Pisałem pod koniec grudnia o świetnym albumie pt. „Tam, gdzie skakali nocą… Historia wybranych zrzutowisk cichociemnych na terenie Generalnego Gubernatorstwa”. Mamy nową, ciekawą publikację w tym projekcie…
W ramach tego samego projektu naukowego – „GIS w historii. Możliwości wykorzystania i popularyzacji współczesnych narzędzi geoinformatycznych w naukach humanistycznych na przykładzie czynu zbrojnego cichociemnych” – Autorzy opublikowali właśnie naukowy artykuł pt. Role of Geographic Informations Systems in analysing the selection of cichociemni drop zones based on a case study of the “Mewa 1” drop zone / Rola systemów informacji geograficznej w analizie wyboru stref zrzutów cichociemnych na podstawie studium przypadku strefy zrzutu „Mewa 1”.
Nie dam rady zrecenzować tego artykułu, bo moja wiedza geoprzestrzenno – historyczna jest bardzo skromna, ale mogę artykuł chociaż omówić i skomentować. Choć jest to publikacja naukowa, na dodatek anglojęzyczna, w mojej ocenie warto ją uważnie przeczytać, ponieważ ma charakter bardzo wartościowy poznawczo – istotnie wzbogaca naszą wiedzę o zrzutach Cichociemnych. Dodam, że dr Agnieszka Polończyk – wnuczka Cichociemnego kpt. cc Bolesława Polończyka ps. Kryształ – poinformowała mnie, iż przygotuje niebawem podobną publikację w języku polskim, a także nawet jej uproszczoną, popularyzatorską wersję dla młodzieży. Bardzo dobry pomysł 🙂
Autorzy z projektowego zespołu naukowców: dr Agnieszka Polończyk, dr inż. Michał Lupa oraz prof. dr hab. inż. Andrzej Leśniak, systematycznie, rzetelnie i szczegółowo przeanalizowali, w jakim stopniu wybrane zrzutowiska (placówki odbiorcze) cichociemnych spełniały kryteria zawarte w instrukcjach. Publikacja jest w znacznej mierze studium placówki odbiorczej “Mewa 1” (brytyjskie oznaczenie numerowe pinpoints – 222), zlokalizowanej w pobliżu miejscowości Skalbmierz (powiat proszowicki).
Ta właśnie placówka odbiorcza w nocy 4/5 maja 1944 w sezonie operacyjnym „Riposta”, w operacji lotniczej „Weller 17”, przyjęła ekipę skoczków nr XLIX, skaczącą z samolotu Halifax JP-177 „P” (dowódca operacji lotniczej: F/O Edward Bohdanowicz, 1586 Eskadra PAF). Podkreślić należy, że prawidłowe wyznaczenie miejsca zrzutu spadochroniarzy miało kluczowe znaczenie dla pomyślnego Ich skoku na ojczystą ziemię oraz dla uniknięcia schwytania przez wroga.
Do swojej analizy Autorzy wykorzystali skalibrowane, przedwojenne mapy Wojskowego Instytutu Geograficznego, przekonwertowane na wersje wektorowe. Wykorzystali także cyfrowy model terenu (angielski termin: Digital Terrain Model – DTM) oraz utworzoną dzięki niemu cyfrową mapę przestrzenną. Ponadto żmudnie przeanalizowano wszystkie kryteria wyboru miejsc wyznaczonych jako placówka odbiorcza (zrzutowisko) wskazane w historycznych instrukcjach. Współcześnie trochę podobne, nawet może bardziej skomplikowane analizy, na użytek pilotów wojskowych, błyskawicznie wykonuje pokładowa elektronika samolotów i śmigłowców najnowszej generacji 🙂
W konkluzji artykułu stwierdzono, że ta konkretna placówka odbiorcza (Mewa 1) częściowo spełniała kryteria sformułowane w instrukcjach. Wykonano mnóstwo żmudnej, ale pożytecznej pracy, dzięki której wiemy obecnie dokładnie, jakie główne kryteria przesądzały o wyborze danego miejsca w terenie na placówkę odbiorczą – miejsce zrzutu dla Armii Krajowej. Rozmarzyłem się, że za jakiś czas będą może dostępne takie analizy dla wszystkich zrzutowisk Armii Krajowej, lub choćby tylko dla tych, na których odebrano Cichociemnych, odważnie skaczących do okupowanej Polski.
Autorzy zasadnie podkreślają trafne spostrzeżenie D.R.Kelley’ego (2010, s. 22) że “Historia była zawsze geohistorią”. Zauważają, że współczesny system informacji geograficznej GIS może być innowacyjnym narzędziem analizy, ale też prezentacji historycznych informacji o danej przestrzeni. W skrócie można powtórzyć za klasykami tej subdyscypliny naukowej (np. Szady, 2013), że przecież nie można zajmować się historią bez znajomości geografii ani odrywać przestrzeni geograficznej od jej kontekstu historycznego. Cała otaczająca nas przestrzeń jest właśnie wynikiem różnych procesów społeczno – historycznych, trzeba tylko umieć je dostrzec, odczytać, zinterpretować.
W omawianym artykule Autorzy zauważają, że takie geoanalizy w odniesieniu do miejsc zrzutów “mogą stanowić cenne uzupełnienie merytorycznej istniejącej literatury na temat dziejów cichociemnych, otwierając nowe perspektywy badawcze w tym obszarze”. Rzeczywiście, “geohistoria” nie tylko pozwala na nowe spojrzenie na – wydawałoby się już dobrze znane – wydarzenia z historii, ale także, właśnie dzięki narzędziom “geografii historycznej” pozwala ustalić dotąd nieznane lub pomijane aspekty zdarzeń z przeszłości.
Autorzy artykułu przybliżają nam tło historyczne analizowanych zdarzeń. Wskazują, że nawigatorzy samolotów lecących ze zrzutami używali wojskowych map WIG w skali 1:300 000. Dodatkowymi punktami orientacyjnymi, ułatwiającymi dotarcie na miejsce zrzutu były dobrze widoczne z nieba (zwłaszcza w księżycowe noce) linie rzek (piloci mówili nawet o “Wisłostradzie”), mosty, jeziora, tory kolejowe oraz dworce, także inne wyróżniające się, charakterystyczne obiekty terenowe (np. kominy fabryczne, klasztory itp.).
Poszczególne zrzutowiska (placówki odbiorcze), już po wyznaczeniu w terenie, miały swoje “karty ewidencyjne” w dokumentach Oddziału VI (Specjalnego) Sztabu Naczelnego Wodza, który organizował zrzuty. Przybliżoną lokalizację punktu zrzutu wyznaczano poprzez pomiar odległości podanych w milimetrach od krawędzi konkretnego arkusza mapy w kierunku południkowym i równoleżnikowym. Autorzy publikacji tego nie podają, bo wykracza to poza zakres tematyczny artykułu, ale warto dodać, że po znalezieniu się w domniemanej strefie zrzutu, lotnicy z “samolotu zrzutowego” mieli zwykle nie więcej niż ok. 15 minut na odnalezienie świateł sygnalizacyjnych zrzutowiska na ziemi. Czasem – szukając zrzutowiska – krążyli nad danym terenem dłużej, ale zawsze wiązało się to z problemami z powrotem na macierzyste lotnisko, ze względu na nadmierne zużycie paliwa…
Trzeba przyznać, że w ramach tego projektu trójka naukowców wykonała sporo pożytecznej pracy. Najpierw starannie zdigitalizowano, potem skalibrowano stare mapy. Później dokonano georeferencji (pewnego rodzaju dopasowania) tak pozyskanych cyfrowych map, dodając wyznaczone punkty kontrolne oraz identyfikując charakterystyczne obiekty terenowe. Następnymi etapami pracy w ramach projektu były: wektoryzacja, przygotowanie projektu mapy, także analiza przestrzenna.
Gdyby oficer komórki zrzutów AK dysponował wówczas tak nowoczesnym narzędziem jak GIS, zapewne miejsce zrzutowiska “Mewa-1” 222 (oraz pozostałych) byłoby wyznaczone perfekcyjnie, w tym przypadku położone kilometr dalej na północy wschód. Autorzy artykułu wskazują bowiem, że “wybrana lokalizacja nie spełniała założonych standardów bezpieczeństwa”, tzn. w przyjętym miejscu utrudnione było ukrycie (zakopanie) zasobników i paczek zrzutowych. Na szczęście inne kryteria wyboru miejsca były respektowane, przynajmniej częściowo.
Części z teoretycznych kryteriów lokalizacji zrzutowiska, z uwagi na brak danych, nie sposób było jednak zweryfikować. Można te naukowe analizy podsumować krótko – nie tylko “Mewa 1” 222, ale zapewne inne placówki odbiorcze nie były idealnymi miejscami zrzutu, zawsze jakieś kryteria bezpiecznej lokalizacji mogły nie być spełnione. To tylko ilustruje tezę, że przy każdym zrzucie (skoczków czy materiałowym) istniało – tam, na ziemi – spore ryzyko walki z agresywnym wrogiem. Na szczęście, jak wiemy obecnie, poza niewieloma przypadkami zrzutów, ryzyko udało się okiełznać. Bardzo przykrym przykładem skutku zrzucenia spadochroniarzy w niewłaściwe miejsce jest operacja zrzutowa “Jacket”, podczas której brytyjski nawigator pomylił się aż o 130 km! Szereg błędów – z których kluczowym był właśnie zrzut w niewłaściwe miejsce – skutkowało śmiercią dwóch Cichociemnych…
Autorzy artykułu w jego zakończeniu odnoszą się do pracy wykonanej przez dr Andrzeja Borcza oraz Waldemara Natońskiego, przeprowadzonej w ramach naszego projektu “Na tropie zrzutowisk Armii Krajowej”. W artykule czytamy m.in. – coraz więcej badaczy zainteresowanych lokalną historią poszukuje rzeczywistych stref zrzutów w oparciu nie tylko o dokumenty archiwalne, ale także relacje i wspomnienia świadków (Borcz, 2023; Natoński, 2023). (…) Z pewnością badania terenowe mogą stanowić cenne uzupełnienie dotychczasowych badań, które – wzmocnione analizami przestrzennymi – przybliżają nas do jeszcze dokładniejszej rekonstrukcji faktów historycznych.”
Sądzić wolno, że to dobre podsumowanie wysiłków, aby przy użyciu rozmaitych narzędzi badawczych, dotrzeć do istoty prawdy obiektywnej dotyczącej zrzutów Cichociemnych i zaopatrzenia dla Armii Krajowej. Projekt naukowy, zrealizowany przez trójkę krakowskich naukowców, należy uznać nie tylko za udany, nowatorski, ale także za bardzo pomocny w ustaleniu istotnych elementów naszej “wiedzy zrzutowej”. Projekt naukowy „GIS w historii. Możliwości wykorzystania i popularyzacji współczesnych narzędzi geoinformatycznych w naukach humanistycznych na przykładzie czynu zbrojnego cichociemnych” realizowany był w latach 2018-2023 w ramach programu „Dialog” Ministerstwa Edukacji i Nauki, przez zespół naukowców: dr Agnieszka Polończyk, dr inż. Michał Lupa oraz prof. dr hab. inż. Andrzej Leśniak.
Warto podkreślić, że wskutek brytyjskich decyzji politycznych mieliśmy podczas wojny paskudną dla Polski politykę “kroplówki zrzutowej” dla Armii Krajowej. Łamanie przez SOE ustaleń z Oddziałem VI (Specjalnym) spowodowało dwukrotnie mniejszą ilość zrzutów niż możliwe. Wyznaczenie Polski jako trzeciorzędnego teatru działań wojennych – dodatkowo ponad sto dziesięć razy mniej zrzutów niż np. do Jugosławii. W efekcie brytyjskiej polityki, także przez hamowanie zrzutów przez np. premiera Mikołajczyka czy prosowieckiego gen. Tatara, przez całą wojnę Armia Krajowa została wzmocniona ledwo 316 Cichociemnymi (choć przeszkolono 533 spadochroniarzy do zadań specjalnych) oraz otrzymała niewielkie zaopatrzenie, mieszczące się w całości w jednym niedużym pociągu towarowym. Ale było to istotne źródło zaopatrzenia AK – gdyby nie te zrzuty, byłoby jeszcze gorzej…
Agnieszka Polończyk, Michał Lupa, Andrzej Leśniak – Role of Geographic Informations Systems in analysing the selection of cichociemni drop zones based on a case study of the “Mewa 1” drop zone, w: Polish Cartographical Review, vol 55, styczeń 2023, s. 87-110, e-ISSN 0324-8321, 2450-6966, ISSN 0324-8321.
Publikacja jest do pobrania (pdf) dla wszystkich na tej stronie, a także (po podaniu hasła dostępu) w portalowej wirtualnej bibliotece oraz w bibliotece zrzutowej.
PS.
Oryginalna okładka Polish Cartographical Review nie zawiera grafiki ze spadochronem, ale nie mogłem się oprzeć, aby na potrzeby tego artykułu ją wzbogacić 🙂
Album. pt. “Tam, gdzie skakali nocą… Historia wybranych zrzutowisk cichociemnych na terenie Generalnego Gubernatorstwa” jest prawdziwym rarytasem, istotnie wzbogacającym naszą wiedzę o zrzutach ludzi i sprzętu dla Armii Krajowej.
Trzymam w ręku jeden z pierwszych egzemplarzy niezwykle starannie i piękne wydanego dwustustronicowego albumu pt. “Tam, gdzie skakali nocą… Historia wybranych zrzutowisk cichociemnych na terenie Generalnego Gubernatorstwa” (wyd. Uniwersytet Pedagogiczny im. KEN w Krakowie, ISBN 978-83-8084-966-2). Album jest efektem pracy nad projektem naukowym – “GIS w historii. Możliwości wykorzystania i popularyzacji współczesnych narzędzi geoinformatycznych w naukach humanistycznych na przykładzie czynu zbrojnego cichociemnych”. Projekt realizowany był w latach 2018-2023 w ramach programu “Dialog” Ministerstwa Edukacji i Nauki, przez zespół naukowców: dr Agnieszka Polończyk, dr inż. Michał Lupa oraz prof. dr hab. inż. Andrzej Leśniak.
Recenzentem albumu był prof. dr hab. Jacek Tebinka, znany m.in. z fundamentalnej publikacji, napisanej wspólnie z dr hab. Anną Zapalec pt. „Polska w brytyjskiej strategii wspierania ruchu oporu. Historia Sekcji Polskiej Kierownictwa Operacji Specjalnych (SOE)”, wyd. „Neriton”, Warszawa 2021, ISBN 978-83-66018-94-5 (druk), ISBN 978-83-66018-95-2 (e-book). Moja recenzja tej pracy jest tutaj – Brytyjczycy wobec Polski – SOE i Cichociemni. Konsultantem merytorycznym albumu był natomiast dr hab. Krzysztof Mroczkowski, autor wielu publikacji “zrzutowych”, zastępca dyrektora ds. naukowych Muzeum Lotnictwa Polskiego w Krakowie.
Ktokolwiek sądziłby, że mamy do czynienia z typową “cegłą” naukową, najeżoną trudnymi terminami oraz nader nudną dla zwykłych ludzi, ten szybko zmieni opinię po otwarciu tego albumu. Jest pięknie wydany, bogato ilustrowany, spośród 200 stron tylko ok. 30 nie ma ilustracji, co zrekompensowano z nawiązką, ponieważ na pozostałych stronach opublikowano zwykle niejedno zdjęcie czy skan. Najbardziej istotne jest to, że tekst albumu został napisany żywo, w sposób bardzo interesujący, przyciągając Czytelnika frapującą treścią.
Tytuł albumu może być nieco mylący, z jego treści wynika bowiem, iż oferuje on solidną porcję wiedzy nie tylko o zrzutowiskach w Generalnej Guberni (“Bat” / “Solnica”, “Imbryk”, “Kanapa”, “Koliber 2” / “Koliber 1”, “Kos”, “Mewa 1”, “Spodek”, “Wilga” / “Wilga 1”) – ale także o narodzinach idei Cichociemnych oraz początkach organizacji łączności lotniczej z okupowaną Polską. Album jest rarytasem, także i z tego powodu, że nie jest przeznaczony do “normalnej” sprzedaży, będzie więc dostępny raczej “tylko dla wtajemniczonych”, choć pewna jego ilość trafiła już do wybranych bibliotek publicznych. To dzieło waży 1,1 kg, opublikowano w nim w dobrej jakości nieprawdopodobnie dużą ilość map, skanów, zdjęć, dokumentów – w tym niektóre dotąd niepublikowane! To prawdziwa gratka dla osób zainteresowanych tematyką Cichociemnych.
Podejrzewam, a piszę to z wyraźną zazdrością, że dr Agnieszka Polończyk – wnuczka Cichociemnego kpt. Bolesława Polończyka – musiała chyba zaprzedać duszę diabłu, aby osiągnąć taki wspaniały efekt! Nawet trochę żałuję, że mój Dziadek skakał do Polski na placówkę odbiorczą poza zainteresowaniem tego projektu, co spowodowało, że nie miał szansy znaleźć się w tym albumie… Ale chwileczkę… okazuje się, że jest! Na stronie 147 opublikowano “Wykaz ekip operacyjnych” przebywających na stacji wyczekiwania “A” (STA 20A) Głównej Bazy Przerzutowej “Jutrzenka”. Na liście 18 skoczków którzy oczekiwali na skok do Polski, jest mój Dziadek – por. cc Józef Zając ps. Kolanko…
“U podstaw merytorycznych niniejszego opracowania – czytamy we wstępie albumu – leżała chęć odnalezienia, oznaczenia i przybliżenia historii wybranych zrzutowisk – miejsc wyznaczonych w okresie II wojny światowej na całym terenie Generalnego Gubernatorstwa, na które skakali przeszkoleni w Wielkiej Brytanii Cichociemni, spadochroniarze Armii Krajowej (AK) w służbie specjalnej, wywodzący się z Polskich Sił Zbrojnych na Zachodzie oraz Armii Polskiej gen. Andersa” (s.7). Mam nadzieję, że po publikacji tego albumu skończą się wreszcie kłamliwe opowieści, jakoby zrzuty dla Armii Krajowej organizowali nam rzekomo Brytyjczycy z SOE.
Autorzy tej niezwykle wartościowej publikacji: dr Agnieszka Polończyk, dr inż. Michał Lupa oraz prof. dr hab. inż Andrzej Leśniak podkreślają – “Jako autorzy albumu chcielibyśmy zwrócić uwagę na ogromną wartość historyczną pól zrzutowych jako elementów krajobrazu historycznego oraz podkreślić ich istotne znaczenie w całokształcie procesu działań wojennych w Polsce. Co prawda bezpośrednie ślady istnienia zrzutowisk są mniej namacalne aniżeli ślady innych obiektów inżynierii wojskowej, takich jak lotniska, fortyfikacje, mury, twierdze czy arsenały, tym bardziej jednak warto spojrzeć na nie jako na miejsca godne uwagi, ważne części większego procesu historycznego. Odczytując bowiem dziś historię terenów, na które skakali cichociemni, a lotnicy zrzucali zaopatrzenie dla Armii Krajowej, można zgłębiać ich militarną przeszłość i przyglądać się jej nie tylko z faktograficznej, ale i geograficznej perspektywy.” (s.8).
Album podzielony jest merytorycznie na dwie części. W pierwszej przedstawiono organizację łączności lotniczej i funkcjonowanie placówek odbiorczych na terenie GG, początki łączności lotniczej, organizację lotów, placówek, akcji zrzutowej, a także narodziny idei Cichociemnych. Część druga zawiera omówienie funkcjonowania niektórych placówek odbiorczych w centralnej oraz południowej części Generalnego Gubernatorstwa, tj. w okolicach Warszawy oraz Krakowa. Gdybym miał wpływ na układ treści albumu, narodziny idei Cichociemnych omówiłbym na samym początku, bo przecież najpierw była ta idea, a dopiero potem zrzuty ludzi i sprzętu dla Armii Krajowej. Ale takie umiejscowienie tego wątku w albumie nie jest wcale mankamentem, wynika po prostu z innej koncepcji prezentacji treści.
Autorzy albumu, wśród bardzo wielu źródeł z których korzystali, wymieniają m.in. fundamentalne prace m.in. Jędrzeja Tucholskiego, Krzysztofa Tochmana, Kajetana Bienieckiego, Jana Tarczyńskiego oraz Krzysztofa Mroczkowskiego (konsultanta tego projektu). Skorzystali też z wielu wspomnień samych skoczków. Życzliwie wskazują również na mój portal, który z założenia jest internetowym kompendium wiedzy o 316 Cichociemnych. Jak podkreślają – “Album w znaczącej części opiera się na źródłach pierwotnych, tj. oryginalnych dokumentach opracowywanych przez Sztab NW w Londynie, które obecnie znajdują się w archiwach – Studium Polski Podziemnej oraz Instytucie Polskim i Muzeum im. gen. Sikorskiego w Londynie.” Trzeba przyznać, że staranność i trafność w doborze źródeł, w tym ich ogrom oraz różnorodność, przyczyniły się w znaczącej mierze do wysokiej oceny wartości merytorycznej albumu, na którą to ocenę Autorzy w pełni zasłużyli.
Mam też dwie szczególne pochwały. Otóż dr Krzysztof Mroczkowski w swoim “słowie wstępnym” bardzo trafnie podkreśla kwestię zasadniczej rangi, cytując Helenę Szołdrską (autorkę m.in. fundamentalnej pracy “Lotnictwo Armii Krajowej”):
“Przykład polskiej armii podziemnej wywarł decydujący wpływ na SOE [Special Operations Executive – przyp. RMZ] w pierwszych stadiach jego formowania, gdyż właśnie model polskiego ruchu oporu stał się źródłem koncepcji powołania armii podziemnych (…) Polacy cieszyli się w Londynie wielkim uznaniem i zyskali uprzywilejowana pozycję wśród europejskich rządów emigracyjnych. Polski rząd emigracyjny utrzymywał własne radiostacje i wolno mu było samodzielnie utrzymywać łączność z Polską. Ponadto w ramach stosunków z SOE rząd polski miał wyłączne prawo wysyłania misji, a także wyboru agentów, w związku z czym SOE praktycznie ograniczyło się do roli agencji zaopatrzeniowej.”
Druga szczególna pochwała należy się dr Agnieszce Polończyk, za wyraźne stwierdzenie (rzadko obecne w publikacjach historycznych na ten temat), że “(…) Stanisław Mikołajczyk od samego początku wręcz sabotował pomoc lotniczą dla AK (jak i samą AK jako organizację zbrojną). Miał również swoich ludzi w strukturach brytyjskich – w Foreign Office, Air Ministry oraz SOE (tych proradzieckich) i dążył do tego, żeby nawiązać własną łączność lotniczą z krajem. Jej zadaniem byłoby zaopatrywanie w broń, materiały, pieniądze tzw. Chłostry (późniejszych Batalionów Chłopskich, BCh).” (s. 39)
Cytowana przez dr Mroczkowskiego Helena Szołdrska popełnia błąd, określając zadania Cichociemnych jako “misje”, a ich samych nazywając “agentami” (czyimi?). To oczywiście kalka brytyjskiego nazewnictwa stosowanego wobec wszystkich pozostałych “klientów” SOE. Ale ma stuprocentową rację, podkreślając wyjątkowość Polski oraz Cichociemnych. Można tylko dopowiedzieć, że to Anglicy uczyli się od Polaków m.in. dywersji i walki konspiracyjnej – a nie według urojonych “standardów SOE” szkoleni byli polscy Cichociemni – jak bredził publicznie Kacper Śledziński w wydanym przez “Znak” swoim śmieciu pseudohistorycznym pt. “Cichociemni. Elita polskiej dywersji” (co najmniej 246 błędów i nieścisłości na 417 stronach) – tutaj moja errata do tego bubla (pdf). Warto w tym miejscu dodać, że Brytyjczycy nawet szefa SOE, gen. Collina Gubbinsa wybrali dlatego, że miał dobrą znajomość polskich realiów, co było dla nich kluczowe. Warto też podkreślić, że polska sekcja SOE powstała jako pierwsza.
Szczerze mówiąc, swoim zwyczajem sprawdziłem rzetelność publikowanych w albumie informacji, czyli zapolowałem na ewentualne byki. No i kilka znalazłem. Dr Mroczkowski pisząc o pierwszym skoku Cichociemnych (operacja Adolphus) napisał o starcie samolotu w tej operacji “z lotniska Leconfield niedaleko Stradishall w Wielkiej Brytanii” (s. 13). Wszystko można powiedzieć o RAF Leconfield, tylko nie to, że jest “niedaleko” od RAF Stradishall. Dzieli je bowiem ok. 180 mil (ok. 290 km), średnio ok. trzy i pół godziny jazdy samochodem przez A14 i A1 (można sprawdzić w mapach Google).
Nie wiem, jakie jest źródło informacji dr Mroczkowskiego o rzekomym starcie z RAF Leconfield. Według mjr / ppłk dypl. Jana Jaźwińskiego, który był współorganizatorem oczywiście także tej, pierwszej operacji przerzutowej Cichociemnych, start nastąpił z lotniska “Stradishall pod New Market” (Jan Jaźwiński – Dramat dowódcy. Pamiętnik oficera sztabu oddziału wywiadowczego i specjalnego, przygotowanie do druku: Piotr Hodyra i Kajetan Bieniecki, Polski Instytut Naukowy w Kanadzie, Montreal 2012, ISBN 978-0-9868851-3-6, tom I s. 259). Polemizowałbym też z nadmiernie łagodnym określeniem, że w tej operacji “skoczków zrzucono w nieco innym miejscu”. W rzeczywistości błąd w nawigacji (brytyjskiego nawigatora) był koszmarny – wyniósł aż 130 km od planowanej placówki odbiorczej. Musiałbym się upewnić, ale to chyba rekordowo wysoki błąd nawigacyjny we wszystkich operacjach zrzutowych do Polski…
W mojej ocenie wysoce niewłaściwe jest także, użyte przez dr Mroczkowskiego, określenie lotników latających nad Polskę – “taksówkarzami cichociemnych”. Jest efektowne, jest łatwą kalką brytyjskiej frazy (“Lysander – The Tempsford Taxi”) definiującej loty Lysanderów z agentami SOE do krajów zachodniej Europy – ale w przypadku Polski jest rażąco nieprawdziwym, krzywdzącym polskich pilotów uproszczeniem. Przede wszystkim nie sposób utożsamiać realiów okupacyjnych w Polsce z realiami okupacji w krajach zachodnich. Nie sposób też oczywiście utożsamiać skali trudności lotów do Europy Zachodniej – z lotami specjalnymi do Polski. Loty do naszego kraju były ekstremalnie trudne. Ponadto należy wspomnieć, że nie istniał, użyty przez dr Mroczkowskiego termin “placówka wyczekiwania” – istniały placówki odbiorcze (dla zrzutów) oraz stacje wyczekiwania (dla skoczków).
Za błędne należy uznać twierdzenie o rzekomo zauważalnym wzroście “zainteresowania Brytyjczyków operacjami specjalnymi w Polsce”. Po pierwsze, te operacje (czytaj: loty ze zrzutami) były efektem wytężonej pracy głównie mjr / ppłk dypl. Jana Jaźwińskiego, który o każdy lot walczył z Brytyjczykami z SOE oraz polskimi “przeszkadzaczami” z rządu (Mikołajczyk, Kot i in.). Po drugie, to tylko loty specjalne samolotów SOE, w części loty wykonywane przez polskie załogi.
Po trzecie wreszcie, tezę o rzekomym “zainteresowaniu Brytyjczyków” zrzutami do Polski wprost miażdżą twarde dane statystyczne. Do Jugosławii SOE wysłało ponad sto dziesięć razy więcej zrzutów niż do Polski! Na 430 zaplanowanych (uzgodnionych z SOE) lotów do Polski wykonano tylko 229, czyli trochę ponad połowę. Zasadne jest zatem założenie, że wielkość zrzutów do Polski mogłaby być dwukrotnie większa, gdyby tylko Brytyjczycy dotrzymywali własnego słowa. W istocie Brytyjczycy nie byli zainteresowani wspieraniem Polski, zdefiniowali ją jako trzeciorzędny teren operacyjny. W zakresie zrzutów realizowali politykę, którą zdefiniowałem jako „kroplówka zrzutowa” dla Armii Krajowej…
W dalszej treści albumu jest także kilka nieścisłości. Nie jest prawdziwa teza, iż “jednym z głównych zadań Sztabu NW stało się nawiązywanie i utrzymywanie stałej łączności konspiracyjnej z okupowaną Polską”. Tym zadaniem obarczono wyłącznie Oddział VI (Specjalny), zaś pozostałe komórki sztabu Naczelnego Wodza zajmowały się głównie “dowodzeniem” (czytaj: przekazywaniem brytyjskich rozkazów) “wydzierżawionym wojskom”, jak Polskie Siły Zbrojne na Zachodzie złośliwie zdefiniował po wojnie koleś zdrajcy sprawy polskiej gen. Tatara, płk Utnik (Sztab Polskiego Naczelnego Wodza w latach II wojny światowej, zakończenie, Wojskowy Przegląd Historyczny” nr 4 (74), s. 265-300, Warszawa 1975. Nota bene – też kiedyś uległem złudzeniu, że walka w okupowanej Polsce była priorytetem dla Naczelnego Wodza na emigracji, w istocie była – niestety – marginesem…
Przy okazji znanej narracji dot. łączności z Krajem, o trzech raportach Górskiego i Kalenkiewicza, można było wspomnieć (czego jednak zabrakło) o wcześniejszej o ok. trzy tygodnie inicjatywie mjr dypl. Włodzimierza Mizgier-Chojnackiego, który postulował „utworzenie naszych oddziałów desantowych” proponując 19 osób (w tym siebie) jako kadrę przyszłego polskiego ośrodka szkolenia spadochronowego.
Niestety, nie jest prawdziwe twierdzenie, że zaproponowana 14 lutego 1940, przez kpt. Kalenkiewicza i Górskiego, grupa szesnastu oficerów gotowych do desantowania się do Kraju, swą nazwę “chomiki” wzięła od pseudonimu Górskiego. Też tak kiedyś sądziłem, wprowadzony w błąd przez Jego wnuka. Jednak kpt. Jan Górski pseudonim “Chomik” obrał znacznie później, w połowie lipca 1941. Podczas wycieczki z kpt. Maciejem Kalenkiewiczem „gadali o wojnie, o desantach i o rodzinach, a obok kręcił się zapobiegliwy chomik, znosząc w pyszczku ziarno do swojej dziurki. Tak ich to miłe stworzonko ubawiło i wzruszyło, że Jan obrał go za swój pseudonim” (Jan Erdman, Droga do Ostrej Bramy, s. 152).
Warto także w tym miejscu zauważyć, że w mojej ocenie należy też włożyć pomiędzy bajki dominującą dotąd tezę, iż w duecie Górski – Kalenkiewicz wiodąca rola przypadała Górskiemu. Jan Erdman w „Drodze do Ostrej Bramy” opisuje relacje pomiędzy przyjaciółmi: „Maciej i Janek – to był team, który Maciej prowadził. Mam głębokie przekonanie, że Maciej był twórcą projektów, a Janek pomagał w ich realizacji.” Ppłk dypl. Jan Jaźwiński (1976): – „Górski był cieniem Macieja”. Ppłk dypl. Aleksander Szendryk (1975): – „Maciej niósł w sobie płomień, Górski szedł za nim.” Ppłk dypl. Marian Utnik (1975): – „Maciej obmyślał, Górski wykonywał.”
Na str. 24 mamy znowu błędną informację dot. lotniska RAF, mianowicie, iż “W listopadzie 1941 roku No 138 Special Duty Squadron RAF przeniósł się na lotnisko polowe Leconfield niedaleko Stradishall (…)”. Po pierwsze, RAF Leconfield wcale nie znajduje się “niedaleko Stradishall” gdzie funkcjonowało odrębne lotnisko. Oba lotniska, odrębne przecież, dzieli spora odległość – ok. 290 km. Po drugie 138 Special Duty Squadron RAF nigdy nie stacjonował na lotnisku RAF Leconfield – lecz na lotnisku RAF Stradishall (które nie jest wcale “niedaleko”). Łatwo to zweryfikować, choćby w mapach Google, także np. w brytyjskiej Wikipedii,
Warto dodać, że początkowo Cichociemnych przerzucano z brytyjskich lotnisk RAF: Foulsham (2), Linton-on-Ouse (2), Leakenheath (9), Newmarket (2), Stradishall (6). Kilku Cichociemnych prawdopodobnie przerzucono z lotniska RAF Grottaglie. W późniejszym okresie samoloty w lotach specjalnych do Polski startowały z lotniska RAF Tempsford, a następnie z Campo Casale niedaleko Brindisi (Włochy). Żaden samolot do Polski nie startował z RAF Leconfield. Kajetan Bieniecki w swej fundamentalnej publikacji “Lotnicze wsparcie Armii Krajowej” wymienia lotnisko RAF Leconfield trzy razy. Na str. 40 wskazuje iż 27/28 marca 1942 wylądował na nim awaryjnie F/O Ryszard Zygmuntowicz Halifaxem V-9976, wracając ze zrzutu w operacji “Boot” na placówkę “Trawa”. Na str. 63 podaje natomiast, że 3/4 marca 1943 lądował na nim powracający z Polski Halifax DT-727 “K” z brytyjską załogą, po zrzucie w operacji “Tulip” na placówkę “Ryba” 601.
W przypisie nr 41 (s. 503) do rozdziału “Okres próbny” Kajetan Bieniecki jednoznacznie wskazuje – “Pieniążek. Log Hook; Nowiński. Log Book; Garliński. op.cit., 248 błędnie podaje, że start odbył się z lotniska Leconfield k. Stradishall. Lotnisko Leconfield położone było k. Hull w Yorkshire i oddalone było o 190 km na północny zachód od Stradishall.” Nota bene, prostując ten błąd Bieniecki mylnie podał odległość w kilometrach, a nie w milach (faktycznie wynosi ona ok. 290 km).
Dr Krzysztof Mroczkowski podaje także nieprawdziwie, że lotnisko RAF Tempsford znajduje się “w hrabstwie Cambridge” (s. 24), podczas gdy znajduje się ono w hrabstwie Bedfordshire, choć graniczy z hrabstwem ceremonialnym Cambridgeshire. Sprawdziłem ten fakt także w dość fundamentalnej w tym zakresie pracy doktorskiej Gregory Derwin’a – Built to Resist. An Assessment of the Special Operations Executive’s Infrastructure in the United Kingdom durning the Second World War, 1940-1946 (Zbudowane dla oporu. Ocena infrastruktury Special Operations Executive w Wielkiej Brytanii podczas drugiej wojny światowej), vol. I, II, University of East Anglia, Norfolk 2015).
Źródło to potwierdza moje ustalenia – RAF Tempsford znajdował się w hrabstwie Bedfordshire; natomiast 138 Special Duty Squadron RAF został przebazowany na to lotnisko 14 marca 1942. Wg. tego źródła (t.I, s.172), 138 SDS RAF został utworzony 25 sierpnia 1941, po rozwiązaniu “1419 (Special Duties) Flight at RAF Stradishall, Suffolk”. Co więcej, lotnisko RAF Leconfield w ogóle nie było nigdy wykorzystywane przez SOE. Cytowane opracowanie jest dostępne w internecie, można je bez problemu pobrać. Dodam, że wskazuję je jako przykładowe, bowiem żadne z wielu dostępnych źródeł nie wskazuje RAF Leconfield jako miejsca startowego jakichkolwiek operacji do Polski, czy w ogóle jakiejkolwiek operacji specjalnej SOE…
W albumie czytam całkiem trafnie, że w związku z operacjami zrzutowymi Polacy mieli szczególną chrapkę na amerykańskie “Liberatory”, które miały większy udźwig (12 zasobników, 12 paczek). “Dlatego też postulowano o wprowadzenie tych maszyn do lotów specjalnych nad Polskę – z pozytywnym zresztą skutkiem” (s. 32). Niestety, jest to bardzo “grzeczna” wersja istotnego fragmentu historii operacji zrzutowych do Polski. Prawda jest bardziej bolesna. Niestety, większość autorów tekstów o zrzutach przemilcza brytyjskie podkładanie nogi polskim staraniom o Liberatory bezpośrednio u Amerykanów. Ponadto nagminnie przemilczane jest haniebne zachowanie gen Tatara (nota bene – przy bierności Naczelnego Wodza oraz jego sztabu), nadzorującego Oddział VI (Specjalny). Mjr naw. Stanisław Król, b. dowódca polskiej 1586 Eskadry Specjalnego Przeznaczenia nazwał je wprost sabotażem.
21 lipca 1944, podczas spotkania w G.B.P. w Latiano, z odlatującym do Polski wysłannikiem Naczelnego Wodza Cichociemnym Janem Nowakiem Jeziorańskim, w obecności uczestniczącego w tym spotkaniu komendanta Głównej Bazy Przerzutowej mjr / ppłk dypl. Jana Jaźwińskiego, major nawigator Stanisław Król podkreślił:
“Mamy zgodę dowództwa brytyjskiego, że etatowy stan Liberatorów, to znaczy 21 maszyn możemy otrzymać, jeśli nasze władze polskie przyślą etatową ilość załóg, 27 przeszkolonych na Liberatorach. W wyniku starań Inspektora, a szczególnie Sztabu NW – gen. Tatara, nie tylko nie przysłane jest uzupełnienie załóg, ale też załogi, które wylatały swe tury nie są zastąpione. W rezultacie stan dyonu [dywizjonu – RMZ] polskiego wynosi obecnie 4 załogi i cztery Liberatory. (…) nazwał to po prostu sabotażem ze strony gen. Tatara”. (Jan Jaźwiński – Dramat dowódcy. Pamiętnik oficera sztabu oddziału wywiadowczego i specjalnego (przygotowanie do druku: Piotr Hodyra i Kajetan Bieniecki), Polski Instytut Naukowy w Kanadzie, Montreal 2012, ISBN 978-0-9868851-3-6, tom II, s. 106)
Krótko mówiąc – mieliśmy zaledwie cztery Liberatory zamiast (teoretycznie) możliwych do uzyskania dwudziestu jeden!!! Różnica zasadnicza, ale jakoś nikogo to nie obchodziło – ani Naczelnego Wodza, ani kogokolwiek w Sztabie Naczelnego Wodza, ani w Komendzie Głównej AK. Warto zauważyć, że dowódca AK został o tym (cztery Liberatory zamiast 21) powiadomiony tuż przed Powstaniem Warszawskim (w odpowiedzi na jego depeszę z postulatem zwiększenia ilości zrzutów) przez mjr dypl. Jana Jaźwińskiego – depeszą L.Dz. 1061. Nikt nie zareagował. Czyżby siła konformizmu (albo biernej obojętności, co na jedno wychodzi) była aż tak wielka? Nota bene, w reakcji na tę depeszę, tego samego dnia prosowiecki gen. Stanisław Tatar odebrał mjr dypl. Janowi Jaźwińskiemu realną możliwość kierowania przerzutem lotniczym do Polski, zabronił mu bowiem utrzymywania łączności operacyjnej z dowódcą AK oraz z Brytyjczykami z SOE, które użyczało Polakom samolotów do przerzutu. Spowodowało to rezygnację Jaźwińskiego z dowodzenia Główną Bazą Przerzutową…
W albumie czytam, że “pierwszą powołano w SOE sekcję francuską”. Jak wiadomo, współpracowała ona z ruchem oporu „Wolna Francja” (Francais Libres) gen. de Gaulle, który znacznie rozsądniej niż Polacy dbał o swój narodowy interes. Nie wskazano źródła informacji o tym “pierwszeństwie”, według moich źródeł jako pierwszą utworzono sekcję polską. Być może spór co do domniemanego pierwszeństwa wynika z użytej terminologii – sekcja francuska mogła być powołana jako pierwsza, ale na pewno pierwszą zorganizowaną (faktycznie działającą) była sekcja polska. Co interesujące, mjr dypl. Jan Jaźwiński nawiązał kontakt z brytyjskim wywiadem – kpt. Haroldem Perkinsem, nawet zanim jeszcze ten brytyjski oficer wywiadu został przydzielony do SOE oraz zanim został szefem sekcji polskiej SOE. Nasze ewidentne pierwszeństwo jest więc raczej niepodważalne…
Dość nieprecyzyjne jest odnoszące się do szkolenia Cichociemnych sformułowanie: “Najliczniejszą grupę stanowiły osoby szkolone do zadań bieżących, specjaliści w zakresie wywiadu, dywersji, mikrofotografii, fałszerstw oraz łączności.” (s. 39). Rzecz w tym, że może dotyczyć olbrzymiej większości z 316 Cichociemnych (169 dywersja, 50 łączność, 37 wywiad) – poza 57 CC: oficerami sztabowymi (24), specjalistami lotnictwa (22) oraz pancerniakami (11).
Nie są nadmiernie precyzyjne zdania “Po skoku oraz w czasie aklimatyzacji cichociemni rozpoczynali swoją działalność w szeregach ZWZ/AK. Skoczkowie przysposobieni do dywersji rozpoczynali służbę w “Wachlarzu” (…) (s. 43). Po pierwsze, służbę w ZWZ/AK Cichociemni rozpoczynali po zakończeniu aklimatyzacji, choć naturalnie w trakcie jej trwania mogli otrzymać konkretny przydział służbowy. Organizacja “Wachlarz” nie była wcale “obowiązkowa” dla wszystkich Cichociemnych – dywersantów; w lecie 1941 służyło w niej 27 CC, tj. połowa ze zrzuconych wówczas do Polski. Naturalnie po 1942, kiedy “Wachlarz” został rozwiązany, nie służył w nim żaden Cichociemny.
Historycznym nieporozumieniem jest teza, iż “późną jesienią 1942 rozpoczął się proces scalania tych organizacji [wskazano: Związek Odwetu oraz Organizację Specjalnych Akcji Bojowych “Osa” – przyp RMZ] z “Wachlarzem” (…)” (s. 43). Należy podkreślić, że “Wachlarz” (brytyjski kryptonim “Big Scheme”) utworzono na życzenie Brytyjczyków z SOE, którzy dali na ten cel pieniądze (3 mln USD kredytu), jego głównym celem było prowadzenie dywersji na szlakach zaopatrzeniowych niemieckiej armii walczącej w ZSRR. Zupełnie inne cele i obszar działania miały pozostałe organizacje dywersyjne.
“Kedyw” nie powstał ze “scalenia” z “Wachlarzem” – lecz wskutek działań KG AK zmierzających do “uporządkowania działalności dywersyjnej”, co wiązało się m.in. z reorganizacją w KG AK, w tym utworzeniem właśnie, w listopadzie 1942, Kierownictwa Dywersji. Formalnym początkiem “Kedywu” był rozkaz dowódcy AK z 22 stycznia 1943, nakazujący utworzenie w KG oraz w komendach Obszarów i Okręgów AK „komórek” o nazwie „Kedyw” (Kierownictwo Dywersji). Nie miało to nic wspólnego ze “scaleniem z Wachlarzem”.
“Na 37 osób przydzielonych do pracy w wywiadzie 15 cichociemnych aresztowano i zabito (…)” czytam w albumie (s. 54-56). Według moich danych, spośród 37 Cichociemnych ze specjalnością w wywiadzie, którzy na spadochronie skoczyli do okupowanej Polski, aż 26 doświadczyło okrutnych represji, w większości niemieckich, ale także sowieckiego NKWD oraz komunistycznej „Polski ludowej”. W dniu wybuchu wojny mieli średnio po 27 lat, najmłodszy był siedemnastolatkiem. W dacie skoku ze spadochronem do Polski mieli prawie 31 lat. Aż 11 spośród Nich zamordowano, tylko jeden „poległ normalnie” – w Powstaniu Warszawskim…
Niezgodne z prawdą jest zdanie, iż spośród 316 Cichociemnych “najmłodszy miał 17 lat, najstarszy 54” (s.45). Otóż w dniu wybuchu wojny najmłodszy był późniejszy Cichociemny Kazimierz Śliwa – miał zaledwie 13 lat i 9 miesięcy. Był także najmłodszym Cichociemnym w dacie swego skoku do Polski, miał wówczas 18 lat dziewięć miesięcy 28 dni. Najstarszym Cichociemnym w dacie rozpoczęcia wojny oraz w dacie skoku był gen. dyw. Tadeusz Kossakowski – 1 września 1939 miał ponad 51 lat i siedem miesięcy życia, w dacie przerzutu do Polski (w operacji “Most 2”) miał 56 lat.
Muszę przyznać, że z prawdziwą satysfakcją czytałem (i oglądałem) strony albumu zawierające jego “crème de la crème” czyli analizy oraz informacje dotyczące zrzutów, zrzutowisk oraz ich organizacji. Warto zacytować najistotniejszą informację, dotyczącą lokalizacji zrzutowisk – “Położenie placówek określano depeszami na podstawie map sztabowych w skali 1:300 000. Podawano w nich współrzędne prostopadłe wyrażane w milimetrach oraz dodatkowo określano współrzędne biegunowe wyrażone w kilometrach, dla których punktem odniesienia była miejscowość lub stacja kolejowa w pobliżu placówki. W archiwach londyńskich można znaleźć dla wybranych zrzutowisk karty ewidencyjne, czyli dokumenty opisowe zwierające informacje o położeniu placówek, adresach kontaktowych, ich okresie czuwania i przebiegu pracy.” (s. 56).
Trafnie autorzy albumu wskazują, że “przed rozpoczęciem każdego sezonu operacyjnego [zrzutowego – przyp. RMZ] pracownik specjalnej komórki Oddziału V (łączności) KG ZWZ/AK (…) wyjeżdżał jako “delegat KG” w teren i z pomocą osób z miejscowej siatki terenowej wytyczał konkretne pole zrzutowe. Lokalizację nanoszono na mapy i przystępowano do rekonesansu okolicy, ustalając lokalne obiekty zajmowane przez Niemców, tj. terenowe punkty obserwacji, placówki żandarmerii, artylerię przeciwlotniczą itp.
Ustalano również punkty kontaktowe dla skoczków w przypadku nieudanego zrzutu poza placówkę. Dowódca placówki kompletował załogę i wyznaczał żołnierzy do poszczególnych zadań: odbioru zrzutu, ewakuowania przyjętych skoczków z miejsca ich lądowania oraz do ich ubezpieczania. Po zaprzysiężeniu personelu placówki odbiorczej, przeprowadzeniu szkolenia i przećwiczeniu wszystkich czynności placówka była gotowa i przechodziła w okres czuwania.” (s. 56-57).
Warto dodać, co prawidłowo odnotowano w treści albumu, że “z placówką [odbiorczą – RMZ] związany jest system “melin”, który przygotowywał dowódca placówki jako przejściowe kwatery dla skoczków i materiału zrzutowego. Ponadto zorganizowana została sieć adresów kontaktowych w miejscowościach położonych w pobliżu placówki, przeznaczonych dla skoczków, którzy nie zdołali nawiązać kontaktu z placówką po zrzucie. Adresy te nie były znane personelowi placówki i nie mogły być mu ujawniane.” (s. 63).
W albumie odnotowano także zabawne historie związane z odtwarzaniem ustalonych melodii w audycjach polskiej sekcji radia BBC. Otóż – jak wspominał kpt. Jan Podoski (w albumie błędnie jako Podolski) – “jeśli mieliśmy tzw. lotną noc – tzn. jeśli była ona dostatecznie ciemna, a komunikat meteorologiczny zapowiadał dobra pogodę – jeśli mieliśmy samolot, gotowe zasobniki itp. gnaliśmy na lotnisko Tempsford, na północ od Londynu, załadowywaliśmy samolot, przewoziliśmy naszych skoczków z ośrodka oczekiwania [powinno być: stacji wyczekiwania – RMZ] na lotnisko i nadawaliśmy – o ile dobrze pamiętam – po audycji o godz. 18 melodię sygnałową. Była to zapowiedź lotu.
(…) wpadka wiązała się z osobą Stanisława Mikołajczyka, działacza ruchu ludowego i wówczas premiera. To było po jego powrocie ze Stanów Zjednoczonych, gdzie m.in. zabiegał o pożyczkę. W dużej części audycji relacjonował on wyniki swojej podróży. W tym dniu melodią alarmową było “Miałeś chamie złoty róg…” – a noc, jak na nieszczęście, zdarzyła się lotna (…). (s. 65-66)
Opublikowane w albumie informacje na ten temat, stanowią fundament solidnej, źródłowej porcji wiedzy, w zakresie funkcjonowania czterech placówek odbiorczych w rejonie Warszawy oraz sześciu placówek w okolicach Krakowa. Przyjęto bardzo czytelny i logiczny schemat prezentacji tych informacji, mianowicie: komplet informacji ogólnych, głównie z karty ewidencyjnej danej placówki, następnie operacje zrzutowe, ze szczególnym uwzględnieniem operacji zrzutu Cichociemnych, wspomnienia lotników, skoczków, personelu placówek oraz organizatora zrzutów mjr dypl. Jana Jaźwińskiego. Dodano do tego informacje o losach Cichociemnych skaczących na daną placówkę, jak również sposobach powojennego upamiętnienia tych operacji zrzutowych.
Sprawdziłem dane wskazane w albumie z danymi zawartymi w mojej “Bazie zrzutów” oraz dla pewności także w fundamentalnej pracy Kajetana Bienieckiego “Lotnicze wsparcie Armii Krajowej”, z której głównie zaczerpnąłem dane opublikowane w “bazie zrzutów”. Wśród zauważonych nieścisłości muszę wymienić:
W pozostałym zakresie podano, dość szczegółowo, prawidłowe dane, choć nie wskazano różnicy pomiędzy “zwykłą” placówką odbiorczą a “bastionem”. Kto zna zagadnienie, wie o co chodzi. Szkoda też, że w niektórych przypadkach nie podano w odniesieniu do placówek brytyjskich “pinpoints”, czyli oznaczeń numerowych, stosowanych zamiast polskich kryptonimów. Te numery są bardzo często pomijane w “literaturze zrzutowej” – tak jakby znajomość języka polskiego (a zatem wymowa kryptonimów) wśród brytyjskich pilotów była powszechna. Warto jednak podkreślić, że album stanowi cenną, źródłową pracę, dzięki której można nie tylko zweryfikować, ale także uzupełnić istotne dane dotyczące zrzutów na wymienione w nim placówki. Z pewnością dzięki nim uzupełnię swoje informacje na portalu
Muszę podkreślić, że wskazując jednak bardzo nieliczne błędy czy nieścisłości w tekście albumu musiałem je dość dokładnie opisać, co wywołać może wrażenie (ze względu na objętość tych opisów), jakoby błędów tych było sporo. To nieprawda, przeczytałem prawie wszystkie publikacje “zrzutowe” jakie istnieją i muszę przyznać, że w porównaniu z nimi w albumie jest ich naprawdę niewiele. Warto też zaznaczyć, co jest w tym kontekście istotne, a na co zwracają uwagę sami autorzy, że recenzowany album jest “pierwszym, tak szczegółowym opracowaniem poświęconym wybranym zrzutowiskom”.
Podobne zadanie, również przy sporym stopniu szczegółowości faktograficzno – źródłowej (ale z użyciem nieco odmiennego instrumentarium badawczego), podjęli w ramach naszego społecznego projektu badawczo – edukacyjnego “Na tropie zrzutowisk Armii Krajowej” pasjonaci – dr Andrzej Borcz oraz Waldemar Natoński, a także Pan Konrad Kulig. Ich żmudna praca także stanowi istotne, wartościowe uzupełnienie dotychczasowej wiedzy zrzutowej, w zakresie dotyczącym zrzutów na terenie Podokręgu Rzeszów AK (placówki: Jaskółka, Jastrząb, Jerzyk, Papuga, Pardwa, Paszkot, Perkoz, Raszka) oraz na ziemi olkuskiej (placówka Kanarek).
Autorzy albumu: dr Agnieszka Polończyk, dr inż. Michał Lupa oraz prof. dr hab. inż. Andrzej Leśniak zasadnie zauważają na zakończenie, że zadanie Cichociemnych skaczących na spadochronie do okupowanej Polski “było tym trudniejsze, że wywiad niemiecki i Gestapo wiedziały o zrzutach do Polski. Jednemu z aresztowanych w Warszawie skoczków pokazano na Alei Szucha fotografię z kursu w Anglii, w którym brał udział. Ale pomimo znajomości celów, zakresu i sposobu działania cichociemnych Niemcy nigdy nie potrafili włączyć w ich szeregi swoich agentów ani tak rozszyfrować organizacji zrzutów do Polski, by móc je skutecznie zwalczać.” (s. 189).
Mogę w tym miejscu dodać, że w mojej ocenie wcale nie jest wykluczone, że źródłem informacji nt. Cichociemnych dla niemieckiego wywiadu mógł być… świadomy przeciek z sowieckiego NKWD. Otóż jednym z brytyjskich instruktorów w STS 34 (Bealieu) był niestety… Kim Philby, oficer brytyjskiej MI6-SOE, szpieg współpracujący z sowieckim wywiadem (co wydało się dopiero długo po wojnie). Celem Sowietów zawsze było zniszczenie Armii Krajowej, więc zapewne w tym kierunku mogli “zainspirować” niemiecki kontrwywiad.
Co do “rozpracowywania zrzutów”, niewątpliwie dla niemieckiej Abwehry największym sukcesem był plon ich operacji kontrwywiadowczej “Der Englandspiel” (“Angielska Gra”). Szwaby przejęły całkowitą kontrolę nad siatką SOE w Holandii! Kontrolowali 30 placówek zrzutowych oraz 14 radiostacji utrzymujących łączność z SOE. Przechwycili 54 holenderskich agentów SOE (47 zamordowali) oraz tony sprzętu, ponadto zainkasowali jako swoistą “premię” aż pół miliona holenderskich guldenów. Niemieckie myśliwce zestrzeliły aż dwanaście samolotów RAF wracających po zrzucie znad Holandii. Niemcy aresztowali także byłego premiera tego kraju Koos’a Vorrink’a oraz ok. 150 liderów holenderskiego ruchu oporu. Przyczyny tej żenującej kompromitacji brytyjskiego SOE nigdy nie zostały wyjaśnione, bowiem po wojnie dokumentację holenderskiej sekcji “N” miał zniszczyć tajemniczy pożar, który uratował kariery brytyjskich “specjalistów” z SOE. W Polsce Niemcy nie mieli szans, może także dlatego, że zrzutów nie organizowało nam brytyjskie SOE…
W ostatnim zdaniu albumu, jego Autorzy wyrażają przekonanie, iż stanowić on będzie “asumpt do dalszego upamiętniania tych wszystkich miejsc, które przyjmowały dzielnych spadochroniarzy AK – miejsc niosących dla nich nadzieję do walki o lepsze jutro.” (s. 189).
Szczerze mówiąc, mam taką samą nadzieję – pomimo kilku mankamentów album jest publikacją niezwykłą, wręcz wyjątkową i może stanowić doskonały przykład rzetelnego, bogatego faktograficznie (również ilustracyjnie) opracowania zagadnienia zrzutów dla Armii Krajowej. Od czasów Kajetana Bienieckiego nikt dotąd nie napisał podobnie rzetelnie i szczegółowo quasi monograficznego opracowania dotyczącego zrzutowisk. Quasi, bo dotyczącego tylko dziesięciu wybranych, z kilkuset funkcjonujących w Polsce. Temat zrzutów dla Armii Krajowej wciąż czeka na dogłębne opracowanie przez rzetelnego oraz skrupulatnego badacza…
Ryszard M. Zając
21 grudnia 2023
Agnieszka Polończyk, Michał Lupa, Andrzej Leśniak – Tam, gdzie skakali nocą…Historia wybranych zrzutowisk cichociemnych na terenie Generalnego Gubernatorstwa, Uniwersytet Pedagogiczny im. KEN w Krakowie, Kraków 2023, ISBN 978-83-8084-966-2
zobacz post na Facebooku
Może wydawać się to zaskakujące, ale wciąż nie ustalono precyzyjnie wszystkich miejsc zrzutów Cichociemnych (choć lista zrzutowisk od dawna nie jest tajna). Rzecz w tym, że miejsca “lądowań” Cichociemnych były czasem nieprzewidywalne. Choć skoczkowie skakali w tej samej ekipie, nie zawsze każdy z Nich lądował w tym samym miejscu. O faktycznym – a nie planowanym – miejscu danego zrzutu decydowały rozmaite czynniki: wyszkolenie pilota, warunki pogodowe podczas skoku, różne metody podejścia samolotu, jego prędkość, wysokość itp.
Podjęliśmy próbę ustalenia w miarę wiarygodnego wykazu zrzutów Cichociemnych. Choć staraliśmy się tworzyć go w oparciu o najbardziej wiarygodne dokumenty – m.in. dokumenty SOE oraz AK, w tym depesze z placówek odbiorczych – wymaga dalszej weryfikacji.
Pierwszą, rzetelną próbę zwizualizowania miejsc zrzutów Cichociemnych, czyli opracowania mapy zrzutów Cichociemnych podjął zespół w składzie: dr Agnieszka Polończyk – wnuczka Cichociemnego Bolesława Polończyka ps. Kryształ, dr Michał Lupa oraz prof. Andrzej Leśniak. Informację o Ich działaniach można przeczytać w publikacji Cichociemni – z przeszłością w przyszłość.
Interesującą inicjatywę opracowania mapy zrzutów Cichociemnych podjął także Piotr Kaczmarek, krewny Cichociemnego Józefa Zabielskiego ps. Żbik. Wersję testową mapy można zobaczyć na stronie.
Wspomniany wcześniej zespół badawczy, czyli dr Agnieszka Polończyk – wnuczka Cichociemnego Bolesława Polończyka ps. Kryształ, dr Michał Lupa oraz prof. Andrzej Leśniak podjęli się realizacji projektu “GIS w historii. Możliwości wykorzystania i popularyzacji współczesnych narzędzi geoinformatycznych w naukach humanistycznych na przykładzie czynu zbrojnego cichociemnych”.
Rezultatem tego projektu będzie przede wszystkim rzetelnie opracowana mapa zrzutów Cichociemnych w latach 1941 – 1944 na terenie Generalnego Gubernatorstwa. W wyniku projektu powstanie m.in. cyfrowe repozytorium materiałów i danych, obejmującego wybrane aspekty czynu zbrojnego cichociemnych w okresie II wojny św., także rozmaite mapy oraz plany sytuacyjne dokumentujące działania Cichociemnych. Projekt
Nie sposób przecenić wartości efektów realizowanego projektu. Wielkie podziękowania należą się zespołowi badawczemu za podjęcie tak ważnej problematyki w historii Rzeczpospolitej. Wyrazy podziękowania należą się także dr Krzysztofowi Mroczkowskiemu, Zastępcy Dyrektora ds. naukowych Muzeum Lotnictwa w Krakowie, który wspiera merytorycznie część historyczną projektu.
Wszelkie informacje o tym cennym projekcie oraz efekty prac zespołu badaczy można znaleźć na stronie projektu.