnej propagandy, zmiany wyglądu zewnętrznego, tworzenia “legendy”, a także praktyki w “zawodach z legendy”: kolejowe, spawalnicze, piekarskie, cukiernicze, na fermach ogrodniczych czy w fabrykach samochodów. Oczywiście kandydaci na Cichociemnych kończyli więcej niż “jeden, dwa kursy” specjalnościowe. Mój Dziadek Cichociemny ukończył łącznie co najmniej dziesięć kursów…
75/ str. 75 – jest: “Wysyłano więc oficerów na zajęcia motorowe, pancerne i lotnicze, na zasadzie: im więcej umiesz, tym większa jest twoja wartość”. Śledziński kompletnie nie ma pojęcia o czym pisze. Po pierwsze w kursach dla kandydatów nie uczestniczyli wyłącznie oficerowie. Spośród 2413 kandydatów na szkolenia zgłosiło się aż 1363 podoficerów i szeregowych. Po drugie, np. w szkoleniach dla radiotelegrafistów i radiomechaników w zdecydowanej większości uczestniczyli właśnie podoficerowie i szeregowcy. Po trzecie, Śledziński uroił sobie nieprawdziwą “zasadę“, którą się rzekomo kierowano przy wyznaczaniu na kursy. Podstawową zasadą było szkolenie według zapotrzebowania Armii Krajowej – szkolono takich specjalistów, jakich brakowało w okupowanej Polsce. Oczywiste było także szkolenie zgodne z dotychczasowymi umiejętnościami oraz naturalnymi predyspozycjami kandydatów. W żadnym wojsku np. pancerniaków nie wysyła się na szkolenia lotnicze…
76/ str. 75 – jest: “Odstawiony na boczny tor mjr Mayer zajął się Kursem Doszkalającym Administracji Wojskowej. A ponieważ uznał, że administracja wojskowa może mieć wpływ na strategię aliantów, postanowił kandydatów dobierać osobiście.” – Kompletne brednie. Po pierwsze kurs nosił nazwę: “Oficerski Kurs Doskonalący Administracji Wojskowej”. Po drugie, ppłk dypl. Stefan Mayer nie został “odstawiony na boczny tor” lecz mianowany przez gen. Sikorskiego komendantem polskiej szkoły wywiadu. Po trzecie, szkoła ta została zorganizowana pod kamuflażem “Oficerskiego Kursu Doskonalącego Administracji Wojskowej”. Po czwarte, płk Mayer nie dlatego osobiście werbował kandydatów na to szkolenie, bo uznał że “administracja wojskowa może mieć wpływ na strategię aliantów” – jak bredzi Śledziński – ale dlatego, że podstawą pracy każdego wywiadu na świecie jest człowiek – agent. Osobiste dobieranie kandydatów na szkolenie było pierwszym etapem psychologicznej weryfikacji. Zachęcam do przeczytania np. wykładów ppłk dypl. Stefana Mayera o psychologii wywiadu…
77/ str. 75 – W przypisie 23 podano jako sygnaturę teczki personalnej Paczkowskiego – “SPP, kol. 23”, faktycznie poprawna sygnatura to Kol.23.198. Gdyby Śledziński rzeczywiście widział tą teczkę, raczej by się nie pomylił. Tak się kończy przepisywanie od innych…
78/ str. 76 – jest: “W styczniu ruszył pierwszy turnus szkoły przy Bayswater Street w Londynie”. Znowu ten “turnus“, ponadto Śledzińskiemu poplątały się przygotowane do kompilacji treści z innych książek. Kurs przygotowujący (m.in. kandydatów na Cichociemnych) do pracy w wywiadzie zorganizowano pod kamuflażem ?Oficerskiego Kursu Doskonalącego Administracji Wojskowej?, początkowo w tajnym lokalu przy Kensington Park Road W.11, w dzielnicy Bayswater w Londynie, a następnie w Glasgow, (prawdopodobnie) w budynku przy ul. 1 Horselethill Street. Po lutym 1946 szkołę przeniesiono do Kirkadly k. Edynburga, pod koniec 1946 na krótko do Londynu. W żadnym z tych miejsc szkoła nie mieściła się przy ulicy “Bayswater Street” w Londynie, co więcej nie ma tam wcale takiej ulicy, jest Bayswater Road. Śledziński przepisywał z książki Jankowskiego, gdzie jest informacja, że “szkoła oficerów wywiadu mieściła się w okolicy Bayswater” – tylko nie zrozumiał, że to nazwa dzielnicy – a nie ulicy…
79/ str. 80 – w kontekście “przeglądu przyszłej strategii” w oparciu o “założenia generała Gubbinsa” z 16 czerwca 1941 Śledziński bajdurzy o “przesłankach odsunięcia Polski na margines strategii SOE”. To “odsunięcie na margines” przez SOE zapewne polegało na tym, że 14 sierpnia 1943 SOE wystosowało list do brytyjskiego Foreign Office (Ministerstwa Spraw Zagranicznych) oraz do Ministra Wojny Ekonomicznej barona Hugo Daltona.
List był osobliwy, bowiem to Minister Wojny Ekonomicznej sprawował nadzór nad SOE, zaś od Ministra Spraw Zagranicznych SOE było uzależnione politycznie. Według relacji Kajetana Bienieckiego: ?w liście tym proszono o pilne skonkretyzowanie stanowiska rządu Wielkiej Brytanii do sprawy polskiej. Podkreślono w nim, że traktowanie sprawy polskiej w różnych departamentach rządowych [brytyjskiego rządu ? RMZ] jest zależne od reakcji Sowietów i że stan ten powstał na skutek silnej propagandy sowieckiej, mimo że faktem jest Katyń i eksterminacja ludności polskiej. Konieczność decyzji, jaka ma być polityka W. Brytanii do Polski jest ważna, ze względu na potrzebę wyposażenia Armii Krajowej w sprzęt do powstania.? (?Lotnicze wsparcie Armii Krajowej?, Arcana, Kraków 1994, s. 84).
Polska sekcja SOE od początku swego powstania aż do końca wojny wspierała Polaków oraz Oddział VI (Specjalny) Sztabu Naczelnego Wodza. Oficerowie wywiadu: brytyjskiego kpt. Harold Perkins (szef polskiej sekcji SOE) oraz polskiego: mjr dypl. Jan Jaźwiński (Oddział VI) zaprzyjaźnili się ze sobą. Prawdziwe przyczyny bezruchu w brytyjskim “wsparciu” dla Polski – w tym dla lotniczego przerzutu do Polski – zawiera wspomniany list SOE. Oprócz sowieckich wpływów w brytyjskim rządzie były też inne przyczyny, wskazał je mjr dypl. Jan Jaźwiński w notatce nt. przerzutu lotniczego do Polski – dla polskiego premiera i Naczelnego Wodza Władysława Sikorskiego, który miał o tym rozmawiać z brytyjskim premierem Winstonem Churchillem.
Kluczową przeszkodą był opór brytyjskiego Air ministry (ministerstwa lotnictwa) – ale także… podkładanie nogi przez polskie ministerstwo spraw wewnętrznych (prosowiecki Mikołajczyk). Był też inny problem – ówczesny szef Oddziału VI (Specjalnego) ppłk. dypl. Tadeusz Rudnicki ? jak to ujął mjr dypl. Jan Jaźwiński ? ?był przykro posłuszny Anglikom i interesował się głównie spelunkami Londynu.” Pełna treść tej notatki dla Naczelnego Wodza na stronie Współpraca Polaków z SOE W istocie zmiana postawy Brytyjczyków wobec Polski wynikały ze zmiany zdania Churchilla oraz nowej dyrektywy dla SOE z marca 1943 (a nie z czerwca 1941)…
80/ str. 80 – w kontekście “przeglądu przyszłej strategii” Śledziński opowiada bajki – “Koszty maksymalnego zaangażowania SOE we wsparcie ZWZ były niepomiernie wyższe od przewidywanych korzyści. A na to organizacji nie było stać.” Otóż aż do kwietnia 1942, tj. w próbnym sezonie operacyjnym wysłano do Polski zaledwie… 12 samolotów! Koszty były więc znikome, ponadto finansował je brytyjski rząd. Brytyjczycy nie dotrzymywali własnych ustaleń z Oddziałem VI ws. lotów ze zrzutami do Polski. W sezonie operacyjnym 1941/42 zaplanowano 30 lotów do Polski, wykonano tylko 11. W sezonie 1942/43 zaplanowano 100, wykonano zaledwie 46. W sezonie 1943/44 zaplanowano 300, wykonano tylko 172. Według moich obliczeń cała pomoc zaopatrzeniowa SOE dla Armii Krajowej zmieściłaby się w jednym pociągu towarowym. Do Polski przez całą wojnę zrzucono ledwo 670 ton zaopatrzenia, obecnie jeden pociąg towarowy jest w stanie przewieźć ok. 6 tys. ton! Do Jugosławii zrzucono 76117 ton zaopatrzenia, do Francji 10485 ton, a do Grecji 5796 ton. Zrzucono zaledwie 316 Cichociemnych, choć Polacy przeszkolili do zadań specjalnych 533 spadochroniarzy. Ogółem wszystkie koszty brytyjskiego wsparcia dla Polski podczas wojny wyniosły zaledwie 2/3 brytyjskich wydatków wojennych ponoszonych w ciągu JEDNEGO DNIA.
81/ str. 80 – w kontekście tej urojonej zmiany strategii SOE oraz rzekomych wysokich kosztów jest: “Wobec tak postawionej kwestii nic nie stało na przeszkodzie utrzymaniu autonomii polskiej sekcji SOE” – kolejne bajki Śledzińskiego. Rzekomo wysokie koszty nie miały nic wspólnego z autonomią Polaków (a nie “polskiej sekcji SOE) w relacjach z SOE, utrzymaną do końca wojny. Polska sekcja SOE była tylko pośrednikiem w kontaktach polskiego Oddziału VI (Specjalnego) z odpowiednimi komórkami brytyjskich władz.
82/ str. 81 – w kontekście brytyjskiego 138 Dywizjonu do Zadań Specjalnych RAF (138 Special Duty Squadron RAF) Śledziński nadał bajdurzy o rzekomej “zmianie strategii SOE” oraz twierdzi: “(…) w dywizjonie latały również trzy polskie załogi, co z racji specyfiki misji było dobrym rozwiązaniem”. Otóż nie było to dobre rozwiązanie, co zgodnie podkreślają wszyscy rzetelni historycy. Od początku wojny polskie władze walczyły właśnie – jak to ujął mjr dypl. Jan Jaźwiński – o samodzielny polski flight. Polskie załogi w składzie brytyjskich dywizjonów zdecydowaną większość lotów w operacjach specjalnych wykonywały bowiem do innych krajów. W 1944 roku na 1282 wykonane loty Polacy polecieli tylko w 339 lotach do Polski. Wbrew temu, co wypisuje Śledziński – nie było to wcale “dobre rozwiązanie“. Niestety, dopiero 3 listopada 1943 utworzono polską 1586 Eskadrę Specjalnego Przeznaczenia, a w styczniu 1944 także całkowicie polską Główną Bazę Przerzutową. Wg. Śledzińskiego zapewne nie było to dobre rozwiązanie…
83/ str. 82 – jest: “Zmiana strategii SOE nie wpłynęła na tempo szkolenia cichociemnych”. Znowu dyrdymały – nie było żadnej “zmiany strategii SOE”; nie mogło to mieć żadnego wpływu na “tempo szkolenia” bo SOE nie zajmowała się szkoleniem kandydatów na Cichociemnych.
84/ str. 83 – jest “Znalazł się w dywizjonie również oficer łącznikowy z Oddziału VI podpułkownik pilot Roman Rudkowski”. Śledziński kompletnie nie rozumie instytucji “oficerów łącznikowych” – nigdy nie są włączeni w skład struktur, przy których działają, ich zadaniem bowiem jest pośredniczenie w kontaktach, nie mogą być podwładnymi w strukturze przy której pełnią funkcję łącznikową. Cichociemny Roman Rudkowski wcale nie “znalazł się” w składzie brytyjskiego dywizjonu.
85/ str. 83 – jest: “(…) odbiorcza komórka transportu lotniczego z Oddziału V KG ZWZ “Syrena”, bo taki był jej kryptonim prawdopodobnie od 1941 roku, pierwsze zadania otrzymała jeszcze w roku 1940″. Śledzińskiemu się poplątało. To nie była “komórka transportu lotniczego z Oddziału V” ale komórka odbioru zrzutów, do połowy 1942 był to referat w Szefostwie Lotnictwa, od wiosny 1943 wydział w Oddziale V KG AK, a nie KG ZWZ.
86/ str. 85 – jest: “Chodziło o zastrzeżone melodie nadawane przez BBC o godzinie trzynastej czterdzieści pięć, informujące ruch oporu z Polsce o planowanym zrzucie”. Brak wystarczającej precyzji, informacje o starcie skoczków i / lub zaopatrzenia przekazywano na antenie radiowej zaraz po zakończeniu polskiej audycji BBC, poprzez odtworzenie określonej melodii sygnałowej oraz tzw. ?kaczki?, czyli jednej z szeregu trzycyfrowych liczb (wskazujących placówkę odbiorczą). Pierwsza taka transmisja (zwykle po godz. 15) oznaczała gotowość, druga (zwykle po godz. 19, 21) wylot skoczków. Po tym sygnale obsługa oraz ochrona placówki odbiorczej wyruszała na miejsce zrzutu. Trzecia transmisja (zwykle po godz. 23) oznaczała iż samolot ze skoczkami jest w drodze.
87/ str. 86 – jest: “Oficerowie dwóch ekip: “Jacket” i “Shirt” czekali na rozkaz startu. Trzecia, “Collar” siedziała w bazie (…)”. Śledziński nie ma pojęcia o czym pisze. Ekipę stanowił zespół osób (Cichociemnych, także kurierów) zestawiony do przerzutu jednym samolotem. Ekipy nie miały nazw, oznaczano je kolejnymi numerami rzymskimi. Ostatnią ekipę (misja brytyjska) jednak wyjątkowo oznaczono nie numerem, ale nazwą: Freston, tożsamą z kryptonimem operacji lotniczej. Podane kryptonimy to nazwy operacji lotniczych: w operacji “Jacket” zrzucono ekipę II, “Shirt” – ekipę III, “Collar” – ekipę IV.
88/ str. 89 – w kontekście rozmów gen. Sikorskiego ze Stalinem oraz prosowieckiej postawy Stanisława Kota, który usilnie suflował mu “lojalną współpracę z Rosją” – Śledziński rozpływa się w niemądrych pochwałach – “To była polska wersja Realpolitik. Mądra i rozważna, nastawiona na wyzyskanie korzystnej koniunktury międzynarodowej dla uratowania niepodległości państwa z zawieruchy wojennej”. Tfu!
Przypomnieć należy, że minister Stanisław Kot, obsesyjnie podejrzliwy intrygant, był nie tylko miłośnikiem wszelkiej maści socjalistów, w tym Stalina, ale także doskonale rozumiał się z prosowieckimi ugodowcami: Mikołajczykiem czy ze swoim przyjacielem Retingerem, pewnie także z Tatarem. Był za oddaniem ZSRR znacznej części wschodnich terenów R.P. Po konferencji w Jałcie gardłował za porozumieniem z PPR, po podstępnym aresztowaniu i porwaniu szesnastu polskich przywódców nadal naiwnie wyczekiwał zaproszenia do Moskwy dla Mikołajczyka. Pragnąc powrotu do władzy w komunistycznej Polsce zatajał przed swoim emigracyjnym środowiskiem polityczne aresztowania i zabójstwa ludowców w Polsce. Jeszcze we 1947 roku, gdy PPR agresywnie zwalczała PSL w kampanii wyborczej wciąż chciał współpracy z komunistami, choć w jego własnym ministerstwie już żądano jego wystąpienia z PSL. Zapewne Śledziński ze swymi poglądami doskonale by się odnalazł w tej prosowiecko intensywnie różowej zgrai naiwniaków oraz “pożytecznych idiotów”.
89/ s. 90 – w kontekście Stalina jest: “(…) wiedział też, że za wyprowadzeniem armii z ZSRR stał Churchill”. Stalin nie mógł nie wiedzieć o przyczynach wyjścia Armii Anfersa z ZSRR, bo przecież – w tajemnicy przed Polakami – rozmawiał z nim o tym Churchill. Kilkadziesiąt lat po wojnie również Śledziński powinien o tym wiedzieć.
90/ s. 90 – jest: “Bez wątpienia Sikorski występował wobec Stalina w roli petenta. Nie on stawiał warunki, lecz mu je narzucano. To była pierwsza rata zapłaty za zwolnienie Polaków z łagrów”. Śledziński kompletnie nie rozumie istoty sowieckiej dyktatury oraz postawy Stalina. Dyktator zawsze stara się narzucić swoje warunki, panie “historyku”…
91/ s. 92 – w kontekście operacji lotniczej “Jacket” jest: “(…) halifax prowadzony przez porucznika nawigatora Mariusza Wodzickiego, szefa czteroosobowej załogi ze 138 Dywizjonu Specjalnego”. Śledziński znów poplątał – załoga liczyła nie cztery lecz dziewięć osób: piloci Sgt. Julian Pieniążek, Sgt. Stanisław Kłosowski, nawigator F/O Mariusz Wodzicki, radiotelegrafista P/O Ignacy Bator, mechanicy pokładowi: F/O Henryk Busen-Schmitz, Sgt. Czesław Kozłowski, strzelcy: Sgt. Zdzisław Nowiński, F/O Michał Tajchman, despatcher Sgt. Bronisław Karbowski. Dywizjon nosił nazwę: 138 Dywizjonu do Zadań Specjalnych RAF (138 Special Duty Squadron RAF).
92/ str. 96 – w kontekście operacji lotniczej “Jacket” jest zarzut wobec “oficerów “szóstki” (Oddziału VI): “(…) dlaczego zdecydowano się przyspieszyć ten lot o jeden dzień i zrzucić cichociemnych poza placówką”. Śledziński znów bezkrytycznie przepisuje, tym razem wskazując na meldunek gen. Roweckiego nr 133/42 z 1 lipca 1942, w którym jest fraza “zarządzono lot poza placówkę, dzień przed okresem czuwania”. Otóż lot do Polski zarządziło brytyjskie ministerstwo lotnictwa – a nie polski Oddział VI. Zrzut poza placówkę odbiorczą nie był wynikiem czyjejś świadomej decyzji lecz skutkiem fatalnego błędu nawigatora. Obwinianie za jedno i drugie polskiego Oddziału VI jest bezpodstawne.
93/ str. 96 – w kontekście zrzutów lotniczych jest: “Pułkownik Smoleński oraz służący mu pomocą kapitan Jaźwiński (…).” Śledziński nie ma pojęcia o kim pisze. Smoleński nie zajmował się zrzutami, a Jan Jaźwiński był w swoich działaniach prawie autonomiczny. To Smoleński, gdy była taka potrzeba, “służył pomocą” Jaźwińskiemu…
94/ str. 96 – jest: “(…) zrzutów można było dokonywać tylko podczas pełni księżyca lub kilka dni przed nia albo po niej (…)”. Kolejna “zardzewiała złota myśl” Śledzińskiego – faktycznie w noce księżycowe latano ze zrzutami tylko początkowo. Po urządzanych przez Niemców “polowaniach myśliwców” organizowano loty ze zrzutami podczas “ciemnych nocy”, tj. bezksiężycowych…
95/ str. 106 – w kontekście Cichociemnego Ryszarda Nuszkiewicza – “Kończył właśnie wędrówkę rozpoczętą 22 czerwca 1940 roku w miasteczku Saint Die”. Nie zgadza się ani data, ani miejscowość. Cichociemny Ryszard Nuszkiewicz “rozpoczął wędrówkę” 23 września 1939, przekraczając granicę z Węgrami. Co do Saint Die – Ryszard Nuszkiewicz nie był w tym miasteczku, stacjonował w pobliżu. Po kampanii francuskiej “rozpoczął wędrówkę” 21 (a nie 22) czerwca 1940.
96/ str. 107 – jest: “Referat “Ewa-Pers”, czyli tzw. ciotki, zaczął działalność w sezonie operacyjnym “Intonacja” – w sierpniu 1942 roku”. Nieprawda, “Ewa-Pers” utworzono wiosną 1942 – a nie w sierpniu (Halszka Szołdrska, Lotnictwo Armii Krajowej, s. 92-93).
97/ str. 109 – jest: “(…)” Erazm rozpoczął prace nad Raportem Operacyjnym nr 54″. W rzeczywistości nosił nazwę ?Meldunek Operacyjny nr 54?.
98/ str. 109 – w kontekście “Meldunku Operacyjnego nr 54” jest: “grupa oficerów Oddziału III ZWZ wyznaczała fundamenty przyszłej walki zbrojnej z okupantami”. Nieprawda, “Meldunek operacyjny nr 54”, a później “Raport Operacyjny nr 154” oraz “Instrukcja dla Kraju” dotyczyły wyłącznie przygotowania powstania powszechnego, planowanego w ostatniej fazie wojny; koncepcji tej nigdy nie zrealizowano.
99/ str. 110 – jest: “Wachlarz” czerpał z raportów nr 54 i 154 oraz pomysłów Grocholskiego”. Organizację “Wachlarz” utworzono w lecie 1941, po agresji Niemiec na ZSRR, w porozumieniu z Brytyjczykami, którzy uruchomili 3 mln dolarów kredytu na finansowanie dywersji na szlakach wschodnich. “Meldunek operacyjny nr 54” oraz “Raport Operacyjny nr 154” (wysłany do Londynu we wrześniu 1942) dotyczyły powstania powszechnego, zaś celem Wachlarza była dywersja bieżąca na zapleczu frontu wschodniego. Tylko początkowo jego celem miała być osłona planowanego powstania.
100/ str. 113 – w odniesieniu do skoczków, jest: “Z każdej ekip od numeru 1 do 12 skaczących od 7 listopada 1941 do 4 września 1942 (…)”. Nie było ekip skoczków o takich numerach, ekipy oznaczano numerami rzymskimi – a nie arabskimi.
101/ str 113 – jest: “Grupa Cichociemnych (…) przydzielonych do “Wachlarza” zamknęła się w liczbie dwudziestu sześciu”. Nieprawda, do “Wachlarza” przydzielono 27 Cichociemnych, kierowali wszystkimi Odcinkami.
(błąd oznaczony wcześniej jako nr 58/ str. 113 ? jest piramidalna bzdurą: ?Cichociemni należeli do międzynarodowej grupy agentów SOE (?) istotą ich działania były szeroko pojęte operacje specjalne na terenie różnych krajów Europy, Afryki i Azji? (?) mieli do wykonania konkretną misję. Zespół agentów był dobierany pod kątem tego jednego zadania. (?) Na wykonanie tego zadania zazwyczaj mieli kilka dni, po czym wracali ?do domu?. Nie sposób rzeczowo odnieść się do takich urojeń Śledzińskiego; ale można poprosić, aby wskazał choć jednego Cichociemnego ?z Europy, Afryki i Azji? albo choć jednego Cichociemnego, który skoczył do Polski aby ?wykonać jedno zadanie? ? a potem ?po kilku dniach? rzekomo wrócił do domu. Śledzińskiemu Cichociemni ewidentnie pomylili się z agentami SOE.
Warto w tym kontekście zacytować słowa uczestnika pierwszego ?Kursu Wielkiej Dywersji? w Inverloche Władysława Stasiaka, nt. sytuacji zaraz po powrocie z tego kursu do 4 BKS ? ?(?) przyszedł do mnie jeden z kolegów z innego oddziału ppor. Józef Wija ? znany w brygadzie dowcipniś i złośliwiec (?) zaczął mnie męczyć pytaniami, gdzie byliśmy? Co robiliśmy? Odpowiedziałem mu, że przecież dobrze wie, że mamy cicho siedzieć i nic o kursie nie mówić, bo to jest tajemnica. On złośliwie, rysując palcem kółko na czole, powiedział: ?ty ciemniaku, nawet mnie nie ufasz? Taki jesteś cicho-ciemniak!?. Ppor. Wija nawet nie przypuszczał, że jego słowa zrobią wielką karierę. Wszystkich uczestników kursu z biegiem czasu zaczęto nazywać ?Cichociemnymi?, a w przyszłości tych, którzy byli zrzucani na spadochronach w Polsce? (s.41-42).
Dodać należy, że po raz pierwszy nazwa ?Cichociemni? została oficjalnie użyta w instrukcji szkoleniowej Oddziału VI Sztabu Naczelnego Wodza z września 1941 pt. ?Codzienne życie w Kraju. Szkic dla skoczków do września 1941 r.?. W pierwszym zdaniu czytamy: ?Praca niniejsza ma za zadanie ułatwienie ?cicho-ciemnym? zaaklimatyzowanie się w Kraju (?)? (źródło: Jędrzej Tucholski, Cichociemni, PAX, Warszawa 1985, s.75, przypis 81, ISBN 83-211-0537-8).
Dziewięć lat po wojnie (5 lutego 1954) ówczesny szef Ministerstwa Obrony Narodowej gen. Tadeusz Malinowski ustanowił dla 316 Cichociemnych pamiątkową odznakę kombatancką ? Znak dla Skoczków do Kraju.
102/ str. 113 – w odniesieniu do Cichociemnych jest: “Misje specjalne wykonywali na rozkaz miejscowych przełożonych”. Kolejne bajki, z kontekstu wynika, iż pojęciem “misja specjalna” Śledziński określa normalną działalność dywersyjną. Rzecz jasna, niektóre akty dywersji miały charakter śmiałych akcji bojowych. Zadania dywersyjne wykonywała większość Cichociemnych – ale nie wszyscy. Nie zawsze też decydowali o tym “miejscowi przełożeni”. Nota bene, Śledziński zaprzecza sam sobie, bowiem wcześniej twierdził, że Cichociemni byli agentami SOE, które rzekomo koordynowało te działania.
103/ str. 127 – jest: “(…) sześciu cichociemnych z ekipy “Collar”. Ekipy skoczków nie miały nazw – tylko rzymskie numery. “Collar” to kryptonim operacji lotniczej, a nie “ekipy skoczków”. Śledziński powiela ten podstawowy błąd wielokrotnie…
104/ s. 128 – w przypisie nr 21 jest: “Cichociemni byli awansowani automatycznie po skoku o stopień (…)”. Śledziński powiela rozpowszechniany od dawna mit. Nie było żadnego “automatyzmu”, zwyczajowo większość CC awansowano o jeden stopień; ale niektórych awansowano o więcej niż “jeden stopień”, innych awansowano jeszcze przed skokiem, a niektórych wcale nie awansowano.
105/ str. 130 – jest: “(…)” dostał rozkaz wyjazdu na kurs szturmowy do Aper Largo”. Śledziński bezkrytycznie przepisuje od innych. Miejscowości podanej przez Śledzińskiego nie ma w Wielkiej Brytanii; w rzeczywistości nazywa się ona Upper Largo. Znajdował się tam ośrodek szkolenia spadochronowego 1 SBS Largo House.
106/ str. 144 – w kontekście brytyjskiego ministra wojny ekonomicznej Daltona jest: “W jego gabinecie na Baker Street (…)”. Niejasne jest źródło “ustalenia” przez Śledzińskiego, że jawnie przecież działający minister w brytyjskim rządzie nie miał swego gabinetu w ministerstwie, natomiast miał rzekomo “gabinet” w podległej mu tajnej agendzie rządowej, jaką była SOE…
107/ str. 148 – w kontekście Cichociemnych Jerzego Sokołowskiego oraz Tadeusza Sokołowskiego jest: “(…) trafili do cichociemnych z 1. Polskiej Dywizji Pancernej (…)”. Cichociemni nie byli oddziałem wojskowym, więc wymienieni nie mogli doń “trafić”. Nie było jednostki wojskowej o podanej przez Śledzińskiego nazwie, była natomiast 1 Dywizja Pancerna.
108/ str. 155 – jest: “Alianccy szefowie sztabów za pośrednictwem Oddziału VI nadal naciskali, by Secret Army “zintensyfikowała sabotaż kolei oraz innych środków komunikacyjnych prowadzących do frontu rosyjskiego”, Śledziński podaje w przypisie nr. 24, że konkluzja ta ma pochodzić z dokumentu zawartego w publikacji “Armia Krajowa w dokumentach. 1939-1945”, t. 2, s 353. Otóż Śledziński albo kłamie, albo nie umie przeczytać ze zrozumieniem kilku zdań. Oryginalny dokument znajduje się na stronie 352, na str. 353 jest jego tłumaczenie na język polski.
Dokument w w/w publikacji oznaczono numerem 348 oraz tytułem niewątpliwie ułatwiającym zrozumienie: “Min. Selborne do gen. Sikorskiego – podziękowanie dla dowódcy AK za skuteczną akcję dywersyjną”. Nie jest to więc pismo “alianckich szefów sztabów” – lecz ministra wojny ekonomicznej Selborne. Nie jest adresowane do Oddziału VI – lecz do gen. Sikorskiego. Nie jest to “nacisk” – ale podziękowanie.
Oto jego treść: “Pan Generał pamięta zapewne, że za namową Szefów Sztabów zwróciłem się przed kilkoma miesiącami z prośbą o wysłanie rozkazu do Dowódcy Polskiej Armii Tajnej, by zintensyfikowała sabotaż kolei oraz innych środków komunikacyjnych prowadzących do frontu rosyjskiego. Z informacji obecnie otrzymanych od Oddziału VI wynika, że te ataki odniosły ostatnio duże sukcesy. Pragnąłbym skorzystać z tej okazji, by powinszować Panu Generałowi odniesionych powodzeń i byłbym wdzięczny, gdyby Pan Generał zechciał zadepeszować do Dowódcy Tajnej Armii, wyrażając nasze podziękowania oraz nasze współczucie dla rodzin tych, którzy stracili życie w trakcie tych operacji oraz w represjach, które były ich następstwem. (…)” Śledziński zrozumiał z tego tyle, że rzekomo “szefowie sztabów za pośrednictwem Oddziału VI nadal naciskali” na Armię Krajową…
109/ str. 170 – jest: “Wczesną jesienią 1942 roku przyszłość “Wachlarza” była już w zasadzie przesądzona. Skutkiem niezadowolenia z wyników dywersji i zrozumienia trudności z jakimi spotykały się patrole na terenach radzieckich, był projekt likwidacji “Wachlarza”. Nie pomógł nawet list szefa SOE lorda Selborne (…)”. Jak widać, wspomnianym wcześniej listem ministra Selborne Śledziński potrafi uzasadnić każdą wydumaną tezę swojego autorstwa. Po pierwsze Selborne był ministrem wojny ekonomicznej, a nie szefem SOE. Po drugie, “Wachlarz” miał słabe wyniki, bo Polacy nie chcieli umierać za ZSRR. Po trzecie, konieczność likwidacji “Wachlarza” wynikała głównie z postępów Armii Czerwonej, przesuwającej się na tereny jego działania. Po czwarte, drugim głównym czynnikiem przemawiającym za likwidacją był brak wystarczających sił i środków oraz wynikający z tego słaby stan organizacji. List Selborne z podziękowaniami nie miał nic do rzeczy.
110/ str. 170 – w kontekście likwidacji “Wachlarza” jest: “Major Kalenkiewicz na zlecenie pułkownika Tatara “Erazma” zaczął przygotowywać nową strategię dywersji”. Śledziński opowiada bajki, w istocie mjr dypl. Maciej Kalenkiewicz pracował nad koncepcją powstania powszechnego – a nie nad “strategią dywersji”. Nota bene, od 1941 roku płk Tatar kierował Oddziałem III a KG ZWZ, który w odróżnieniu od Oddziału III nie zajmował się bieżącą działalnością operacyjną (walką zbrojną) – ale planami przyszłego powstania. Koncepcja powstania powszechnego nie była tożsama ze “strategią dywersji” i nie miała związku z likwidacją “Wachlarza”.
111/ str. 174 – jest: “Wydział Legalizacji i Techniki (kryptonimy “198”, WD68″, “C8”, “Agaton”).” Niestety, Śledziński niepoprawnie podaje niektóre kryptonimy: “Wd-68”, “C-8” ponadto niektóre pomija: “518”, “218”.
112/ str. 175 – jest: “Obiecuję to zmienić”, zapewnił “Danutę” podczas jednego ze spotkań “Mak”. Śledziński podaje jako źródło tych rzekomych słów Cichociemnego kpt. Bohdana Piątkowskiego przypis nr 183 na str. 207 “Wachlarza” Chlebowskiego. Po sprawdzeniu tego źródła okazuje się, że nie było takiej dosłownej wypowiedzi kpt. Piątkowskiego – Śledziński przypisał Cichociemnemu wypowiedź… Chlebowskiego.
113/ str. 181 – w kontekście por. inż. Aleksandra Ihnatowicza Śledziński cytuje fragmenty dwóch raportów nt. negatywnego zachowania oraz informuje o przejściu do armii brytyjskiej – ale pomija że por. inż. Ihnatowicz miał dyplom inżyniera, a także że we wrześniu 1943 odmówił udziału w stażu w brytyjskiej jednostce przy budowie lotnisk – “Ponieważ nie zmieniam swojej decyzji co do poświęcenia się pracom w Oddz. [oddziale] Spec. [Specjalnym]” (SPP, Kol.023.0077.15). Nota bene, treść pisma zaprzecza wcześniejszym wywodom Śledzińskiego, jakoby rzekomo “nie przyjęła się” nazwa Oddziału Specjalnego.
114/ str. 182 – w kontekście por. inż. Aleksandra Ihnatowicza jest: “W latach 1943-1944 uczestniczył w czterech akcjach: jednej w północnych Włoszech i trzech w Jugosławii.” W rzeczywistości por. inż. Aleksander Ihnatowicz, jako agent SOE został zrzucony: 3/4-07-1944 Płn. Włochy, 5/6-10-1944, 17/18-03-1944 Jugosławia, 29/30-03-1945 Włochy.
115/ str. 181 – w kontekście por. inż. Aleksandra Ihnatowicza, bez zaznaczenia swojej ingerencji, Śledziński pominął nieobiektywnie ponad połowę opinii ppłk dypl. Mariana Utnika na Jego temat, zawierającej wysoką ocenę wytrzymałości, pracowitości, patriotyzmu, obowiązkowości, fachowości w zakresie lotniczych prac inżynierskich oraz wyszkolenia strzeleckiego (SPP, Kol.023.0077.30). Zacytował natomiast wybrany końcowy fragment opinii o pejoratywnej treści.
116/ str. 192 – w kontekście aresztowania m.in. Cichociemnego Bohdana Piątkowskiego, powołując się na relację Bogusława Galanta, opublikowaną przez Cezarego Chlebowskiego (“Wachlarz”, str. 137) Śledziński podaje, że gestapowcy “Wyważyli drzwi i wpadli do niewielkiej sieni, skąd od razu skręcili do pokoju.” W rzeczywistości drzwi były otwarte, bo jak wynika z relacji Galanta, “Zdziś” – syn Nurkiewicza z Nieświeża, posługujący się papierami “Jaskólskiego” – “(…) wyszedł do ustępu drewnianego w podwórzu.” Nota bene, dzięki temu ocalał i nie został aresztowany. Jak może Śledziński – mający ponoć wykształcenie historyczne – zmyślać istotne szczegóły aresztowania Cichociemnego?
117/ po str. 192 – wkładka ilustracyjna, zdjęcie 1 – “Skok z wieży spadochronowej w Largo House. Tutaj trenowali cichociemni”. W rzeczywistości wieża została zbudowania nie w Largo House, ale w pobliżu – w Lundin Links; tam właśnie skoki z wieży trenowali Cichociemni.
118/ po str. 192 – wkładka ilustracyjna, zdjęcie 10 – “B-24 Liberator. Takimi samolotami cichociemni byli przerzucani do Polski”. Opis nieprecyzyjny: samolot to Consolidated B-24 Liberator; Cichociemni byli przerzucani do Polski głównie samolotami Handley Page Halifax. Z “Liberatora” skoczyło tylko 14 ekip CC oraz brytyjska misja wojskowa, z “Halifaxa” wszystkie inne ekipy Cichociemnych (poza pierwszą).
119/ po str. 192 – wkładka ilustracyjna, zdjęcie 12 – “Wywalcz Jej wolność lub zgiń. Napis na mapie w świetlicy w Audley End”. Śledziński powtarza bezkrytycznie informację ze wspomnień Nuszkiewicza – w rzeczywistości mapa znajdowała się w sali wykładowej.
120/ str. 193 – w kontekście aresztowania m.in. Cichociemnego Bohdana Piątkowskiego, Śledziński pisze: “(…) to wystarczyło do zaaresztowania Karpińskiego [Cichociemnego kpt. Piątkowskiego] i jego dwóch towarzyszy.” W następnym akapicie: “To był Jaskólski, czwarty z grupy kapitana Piątkowskiego”. Wygląda na to, że Śledziński nie potrafi policzyć do pięciu; Chlebowski wyraźnie podaje, że kpt. Piątkowskiemu towarzyszyli: Galant, Karczewski oraz “Zdziś” (…) a także Kazimierz Chocianowicz (…)”. Aresztowano zatem czterech – a nie trzech, piąty ocalał (wyszedł do ubikacji na podwórzu).
121/ str. 193 – w kontekście strzelania instynktownego, jest: “Piękny (…) ogród Audley End”. Śledziński wywodzi, że to szkolenie ze strzelania instynktownego odbywało się w ogrodzie. To oczywiście absurd, bo ogród znajdował się bezpośrednio na tyłach Audley End House. Cichociemny Ryszard Nuszkiewicz relacjonuje: “Nie zaniedbywano na tym kursie także strzelania instynktownego. Przyległy park rozbrzmiewał codziennie kanonadą krótkich, podwójnych, prawie niezawodnych strzałów” (“Uparci” s. 121)
122/ str. 193 – jest: “Podporucznikowi Nuszkiewiczowi najbardziej przypadło do gustu “noszenie broni na brzuchu (…)”. Słedziński wskazuje jako rzekome źródło tego ustalenia słowa Nuszkiewicza. Nierzetelnie, bo Cichociemny Nuszkiewicz niczego takiego nie powiedział, stwierdził tylko, że taki sposó noszenia broni wydawał się “najmniej skomplikowany” (“Uparci” s. 121).
123/ str. 193 – jest: “Zaczynał się kolejny dzień dopracowania płynności wyciągania broni z oddaniem natychmiastowego strzału”. Śledziński przepisuje niedokładnie po Nuszkiewiczu (“Uparci” s. 121) ale nie ma kompletnie pojęcia o czym pisze. Nie chodziło tylko o “płynność wyciągania” czy “natychmiastowy strzał” – w szkoleniu ze strzelania instynktownego (wówczas prawie nieznanego na świecie) podstawowym zadaniem jest nauka celności strzelania. Szybkie użycie broni to tylko wstęp do tego właśnie celu.
124/ str. 193 – w kontekście Cichociemnego Ryszarda Nuszkiewicza jest: “Dwutygodniowy kurs odprawowy zbliżał się do końca”. Natomiast Cichociemny Ryszard Nuszkiewicz w swych wspomnieniach podaje, że uczestniczył w kursie odprawowym od 6 do 22 grudnia 1942, zatem w jego przypadku trwał nie dwa, lecz trzy tygodnie (“Uparci” s. 119)
125/ str. 194 – w odniesieniu do Cichociemnego rtm. Józefa Zabielskiego Śledziński napisał z emfazą: “Ten pionier skoków spadochronowych (…)”. Cichociemny Józef Zabielski skoczył do okupowanej Polski jako jeden z pierwszych (był drugi) spośród Cichociemnych, ale wcale nie był “pionierem skoków spadochronowych”. Spośród Polaków, prawie pięćdziesiąt lat wcześniej, w drugiej połowie 1890 jako pierwszy skoczył ze spadochronem Józef M. Dzikowski. 25 sierpnia 1893 jako pierwsza Polka skoczyła Janina Mey; w listopadzie 1914 Polak Włodzimierz Mazurkiewicz został instruktorem w armii chińskiej. Za pioniera można też uznać Józefa Drewnickiego, który do 1914 wykonał ponad 400 skoków na spadochronach własnej konstrukcji, początkowo z bratem Stanisławem, później z żoną Olgą. Cichociemny Józef Zabielski po szkoleniu spadochronowym skoczył tylko raz, jako drugi. Nie sposób też uznać go za “pioniera skoków spadochronowych” wśród Cichociemnych, bowiem zadaniem Cichociemnych nie były skoki spadochronowe – ale walka w kraju. Nota bene podczas kursu odprawowego rtm. Józef Zabielski instruował szkolonych w zakresie “warunków bytowania w Kraju”.
126/ str. 194 – jako cytat z wypowiedzi instruktora por. Eugeniusza Janczyszyna jest: “Konspirator musi w każdej sytuacji mieć legendę (…)” itd. W rzeczywistości nie są to słowa instruktora, ale relacja z jego wykładów Cichociemnego Ryszarda Nuszkiewicza (“Uparci” s. 20).
127/ str. 195 – w kontekście przewiezienia grupy kandydatów na Cichociemnych z Audley End na stację wyczekiwania, jest: “(…) sprzed pałacu odjechała kolumna pojazdów. Były to zwykłe samochody osobowe, z tym że wszystkie miały zasłonięte tylne okna. Cel tej maskarady był oczywisty. Cichociemni nie mogli zapamiętać drogi, którą zamierzano ich zawieźć na stację wyczekiwania (…).” Tak sobie Kacperek Śledziński to wyobraża. Nie jest znane źródło rzekomego ustalenia, iż “wszystkie miały zasłonięte tylne okna”. Ponadto należy zauważyć, że byłby to kiepski sposób osiągnięcia rzekomego celu: braku możliwości zapamiętania “drogi, którą zamierzano ich zawieźć”. Po pierwsze, błąd logiczny: nie sposób zapamiętać drogi, którą dopiero ma się w przyszłości jechać. Po drugie, bardzo zabawne jest twierdzenie Śledzińskiego, że samochód osobowy z zasłoniętą tylną szybą (wg. Śledzińskiego – “tylnym oknem“) rzekomo utrudnia pasażerom zapamiętanie drogi – przecież widać ją doskonale na wprost oraz po bokach…
128/ str. 199 – jest: “(…) “Wachlarz” i tak nie przetrzymałby zimy. W zderzeniu z rzeczywistością zaplecza frontu wschodniego ten skądinąd oryginalny pomysł się nie sprawdził. (…) To decyzje Naczelnego Wodza przekreśliły pierwotny projekt, nie pozwalając rozwinąć się akcji “Osłona”. “Wachlarz” nigdy nie miał okazji działać w warunkach do których był stworzony, bo niecierpliwość Naczelnego Wodza i podległego mu Oddziału Specjalnego sprawiła, że Grocholski musiał się skupić na zorganizowaniu tak zwanej dywersji bieżącej. Wydaje się, że winą za rzucenie nieprzygotowanej organizacji do walki należy obarczyć “szóstkę”. Warto jednak zaznaczyć, że była to nieświadoma wina, gdyż ta decyzja była podjęta pod naciskiem strony brytyjskiej, naciskanej z kolei przez Rosjan.”
Sądziłem w pierwszej chwili, że te dywagacje Śledzińskiego nt. “Wachlarza” są cytatem z pracy jakiegoś sowieckiego publicysty. Ale nie – to oryginalny “tok myślowy” Śledzińskiego. Nie ma się więc co dziwić, że nie zrozumiał podstawowej przyczyny niewydolności “Wachlarza”. Była nią niechęć Polaków do poświęcania swojego życia w imię korzyści dla ZSRR – drugiego okupanta Polski. Drugą podstawową przyczyną był brak wystarczających sił i środków oraz powolna budowa struktur konspiracyjnych.. Wywody Śledzińskiego o rzekomej “nieświadomej winie” Naczelnego Wodza czy Oddziału VI (Specjalnego) rzekomo z powodu tego, że “Wachlarz” nigdy nie miał okazji działać w warunkach do których był stworzony” to bezsensowne opowieści. “Wachlarz” jeszcze (w sensie organizacyjnym) nie istniał gdy wyznaczono mu zadania które Śledziński wskazuje. Dziwić się też należy, że obarczając rzekomą winą Polaków w Londynie, Śledziński nie zauważa, iż decyzje dotyczące “Wachlarza” podejmowano w znacznej części w Komendzie Głównej Armii Krajowej.
129/ str. 199 – jest: “Nie udało się znaleźć jasnych dowodów na przeniknięcie radzieckiego wywiadu do struktur “Wachlarza” Nie zmienia to jednak faktu, iż zmuszenie organizowanej sieci “Wachlarza” do walki było logiczną konsekwencją strategii radzieckiej”. Pominę opublikowane dalej bezpodstawne pochlebstwo Śledzińskiego wobec Stalina, bo szkoda czasu. Warto jednak zauważyć, że Śledziński sam sobie zaprzecza – w tym samym akapicie obciąża winą – za rzekome “zmuszenie do walki” – Brytyjczyków, Naczelnego Wodza oraz Oddział VI (Specjalny) by zaraz potem twierdzić, że winę za to ponoszą sowieccy agenci w strukturach “Wachlarza”, które dopiero tworzono. Nikt ani jednego takiego agenta nie znalazł, ale Śledziński twierdzi że byli, choć “nie udało się znaleźć jasnych dowodów”. Ujawnię domniemaną tajemnicę – powstanie “Wachlarza” było konsekwencją strategii brytyjskiej, którzy naciskali na jego uruchomienie oraz dali na to pieniądze…
130/ str. 200 – w kontekście pobytu Cichociemnych w więzieniu w Pińsku jest: “W połowie grudnia informację o miejscu przetrzymywania oficerów przekazał Michał Paszkowicz. Dowiedział się o tym od kasjera administracji więziennej w Pińsku, żołnierza AK znanego pod pseudonimem “Jelina” (…)”. Śledziński opisuje niezwykły przypadek rzekomego przekazania informacji… samemu sobie – otóż owym “kasjerem administracji więziennej” był właśnie Michał Paszkowicz ps. Jelina.
131/ str. 200 – w kontekście tej rewelacji, że Paszkowicz dowiedział się o więźniach od samego siebie, Śledziński wywodzi, że “To jemu udało się nawiązać kontakt z więźniami”. Śledziński ukrył, że przepisuje tą kolejną rewelację od Paczkowskiego (“Lekarz nie przyjmuje” s. 205) ale podczas przepisywania od Chlebowskiego nie zauważył z kolei jego przypisu nr 146: “(…) autor dysponuje kopią relacji samego “Jeliny” – Michała Paszkowicza z dnia 12 VII 1973 r., udostępniona mu przez Czesława Hołuba, z której wynika, że “Jelina” – Paszkowicz – w tym czasie kasjer administracji więziennej – nigdy się osobiście z więźniami nie stykał (…).” (Wachlarz, s.136)
132/ str. 201 – w kontekście organizowania odbicia żołnierzy AK z więzienia w Pińsku, jest: “Nie było więc czasu na wykonanie dokładnych zdjęć ani żmudne ćwiczenie wybranej do zadania ekipy, tak jak to robiło SOE w wypadku zakładów Norsk Hydro w Norwegii.” Śledziński nie ma pojęcia o czym pisze, porównuje nieporównywalne: akcję odbicia więźniów z akcją sabotażu w zakładach chemicznych.
133/ str. 201 – jest: “Kapitan Bolesław Kontrym był dowódcą ekipy XI pod kryptonimem “Smallpox” (…).” Ekipy nie miały kryptonimów, tylko rzymskie numery. “Smalpox” to był kryptonim operacji lotniczej.
134/ str. 202 – w odniesieniu do Cichociemnego ppłk Leonarda Zub – Zdanowicza jest: “(…) przydzielono go do 3. Brygady Kadrowej Strzelców. Zgłosił się do cichociemnych (…)”. Przyszły Cichociemny, Leonard Zub – Zdanowicz był szefem bezpieczeństwa 3 Brygady Kadrowej Strzelców oraz dowódcą 15 plutonu żandarmerii polowej do maja 1941, później przydzielony do Oddziału Rozpoznawczego 8 Brygady Kadrowej, następnie do 1 Samodzielnej Brygady Spadochronowej. Dopiero potem zgłosił się do służby w Kraju.
135/ str. 202 – w odniesieniu do Cichociemnego ppłk Leonarda Zub – Zdanowicza j jest: “(…) nawiązał kontakt z Narodowymi Siłami Zbrojnymi. Nie przeszedł jednak w ich szeregi. Zrobił to dopiero po kilkutygodniowym leczeniu w Warszawie. Postąpił zgodnie ze swoim sumieniem. (…) Uznano go za dezertera.” Przy powielaniu tego kłamstwa Śledziński powołuje się na publikację Tucholskiego “Cichociemni” z 1988 roku. Śledziński nie ma pojęcia o kim pisze. Tak to jest, gdy pseudohistoryk przepisuje bezkrytycznie akapity cudzych tekstów.
Sprawę rzekomej dezercji z AK do NSZ Cichociemnego Zub Zdanowicza zbadał szczegółowo niezwykle rzetelny historyk dr Bartłomiej Szyprowski. Bodaj w 2014 opublikował swoje rzetelne ustalenia w tej sprawie – B. Szyprowski, Ze wszech miar żołnierz. Przypadek przejścia do NSZ cc Leonarda Zub – Zdanowicza “Dora”, “Zęba”, “Inne oblicza historii” 2014 nr 3, s. 20-29. Pięć lat później wyniki swoich badań sprawy “dezercji” opublikowała także dr Ewa Rzeczkowska –Sprawa Leonarda Zub-Zdanowicza w dokumentacji 14 Sądu Polowego Dowództwa 2 Korpusu Polskiego i 12 Sądu Polowego Polskiego Korpusu Przysposobienia i Rozmieszczenia w latach 1945-1947, w: Przegląd Historyczno-Wojskowy 2019 nr 1, wyd. Wojskowe Centrum Edukacji Obywatelskiej, Warszawa 2019, s. 157 ? 191). Badacze zgodnie konkludują, że nie było żadnej dezercji.
Rażąco nieprawdziwe jest twierdzenie Śledzińskiego, iż rzekomo Cichociemnego Zub – Zdanowicza “uznano za dezertera”. Śledziński dołączył do długiej listy szkalujących Bohatera, publikuje to kłamstwo o Cichociemnym Zub – Zdanowiczu w 2022 roku, bo od 2014 – po ośmiu latach – nie dotarły do niego jeszcze ustalenia historyków…
136/ str. 203 – jest: “Kto krył się pod pseudonimem “Drucik” dokładnie nie wiadomo”. Wiadomo – szef lokalnej komórki AK Bronisław Posłuszny.
137/ str. 251 – w kontekście Cichociemnych: Jana Piwnika oraz Piotra Szewczyka, jest: “Na Wyspach trafili do tej samej 4. Brygady Kadrowej”. Po pierwsze, jednostka nosiła nazwę 4 Brygada Kadrowa Strzelców, po drugie nieprawdą jest, że “trafili do tej samej”. Cichociemny Jan Piwnik został przydzielony w czerwcu 1940 do 4 Dywizjonu Artylerii Lekkiej 4 Brygady Kadrowej Strzelców, 9 października 1941 przemianowanej na 1 Samodzielną Brygadę Spadochronową. Cichociemny Piotr Szewczyk został przydzielony od 16 stycznia 1942 do 1 Samodzielnej Brygady Spadochronowej. Obaj byli więc w 1 SBS, a tylko pierwszy w 4 BKS.
138/ str. 251 – jest: “Porucznik Nuszkiewicz (…) wpadł w wir pracy konspiracyjnej w niedzielę 21 lutego 1943 roku. Anglię opuścił dzień wcześniej (…)”. Nieprawda, skoczył ze spadochronem w nocy 20/21 lutego 1943, a dokładniej w niedzielę 21 lutego 1943 około godz. 1 w nocy (start o godz. 18.50). Do Warszawy dotarł 23 lutego 1943, następnie – jak wszyscy Cichociemni, czego nie wie Śledziński – aklimatyzował się do realiów okupacyjnych. Nota bene, na str. 251 Śledziński twierdzi że Cichociemny Nuszkiewicz już 21 lutego 1943 “wpadł w wir pracy konspiracyjnej”, a dwie strony dalej, na str. 253: “Zbliżała się połowa kwietnia, a Nuszkiewicz nadal nie znał czasu ani miejsca rozpoczęcia służby w AK (…)”.
139/ str. 252 – w kontekście Cichociemnego Ryszarda Nuszkiewicza jest: “Leciał w dwudziestej trzeciej ekipie o kryptonimie “File”. W rzeczywistości był to kryptonim operacji lotniczej – a nie ekipy skoczków.
140/ str. 255 – w kontekście gen. Roweckiego, Śledziński “cytuje” jego depeszę do Naczelnego Wodza z 21 lipca 1942: “(…) Ta rzekoma akcja sprowadza się raczej do aktów bandytyzmu i rabowania mienia obywateli polskich (…)” W rzeczywistości treść depeszy jest inna: “(…) Ta rzekoma dywersja sowiecka [podkreślenie RMZ] sprowadza się raczej do aktów bandytyzmu i rabowania mienia obywateli polskich (…)” (Armia Krajowa w dokumentach 1939 ? 1945, wyd. Studium Polski Podziemnej, Gryf Printers, wyd. II, Londyn 1989, tom II: czerwiec 1941 ? kwiecień 1943, s. 289)
141/ str. 255 – jest: “(…) ZO [Związek Odwetu] został powołany do prowadzenia dywersji bieżącej. “Wachlarz” zaś był dopasowywany na siłę” – Śledziński nie ma pojęcia o czym pisze, “Wachlarz” nigdy nie osiągnął pełnej gotowości bojowej, przez większość czasu był w fazie organizacji. Nie wiadomo, co Śledziński uważa za rzekome “dopasowywanie na siłę”, bo poza tym pustym frazesem tego nie ujawnił.
142/ str. 255 – w kontekście “Wachlarza” jest: “Pojawienie się Rosjan i partyzantki komunistycznej (…) było ostrzeżeniem (…) Rowecki przestraszył się, że może stracić kontrolę nad potencjałem militarnym społeczeństwa. A to groziło napływem aktywniejszych grup społecznych do partyzantki komunistycznej.” Nie wiem, czy Śledziński wie, co to jest “potencjał militarny społeczeństwa”. To funkcja m.in. posiadanej broni, jej sprawności, organizacji, a także wypadkowa strategicznych, operacyjnych i taktycznych działań oraz planów. Istotne znaczenie ma zwłaszcza gotowość bojowa oraz morale żołnierzy, w tym ich patriotyzm – także w odniesieniu do takich czynników po stronie wroga. Nie ma czegoś takiego jak “kontrola nad potencjałem militarnym społeczeństwa”, można natomiast w znacznym stopniu wpływać na własny potencjał (częściowo także na potencjał wroga). Insynuowanie przez Śledzińskiego potencjalnej gotowości Polaków do zdrady na rzecz ZSRR jest bezpodstawne. Marginalne przypadki zgłaszania się Polaków do partyzantki komunistycznej wynikały głównie z powodu masowych zrzutów broni przez Sowietów dla tych oddziałów.
143/ str. 257-258 – w kontekście obecności Amerykanów i Brytyjczyków w Austrii i na Bałkanach jest: “Nic nie stanęłoby już na przeszkodzie wysłaniu do Polski Samodzielnej Brygady Spadochronowej. (…) wyszkolona w skokach spadochronowych polska kompania commando kapitana Władysława Smrokowskiego również bez przeszkód mogła się znaleźć nad Wisłą.” Fantazje Śledzińskiego nie mają nic wspólnego z realiami. W 1942 roku Brytyjczycy dysponowali zaledwie kilkudziesięcioma samolotami transportowymi, które były wykorzystywane do zaopatrzenia wojsk walczących z Niemcami w Arfyce. Niemożliwe było przerzucenie do Polski w 1941 czy 1942 roku nawet tylko jednej 1 Samodzielnej Brygady Spadochronowej, której etat wynosił ponad 3,1 tys. żołnierzy. O dodatkowym czy osobnym przerzucie 1 Samodzielnej Kompanii Commando (z której tylko połowa żołnierzy była spadochroniarzami) oczywiście także nie można było marzyć.
144/ str. 258 – w kontekście tych swoich bezsensownych fantazji Śledziński zastrzega: “Oczywiście wysłanie tych oddziałów miałoby sens tylko w przeddzień powstania. Ponadto alianci musieliby zagwarantować systematyczne dosyłanie broni i amunicji.” Tak sobie Kacperek Śledziński naiwnie wyobraża wojnę – wg. niego Polska mogła zostać wyzwolona przez dwie polskie spadochronowe jednostki wojskowe, dzięki którym powstanie powszechne w kraju zakończyłoby się sukcesem…
145/ str. 262 – w kontekście sierpnia 1942 oraz szkoły dywersji “Zagajnik” jest: “(…) podlegał IV Wyszkoleniowemu Oddziałowi sztabu Kedywu. Kierował nim major cichociemny Henryk Krajewski” (…). Jesienią 1942 roku przeszedł do “Zagajnika”. W rzeczywistości Oddział IV nie miał w nazwie słowa “Wyszkoleniowy”, Cichociemny Henryk Krajewski od 6 stycznia 1942 był podpułkownikiem. Nigdzie nie “przeszedł”, bo kierował oddziałem wyszkoleniowym oraz był komendantem “Zagajnika”.
146/ str. 263-264 – w kontekście Cichociemnego Jana Marka jest: “(…) organizował Uderzeniowy Batalion Szturmowy.” W rzeczywistości wstąpił do Uderzeniowych Batalionów Kadrowych, 27 października 1942 jako “Spad” w ramach UBK objął dowództwo Uderzeniowego Batalionu Specjalnego. (teczka personalna, SPP, Kol.023.0165.27).
147/ str. 267 – w kontekście Cichociemnych Waldemara Szwieca oraz Eugeniusza Kaszyńskiego jest: “Obaj przylecieli nocą z 1 na 2 października 1942 jako piętnasta ekipa “Chisel”. W rzeczywistości kryptonimem “Chisel” oznaczona była operacja lotnicza, a nie ekipa skoczków.
148/ str.175 – 176 – jest: “Kraków zyskał sobie fatalną opinię na Wyspach Brytyjskich, zarówno wśród polskich decydentów wojskowych i politycznych, jak i w komentarzach zwykłych żołnierzy”. To charakterystyczne zdanie jest ewidentnym plagiatem, zostało słowo w słowo przepisane z cudzej książki – bez zaznaczenia cudzego autorstwa. Nie jedyne zresztą. Śledziński znaczną część swej narracji opiera na cudzych tekstach, nie zawsze podając ich źródło.
149/ str. 277 – w odniesieniu do Cichociemnego Henryka Januszkiewicza jest: “(…) skoczył na terytorium Polski (…) w grupie “Saw”. Nie było żadnej “grupy” o takiej nazwie, “Saw” to kryptonim operacji lotniczej.
150/ str. 288 – w odniesieniu do Cichociemnego Rafała Niedzielskiego jest: “Już w 1941 poszedł na kurs cichociemnych”. Nie było takiego kursu, w ogóle nie było jednego “kursu cichociemnych”, lecz cztery grupy szkoleń, w każdej po kilka – kilkanaście kursów.
151/ str. 288 – w odniesieniu do Cichociemnego Rafała Niedzielskiego jest: “W drodze z Warszawy do Lwowa wpadł w ręce Gestapo”. W rzeczywistości został aresztowany w Zagnańsku przez niemiecką żandarmerię.
152/ str. 291 – w kontekście Cichociemnego Jana Piwnika jest: “Pułkownik “Daniel” ujrzał przed sobą oficera w mundurze Wojska Polskiego, z błyszczącym znaczkiem cichociemnych nad lewą piersią.” W rzeczywistości nie istniał nigdy żaden “znaczek Cichociemnych”. Jan Piwnik miał zwykły Znak Spadochronowy (nr 0013), taki sam jaki przyznawano wszystkim spadochroniarzom po ukończeniu szkolenia spadochronowego. “Znak dla Skoczków do Kraju”, zwany też “Znakiem Spadochronowym AK” albo “Znakiem Cichociemnych” ustanowiono dziewięć lat po wojnie.
153/ str. 291-292 – w kontekście Cichociemnego Jana Piwnika jest: “Porucznik Piwnik dawał wyraźny sygnał, że do konspiracji przejść nie zamierza. Trzymał się własnej filozofii walki, w której działania partyzanckie zajmowały pierwsze miejsce”. To kolejna “zardzewiała złota myśl” Śledzińskiego, przecież działania partyzanckie są elementem konspiracji.
154/ str. 294 – w odniesieniu do Cichociemnego Rafała Niedzielskiego jest: “(…) wymagał ułańskiej fantazji, której byłemu oficerowi 10. Brygady Kawalerii Pancernej nie brakowało”. W rzeczywistości Cichociemny Rafał Niedzielski został przydzielony do 10 Brygady jako podchorąży, został mianowany na pierwszy stopień oficerski dopiero po skoku do Polski. 10 Brygada Kawalerii Pancernej – jak wprost wynika z jej nazwy – nie miała nic wspólnego z ułanami, była to bowiem brygada zmechanizowana.
155/ str. 312 – jest: “(…) bardzo dobrze orientowano się w stosunku sił Kedywu i SS. Każde ostre wystąpienie nieprzygotowanych oddziałów dywersyjnych mogło zakończyć się tragicznie.” Śledziński plecie jak małe dziecko: “Stosunek sił Kedywu i SS” nie miał nic do rzeczy. Tak sobie Kacperek Śledziński wyobraża wojnę…
(dokończenie niebawem)
W reakcji na intelektualne oszustwo Śledzińskiego i wydawnictwa “Znak” trwa kampania społeczna:
Na miano “śmieci” zasłużyły oba wydania pseudohistorycznej tandety Śledzińskiego i “Znaku”, z 2012 oraz z 2022 (Kacper Śledziński, Cichociemni. Elita polskiej dywersji, Znak, Kraków 2022, ISBN 978-83-240-87-47-1 oraz Znak Kraków, 2012, ISBN 978-83-240-2191-8).
Kampania będzie prowadzona dotąd, dopóki wydawnictwo “Znak” nie naprawi szkód spowodowanych dziesięcioletnim rozpowszechnianiem bzdur na temat Cichociemnych – elity Armii Krajowej oraz dopóki nie wprowadzi procedur weryfikacji publikowanych treści.
Ryszard M. Zając
wnuk Cichociemnego
cichociemni (at) elitadywersji.org
Pseudohistoryk Kacper Śledziński napisał, a nierzetelne wydawnictwo “Znak” wydało książkę “Cichociemni. Elita polskiej dywersji” (Znak, Kraków 2022, ISBN 978-83-240-87-47-1 oraz Znak Kraków, 2012, ISBN 978-83-240-2191-8).
Skandal z okładką – zobacz SKANDALICZNE SZYDERSTWO – na której kiepski autor oraz szmatławe wydawnictwo umieściło hitlerowskiego skoczka – przesłonił niektórym nader istotny fakt, mianowicie iż w tej pseudo “popularnonaukowej” publikacji aż roi się od błędów. Szukanie ich oraz wskazywanie jest zajęciem żmudnym i mało ciekawym – jest ich bowiem tak wiele i są aż tak istotne, że nadmiar bezrozumnej treści musi działać obezwładniająco na każdego kto historię własnego kraju traktuje choć trochę poważnie.
Do tej pory Śledzińskiemu i “Znakowi” udawało się tą tandetę prezentować jako pełnowartościową publikację. Przede wszystkim rzuca się w oczy rażąca nierzetelność oraz brak wystarczającej precyzji. Rzetelni historycy nie komentowali dotąd zawartych w niej treści, zapewne bowiem nikt z nich jej uważnie nie przeczytał. To prawie pewne, bo jest to lektura tego rodzaju, że nawet łysemu zjeżyłaby włosy na głowie – roi się w niej od merytorycznych, istotnych błędów…
Mój pierwszy post w sprawie tego skandalicznego bubla pseudohistorycznego dotarł na Facebooku do ok. 97 tys. osób (aktualnie ponad 99 tys.). Autor tego gniota tchórzliwie nie zabrał głosu, wydawnictwo zaś coś tam bajdurzyło o rzekomych “procedurach weryfikacji”, które niby zawiodły. Postawmy sprawę po męsku – wydawnictwo “Znak” od początku bezczelnie oszukuje swych Czytelników, nazywając publicznie tą książczynę “publikacją popularnonaukową”. Kłamie też w żywe oczy, opowiadając o rzekomo istniejących w nim mechanizmach merytorycznej weryfikacji treści przed publikacją książki. Gdyby choć jedna osoba faktycznie weryfikowała, czy autor czegoś nie przeinaczył albo się nie pomylił – nazwisko takiej osoby widniałoby w tzw. metryce wydawniczej książki. Tymczasem nie ma w niej nikogo, kto choćby udawałby, że był “konsultantem historycznym”.
Niestety fakty są takie – to co sobie Śledziński nawypisywał – pseudowydawnictwo “Znak” bezkrytycznie opublikowało. W przypadku tej akurat książki ma to prawie taką “wartość historyczną” jak napisy na płocie…
Ale do rzeczy – oto errata najważniejszych błędów merytorycznych, zawartych w książce Śledzińskiego. Dotyczy ona obu wydań, tj. z 2012 oraz 2022, bowiem tegoroczne wznowienie tej książki zawiera prawie identyczną treść. Od dziesięciu lat nierzetelny “Znak” (ignorancji) oraz pseudohistoryk Śledziński, ujmując to kolokwialnie, “robią ludziom wodę z mózgu”…
Oto wykaz zauważonych błędów w 1/8 książki:
1/ Okładka – Skandaliczne zdjęcie hitlerowca, zbrodniczego fanatyka Adolfa Hitlera w roli “cichociemnego, elity polskiej dywersji”. Zdjęcie bezczelnie skradzione z internetu, dostępne m.in. na stronach:
2/ Okładka – ewidentne brednie, jest: “BYŁO ICH 300” – było 316 Cichociemnych
3/ Okładka – jest: “Najlepiej wyszkolona formacja w historii” – powinno być: najlepiej wyszkolona grupa żołnierzy w historii. Cichociemni nie byli “formacją”, nie stanowili oddziału wojskowego. Byli grupą żołnierzy do zadań specjalnych.
4/ Okładka – jest: “Wywalcz Polsce wolność lub zgiń” – powinno być: “Wywalcz Jej wolność lub zgiń”. Nierzetelny cytat maksymy Cichociemnych.
5/ Okładka – jest: “Najlepiej wyszkoleni sabotażyści w historii” – powinno być: najlepiej wyszkoleni żołnierze do zadań specjalnych. Kłamstwem jest wywód, że 300 Cichociemnych było ?sabotażystami?; w ogóle spłycanie Cichociemnych do roli sabotażystów jest nierzetelnym wymysłem autora. Proponuję sprawdzić znaczenie słowa sabotaż. Cichociemni byli szkoleni w ok. 30 specjalnościach: dywersja i partyzantka (169), łączność (50), wywiad (37), oficerowie sztabowi (24), służby lotnicze (22), pancerniacy (11), legalizacja (3). Wśród trzystu szesnastu Cichociemnych zaledwie kilku było faktycznie sabotażystami.
6/ Okładka – ewidentne brednie: “przygotowywali się, aby w pojedynkę zmienić bieg historii” – powinno być: byli szkoleni do pracy zespołowej w konspiracji.
7/ Okładka – jest: “Zrzuceni na spadochronach do okupowanej Polski” – brak precyzji, powinno być: przerzuceni drogą lotniczą do okupowanej Polski. Nie wszyscy Cichociemni skakali na spadochronach, ośmiu wylądowało na polowych lotniskach, zostało przerzuconych w operacjach “Most”.
8/ Okładka – ewidentne brednie: “podejmowali samobójcze misje” – powinno być np.: uczestniczyli w śmiałych akcjach bojowych. Śledziński nie ma pojęcia o kim pisze. Cichociemni byli świetnie wyszkoleni, nie byli bezrozumnymi samobójcami.
9/ Okładka – bezczelne prosowieckie kłamstwo: “Nieliczni, którzy przeżyli, trafili po wojnie do piekła komunistycznych więzień” – powinno być: z Tych, którzy przeżyli, większość osadzono w komunistycznych więzieniach oraz łagrach. Z 316 wojnę przeżyło 214; spośród nich część przebywała na Zachodzie, 59 musiało tam uciekać z okupowanej przez komunistów Polski. Organy represji ?Polski Ludowej? represjonowały aż 103 Cichociemnych w komunistycznych więzieniach osadzono aż 56 Cichociemnych. Organy represji ZSRR robiły to samo ? pod koniec wojny oraz po wojnie ? w sowieckich łagrach osadzono aż 35 Cichociemnych.
Ogółem do łagrów zesłano aż 83 Cichociemnych, w tym siedmiu dwukrotnie! Łącznie w komunistycznych więzieniach osadzono 91 Cichociemnych, prawie połowę z tych którzy przeżyli. Jeśli odliczyć Tych, którzy pozostali na Zachodzie lub tam uciekli ? w więzieniach i łagrach osadzono zdecydowaną większość Cichociemnych, spośród Tych którzy byli “w zasięgu” komunistycznej władzy. Ostatni Cichociemny wyszedł z łagru w 1956.
10/ str. 6 – jest: ?(?) wszyscy byliśmy przygotowani do podróży przez Wschód i Bałkany? – powinno być: ?(?) wszyscy byliśmy przygotowani do podróży przez Wschód: Turcję i Bałkany?, nierzetelny cytat z książki Cichociemnego Alfreda Paczkowskiego (Ankieta Cichociemnego, 1984).
11/ str. 12 – w odniesieniu do CC Jana Piwnika jest: “ukończył Szkołę Rezerwy Artylerii we Włodzimierzu Wołyńskim, uczelnię o wysokim poziomie nauczania” – Śledziński nie ma pojęcia o kim pisze – nie było szkoły o takiej nazwie, nie była to uczelnia; powinno być “ukończył Wołyńską Szkołę Podchorążych Rezerwy Artylerii we Włodzimierzu Wołyńskim“. Nie była to “uczelnia”, byłby to bowiem chyba pierwszy w historii przypadek lokalizacji ośrodka akademickiego w koszarach…
12/ str. 12 – w odniesieniu do CC Bohdana Piątkowskiego jest: “w 1930 roku ukończył Oficerską Szkołę Artylerii i otrzymał przydział do 1. Dywizjonu Artylerii Konnej im. Gen. [tak w oryginale] Józefa Bema” – powinno być: w 1930 ukończył Szkołę Podchorążych Artylerii w Toruniu, przydzielony jako młodszy oficer 3 baterii 7 Dywizjonu Artylerii Konnej w Poznaniu. (…) Od 2 maja 1935 przydzielony do 1 Dywizjonu Artylerii Konnej w Warszawie.
13/ str. 13 – w odniesieniu do CC Eugeniusza Kaszyńskiego jest: “przed wojną był instruktorem wychowania fizycznego i przysposobienia wojskowego w Horodence (…). Zanim przyjął wspomniana funkcję instruktora, był oficerem kontraktowym w 49 Pułku Piechoty Strzelców Huculskich w Kołomyi” – powinno być: od 1937 członek Związku Strzeleckiego, instruktor (odznaka PW II stopnia) Przysposobienia Wojskowego oraz WF, od 1 kwietnia 1938 powołany do wojska jako oficer kontraktowy w 49 Pułku Piechoty Strzelców Huculskich 11 Dywizji Piechoty w Kołomyi, mianowany na stopień porucznika. Od 17 kwietnia 1939 komendant powiatowy PW oraz WF w Horodence (rejon kołomyjski).
14/ str. 13 – w odniesieniu do CC Ryszarda Nuszkiewicza jest: “rozpoczął wojnę w 6 Pułku Strzelców Podhalańskich” – powinno być: w kampanii wrześniowej 1939 w składzie batalionu ?Brąglewicz?, improwizowanej taktycznej Grupy ?Stryj? na szlaku w rejonie Sambora, Drohobycza, Stryja, Synowódzka.
15/ str. 14 – w odniesieniu do CC Ryszarda Nuszkiewicza jest: “Ostatnie dwa miesiące 1941 roku porucznik Nuszkiewicz spędził w Gibraltarze, skąd 30 grudnia 1941 wypłynął do Wielkiej Brytanii” – powinno być: podporucznik Nuszkiewicz (awansowany na porucznika w październiku 1942), dotarł do Gibraltaru 30 grudnia 1941, następnie na początku stycznia 1942 statkiem m/s Batory dotarł do Greenock (Szkocja, Wielka Brytania).
16/ str. 14 – w odniesieniu do CC Henryka Januszkiewicza jest: “we wrześniu 1939 jako świeżo upieczony plutonowy podchorąży walczył w 15. Pułku Artylerii Lekkiej” – powinno być: awansowany na stopień plutonowego podchorążego w czerwcu 1938, w kampanii wrześniowej 1939 nie zmobilizowany, od 7 września 1939 walczył w obronie Warszawy jako ochotnik w 1 Pułku Artylerii Przeciwlotniczej im. Marszałka Edwarda Rydza ? Śmigłego.
17/ str. 14 – w odniesieniu do CC Henryka Januszkiewicza jest: “Skakał na terytorium Polski 16 lutego 1943 roku w czteroosobowej ekipie dowodzonej przez podporucznika Adolfa Pilcha” – Śledziński nie ma pojęcia o kim pisze, powinno być: skakał w nocy 16/17 lutego 1943 (skok nastąpił po północy, 17 lutego) w czteroosobowej ekipie skoczków, którą sam dowodził.
18/ str. 14 – w odniesieniu do CC Adolfa Pilcha jest: “ukończył szkołę podchorążych w Skierniewicach. Nie został jednak zawodowym żołnierzem – wybrał studia budowlane na Politechnice Warszawskiej” – Śledziński nie ma pojęcia o kim pisze, powinno być: Od 20 września 1935 do 31 maja 1926 uczestnik Dywizyjnego Kursu Podchorążych Rezerwy Piechoty przy 26 Dywizji Piechoty w Skierniewicach. Był to kurs dla rezerwistów, po którym nie zostawało się żołnierzem zawodowym. W 1935 zdał egzamin dojrzałości i uzyskał uprawnienia technika budowlanego w Państwowej Szkole Budownictwa w Warszawie. Nigdy nie rozpoczynał ani nie ukończył studiów, w szczególności “na Politechnice Warszawskiej”.
19/ str. 14 – w odniesieniu do CC Adolfa Pilcha jest: “Na Wyspach podporucznik Pilch zerwał kontakty z piechotą i przemienił się w kawalerzystę 24 Pułku Ułanów” – Śledziński nie ma pojęcia o kim pisze, powinno być: 17 lipca 1940 przydzielony do 2 szwadronu 24 Pułku Ułanów 10 Brygady Kawalerii Pancernej w Douglas, następnie Johnstone, Arbroadth. Nie “został kawalerzystą”, bowiem od maja 1940 brygada była formowana jako jednostka zmechanizowana, kompletowała motocykle, samochody, transportery opancerzone. Awansowany na stopień podporucznika ze starszeństwem od 16 lutego 1943, zatem prawie dwa lata później.
20/ str 14 – jest: “(…) słowa “Wywalcz Jej wolność lub zgiń” wypisane na mapie w świetlicy w ośrodku szkoleniowym w Audley End (…)” – powinno być: “(…) słowa “Wywalcz Jej wolność lub zgiń!” wypisane na mapie w sali wykładowej ośrodka szkoleniowego STS 43 w Audley End (…)”
21/ str 15 – ewidentne brednie, jest: ?Szkolenie prowadzone zgodnie z najwyższymi standardami Special Operations Executive i brytyjskich oddziałów commando (?)? – powinno być: ?Szkolenie prowadzone zgodnie z najwyższymi standardami wypracowanymi przez przedwojenny Sztab Główny Wojska Polskiego, Oddział VI (Specjalny) Sztabu Naczelnego Wodza, w późniejszym okresie także przez brytyjskie Special Operations Executive”. Szkolenie Cichociemnych w ok. 30 specjalnościach w ok. 50 ośrodkach SOE prowadzone było zgodnie z zapotrzebowaniem zgłoszonym przez Armię Krajową, w zdecydowanej większości według polskich programów szkoleniowych oraz przez polskich instruktorów. SOE w sporej mierze działało według polskich wzorców.
22/ str. 15, 48, 53, 57, 70, 179, 180, 182 – jest, użyte w odniesieniu do Cichociemnych sformułowanie: “elew” – powinno być: uczestnicy szkoleń, kursanci itp. Pojęcie “elew” oznacza żołnierza służby przygotowawczej, szkolącego się na szeregowego. Nigdy wcześniej pojęcie to nie oznaczało oficerów uczestniczących w szkoleniach. Zdecydowana większość Cichociemnych była oficerami.
23/ str. 21 – jest: ?Czyż mogło budzić zaufanie wojsko obwieszone bidonami, pod ustawicznym rauszem i wiecznie rozdyskutowane? – powinno być: ?Czyż mogło budzić zaufanie wojsko obwieszone bidonami, pod ustawicznym rauszem, okręcone szalami, rozchełstane, z rękami w kieszeniach i wiecznie rozdyskutowane?, nierzetelny cytat z książki Cichociemnego Ryszarda Nuszkiewicza (Uparci, 1983, s.13)
24/ str. 22 – w kontekście tworzenia wojsk spadochronowych jest: “(…) brakowało otwartych na nowości umysłów. Sztab był zajęty bieżącymi sprawami” – Śledziński nie ma pojęcia o czym pisze, Oprócz Niemiec i Rosji Polska była w ścisłej światowej elicie państw tworzących wojska powietrznodesantowe. Pierwsza publikacja nt. ofensywnego wykorzystania spadochronu ukazała się w Polsce, dziesięć lat przed wojną – w 1929. Już 1 kwietnia 1929, w Jabłonnej pod Warszawą rozpoczęto produkcję licencyjnych spadochronów Polski Irvin. Spadochroniarstwo rozpoczęło się w Polsce na dobre od 1936, uruchomiono sześciostopniowe szkolenie spadochronowe w czterech ośrodkach: Bydgoszcz, Bezmiechowa, Biała Podlaska, Legionowo. W 1937 wykonano w kraju łącznie aż 31.440 skoków. Polscy skoczkowie do 1938 wykonali ok. 25 mniejszych oraz 4 większych (40-60 skoczków) desantów. Zorganizowali ponadto także pokazy spadochronowe w Holandii, Luksemburgu, na Łotwie, na Węgrzech. W Polsce wybudowano 16 wież spadochronowych. Pierwszy wojskowy kurs spadochronowy (raczej o charakterze sportowym) zorganizowano w 1937 w Legionowie, dla wybranych słuchaczy Szkół Podchorążych wszystkich rodzajów broni – rozpoczął on tworzenie oddziałów spadochronowych w przedwojennym Wojsku Polskim.
We wrześniu 1938 przeprowadzono ćwiczenia międzydywizyjne na Wołyniu, w planie ćwiczeń przewidziano zrzut na spadochronach grup dywersyjnych. Wiosną 1939, w reakcji na agresywne działania Niemiec oraz narastającą groźbę wojny, w Sztabie Głównym Wojska Polskiego przyjęto, iż jednym z elementów planu przeciwdziałania niemieckiej agresji będzie zrzucanie na teren Prus Wschodnich bojowych grup desantowych. Tajnym rozkazem WSWojsk. L.dz. 2676/tjn. z 10 listopada 1938 rozpoczęto formowanie Wydzielonego Dywizjonu Towarzyszącego z 4 Pułku Lotniczego w Toruniu; jego zadaniem było lotnicze wsparcie polskiego Korpusu Interwencyjnego w przypadku próby zajęcia Gdańska przez Niemców. W maju 1939 w Bydgoszczy, przy 4 Pułku Lotniczym, utworzono Wojskowy Ośrodek Spadochronowy. Jego zadaniem było szkolenie grup desantowych do wykonywania na tyłach wroga zadań specjalnych. Planowano w lutym 1940 sformowanie pierwszego polskiego batalionu spadochronowego. Na początku czerwca 1939 uruchomiono pierwszy, zaraz potem drugi kurs dla spadochroniarzy do zadań specjalnych. Trzeci kurs nie rozpoczął się z powodu wybuchu wojny.
Śmiała i nowatorska koncepcja rozwoju polskich wojsk powietrznodesantowych była rozwijana pomimo przegranej we wrześniu 1939. M.in. na konferencji w Belgradzie (29 maja ? 2 czerwca 1940) z udziałem reprezentantów Komendy Głównej Związku Walki Zbrojnej z Paryża, konspiracji krajowej oraz baz łączności w Budapeszcie i Bukareszcie dyskutowano nad dwiema koncepcjami wykorzystania formacji spadochronowych. Generałowie: Sikorski, Sosnkowski, Tokarzewski oraz płk. Rowecki opowiadali się za wykorzystaniem spadochroniarzy do łączności z okupowana Polską. Grupa oficerów, tzw. ?Chomików?, reprezentowana przez (także związanych z WOS) późniejszych współtwórców Cichociemnych ? kpt. dypl. Jana Górskiego oraz kpt. dypl. Macieja Kalenkiewicza postulowała użycie skadrowanych jednostek powietrznodesantowych do wsparcia powstania powszechnego w okupowanej Polsce, w ostatniej fazie wojny. W październiku 1940 w Oddziale III Sztabu Naczelnego Wodza powstał Wydział Studiów i Szkolenia Wojsk Spadochronowych. Idea nawiązania łączności z Krajem stała się początkiem historii 316 Cichociemnych ? żołnierzy Armii Krajowej w służbie specjalnej?
25/ str. 23 – jest: “Dzwoniły telefony, stukały klawisze maszyn do pisania. Generał Juliusz Rómmel wolnym krokiem obchodził stół, dyktując adiutantowi treść oświadczenia: “Dane mi przez Naczelnego Wodza w porozumieniu z rządem pełnomocnictwo dowodzenia w wojnie z najazdem na całym obszarze Państwa przekazuję gen. bryg. Michałowi Tadeuszowi Tokarzewskiemu ? Karaszewiczowi z zadaniem prowadzenia dalszej walki o utrzymanie niepodległości i całości granic” – nierzetelny cytat, ponadto Śledziński pominął istotny fakt, że to “pełnomocnictwo” dotarło do dowódcy garnizonu warszawskiego gen. Romla nie przez telefon – lecz w wyniku pierwszej polskiej operacji specjalnej podczas II wojny św.
Mianowicie, 26 września 1939 na Polu Mokotowskim w Warszawie wylądował samolot ? prototyp polskiego lekkiego bombowca PZL 46 ?Sum?, wykradziony z lotniska w Bukareszcie (Rumunia), którym z takim rozkazem (pełnomocnictwem) przyleciał do walczącej Warszawy wysłannik Naczelnego Wodza, przedwojenny organizator polskiej siatki dywersyjnej w Niemczech, mjr Edmund Galinat.
26/ str 26 – jest: “Kapitan Górski chodził po pokoju (…) zatrzymał się i wskazując palcem maszynę do pisania, po wiedział szybko: – Proszę pisać. “Przedstawiam grupę oficerów, wychowanków Wyższej Szkoły Wojennej, pragnących wziąć udział w desantach spadochronowych w Kraju. (…) Wziął kartkę z rąk sekretarki (…) zwrócił się do siedzącego obok Kalenkiewicza (…) – Jeszcze tylko trzeba przygotować listę szesnastu oficerów gotowych do skoku w kraju – powiedział Kalenkiewicz” – Śledziński nie ma pojęcia o czym pisze, lista szesnastu oficerów powstała jako pierwsza, zgłoszenie napisał Jan Górski własnoręcznie, a nie na maszynie do pisania, bez udziału Kalenkiewicza i urojonej przez Śledzińskiego “sekretarki”. Zgłoszenie było załącznikiem do raportu pt. ?Użycie lotnictwa dla łączności i transportów wojskowych drogą powietrzną do Kraju oraz dla wsparcia powstania. Stworzenie jednostek wojsk powietrznych? – co Śledziński nierzetelnie przemilczał…
27/ str. 27 – jest, w kontekście w/w raportu: “od wiosny 1940 roku (…) Polska dysponowała konkretnym planem organizacji wojsk powietrznodesantowych” – Śledziński nie ma pojęcia o czym pisze. Takim planem “Polska dysponowała” od 1937 roku, później, m.in. w związku z wojną, plan był modyfikowany. Wbrew wywodowi Śledzińskiego wiosna nie rozpoczyna się 14 lutego (data złożenia raportu), ale 21 marca…
28/ str. 28 – jest, w kontekście działań Polaków oraz Armii Krajowej: “osaczeni szybko pokazali kły” – chamskie określenie przez Śledzińskiego Polaków – obrońców Ojczyzny.
29/ str 31 – jest nierzetelna, skrajnie prorosyjska opinia Śledzińskiego: ?Rząd JKM nie mógł i nie chciał narażać swoich obywateli na konsekwencje wmieszania Wielkiej Brytanii w spór o polskie Kresy Wschodnie? – powinno być rzetelne wskazanie, że rząd brytyjski był bezczynny po agresji Sowietów 17 września 1939 na Polskę, pomimo iż był związany umową z Polską. Osobliwy “patriotyzm” Śledzińskiego wyraża się usprawiedliwianiem rosyjskiej agresji, brytyjskiej bierności oraz lekceważeniem dramatycznego dla Polaków faktu, iż ZSRR zagarnął siłą około połowy (42,1 proc.) ówczesnego terytorium naszej Ojczyzny oraz pozbawił wolności 13,7 mln obywateli II Rzeczpospolitej…
30/ str. 34 – jest: ?Latem 1940 roku Górski i Kalenkiewicz zasypali sztab projektami budowy ?ośrodków wyszkolenia desantowego dla grupy oficerów łączności z Krajem (?)? – powinno być: złożyli memorandum (jedno, a nie ?projekty zasypujące sztab?) dotyczyło ono: 1/ Zorganizowania eskadry łączności z Krajem, 2/ Stworzenia ośrodków wyszkolenia desantowego dla: grupy oficerów łączności z Krajem, grupy dywersyjnej, oddziałów spadochronowych, dowódców oddziałów transportowych drogą lotniczą do Kraju (np. Erdman, Droga do Ostrej Bramy, s. 113)
31/ str. 34-35 – jest: “Stagnacja trwała do opublikowania przez Kalenkiewicza artykułu “O zdobywczą postawę polskiej polityki” – Śledziński pominął istotne fakty: autorów było więcej, artykuł był pisany wspólnie przez Jana Górskiego oraz Macieja Kalenkiewicza – patrz wpis w pamiętniku Kalenkiewicza: “5.XI.40 (…) Mój artykuł “O zdobywczą postawę polskiej polityki” – mocny i dobry. Co najtęższe myśli podchodzą w nim od Jana Górskiego”. W nocie końcowej artykułu podkreślono: “jest to wynik pracy myślowej całego zespołu kolegów, wspólnej wymiany zdań i poglądów”.
32/ str. 35 – jest: “Na zakończenie śniadania gen. Sikorski poinformował Kalenkiewicza o formowaniu polskiej jednostki spadochronowej i rozpoczęciu przygotowań do lotów do kraju”. Nie jest znane źródło takiego “poinformowania” Kalenkiewicza przez Sikorskiego. Faktycznie to Kalenkiewicz zaprezentował gen. Sikorskiemu koncepcję lotniczej łączności z Krajem, w tym utworzenia jednostki powietrznodesantowej.
Bezpośrednim skutkiem śniadania u Sikorskiego było utworzenie w październiku 1940 Wydziału studiów i szkolenia wojsk spadochronowych w Oddziale III Sztabu Naczelnego Wodza oraz wydanie rozkazu L.408/II w sprawie przygotowania Polskich Sił Zbrojnych do możliwości przerzucenia transportem lotniczym do kraju, do bezpośredniego wsparcia i osłony Powstania. 4 listopada 1940 ppłk. dypl. Wilhelm Heinrich, szef tego Wydziału otrzymał rozkaz opracowania zasad organizacji i wyposażenia wojsk spadochronowych oraz instrukcji dla oddziałów spadochronowych (desantowych). 5 listopada 1940 Naczelny Wódz rozkazał Inspektorowi Polskich Sił Powietrznych przygotowanie niezbędnego sprzętu i personelu.
21 stycznia 1941 rozkazem nr 126/III/ Szef Sztabu Naczelnego Wodza wyznaczył do działań dywersyjnych 4 Brygadę Kadrową Strzelców. 18 lutego 1941 rozkazem nr 262/III/ zdecydował utworzyć bataliony strzelców spadochronowych w 1 Brygadzie Strzelców oraz Brygadzie Kawalerii. 1 marca 1941 utworzono polski ośrodek spadochronowy w Largo House pod Leven (Largo Low, hrabstwo Fife, Szkocja, Wielka Brytania). Rok po śniadaniu u Sikorskiego, rozkazem z 23 września 1941 (formalnie wydanym 9 października) Naczelny Wódz utworzył jednostkę powietrznodesantową ? 1 Samodzielną Brygadę Spadochronową. Warto dodać, że przed wojną Sztab Główny Wojska Polskiego zaplanował sformowanie pierwszego batalionu spadochronowego na luty 1940.
33/ str 38-39 – jest: “Podziemna wojna była sztuką nie znaną w Anglii w 1940 r. Nie było żadnych podręczników dla nowo zwerbowanych funkcjonariuszy [SOE]” – Śledziński nie ma pojęcia o czym pisze. Zarówno polskie jak i brytyjskie koncepcje działań sabotażowo ? dywersyjnych (nazywanych ?wojną nieregularną?, ?dywersją pozafrontową?) pojawiły się jeszcze przed II wojną św., współpraca polsko ? brytyjska w tym zakresie także została nawiązana przed wybuchem wojny. Brytyjski podręcznik wojny partyzanckiej jeszcze przed wybuchem wojny w 1939 napisał Collin Gubbins, pierwszy dyrektor SOE ds. operacyjnych i szkoleniowych, późniejszy szef SOE.
34/ str. 39 – jest: “Powierzenie Gubbinsowi stanowiska szefa wyszkolenia i operacji nadało SOE “wojskową precyzję” (…)”. Śledziński nie ma pojęcia o czym pisze, w rzeczywistości chodziło nie o jakąś “precyzję” – ale o profesjonalizm działania. ?Przybycie Gubbinsa oznaczało, że SOE dostało profesjonalny kręgosłup? (Roderick Bailey, ?Tajna wojna. Historia operacji specjalnych podczas II wojny światowej?, s.38). Przed przybyciem Gubbinsa SOE rządzili bowiem cywile – amatorzy z brytyjskich wyższych sfer, pogrążeni w personalnych intrygach…
35/ str 39 – jest: “(…) Harold Perkins. Wojna zaskoczyła go w Polsce, gdzie był przedsiębiorcą w Bielsku – Białej. Znał dobrze język polski i Polaków, stąd jego funkcja szefa polskiej sekcji SOE.” Śledziński nie ma pojęcia o kim pisze – kpt. Harold Perkins był przed wojną rezydentem brytyjskiego wywiadu w Polsce, rola “przedsiębiorcy” była jego “przykrywką” wywiadowczą. Dlatego został szefem polskiej sekcji SOE, bo znał polskie realia (a nie tylko język, jak naiwnie wywodzi Śledziński) – jako przedwojenny rezydent brytyjskiego wywiadu w Polsce.
36/ str. 40 – jest: “SOE odpowiadało za ‘koordynowanie wszystkich akcji dywersji i sabotażu’, a ‘generalny plan partyzanckich operacji ofensywnych’ musiał być zgodny z ‘generalnymi planami strategicznymi prowadzenia wojny’. To zaś znaczyło, że Dalton powinien informować szefów sztabów o zamiarach SOE. Ponieważ do tego samego zobowiązano szefów sztabów, Ministerstwo Spraw Zagranicznych i Secret Intelligence Service, współpraca tych instytucji zapowiadała się wzorowo. Zapomniano jednak ustalić ich hierarchię, co szybko doprowadziło do rywalizacji” – Śledziński, sądząc po tym, bełkocie, nie ma pojęcia o czym pisze, zwłaszcza o tym jak funkcjonują struktury jakiegokolwiek państwa, w tym rząd oraz służby specjalne.
Po pierwsze rażącym absurdem jest rzekome zobowiązanie SOE do rzekomego “koordynowania wszystkich akcji dywersji i sabotażu” np. w Polsce. Tak sobie mały (intelektualnie) Kacper wyobraża wojnę… Przecież w latach 1942 ? 1945 tylko w Polsce oddziały żołnierzy Polski Walczącej przeprowadziły ponad 110 tys. akcji zbrojnych oraz dywersyjnych, w tym ponad 2,3 tys. na transport (m.in. wykolejono 1,3 tys. pociągów z wojskiem i uzbrojeniem). Zabito w walce ponad 150 tys. niemieckich żołnierzy i policjantów oraz kolaborantów. 110 tys. akcji czyli przez 4 lata statystycznie ponad 75 dziennie. Ciekaw jestem niezmiernie, kto w Londynie czy gdziekolwiek indziej mógłby to rzekomo “koordynować”. Takie “ręczne zarządzanie” nie jest możliwe nawet na poziomie większej jednostki taktycznej…
Po drugie idiotyzmem jest wywód Śledzińskiego, iż rzekomo zobowiązano “szefów sztabów” do informowania… “szefów sztabów”; sami siebie raczej nie mieli potrzeby informować. Po trzecie, Śledziński nie rozumie, że “szefowie sztabów” – od przełomu 1941/1942 to najwyższe dowództwo sił alianckich ? CCS (Combined Chiefs of Staff, Połączeni Szefowie Sztabów) nie było strukturą tylko brytyjską, było najwyższym dowództwem aliantów i nie potrzebowało żadnego “ustalenia hierarchii”.
Po czwarte, wśród brytyjskich struktur hierarchia też była ustalona SOE podlegało brytyjskiemu ministrowi wojny ekonomicznej. Wywody Śledzińskiego, że np. brytyjski MSZ miałby być podporządkowany np. brytyjskim służbom specjalnym (SIS), albo że miałby o wszystkich swoich działaniach informować te służby (podległe przecież rządowi, którego MSZ był elementem) – są infantylną brednią.
Po piąte, gry personalne, intrygi itp. są immanentnym elementem składowym każdych działań w obszarze polityki; wyciąganie z tego wniosku, że jakieś ministerstwo, będące częścią rządu, rzekomo “rywalizuje” z podległymi temu rządowi strukturami jest wywodem dziecinnie głupim.
37/ str. 40 – jest: “Kiedy podczas wojny okazało się, że SOE musi walczyć nawet o najdrobniejszy sprzęt, rywalizacja nie była już tylko kwestią kaprysu (…)” – Śledziński nie ma pojęcia o czym pisze; po pierwsze intrygi w środowiskach rządowych czy służb specjalnych zwykle są emanacją rozmaitych interesów, rzadko “kwestią kaprysu”. Po drugie, nie było żadnej urojonej rywalizacji, w szczególności SOE nie “walczyło nawet o najdrobniejszy sprzęt” – jak to wywodzi Śledziński – zwłaszcza z brytyjskim MSZ czy “szefami sztabów”.
38/ str. 40 – w kontekście “żądania karabinów maszynowych, materiałów wybuchowych, karabinów i innej broni” oraz urojonej “rywalizacji” jest: “Pewnym sposobem zaradzenia tej sytuacji było nawiązanie kontaktu z rządami emigracyjnymi. Oczywiście nie rozwiązywało to wszystkich problemów, jednak dawało pojęcie o armiach podziemnych czy nastrojach społecznych na okupowanych terenach” – Śledziński nie ma kompletnie pojęcia o czym pisze.
Według niego zdobywanie informacji wywiadowczych (danych o konspiracyjnym wojsku i nastrojach na okupowanych terenach) przez tajne służby polega na… “nawiązaniu kontaktu z rządami”. To zupełnie nowatorska – i to na skalę światową – koncepcja działań wywiadowczych. Według Śledzińskiego niepotrzebni są do zbierania takich danych agenci (szpiedzy), wysyłani przez służby na miejsce rozpoznawanych terenów (lub tam werbowani) – wystarczy zapytać o te informacje… rządowego urzędnika albo ministra. Założenie, że te osoby ze struktur rządowych zdobywają tego rodzaju informacje poprzez np. telepatię, obserwowanie gwiazd albo wysyłanie swoich sekretarek na miejsce wywiadowczej penetracji jest oczywiście bzdurą do kwadratu. Nigdy w dziejach i nigdzie na świecie mozolna praca wywiadowcza nie była, nie jest i nie może być prowadzona bezpośrednio przez jakikolwiek rząd.
Nie martwi mnie, że Śledziński takimi dziecinnymi teoriami publicznie obnaża swoją głupotę, w końcu każdy ma prawo zrobić samemu z siebie durnia. Przykro mi jednak, że Śledziński haniebnie i publicznie depcze zasługi polskiego wywiadu. W 2005 roku brytyjski rząd publicznie przyznał, że ok. połowa tajnych raportów dla aliantów z okupowanej Europy (ponad 22 tys., tj. 48 proc.) pochodziła od Polaków (a nie od emigracyjnych rządów, jak bredzi Śledziński). W zasięgu polskich struktur wywiadowczych była cała Europa, Ameryka Północna i Południowa, Bliski, Środkowy i część Dalekiego Wschodu, Afryka Północna. Regularne meldunki otrzymywano z Polski, Niemiec, Austrii, Czechosłowacji, Francji, Belgii, Hiszpanii, Holandii, Portugalii, Rumunii, Szwecji, Szwajcarii, Węgier, okupowanych części ZSRR i obu Ameryk. ?Polską specjalnością? ? czyli terenami gdzie nie funkcjonowały inne siatki wywiadowcze aliantów ? były: Polska, Niemcy, Zaolzie, Austria, okupowana część ZSRR, także Afryka Północna. Ale Śledziński opowiada dyrdymały, że SOE pozyskiwała informacje wywiadowcze od rządów na emigracji….
39/ str. 41 – w tym kontekście, jest wywód, że “współpraca SOE z rządami”: “Zmuszała jednak SOE do liczenia się z opinią rządów emigracyjnych, które z obawy przed represjami na ludności cywilnej były zazwyczaj przeciwne przesadnie nasilonej akcji dywersyjnej” – Śledziński nie ma pojęcia o czym pisze, po pierwsze polityką zagraniczną Wielkiej Brytanii zajmował się brytyjski premier i rząd (głównie MSZ) – a nie podległa mu agenda rządowa SOE. Szef brytyjskiego Special Operations Executive nie mógł samodzielnie współpracować z obcymi rządami.
40/ str. 41 – jest infantylna opowieść dziwnej treści o współpracy SOE z Polakami: ?Przede wszystkim Brytyjczycy nie wtrącali się do planowania i wykonywania akcji, choć czasem proponowali zadania wynikające ze strategii aliantów. Niemniej decyzje zapadały zwykle w KG ZWZ, a szczegóły wykonania pozostawiano oficerom bezpośrednio odpowiedzialnym za wynik akcji. Ta niezależność operacyjna wymagała samodzielnej sieci radiowej, szyfrów i decydowania o charakterze i liczbie zrzutów, co udało się uzyskać”.
Śledziński nie ma pojęcia o czym pisze. Podstawowym zadaniem Cichociemnych było wsparcie Armii Krajowej w konspiracyjnej walce w okupowanej Polsce, także przygotowywanie powstania powszechnego, które planowano rozpocząć w ostatniej fazie wojny w Polsce oraz odtworzenie Sił Zbrojnych R.P. po wojnie ? także w Polsce. Owszem, byli organizatorami oraz uczestnikami śmiałych akcji bojowych w Polsce, ale nie planowano ich w alianckich (czy tylko brytyjskich) sztabach. Nie jest też tak, jak dziecinnie bajdurzy Śledziński, że ?szczegóły wykonania pozostawiano oficerom bezpośrednio odpowiedzialnym za wynik akcji?. Akcje starannie planowano, a ?szczegóły wykonania? ? jak to jest w każdym wojsku ? musiały być zaakceptowane przez dowódcę odpowiedniego szczebla. O zasadach oraz praktyce współpracy pomiędzy polskim Oddziałem VI (Specjalnym) Sztabu Naczelnego Wodza oraz brytyjskim SOE można poczytać np. tutaj.
41/ str. 41 – jest: “(…) polskiej sekcji SOE pozostało zadanie pomocnicze, lecz niezwykle ważne: organizacja wszelkiego rodzaju szkoleń dla polskich agentów i dostarczanie sprzętu.? – Śledziński nie ma pojęcia o czym pisze, polska sekcja SOE tylko pośredniczyła w kontaktach pomiędzy Oddziałem VI (Specjalnym) a odpowiednimi komórkami brytyjskich władz. Cichociemni w zdecydowanej większości (z nielicznymi wyjątkami) byli szkoleni w ok. 30 specjalnościach w ok. 50 ośrodkach SOE, a także w kilku ośrodkach polskich przez Polaków, Anglicy odpowiadali za sprawy administracyjno ? gospodarcze, m.in. za utrzymanie, ochronę oraz zaopatrzenie ośrodków szkoleniowych SOE; szkolono zgodnie z zapotrzebowaniem Armii Krajowej.
“Dostarczanie sprzętu”, ściślej: zaopatrzenie Armii Krajowej (uzbrojenie, wyposażenie, sprzęt, środki łączności, pieniądze itp.) było jednym z zadań Oddziału VI (Specjalnego) Sztabu Naczelnego Wodza. Owszem, w części broń palną, lekki sprzęt przeciwpancerny, amunicję, materiały wybuchowe Oddział VI otrzymywał z brytyjskich magazynów wojskowych, za pośrednictwem polskiej sekcji SOE, która dostarczała go do tzw. stacji pakowania lub magazynów Oddziału VI. Ale od 1943 Oddział VI zaopatrywał się także w zdobyty przez aliantów poniemiecki sprzęt, broń i amunicję bezpośrednio w brytyjskich magazynach przyfrontowych, a także poprzez zakupy w Wielkie Brytanii oraz USA. Radiostacje przekazywane do kraju były całkowicie polskiej produkcji, były tak dobre, że kupowali je od nas także… Anglicy z SOE, SIS oraz Amerykanie z OSS.
Nota bene, poziom anglosaskich służb specjalnych był tego rodzaju, że nawet dla pozyskania danych wywiadowczych z terytorium zdobywanych w 1944 i 1945 Niemiec wysłano… polskich wywiadowców (tzw. Project Eagle). Współpracujący z Polakami brytyjski oficer wywiadu Douglas Doods ? Parker ujawnił po wojnie: ?Polacy mieli najlepsze służby specjalne w Europie (?) Ponieważ mieli za sobą całe pokolenia tajnej działalności, uczyli nas wszystkich”. Podobną opinię prezentował zastępca szefa amerykańskiego wywiadu wojskowego w 1942 ? ?[Polacy] mieli najlepszy wywiad na świecie. Jego wartość dla nas była niezrównana?. (Lyne Olson “Wyspa ostatniej nadziei. Anglicy, Polacy i inni” s. 174). ?Wywiad polski dostarcza zupełnie nowych i wysokowartościowych informacji. Na ogół sprawozdania polskie są doskonałe ze względu na duży zakres zagadnień, jakie obejmują i ze względu na ich pierwszorzędne znaczenie. Wywiad polski stawiany jest na pierwszym miejscu jako źródło wiadomości dostarczanych sztabowi amerykańskiemu?. (John S. Micgiel ?Project Eagle? s. 42-43). A mały Kacper (Śledziński) opowiada dziecinne bajki o zdobywaniu przez SOE informacji wywiadowczych w emigracyjnych rządach….
42/ str. 41 – jest wywód, iż Oddział VI został “przemianowany później na Oddział Specjalny, jednak nowa nazwa nie przyjęła się i do końca wojny używano starej” – nie jest znane źródło tego wywodu Śledzińskiego, powszechnie (również w rozkazach i dokumentach), do końca wojny oraz po jej zakończeniu – do likwidacji Oddziału i później, aż do dzisiaj używano nazw: “oddział szósty” oraz “oddział specjalny”.
43/ str. 41 – w kontekście Oddziału VI (Specjalnego) jest informacja iż był “zarządzany przez pułkownika dyplomowanego Józefa Smoleńskiego” – w rzeczywistości płk. dypl. Smoleński kierował Oddziałem VI tylko od czerwca 1940 do 15 grudnia 1941, po nim było jeszcze trzech szefów; najdłużej sprawował tą funkcję ppłk dypl. Michał Protasewicz – od 27 marca 1942 do 10 lipca 1944.
44/ str. 41 – w kontekście Komendy Głównej ZWZ jest: ?rozkazem z 30 czerwca została przeniesiona do okupowanego kraju?. W rzeczywistości KG ZWZ rozwiązano, a nie przeniesiono – “(?) Naczelny Wódz zdecydował utworzyć Komendę ZWZ w Kraju (?) sztab dotychczasowej Kmdy Gł. ZWZ zostaje z dniem. 29.VI.1940 rozwiązany, a w jego miejsce zostaje utworzony przy Sztabie Gł. Naczelnego Wodza ?Samodzielny Wydział Krajowy? (?)” (Armia Krajowa w dokumentach 1939 ? 1945, wyd. Studium Polski Podziemnej, Gryf Printers, wyd. II, Londyn 1984,tom I: wrzesień 1939 ? czerwiec 1941, s. 261). Błędna jest też data podana przez Śledzińskiego – KG ZWZ rozwiązano rozkazem Naczelnego Wodza z 29 czerwca 1940 (który wysłano do Polski radiodepeszą z 30 czerwca ? stąd zapewne błędna data Śledzińskiego).
45/ str. 42 – jest: ?(?) współpracę między SOE a Sztabem Naczelnego Wodza nawiązano dopiero w grudniu 1940?. Brednie ? współpracę nawiązano już w lipcu 1940, jeszcze w fazie organizacji SOE. Mjr dypl. Jan Jaźwiński, organizator wsparcia lotniczego dla Armii Krajowej, szczegółowo opisuje początki tej współpracy; w sierpniu 1940 prowadził już rozmowy z kpt. Perkinsem, którego wkrótce Brytyjczycy mianowali szefem polskiej sekcji Special Operations Executive. współpracę z SOE nawiązano (za zgodą szefa Oddziału VI (Specjalnego) SNW ppłk dypl. Jana Smoleńskiego) bezpośrednio po utworzeniu Oddziału Specjalnego (zwanego także Samodzielnym Wydziałem Krajowym) w Sztabie Naczelnego Wodza, nota bene jeszcze przed podpisaniem 31 lipca 1940 polsko ? brytyjskiej umowy w sprawie utworzenia Polskich Sił Zbrojnych w Wielkiej Brytanii oraz sformowania Sztabu Naczelnego Wodza. Ale Śledziński wywodzi, że ?dopiero w grudniu 1940??
W kontekście tego kłamstwa Śledzińskiego nt. współpracy Polaków z SOE warto też przytoczyć opinię prof dr hab. Jacka Tebinki oraz dr hab. Anny Zapalec: ?Polsko-brytyjska współpraca w czasie drugiej wojny światowej obejmowała cały wachlarz spraw, począwszy od kontaktów politycznych poprzez prowadzone działania zbrojne i wywiadowcze, jak również sabotaż i dywersję. (?) Polski ruch oporu zaczął kształtować się pod koniec września 1939 r. jako jeden z pierwszych w Europie. Od początku miał unikalny charakter na tle podziemia w innych krajach podbijanych przez państwa Osi. Polacy i Brytyjczycy współpracowali ze sobą jeszcze zanim powstało SOE, mające zajmować się wojną nieregularną oraz organizacjami podziemnymi w Europie. (?) Gdy powstało SOE było niemal rzeczą naturalną, że relacje Brytyjczyków z Polakami w zakresie działań konspiracyjnych będą kontynuowane (?)? (Polska w brytyjskiej strategii wspierania ruchu oporu. Historia Sekcji Polskiej Kierownictwa Operacji Specjalnych (SOE), Neriton, Warszawa 2021, ISBN 978-83-66018-94-5 (druk), ISBN 978-83-66018-95-2 (e-book), str.9-10) Zobacz moją recenzję tej książki
46/ str. 43 – jest: ?(?) koncepcja wojsk spadochronowych wśród aliantów była praktycznie nieznana. Kursy w Legionowie czy Wojskowy Ośrodek Spadochronowy otwarty w Bydgoszczy w maju 1939 roku były tylko skromnymi próbami (…)”. Cóż za wyjątkowo haniebny przykład publicznego deptania szczytnych polskich osiągnięć! Polska była w ścisłej światowej czołówce państw tworzących przed II wojną św. wojska powietrznodesantowe ? oprócz nas robili to wówczas jedynie Niemcy i Rosja. Byliśmy przykładem dla Europy i świata ? nasz dorobek spadochronowy był pionierski, na tyle, że zastępcą pierwszego komendanta brytyjskiego ośrodka szkolenia spadochroniarzy w Ringway (komendantem sekcji polskiej) mianowano por. pilota Jerzego Góreckiego, właśnie z Wojskowego Ośrodka Spadochronowego w Bydgoszczy. Jego zastępcą i szefem wyszkolenia spadochronowego został ppor. Julian Gębołyś (także z WOS). Znaczną część instruktorów w Ringway stanowili Polacy z WOS. Brytyjczycy chcieli nawet utworzyć brytyjsko ? polską dywizję spadochronową i powierzyć jej dowództwo Stanisławowi Sosabowskiemu (dowódcy 1 Samodzielnej Brygady Spadochronowej). Zapewne dlatego ? jak kłamliwie twierdzi autor ? że polskie doświadczenia ?były tylko skromnymi próbami.”
Nota bene, te rzekome “skromne próby” definiują także trzy istotne fakty: 1/ współtwórca Cichociemnych, kpt. dypl. Jan Górski to “twórca projektu opanowania całej Europy poprzez działania armii alianckich, przerzucanych transportem powietrznym” (płk dypl. Leon Mitkiewicz, przedstawiciel Polski w Międzyalianckiej Najwyższej Radzie Wojennej); 2/ kpt. Lucjan Fijuth już w maju 1940 proponował utworzenie Brygady Lotniczo ? Desantowej, 3/ współtwórca Cichociemnych kpt. dypl. Maciej Kalenkiewicz postulował przekształcenie całości Polskich Sił Zbrojnych na Zachodzie w ?Polski Korpus Desantowy i Lotnictwo Wsparcia Powstania?
47/ str. 43 – po kłamstwie ws. polskich sukcesów spadochronowych i zdeprecjonowaniu ich mianem “skromnych prób” Śledziński wywodzi, że “zginęły w huku wybuchów wojny polskiej?. Ta ?wojna polska? Śledzińskiego to zupełnie nowe określenie quasi historyczne, mające ?definiować? wojnę obronną Polski 1939. Dziwne, że nie ma w tej definicji Niemców, że to była ?wojna polska? ? a nie wojna Niemców z Polską?
48/ str. 43 – jest: “Brytyjczycy (…) z niemieckich oddziałów [spadochronowych] czerpali pierwsze wzory. Dopiero w latach 1941 -1942 rozwinęła się brytyjska szkoła skoków oraz powstała 1. Dywizja Powietrznodesantowa.” Śledziński znowu, po raz kolejny haniebnie przemilcza polskie sukcesy, które były także wzorem dla aliantów. Już w styczniu 1941 płk dypl. (później generał) Stanisław Sosabowski rozpoczął formowanie polskiej 1 Samodzielnej Brygady Spadochronowej. 18 lutego 1941 powstały polskie bataliony strzelców spadochronowych w 1 Brygadzie Strzelców i Brygadzie Kawalerii. Brytyjski 1 Batalion Spadochronowy utworzono dopiero 15 września 1941, a brytyjską 1 Dywizję Powietrznodesantową dopiero pod koniec 1941. Amerykańska 1 Brygada Piechoty Spadochronowej powstała jeszcze później, bo 30 lipca 1942. Tego, że Polacy byli jednymi z pierwszych na świecie Śledziński nie chce albo nie potrafi zauważyć.
49/ str. 44 – jest: “Drzwi Central Landing School, z czasem przemianowanej na Parachute Training School, były otwarte dla ochotników i żołnierzy oddziałów spadochronowych wszystkich alianckich armii. Tak więc praktycznie szkoła działała na okrągło, przyjmując Brytyjczyków, Norwegów, Czechów, Holendrów, Francuzów i oczywiście Polaków” – Śledziński przemilczał, że zastępcą brytyjskiego komendanta ośrodka został por. pilot Jerzy Górecki, jego zastępcą i szefem wyszkolenia spadochronowego ppor. Julian Gębołyś ? obaj najlepsi instruktorzy z WOS w Bydgoszczy. Polacy, żołnierze bydgoskiego WOS byli też instruktorami, przeszkolili 4825 spadochroniarzy ? Belgów, Francuzów, Norwegów, Czechów, Polaków.
50/ str. 70 – Śledziński wywodzi, w kontekście ośrodka szkolenia spadochronowego 1 SBS w Largo House pod Leven (Largo Low, hrabstwo Fife, Szkocja, Wielka Brytania) oraz polskiej techniki lądowania po skoku – “Ten styl opracował podporucznik Julian Gębołyś, zastępca porucznika Jerzego Góreckiego, szefa polskiej sekcji służby spadochronowej”. To dość zabawne, że wg. Śledzińskiego w polskim ośrodku spadochronowym 1 SBS istniała rzekomo jakaś “polska sekcja”. W istocie Śledzińskiemu poplątały się przygotowane do kompilacji treści od innych autorów. Sekcja polska istniała w brytyjskim ośrodku szkolenia spadochronowego w Ringway, natomiast ośrodek w Largo House był polski w całości.
51/ str. 46 – w kontekście komendanta STS 25 jest: “majora Staceya, noszącego na rękawie naszywki 6. Commando” – w rzeczywistości była to naszywka “six commando” – nie oznaczała przynależności do jednostki komandosów, lecz oznaczała wydział specjalny w brytyjskim ministerstwie wojny…
52/ str 46 – w kontekście ośrodka szkoleniowego Inverlochy (STS 25) jest: “(…) Ben Nevis, najwyższy szczyt gór Grampian, wznoszący się na 1344 m. n.p.m, obowiązkowy cel wycieczek szkolonych w zamku oficerów.” – powinno być: “(…) Ben Nevis, najwyższy szczyt Szkocji (w paśmie gór Grampian), zaliczony do Korony Europy, wznoszący się na 1345 m. n.p.m. Był obowiązkowym celem dla szkolonych oficerów.” Warto dodać, że jednym z zadań podczas kursu w STS 25 było? samotne zdobycie tego szczytu (od strony stromego, północno ? wschodniego stoku). Cichociemny Antoni Pospieszalski wspominał, że zajęło mu to sześć godzin.
Inicjatorem tego kursu (tzw. Kurs Wielkiej Dywersji, nazwa Śledzińskiemu nieznana) był płk Stanisław Sosabowski, uczestniczyło w nim 46 oficerów oraz dwóch podchorążych 4 BKS. Śledziński wymienia jako uczestników kursu Cichociemnych: Jana Piwnika oraz Eugeniusza Kaszyńskiego, ale pomija (w całej książce) także w nim uczestniczącego, niezwykle zasłużonego Cichociemnego Adama Boryczkę. Z dość szczegółowego opisu tego kursu, opublikowanego w znakomitej książce przez (szefa grupy kursantów) Władysława Stasiaka “W locie szumią spadochrony” Śledziński niezbyt dużo zrozumiał. Stasiak pisze m.in. o “zdobywaniu odpowiedniej kondycji fizycznej, (…) zajęciach w terenie (…) marszach po górach”. Pisze jednoznacznie: “(…) obowiązywała nas wspinaczka na na najwyższy szczyt w Wielkiej Brytanii – Ben Nevis.” (s. 36) Śledziński kłamliwie pisze zaś nie o wspinaczce, lecz o “obowiązkowym celu wycieczek szkolonych oficerów”...
Śledziński pomija też fascynujący, mało znany publicznie fragment nowatorskiego szkolenia cichociemnych w walce wręcz oraz nożem, które prowadzili – jak to ujął Stasiak – “dwaj Brytyjczycy, byli policjanci zatrudnieni niegdyś (…) w południowo – wschodniej Azji”. Stasiak pisze o tym jednym zdaniem, a Śledziński wcale. A szkoda, bo to niezwykle ciekawe – mowa o kpt. Williamie E. Faibarn’ie oraz Eric’u A. Sykes’ie, policjantach z Szanghaju, przedwojennej światowej stolicy zbrodni, twórcach pierwszej na świecie jednostki sił specjalnych szanghajskiej policji typu SWAT ? Shanghai Riot Squad. Zachęcam do przeczytania mojego artykułu na ten temat – Cichociemni, IRA i chińska mafia
53/ str. 47 – Śledziński przepisuje słowa z książki Stasiaka nt. szkolenia strzeleckiego – “szybkiego oddawania celnych strzałów bez użycia przyrządów celowniczych” ale nie zrozumiał, że była to awangardowa wówczas na świecie technika strzelania instynktownego, nazwana później Point Shooting (też uczyli jej Fairbairn i Sykes). W całej książce Śledzińskiego żadne z tych pojęć czy nazwisk wcale nie występuje. Nota bene, Cichociemni uczyli się strzelać celnie z różnej broni, z rozmaitych miejsc oraz z “dziwnych” pozycji: np. w biegu, podczas wchodzenia czy schodzenia po linie, strzelania z biodra, czy z podrzutu…
54/ str. 47 – w odniesieniu do w/w kursu jest (przepisane z Tucholskiego): “kurs zaprawy dywersyjno – minerskiej, strzeleckiej i fizycznej”. Śledziński nie ma pojęcia o czym pisze, poplątał pojęcia – to był kurs dywersyjno – strzelecki; w jego programie była m.in. zaprawa fizyczna oraz zajęcia z uzbrojenia, minerstwa, sabotażu, walki wręcz. Nie ma w ogóle czegoś takiego jak “zaprawa dywersyjna” albo “zaprawa minerska”, choć niektórzy takich niepoprawnych określeń wciąż używają.
55/ str. 47 – w kontekście “programów kursów” jest: “trzymano się raz wytyczonych celów, dostosowując szczegóły do wymagań kursantów”. To oczywiście urojenie Śledzińskiego – to kursanci musieli się dostosować do wymogów szkolenia specjalnego, a nie odwrotnie. Rzecz jasna zbierano opinie, co w programie kursu zmienić i jak go ulepszyć – ale dopiero po zakończeniu kursu, a nie w jego trakcie. Dość zabawny jest dziecinny wywód Śledzińskiego, że żołnierze podczas szkolenia rzekomo mogli wymagać od przełożonych czego by się chcieli uczyć…
56/ str. 48 – w kontekście szkolenia strzeleckiego (Śledziński dotąd nie wie, że instynktownego) jest: “Huk wystrzałów zagłuszał szum przebijających się przez krzaki tarcz, zresztą te pojawiały się błyskawicznie, jedna po drugiej”. Nie wiem, przez jakie krzaki Śledziński się przebijał, ale kilkadziesiąt lat temu ruchomych tarcz nie było nawet na najbardziej zaawansowanych szkoleniach strzeleckich podczas wojny. Systemy szkoleniowe do strzelań sytuacyjnych, z ruchomymi celami, trenażery, symulatory interaktywne itp. wymyślono znacznie później.
57/ str. 51, 54 (Piwnik), 57, 66 – jest określenie Cichociemnych jako “agentów SOE?. To oczywiste brednie – Cichociemni byli żołnierzami (w służbie specjalnej) konspiracyjnej Armii Krajowej, a nie czyimiś ?agentami?. Podlegali wyłącznie Komendzie Głównej Armii Krajowej ? a nie brytyjskiej SOE. Co więcej, Anglicy nie byli nawet w stanie w jakikolwiek sposób nadzorować Cichociemnych, bo zwykle nie znali nawet ich nazwisk, a nawet pseudonimów! Poza tym w okupowanej Polsce nie działał ani jeden aliancki agent – w Polsce funkcjonowały wyłącznie siatki wywiadowcze Armii Krajowej.
58/ str. 113 – jest piramidalna bzdura: “Cichociemni należeli do międzynarodowej grupy agentów SOE (…) istotą ich działania były szeroko pojęte operacje specjalne na terenie różnych krajów Europy, Afryki i Azji” (…) mieli do wykonania konkretną misję. Zespół agentów był dobierany pod kątem tego jednego zadania. (…) Na wykonanie tego zadania zazwyczaj mieli kilka dni, po czym wracali “do domu”. Nie sposób rzeczowo odnieść się do takich urojeń Śledzińskiego; ale można poprosić, aby wskazał choć jednego Cichociemnego “z Europy, Afryki i Azji” albo choć jednego Cichociemnego, który skoczył do Polski aby “wykonać jedno zadanie” – a potem “po kilku dniach” wrócił do domu. Śledzińskiemu Cichociemni ewidentnie pomylili się z agentami SOE.
Warto w tym kontekście zacytować słowa uczestnika pierwszego “Kursu Wielkiej Dywersji” w Inverloche Władysława Stasiaka, nt. sytuacji zaraz po powrocie z tego kursu do 4 BKS – “(…) przyszedł do mnie jeden z kolegów z innego oddziału ppor. Józef Wija – znany w brygadzie dowcipniś i złośliwiec (…) zaczął mnie męczyć pytaniami, gdzie byliśmy? Co robiliśmy? Odpowiedziałem mu, że przecież dobrze wie, że mamy cicho siedzieć i nic o kursie nie mówić, bo to jest tajemnica. On złośliwie, rysując palcem kółko na czole, powiedział: “ty ciemniaku, nawet mnie nie ufasz? Taki jesteś cicho-ciemniak!”. Ppor. Wija nawet nie przypuszczał, że jego słowa zrobią wielką karierę. Wszystkich uczestników kursu z biegiem czasu zaczęto nazywać “Cichociemnymi”, a w przyszłości tych, którzy byli zrzucani na spadochronach w Polsce” (s.41-42).
Dodać należy, że po raz pierwszy nazwa “Cichociemni” została oficjalnie użyta w instrukcji szkoleniowej Oddziału VI Sztabu Naczelnego Wodza z września 1941 pt. ?Codzienne życie w Kraju. Szkic dla skoczków do września 1941 r.?. W pierwszym zdaniu czytamy: ?Praca niniejsza ma za zadanie ułatwienie ?cicho-ciemnym? zaaklimatyzowanie się w Kraju (?)? (źródło: Jędrzej Tucholski, Cichociemni, PAX, Warszawa 1985, s.75, przypis 81, ISBN 83-211-0537-8).
Dziewięć lat po wojnie (5 lutego 1954) ówczesny szef Ministerstwa Obrony Narodowej gen. Tadeusz Malinowski ustanowił dla 316 Cichociemnych pamiątkową odznakę kombatancką – Znak dla Skoczków do Kraju.
Wskazane błędy w pseudohistorycznej tandecie Śledzińskiego i “Znaku” – udającej “książkę popularnonaukową – to tylko zauważone najistotniejsze błędy z 1/4 książki – lecz nie wszystkie. Wkrótce omówię błędy z pozostałem części książki. Jestem porażony skalą kłamstw, nieścisłości i przeinaczeń. Przede wszystkim zdumiewająco istotną rangą błędów merytorycznych, których dopuściło się wydawnictwo ?Znak? oraz autor Kacper Śledziński. To nie są drobne nieścisłości, podobnie jak w przypadku okładki książki ? to są błędy fundamentalne!
Wydawnictwo ?Znak? oraz autor Kacper Śledziński wspólnie i w porozumieniu stawiają znak równości pomiędzy hitlerowskimi zbrodniarzami a polskimi Bohaterami. Wybielają zbrodniarzy komunistycznych. Wywodzą że Cichociemnych było 300 ? a nie 316. Kłamią, że Cichociemni byli agentami SOE, zadaniowanymi przez Brytyjczyków. Usprawiedliwiają zaniechania Brytyjczyków. Przyjmują sowiecką optykę. Fałszują fakty, manipulują cytatami, stawiają zdumiewająco ahistoryczne tezy. Kolokwialnie rzecz ujmując ? ?robią ludziom wodę z mózgu??
W reakcji na intelektualne oszustwo Śledzińskiego i wydawnictwa “Znak” rozpoczynamy kampanię społeczną:
Na miano “śmieci” zasłużyły oba wydania pseudohistorycznej tandety Śledzińskiego i “Znaku”, z 2012 oraz z 2022 (Kacper Śledziński, Cichociemni. Elita polskiej dywersji, Znak, Kraków 2022, ISBN 978-83-240-87-47-1 oraz Znak Kraków, 2012, ISBN 978-83-240-2191-8).
Kampania będzie prowadzona dotąd, dopóki wydawnictwo “Znak” nie naprawi szkód spowodowanych dziesięcioletnim rozpowszechnianiem bzdur na temat Cichociemnych – elity Armii Krajowej.
Dopóki nie wprowadzi procedur weryfikacji publikowanych treści.
Ryszard M. Zając
wnuk Cichociemnego
cichociemni (at) elitadywersji.org