Jakub Kowalski napisał, a Biblioteka Publiczna Miasta i Gminy Końskie wydała publikację pt. Cichociemni od „Szarego”. Historia braci Wiechułów. Należy z uznaniem odnotować wydawniczą aktywność władz biblioteki, od dawna dobrze rozumiejących ponadlokalną przecież, kulturotwórczą funkcję swej placówki. Wcześniej bowiem opublikowała słynnych „Robotowców” – monografię II Zgrupowania Cichociemnego Jana Piwnika.
Słowa uznania należą się także autorowi najnowszej publikacji, który podjął spory wysiłek, aby zgromadzić niemałą ilość relacji, fotografii, dokumentów obrazujących niezwykłe życie Cichociemnych – Bernarda i Ludwika Wiechułów.
Czterysta stron publikacji usystematyzowano chronologicznie w dziewięciu rozdziałach, przyjmując za cezurę istotne wydarzenia z życia braci: Bernarda Wiechuły oraz Ludwika Wiechuły. Jednak rozdział 2.11 rażąco błędnie zatytułowano „Cichociemni”, jak można sądzić, zapewne z powodu takiej oto tezy autora: „W dniach 13 czerwca – 28 lipca 1943 r. bracia Wiechułowie odbyli specjalny Kurs Nr 1, przy STS (Special Training School) w Audley End, tzw. kurs cichociemnych” (s. 115).
Należy wyrazić ubolewanie, iż wciąż osoby słabego intelektu infantylnie wywodzą, jakoby istniał jakiś „kurs cichociemnego”. Po pierwsze, teza, iż istniał jakikolwiek „kurs cichociemnych” jest rażąco błędna. Żaden z dwóch organizowanych w Audley End kursów zasadniczych (walki konspiracyjnej oraz odprawowy) nie był i nie mógł być nazywany „kursem cichociemnego”. Rzecz w tym, że proces szkolenia kandydatów na Cichociemnych składał się z wielu kursów specjalnych (zasadniczych, specjalnościowych, uzupełniających i in.).
Po drugie, nawet ukończenie wszystkich kursów oraz zakwalifikowanie do skoku do Polski (szkolenie ukończyło 605 kandydatów z 2385 przyjętych, zakwalifikowano do skoku 579 żołnierzy) nie czyniło ze szkolonego kandydata jednego z 316 Cichociemnych. Przecież Cichociemnym zostawało się dopiero po skoku do Kraju – a nie po ukończeniu któregokolwiek (czy nawet wszystkich) kursu specjalnego. Nota bene, kurs uznany przez autora za „tzw. kurs cichociemnego” (w istocie kurs walki konspiracyjnej) wcale nie był organizowany „przy STS” (43) ani też nie był kursem specjalnym, który ukończyli wszyscy Cichociemni (np. 50 CC łącznościowców czy 37 CC specjalizujących się w wywiadzie) – czyżby zatem nie zostali Oni Cichociemnymi?
Po trzecie, ani przed wojną, ani podczas wojny, ani obecnie, wyszkolenie żołnierza do zadań specjalnych nie było i nie jest możliwe na jakimś jednym kursie. Żołnierz w służbie specjalnej – a takimi byli przecież Cichociemni – oprócz naturalnych predyspozycji, sprawdzonych podczas selekcji, posiada wiele żołnierskich umiejętności oraz specjalności, których nie sposób nauczyć się na jednym kursie, nawet długotrwałym.
Po czwarte wreszcie – brak jakiegokolwiek źródła historycznego, które uzasadniałoby tezę autora, iż którykolwiek z kursów specjalnych w procesie szkolenia kandydatów na Cichociemnych, faktycznie określano mianem „kursu cichociemnego”. Autor nie powinien więc pisać, co mu się wydaje, zwłaszcza że wydaje mu się błędnie…
Niestety, tego rodzaju istotnych nieścisłości nie brak w omawianej publikacji. Już jej tytuł wzbudził moją wątpliwość, bowiem nie jest możliwe, aby podczas wojny braci Wiechułów definiowano zwrotem „Cichociemni od Szarego”. Rzecz w tym, że każdy Cichociemny przed skokiem składał pisemną deklarację, zobowiązując się do zachowania do końca wojny „całkowitej tajemnicy co do drogi, jaką przerzucony zostałem do Kraju i co do charakteru mojej pracy. Zachowanie tajemnicy obowiązuje mnie również wobec wszystkich organów Armii w Kraju (…)”. Autor przytacza w całości treść tej deklaracji na str. 117. Rozumiem jednak, że tytuł (choć w mojej ocenie mylący) ma charakter współczesny, według autora był najbardziej odpowiedni dla zdefiniowania zawartości publikacji.
Na tej samej stronie, zaraz po zacytowanym fragmencie, czytamy: „Oto opinie polskiego Komendanta STS” (s. 115), dotyczące Wiechułów:” (s.115). Niestety, autor znów dopuścił się istotnych nieścisłości. Podkreślić należy, że nieprawidłowe (także ortograficznie) jest określenie „polski Komendant STS”. Rzecz w tym, że brytyjskie SOE dysponowało podczas wojny kilkudziesięcioma ośrodkami Special Training School (Specjalna Szkoła Treningowa) oznaczonych arabskim numerem, z których tylko kilka miało polskich komendantów. Niepełną ich listę można znaleźć w brytyjskiej Wikipedii, w miarę pełną – w pracy doktorskiej Gregory’ego Derwina „Bulit to Resist. An Assessment of the Special Operations Executive’s Infrastructure in the United Kingdom during the Second World War, 1940-1946, University of East Anglia, 2015 (można ją wyszukać w necie). Określenie „polski Komendant STS” musi zatem zostać uznane za oczywiście nieścisłe, jeśli brak w nim numeru (lub chociaż innego wskazania nazwy czy lokalizacji ośrodka SOE) – nie istniał bowiem jakiś jeden „polski Komendant STS” .
Równie niefrasobliwie autor traktuje zawartość cytowanych dokumentów. Bezpośrednio bowiem po frazie „Oto opinie polskiego Komendanta STS” następuje sprzeczna z poprzednią fraza: „Ocena instruktorów”. Racjonalny krytycyzm wobec wszelkich źródeł informacji wymagałby w tym przypadku zrozumienia treści cytowanego dokumentu oraz np. dostrzeżenie, iż wskazana w jego tytule fraza „Krótka opinia z Kursu nr 1” (kurs walki konspiracyjnej, Audley End, STS 43) zawiera opinie różnych osób, tj. także kierownika kursu oraz instruktorów, natomiast opinia polskiego komendanta STS 43 jest wyartykułowana tylko w punkcie „D” cytowanego dokumentu, a nie – jak to błędnie przyjął autor – w całej jego treści (patrz w tym przypadku: SPP, Kol.023.0306.9 oraz SPP, Kol.023.0307.9).
Przytoczone, krótkie fragmenty tekstu publikacji, ilustrują dość widoczną nieporadność autora w zrozumieniu istotnych okoliczności związanych z historią Cichociemnych. Chaos powiększa brak respektowania dość podstawowych zasad: obficie cytowane (zwykle w całości, choć nie jest to zaznaczone) dokumenty nie zawsze są oznaczone cudzysłowem, choć autor niekiedy wyróżnia je kursywą. Opuszczenia wewnątrz cytatów także nie zawsze są zaznaczone.
Co gorsza autor pozwala sobie na nierzetelne cytowanie – w tym przypadku np. opinii polskiego komendanta STS 43 – twierdząc, że „w opiniach polskiego Komendanta STS znajduje się taka sama adnotacja o treści” – tutaj niby „cytat” z dokumentu. Rzecz jednak w tym – pomijając osobliwą stylistykę o „adnotacji w opiniach” – że wprawdzie treść tych opinii jest tożsama znaczeniowo, jednak wcale nie są one „takie same” – jak wywodzi autor.
Na str. 117 czytamy, że „4 sierpnia 1943 r. (…) obaj bracia zostali zaprzysiężeni przez „Rawę”, w obecności „Jaskrawego i „Kwarca”. Obaj bracia powoływali się na następujące osoby: st. strz. Bruna Falkusa, kpr. Tomasza Machalarka, kpr. Kurzeję oraz na por. Miernickiego”. To w istocie dezinformacja, bowiem Cichociemny Bernard Wiechuła wcale nie powoływał się na por. Miernickiego (SPP, sygn. Kol.23.0306.2), a Cichociemny Ludwik Wiechuła wcale nie powoływał się na kpr. Tomasza Machalarka (SPP, sygn. Kol.23.0306.4). Znacznie istotniejszy jest jednak fakt, iż owo „powoływanie się” nie miało żadnego związku ze złożeniem przysięgi na rotę Armii Krajowej – było natomiast informacją przekazaną w procesie rekrutacji.
Nota bene, informacje o „powoływaniu się” znajdują się na kartach nr 2 (Bernard Wiechuła) oraz 4 (Ludwik Wiechuła) – natomiast informacja o zaprzysiężeniu Bernarda Wiechuły na karcie nr 12, zaś Ludwika Wiechuły na karcie nr 20. Nie sposób więc zrozumieć, z jakiego powodu Jakub Kowalski połączył ze sobą informacje o „powoływaniu się” (czyli rekomendacji w procesie rekrutacji) z zaprzysiężeniem na rotę AK, kończącym proces wyszkolenia.
Z przykrością należy również odnotować, że wskazywane w publikacji źródła mają dość nietypową strukturę – prawidłowo podaje się w pierwszej kolejności nazwę archiwum oraz sygnaturę dokumentu. Autor bardzo licznie podaje najpierw błędną sygnaturę – całego zespołu akt, a nie konkretnego, cytowanego dokumentu – a na końcu skrót „SPP”. Jest więcej tego rodzaju potknięć, ale szkoda czasu na ich wskazywanie i opisywanie, aby nie wydłużać listy błędów. Warto jedynie ze smutkiem zauważyć, że w omawianej publikacji brak także wykazu ilustracji, indeksu osób itp.
Autor publikacji zastrzega we wstępie, iż jego „książka nie ma charakteru naukowego. Zawiera obszerne fragmenty niepublikowanych wspomnień Bernarda Wiechuły oraz raport Ludwika Wiechuły. Uzupełnienie stanowią cytowane, publikowane wcześniej, wspomnienia obu braci” (s. 7). Należy wyrazić żal, że pomimo braku „charakteru naukowego” omawianej książki, jej autor nie uznał za stosowne poddać jej treści konsultacji przez kogokolwiek, kto posiada większą wiedzę nt. Cichociemnych. Niezrozumiały jest też dla mnie fakt, iż pomimo dwuosobowej korekty tekstu publikacji, nie do końca ujednolicono zastosowane w książce podstawowe reguły wydawnicze. Te mankamenty – połączone z nierzetelnym cytowaniem źródeł przez Autora – znacznie obniżają merytoryczną wartość tej publikacji, która miała szansę stać się wielce znaczącym przyczynkiem do historii obu braci Cichociemnych.
Warto jednak zauważyć pozytywne aspekty publikacji. Niewątpliwie należą do nich liczne fotografie i skany dokumentów. Szkoda jednak, że ich jakość nie jest przesadnie wysoka. Drugim niewątpliwie pozytywnym aspektem są nader obficie przytaczane przez autora, niepublikowane dotąd dokumenty. Niestety, w mojej ocenie brak im wystarczającego poziomu wiarygodności. Rzecz w tym, że zauważone przeze mnie nierzetelności w cytowaniu dokumentów historycznych przez autora – co m.in. ustaliłem dopiero po porównaniu przepisanej przezeń treści dokumentów ze zbiorów SPP z ich faktyczną treścią – budzą obawy co do rzetelności cytowania wszystkich dokumentów.
W szczególności należy wyrazić żal, że autor nie zechciał opublikować skanów np. niepublikowanego maszynopisu wspomnień Cichociemnego Bernarda Wiechuły. To cenne źródło historyczne zostało wprawdzie w bardzo obszernych fragmentach przepisane i opublikowane przez autora, a opuszczenia wewnątrz przepisanego tekstu zostały nawet zaznaczone trzema kropkami w kwadratowym nawiasie – ale nie sposób zweryfikować na ile tekst został przepisany rzetelnie. Skoro autor pozwolił sobie na nierzetelne cytowanie dokumentu z zasobów Studium Polski Podziemnej – musi to budzić uzasadnioną wątpliwość co do rzetelności wszelkich innych „cytatów”, w tym szczególnie takich, których nie ma jak zweryfikować w porządnym źródle historycznym.
Z przykrością odnotowuję, iż autor opublikował w swojej książce (str. 134) fotografie Cichociemnych: Bolesława Jackiewicza, Stanisława Raczkowskiego, Edwarda Kiwera – podpisując je „domena publiczna”. W mojej ocenie są to fotografie mego autorstwa. Owszem, przekazałem je do domeny publicznej, ale istotą licencji CC BY (Creative Commons Uznanie autorstwa) jest oznaczenie fotografii danymi autora oraz – jeśli to możliwe – linkiem. W tym przypadku autor pominął oznaczenie elitadywersji.org 🙁
Dodam, że w pełni dostrzegam i rozumiem wstępne zastrzeżenie autora, iż „książka nie ma charakteru naukowego”. Wiadomo także, że autor nie jest historykiem ani dziennikarzem, lecz amatorem pasjonującym się losami dwóch Cichociemnych. Jednak umiejętność rzetelnego cytowania cudzych tekstów – zwłaszcza dokumentów o znaczeniu historycznym – jest elementarną umiejętnością, którą można opanować np. na licealnych lekcjach języka polskiego. W mojej ocenie nie ma usprawiedliwienia dla jakichkolwiek, choćby drobnych manipulacji treścią niby „cytowanych” dokumentów. Nieważne czy ma ona charakter świadomego działania, czy jest wynikiem infantylnej niefrasobliwości. Autor takimi nierzetelnościami zadziałał na własną szkodę, podważając swoją wiarygodność oraz powodując brak możliwości uznania jego publikacji za niewątpliwie rzetelne źródło wiedzy.
Być może akurat wspomnienia i inne niepublikowane dotąd dokumenty zostały przytoczone w omawianej publikacji rzetelnie, jednak nie sposób tego w jakikolwiek sposób zweryfikować. W mojej ocenie Jakub Kowalski skany tego rodzaju dokumentów powinien upublicznić (skoro ich nie opublikował w swojej książce), a może też przekazać ich cyfrowe kopie do odpowiedniego archiwum. Bardzo infantylne podejście polegające na swoistym ich „ukrywaniu” w jakimś prywatnym „zbiorze”, w istocie uniemożliwia ich rzeczową analizę innym, rzetelniejszym osobom, w szczególności badaczom historii Cichociemnych. Należy pamiętać, że historia nie jest przecież niczyją prywatną własnością, a wszelkie ustalenia w tym obszarze powinny być dokonywanie maksymalnie transparentnie oraz w sposób pozwalający na ich zweryfikowanie przez każdego, kto zechce się tego podjąć.
Rażąco nierzetelne oraz infantylne jest twierdzenie autora, jakoby po skoku Cichociemny Bernard Wiechuła rzekomo „został „adoptowany” przez „ciotkę” Frankę” (s. 125). Wprawdzie autor używa cudzysłowu, jednak zdefiniowanie żołnierza w służbie specjalnej jako „adoptowanego” czyli dziecka innych rodziców w mojej ocenie ma charakter ubliżający Cichociemnym. Prawie wszystko można powiedzieć o Cichociemnych – ale nie to, że byli dziećmi.
Również za infantylne należy uznać twierdzenie autora (s. 128), jakoby Cichociemny Ludwik Wiechuła miał otrzymać bojowy Znak Spadochronowy „Rozkazem Specjalnym nr 5 Sztabu Naczelnego Wodza”. W rzeczywistości, rozkaz gen. Władysława Sikorskiego z 20 czerwca 1941 stwierdzał jednoznacznie, iż „Znak Spadochronowy bojowy nadaje Naczelny Wódz (…)”; natomiast sztab NW był jednostką organizacyjną powołaną do jego obsługi.
W omawianej publikacji pełno jest rozmaitych, oczywiście wadliwych „ustaleń” pseudohistorycznych autora; np. ręczny wpis Bernarda Wiechuły do kwestionariusza (SPP, sygn. Kol.23.0306.5) zawierający potoczną nazwę jednego z odbytych szkoleń, mianowicie „Kurs działań desantowych w R.E.” autor rażąco nierzetelnie „awansował” (przypis 26, str. 103) do rzekomo „oficjalnej” nazwy tego szkolenia w postaci „Kurs Działań Desantowych „Comandos” w R.E.” (sic!). Rzecz jasna, wcale nie było kursu specjalnego o tego rodzaju – rzekomo oficjalnej – nazwie.
Reasumując, Jakub Kowalski zasługuje na słowa uznania za podjęcie się ogromnej pracy opisania losów dwóch braci Cichociemnych: Bernarda i Ludwika Wiechułów oraz widoczną troskę o umiejscowienie ich życiorysów w konkretnych realiach historycznych. Obfitość przytaczanych źródeł musi budzić podziw i respekt z powodu niewątpliwego wysiłku autora. Należy jednak wyrazić ubolewanie, iż Jakub Kowalski sam podważył wiarygodność własną oraz swej publikacji, niestety dopuszczając się dość licznych nierzetelności, zarówno w cytowaniu, jak i we wskazywaniu źródeł.
Publikację nt. historii braci Wiechułów można potraktować jako niezłe „czytadło” – opowieść popularyzującą losy tych dwóch Cichociemnych. Pamiętać jednak należy, że zawarte w niej niektóre tezy czy twierdzenia autora mogą być nieścisłe, a nawet nierzetelne. Wielka szkoda, że wydawca publikacji – Biblioteka Publiczna Miasta i Gminy Końskie – nie zechciała skłonić autora do konsultacji jego tekstu u dobrego historyka specjalizującego się w historii Cichociemnych spadochroniarzy Armii Krajowej. Przez wskazane mankamenty pożyteczna praca Jakuba Kowalskiego została bowiem – niestety – mocno poddana w wątpliwość i w jakiejś części zmarnowana, a szkoda. W skali od zera do sześciu oceniam pracę Jakuba Kowalskiego na mocne „trzy plus”; ocena byłaby znacznie wyższa, gdyby nie widoczne nieścisłości i nierzetelności. Zachęcam do lektury tej publikacji 🙂
Jakub Kowalski, Cichociemni od „Szarego”. Historia braci Wiechułów, Arslibris, Biblioteka Publiczna Miasta i Gminy Końskie, Końskie 2024 ISBN: 978-83-968653-2-8
Mamy wreszcie porządną grę edukacyjną, w której każdy chętny może się wcielić w Cichociemnego, postrzeganego raczej jak ktoś w rodzaju Jamesa Bonda. Ale oprócz licznych elementów pobudzających emocje oraz wyobraźnię młodych graczy, w grze obecnych jest mnóstwo ciekawych treści edukacyjnych, podanych niejako „przy okazji” zabawy. Ta gra jest prawdopodobnie najlepszym z dotychczas dostępnych „streszczeniem” historii Cichociemnych spadochroniarzy Armii Krajowej 🙂
Czy ta gra może sprawiać frajdę graczom? Na to pytanie powinni odpowiedzieć młodzi ludzie, dla których powstała. W tym artykule spróbuję zrecenzować tę grę, tzn. ocenić jej walory edukacyjne…
14 lutego br. miała miejsce premiera nowej, planszowej gry edukacyjnej „Cichociemni. Spadochroniarze AK”. Autorami koncepcji gry są: dr Łukasz Płatek (opracowanie merytoryczne) i Piotr Żyłko (projekt graficzny). Grę wyprodukował Instytut Pamięci Narodowej Oddział w Krakowie.
Podczas promocji tej gry, dr hab. Filip Musiał, dyrektor krakowskiego oddziału IPN, mówiąc o Cichociemnych trafnie podkreślił – „Wydawałoby się, że wśród prawie 400 tys. żołnierzy AK, które nasze podziemne wojsko liczyło w momencie największego rozwoju, te 316 osób to niewiele. Ale jeśli spojrzymy na to, gdzie cichociemni byli, w jakich akcjach brali udział, jakie funkcje zajmowali, okaże się, że te 316 osób to był kręgosłup, na którym opierały się najważniejsze działania Armii Krajowej”.
Otóż to – taka właśnie była istota idei cichociemnych, która bardzo często wciąż nie jest dostrzegana przez historyków i popularyzatorów. Niektórzy rolę Cichociemnych w Armii Krajowej sprowadzali niekiedy do rangi „ciekawostki”. Dzięki krakowskiemu IPN po raz pierwszy z całą mocą wybrzmiała w przestrzeni publicznej nowa definicja Cichociemnych – jako doskonale wyszkolonych na Zachodzie żołnierzy Polskiego Państwa Podziemnego. Dotąd w publicznej narracji przedstawiano Ich bezrozumnie jako „żołnierzy Polskich Sił Zbrojnych na Zachodzie”.
Czynili tak zwłaszcza ci, którzy do dzisiaj nie rozumieją, iż z faktu że Armia Krajowa była częścią polskich sił zbrojnych wcale nie wynika iż była częścią Polskich Sił Zbrojnych. To nie gra słów, ale istotna informacja historyczna. Od razu wyjaśnię, iż termin pierwszy (pisany małą literą) oznacza całość sił zbrojnych II R.P. podczas II wojny św., a zatem: Polskie Siły Zbrojne na Zachodzie, Armię Polską gen. Andersa oraz ZWZ/Armię Krajową w okupowanej Polsce. Termin drugi (pisany wielką literą) oznacza tylko Polskie Siły Zbrojne na Zachodzie – początkowo pod dowództwem francuskim, później brytyjskim. Różnica zatem pomiędzy tymi określeniami ma charakter zasadniczy.
Rzecz jasna, konspiracyjna Armia Krajowa nigdy nie była częścią PSZ, nigdy też nie podlegała dowództwu francuskiemu czy brytyjskiemu. Oczywiście umyka to uwadze tych, którzy nie dostrzegają iż podczas II wojny właśnie jedyną w miarę samodzielną polską armią była wyłącznie konspiracyjna Armia Krajowa. To istotne z punktu widzenia historii Cichociemnych, ponieważ byli Oni elitą Armii Krajowej. Natomiast PSZ we Francji, potem w Wielkiej Brytanii były czymś w rodzaju „wojsk wydzierżawionych”, pod cudzą komendą. Nota bene, po wojnie za udzieloną pomoc wojskową Wielkiej Brytanii musieliśmy… jej zapłacić, m.in. polskim złotem.
Wróćmy do gry. Autor jej koncepcji, dr Łukasz Płatek ujawnił, że „Pomysł na grę zrodził się z fascynacji życiem, wyborami, wartościami, czynami tych niezwykłych żołnierzy.” Dodał także – „(…) my tej gry nie stworzyliśmy, my sięgnęliśmy tylko do przebogatej literatury, dokumentów, wspomnień i po prostu ubraliśmy w szaty różnych zagrań, kart, możliwych interakcji”. Wskazał, że w grze nie rzuca się kostką, a gracze na każdym etapie mają wybór, „żeby nie było losowości, ahistoryczności”.
Podczas promocji gry podkreślano, że „Misje realizowane przez graczy to prawdziwe akcje, które cichociemni przygotowywali, nadzorowali lub realizowali. Z setek brawurowych operacji AK wybraliśmy te, które obrazują szeroki zakres działań podziemnego Wojska Polskiego wobec okupantów niemieckiego i sowieckiego. Graficzne detale na pudełku, planszy i kartach do gry, przytoczone nazwy ośrodków szkoleniowych, opisy lotów, misji i umiejętności skoczków są uproszczonym odzwierciedleniem losów cichociemnych – spadochroniarzy AK.”
Nie sposób tym założeniom odmówić trafności. Problem w tym, że dotychczas historia Cichociemnych była dla sporej części historyków i popularyzatorów (niekiedy także dla IPN) czymś w rodzaju „pola minowego” na którym co chwila jakiś „znafca” wylatywał w powietrze. Lista opowiadających głupoty o Cichociemnych wydaje się być nawet dłuższa od listy rzetelnych autorów. Są też oczywiście rekordziści, jak niesławny Kacper Śledziński z wydaną przez nierzetelne wydawnictwo „Znak” książką (246 błędów i nieścisłości na 417 stronach), czy „specjalista IPN od cichociemnych” dr Krzysztof Tochman z broszurą (36 błędów i nieścisłości na 45 stronach) IPN Rzeszów. Obaj wpisani na niechlubną listę fałszerzy historii.
Sięgnijmy po grę. W kartonowym, dość sporym pudełku, o wymiarach 30 x 30 x 7,5 cm, znajdują się: instrukcja, broszurka edukacyjna, duża kolorowa plansza, cztery planszetki, 12 drewnianych pionków w kolorach graczy, 32 znaczniki w kolorach graczy, 80 kartonowych żetonów, znacznik czasu i 275 kart. Od razu zastrzegę, że nie jestem specjalistą od jakichkolwiek gier (w tym planszowych) więc moja recenzja w tym zakresie musi ograniczyć się do relacji przeciętnego użytkownika.
Natomiast po lekturze ponad tysiąca rozmaitych publikacji (w tym naukowych) oraz po ponad ośmiu latach własnych kwerend w archiwach, muzeach itp., badań, dociekań, analizie teczek personalnych wszystkich Cichociemnych (w tym mojego Dziadka), także po kilkuset własnych publikacjach, mogę powiedzieć że trochę poznałem historię Cichociemnych. Moja recenzja gry będzie więc w znacznej mierze oceną jej „walorów edukacyjnych”. Oczywiście jest to ocena subiektywna, ale dołożyłem starań, aby miała ona charakter jak najbardziej zobiektywizowany.
Na początek dwa ogólne zastrzeżenia. Po pierwsze, główny symbol gry (widoczny na pudełku), czyli facet z bronią krótką skierowaną lufą „w niebo” wywołuje wrażenie braku profesjonalizmu oraz zgrzytanie zębów każdego, kto miał kiedykolwiek do czynienia z bronią. Zwróciłem od razu na to uwagę, bo kiedyś służyłem w wojsku, miałem bardzo często do czynienia z podkomendnymi z ostrą bronią, których uczyłem właściwych reguł jej załadowania i przenoszenia. Broń krótka, zwłaszcza załadowana i odbezpieczona (jak zapewne w tym przypadku) powinna być skierowana lufą na potencjalny cel albo w dół (w ziemię). Z jednej strony chodzi o to, aby nie tracić cennych milisekund na celowanie i oddanie strzału do potencjalnego napastnika. Z drugiej – istotne jest bezpieczeństwo.
Zapewne autor projektu graficznego sugerował się nieprofesjonalnymi wizerunkami Jamesa Bonda, który tak właśnie trzyma własną broń. Zażartuję, że to kolejny dowód na to, iż brytyjskie wzorce nie są dobre do naśladowania. W widocznej na obrazku pozycji trzymania broni krótkiej ryzyko przypadkowego postrzału we własną głowę jest zbyt duże, a jak mawiają instruktorzy – „z drewnianą nogą można żyć, z drewnianą głową zdecydowanie nie”. Może zasady bezpiecznego obchodzenia się z bronią nie są specjalnie istotne dla 12-letnich uczestników gry, ale w kolejnej jej edycji broń umieściłbym w dłoni Cichociemnego jednak bardziej profesjonalnie.
Po drugie, dr Łukasz Płatek w spocie promującym grę wywiódł, że „niebezpieczeństwo nocnego skoku bojowego do okupowanej Polski było tak wielkie, że nie można było zmuszać ich [Cichociemnych] do tego rozkazem”. To oczywiście błędne wyjaśnienie – zasadę zgłaszania się ochotniczo Cichociemnych do służby w AK wprowadzono nie z powodu „niebezpieczeństwa (jednego) skoku”, ale z powodu niebezpieczeństwa służby w konspiracyjnej Armii Krajowej. Realia okupacji w Polsce były o wiele straszniejsze niż w jakimkolwiek innym okupowanym kraju, o czym wciąż zapominają zwłaszcza zachodni historycy.
Na marginesie trzeba też zauważyć, że ekscytacja skokiem ze spadochronem do okupowanej Polski była właściwa w czasach II wojny św., gdy spadochroniarstwo było jeszcze ogromną nowością – choć Polacy znacznie wyprzedzili zachodnich aliantów. Obecnie warto zwrócić jednak uwagę na to, że skok ze spadochronem był dla Cichociemnych mimo wszystko epizodem – ważnym, ale jednak epizodem – w Ich żołnierskiej służbie. Tak naprawdę istotne jest przecież to, co zrobili po skoku do okupowanej Polski. Nie skakali po to, aby tylko skoczyć…
Nie będę tu oczywiście przepisywał instrukcji, można ją pobrać ze strony IPN. Przedstawię jednak w skrócie podstawowe założenia. Przygotowanie do gry obejmuje głównie odpowiednie potasowanie, podzielenie i ułożenie: 110 kart szkoleń, 39 kart zdarzeń, 16 rozkazów wylotu, 19 kart warunków lotu, 55 kart misji, 4 planszetek graczy, 12 pionków, 32 znaczników. Trochę zaskakuje, że kart zdarzeń jest tak mało (część się powtarza), albo że nie ma wśród nich np. tak typowych dla Cichociemnych zdarzeń jak organizacja oddziału partyzanckiego, siatki wywiadowczej czy zdobycie broni na wrogu.
Jak widać, kart szkoleń jest najwięcej, przy czym liczba kart poszczególnych szkoleń zależy od liczby Cichociemnych, którzy ukończyli dane szkolenie. Najwięcej jest zatem kart kursu spadochronowego, ponieważ prawie wszyscy Cichociemni go ukończyli.
Na kartach szkolenia mamy podane nie tylko nazwę i miejsce danego kursu, ale również zdobyte umiejętności, w tym m.in.: wyjątkowa sprawność fizyczna, strzelanie instynktowne, znajomość języków. Ogromnie się cieszę, że w narracji publicznej nt. Cichociemnych uwzględniono wreszcie strzelanie instynktowne i znajomość języków. To moje osobiste „odkrycia” i ustalenia, które dotąd nie były obecne w publikacjach nt. historii Cichociemnych.
W grze może uczestniczyć od 2 do 4 graczy, w wieku od 12 lat. Rozgrywka trwa 25 kolejek, umownie od jesieni 1941 do końca 1944, czyli w grze ok. 30-90 min. W zasadzie w grze mamy Cichociemnych ze specjalnościami w dywersji, łączności oraz wywiadzie, ale istnieje także możliwość realizacji misji sztabowych. Istotne jest dbanie o wysokie morale oraz zdobywanie tzw. „punktów zwycięstwa”, bo od tego – jak w prawdziwym życiu Cichociemnych – zależy sukces w tej grze z okupantami.
W każdej kolejce na Cichociemnego czekają określone zdarzenia. Są też karty specjalne, m.in.: ucieczka z więzienia czy zaopatrzenie okręgu. Cieszę się ogromnie, że po raz pierwszy w materiałach edukacyjnych pojawia się Centrala Zaopatrzenia Terenu. To także moje osobiste „odkrycie”, dotąd niestety pomijane w narracji publicznej nt. Cichociemnych.
Kluczowe znaczenie w grze ma odpowiednie przygotowanie i wykonanie misji. Broniłem się kiedyś mocno przed używaniem tego określenia wobec Cichociemnych, bowiem ich podstawowym zadaniem była ciężka, codzienna oraz niebezpieczna służba w Armii Krajowej – a nie wykonywanie jednorazowych, efektownych zadań. Ale na potrzeby takiej gry nie sposób znaleźć bardziej odpowiedniego słowa.
W analizowanej grze mamy możliwość wykonania wielu różnorodnych „misji”. W każdej z nich stąpamy po śladach Cichociemnych, mamy bowiem m.in. takie misje: wykonanie dokumentacji fotograficznej niewybuchu rakiety V2 z Sarnak (CC Stefan Ignaszak), rozpracowanie KL Auschwitz (CC Stefan Jasieński), w Powstaniu Warszawskim zdobycie budynku Szkoły Policji (CC Kazimierz Bilski), opracowanie podręcznika partyzantki dla szkoły Kedywu (CC Henryk Krajewski), cz też obrona Polaków przed UPA w Hucie Stepańskiej (CC Władysław Kochański). To oczywiście tylko niektóre z „misji” wprowadzonych do gry.
Wśród kilkudziesięciu kart „misji” w mojej ocenie zbędna jest ta o odbiorze zrzutu za pomocą brytyjskiego urządzenia „Eureka – Rebeka”. Dość intensywnie reklamowane w anglojęzycznej literaturze urządzenie w istocie było bublem, tzn. w praktyce nie można było za jego pomocą nawiązać łączności pomiędzy samolotem a zrzutowiskiem. W Polsce funkcjonował jeden egzemplarz tego urządzenia, do niczego się nie przydało, choć obsługa na nim przez wiele nocy zrzutowych pracowała.
W naszej grze zwycięzcą jest ten gracz, który zgromadzi najwięcej „punktów zwycięstwa” lub zrealizował najwięcej „misji”. Istotne jest, aby mieć odpowiednio wysokie morale, bowiem także może to przesadzić o zwycięstwie. Czyli – jak w życiu…
Gra może się wydać na pierwszy rzut oka mocno skomplikowana, ale w mojej ocenie zachowano jednak rozsądny kompromis pomiędzy jej szczegółowością a rzeczywistymi realiami historycznymi. Nawet przy maksymalnym uproszczeniu historycznych realiów nie sposób jednak opowiedzieć historii Cichociemnych w trzech zdaniach. W mojej ocenie dr Łukasz Płatek uwzględnił jednak w grze wszelkie istotne czynniki, jakie miały wpływ na powodzenie w realizacji zadań przez Cichociemnych.
Oczywiście można mieć jakieś uwagi czy propozycje zmian co do koncepcji gry. Ale każdy Autor ma swoje „zbójeckie” prawo zaprezentowania takiej koncepcji, jaką uznaje za właściwą. Jeśli zatem ktoś ma zasadniczo odmienną koncepcję (oczywiście taka możliwość wciąż istnieje) może i ma pełne prawo zaproponować grę „Cichociemni” w zupełnie innym kształcie. Gdybym znalazł odpowiednio uzdolnionego informatyka, sam bym się zabrał za opracowanie podobnej, a może nawet nieco lepszej gry.
To świetny pomysł, aby kontekst ówczesnych realiów historycznych przybliżyć uczestnikom gry za pomocą broszurki. Historii Cichociemnych nie da się przecież w całości „uprościć” i zredukować tylko do planszy, kart, znaczników czasu itp. Dlatego uważnie przeanalizowałem treści edukacyjne zawarte w broszurce. Trzeba przyznać, że została starannie opracowana, także pod względem edytorskim. Jest bogato ilustrowana, niektóre ze zdjęć opublikowano po raz pierwszy! Na 36 kolorowych stronach również niełatwo „streścić” historię Cichociemnych. Ale można wskazać najistotniejsze idee, fakty, okoliczności. Oczywiście każdy autor ma prawo do własnego ich wyboru, bo przecież prezentuje własną, autorską wizję tejże historii.
Wizja przedstawiona przez dr Łukasza Płatka jest wizją jak najbardziej poprawną historycznie, choć w mojej ocenie nie do końca dokładną, w części nieco stereotypową. Trochę niezrozumiały jest dla mnie opis jednego z pierwszych zdjęć, iż „W związku z brakiem czasu na wielomiesięczne szkolenia, każdy z kursów (…) był ograniczony czasowo.” (str.2). Rzeczywiście, kursy były ograniczone czasowo, niektóre nawet w kolejnych edycjach skracano (np. kurs wywiadu). Ale szkolenia Cichociemnych były właśnie wielomiesięczne. Tak przy okazji – obecnie kurs spadochronowy AFF (ang. Accelerated Free-Fall, przyspieszony kurs swobodnego spadania) to tylko osiem godzin teorii oraz 5-10 skoków – spadochroniarzem można zostać w jeden weekend…
Historię Cichociemnych rozpoczyna bardzo czytelne i poprawne wyjaśnienie nazwy (s. 3). Potem mamy krótkie, ogólne wprowadzenie historyczne (s.5-7). Dalej dość stereotypowa jednak opowieść o raporcie kapitanów: Górskiego i Kalenkiewicza (s.8-9) ws. łączności z Krajem. Szkoda, że całkiem pominięto historycznie pierwszą propozycję w sprawie utworzenia polskich oddziałów desantowych (spadochronowych), złożoną trzy tygodnie wcześniej przez mjr dypl. Włodzimierza Mizgier-Chojnackiego. Autor wskazuje grupę szesnastu „chomików”, nie wspominając o dziewiętnastu zgłoszonych przez Mizgier-Chojnackiego. Szkoda także, że w broszurze nie ma słowa o przedwojennym Wojskowym Ośrodku Spadochronowym w Bydgoszczy oraz pionierskich doświadczeniach spadochroniarstwa polskiego – których wcale nie mieli zachodni alianci.
Także stereotypowo, w zgodzie z obecną „linią IPN”, autor broszury całkowicie przemilcza rolę mjr dypl. Jana Jaźwińskiego, oficera wywiadu z Oddziału VI (Specjalnego) Sztabu Naczelnego Wodza – bez którego nie byłoby żadnych skoków i zrzutów do Polski, ani też historii Cichociemnych. To kompletnie niezrozumiałe i dezinformujące, dlaczego wciąż jest pomijany. Stereotypowo także, choć na szczęście wstrzemięźliwie dr Łukasz Płatek wskazuje rolę SOE, choć przemilczając fakt, iż SOE skonstruowana została w oparciu o polskie wzorce oraz od początku uczyła się od Polaków. Na str. 10 mamy błędne utożsamienie STS (Special Training School) ze STA, czyli ośrodkiem SOE, który nie pełnił funkcji szkoleniowych. Podobnie na str. 15.
Proces rekrutacji kandydatów na Cichociemnych (s. 13-15) przedstawiono prawidłowo. Prawdziwy jest też wywód, iż jako ochotnicy „na każdym etapie rekrutacji, szkolenia czy nawet podczas lotu do Polski „zrzutkowie” mogli wycofać się bez podania przyczyn i bez żadnych konsekwencji.” Owszem, ale należało wskazać jeszcze istotniejszą informację – na każdym etapie szkolenia każdy z kandydatów na Cichociemnych poddawany był selekcji i mógł być „zdyskwalifikowany” w każdej chwili: z powodu kontuzji, niezaliczenia któregoś kursu specjalnego czy decyzją Oddziału VI (Specjalnego).
Nieściśle wskazano, że „do kraju przerzucono 316 Cichociemnych (w tym jedną kobietę, Elżbietę Zawacką, ps. Zo)” (s. 15). Otóż Zawacka nie była cichociemną, podczas pobytu w Londynie Oddział VI (Specjalny) Sztabu Naczelnego Wodza nie znał nawet jej danych osobowych, bo… odmówiła ich podania. Nie została wtedy zrekrutowana, przeszkolona na kursach specjalnych dla kandydatów na Cichociemnych. Co więcej, na jedynym kursie w którym uczestniczyła, kursie spadochronowym skakała w nieodpowiednim obuwiu i po pierwszym skoku skręciła obie kostki. W normalnych warunkach wyeliminowałoby to ją z dalszego szkolenia. Prawda jest taka, że cichociemną Zawacka została uznana grzecznościowo dopiero po wojnie. Jak zauważa Józef Borzyszkowski, w 1943 – „skorzystała z jedynej możliwości powrotu do kraju – zrzutu lotniczego razem z „cichociemnymi” po wcześniejszym przeszkoleniu spadochronowym. Stąd jako jedyna kobieta zaistniała w naszej powojennej świadomości historycznej jako „cichociemny w spódnicy”, choć niezgodnie z rzeczywistością…” (Elżbieta Zawacka (1909-2009), Acta Cassubiana 2009, nr 11, s.486-487)
Duży plus dla autora broszury za stwierdzenia: „Nie było „szkoły” cichociemnych. Nie było też jednego kursu dla cichociemnych, tylko grupy kursów: zasadnicze, specjalnościowe, uzupełniające oraz praktyki.” To jakby sprostowanie kłamstwa w treści tzw. „wystawy elementarnej Cichociemni”, gdzie katowicki Oddział IPN kłamie m.in. nt. rzekomo istniejącego „kursu cichociemnego”.
Szkoda, że autor broszury pominął w niej istotną kwestię znajomości języków obcych przez Cichociemnych. Rozumiem, że nikt dotąd – poza mną – nie przeprowadził badań w tym zakresie, ale naprawdę przeprowadzona przeze mnie analiza teczek personalnych wszystkich 316 Cichociemnych i „wyłuskanie” z nich informacji o lingwistycznych ich umiejętnościach zasługuje na dostrzeżenie. Dobrze, że jest obecna w treści innych elementów gry. Znajomość języków obcych (zwłaszcza języków wroga) była przecież istotnym elementem w procesie rekrutacji kandydatów na szkolenia dla Cichociemnych – co nie było dotąd zauważane..
Dr Łukasz Płatek dość precyzyjnie przedstawia program szkoleń kandydatów na cichociemnych, choć chyba zwiedziony na manowce przez Clary Mulley (autorka reklamowanej książki o Zawackiej) opowiada o szkoleniach które rzekomo miały się odbywać w jakiś „prostych chatach” w Wielkiej Brytanii. Prześledziłem losy wszystkich możliwych ośrodków, w których działali lub szkolili się Polacy, a nawet wytropiłem nieznaną dotąd lokalizację kilku z nich. Żaden kurs nie odbywał się w „prostej chacie”. Brak też wskazania jakiejkolwiek „chaty” w dość fundamentalnej pracy doktorskiej Georgy Derwina pt. Built to Resist, w której skatalogowano wszystkie (nie tylko używane przez Polaków) obiekty infrastruktury SOE w Wielkiej Brytanii. „Prostą chatę” można zatem od razu włożyć między bajki.
Wielka szkoda, że oprócz opowieści o ośrodkach SOE oraz bajki o „prostej chacie”, autor broszury pominął kwestię polskich ośrodków szkoleniowych: polskiej szkoły wywiadu, zakamuflowanej jako „Oficerski Kurs Doskonalący Administracji Wojskowej” czy szkoły łącznościowców, funkcjonującej pod przydługą nazwą „Ośrodek Wyszkoleniowy Sekcji Dyspozycyjnej Oddziału Specjalnego Sztabu Naczelnego Wodza”. Są one obecne na „kartach szkolenia”, ale nie ma ich w broszurze. Już dawno zebrałem sporo informacji na ich temat, nawet zredagowałem odpowiednie hasła w Wikipedii. W mojej ocenie należało o nich wspomnieć, podobnie o tym, że instruktorzy szkolący Cichociemnych byli w większości Polakami.
W rozdziale „Operacje lotnicze do Polski” (s. 19) nie ma jakiejkolwiek informacji o mjr dypl. Janie Jaźwińskim, organizatorze lotniczego wsparcie Armii Krajowej. Jest za to nieścisła teza, że „od początku 1944 roku cichociemnych i zasobniki z bronią zrzucano przez cały rok”. Fakty temu przeczą. Nie jest też nadmiernie precyzyjne twierdzenie, iż „Liberatory zabierały do 15 zasobników i tyle samo paczek”. Otóż przez całą wojnę zabierały do 12 zasobników; miały miejsce tylko cztery zrzuty 15 zasobników – pod koniec listopada i grudnia 1944, gdy nie miało to już większego znaczenia.
W dość krótkim fragmencie tekstu nt. kurierów i emisariuszy (s. 23) zawarto wzajemnie sprzeczne ze sobą informacje. Z jednej strony prawidłowo wskazano, iż kurierzy i emisariusze polityczni „spełniali w czasie II wojny światowej rolę łączników między emigracyjnym rządem w Londynie, a Delegaturą Rządu Na Kraj w Warszawie.” Z drugiej zaś poplątano rolę kuriera, wywodząc iż „gdy Naczelny Wódz lub Szef Sztabu NW mieli do przekazania dowódcy AK szczególnie pilne i ważne informacje, powierzali jednemu ze skoczków misję emisariusza wojskowego (…).” Zapomniano wyjaśnić że rola wojskowego kuriera czy emisariusza była dodatkową rolą jednego z Cichociemnych i nie miała nic wspólnego z zadaniami kurierów politycznych.
Ogromny plus dla Autora za to, iż zechciał podkreślić (s. 27) ogromną dysproporcję pomiędzy wielkością zrzutów zaopatrzenia dla AK do okupowanej Polski oraz do innych krajów. Szkoda jedynie, iż nie dodał choćby jednego zdania wyjaśniającego powody tej nienormalnej sytuacji.
Na str 29-32 broszury zawarto informacje dotyczące służby Cichociemnych w okupowanej Polsce. Proporcje objętości są mocno zaskakujące – właściwy powód skoku Cichociemnych do Kraju został potraktowany dosyć marginalnie. Treść informacji o służbie Cichociemnych w Armii Krajowej także jest zdawkowa, jak można dostrzec, nieco większą wagę Autor przypisał wyposażeniu skoczka (str. 24-25) niż właściwej służbie w AK (str. 29-32). Choć wspomniał o pracy Cichociemnych łącznościowców, nie zauważył że to na nich opierała się cała łączność Armii Krajowej, także w Powstaniu Warszawskim (nieobecnym w tej historii). Choć wspomniał o pracy Cichociemnych w wywiadzie, nie zauważył Ich sukcesów, kilkoma słowami jedynie wspominając o rozpracowaniu rakiet V1 i V2. Nieoczekiwanie informacje o służbie w AK kończy krótki opis akcji na więzienie w Pińsku. Ogromny plus za informację, że w Powstaniu Warszawskim uczestniczyło 95 Cichociemnych. To pierwsza taka informacja w materiałach edukacyjnych IPN, dotąd podawano nieprawdziwie (za Tochmanem), że w Powstaniu uczestniczyło 91 CC.
W rozdziale „Koniec wojny” (s. 33-34) Autor dokonuje smutnego podsumowania wojennych realiów, w tym postawy zachodnich aliantów. Czekam, aż kiedyś w materiałach edukacyjnych IPN przeczytam kluczową informację, że Wielka Brytania Polaków wykorzystała, oszukała oraz zdradliwie porzuciła, czyniąc z nas największych przegranych II wojny światowej, którzy jak ostatni frajerzy jeszcze zapłacili Anglikom za to, że im wojskowo pomagali. Do dzisiaj zresztą anglofile są w polskiej narracji w większości – z niezrozumiałych dla mnie powodów.
Na koniec kilka słów jeszcze o projekcie graficznym. W mojej ocenie praca Pana Piotra Żyłko zasługuje na najwyższe uznanie. Grafika całej gry oraz poszczególnych jej elementów doskonale oddaje klimat tamtych czasów oraz atrakcyjnie i czytelnie uzupełnia edukacyjne funkcje gry. Poza tym pistoletem (na pudełku i broszurze) nieprofesjonalnie uniesionym w górę nie mam żadnych uwag.
Pomimo wskazanych drobnych mankamentów, w mojej ocenie gra spełnić może w bardzo dobry sposób swoją funkcję edukacyjną, rozbudzając ciekawość uczestników i zachęcając ich do pogłębienia swojej wiedzy o Cichociemnych. Trochę mnie martwi dość wysoka cena zakupu gry, co może ograniczyć liczbę potencjalnych graczy. Z drugiej strony, w pewnym sensie wysoka cena jest potwierdzeniem „elitarności” Cichociemnych…
Być może jednak z czasem doczekamy się tej gry w wersji bezpłatnej oraz powszechnie dostępnej, najlepiej w formie aplikacji internetowej, podobnie jak np. gra „Polskie Państwo Podziemne” (IPN Szczecin).
W mojej ocenie gra autorstwa dr Łukasza Płatka, w skali ocen od zera do sześciu, w pełni zasługuje na solidną „piątkę”. Maksymalną ocenę przyznałbym, gdyby poprawiono parę mankamentów, głównie treść „broszury edukacyjnej”. Oprócz uwzględnienia wcześniej wskazanych uwag warto było np. przedstawić pełną listę 316 Cichociemnych, także 95 Cichociemnych – uczestników Powstania Warszawskiego, wreszcie wskazać np. nazwiska Cichociemnych, których fragmenty biogramów posłużyły do przygotowania konkretnych kart misji.
W mojej ocenie autorzy gry: dr Łukasz Płatek (opracowanie merytoryczne) i Piotr Żyłko (projekt graficzny) zasługują na słowa uznania i szacunku za wykonaną pracę. Słowa uznania należą się także Instytutowi Pamięci Narodowej w Krakowie, który grę wyprodukował oraz wypromował. Bardzo dziękuję wszystkim, którzy przyczynili się do powstania tej gry. A każdego zachęcam – zagrajmy!
Szczerze mówiąc, chciałbym zobaczyć dwunastolatków grających w tę grę, sprawdzić czy dobrze się przy niej bawią i czy sprawia im frajdę. A po grze zapytać o ocenę gry oraz o to, co z niej zapamiętali. Tak naprawdę – to ich opinia powinna być rozstrzygająca…
„Cichociemni. Spadochroniarze AK”, autorzy: dr Łukasz Płatek (opracowanie merytoryczne) i Piotr Żyłko (projekt graficzny), IPN Oddział w Krakowie, EAN: 9788382298000. Grę można kupić w księgarni IPN.
Najnowsza publikacja IPN – „Polacy i Brytyjczycy w obliczu wybuchu drugiej wojny światowej” ma nieprzesadną wartość poznawczą. Ale można w niej natrafić na interesujące, a nawet – w świetle tego co dotąd publikowano – dość odkrywcze elementy…
Instytut Pamięci Narodowej wydał właśnie (w formie książkowej) zbiór artykułów pt. Polacy i Brytyjczycy w obliczu wybuchu drugiej wojny światowej (Red. Waldemar Grabowski, IPN, Warszawa 2023, ISBN 978-83-8229-797-3). Publikację wydano w ramach Centralnego Projektu Badawczego: II wojna światowa i okupacje ziem polskich 1939-1944/45. Książka jest plonem międzynarodowej konferencji pod tym właśnie tytułem, która miała miejsce 27 i 28 września 2019 (sic!) – cztery lata temu – w Londynie. Publikacja ukazała się pod redakcją dr Waldemara Grabowskiego. Nie wiem, czy w IPN proces wydawniczy trwa tak długo, czy też dr Grabowski tak wnikliwie czytał jedenaście tekstów, że potrzebował czterech lat. Redaktor tej publikacji dodał do zbioru (nt. Gubbinsa), swój – jak wyjaśnił „nieznacznie zmieniony tekst przygotowany w 2013 r. na konferencję w Londynie, która jednak się nie odbyła”.
Jeśli komuś wydawało się, że Instytut Pamięci Narodowej pod śmiałym tytułem opublikował dość stare, ale jednak fundamentalne i ponadczasowe teksty – zapewne może być rozczarowany. Ja trochę byłem. Dostaliśmy bowiem „odgrzewane kotlety” o nieprzesadnej wartości poznawczej. Do zagadnienia „Polacy i Brytyjczycy w obliczu wybuchu II wojny” Pan Redaktor Grabowski zaliczył też artykuły zupełnie nie związane z tym tematem – np. „zdobywanie informacji przez Gestapo na ziemiach polskich”, „zwalczanie Polski podziemnej na Pomorzu” czy też „komórka legalizacji w Wilnie”. Domyślam się, że trzeba było zapewne wspomóc kolegów w potrzebie…
Niemniej najnowsza (z tekstami sprzed czterech lat) publikacja IPN zawiera – choć w raczej skromnym stopniu – interesujące elementy. Żałuję jednak, że o łączności lotniczej z okupowaną Polską nie napisał nic jakiś porządny fachowiec „lotniczy”. Wbrew pozorom, wciąż nie wszystko zostało na ten fundamentalny przecież temat powiedziane…
W tym zbiorze zwróciły moją uwagę cztery teksty:
W tej recenzji skupię się na pierwszym, bowiem dla tego zbioru wydaje się być kluczowy. Kolejne wkrótce.
Waldemar Grabowski – Gubbins a Polska. SOE a Polacy
Z przykrością należy od razu stwierdzić że – niestety – narracja tego artykułu dr Waldemara Grabowskiego jest dość chaotyczna i „przyczynkarska”, na dodatek w stylu opowieści: kto, co, gdzie, kiedy – ale bez jakiejkolwiek próby choćby cząstkowej syntezy czy uporządkowania zagadnienia. Potok słów dr Grabowskiego nie jest uporządkowany ani chronologicznie, ani tematycznie, ani problemowo. Po prostu pisze tak, jak mu się kolejny akapit kojarzy z poprzednim. Przedstawia kompilację różnych (cudzych) opinii (jakby dobranych na „chybił – trafił”), rzecz jasna wskazując ich źródło, ale na ogół unikając sformułowania własnej oceny. Tam gdzie odważnie wyartykułował kilka kluczowych ocen – trafił jak kulą w płot. Zaraz do tego dojdziemy.
Autor opisuje dość dobrze znany (zorientowanym w temacie) przedwojenny przyjazd Gubbinsa do Polski, w związku z polską „dywersją pozafrontową”. Niestety, w swej narracji podnosi także różne kwestie w ówczesnych relacjach polsko-brytyjskich, nie mające nic wspólnego ani z Gubbinsem ani z SOE, zatem dość luźno związane z tematem artykułu. Opisując SOE, brytyjską agendę rządową która miała „podpalić Europę”, wspierając ruchy oporu w krajach okupowanych, wspomina najpierw w jednym zdaniu o Oddziale VI (Specjalnym), ale więcej uwagi poświęca „Akcji Kontynentalnej” (o której kiedyś napisał także przyczynkarskie teksty).
Nie wiadomo, dlaczego dr Grabowski uczynił z „Akcji Kontynentalnej” organizację jakby pierwszoplanową. W ten sposób odwraca kota ogonem – z punktu widzenia interesów Polski, ale także pod każdym innym względem, to działania Oddziału VI (Specjalnego) miały fundamentalny charakter. Polityczne przedsięwzięcie pod nazwą „Akcja Kontynentalna”, zmajstrowane przez prof. Kota i ludowców było używane jako oręż w wewnętrznej walce w emigracyjnym rządzie R.P. Ale na duży plus należy odnotować, że tym razem dr Grabowski nie opowiada bajek o rzekomych „cichociemnych do innych krajów”, za co został wpisany na listę FAŁSZERZY HISTORII
W kontekście „polskiej” sekcji SOE (była „polską” tylko z nazwy) autor bezkrytycznie powiela opinię, że „niemal wszyscy agenci sekcji polskiej byli Polakami” – podczas gdy sekcja polska SOE w ogóle nie miała żadnych „agentów”. Polacy wysyłani do Polski, czyli Cichociemni nie byli oczywiście agentami brytyjskimi. Brytyjskimi agentami (w sensie formalnym, częściowo także faktycznym) byli natomiast polscy spadochroniarze „Akcji Kontynentalnej” – tyle że wysyłała ich odrębna, druga sekcja (bardziej „ludowa” niż „polska”) nazwana – dla odróżnienia – sekcją EU/P.
To, że obie – odrębne przecież – sekcje SOE miały kontakt z Polakami, nie oznacza że wolno je ze sobą utożsamiać. Sekcja „polska” SOE współpracowała z Oddziałem VI (Specjalnym) Sztabu Naczelnego, głównie użyczając nam samolotów do przerzutu Cichociemnych i zaopatrzenia dla Armii Krajowej. Odrębna, utworzona później sekcja EU/P SOE współpracowała z ludowcami (prof. Kot, Mikołajczyk, Librach i inni) finansując ich pomysł na polityczno – wywiadowcze działania poza Polską oraz zrzucając tam polskich spadochroniarzy jako brytyjskich agentów SOE.
Nie rozumiem, dlaczego dr Waldemar Grabowski, w końcu nie urodzony przedwczoraj, zachowuje się tak jakby chciał postawić znak równości pomiędzy Polskim Państwem Podziemnym a częściowo wspieranymi przez Polaków strukturami zachodnich „ruchów oporu”. Przede wszystkim nie sposób utożsamić realiów okupacyjnych w Polsce z warunkami życia w okupowanych krajach zachodnich. Przypomnę tylko, że Polacy (Słowianie) w Generalplan Ost byli następni na liście zagłady, zaraz po zakończeniu Holokaustu.
Duży plus zyskał u mnie dr Waldemar Grabowski, przytaczając jednak także końcowy fragment cytowanej wcześniej opinii – „SOE miało szczególne długi wdzięczności wobec swych polskich partnerów w wielu sprawach – zwłaszcza w dziedzinie wywiadu na kontynencie [np. Enigma, ale nie tylko – RMZ], w tajnym projektowaniu i produkcji radioodbiorników [Tadeusz Heftman – RMZ] oraz w wyrabianiu fałszywych dokumentów [polscy fałszerze w STS 38 Briggens – RMZ]”. Ostatnio mamy jakiś wysyp różnej maści anglofilów i ojkofobów, którzy bezmyślnie (albo może jednak z premedytacją?) odbierają Polakom wszelkie możliwe zasługi (jak choćby organizowanie zrzutów dla Armii Krajowej), przypisując je Brytyjczykom.
Nie wiadomo co dr Grabowski ma na myśli w użytej w jego tekście frazie „Zgodnie z podstawowym zadaniem SOE – „podpalenia Europy” – Brytyjczycy wspomagali istniejące organizacje konspiracyjne. W odniesieniu do Polaków, podobnie jak w przypadku innych państw, sprawa była skomplikowana: (..)” Dalej Waldemar Grabowski wskazuje fakty, które nie świadczyły o żadnym rzekomym „podobieństwie”, ale zasadniczo odróżniały Polskę od „innych państw” (doświadczenie konspiracyjne, zadania Polskiego Państwa Podziemnego, przygotowywanie powstania powszechnego, budowa konspiracyjnej armii).
Nie sposób zatem twierdzić, iż w Polsce było „podobnie jak w przypadku innych państw”. Jeśli Waldemar Grabowski miał na myśli „skomplikowalność” sprawy polskiej – także nie ma żadnego podobieństwa. Jeśli Autor dostrzega jednak jakieś podobieństwa – powinien je wskazać, bowiem przykłady które powołał świadczą o braku podobieństw. No chyba, że właśnie dr Grabowski odkrył struktury państwa podziemnego w jakimś zachodnim kraju, ale zapomniał napisać w jakim…
Waldemar Grabowski śmiało wywodzi „Jak ogromne różnice występowały pomiędzy polskimi oczekiwaniami a możliwościami aliantów, obrazuje stan realizacji lotów w okresie od września do grudnia 1943 r. Wystartowało 39 samolotów, ale do Polski doleciało tylko 27”. Niestety, dr Waldemar Grabowski ma słabe pojęcie o czym pisze.
Wywody dr Grabowskiego w tym zakresie można skonfrontować nie tylko z moją opinią. W fundamentalnej pracy prof dr hab. Jacka Tebinki oraz dr hab. Anny Zapalec – Polska w brytyjskiej strategii wspierania ruchu oporu. Historia Sekcji Polskiej Kierownictwa Operacji Specjalnych (SOE) – czytamy: „Fiasko planu zwiększenia zrzutów nie było winą SOE i RAF, które podeszły poważnie do sprawy, ale skuteczności niemieckiej obrony przeciwlotniczej.” (s.333).
Dr Waldemar Grabowski w swoim artykule bezkrytycznie przytacza, bez podania źródła (w przypisie jest tylko informacja dotycząca mianowania Gubbinsa na szefa SOE), iż „7 października 1943 r. podczas narady u Gubbinsa i płk Perkinsa z Naczelnym Wodzem Polacy zostali poinformowani, że liczba lotów z zaopatrzeniem do Polski może zostać zwiększona pod warunkiem podjęcia przez Armię Krajową walk na takim poziomie jak prowadzone przez partyzantów w Jugosławii. Jak podkreślali Brytyjczycy, partyzanci wiążą tam dwanaście dywizji niemieckich.”
Pomimo braku przypisu (braku wskazania źródła) znalazłem historyczne, źródłowe dokumenty na ten temat. Pan Grabowski niestety relacjonuje mocno nieściśle. Po pierwsze nie była to „narada” lecz lunch (drugie śniadanie). Po drugie, należałoby wskazać, że to żądanie było powtórzeniem żądań sowieckich. Po trzecie Perkins miał stopień podpułkownika (ppłk).
Tak opisuje to np. organizator zrzutów do Polski mjr dypl. Jan Jaźwiński w swoim „Dzienniku czynności” – 7.X ma miejsce „lunch” w składzie: N.W., szef Sztabu N.w., szef O.Sp., gen. Gubbins i ppłk. Perkins. (…) 8 .X. w/g oświadczenia Szefa O. Sp. „lunch” w dn. 7.X dał – nic konkretnego – tylko wyjaśnił pewne aspekty, dla nas niekorzystne: – gen. GUBBINS oświadczył, jak powiedział – „szczerze”, ze K.S.S [Komitet Szefów Sztabu – RMZ] zgodzi się na nasilenie lotów do Polski, jeżeli N.W. zarządzi aby A.K. podjęła już walkę zbrojną z Niemcami, przynajmniej na skalę taką jak to ma miejsce w JUGOSŁAWII – gdzie partyzanci trzymają w szachu ok. l2 dyw. niemieckich. (…) Jest to lansowanie przez Anglików żądań sowieckich – mimo, że dobrze rozumieją, że jest to dla nas wybitnie szkodliwe.” (Dziennik czynności, s.206/224) Warto w tym miejscu przypomnieć sowieckie podżegania do rozpoczęcia Powstania Warszawskiego…
Dr Waldemar Grabowski w swoim artykule twierdzi, że „choć praktycznie przez całą wojnę trwały starania polskich władz o większą liczbę samolotów brytyjskich przydzielanych do tych zadań [przerzut lotniczy do Polski – RMZ], RAF i SOE, zaangażowane na wielu frontach nie były w stanie zaspokoić polskich oczekiwań.” Jak się stawia tego rodzaju tezę na niekorzyść Polski i Polaków, wypadałoby ją uzasadnić choćby kilkoma zdaniami. Uzasadnienia brak, a twierdzenie Grabowskiego jest w połowie kłamliwie, w połowie wątpliwe. Kłamstwem jest twierdzenie, jakoby „praktycznie przez całą wojnę trwały starania polskich władz” o większą liczbę samolotów (także o „polski Flight”, czego dr Grabowski wcale nie zauważył).
Starania te trwały tylko do momentu, w którym nadzór nad Oddziałem VI (Specjalnym) objął prosowiecki gen. Tatar, czyli do maja 1944. Wojna trwała jeszcze ponad rok, do września 1945. W wyniku konfliktu z gen. Tatarem, w sierpniu 1944 odszedł organizator zrzutów dla AK mjr dypl.. Jan Jaźwiński. Od maja 1944 nie było żadnych „starań polskich władz”, a wymowną ocenę jakości prowadzonego przerzutu lotniczego – po odejściu mjr Jaźwińskiego – przedstawił dowódca Armii Krajowej w depeszy (nr 65/R2/XXX/999) ? ?Zaopatrywanie nas przez Jutrzenkę wygląda na sabotaż. W zapowiedzianych terminach [zrzuty] nie przychodzą, placówki zrzutowe się dekonspirują przez ciągłe i bezskuteczne czuwanie. W ostatnich dwu miesiącach były tylko cztery pojedyńcze zrzuty dzikie bez zapowiedzi w odległości do 35 km od placówek. Częściowo odebrano sprzęt od chłopów, część zrzucono na sygnały żandarmów na torach kolejowych. Interwencje w Jutrzence o przyspieszenie nakazanych przez KG zrzutów nie skutkują.?
Warto też podkreślić, że dr Grabowski zaprzecza sam sobie, wywodząc jakoby „RAF i SOE, zaangażowane na wielu frontach nie były w stanie zaspokoić polskich oczekiwań.” Przytoczył bowiem kilka opinii, w tym historyka prof. Normana Daviesa – o porzuceniu przez Wielką Brytanię Polski, „pierwszego sojusznika”. Przytacza też – znającego przecież brytyjskie realia i „możliwości” – gorzką opinię szefa SOE gen. Collina Gubbinsa nt. stosunku Wielkiej Brytanii do Polaków – „Mamy nadzieję wycisnąć z nich ile się da, a potem ich porzucimy”. Warto tu dodać, że Anglia ma dość długą kolonialną „tradycję” walki o brytyjskie interesy cudzą krwią oraz uchylania się od płacenia rachunków za taką walkę. W tym przypadku, oszukiwana przez całą wojnę Polska zapłaciła po wojnie (m.in. własnym złotem) za to, że wojskowo pomagała Wielkiej Brytanii…
Waldemar Grabowski wspomina o „zrozumiałych zabiegach Polaków o przydzielenie do ich wyłącznej dyspozycji pewnej liczby samolotów o stosownym zasięgu i udźwigu”, ale nie raczył zauważyć, że taką właśnie wyłączność Polacy przez pewien (początkowy) okres mieli (trzy Halifaxy)! Mjr dypl. Jan Jaźwiński w swoim ?Dzienniku czynności? podaje nawet powód utraty tej wyłączności – otóż kilkumiesięczny szef Oddziału VI (Specjalnego) ppłk. dypl. Tadeusz Rudnicki ?był przykro posłuszny Anglikom i interesował się głównie spelunkami Londynu. W wyniku tego utraciliśmy wyłączność na używanie przydzielonych nam trzech samolotów? Dodać należy, że nie mając upoważnienia Naczelnego Wodza zgodził się na oddanie „polskich” samolotów (?Dziennik czynności?, s. 126/128-136/138)
Szczerze mówiąc, w mojej ocenie artykuł dr Waldemara Grabowskiego jest żenująco chaotyczny, nieuporządkowany, przyczynkarski, nadto obarczony kilkoma zasadniczymi błędami merytorycznymi. Nie kończy się też żadną istotną refleksją – lecz banalną informacją o tym, gdzie miało po wojnie siedzibę „stowarzyszenie SOE” oraz o odznaczeniach Gubbinsa, Wilkinsona i Perkinsa (czyli całej „polskiej” sekcji SOE). Więcej niż żenujące, jak na podsumowanie bombastycznego tematu – Gubbins a Polska. SOE a Polacy. Tekst może być uznany za przykład rekordu rozczarowań. Poziom trochę lepszy od wypracowania przeciętnego licealisty. W tekście mnóstwo chaosu, a jakiekolwiek „syntezy” formułowane są – niestety – z lotnością furmanki załadowanej węglem…
Ryszard M. Zając
Waldemar Grabowski, Gubbins a Polska. SOE a Polacy, w: Waldemar Grabowski (redakcja), Polacy i Brytyjczycy w obliczu wybuchu drugiej wojny światowej, s. 99-118, wyd. IPN, Warszawa 2023, ISBN 978-83-8229-797-3
Zobacz:
Zobacz także:
zobacz także: FAŁSZERZE HISTORII
Recenzje publikacji związanych z tematyką Cichociemnych:
Jacek Tebinka, Anna Zapalec
wyd. Neriton, Warszawa 2021, ISBN 978-83-66018-94-5 (druk), ISBN 978-83-66018-95-2 (e-book)
Recenzja z 05 czerwca 2022 – Brytyjczycy wobec Polski – SOE i Cichociemni
Zobacz – Facebook
Łukasz Płatek (oprac. merytoryczne), Piotr Żyłko (projekt graficzny)
IPN Oddział w Krakowie 2024, EAN: 9788382298000
Recenzja z 24 lutego 2024 – Cichociemni – gra edukacyjna
Zobacz – Facebook
Jan Jakub Grabowski, Łukasz Szypulski, Olga Jando-Dziedzic
YiuTube – Elita dywersji. Mordercze treningi i skoki do piekła. Kim byli Cichociemni?
Recenzja z 18 września 2024 – Elita polskiej konspiracji
Zobacz – Facebook
(red.) Waldemar Grabowski
wyd. IPN Warszawa 2023, ISBN 978-83-8229-797-3
Zbiór artykułów z międzynarodowej konferencji 27-28 września 2019 w Londynie
Waldemar Grabowski – Gubbins a Polska. SOE a Polacy
Recenzja z 16 września 2023 – Polacy i SOE – rekord rozczarowań
Zobacz – Facebook
Declan O’Reilly – Zarząd Operacji Specjalnych, polski rząd emigracyjny i Armia Krajowa – logistyka i finanse w polskiej tajnej wojnie 1940-1945
Recenzja z 16 września 2023 – Polska sekcja SOE – „agencja transportowa”
Zobacz – Facebook
Michał Olton
wyd. Graf_ika, Warszawa 2021, ISBN 978-83-8244-042-3
Recenzja z 12 listopada 2021 – Rzetelna publikacja: Cichociemna elita
Zobacz – Facebook
Krzysztof Tochman
wyd. IPN Oddział w Rzeszowie, Rzeszów 2021, ISBN 978-83-8229-075-2
Recenzja z 21 lutego 2021 – Rocznica pełna błędów
Artykuł z 22 września 2022 – Okradanie Cichociemnych
Zobacz – Facebook
Pobierz:
Krzysztof A. Tochman – Cichociemni 1941-1945. W 80 rocznicę pierwszego skoku bojowego do Polski (pdf)
Ryszard M. Zając – Errata do publikacji: Krzysztof A. Tochman – Cichociemni 1941-1945 (pdf)
biografia Cichociemnego Stefana Przybylika
Wojciech Markiewicz
wyd. Sonia Draga, Katowice 2021, ISBN 978-83-8230-193-9
Recenzja z 23 października 2021 – Prawdziwa historia Stefana Przybylika
Zobacz – Facebook
wspomnienia oficera wywiadu, Cichociemnego Aleksandra Stpiczyńskiego
oprac. Beata Majchrowska
wyd. Verena Beata Majchrowska, Warszawa 2021, ISBN 978-83-962828-1-1
Recenzja z 3 kwietnia 2022 – Aleksander Stpiczyński: Kurier na równiku
Zobacz – Facebook
Biografia Cichociemnego Jana Piwnika
Wojciech Königsberg
wyd. Znak Horyzont 2024, ISBN: 978-83-240-8740-2, EAN: 9788324087402
Recenzja z 9 czerwca 2024 – Pułkownik „Ponury” – anatomia legendy
Zobacz – Facebook
Polskie podziemie antykomunistyczne bez patosu
Rafał Wnuk, Sławomir Poleszak
wyd. Wydawnictwo Literackie Kraków 2024, ISBN: 978-83-08-08422-9
ISBN (e-book) 978-83-08-07950-8
Recenzja z 30 czerwca 2024 – Walka zamiast kolaboracji
Zobacz – Facebook
„Karność, odwaga i ostrożność, koleżeństwo i ofiarność – to naczelne zasady”
Życie codzienne a służba żołnierzy – pracowników Komendy Armii Krajowej 1939-1944″
Marek Ney – Krwawicz
wyd. Instytut Historii PAN 20234, ISBN: 978-83-66911-43-7
Recenzja z 13 lipca 2024 – Dziurawa monografia
Zobacz – Facebook
monografia historyczna, m.in. nt. Znaku Spadochronowego
Rafał Niedziela
wyd. Fundacja Sprzymierzeni z GROM, Warszawa 2021, ISBN 978-83-942317-2-9
Recenzja z 26 grudnia 2021 – Rekomenduję: Znaki Spadochronowe
Zobacz – Facebook
artykuł
Andrzej Chmielarz
w: Biuletyn Informacyjny nr 2 (386), luty 2021 s. 4-12
Recenzja z 12 marca 2021 – Historie prawdziwe i nieprawdziwe
Zobacz – Facebook
Pobierz:
artykuł
Jacek Sawicki
w: Biuletyn Informacyjny nr 2 (386), luty 2021 s. 13-17
Recenzja z 12 marca 2021 – Historie prawdziwe i nieprawdziwe
Zobacz – Facebook
Pobierz:
artykuł
Waldemar Grabowski
w: Polacy i Brytyjczycy w obliczu II wojny światowej, s.99-118, wyd. IPN, Warszawa 2023, ISBN 978-83-8229-797-3
Recenzja z 16 września 2023 – Polacy i SOE – rekord rozczarowań
Zobacz – Facebook
album
Agnieszka Polończyk, Michał Lupa, Andrzej Leśniak
wyd. Uniwersytet Pedagogiczny im. KEN w Krakowie, Kraków 2023, ISBN 978-83-8084-966-2
Recenzja z 21 grudnia 2023 – W krainie zrzutowisk…
Zobacz – Facebook
monografia historyczna
Andrzej Borcz
wyd. IPN, Kraków – Warszawa 2020, ISBN 978-83-809-8736-4, EAN: 9788380987364
Recenzja z 3 stycznia 2021 – Świetna monografia
Zobacz – Facebook
Kacper Śledziński
wyd. Znak, Kraków 2022, ISBN 978-83-240-87-47-1
Wojciech Königsberg, Bartłomiej Szyprowski
wyd. Znak, Kraków 2022, ISBN 978-83-240-7807-3
Recenzja z 6 września 2022 – Kupić! Przeczytać!
Zobacz – Facebook
artykuł
Łukasz Płatek
w: Biuletyn IPN, wrzesień 2022 nr 9 (202), s. 38-49, ISSN 1641-9561
Recenzja z 15 września 2022 – Cichociemni i Polska wśród przegranych zwycięzców…
Zobacz – Facebook
film, prezentacja, karta zadań
koszt – 43 tys. zł, sfinansowane przez Narodowe Centrum Kultury (sic!!!)
Mirosław Brach
Recenzja z 14 listopada 2022 – Dezinformacja Muzeum Armii Krajowej
Zobacz – Facebook: post z 14-11-2022 oraz 17-11-2022
Jakub Kowalski
wyd. Arslibris, Biblioteka Publiczna Miasta i Gminy Końskie, Końskie 2024 ISBN: 978-83-968653-2-8
Recenzja z 24 października 2024 – Historia braci Wiechułów
Zobacz – Facebook
Pozwalam sobie zarekomendować doskonałą, rzetelną pracę autorstwa dr Rafała Niedzieli: ?TOBIE OJCZYZNO. Znaki spadochronowe i szybowcowe w Polskich Siłach Zbrojnych (1941-1947)?.
Ksiażka ukazała się w sierpniu br., kupiłem ją i jestem pod wrażeniem tytanicznej wręcz pracy wykonanej przez Autora. Wydawcą tej unikalnej publikacji jest Fundacja ?SPRZYMIERZENI z GROM?, a cały dochód pochodzący ze sprzedaży zostanie przekazany na cele statutowe Fundacji, która od lat wspiera poszkodowanych żołnierzy, pracowników służb mundurowych oraz ich rodziny.
Jak wyjaśniają inicjatorzy publikacji – Od wielu lat polskie odznaki spadochronowe, zwłaszcza te najwcześniejsze, są pożądanymi walorami kolekcjonerskimi. Celem prezentowanej publikacji było przygotowanie rzetelnego i w miarę pełnego opracowania poświęconego odznakom kwalifikacyjnym formacji powietrzno-desantowych Polskich Sił Zbrojnych, jakimi były znaki spadochronowe i szybowcowe, wprowadzone i nadawane w latach 1941-1947. Książka jest owocem ponad 20 lat doświadczeń kolekcjonerskich autora oraz licznych badań i kwerend przeprowadzonych w archiwach, muzeach i prywatnych zbiorach w kraju i zagranicą.
Pierwszy rozdział pracy zawiera rys historyczny polskiego spadochroniarstwa wojskowego obejmujący okres dwudziestolecia międzywojennego i formacje wojskowe na Zachodzie. W głównej mierze został opracowany na podstawie dostępnej literatury przedmiotu i stanowi tło historyczne do zasadniczej tematyki pracy.
W kolejnym rozdziale, na podstawie zachowanych nielicznych obiektów i szczątkowych informacji, autor opisał znaki sportu spadochronowego LOPP, nadawane (w tym również żołnierzom) w II połowie lat 30. XX wieku, jako pierwsze tego typu odznaki polskie. W dalszej części przedstawione zostały również okoliczności wprowadzenia znaku spadochronowego oraz jego pierwszego wręczenia.
W dwóch następnych rozdziałach autor zaprezentował różne aspekty związane ze znakami, m.in. podstawy formalno-prawne, nadawanie odznak (w tym cudzoziemcom) i ich noszenie, charakterystykę techniczną i produkcję znaków, dokumenty spadochronowe itp.
W ostatnim rozdziale zostały opisane znaki szybowcowe oraz alianckie insygnia spadochronowe noszone przez żołnierzy polskich. Autor przedstawił i omówił również przykłady różnorakiego wykorzystania wizerunku znaku spadochronowego w okresie funkcjonowania Polskich Sił Zbrojnych.
Na koniec Czytelnicy zapoznają się z wersją Znaku Spadochronowego dla cichociemnych wprowadzoną w 1954 r.
Znaki spadochronowe i szybowcowe do dziś rozbudzają wyobraźnię kolekcjonerów, historyków, jak i rodzin spadochroniarzy. Autor ma nadzieję, że rezultaty jego pionierskich badań wypełnią lukę w pomocniczej dyscyplinie historii, jaką jest falerystyka, oraz że będą one pomocne w usystematyzowaniu wiedzy i zweryfikowaniu zbiorów przez licznych kolekcjonerów tych walorów.
Książka została wydana w 80. rocznicę utworzenia znaku spadochronowego. Ostatnie egzemplarze są jeszcze dostępne w sprzedaży na stronie portalu Defence24 (to jedyny dystrybutor)
?Tobie Ojczyzno?. Znaki spadochronowe i szybowcowe w Polskich Siłach Zbrojnych (1941-1947) – Sklep Defence24. Format książki B5, twarda okładka, 400 stron, ok. 300 ilustracji, w większości dotychczas niepublikowanych.
Wojciech Markiewicz, dziennikarz tygodnika „Polityka” napisał, a Wydawnictwo Sonia Draga właśnie opublikowało książkę „Cichociemny Przybylik”. Zachęcam, aby po nią sięgnąć 🙂
Jak czytamy na okładce, jest to „prawdziwa historia Stefana Przybylika pseud. „Gruch”, jednego z trzystu szesnastu cichociemnych spadochroniarzy Armii Krajowej wyszkolonych w Anglii i zrzuconych do Polski w czasie II wojny światowej. Wielokrotnie wymykał się śmierci, nie złamały go trzy totalitaryzmy.”
Red. Marek Przybylik ksiązkę o swoim Stryju zarekomendował nader przekonywująco – „Jest w tej opowieści wszystko, co zawierać mógłby scenariusz wielkiego wojennego filmu sensacyjnego – walka, więzienie, głód, mróz, spiekota i pragnienie, ucieczka, niewola, morskie katastrofy, beznadzieja rozbitka, wędrówka wycieńczonego wlóczęgi przez bezdroża imperium, tortury, desant na zapleczu wroga, zdrady, okręty podwodne, skoki spadochronowe, sytuacje bez wyjścia i zaskakujące zwroty akcji”.
W mojej ocenie książka Wojciecha Markiewicza o Cichociemnym Stefanie Przybyliku jest wyjątkowa: łączy elementy powieści sensacyjnej, thrillera i paradokumentu. Bogata w treść historyczno biograficzną lecz pełna napięcia i emocji. Zawiera zaskakujące zwroty akcji oraz elementy sensacji, ale jest wierna historycznej, obiektywnej prawdzie.
To wyrafinowany collage, z artyzmem łączący słowa, emocje, wyimki z życiorysu, osobiste relacje oraz historyczne fakty, także zdjęcia oraz fascynujące treści mające walor edukacyjny. Opowieść o Cichociemnym Przybyliku jest – jakże by inaczej – nader złożona, wielowarstwowa, niektórym przypominać może, przepraszam za skojarzenie, rosyjską matrioszkę. Nieomal z każdą stroną książki odkrywamy nowe karty historii Cichociemnych. Budzą się w nas nieoczekiwane emocje, także zrozumienie dla trudnych życiowych losów, niekiedy osobistych wyborów Cichociemnego Przybylika.
To frapująca opowieść nie tyle o nieludzkim okrucieństwie wojny i totalitarnej władzy różnych barw, co o wiecznie żywej nadziei, woli przeżycia i tęsknocie za Ojczyzną. Cichociemny Stefan Przybylik w rodzinnej rozmowie z bratankiem tak wspominał skok do Polski – „Chwilę po wylądowaniu byłem sam. Przytuliłem się do tej naszej ziemi, ucałowałem ją i po prostu rozbeczałem się” (s.20).
Szczerze i gorąco rekomenduję przeczytanie tej książki. Mnie najbardziej rozbawiła przytoczona relacja rozmowy Cichociemnego Stanisława Jankowskiego z instruktorem spadochronowym w Ringway – „Panie poruczniku, ile razy trzeba skoczyć, żeby się zupełnie nie bać przed skokiem? – Nie wiem, skakałem dopiero 641 razy…”
Próbowałem „upolować” w książce merytoryczne błędy, ale znalazłem tylko dwa. Po pierwsze, 24-metrową wieżę spadochronową, na której szkolili się m.in. Cichociemni (także żołnierze 1 SBS) wybudowano nie w Largo House, ale w pobliskim Lundin Links. Była elementem ośrodka Largo House, stąd powielana nieścisłość, jakoby wybudowano ją w Largo House właśnie.
Po drugie, najmłodszy Cichociemny miał 17 lat (a nie 19). Rzecz w tym, że por. cc Rafał Niedzielski podczas wpisywania do ewidencji swoich danych podał rok 1921 w dacie urodzenia, dodając sobie dwa lata, aby zakwalifikować się do skoku do Polski. Faktycznie miał 17 lat, a nie 19.
.
Jest też w książce pewna nieścisłość – na str. 148 Wojciech Markiewicz napisał: „Po 1990 roku historycy sporządzą podsumowanie”, następnie podał liczby dotyczące m.in. represjonowania Cichociemnych. Niektóre z tych liczb nie pochodzą jednak „od historyków”, a podsumowanie w tej części powstało znacznie później, w 2019. Rzecz w tym, że są to moje własne obliczenia, powstałe w oparciu o biogramy 316 Cichociemnych, opublikowałem je m.in. w moim portalu, później opublikowano je także w Wikipedii.
Specjaliście IPN „od Cichociemnych” dr Krzysztofowi Tochmanowi dedykuję znalezione w książce Wojciecha Markiewicza kolejne potwierdzenie – tym razem w oparciu o relację kpt cc Stefana Przybylika – że „fanki”, czyli dziewczęta z angielskiej charytatywnej pomocniczej służby kobiecej FANY? (First Aid Nursing Yeomanry) sprawdzały czy Cichociemny nie posiada przy sobie (lub w swojej odzieży) czegokolwiek, co mogłoby zdradzić jego tożsamość lub pobyt w Wielkiej Brytanii. Oto odpowiedni fragment książki – „Ubrania [skoczków – przyp RMZ] i inne rzeczy musiały być wcześniej używane. Przed odlotem po raz kolejny trzeba sprawdzić, czy nie ma w nich lub na nich czegoś, co wskazywałoby na angielskie pochodzenie – metek, w kieszeniach biletów, opakowań, monet czy banknotów. Wszystko to jeszcze raz, po skoczkach, po oficerze kontrwywiadu, przetrząsaja „fanki”. Centymetr po centymetrze, z wprawą. Do kieszeni wkładają dostarczone z kraju skrawki okupacyjnych gazet, drobniaki, bilety, niemieckie papierosy.” (s.14-15). Wg. dr K.A.Tochmana „Szkotki (…) na pewno [patrz pkt 13] nie kontrolowały skoczków”.
W opowieści o Cichociemnym Przybyliku w mojej ocenie zbęde są tylko dwa zdania. Mowa w nich o… Tusku i Kaczyńskim. Cichociemni nigdy nie byli elementem zbędnej, bieżącej plemiennej wojny polsko – polskiej. Nie powinni być w żaden sposób wplątywani w polityczne swary. Nie jestem wierzący, ale dla mnie te dwa zdania to jakby ktoś usiadł na ołtarzu…
Mimo tego, bardzo zachęcam do przeczytania tej wartościowej publikacji 🙂
Wojciech Markiewicz – Cichociemny Przybylik, Katowice 2021, Wydawnictwo Sonia Draga, ISBN 978-83-8230-193-9.