• cichociemni@elitadywersji.org

Aktualności

Kamienie milowe idei Cichociemnych

 

Milliarium czyli kamień milowy był w czasach Imperium Rzymskiego znakiem kamiennym oznaczającym rzymską milę (1478,5 metra). Współcześnie to pikietaż, czyli kilometracja – oznaczenie dystansu na danej drodze. Pojęcia „kamień milowy” używa się też do oznaczenia szczególnie ważnych wydarzeń, jakiejś cezury w dziejach. W zarządzaniu projektem pojęcie „kamień milowy” stosuje się do oznaczenia jakiegoś istotnego terminu zwieńczającego podjęte wcześniej zadania.

Dosyć więc pojemne pojęcie kamienia milowego użyłem dla wyznaczenia etapów w realizacji idei Cichociemnych, ale także dla wskazania kluczowych elementów tej drogi, bez których ta idea nie ziściłaby się w praktyce. „Kamienie milowe Cichociemnych” to w istocie krótki, przewodnik po drodze która mogła się zakończyć znacznie wcześniej lub zupełnie inaczej. Bez tych „kamieni” Cichociemnych po prostu by nie było…

 

Pierwszy kamień milowy: grupa destrukcyjna Wawelberga

CC-prezentacja_04-300x224 Kamienie milowe idei CichociemnychOd 3 maja do 5 lipca 1921 zespoły dywersyjne dowodzone przez kpt. Tadeusza Puszczyńskiego ps. Wawelberg uczestniczyły w działaniach specjalnych, zorganizowanych przez Oddział II (Wywiad) Sztabu Generalnego WP. Dzięki 46 żołnierzom uniemożliwiono Niemcom transport żołnierzy na Śląsk do walki z powstańcami. Dzieki temu wygraliśmy III Powstanie Śląskie. W mojej ocenie powstanie pierwszej polskiej jednostki specjalnej specjalizującej się w tzw. dywersji pozafrontowej, miało istotny wpływ na późniejszą koncepcję Cichociemnych.

 

Drugi kamień milowy: piechota powietrzna

Po sukcesie grup dywersyjnych Wawelberga, utworzono w Oddziale II SG WP ściśle tajną komórkę zajmującą się przygotowywaniem działań z zakresu dywersji pozafrontowej (wojny nieregularnej). Polska była jednym z pierwszych krajów na świecie, które przygotowywały się do takich działań.

We wrześniu 1938 przeprowadzono ćwiczenia międzydywizyjne na Wołyniu, w planie ćwiczeń przewidziano zrzut na spadochronach grup dywersyjnych. W Legionowie oraz Rembertowie zorganizowano tygodniowy kurs dywersyjno – spadochronowy dla wybranych 25 oficerów i podoficerów piechoty, saperów i łączności.

Wiosną 1939, w reakcji na agresywne działania Niemiec oraz narastającą groźbę wojny, w Sztabie Głównym Wojska Polskiego przyjęto, iż jednym z elementów planu przeciwdziałania niemieckiej agresji będzie zrzucanie na teren Prus Wschodnich bojowych grup desantowych. Ich zadaniem miała być dywersja, ale także eliminacja wysokich przedstawicieli niemieckich władz, w tym funkcjonariuszy NSDAP oraz wysokich rangą oficerów Wehrmachtu.

Tajnym rozkazem WSWojsk. L.dz. 2676/tjn. z 10 listopada 1938 rozpoczęto formowanie Wydzielonego Dywizjonu Towarzyszącego z 4 Pułku Lotniczego w Toruniu; w jego skład włączono m.in. dwie (46 oraz 49) eskadry towarzyszące. Dowódcą 49 eskadry został kpt. obs. Franciszek Rybicki. Dowódcą wydzielonego dywizjonu mianowano późniejszego Cichociemnego, mjr. pil. Romana Rudkowskiego. To był drugi, istotny kamień milowy idei Cichociemnych.

 

Trzeci kamień milowy: Wojskowy Ośrodek Spadochronowy w Bydgoszczy
Uroczystosci_3_Maja_w_Warszawie_-_skoczkowie_LOPP_1939-250x144 Kamienie milowe idei Cichociemnych

Spadochroniarze WOS podczas defilady, 3 maja 1939

W maju 1939 w Bydgoszczy, przy 4 Pułku Lotniczym, utworzono Wojskowy Ośrodek Spadochronowy. Jego zadaniem miało być szkolenie grup desantowych do wykonywania na tyłach wroga zadań specjalnych – oficerów i podoficerów piechoty, saperów, łączności. W ramach przygotowań do zadań specjalnych pracowano nad nowymi konstrukcjami radiostacji, wyprodukowano materiały wybuchowe o zwiększonej sile rażenia, także nowy rodzaj miny kolejowej (mniejszej od szerokości stopy szyny) do niszczenia torów, zaprojektowanej przez płk. S. Stelmachowskiego. Opracowano projekty pokrowców dla zrzucanego sprzętu oraz wykonano zasobniki towarowe (o ładowności 120 kg) z amortyzatorami (tzw. odbojnikami).

Na początku czerwca 1939 uruchomiono pierwszy kurs dla spadochroniarzy do zadań specjalnych. Uczestniczyło w nim 80 żołnierzy, po 40 oficerów i podoficerów przeszkolonych na podstawowym kursie spadochronowym LOPP (Ligi Obrony Powietrznej i Przeciwgazowej). Podczas kwalifikacji na kurs preferowano żołnierzy ze znajomością języka niemieckiego lub rosyjskiego. Program szkolenia obejmował m.in. walkę wręcz, intensywną zaprawę fizyczną, zajęcia z dywersji, składanie spadochronu, obsługę sprzętu „desantowego”, skoki ze spadochronem Irvin w różnych warunkach, kontrolowanie lotu na spadochronie, uwalnianie z uprzęży w wodzie lub w terenie bagnistym, gaszenie czaszy spadochronu oraz jego maskowanie po wylądowaniu, przygotowywanie i oznaczanie zrzutowisk.

Po zakończeniu pierwszego kursu 5 sierpnia 1939, niezwłocznie rozpoczęto drugi kurs, 7 sierpnia 1939 dla 40 uczestników. Jednym z jego uczestników był późniejszy Cichociemny – Benon Łastowski. Zaplanowano trzeci kurs od 9 października do 18 listopada 1939. Podczas drugiego kursu zmniejszono liczbę godzin zajęć teoretycznych na rzecz szkolenia praktycznego w terenie. W trakcie kursu m.in. doskonalono skoki spadochronowe w trudnych warunkach oraz ćwiczono skoki z opóźnionym otwarciem spadochronu. Zajęcia szkoleniowe przerwano 28 sierpnia, w związku ze zbliżającym się wybuchem wojny. W mojej ocenie to był trzeci kamień milowy.

 

Czwarty kamień milowy: Wytwórnia Radiotechniczna „AVA” oraz Tadeusz Heftman
ABW-455E_00004-266x350 Kamienie milowe idei Cichociemnych

Radiostacja AP-4 źródło: ABW

Dzięki wsparciu „dwójki” (Oddziału II SG WP), w 1928 utworzono spółkę, z kapitałem zakładowym 7 tys. zł, pod nazwą Wytwórnia Radiotechniczna AVA. Jej zalożycielami byli bracia Danielewiczowie, oficer Sztabu Głównego WP inż. Antoni Palluth oraz b. starszy majster wojsk łączności Edward Fokczyński. Nazwę firmy utworzyły połączone krótkofalarskie znaki wywoławcze braci Danilewiczów (TPAV) oraz inż. Pallutha (TPVA). Dyrektorem wytwórni został Antoni Palluth (podczas wojny polsko-bolszewickiej obsługiwał radiostację w pociągu Naczelnego Wodza i prowadził podsłuch radiostacji bolszewickich), jego zastępcą Ludomir Danilewicz. Kierownikiem technicznym został inż. Tadeusz Heftman. Niejawnym udziałowcem spółki był Sztab Główny WP.

Wytwórnia radiotechniczna AVA prawie od czasu swego powstania była głównym dostawcą sprzętu radiowego i specjalnego dla Sztabu Głównego i odegrała znaczną rolę w rozwiązaniu Enigmy. Kod „Enigmy” złamali trzej polscy matematycy: Marian Rejewski, Jerzy Różycki i Henryk Zygalski, ale korzystanie z tego odkrycia było możliwe dzięki wyprodukowaniu udoskonalonych kopii „Enigmy” przez Wytwórnię AVA. Ponadto AVA wyprodukowała urządzenia pomocnicze do złamania szyfru „Enigmy”, m.in. tzw. cyklometr. Tadeusz Heftman zaprojektował m.in. radiostacje typu AP-1 dla polskiego wywiadu (tzw. pipsztoki) oraz cztery radiostacje krótkofalowe dużej mocy (dalekiego zasięgu) dla Sztabu Głównego WP w Pyrach pod Warszawą

Gdyby nie było sukcesu złamania „Enigmy” Brytyjczycy nie pozwoliliby na tak szczególną pozycję (prawie autonomię) Polaków wśród innych „emigracyjnych nacji” na Wyspach. Gdyby nie byli tak chętni na polskie raporty wywiadowcze, prawdopodobnie nie byłoby szkolenia Cichociemnych oraz zrzutów dla Armii Krajowej. Gdyby nie było „pipsztoków” – wówczas najlepszych na świecie „polskich radiostacji szpiegowskich” konstrukcji Tadeusza Heftmana – nie byłoby szans na sprawną łączność pomiędzy Sztabem Naczelnego Wodza w Londynie a Komendą Główną Armii Krajowej w okupowanej Polsce.

Piąty kamień milowy: koncepcja powstania powszechnego
powstanie-powszechne-227x350 Kamienie milowe idei Cichociemnych

„Zasady walki powstańczej”

Idea przeprowadzenia w Kraju powszechnego powstania zbrojnego, mającego bezpośrednio poprzedzić wkroczenie na terytorium R.P. regularnych wojsk polskich, pojawiła się już w listopadzie 1939. Od tego czasu była fundamentalną koncepcją strategiczną najpierw Związku Walki Zbrojnej, później Armii Krajowej. Trzeba jasno powiedzieć, że w ówczesnych realiach techniczno – logistycznych była to koncepcja utopijna, obarczona dwoma zasadniczo błędnymi założeniami.

Po pierwsze, nierealne były plany przygotowania Armii Krajowej do powstania zbrojnego na terenie całego kraju lub choćby tylko jego istotnych obszarów. To założenie okazało się błędne wskutek postawy Brytyjczyków, którzy przez cztery lata zrzutów do Polski potrafili przerzucić tylko 316 Cichociemnych oraz zapewnić Armii Krajowej kiepskie zaopatrzenie o tonażu nieprzekraczającym możliwości jednego pociągu towarowego.

Drugim fundamentalnie błędnym założeniem były polskie kalkulacje sztabowe dotyczące przerzucenia dziesiątków tysięcy spadochroniarzy których nie mieliśmy i których nie było czym przerzucić. Owszem, operacja powietrznodesantowa o skali „Market-Garden” miałaby szansę realnie wpłynąć na szybsze wyzwolenie Polski przez aliantów. Tyle tylko, że Polska była trzeciorzędnym teatrem alianckich działań wojennych. Koncepcja powstania powszechnego, zwana przez anglosaskich aliantów „polskim planem” albo „koncepcją detonatora” w praktyce nie ziściła się nigdzie na świecie, w tym także w Polsce. Okazała się ułudą, ale przez długi czas była motorem napędowym w polskim Sztabie Naczelnego Wodza.

Szósty kamień milowy: Górski, Kalenkiewicz, Jaźwiński
Gorski-Jan-Kalenkiewicz-Michal-300x258 Kamienie milowe idei Cichociemnych

kpt. dypl. Jan Górski oraz kpt. dypl. Maciej Kalenkiewicz, współtwórcy Cichociemnych

Trzej wychowankowie Korpusu Kadetów nr 2 w Modlinie – to „święta trójca” koncepcji Cichociemnych, to Ich współtwórcy. Kapitanowie dyplomowani saperów: Jan Górski i Maciej Kalenkiewicz nie byli pierwsi ze swoją koncepcją spadochroniarzy do zadań specjalnych. Ale dzięki Ich uporowi oraz zabiegom wśród oficerów sztabowych; dzięki przekonaniu Naczelnego Wodza, w Oddziale III Sztabu Naczelnego Wodza utworzono Wydział Studiów i Szkolenia Wojsk Spadochronowych. Wydział planował użycie wojsk powietrznodesantowych w przygotowywanym powstaniu powszechnym w Polsce. Przygotował utworzenie 1 Samodzielnej Brygady Spadochronowej. Przygotował podstawy koncepcji użycia Cichociemnych do wsparcia powstania powszechnego w okupowanej Polsce.

trzech-300x180 Kamienie milowe idei CichociemnychMjr dypl. Jan Jaźwiński, dzięki swemu doświadczeniu pracy w wywiadzie, potrafił przekonać kpt. Harolda Perkinsa (późniejszego szefa polskiej sekcji Special Operations Executive) do idei „lotów łącznikowych” do Polski jako istotnego elementu polskich działań wywiadowczych na rzecz aliantów. Od początku organizował zrzuty ludzi (Cichociemnych) oraz zaopatrzenia dla Armii Krajowej. Gdyby nie Jego upór i determinacja, tych zrzutów by nie było, a przeszkoleni Cichociemni zostaliby wykorzystani do działań specjalnych w innych krajach, podobnie jak spadochroniarze Akcji Kontynentalnej oraz „Project Eagle”

 

Siódmy kamień milowy: Oddział VI (Specjalny)
JAN-JAZWINSKI-foto-D-Jazwinska-Piotr-Hodyra-1-260x350 Kamienie milowe idei Cichociemnych

mjr dypl. Jan Jaźwiński
Źródło: archiwum rodzinne Danuty Borowiec z d. Jaźwińskiej

Utworzono go w Sztabie Naczelnego Wodza 29 czerwca 1940, po rozwiązaniu Komendy Głównej Związku Walki Zbrojnej na obczyźnie (we Francji). Jego podstawowym zadaniem było utrzymanie łączności radiowej i kurierskiej Naczelnego Wodza w Londynie z Komendantem Głównym Armii Krajowej w okupowanej Polsce. Podlegała mu cała wojskowa łączność z okupowaną Polską, w tym zrzuty sprzętu i pieniędzy oraz rekrutacja, szkolenie i zrzuty Cichociemnych dla Armii Krajowej.

Niektórzy historycy obecnie bajdurzą, że Armia Krajowa była rzekomo częścią Polskich Sił Zbrojnych na Zachodzie. W rzeczywistości wszyscy żołnierze (w czynnej służbie wojskowej) w okupowanej Polsce będący Armią Krajową (choć nie wszyscy się podporządkowali AK, nie wszystkie organizacje scalono) podlegali dowódcy AK – a nie bezpośrednio Naczelnemu Wodzowi, dowodzącemu PSZ na Zachodzie. Przesądzał o tym dekret Prezydenta RP z 1 września 1942 „O tymczasowej organizacji władz na ziemiach Rzeczpospolitej” (powtórzony ze zmianami 26 kwietnia 1944). Polscy żołnierze w okupowanej Polsce byli żołnierzami Armii Krajowej, a nie żołnierzami PSZ; podlegali dowódcy AK. Z dekretu nie wynika, aby AK była częścią PSZ, natomiast wynika, że Dowódca AK podlegał Naczelnemu Wodzowi w Londynie (nota bene, był przezeń wyznaczony).

Oddz-VI-01-250x220 Kamienie milowe idei Cichociemnych

Siedziba Oddziału VI

W ówczesnych realiach technicznych nierealne było dowodzenie Armią Krajową w Polsce z Londynu. Nota bene, droga do ostatecznego przyjęcia tego dekretu znakomicie ilustruje realność „dowodzenia Armią Krajową” przez Naczelnego Wodza w Londynie. Otóż Prezydent RP podpisał ten dekret 1 września 1942, w październiku1942 został wysłany do Delegata Rządu na Kraj, po otrzymaniu poprawek z okupowanej Polski dekret został wydany 26 kwietnia 1944, tj. po prawie dwudziestu miesiącach…

Niezależnie od statusu prawnego AK oraz realności „zdalnego” dowodzenia konspiracyjnymi działaniami, wydaje się być oczywiste, że bez wyodrębnionej struktury – Oddziału VI (Specjalnego) – do utrzymania łączności Naczelnego Wodza z okupowaną Polską, wsparcie dla AK byłoby coraz słabsze. Świadczy o tym „rozpolitykowanie” oraz wielka aktywność Sztabu Naczelnego Wodza na rozmaitych polach oraz dość dziwaczny w praktyce status PSZ jako „wojsk wydzierżawionych”. W mojej ocenie, gdyby nie było Oddziału VI (Specjalnego) nie byłoby także Cichociemnych – zamiast Nich byliby tylko i wyłącznie polscy spadochroniarze do zadań specjalnych, zrzucani do innych krajów poza Polskę…

Ósmy kamień milowy: polscy lotnicy

CC-prezentacja_45-300x224 Kamienie milowe idei CichociemnychLoty specjalne ze zrzutami Cichociemnych oraz zaopatrzenia dla Armii Krajowej były w ówczesnych realiach technicznych ekstremalnie trudne i niebezpieczne. Od początku istotną część tych lotów wykonywali polscy lotnicy, którzy motywowani ideowo prezentowali wyżyny swych umiejętności pilotażu, w tym nieznaną w lotnictwie brytyjskim umiejętność nawigacji wzrokowej. Asem wśród Nich był pilot Stanisław Kłosowski.

W mojej ocenie, do względnego sukcesu zrzutów ludzi i zaopatrzenia dla Armii Krajowej przyczynili się wspólnie: organizator wsparcia lotniczego AK mjr dypl. Jan Jaźwiński wraz z podległym mu personelem oraz polscy lotnicy, wykonujący loty specjalne SOE do Polski najpierw w ramach brytyjskiego 138 Special Duty Squadron RAF, później w strukturze polskiej eskadry „C”, nastepnie 1586 Eskadry Specjalnego Przeznaczenia. Gdyby nie było polskich lotników oraz polskich struktur, bardzo szybko lotnicze wsparcie Armii Krajowej zostałoby zepchnięte przez brytyjskie ministerstwo lotnictwa jeszcze bardziej na margines, albo nawet „zawieszone” na dłużej niż na kilka miesięcy. Rzecz jasna, bez lotniczego przerzutu Cichociemni staliby się szybko pewnego rodzaju efemerydą bez większego znaczenia.

Dziewiąty kamień milowy: Cichociemni

41_cc-Tobie-Ojczyzno-grupa-250x139 Kamienie milowe idei CichociemnychW mojej subiektywnej ocenie istotnym – może najistotniejszym – kamieniem milowym koncepcji Cichociemnych byli Oni sami. Doskonale wyszkoleni – potrafili wszystko i byli zdolni do wszystkiego. Nader imponujący jest Ich „dorobek wojenny” – zważywszy choćby tylko na fakt iż byli trzystuszesnastoosobową grupą żołnierzy w służbie specjalnej wśród 390 tys. żołnierzy Armii Krajowej. Ich skuteczność działania oraz przydatność w walce okazała się na tyle wysoka, że choć przeszli do Historii z racji swych dokonań, nie stali się ostatnim kamieniem milowym tej niezwykłej koncepcji. Kontynuatorami tradycji i dokonań Cichociemnych są współcześnie bezpośrednio żołnierze JW GROM, ale także żołnierze innych polskich jednostek komponentu wojsk specjalnych. To Oni wyznaczać będą kolejne kamienie milowe pięknej i użytecznej idei Cichociemnych – żołnierzy Armii Krajowej w służbie specjalnej…

 

 

 

Okradanie Cichociemnych

 

Nie uważam się za kogoś szczególnego z tego powodu, że jestem wnukiem jednego z 316 Cichociemnych – spadochroniarzy, żołnierzy Armii Krajowej w służbie specjalnej. Ale jako wnuk Cichociemnego chciałbym publicznie prosić – nie okradajcie Cichociemnych!

To bardzo przykre, ale do okradania Cichociemnych włączył się ostatnio nawet… Instytut Pamięci Narodowej (sic!!!) – zobacz post na Facebooku

 

„Nie było nas…”

CC-prezentacja-073-300x224 Okradanie CichociemnychCichociemny Przemysław Bystrzycki podkreślał – „Nie mieliśmy barw, broni. Ani świętego patrona, ani tradycji, ani sztandaru. Nie mieliśmy szczególnych oznak ani własnego mundurowego sznytu, jak na przykład lotnicy: trzy guziki odpięte pod szyją; ani olbrzymich beretów obszytych czarną skórą i o stalowej barwie jak nasi spadochroniarze; ani szczególnie krzywych nóg, jak Boże odpuść, kawaleria. Nawet przesądów czy maskotek. Wojsko bez podobnych atrybutów nie jest wojskiem. Czyli na dobrą wiarę nie było nas”…

 

Cichociemni nie stanowili zwartej formacji, nie byli jednostką czy oddziałem, nie mieli odrębnej struktury dowódczej, munduru, sztandaru, patrona. Byli w sporej mierze indywidualistami – wysokiej klasy fachowcami przeznaczonym do zadań specjalnych. Rekrutacja, szkolenie, skok ze spadochronem do okupowanej Polski, już po skoku nawet fakt bycia skoczkiem – to wszystko było objęte ścisłą tajemnicą wojskową.

Rozkaz Naczelnego Wodza (L.dz. 2525/tjn.43) był jednoznaczny: „Wszystkie bez wyjątku czynności związane z lotem do Kraju są ścisłą tajemnicą wojskową. Bezwzględne przestrzeganie tej tajemnicy jest podstawowym warunkiem powodzenia samych lotów oraz całości akcji lotniczej w Kraju, jak również jedynym sposobem zabezpieczenia przed represjami rodziny skoczka.”

ZAJAC-JOZEF-KOL_023_0321-300x186 Okradanie Cichociemnych

Deklaracja por. cc Józefa Zająca

Zobowiązanie do zachowania ścisłej tajemnicy wojskowej zawarto w treści deklaracji składanej przez kandydatów na Cichociemnych jeszcze przed rekrutacją (na druku zgłoszenia do służby w Polsce). Po zakończeniu wszystkich kursów (po szkoleniu), przed skokiem do Polski składali przysięgę cichociemnych. Od utworzenia Armii Krajowej w lutym 1942 składali również rotę przysięgi AK.

Tekst przysięgi Cichociemnych także był jednoznaczny: „W obliczu Boga Wszechmogącego i Najświętszej Marii Panny, jako żołnierz powołany do służby specjalnej przysięgam, że poświęconego mi sprzętu, poczty i pieniędzy strzec będę nie tylko jako dobra państwowego, ale i jako środków i pieniędzy przeznaczonych dla odzyskania wolności Ojczyzny, a tajemnicy służby specjalnej dochowam, nawet wobec moich przełożonych i kolegów w konspiracji i nie zdradzę jej nikomu, aż do końca wojny. Tak mi Panie Boże dopomóż.”

Przed skokiem ze spadochronem do Polski, każdy Cichociemny składał pisemną deklarację, której pkt. 1 stanowił: „Zachowam całkowitą tajemnicę co do drogi, jaką przerzucony zostałem do Kraju i co do charakteru mojej pracy. Zachowanie tajemnicy zobowiązuje mnie również wobec wszystkich organów Armii w Kraju, za wyjątkiem odpowiedzi na zapytania skierowane do mnie w drodze służbowej.”

 

Mieli tylko jedno słowo…

Ścisłe przestrzeganie tajemnicy wojskowej skutkowało także i tym, że początkowo nie było nawet oficjalnej nazwy tej grupy żołnierzy do zadań specjalnych. Słowo „cichociemni” zostało wymyślone spontanicznie, nazwa definiowała raczej sposób w jaki żołnierze znikali z macierzystych oddziałów, gdy wyrazili zgodę na skok do Kraju oraz kierowani byli na tajne, specjalistyczne szkolenia. (Nie było czegoś takiego jak „kurs cichociemnego” – proces szkolenia obejmował cztery grupy różnych kursów).

ZAJAC-JOZEF-KOL_023_0321-2-272x250 Okradanie Cichociemnych

Deklaracja por. cc Józefa Zająca

Oto relacja jednego z powracających ze szkolenia (z kursu dywersyjno – strzeleckiego, STS 25, Inverlochy) kandydatów na Cichociemnych, wówczas żołnierza 1 Samodzielnej Brygady Spadochronowej (4 BKS), Władysława Stasiaka:

Po zakończeniu odprawy z dowódcą spotkaliśmy się wreszcie z kolegami. Koledzy niemal rzucili się na nas z pytaniami (…) A my zobowiązani tajemnicą odpowiadaliśmy twardo, że mamy zakaz mówienia czegokolwiek o kursie i sprawach z nim związanych. Na drugi dzień przyszedł do mnie por. Józef Wija – znany w brygadzie dowcipniś i złośliwiec. (…) Zaczął mnie męczyć pytaniami. Odpowiedziałem mu, że przecież dobrze wie, że mamy siedzieć cicho (…)

On, złośliwie, rysując palcem kółko na czole, powiedział: „ty ciemniaku, nawet mnie nie ufasz? Taki jesteś cicho-ciemniak!”. Z biegiem czasu wszystkich uczestników szkolenia zaczęto nazywać cicho-ciemnymi (W locie szumią spadochrony, IW PAX, Warszawa 1991, s.41-42, ISBN 83-211-1153-X).

 

CICHO_CIEMNI__20220517_102242-300x180 Okradanie CichociemnychNazwa cichociemni po raz pierwszy została oficjalnie użyta w instrukcji szkoleniowej Oddziału VI Sztabu Naczelnego Wodza z września 1941 pt. „Codzienne życie w Kraju. Szkic dla skoczków do września 1941 r.”. W pierwszym zdaniu czytamy: „Praca niniejsza ma za zadanie ułatwienie „cicho-ciemnym” zaaklimatyzowanie się w Kraju (…)” (źródło: CAW sygn. II.52.150.1).

Po wojnie znaczenie nazwy cichociemni wyjaśniono w publikacji będącej zbiorem wspomnień CC, wydanym z inicjatywy Koła Cichociemnych Spadochroniarzy Armii Krajowej w Londynie:

Nazywamy się cichociemnymi. Nazwa niejednemu wyda się może dziwaczna, ale spróbujcie znaleźć lepszą na określenie takiego charakternika, który potrafi zjawić się nie spostrzeżony tam gdzie się go najmniej spodziewają i pożądają, cicho a sprawnie narobić nieprzyjacielowi bigosu i wsiąknąć niedostrzegalnie w ciemność, w noc – skąd przyszedł

 

Skoczkowie do Kraju

Codzienne-zycie-w-kraju_2_20220517_102240-220x250 Okradanie CichociemnychSłowo CICHOCIEMNI zawsze było tożsame z frazą „Skoczkowie do Kraju, w służbie specjalnej Armii Krajowej” – dlatego Cichociemnymi nie byli inni polscy spadochroniarze: kurierzy oraz oddani do SOE i OSS polscy spadochroniarze zrzucani jako agenci alianckich służb do innych krajów, choć niekiedy mieli za sobą w części podobne szkolenia, a niektórzy byli także zaprzysięgani na rotę przysięgi AK.

Nie byli jednak przydzielani do służby specjalnej w Armii Krajowej w okupowanej Polsce – to jest ta zasadnicza różnica. Nie jest też tajemnicą, że realia okupacyjne w Polsce, niezależnie od tego czy była to okupacja niemiecka czy sowiecka – stawiały o wiele większe wymagania Cichociemnym niż polskim spadochroniarzom do innych krajów.

Przez całą wojnę Cichociemni mieli tylko to jedno słowo, które Ich określało. Po wojnie nie trzeba było już przestrzegać tajemnicy – ale tylko poza granicami Polski. W komunizowanej siłą Polsce „ludowej” wskazanie kogoś jako cichociemnego było równoznaczne z jego uwięzieniem a niekiedy nawet ze śmiercią.

Spośród 316 Cichociemnych 214 przeżyło wojnę, spośród Nich 32 pozostało na emigracji, aż 59 musiało uciekać przed represjami z Polski. Łącznie poza granicami kraju, głównie w Wielkiej Brytanii, znalazło się aż 91 CC – prawie połowa z tych, którzy przeżyli. Z pozostałych w Polsce 123 Cichociemnych aż 103 represjonowano w Polsce „ludowej” – 77 aresztowano, 15 torturowano, 19 skazano na śmierć, 22 na wieloletnie więzienie, 9 (lub 10) zamordowano. Nielicznym udało się pozostać w cieniu, głównie dlatego, że nadal przestrzegali tajemnicy.

 

Codzienne-zycie-w-kraju_20220517_102230-218x250 Okradanie CichociemnychMieli tylko to jedno słowo… Niektórzy mniej rozgarnięci – lub ewidentnie nierzetelni – badacze i publicyści (jak np. Krzysztof Tochman albo Kacper Śledziński) wywodzą, że istniał jakoby jakiś „znaczek cichociemnego”, z którym skoczkowie skakali do kraju. Byłby to chyba jedyny przypadek w dziejach, że żołnierze w tajnej służbie stosowali jakieś jawne oznaczenia, zapewne po to, aby ich łatwiej zidentyfikować i złapać…

Oczywiście przez całą wojnę nie było żadnego „znaczka cichociemnego”. 20 czerwca 1941 gen. Władysław Sikorski rozkazem ustanowił Znak Spadochronowy – taki sam dla wszystkich spadochroniarzy. Wyprodukowano 6550 zwykłych Znaków, z tego Cichociemnym spadochroniarzom Armii Krajowej wydano 311. Znaki Spadochronowe otrzymali ponadto spadochroniarze przeszkoleni przez Polaków, kurierzy polityczni oraz skoczkowie Akcji Kontynentalnej, żołnierze 1 Samodzielnej Brygady Spadochronowej oraz spadochroniarze z innych krajów: 238 Francuzi, 172 Norwegowie, 46 Anglicy, po 4 Belgowie i Holendrzy, po 2 Amerykanie i Czesi.

 

40_Znak-Spadochronowy-AK-187x300 Okradanie CichociemnychW tej sytuacji, z inicjatywy Koła Cichociemnych Spadochroniarzy Armii Krajowej w Londynie – dziewięć lat po wojnie – zarządzeniem nr L.dz. 72/54 Kierownika Ministerstwa Obrony Narodowej z 5 lutego 1954 gen. Tadeusza Malinowskiego, ustanowiono tylko dla Cichociemnych „Znak dla Skoczków do Kraju”, czyli Znak Spadochronowy AK, będący wersją Znaku Spadochronowego. Jest nieco większy, wewnątrz wieńca laurowego ma umieszczoną srebrną kotwicę „Polski Walczącej”. Zgodnie z pkt. 3 zarządzenia „Znak może być nadany tylko tym żołnierzom, którzy zrzuceni do Kraju, wzięli udział w bojowej akcji spadochronowej”.

Fakt tak późnego prawnego uregulowania Znaku dla Skoczków do Kraju spowodował, iż jest on kwestionowany jako prawnie wątpliwy. W istocie, według ustaleń znawców problematyki – „Znak spadochronowy AK był tak naprawdę odznaką pamiątkową o charakterze kombatanckim” (Rafał Niedziela, „Tobie Ojczyzno”. Znaki spadochronowe i szybowcowe w Polskich Siłach Zbrojnych (1941-1947), Warszawa 2021, ISBN 978-83-942317-2-9, s. 347-351).

Czyli Cichociemnym – obecnie Ich Rodzinom – wciąż pozostało tylko to jedno słowo…

 

Trzy grupy skoczków

SPADOCHRONIARZE-DO-ZADAN-SPECJALNYCH__2-190x250 Okradanie CichociemnychWśród polskich spadochroniarzy do zadań specjalnych (nie tylko Cichociemnych) z okresu II wojny światowej można wyróżnić trzy zasadnicze grupy:

  • Cichociemni – żołnierze Armii Krajowej w służbie specjalnej, którzy działali w strukturach Polskiego Państwa Podziemnego, byli wysyłani przez wojsko i realizowali cele wojskowe.
  • Emisariusze i kurierzy polityczni – cywilni łącznicy pomiędzy emigracyjnym rządem R.P. a cywilną strukturą w okupowanej Polsce – Delegaturą Rządu na Kraj, także pomiędzy rządem a krajowymi partiami i stronnictwami politycznymi. Byli wysyłani przez polityków i realizowali cele polityczne. Nie byli Cichociemnymi.
  • Spadochroniarze do innych krajów – żołnierze w alianckich służbach specjalnych, działali poza Polską oraz poza strukturami Polskiego Państwa Podziemnego. W porozumieniu z emigracyjnym rządem RP byli wysyłani (im podlegali) przez alianckie służby specjalne: brytyjskie SOE (Akcja Kontynentalna) lub amerykańskie OSS (Project Eagle). Jako agenci tych służb, realizowali cele polityczno – wojskowe, wskazane przez zachodnie służby specjalne: SOE lub OSS.

 

CC-prezentacja-014-300x224 Okradanie CichociemnychPodział na te trzy zasadnicze grupy skoczków jest klarowny i czytelnie uwzględnia diametralne różnice pomiędzy nimi, dotyczące ich podległości służbowej, charakteru służby, celów, zadań, obszaru oraz specyfiki działań. Wbrew pozorom, nie jest to przypisanie poszczególnych spadochroniarzy do którejś z grup, ale uwzględnienie naturalnych oraz zasadniczych różnic pomiędzy nimi.

Podkreślić należy, że wskazane trzy grupy to nie jest jakiś nowy, wymyślony przeze mnie porządek. To tylko odwołanie się do odrębnych cech charakterystycznych tylko dla danej grupy skoczków. To respektowanie standardów naukowych, w myśl których każda teza musi być oparta na wiarygodnym źródle (np. dokumencie) historycznym. Takie ustrukturyzowanie jest zatem ułożeniem pojęć w określonym, naturalnym porządku, zgodnym z wiedzą historyczną. Oczywiście nie ma na celu deprecjonowania którejkolwiek z tych grup, czy któregokolwiek ze spadochroniarzy do zadań specjalnych. Wszystkim polskim spadochroniarzom do zadań specjalnych – niezależnie od tego jak Ich nazwiemy – należy się nasz podziw, szacunek oraz wdzięczność.

Naturalnie osobiste zasługi każdego z Nich też nie są identyczne, różnią się – podobnie jak bardzo zróżnicowane były warunki bojowe w których musieli i ochotniczo chcieli działać. Wszystkich łączy jedno – byli ochotnikami, chcieli i działali z poczucia patriotyzmu – dla Polski.

 

Czy kot może zaszczekać?
Akcja-Kontynentalna-struktura_00182-300x218 Okradanie Cichociemnych

Struktura organizacyjna Akcji Kontynentalnej, Francja
Tadeusz Panecki, Akcja Kontynentalna, s. 118

Każde słowo ma znaczenie. Niestety kultura intelektualna części osób jest tego rodzaju, że skutkuje poruszaniem się w przestrzeni intelektualnego chaosu. Jeśli ktoś spyta: czy mówimy jak myślimy czy też myślimy jak mówimy – to powinien mieć świadomość że są to procesy współzależne. Nasza mowa kształtuje nasze myśli, podobnie jak nasze myśli wpływają na to jak mówimy. Warto świadomie zwrócić uwagę na tą kwestię, zwłaszcza że żyjemy przecież w społeczeństwie informacyjnym. Jedną ze znanych technik dezinformacyjnych jest takie manipulowanie słowami, aby osiągnąć właściwy – według manipulującego – ich odbiór. To dlatego np. w Rosji Putina nie wolno mówić o wojnie, natomiast należy mówić o „specjalnej operacji wojskowej”.

Dezinformacja zawsze wykorzystuje niepełną wiedzę odbiorcy (lub jej brak) w celu wprowadzenia go w błąd. W tym miejscu przechodzimy do kwestii zasadniczej – czy stół powinniśmy nazywać szafą? Czy kot nazwany psem ma szansę zaszczekać? Oczywiście że nie, tego rodzaju słowne manipulacje wywołują tylko chaos i nie przyczyniają się do zrozumienia istoty danego zagadnienia.

 

SPADOCHRONIARZE-DO-ZADAN-SPECJALNYCH-190x250 Okradanie CichociemnychW przypadku pojęcia > Cichociemni < także zdarzają się dezinformacyjne manipulacje. Z najbardziej oczywistych i znanych – kurier polityczny Tadeusz Chciuk sam siebie w tytule własnej książki nazwał cichociemnym – choć nim nie był. Bezrozumnie powtarzają to po nim inni, współcześnie np. portal Polskiego Radia (gdzie jest zatrzęsienie rozmaitych przekłamań i nieścisłości nt. Cichociemnych).

tochman-fake-300x231 Okradanie CichociemnychW publicznej przestrzeni są także mniej prostackie próby manipulowania słowem > Cichociemni <. Oto np. dr Krzysztof Tochman – niegdyś czołowy „specjalista IPN od Cichociemnych” – opublikował nie tak dawno dwie broszury o fałszywych tytułach: „Cichociemni na Bałkanach we Włoszech i we Francji” (to nie złośliwość, naprawdę w tytule nie ma znaków interpunkcyjnych – RMZ) oraz jeszcze bardziej niedorzecznym: „Zapomniani Cichociemni z Wydziału Spraw Specjalnych MON PSZ na Zachodzie” (nie było czegoś takiego jak „MON PSZ„, ani na wschodzie, ani na zachodzie, ani w innych stronach świata).

Drugi „specjalista IPN”, także doktor, Waldemar Grabowski, miesza w ludzkich głowach jeszcze subtelniej. Według niego nie było 316 Cichociemnych, ale więcej – ilu, tego sam nie wie. Zastanawia się, czy za „cichociemnych” (cudzysłów użyty świadomie) nie należałoby uznać „spadochroniarzy zrzuconych w Polsce, ale wysłanych przez MSW, a także spadochroniarzy zrzuconych zarówno przez MON, jaki i MSW w innych krajach europejskich (Francja, Albania, Jugosławia, Włochy, Niemcy i Austria)”.

POWN-pluton-Zachwieja-300x223 Okradanie CichociemnychPan Doktor Krzysztof Tochman jest uznanym badaczem, opublikował m.in. czterotomowy „Słownik Biograficzny Cichociemnych”, który choć zawiera trochę różnej wagi błędów, wciąż ma znaczenie fundamentalne (nie tylko dlatego, że poza np. Tucholskim nie ma wartościowych publikacji w tym obszarze). Nie tak dawno nastąpiła jednak autodetronizacja tegoż „autorytetu”, po brutalnym podeptaniu przezeń precyzji wypowiedzi, poprzez opublikowanie aż kilkudziesięciu błędów w jednej publikacji nt. Cichociemnych.

Pan Doktor Waldemar Grabowski także jest uznanym badaczem, choć jest autorem głównie publikacji przyczynkarskich, ma na koncie poważny sukces badawczy w postaci monograficznej publikacji pt. „Polska Tajna Administracja Cywilna 1940-1945”. Warto też odnotować jego znaczące publikacje dotyczące Akcji Kontynentalnej.

 

„Projekt Orzeł”

 

kompania-grenadierow-250x192 Okradanie Cichociemnych

Samodzielna Kompania Grenadierów

Wybitny amerykański historyk, specjalizujący się w historii najnowszej Europy Środkowo – Wschodniej, dr John S. Micgiel z Uniwersytetu Columbia, także wykładowca Uniwersytetu Warszawskiego (serdecznie pozdrawiam), w 2019 opublikował niezwykle interesującą książkę pt. „Project Eagle. Polscy wywiadowcy w raportach i dokumentach wojennych amerykańskiego Biura Służb Strategicznych”, Kraków 2019, ISBN 97883-242-3549-0, e-ISBN 97883-242-2982-6. Więcej info – Nie tylko Cichociemni

Pan Doktor J.S. Micgiel przeprowadził swoje interesujące badania głównie w oparciu o całkowicie odtajniony w 1984, przekazany do Narodowego Archiwum w Waszyngtonie, przez William’a Casey’a, dyrektora CIA, zbiór dokumentów OSS London: Special Operations Branch and Secret Intelligence Branch War Diaries. Dr John S. Micgiel ujawnił kulisty tajnych operacji, przeprowadzonych w ramach „Projektu Eagle”.

Co ciekawe, z tych badań wynika, że niemała grupa polskich skoczków z „Project Eagle” – zrzuconych od stycznia 1944 do kwietnia 1945 na teren Niemiec – to w części żołnierze Samodzielnej Kompanii Grenadierów; po skoku podlegali amerykańskiemu OSS (poprzedniczce CIA). Z tej samej jednostki wywodziła się ok. połowa skoczków zrzuconych w ramach Akcji Kontynentalnej do Francji. Co więcej – mieli bardzo podobne zadania – głównie wywiadowcze.

Dr John S. Micgiel nie wpadł jednak na pomysł, aby polskich spadochroniarzy „Projektu Orzeł” nazwać > cichociemnymi <. Zgodnie z obiektywną prawdą historyczną nazwał Ich „polskimi wywiadowcami” (patrz tytuł książki), taktownie przemilczając, że polskimi byli z pochodzenia, bowiem w istocie wykonywali swe misje na rzecz amerykańskiej służby specjalnej (której podlegali); oczywiście za zgodą rządu R.P. Doktor Waldemar Grabowski w swoich pokrętnych teoriach nt. polskich spadochroniarzy tej grupy 32 skoczków nawet nie zauważył…

 

Okradanie Cichociemnych

Obaj wymienieni wcześniej panowie: dr K.Tochman i dr W.Grabowski, od dłuższego czasu publicznie i bezrozumnie kwestionują liczbę 316 Cichociemnych. Ignorują przy tym nawet protesty zasłużonego Studium Polski Podziemnej w Londynie, gdzie przechowywane są teczki personalne Cichociemnych. Jak można zauważyć z tematyki ich publikacji obaj podejmują – niestety – dość zakurzony temat spadochroniarzy do zadań specjalnych, zrzucanych do innych krajów (poza Polską) w ramach Akcji Kontynentalnej.

Przeczytałem niedawno prawie wszystkie dostępne publikacje na ten temat, poszperałem w dokumentach źródłowych, przejrzałem ponad połowę teczek personalnych tych spadochroniarzy. Efekt mojego wysiłku intelektualnego, także w postaci kolejnej bazy danych, zebrałem na stronie, temat pozostaje nadal w obszarze moich zainteresowań, więc treści będą weryfikowane, poprawiane i uzupełniane. Zredagowałem także nowe hasło w Wikipedii, bo dotąd go nie było. Zamierzam wkrótce opracować biogramy skoczków Akcji Kontynentalnej, póki co zapraszam do lektury hasła głównego – Akcja Kontynentalna

 

CC-ZAJAC-ZNAK_SPADOCHRONOWY-250x154 Okradanie Cichociemnych

Bojowy Znak Spadochronowy por. ccJózefa Zająca

Po co to piszę? Ano po to, aby publicznie ogłosić, że nie podobają mi się czynione przez obu „specjalistów IPN” próby okradania Cichociemnych z Ich nazwy. Wojskowi skoczkowie do Kraju, czyli Cichociemni – żołnierze Armii Krajowej w służbie specjalnej – działali w nieporównywalnie gorszych realiach okupacyjnych niż pozostali. Dodajmy, że zwykle działali też o wiele dłużej oraz intensywniej. Działali wprost na rzecz Polskiego Państwa Podziemnego, a nie dla zachodnich służb specjalnych. Chyba panowie: K.Tochman i W.Grabowski nie będą próbowali wmawiać opinii publicznej, że realia okupacyjne Polski, zarówno pod okupacją niemiecką jak i sowiecką były takie same jak w zachodnich krajach okupowanej Europy? Chyba nie będą przekonywać, że Polskie Państwo Podziemne, (w tym Armia Krajowa, w sensie operacyjnym) funkcjonowało poza Polską? Chyba nie będą przekonywać, że nie ma różnicy pomiędzy żołnierzem Armii Krajowej a agentem brytyjskiej czy amerykańskiej służby?

Od września 2014 dr W.Grabowski mąci ludziom w głowach, dywagując czy aby > Cichociemnymi < nie byli „spadochroniarze zrzuceni w Polsce, ale wysłani przez MSW” – czyli cywilni kurierzy i emisariusze polityczni. Nie wiem, dlaczego historyk, jednak doktor, ma tego rodzaju problem intelektualny z odróżnieniem cywila od żołnierza czy polityka od wojskowego że chce obie grupy skoczków nazywać tak samo.

CC-Jozef-Zajac-znak-spadochronowy-300x282 Okradanie Cichociemnych

znak spadochronowy por. cc Józefa Zająca

Pan W.Grabowski dywaguje też publicznie, czy aby > cichociemnymi < nie byli również „spadochroniarze zrzuceni zarówno przez MON, jaki i MSW w innych krajach europejskich” – czyli spadochroniarze „pionu wojskowego” Akcji Kontynentalnej, agenci SOE. W tej części wtóruje mu też dr K.Tochman. Nie wiem, dlaczego obaj jednak historycy (z IPN) chcą również tak samo nazywać jeszcze dwie inne grupy skoczków. Czy rzeczywiście mają również problem intelektualny z odróżnieniem żołnierzy działających w ramach Polskiego Państwa Podziemnego, ściślej: w Armii Krajowej, rzecz jasna na terenie Polski, podlegających KG AK – od żołnierzy działających poza Polską, poza Polskim Państwem Podziemnym, poza Armią Krajową, podlegających (Akcja Kontynentalna) brytyjskim (SOE) lub (Project Eagle) amerykańskim (OSS) służbom specjalnym…

Być może sekret rzekomego „niezrozumienia” czy „niedostrzegania” zasadniczych różnic pomiędzy trzema fundamentalnie odmiennymi grupami spadochroniarzy ma dość proste wytłumaczenie. Być może obaj panowie poszukują grantów na swoje badania i muszą przekonać nadzwyczaj tępych decydentów – którzy coś tam słyszeli o Cichociemnych, ale nic nie kumają o Akcji Kontynentalnej?

IPN-plansza-blad__210-620627-1-fake-300x250 Okradanie CichociemnychObaj Panowie Doktorzy nie są historykami od wczoraj i zapewne doskonale dostrzegają różnice: pomiędzy cywilem a żołnierzem, czy pomiędzy żołnierzem AK a agentem zachodniej służby specjalnej. Nie chce mi się wierzyć, że motywem działań Panów Doktorów mogłaby być prymitywna chęć ogrzania się w blasku cudzej sławy.

Chciałbym zauważyć, że Cichociemni – niczego Im nie ujmując, ani nie dodając – „startowali” w zupełnie innej kategorii niż pozostali polscy skoczkowie. Nie należy więc mieszać i udawać, że np. spadochroniarze SOE to także Cichociemni. Zbyt wiele jest zasadniczych różnic, by Ich ze sobą utożsamiać. Tylko Cichociemni podlegali rozkazom polskim, mieli diametralnie różne zadania, działali w odmiennych realiach…

Nie da się Ich także porównywać. Ale jeśli zauważyć, że np. jednym ze skoczków Akcji Kontynentalnej był instruktor Cichociemnych mjr Aleksander Ihnatowicz, który chyba jako jedyny skakał czerokrotnie, m.in. zdobył (na polecenie SOE) 2 egz. nowatorskiego wówczas rkm Fallschirmjägergewehr 42 (FG42), albo w dwuosobowym zespole wysadził w rejonie miasta Aosta aż siedem czołgów niemieckich przy użyciu min magnetycznych z zapalnikiem czasowym – to raczej nie skłamię, że niejeden Cichociemny mógłby Mu pozazdrościć.

Usilnie więc publicznie proszę, aby nie okradać Cichociemnych z tego jedynego słowa, którym się Ich określa – z Ich nazwy. To pojęcie jest definicją, której znaczenia nie powinno się zniekształcać. Spadochroniarze Akcji Kontynentalnej są obecnie może mniej znani, ale to nie powód by fałszować fakty, wywołując wrażenie iż rzekomo bez znaczenia było czy skoczkowie byli cywilami czy żołnierzami, czy działali w Armii Krajowej czy poza AK, czy podlegali polskim władzom czy alianckim służbom specjalnym. Te bardzo istotne, zasadnicze różnice przecież nie przekreślają niczyich zasług, ani też nie umniejszają bohaterstwa żadnego z polskich spadochroniarzy. Proszę więc nie okradać Cichociemnych z Ich nazwy…

Ryszard M. Zając, wnuk Cichociemnego

22 września 2022

 

Pobierz artykuł w PDF

Cichociemni i Polska wśród przegranych zwycięzców…

 

41_cc-Tobie-Ojczyzno-grupa-250x139 Cichociemni i Polska wśród przegranych zwycięzców...We wrześniowym, pięknie wydanym „Biuletynie IPN” opublikowano interesujący artykuł Łukasza Płatka pt. Cichociemni, broń i pieniądze. Łączność lotnicza z krajem w latach 1941-1944″ (s. 38-49).

 

Autor rozpoczyna ciekawie i trafnie – „Na pytanie, co jest potrzebne, aby prowadzić wojnę, Napoleon Bonaparte miał odpowiedzieć, że trzy rzeczy: pieniądze, pieniądze i jeszcze raz pieniądze”. Artykuł napisany interesująco, lektura nader inspirująca, z czystym sumieniem mogę polecić. W tekście jest kilka nieścisłości oraz niedopowiedzeń o czym za chwilę.

Przede wszystkim muszę – po raz pierwszy od dłuższego czasu – podziękować IPN oraz Autorowi za treści zawarte w tym artykule. Bodaj po raz pierwszy w jakiejkolwiek publikacji IPN zauważono mjr dypl. Jana Jaźwińskiego, także konstruktora „pipsztoków” inż. Tadeusza Heftmana, chyba pierwszy raz dostrzeżono że Cichociemnych szkolili w większości Polacy, czy wspomniano o początkach spadochroniarstwa w Polsce – ponadto te wszystkie pomijane dotąd informacje w jednym tekście! Wygląda na to, że mamy już – nareszcie! – za sobą lata przemilczania tych czterech kluczowych informacji z historii Cichociemnych 🙂 Moja praca popularyzatorska nabiera większego sensu 🙂

W artykule Łukasza Płatka nie znalazłem poważniejszych błędów merytorycznych, co musi cieszyć. Dotychczasowy „specjalista od Cichociemnych” dr Krzysztof Tochman, po swojej kompromitującej publikacji z kilkudziesięcioma błędami chyba wreszcie został zdjęty z piedestału i słusznie już raczej nie uchodzi w IPN za dobrego znawcę problematyki Cichociemnych. Cieszę się, że jego miejsce zajmują inni, zdecydowanie bardziej rzetelni badacze i popularyzatorzy.

 

falszywe-500-250x139 Cichociemni i Polska wśród przegranych zwycięzców...

Fałszywy banknot 500 zł Podziemnej Wytwórni Banknotów

W omawianym artykule, o pieniądzach dla AK, choć wymieniono je w podtytule, nie ma zbyt wiele informacji, a niektóre są niestety błędne. Autor twierdzi, że pieniądze przekazywane do kraju pochodziły „z kredytów udzielanych Polakom przez Brytyjczyków i Amerykanów” (s.40). Otóż niezupełnie. Amerykański prezydent Franklin Roosevelt trzykrotnie przekazał Polakom dotacje (a nie kredyty): w kwietniu 1942 – 1,5 mln dolarów, w lutym 1943 – 2,5 mln dolarów, w czerwcu 1944 – 10 mln dolarów. Brytyjczycy rzeczywiście udzielali nam kredytów, głównie na utrzymanie PSZ. Ale wśród pieniędzy przerzucanych do Polski część stanowiły brytyjskie dotacje (a nie kredyty), w tym pół miliona dolarów kwartalnej dotacji dla polskiego wywiadu,  od stycznia 1944 do końca marca 1945. Nie jest tajemnicą, choć autor o tym nie napisał, że wszystkie dotacje w dolarach i złocie dla okupowanej Polski wyniosły łącznie ok. 20 mln USD.

Nieścisłe jest zdanie – w odniesieniu do pasa z pieniędzmi, z którym skakali Cichociemni – iż „przeciętna zawartość pasa wynosiła 40 tys. dolarów” (s. 40). Otóż fraza „przeciętna zawartość pasa” wymaga wskazania rodzaju jego zawartości. Jeśli pas z pieniędzmi zabierany przez skoczków zawierał banknoty 10-dolarowe, jego wartość wynosiła 18 tys.; jeśli 20-dolarowe – 36 tys. USD. Jeśli w pasie były złote monety 10-dolarowe, mieścił 2,4 tys. USD; jeśli złote monety 20-dolarowe ? 3,6 tys. USD. Do tego opisu warto dodać, że pasy miały sześć kieszeni, do których wkładano zwykle po trzy opieczętowane paczki banknotów. Kieszenie pasa przeszywano grubą, mocną, jedwabną nicią, której końce plombowano. Każdy pas posiadał własny, unikalny numer.

 

Halifax-250x147 Cichociemni i Polska wśród przegranych zwycięzców...Kompletnie nieprawdziwa jest teza autora – „(…) kwoty przenoszone przez kurierów drogą lądową są niewystarczające. W takiej sytuacji w Sztabie Naczelnego Wodza zrodziły się pomysły nawiązania łączności lotniczej z krajem”. Obrazowo ilustrując, autor usiłuje twierdzić, że ogon machał psem. Oczywiście że kurierzy trasami lądowymi mogli przemycić do Polski znacznie mniejsze kwoty niż Cichociemni, a ponadto  że zdecydowanie więcej pieniędzy tracono na trasach lądowych. Nie był to jednak powód nawiązania łączności lotniczej z okupowaną Polską, ani też nie narodził się wskutek niesprawności przerzutu pieniędzy drogą lądową.

Podobny zasadniczy błąd autor popełnia w odniesieniu do Cichociemnych, wywodząc jakoby „Podstawowym zadaniem Cichociemnych było dzielenie się zdobytą wiedzą techniczną i operacyjną oraz umiejętnościami planowania i realizacji szczegółowych misji, a także prowadzenia walki z okupantem na konkretnych stanowiskach”. Opowieści dziwnej treści, Cichociemni wcale nie byli – jak to wynika z tego pokrętnego zdania – wysyłani do Polski w roli instruktorów albo współczesnych „doradców pola walki”.

Po pierwsze, istota oraz sens istnienia Armii Krajowej (oprócz bieżącej walki) zawierały się w jej strategicznym celu – przygotowanie powstania powszechnego w końcowej fazie wojny. Koncepcja powstania powszechnego jeszcze kilka lat temu nie była zbyt znana, m.in. musiałem z tego powodu napisać odpowiednie hasło w wikipedii.

Po drugie, już w pierwszej propozycji z 30 grudnia 1939, w sprawie nawiązania łączności lotniczej z Krajem, współtwórca Cichociemnych kpt. dypl. Jan Górski jasno wskazał jej cel, także w tytule – Użycie lotnictwa dla łączności i transportów wojskowych drogą powietrzną do Kraju oraz dla wsparcia powstania. Stworzenie jednostek wojsk powietrznych.

 

40_Znak-Spadochronowy-AK-187x300 Cichociemni i Polska wśród przegranych zwycięzców...Po trzecie, Cichociemni mieli trzy podstawowe zadania do wykonania:

  1. wzmocnienie swoimi specjalistycznymi umiejętnościami podziemnej Armii Krajowej (podczas wojny),
  2. przygotowywanie planowanego powstania powszechnego w okupowanej Polsce (pod koniec wojny)
  3. udział w odtwarzaniu Sił Zbrojnych (po wojnie). 

 

Oczywiście spora część Cichociemnych zajmowała się szkoleniem kadr AK, zwłaszcza w zakresie dywersji. Ale nie zapominajmy, że specjalność „dywersyjną” miało tylko 169 – z 316 Cichociemnych. Na 50 Cichociemnych pracujących na radiostacjach opierała się cała sieć łączności Armii Krajowej, 37 Cichociemnych pracowało w wywiadzie. Opowieści o tym, że jeden czy kilku Cichociemnych mogli wyszkolić dobrego radiotelegrafistę, a nawet agenta wywiadu, do tego w warunkach konspiracyjnych, należy włożyć pomiędzy kiepskie bajki.

 

Sporym nieporozumieniem jest wywód Autora, jakoby „zadania szczegółowe, zgodnie z posiadanymi kompetencjami lub potrzebami, wyznaczał cichociemnym skoczkom dowódca ZWZ-AK (..)”. Podobnie bzdurną tezę, ale z SOE w roli głównej, postawił w swojej pseudo „popularnonaukowej” książce K. Śledziński. Otóż żaden dowódca żadnej armii, nawet niewielkiej (AK liczyła w 1944 ok. 390 tys. osób) nie jest w stanie „wyznaczać szczegółowych zadań” poszczególnym żołnierzom. Nikt nigdzie na świecie nie jest w stanie z poziomu dowódcy armii koordynować działań poszczególnych żołnierzy, czy choćby nawet dowódców małych lub większych związków taktycznych. Takie „ręczne zarządzanie” – do tego w warunkach konspiracji – jest po prostu niewykonalne. Opowieści tego rodzaju mogą powstawać tylko w głowie teoretyków, którzy nie widzieli wojska z bliska. Proponuję wejść do malutkiej firmy z kilkudziesięcioosobową załogą i próbować każdemu pracownikowi osobiście wyznaczać „zadania szczegółowe”. To nie ma szans powodzenia. Cichociemni po prostu dostawali przydziały do określonych struktur AK, w zależności od potrzeb zgłaszanych „z terenu”…

 

spadochroniarze-WOS-kolor-Rafal-Kuzak-250x250 Cichociemni i Polska wśród przegranych zwycięzców...

Spadochroniarze WOS, koloryzacja: Rafał Kuzak

W artykule Łukasza Płatka natrafiłem także na bolesny przykład być może niezamierzonego, ale jednak deptania polskich osiągnięć. Autor pisze bowiem: „Tradycje desantu powietrznego II Rzeczpospolita miała niewielkie” (s. 41). Może były niewielkie – ale postawmy sprawę jasno – czy ktoś, oprócz naszych wrogów, miał większe? Doświadczenie desantowe miały wówczas tylko Niemcy i ZSRR (Rosja). Wśród zachodnich aliantów Polska była jedyną, która miała jakiekolwiek takie tradycje. Dopiero po nas rozpoczęli organizowanie wojsk spadochronowych Brytyjczycy, następnie Amerykanie. Zamiast więc pisać o „niewielkim doświadczeniu” lepiej zgodnie z prawdą napisać iż byliśmy wśród zachodnich aliantów pierwsi.

skoki-spadochronowe-300x224 Cichociemni i Polska wśród przegranych zwycięzców...W tym kontekście jeszcze dwie uwagi – nie wiem, skąd Autor wziął informację o wybudowaniu w przedwojennej Polsce 17 wież spadochronowych – w dostępnych źródłach mowa o 16 takich treningowych wieżach. Autor nie podał żadnego źródła tej informacji, ani wykazu tych wież. Nie sposób więc zweryfikować, czy znalazł nieznaną, siedemnastą wieżę – czy pomylił się w obliczeniach.

Druga sprawa to porównywanie kursów spadochronowych: jednego w Legionowie oraz dwóch w Wojskowym Ośrodku Spadochronowym w Bydgoszczy. Autor pisze w kontekście obu miejsc o jednym kursie i ubolewa, że „ukończyło go zaledwie kilkuset żołnierzy”. Tymczasem rzecz nie w ilości wyszkolonych (z moich danych wynika, że poniżej dwustu), ale w programach kursów (różne) oraz kwestii zasadniczej – Polska nie miała samolotów desantowych (nie nadawały się do tych celów nieliczne Fokkery oraz RWD-8).

Z drobnych błędów artykułu można wskazać jeszcze wadliwy podpis pod zdjęciem (s.43) radiostacji konstrukcji inż. Tadeusza Heftmana: nie jest to „AK 1” ale „AP-1”. Nie będę się czepiał, że „pipsztok” na zdjęciu jest w takim położeniu, że radiotelegrafista uszkodziłby sobie nadgarstek, usiłując pracować kluczem telegraficznym w takiej pozycji…

 

skan_00165-175x250 Cichociemni i Polska wśród przegranych zwycięzców...Mimo tych mankamentów z radością rekomenduję lekturę artykułu. Powtórzę, że cieszę się, że są obecni w tej narracji: mjr dypl. Jan Jaźwiński,oraz inż. Tadeusz Heftman, że Autor wspomina o szkoleniu Cichociemnych przez polskich instruktorów oraz o początkach spadochroniarstwa w Polsce. Cieszę się także, że Autor nazywa rzeczy po imieniu, wbrew propagandowej narracji słusznie uznaje, że pierwszy zrzut Cichociemnych był tylko częściowym sukcesem. Trafnie również konkluduje, że po wojnie Polska trafiła do kąta dla „przegranych zwycięzców”.

Do dwóch czynników wymienionych przez Autora (silna sowiecka propaganda oraz sowieckie lobby), które spowodowały wypychanie Polski do tego kąta, dodałbym jeszcze co najmniej dwa. Po pierwsze sowieckich agentów grasujących w brytyjskich strukturach władzy z Kimem Philby i jego kolesiami z tzw. piątki z Cambridge włącznie. Po drugie polskich zdrajców i ugodowców, z Mikołajczykiem, Tatarem i Retingerem włącznie. Generalnie – to już moja teza, a nie Autora – przegraliśmy, bo daliśmy się „ograć” z braku lidera na odpowiednim poziomie, który nie ujawnił się po śmierci gen. Sikorskiego…

Ryszard M. Zając

 

Łukasz Płatek – Cichociemni, broń i pieniądze. Łączność lotnicza z krajem w latach 1941-1944, w: Biuletyn IPN, wrzesień 2022 nr 9 (202), s. 38 – 49, ISSN 1641-9561

 

 

Kupić! Przeczytać!

 

Krakowskie wydawnictwio „Znak”, które wsławiło się skandalicznie nierzetelną publikacją Kacpra Śledzińskiego „Cichociemni. Elita polskiej dywersji” (2012, 2022), wydaje także – na szczęście – dobre, niekiedy nawet bardzo dobre książki. Wiele tygodni od premiery, zupełnie na spokojnie, przeczytałem książkę Panów: Wojciecha Königsberga oraz Bartłomieja Szyprowskiego o dość imperatywnym tytule: „Zlikwidować! Agenci Gestapo i NKWD w szeregach polskiego podziemia.”

 

Najpierw słów parę o Autorach (w kolejności alfabetycznej). Wojciech Königsberg, historyk, pisarz, specjalizujący się w tematyce Armii Krajowej, także Cichociemnych, autor bloga „Wokół Ponurego”, który jasno definiuje jego szczególne zainteresowania; ponadto autor wielu frapujących publikacji. Doktor Bartłomiej Szyprowski, uznany historyk, ponadto prawnik (prokurator), pisarz, specjalizujący się w problematyce Polskiego Państwa Podziemnego (zwłaszcza w zakresie sądownictwa), autor wielu świetnych i rzeczowych publikacji, w tym również dotyczących Cichociemnych.

Szczerze mówiąc, jako niepoprawny indywidualista, zawsze zastanawiałem się, czy w ogóle jest możliwe wspólne napisanie czegokolwiek, już o książce nie wspominając. Podejrzewam że do tego niezbędne jest nadzwyczaj koncyliacyjne nastawienie oraz klarowny podział zadań, czyli coś z czym u mnie nie jest najlepiej. Obaj Autorzy są więc dla mnie w tym zakresie niedoścignionym wzorcem…

W mojej subiektywnej ocenie Wojciech Königsberg bardziej jest historykiem – publicystą, natomiast Bartłomiej Szyprowski z pewnością historykiem – badaczem. Zakładanym wynikiem połączenia tych głównych pasji: publicysty i naukowca miała być zapewne rzetelność i bogactwo treści, obleczone w lekką, atrakcyjną formę. Czy się udało? Na to pytanie każdy Czytelnik może sobie odpowiedzieć po lekturze książki.

 

Bohaterowie i zdrajcy

odznaka-NKWD-245x350 Kupić! Przeczytać!Aż 557 stron lektury (bez aneksu, bibliografii, przypisów itp.) to spore wyzwanie, nawet dla osób zaprawionych w czytelniczych bojach. W mojej ocenie czyta się jednak zadziwiająco lekko, ciekawie, a tej lekkości formy towarzyszy wcale nie nudna rzetelność i obfitość wartościowych treści. Dość rzadko można trafić na monografię zdrajców, jeszcze rzadziej na dobrą monografię. Książka Königsberga i Szyprowskiego z pewnością zajmie wysoką lokatę w tej drugiej grupie, choć Autorzy zastrzegają, że „nie predentuje do roli monografii w zakresie zdrady w szeregach polskiego podziemia” (s.10). Oj tam, oj tam. Moim zdaniem przesądza o ocenie i kwalifikacji nie tylko treść i forma książki, ale również kilka innych istotnych czynników.

W każdej wojnie są bohaterowie i zdrajcy. Książka interesująco prezentuje – w bogatym kontekście historycznym oraz faktograficznym – losy siedmiu zdrajców służących dwóm okupantom Polski. Jak zauważają Autorzy we wstępie – „Trzech z nich podjęło współpracę z organami NKWD, zaś czterech zasiliło szeregi konfidentów Gestapo. (…) Osoby zostały wybrane w taki sposób, aby ukazać różne drogi prowadzące do zdrady. Przyjęto również za cel podkreślenie, że struktury PPP [Polskiego Państwa Podziemnego – przyp. RMZ] zwalczały ludzi tego pokroju, dysponując własnym wymiarem sprawiedliwości i oddziałami do egzekwowania wyroków oraz wyjaśnienie funkcjonujących w opublikowanej literaturze niejasności czy niedokładności.” (s.10).

Niewątpliwym atutem publikacji są pogłębione charakterystyki zdrajców, analiza ich dróg życiowych oraz wskazanie niewątpliwej bądź wysoce prawdopodobnej motywacji do podjęcia haniebnej współpracy. Oczywiście głównym motywem są – jak zwykle – pieniądze, ambicje, strach lub fanatyzm. Które z nich były podłożem agenturalnych działań tej siódemki zdrajców? Rzeczowa odpowiedź w książce.

 

Pokrętne losy cwaniaczków

gestapo-251x250 Kupić! Przeczytać!Agentów NKWD: Edwarda Goli (?Rudy Antoni?), Edwarda Adolfa Metzgera (?Ketling?), Emila Macielińskiego (?Kornel?) oraz agentów Gestapo: Zygmunta Zdzisława Sztuki (?Rust?), Nathena Herscha Hamera (?Wujek?, Józefa Staszauera (?Aston?) oraz Jerzego Wojnowskiego (?Motor?) – także wielu innych wskazanych w książce – łączy haniebne przedłożenie własnych samolubnych interesów nad patriotyczne oddanie sprawom Ojczyzny. Zdrada przyjaciół oraz służba wrogom. Oprócz analizy ich indywidualnych ścieżek życiowych, w tym motywacji do zdrady, niezwykle intersująca jest dokonana w takim kontekście analiza działań sowieckich i niemieckich służb, ale przecież również polskiego kontrwywiadu.

Dość lekka, momentami sensacyjna, forma książki oparta jest na solidnym fundamencie unikalnych dokumentów oraz relacji. W jakiejś mierze z pewnością jest intrygującym pitawalem. Pokrętne losy kilku cwaniaczków nie są łatwe do opisania, szczególnie trudno je oprzeć o źródłowe ustalenia. W aneksie dołączono jednak obfitą bazę reprodukcji interesujących dokumentów, fascynujące historyczne artefakty bogato ilustrują także zasadniczą treść książki. W ogóle nadzwyczajna obfitość rzetelnych, wartościowych oraz źródłowych treści musi budzić respekt dla wysiłku Autorów; z pewnością zebranie tak bogatej bazy źródłowej wymagało sporej pracy.

Z mojej perspektywy najbardziej interesującym przypadkiem zdrajcy był oczywiście Jerzy Wojnowski ps. „Motor”, którego krecia robota spowodowała olbrzymie szkody Armii Krajowej na Kielecczyźnie, spalenie Michniowa oraz dramatyczną śmierć wielu konspiratorów – w tym Cichociemnych: Waldemara Szwieca ps. Robot oraz Jana Rogowskiego ps. Czarka. Niemalże cudem aresztowania i śmierci uniknęli: Cichociemny Jan Piwnik ps. Ponury oraz szef Kedywu KG AK płk Emil Fieldorf ps. ?Nil? – wskazywani w szpiclowskich donosach „Motora”. Autorzy książki dotarli do nieznanych wcześniej przedwojennych losów „Motora” oraz dokonali dokładnej analizy jego, za przeproszeniem, osobowości.

 

Zdrada w historii podziemia

ZLIKWIDOWAC-AGENCI-GESTAPO-I-NKWD-161x250 Kupić! Przeczytać!Wojciech Königsberg i Bartłomiej Szyprowski nie uchylili się od trudnego zadania podsumowania wyników swych historyczno – faktograficzno – psychologicznych penetracji w mrocznym świecie zdrady. Jak podkreślają – „Tylko od sprawności aparatu kontrwywiadowczego ZWZ-AK oraz innych organizacji podziemnych zależało, jak i czy w ogóle udało się zgnieść kiełkujące w szeregach konspiracji ?zatrute ziarna?. (…) Trzeba w tym miejscu jasno zaznaczyć, że zdrajców w strukturach konspiracyjnych nie było siedmiu, a ich liczba szła w setki, a może nawet tysiące. Bez zbadania oraz opisania zagadnienia zdrady historia polskiego podziemia niepodległościowego nie będzie kompletna, ze szkodą zarówno dla nauki, jak i pamięci o ofiarach zdradzieckiej działalności ?parszywych towarzyszy? podziemnej walki”.”

Autorzy z dumą zauważają, że „O ile współdziałanie agentów NKWD zostało już wcześniej po części opisane, o tyle zależności łączące niektórych agentów Gestapo oraz nieznane do tej pory następstwa ich zdrady udało się wyjawić dopiero podczas zbierania materiałów na potrzeby Zlikwidować!.” (s. 563-564).

W mojej ocenie książka niewątpliwie jest nader wartościowym wkładem Panów: Wojciecha Königsberga oraz Bartłomieja Szyprowskiego w opisanie istotnego aspektu zdrady w dziejach konspiracyjnej walki Polaków z sowieckim i niemieckim agresorem. Być może w tego rodzaju publikacji, w pewnym sensie biograficznej, nie byłoby to właściwe, ale zabrakło mi w książce choćby uproszczonej analizy działań polskich służb kontrwywiadowczych. Z drugiej strony, siedem przypadków – spośród setek, a może nawet tysięcy zdrajców – to z pewnością zbyt mało, aby wyciągać jakieś generalne wnioski, w tym zwłaszcza dotyczące skuteczności działań konspiracyjnego kontrwywiadu.

Z pewnością ostatnie rozdziały w tej intrygującej, ale też w konkluzji smutnej historii, dopiero zostaną napisane. Dopóki tak się nie stanie, uprzejmie rekomenduję: Kupić! Przeczytać!

Ryszard M. Zając

 

AKTUALIZACJA: 

ZLIKWIDOWAC-AGENCI-GESTAPO-I-NKWD-1-300x215 Kupić! Przeczytać!Czytelnicy wybrali tę książkę w konkursie „Książka Historyczna Roku”, w kategorii „Najlepsza książka popularnonaukowa poświęcona historii Polski w XX wieku”. Zobacz post na Fb.

 

Wojciech Königsberg, Bartłomiej Szyprowski, Zlikwidować! Agenci Gestapo i NKWD w szeregach polskiego podziemia, Znak Horyzont, Kraków 2022, 784 stron, ISBN: 978-83-240-7807-3, EAN: 9788324078073

Nie kupuj śmieci – errata: książka Śledziński, „Znak”

 

Odcinek 3

417 stron – 189 błędów…

czyli errata do książki – „Cichociemni. Elita polskiej dywersji”

 

NIE-KUPUJ-SMIECI-sledzinski-znak-errata-300x208 Nie kupuj śmieci - errata: książka Śledziński, "Znak"Pseudohistoryk Kacper Śledziński napisał, a nierzetelne wydawnictwo „Znak” wydało książkę „Cichociemni. Elita polskiej dywersji” (Znak, Kraków 2022, ISBN 978-83-240-87-47-1 oraz Znak Kraków, 2012, ISBN 978-83-240-2191-8).

Uff, nareszcie zakończyłem wielogodzinna pracę nad wyszukaniem błędów w tym pseudohistorycznym gniocie. Na początku był skandal z okładką – SKANDALICZNE SZYDERSTWO – kiepski autor oraz szmatławe wydawnictwo umieściło tam hitlerowskiego skoczka jako rzekomego „cichociemnego” oraz „elitę polskiej dywersji”…

Zaraz potem okazało się, że w tej pseudo „popularnonaukowej” publikacji aż roi się od błędów. Dotąd Śledzińskiemu i „Znakowi” udawało się tą tandetę pseudohistoryczną prezentować jako pełnowartościową publikację. Wydawnictwo kłamało w żywe oczy o rzekomych procedurach weryfikacji”, które niby zawiodły. W rzeczywistości wcale ich nie ma. Gdyby były, byłby ślad w tzw. metryce wydawniczej. Niestety, to co sobie Śledziński nawypisywał – pseudowydawnictwo „Znak” bezkrytycznie opublikowało. 189 błędów na 417 stronach to niewątpliwie nie tylko krajowy rekord ignorancji. To intelektualne oszustwo….

AKTUALIZACJA – historyk dr Bartłomiej Szyprowski znalazł w tej książce K. Śledzińskiego aż 152 błędy i niedokładności. Po odliczeniu tych samych błędów (tj. znalezionych przeze mnie i dr Szyprowskiego), w książce znaleziono łącznie aż 246 błędów i nieścisłości!!!

 


 

Kacper Śledziński oraz wydawnictwo „Znak” od ponad dziesięciu lat
sprzedaje nierzetelne treści pseudohistoryczne
udające „książkę popularnonaukową”.
 

Trwa kampania społeczna:  NIE KUPUJ ŚMIECI udających książki popularnonaukowe!

 

pobierz – ERRATA DO KSIĄŻKI ŚLEDZIŃSKI, ZNAK  (plik pdf)

 


 

ERRATA-sledzinski-znak-nie-kupuj-smieci-300x220 Nie kupuj śmieci - errata: książka Śledziński, "Znak"Błędów, przekłamań i nieścisłości w tej książce tak wiele, że musiałem je wskazać i skomentować już w trzech artykułach:

Dzisiaj – na szczęście – odcinek ostatni. W tej publikacji wskażę błędy, które znalazłem w pozostałej części książki. Wszystkie błędy (wskazane w w/w publikacjach) zebrałem w jedną całość w postaci wygodnego pliku pdf do pobrania (patrz link powyżej)

 

W pierwszym odcinku tej „epopei o pseudorzetelności” wskazałem 58 błędów z 55 stron, w drugim 155 błędów z 312 stron, w tym odcinku 189 błędów znalezionych w książce (417 stron).

 

37-982-280x400 Nie kupuj śmieci - errata: książka Śledziński, "Znak"

kpt. Henryk Januszkiewicz
źródło: NAC

156/ str. 313 – w kontekście akcji likwidacji agenta gestapo Michała Pankowa jest: „Powolny” stał jeszcze chwilę nad konfidentem, chcąc się upewnić, że nie żyje. „Dość. Wiejemy!”, usłyszał stanowczy głos „Spokojnego”. Śledziński relacjonuje zachowanie dwóch Cichociemnych: Henryka Januszkiewicza ps. Powolny oraz Ryszarda Nuszkiewicza ps. Spokojny. W zasadzie przepisuje relację Ryszarda Nuszkiewicza – ale nie wskazuje źródła oraz istotnie ją modyfikuje. W oryginale jest bowiem: „Kobieta odskoczyła, nie podniosła jednak krzyku. Pies skomlał obok swego zabitego pana. Przechodnie przyspieszyli (…) Teraz stałem przez chwilę w pogotowiu czekając na reakcję kobiety i ewentualny atak psa. Zachowanie kobiety było dziwne. Odskoczyła nieco w bok i bez słowa ruszyła dalej. Wilczur zaś, jak gdyby wstydząc się swego pana, zaskowyczał i umknął w rozpraszający się tłum przechodniów. – Dość! – usłyszałem głos „Spokojnego” przypominający o odwrocie.” (Ryszard Nuszkiewicz, Uparci, s. 173).

 

157/ str. 314 – jest: „Będzie pan dowódcą tego oddziału” powiedział do podporucznika Adolfa Pilcha „Góry” porucznik Aleksander Warakomski „Świr”, dowódca Obwodu Stołpce AK”. (…). Kończył się dopiero trzeci dzień pobytu cichociemnego wśród partyzantów.” Śledziński pomija, że Cichociemny Adolf Pilch został do tego obwodu przydzielony decyzją Komendy Głównej AK. Pilch nie pojechał sobie na wycieczkę do lasu – bez decyzji KG AK nie mógłby samowolnie opuścić Warszawy (gdzie przebywał na aklimatyzacji) – bo zostałby oddany pod sąd ze dezercję. Nota bene wcześniej Śledziński wywodził, że „odstawiony na boczny tor” przedwojenny szef kontrwywiadu i wywiadu Sztabu Generalnego WP, płk dypl. Stefan Mayer założył sobie szkołę wywiadu (bez akceptacji Naczelnego Wodza). Tak sobie Kacperek Śledziński wyobraża wojsko – nie wiadomo, śmiać się – czy płakać…

 

158/ str. 314 – w kontekście zastrzeżeń Cichociemnego Adolfa Pilcha co do objęcia dowództwa jest: „(…) zaczął „przedkładać swoje obiekcje”: nie znał „w ogóle Kresów, tutejszych ludzi ani problemów partyzantki”. Śledziński wskazuje jako źródło ksiązkę Adolfa Pilcha („Patryzanci trzech puszcz, s. 59) ale cytuje nierzetelnie. Mianowicie Cichociemny Adolf Pilch wskazuje jeszcze dwa, istotne powody: był najmłodszym (stopniem i wiekiem) oficerem na tym terenie, a ponadto – jak podkreślał – „(…) nie znam tak potrzebnego tu języka białoruskiego lub rosyjskiego” (także str. 59).

 

159/ str. 315-316 – w odniesieniu do Batalionu Stołpeckiego AK oraz postawy Sowietów jest: „Wiadomości o pojawieniu się w szeregach partyzantów trzech skoczków dotarły również do pułkownika Grigorija Sidoroka vel Dubowa. Postanowił on oficjalnie podporządkować sobie Polski Oddział Partyzancki (…).”  Faktycznie od tego, co sobie „postanowił” rosyjski pułkownik istotniejsze jest, że 12 października 1943 wydał rozkaz – o czym Śledziński milczy – podporządkowywujący polski oddział im. T. Kościuszki dowództwu sowieckiego zgrupowania (Rozkaz pełnomocnika KC KP(b)B G. Sidoruka „Dubowa” na centrum międzyrejonowe Iwieniec nr 038 z 12 października 1943, ANRB, f. 3602 op.1, d.2, k.49)

 

 

PILCH-Adolf-ppor-piech-rez-300x377 Nie kupuj śmieci - errata: książka Śledziński, "Znak"

Cichociemny Adolf Pilch

160/ str. 317 – jest: „Żaden z oficerów: (…) [tu nazwiska] nie wybierał się dobrowolnie do Sojedninienia Iwienieckiego Rajona” – Ani na tej, ani na następnej stronie Śledziński nie wyjaśnia, że 27 listopada 1943 dowódca sowieckiej partyzantki zaprosił oficerów AK na rzekomą  ?naradę wojenną? 1 grudnia 1943. Warto dodać, że w drodze zostali w zasadzce aresztowani przez partyzantów sowieckich. Następnie rozbrojono i aresztowano 135 żołnierzy AK, część zamordowano w trakcie stawiania oporu. Oficerów przetransportowano samolotem do Moskwy, osadzono w więzieniu NKWD na Łubiance żołnierzy przumusowo wcielono do oddziałów sowieckich (potem z nich uciekali). U Śledzińskiego nie ma o tym ani słowa, jest tylko niejasne sformułowanie – patrz błąd 161.

 

 

161/ str. 317 – w kontekście Cichociemnego Adolfa Pilcha jest: „Pilch natomiast widział, jak partyzanci weszli na teren obozu, jak Miłaszewski tłumaczył coś Wasilewiczowi. Wreszcie zauważył przechodzącego obok szefa kancelarii Jana Orlinę. „Biegnij do kompanii porucznika Groma – polecił mu Pilch – i zamelduj, że delegacja jadąca na naradę wojenną została rozbrojona, a bolszewicy są już w obozie”. Śledziński nie podaje źródła tego cytatu, ale znalazłem fragment w książce Adola Pilcha, z której Śledziński niechlujnie przepisał.

Tak wygląda oryginalna relacja Cichociemnego Adolfa Pilcha: „Zatrzymali się kilka kroków ode mnie i Wasilewicz [rosyjski major, zastępca Dubowa – przyp. RMZ] zwrócił się do Miłaszewskiego: – Nu, a teraz zrób mi zbiórkę waszego oddziału. Miłaszewski odpowiedział, że skoro jest rozbrojony, nie ma prawa wydawać rozkazów. W tym czasie przymaszerowała cała kolumna sowieciarzy. Szli czwórkami czy szóstkami i zatrzymali się przy Wasilewiczu i Miłaszewskim. W tej chwili z ziemianki dowództwa wyszedł Janek Orlina, kancelista. Zblizyłem się do niego i szepnąłem: – Jasiu, biegnij do „Groma” i zamelduj, że nasza delegacja jadąca na naradę została w drodze rozbrojona i sowieciarze są już w obozie.” („Patryzanci trzech puszcz, s. 101).  Frazę „Miłaszewski tłumaczył coś Wasilewiczowi” Śledziński też przepisał z relacji Adolfa Pilcha, ale w oryginale jest „Lewald” coś tłumaczył Wasilewiczowi” („Drogi Cichociemnych”, s. 182)

Gdyby Śledziński był rzetelnym historykiem, to choćby w przypisie podałby informację, że rozkaz do sowieckiej napaści na Zgrupowanie Stołpecko – Nalibockie AK wydał 30 listopada 1943 płk Dubow, czyli Grigorij Sidoruk, po otrzymaniu radiodepeszy od Ponomarienki (NA RB. F.3602, op. I.s.36)

 

162/ str. 319 – w kontekście napaści Rosjan na obóz partyzantów AK jest: „[Bolszewicy] plądrowali baraki, szukając dokumentów, złota, skarbów, a przede wszystkim zegarków. Wyrywali bierwiona ze ścian, małe okienka i drzwi. Wszędzie ich było pełno. Każdy szukał co by zagrabić. Wyglądało na to, że nie ma tu żadnego dowódcy”. Nie wiadomo dlaczego Śledziński nierzetelnie pominął następne zdanie: „Porządek panował tylko w szeregu, który pilnował naszych rozbrojonych chłopaków”. Śledziński nierzetelnie pominął także liczebność napastników – Adolf Pilch relacjonował – „Liczbę bolszewików w obozie oceniałem na półtora tysiąca ludzi. A to jeszcze nie było wszystko. Sporo ich stało na ubezpieczeniach”… (Drogi cichociemnych, s. 183)

 

163/ str. 319 – jest: „Wymykanie się podporucznika Pilcha czy to poprzednio do „Groma” czy za drugim razem do wilnian robi takie wrażenie, jakby za wszelką cenę chciał się wydostać z matni”. Śledziński najpierw przemilcza istotne fakty, w tym fundamentalny o ogromnej przewadze Rosjan, a potem opluwa Cichociemnego. Łaskawie w następnym zdaniu Go usprawiedliwia: „nie miał wyboru” –  ale istotną wątpliwość zasiał… Śledziński nierzetelnie pominął też wyjaśnienie Cichociemnego Adolfa Pilcha„Na placu stały trzy szeregi naszych żołnierzy, a przed nimi o kilkanaście kroków szereg sowieciarzy z bronią maszynową gotową do strzału. W tej chwili padło kilka strzałów od strony, gdzie znajdowali się mołodeczanie. Wasilewicz krzyknął donośnym głosem, że jeśli jeszcze ktoś strzeli, każe otworzyć ogień do naszych ludzi stojących w szeregach. Wobec tej straszliwej groźby nie zdecydowałem się na podjęcie akcji (…)”. („Patryzanci trzech puszcz, s. 102)

 

soe-london-baker-street-64-1-240x300 Nie kupuj śmieci - errata: książka Śledziński, "Znak"

w tym budynku w Londynie mieściła się w latach 1940 – 46 centrala SOE

164/ str. 323 – jest: „Pod koniec 1943 podział Europy został dokonany. W szarym budynku na Baker Street [siedziba centrali SOE – przyp RMZ] zrozumiano, że o strategicznym wsparciu Armii Krajowej będą decydować Rosjanie. Minister spraw zagranicznych Anthony Eden domagał się kontroli nad depeszami wysyłanymi przez Oddział VI do okupowanego kraju. Oczywiście nie chodziło tylko o teksty, lecz o narzucenie reguł postępowania względem radzieckiego sojusznika. Dostawy broni i sprzętu ograniczono niemal do zera”. Bzdury do kwadratu, Śledziński nie ma pojęcia o czym pisze.

Po pierwsze, o wsparciu dla AK nigdy nie decydowali Rosjanie. Po drugie, akurat 30 października 1943 miała miejsce ważna konferencja z udziałem przedstawicieli brytyjskiego SOE oraz polskiego Oddziału VI, dotycząca właśnie reorganizacji dotychczasowego wsparcia lotniczego dla AK. Było to związane głównie z przebazowaniem polskiej 1586 Eskadry Specjalnego Przeznaczenia na lotnisko Sidi Amor w rejonie Tunisu (zaraz potem na Campo Cassale). Szef polskiej sekcji SOE kpt. Harold Perkins zaoferował na tej konferencji podwojenie liczby samolotów do zrzutów do Polski. 3 listopada 1943 mjr dypl. Jan Jaźwiński został komendantem nowo tworzonej Głównej Bazy Przerzutowej; od 22 grudnia 1943 do końca 1944 z tej bazy przerzucono do Polski 133 Cichociemnych. W dwóch ostatnich sezonach operacyjnych przerzucono do Polski 620 ton zaopatrzenia (w ostatnim 355 ton); w dwóch pierwszych – tylko 51,5 tony…

Po trzecie, Brytyjczycy domagali się prawa kontroli depesz (przychodzących i wychodzących) z bazy „Jutrzenka” nie „pod koniec 1943” – ale w kwietniu 1944. Nie miało to nic wspólnego z rzekomymi „regułami postępowania względem radzieckiego sojusznika” – jak bredzi Śledziński – ale związane było z przygotowaniami do zbliżającej się inwazji. Oficjalnie poinformował o tym mjr. dypl. Jana Jaźwińskiego m.in. brytyjski dowódca bazy Campo Cassale ppłk Threfall – w piśmie CE/63 z 6 maja 1944; w pkt. 1 podkreśla: „Jak Pan wie, bardzo ostre przepisy bezpieczeństwa wprowadzone zostały w Anglii (…) aby zapobiec przeciekaniu do nieprzyjaciela wiadomości o znaczeniu wojskowym, a szczególnie wiadomości dotyczących inwazji” (Dziennik czynności, sygn. SK 16.9, CAW ? 1769/89, s. 295/290/317)

Po czwarte, w grudniu 1943 przeprowadzono osiem operacji zrzutowych, już po przebazowaniu, częściowo z Sidi Amor, częściowo już z Campo Casaale; w styczniu 1944 cztery, w lutym 1944 dwanaście, w marcu 1944 jedenaście, w kwietniu 1944 aż sto, w maju 1944 także sto itd.! Spadek ilości zrzutów na początku 1944 związany był z przebazowaniem eskadry oraz organizacją tworzonej dopiero Głównej Bazy Przerzutowej, nie miał nic wspólnego z działaniami „radzieckiego sojusznika” jak określa Rosjan Śledziński…

Po piąte, rzekome „ograniczenie do niemal do zera” zrzutów w grudniu 1943 jest brednią nie tylko w świetle faktów, czy negocjacji na konferencji z SOE. Np. brytyjski brig. H. Redman w memorandum z 18 stycznia 1944 pisał do płk Mitkiewicza, polskiego oficera łącznikowego przy Połączonym Komitecie Szefów Sztabów – „konieczne jest dalsze zwiększenie dostaw drogą powietrzną (…) w Londynie (…) rozważa się wzmożenie rozmiarów wsparcia lotniczego” (Armia Krajowa w dokumentach 1939 ? 1945, wyd. Studium Polski Podziemnej, Gryf Printers, wyd. II, Londyn 1984,tom III: kwiecień 1943 ? lipiec 1944, s. 251-154).

 

ozn_Dziennik-czynnosci-mjr-Jazwinskiego_600px-300x161 Nie kupuj śmieci - errata: książka Śledziński, "Znak"165/ str. 323 – jest: „Z drugiej strony SOE musiało realizować ustalone z Oddziałem VI dostawy, co też wynikało ze zobowiązań Zjednoczonego Królestwa wobec polskiego sojusznika. Pośrednio była to również pomoc dla sojusznika radzieckiego”. Znowu bzdury do kwadratu, Śledziński nie ma pojęcia o czym pisze. Po pierwsze uzgodnienia pomiędzy brytyjską sekcją SOE, nazywaną „polską sekcją” (kpt. Perkins) a polskim Oddziałem VI (mjr dypl. Jan Jaźwiński) wcale nie były „zobowiązaniem Zjednoczonego Królestwa”  lecz ustaleniami między służbami specjalnymi.

Po drugie, SOE niczego nie „musiało” – Brytyjczycy stale – przez całą wojnę –  nie dotrzymywali własnych ustaleń z Oddziałem VI (Specjalnym) ws. lotów ze zrzutami do Polski. W sezonie operacyjnym 1941/42 zaplanowano 30 lotów do Polski, wykonano tylko 11. W sezonie 1942/43 zaplanowano 100, wykonano zaledwie 46. W sezonie 1943/44 zaplanowano 300, wykonano tylko 172.

Po trzecie – zrzuty dla Armii Krajowej, poza związanymi z „Wachlarzem”, nie były „pośrednią pomocą dla sojusznika radzieckiego”. SOE nie chciało zaopatrywać AK w większe ilości broni, gdyż obawiało się że ta broń zostanie użyta przeciwko Rosjanom. Z drugiej strony Stalin nie chciał wspierania zrzutami – lecz zniszczenia Armii Krajowej, najlepiej przez Niemców,…

 

166/ str. 324 – w odniesieniu do Cichociemnego Józefa Spychalskiego jest: „(…) najpierw kierował Okręgiem Lubelskim, a od września 1940 – Okręgiem Białostockim”. W rzeczywistości Cichociemny Józef Spychalski od października 1940 kierował Obszarem II ZWZ Białystok, w skład którego wchodziły okręgi: białostocki, nowogródzki oraz poleski. Okręg Białystok jako samodzielna struktura podporządkowana KG AK funkcjonował dopiero od 24 marca 1944.

 

Krakow-bernardynska-smocza-300x227 Nie kupuj śmieci - errata: książka Śledziński, "Znak"

„Wieża Śledzińskiego”…

167/ str. 325 – w kontekście planowania zamachu na Hansa Franka jest: „Powolny zwrócił uwagę na dom na rogu ulic Bernardyńskiej i Smoczej. Do kamienicy dobudowano wieżę. To właśnie ją chcieli wykorzystać (…)”. Nierzetelna relacja ze wspomnień Cichociemnego Ryszarda Nuszkiewicza, do tego bez podania źródła. „Dobudowana do kamienicy wieża” powstała wyłącznie w wyobraźni Śledzińskiego. Ryszard Nuszkiewicz relacjonuje – „Upatrzyliśmy narożny dom nr 12 przy zbiegu Bernardyńskiej i Smoczej. Wysoka wieżyczka, wznosząca się ponad mury Wawelu wydawała się dobrym punktem do ostrzelania Franka (…)” („Uparci”, s. 161).  W rzeczywistości „dobudowana wieża” jest wieżyczką na dachu kamienicy. Można ją dostrzec na mapie Google, po wpisaniu tego krakowskiego adresu…

 

168/ str. 326 – Śledziński „cytuje”: (jak zwykle niedokładnie) – bez podania źródła – słowa Cichociemnego Ryszarda Nuszkiewicza nt. „wojskowej zasady ekonomii sił”, przepisane z książki „Uparci” (s. 187). Na kolejnych stronach powtarza ten proceder.

 

169/ str. 326 – w kontekście planowania zamachu na Hansa Franka, w odniesieniu do 25 żołnierzy Armii Krajowej jest: „stan wyekwipowania i morale przeciwnika jeszcze powiększał tę różnicę”. W mojej ocenie to niebywała bezczelność ze strony Śledzińskiego, aby insynuować, że rzekomo kiedykolwiek, zwłaszcza na początku 1944 „morale” niemieckich żołnierzy było wyższe niż morale żołnierzy Armii Krajowej.

 

170/ str. 330 – jest: „(…) sztab AK musiał dostosować swe metody i zasady do (…) stosunków z SOE.” Śledziński bredzi, Komenda Główna AK („sztab”) nie miał i nie mógł mieć żadnych „stosunków z SOE”, co więcej nie istniały żadne bezpośrednie możliwości kontaktu. KG AK kontaktowała się wyłącznie z Oddziałem VI (Specjalnym) Sztabu Naczelnego Wodza.

 

37-1127-286x400 Nie kupuj śmieci - errata: książka Śledziński, "Znak"

Franciszek Rybka

171/ str. 360 – w odniesieniu do relacji Cichociemnego Franciszka Rybki z odprawy w dniu 17 czerwca 1944 Śledzński nierzetelnie pomija główny powód przyjęcia broni oraz oferty zawieszenia broni złożonej przez Niemców. Oprócz podstępnego aresztowania polskich oficerów a także rozbrojenia żołnierzy AK przez Sowietów, głównym powodem była „ochrona miejscowej ludności polskiej przed terrorem partyzantki sowieckiej”.

 

172/ str. 360 – w odniesieniu do odprawy prowadzonej przez Cichociemnego Macieja Kalenkiewicza jest: „Nie zadawał już więcej pytań na ten temat przeszedł natomiast do operacji „Ostra Brama”. Porucznik Rybka powiedział wtedy, że radziecki sojusznik zablokował drogi (…)”. Określenie „radziecki sojusznik” jako pochodzące rzekomo od Cichociemnego Franciszka Rybki jest wymysłem Śledzińskiego, to jego autorska fraza – rażąco nierzetelna – którą powtarza wielokrotnie w książce – jakby ZSRR kiedykolwiek był sojusznikiem Armii Krajowej albo Cichociemnych… W rzeczywistości Cichociemny Franciszek Rybka mówił właśnie nie o „sojuszniku radzieckim” lecz o „terrorze partyzantki sowieckiej”.

 

173/ str. 370 – w kontekście Cichociemnego Adolfa Pilcha oraz przyjazdu do Dziekanowa kpt. Józefa Krzyczkowskiego, przekazującego decyzje KG AK, jest: „Góra” miał się zatrzymać w Puszczy Kampinowskiej. To była dobra wiadomość, jaką „Szymon” przywiózł do Dziekanowa. Druga była zła. W KG zdecydowano, że porucznik Pilch powinien zostać oddany pod sąd. Chodziło o sprawę rotmistrza Świdy.”  Pięć zdań i kilka błędów.

Po pierwsze, nie było takich „decyzji KG” AK, tj. przejścia do Puszczy oraz decyzji o sądzie. Cichociemny Adolf Pilch relacjonuje co się działo po przejściu mostu na Wiśle: „Nazajutrz w cywilnym ubraniu, udałem się do Warszawy celem nawiązania kontaktu z Komendą Główną AK (…) W tym samym dniu na kwatery naszego zgrupowania w Dziekanowie Polskim przybył komendant VIII Rejonu AK kapitan ?Szymon? ? Józef Krzyczkowski. (…) W dniu 26 lipca do Warszawy pojechał porucznik Kula – Franciszek Rybka. Nazajutrz obaj przywieźli decyzje centrali, która dla żołnierzy tego zgrupowania była wręcz tragiczna. Wraz z oddziałem miałem się udać do Borów Tucholskich, a po drodze częściowo się rozpraszać.” (Marian Podgóreczny, Zgrupowanie Stołpecko – Nalibockie Armii Krajowej: oszczerstwa i fakty. Wywiad z dowódcą Zgrupowania, cichociemnym, mjr Adolfem Pilchem ps. ?Góra?, ?Dolina?, Sopot, 11 czerwca 2010, s. 99). Co do „oddania pod sąd” także nie było decyzji KG AK, kpt. Krzyczkowski mógł jedynie zrelacjonować krążące plotki, bo takiej decyzji KG oraz takiej sprawy sądowej nigdy nie było. „Sprawa rotmistrza Świdy” nie miała związku z Cichociemnym Adolfem Pilchem, rozstrzygnął ją sąd m.in. z udziałem Cichociemnego Macieja Kalenkiewicza.

 

Cetys_Teodor-254x300 Nie kupuj śmieci - errata: książka Śledziński, "Znak"174/ str. 372 – w kontekście aresztowania przez Sowietów płk Aleksandra Krzyżanowskiego oraz Cichociemnego mjr Teodora Cetysa jest: „Około 18 lipca, choć ta data dzienna nie jest pewna, pułkownik Krzyżanowski z szefem sztabu majorem Cetysem (…)”. Otóż jest „pewna data” – w teczce personalnej Cichociemnego Teodora Cetysa znajduje się m.in. własnoręcznie spisany (po wojnie) życiorys, w którym można przeczytać: „17.07.44 rozbrojony podstępnie wraz z kom. Okręgu „Wilkiem” (…) Od 17.07.44 więzienie na Ofiarnej w Wilnie” (SPP.Kol.023.0028.21)

 

175/ str. 376 – w kontekście Stalina jest: „Stalin podpisał się pod Manifestem PKWN. Soso dbał o pozory”. Po pierwsze, w mojej ocenie nie jest właściwe określanie mordercy milionów ludzi pieszczotliwym sformułowaniem „Soso”, używanym przez jego matkę i kolegów ze szkoły. Po drugie, Śledziński zaprzecza sam sobie. Właśnie dlatego, że dbał o pozory, Stalin choć zatwierdził tekst „manifestu PKWN” oficjalnie się pod nim nie podpisał – podpisali się członkowie PKWN…

 

176/ str. 377 – jest: „Nie mógł natomiast marzyć Kaszyński o artylerii. W tym wypadku musiał liczyć na wsparcie sojusznika. Sojusznik zaś nie zamierzał oszczędzać partyzantów i kilka dni później Kaszyński dostał rozkaz zaatakowania i opanowania Ostrowca. Wymigiwał się od wykonania tego rozkazu (…) Rosjanie jednak nie przyjmowali do wiadomośći argumentów cichociemnego.”  Nie jest znane źródło „ustalenia” przez Śledzińskiego, że Cichociemny Eugeniusz Kaszyński rzekomo wykonywał rozkazy Rosjan albo się od ich wykonania „wymigiwał”. Śledziński nie podał żadnego źródła tej rewelacji, więc zapewne jest to kolejna jego autorska „zardzewiała złota myśl”, przekłamująca fakty historyczne.

37-995-1-300x360 Nie kupuj śmieci - errata: książka Śledziński, "Znak"

mjr Eugeniusz Kaszyński
źródło: NAC

W tym kontekście rzeczowy fragment: „(…) na początku sierpnia 1944 r. doszło do pierwszego kontaktu żołnierzy ?Nurta? z oddziałami sowieckimi. Współpraca bojowa początkowo była poprawna. Oddziały AK wspomagały wojska sowieckie, wykonując wspólne rozpoznanie w kierunku na Piórków, Nieskurzów i Łagów. Po 6 sierpnia 1944 r., gdy strona sowiecka próbowała wymusić na dowództwie 2 pp Leg. AK podporządkowanie się rozkazom Armii Czerwonej nastąpił kryzys. W trudnych rozmowach z gen. W. A. Mitrofanowem (?Muratowem?), dowódcą 7 Korpusu Pancernego Gwardii, stronę polską reprezentował dowódca pułku mjr Antoni Wiktorowski ?Kruk?. (…) Po rozmowie z ppłk. Żółkiewskim zdecydowano odskoczyć od jednostek Armii Czerwonej i przejść całym pułkiem przez linię frontu na stronę niemiecką, by dołączyć do oddziałów AK, które realizowały plan ?Burza?.” (Marek Jedynak, Renata Ściślewska Skrobisz, Major Eugeniusz Gedymin Kaszyński ?Nurt?, ?Mur?, ?Zygmunt? (1909?1976), s. 24).

 

177/ str. 378 – w kontekście zamachu na Koppego jest: „Pierwsze strzały z broni maszynowej komandosów AK rzuciły generała SS na podłogę samochodu i to ocaliło mu życie”. Śledziński nie ma pojęcia o czym pisze. Nie było „komandosów z AK” lecz grupa harcerzy – żołnierzy wydzielonych z batalionu AK „Parasol”. Życie SS-mana uratował jego kierowca, który wyminął ciężarówkę usiłującą zatarasować przejazd. Wskutek nieporozumienia, ostrzał rozpoczął się dopiero po tym wyminięciu.

 

178/ str. 382 – w kontekście Stalina jest: „Musiał zachować pozory sprawiedliwego demokraty. To nie przeszkadzało mu jednak w eliminowaniu pojedynczych oddziałów AK. Taktyka ta sprawdzała się doskonale na Białorusi, na Wołyniu i w Wilnie.” Śledziński ordynarnie fałszuje historię. Sowieckie służby bezpieczeństwa, głównie NKWD, osadziło w więzieniach i obozach ok. 50 tys. żołnierzy AK, uczestniczących w „Akcji Burza”. Towarzyszył temu terror wobec Polaków zamieszkałych na Kresach, kilkanaście tysięcy wymordowano. Tylko z Wilna przymusowo deportowano 35 tys. mieszkających tam Polaków. Tak wyglądało „eliminowanie pojedynczych oddziałów” – jak wywodzi Śledziński.

 

179/ str. 382 – w kontekście sowieckiej ofensywy i Powstania Warszawskiego jest: „(…) chciał, by warszawiacy posłuchali i bezbronni rzucili się na Niemców. Wówczas do miasta miały wejść z odsieczą bataliony radzieckie, a zwycięski Stalin oddałby miasto Polakom, naturalnie Polakom lubelskim.”  Nie jest znane źródło tych „ustaleń” Śledzińskiego. Tak sobie Kacperek wyobraża plany Stalina.

 

ABW-455E_00004-266x350 Nie kupuj śmieci - errata: książka Śledziński, "Znak"

Radiostacja AP-4 źródło: ABW

180/ str. 384 – w kontekście wybuchu Powstania Warszawskiego jest: „Już 2 sierpnia udało się połączyć z Londynem”. Śledziński nie ma pojęcia o czym pisze. Latem 1944 roku nie było jakichś nadzwyczajnych problemów z łącznością. Cała łączność Armii Krajowej była oparta o pracę 50 Cichociemnych łącznościowców. Także wszystkie radiostacje Powstania Warszawskiego, o kryptonimach: Wanda 1, 2, 3, 4, 7, 9, 13, 23, 23A, były obsługiwane przez 12 Cichociemnych.

Jak ustalił historyk Zbigniew S. Siemaszko, wówczas łącznościowiec w centrali Barnes Lodge – „(…) latem 1944 r. w okresie popołudniowym istniały najbardziej znośne warunki korespondencji radiowej pomiędzy Warszawą i Londynem i akurat w czasie rozpoczęcia walki w Warszawie 1 sierpnia, któraś z Wand warszawskich korespondowała z Barnes Lodge. Trudno się dziwić warszawskiemu radiotelegrafiście, że nadał tekstem otwartym po polsku wiadomość, która brzmiała mniej więcej tak: „Już walczymy. Flaga biało – czerwona powiewa nad Warszawą” (Zbigniew S. Siemaszko ? Łączność radiowa Sztabu N.W. w przededniu Powstania Warszawskiego, Zeszyty Historyczne 1964 nr. 6, s. 113). Naturalnie łączność funkcjonowała także normalnie przed Powstaniem…

 

181/ str. 386 – w kontekście hipotetycznego przerzucenia 1 Samodzielnej Brygady Spadochronowej do walczącej Warszawy w sierpniu 1944 jest: „Brygada musiałaby wystartować z Wielkiej Brytanii, podobnie jak Cichociemni, przelecieć nad Danią i na wysokości Władysławowa skręcić nad ląd (…)”. Śledziński nie ma pojęcia o czym pisze.

Po pierwsze 1 Samodzielna Brygada Spadochronowa znajdowała się od 18 marca 1944 pod komendą brytyjską. Po drugie, od stycznia 1944 Cichociemnych nie przerzucano do Polski z Wielkiej Brytanii, lecz z Włoch. Po trzecie, trasy nad Danią (trasa nr 2) nie używano już od grudnia 1943. Po czwarte, nie było wystarczającej liczby samolotów transportowych do jednoczesnego przerzutu ponad trzech tysięcy spadochroniarzy 1 SBS (ze sprzętem). Po piąte wreszie, Śledziński nie wyjaśnił, w jakim celu samoloty transportowe w dużej operacji powietrznej (osłanianej przecież przez myśliwce) miałyby lecieć okrężną trasą nad Danią „(…) i na wysokości Władysławowa skręcić nad ląd (…)”.

W przypadku pojedyynczych samolotów wykonujących loty specjalne było to zrozumiałe, nastomiast w przypadku zorganizowania dużej operacji zrzutowej byłby to absurd. Warto zauważyć, że w operacji lotniczej „Frantic VII” z brytyjskich lotnisk wystartowało 101 fortec ? amerykańskich samolotów Boening B-17 ze zrzutem dla powstańczej Warszawy. Jakoś nie skorzystali z „porad” Śledzińskiego i nie skręcili nad ląd „na wysokości Władysławowa”...

 

37-982-280x400 Nie kupuj śmieci - errata: książka Śledziński, "Znak"

kpt. Henryk Januszkiewicz
źródło: NAC

182/ str. 390 – jest: „Jednodaniowe obiady, mimo dość dużej ilości gotowanego mięsa, nie bardzo smakowały”. Kapitan „Powolny” przyznał, że nie może patrzeć „na wciąż suchy chleb”. To był impuls do skoku na mleczarnię w Racławicach.” Śledziński jest rażąco nierzetelny w tym opisie, wynika bowiem z niego, iż powodem „skoku na mleczarnię” był kaprys dowódcy, który chciał się lepiej odżywiać.

Śledziński podał, że opis pochodzi z relacji Cichociemnego Ryszarda Nuszkiewicza, ale zacytował – jak zwykle nierzetelnie. Bez zaznaczenia swej ingerencji w cytat opuścił bowiem dalszą część opisu nt. wyżywienia – „na śniadania i kolacje dawaano przeważnie suche pieczywo i niekiedy kawałek kiełbasy. Do tego zdarzały się zakłócenia w dostawach i to przeważnie chleba. Pomny wojennych doświadczeń bytowałem na równi z podwładnymi. Odczuwałem zatem tak jak oni żołądkowe niedostatki i rozumiałem dobrze narzekania większych od siebie żarłoków. Trzeba temu jakoś zaradzić – pomyślałem i wezwałem do siebie podoficera żywnościowego. (…) Wiesz gdzie znajdują się niemieckie mleczarnie?  – Najbliższa i to duża jest w Racławicach. Wybierz się tam. Zaświadczenie podbijesz pieczątką „Błyskawicy”, bo innej na razie nie ma.”  Do tej mleczarni pojechał pięcioosobowy patrol żołnierzy. (Uparci, s 258-259). Śledziński zatem nie tylko fałszywie przedstawił motywację Cichociemnego ws. mleczarni, ale także fałszywie nazwał „skokiem” zwykłą rekwizycję.

 

183/ str. 391 – w odniesieniu do Cichociemnego Adolfa Pilcha jest: „(…) szła za nim opinia KG AK, że jest godny „tylko sądu i kuli w łeb”. Śledziński opluwa Bohatera, ponadto nie podaje źródła tej rewelacji. W rzeczywistości nie było takiej „opinii KG AK”, nota bene, gdyby KG AK faktycznie tak zdecydowała, nie byłoby żadnego problemu z oddaniem jakiegokolwiek żołnierza (w tym oficera) pod sąd.

 

184/ str. 391 – w odniesieniu do Cichociemnego Adolfa Pilcha oraz jego dowództwa Pułkiem „Palmiry – Mlociny” jest: „Kotowski nie miał zamiaru liczyć się ze zdaniem Pilcha. Odsunął go od dowództwa”. Śledziński bajdurzy, za taką samowolę właśnie można byłoby oddać pod sąd. W rzeczywistości – „W dniu 2 sierpnia 1944 ranny w bitwie o lotnisko Bielańskie kpt. Szymon przekazał dowództwo ?Grupy Kampinos? A. Pilchowi, który z kolei w dniu 23 sierpnia 1944 r. na podstawie rozkazu mjr Żywiciela ? Mieczysława Niedzielskiego przekazał dowództwo Grupy Kampinos mjr Okoniowi – Alfonsowi Kotowskiemu, pozostając dowódcą Pułku Palmiry (…).” (Marian Podgóreczny, Zgrupowanie…, s. 8) . Czyli: nie odsunął od dowodzenia, nadto dotyczyło to innego oddziału…

 

Kalenkiewicz-Maciej-206x300 Nie kupuj śmieci - errata: książka Śledziński, "Znak"

Maciej Kalenkiewicz

185/ str. 397 – w odniesieniu do śmierci Cichociemnego ppłk Macieja Kalenkiewicza Śledziński (podobnie jak na poprzednich stronach) przepisuje, modyfikując, relację z ksiązki Erdmana. Przy opisie śmierci Cichociemnego jest jednak rażąco nierzetelny – nie dość, że ukrył prawdziwe źródło i przepisuje z cudzej pracy, to jeszcze pominął, że nie było świadków śmierci mjr Kalenkiewicza, zaś podany przez niego opis (przepisany od Erdmana) jest „pogłoską, którą ludzie powtarzaja od kilkudziesięciu lat”  (Jan Erdman, Droga do Ostrej Bramy, s. 416). Wyjątkowo podła nierzetelność Śledzińskiego.

 

186/ str. 398 – w kontekście śmiałego wypadu na Truskaw, jest: „Porucznik Adolf Pilch z grupy sześciuset ochotniników wybrał osiemdziesięciu wyborowych żołnierzy, ostrzelanych weteranów, uzbrojonych w najlepszą broń pułku „Palmiry – Młociny”. Śłedziński znowu nie trzyma się faktów. Cichociemny Adolf Pilch nie wybrał 80 „wyborowych żołnierzy” lecz 70 z oddziałów liniowych oraz 10 z „kwatermistrzostwa, żandarmerii, gońców, kancelistów itp”. (Adolf Pilch, Partyzanci trzech puszcz, s. 198, identycznie w „Drogach Cichociemnych” s. 444). Nie jest znane źródło „ustalenia” przez Śledzińskiego, że byli oni „uzbrojeni w najlepszą broń pułku”. To pewnie taka sama „prawda” jak z „wyborowymi żołnierzami”

 

187/ str. 416 – w kontekście powojennych losów Cichociemnego Alfreda Paczkowskiego Śledziński znowu nierzetelnie „cytuje” list żony tego Cichociemnego – „do Londynu” – wskazując jako źródło „kopię w archiwum autora” (tj. Śledzińskiego). W rzeczywistości list znajduje się w teczce personalnej w Studium Polski Podziemnej (SPP.Kol.023.0198.46-47) i nie jest zaadresowany „do Londynu” lecz do Cichociemnego, płk. Kazimierza Iranka – Osmeckiego. Wbrew wywodom Śledzińskiego nie chodziło tylko o zaległą gażę. W ogóle Śledziński tworzy wokól tego listu atmosferę jakiejś nadzwyczajności, podczas gdy nie było niczym wyjątkowym, że po wojnie Cichociemni (lub Ich rodziny) odbierali pozostawione w Oddziale VI własne depozyty, w tym dokumenty i pieniądze.

 

188/ str. 417 – w odniesieniu do Cichociemnego Ryszarda Nuszkiewicza jest: „Po 1945 r. został aresztowany przez UB, osadzony w więzieniu na Montelupich, ustawicznie przesłuchiwany, inwigilowany, wreszcie zwolniony.”  Jak to u Śledzińskiego – poplątanie faktów. W rzeczywistości Cichociemny Ryszard Nuszkiewicz był po wojnie aresztowany dwukrotnie przez UB: w czerwcu 1945 aresztowany przez UB w Krakowie, osadzony przy pl. Inwalidów. W grudniu 1955 ponownie aresztowany, osadzony w więzieniu w Krakowie przy ul. Montelupich. Intensywnie rozpracowywany (w tym inwigilowany) przez UB od marca 1953 do aresztowania, później m.in. od września 1957, następnie od 15 czerwca 1964 co najmniej do listopada 1974.

 

189/ – str. 417-418 – Na zakończenie Śledziński przywołuje płk Józefa Hartmana i jego zwyczaj sadzenia róży (miał ich ponad sto) dla upamiętnienia poległego Cichociemnego. Ale pomija Jego ważne i znane słowa o Cichociemnych:

Józef_Sławomir_Hartman-228x300 Nie kupuj śmieci - errata: książka Śledziński, "Znak"

Józef Hartman

„Wszyscy nasi i moi chłopcy ?sami wybierani? ? najpiękniejszy kwiat wojska ? byli innym, niezwykłym wojskiem! Ich zespoły nigdy nie stanęły na zbiórce w całości, nie defilowali przy dźwiękach orkiestr. Nie otrzymali sztandaru, nie mieli dnia swojego święta i nie weszli do boju całym oddziałem!

?Sami wybierani? wchodzili do akcji bojowej indywidualnie, tracąc przy tym dotychczasową swoją osobowość cywilną i żołnierską. Śmierć czyhała na nich od chwili oderwania się od ziemi angielskiej, towarzyszyła długo na własnej ziemi, a gdy ich dosięgła była okrutna!”

W mojej ocenie uchylenie się od zacytowania tych pięknych słów jest błędem nierzetelności Kacpra Śledzińskiego, „specjalisty od Cichociemnych”…

 

Jestem szczęśliwy, że wreszcie analizę tego pseudo „popularnonaukowego” gniota mam już za sobą. Czuję się w obowiązku zaznaczyć, że pod koniec nie byłem już tak uważny w tropieniu błędów i nieścisłości w książce udającego historyka Kacpra Śledzińskiego. Byłem bowiem znużony wieloma godzinami pracy przy sprawdzaniu pokrętnych treści – w większości nierzetelnie przepisanych od innych autorów – opublikowanych jako „dzieło” Śledzińskiego.

Lista błędów może więc okazać się niekompletna; nawet jednak gdyby było ich tylko ćwierć z tych wskazanych – to ich liczba i ranga kompromitują Kacpra Śledzińskiego oraz wydawnictwo „Znak”. Nie słyszałem dotąd o choćby trochę podobnym przypadku tak skandalicznie rażącej nierzetelności…

 

 


 

W reakcji na intelektualne oszustwo Śledzińskiego i wydawnictwa „Znak” trwa kampania społeczna:

 

 

NIE  KUPUJ  ŚMIECI 

udających książki popularnonaukowe!

 

Na miano „śmieci” zasłużyły oba wydania pseudohistorycznej tandety Śledzińskiego i „Znaku”, z 2012 oraz z 2022 (Kacper Śledziński, Cichociemni. Elita polskiej dywersji, Znak, Kraków 2022, ISBN 978-83-240-87-47-1 oraz Znak Kraków, 2012, ISBN 978-83-240-2191-8).

 

NIE-KUPUJ-SMIECI-sledzinski-znak-errata-300x208 Nie kupuj śmieci - errata: książka Śledziński, "Znak"Nie dajmy się oszukiwać

nie kupujmy książek

nierzetelnych, nawet kłamliwych!

Kampania będzie prowadzona dotąd, dopóki wydawnictwo „Znak” nie naprawi szkód spowodowanych dziesięcioletnim rozpowszechnianiem bzdur na temat Cichociemnych – elity Armii Krajowej oraz dopóki nie wprowadzi procedur weryfikacji publikowanych treści.

 

Wzywam wydawnictwo ?Znak? – przestańcie być znakiem ignorancji!

Ryszard M. Zając
wnuk  Cichociemnego

cichociemni (at) elitadywersji.org


 

 

 

 

NIe kupuj śmieci – odcinek drugi

 

Odcinek 2   (312 stron z ok. 400): 

312 stron – 155 błędów…

czyli errata do ok. 3/4 książki – „Cichociemni. Elita polskiej dywersji”

 

NIE-KUPUJ-SMIECI-sledzinski-znak__-300x208 NIe kupuj śmieci - odcinek drugiPseudohistoryk Kacper Śledziński napisał, a nierzetelne wydawnictwo „Znak” wydało książkę „Cichociemni. Elita polskiej dywersji” (Znak, Kraków 2022, ISBN 978-83-240-87-47-1 oraz Znak Kraków, 2012, ISBN 978-83-240-2191-8).

Skandal z okładką – zobacz SKANDALICZNE SZYDERSTWO – na której kiepski autor oraz szmatławe wydawnictwo umieściło hitlerowskiego skoczka – przesłonił niektórym nader istotny fakt, mianowicie iż w tej pseudo „popularnonaukowej” publikacji aż roi się od błędów. Od wielu dni jestem przytłoczony tym nadmiarem bezrozumnej treści, ale dotarłem już do ok. 3/4 objętości tego „dzieła”. Do tej pory Śledzińskiemu i „Znakowi” udawało się tą tandetę pseudohistoryczną prezentować jako pełnowartościową publikację. 

Mój pierwszy post w sprawie tego skandalicznego bubla dotarł na Facebooku do ok. 97 tys. osób (aktualnie ponad 99 tys.). Autor milczy, wydawnictwo bajdurzyo o „procedurach weryfikacji”, które niby zawiodły – a których wcale nie ma. Gdyby były, byłby ślad w tzw. metryce wydawniczej. Niestety, to co sobie Śledziński nawypisywał – pseudowydawnictwo „Znak” bezkrytycznie opublikowało

 


ERRATA-sledzinski-znak-nie-kupuj-smieci-300x220 NIe kupuj śmieci - odcinek drugizobacz:


 

NIE-KUPUJ-SMIECI-sledzinski-znak-odc-2-1-300x208 NIe kupuj śmieci - odcinek drugiAle do rzeczy – oto druga część erraty z najważniejszymi błędami merytorycznymi, zawartymi w książce Śledzińskiego. Dotyczy ona obu wydań, tj. z 2012 oraz 2022, bowiem tegoroczne wznowienie tej książki zawiera prawie identyczną treść. Od dziesięciu lat nierzetelny „Znak” (ignorancji) oraz pseudohistoryk Śledziński, ujmując to kolokwialnie, „robią ludziom wodę z mózgu”. Wcale też nie chcą naprawić wyrządzonych ogromnych szkód w świadomości społecznej, pamięci narodowej…

Opublikowałem wcześniej artykuły:
Skandaliczne szyderstwo – głównie nt. skandalu z „hitlerowską” okładką
Odc. 1: Nie kupuj śmieci – wykaz 58 błędów na 55 stronach (1/8) książki.

 

Dotychczas na 55 stronach (ok. 1/8 objętości książki) znalazłem aż 58 blędów. Oto kolejne (pomijam mniej istotne) błędy, nieścisłości, przekłamania:

Briggens-House-1944-300x192 NIe kupuj śmieci - odcinek drugi59/ str 52 – jest: „Kursy w Briggens, gdzie mieściła się Specjalna Stacja Treningowa nr 38 (Special Training Station, STS 38)” – powinno być Specjalna SZKOŁA Treningowa (Special Training School, STS 38). Śledziński bezkrytycznie przepisuje nazwę za Tucholskim, który wydał swą ksiązkę kilkadziesiąt lat temu i nie miał dostępu do znacznej części dokumentów źródłowych, w tym dokumentów SOE. Choć skrót (STS), a czasem nawet numer (w tym przypadku STS 38) był taki sam, istniała zasadnicza różnica pomiędzy szkołą a „stacją”. Szkolono w szkołach – a nie na stacjach, które służyły do celów innych niż szkoleniowe. W tym przypadku, w Briggens był zarówno ośrodek szkoleniowy STS 38 jak i stacja STS 38. W późniejszym czasie, dla uporządkowania pewnego bałaganu z nazewnictwem, stacje określano skrótem „STA”, lub „Sta.” oraz oznaczano rzymskim a nie arabskim numerem. Tutaj wykaz ośrodków szkoleniowych, w których szkolili się Polacy.  Tutaj – wykaz większości ośrodków szkoleniowych i stacji SOE (ang.)

W ośrodku STS 38 szkolono (m.in. strzelanie instynktowne), natomiast na stacji zlokalizowany był brytyjski ośrodek fałszowania dokumentów (też oznaczony jako STS 38). Choć był stacją, jednak przeszkolono w nim (tylko) trzech Cichociemnych ze specjalnością legalizacja (nie był to jednak kurs, o którym pisze Śledziński). Początkowo pracował tylko na polskie potrzeby, pracował w nim doświadczony polski fałszerz Jerzy Maciejewski, przedwojenny pracownik Samodzielnego Referatu Technicznego Oddziału II (wywiad) Sztabu Generalnego WP. Zespół znakomitych fałszerzy, kreślarzy, techników, ekspertów grafologii, przy użyciu różnych specjalistycznych urządzeń, w tym ok. 50 rodzajów drukarek, wytwarzał dla wszystkich agentów SOE dokumenty (w tym m.in. paszporty, prawa jazdy, banknoty) takiej jakości, że były nie do odróżnienia od prawdziwych. Podczas wojny w tym ośrodku wytworzono ok. 275 tysięcy (sic!) różnych dokumentów dla ruchów oporu w okupowanej Europie. Oczywiście o tym nie ma słowa w książce…

 

60/ str. 53 – jest: „na kolejny turnus (…) wysłano piętnastu elewów”. Nieprawidłowo użyto pojęć: „turnus” oraz „elew” (oba wielokrotnie także na innych stronach). Programy kursów przez cały okres wojny stale modyfikowano, zmieniał się ich program, nawet nazwy; użycie pojęcia „turnus” – w odniesieniu do szkoleń specjalnych – sugerującego powtarzalne, takie same kursy (nawet wypoczynek) jest nieprawidłowe. Ponadto większość uczestników była oficerami, więc nie mogli być elewami, czyli żołnierzami szkolącymi się na szeregowych. Śledziński używa wielokrotnie tego deprecjonującego żołnierzy sformułowania… Także wielokrotnie – rażąco błędnie – Śledziński nazywa szkolonych żołnierzy, kandydatów na Cichociemnych… „agentami„…

 

61/ str. 55 – jest „seria z tommygun” – powinno być: seria z „Tommy gun” lub „tommy gun”. Błędnie przytoczona potoczna nazwa pistoletu Thompson. Śledziński przepisał ją (niepoprawnie) z relacji Władysława Stasiaka – tam jest: „Tommy gun” (W locie szumią spadochrony, s.51)

 

62/ str. 57 – w kontekście uczestników szkoleń jest: „Przyswojenie sobie umiejętności (…) nie decydowały o przydatności cichociemnego w ruchu oporu”. Szkoleni żołnierze nie byli Cichociemnymi, ale kandydatami na Cichociemnych. Różnica zawiera się m. in. w liczbach: 2413 kandydatów przyjęto na szkolenia dla Cichociemnych 605 je ukończyło, 579 zakwalifikowano do skoku do Polski, Cichociemnymi zostało 316. Istotne jest też, że Cichociemni byli żołnierzami Armii Krajowej w służbie specjalnej – a nie np. cywilnymi konspiratorami ruchu oporu.

 

KOL_023_0321-Zając-Józef-deklaracja-300x188 NIe kupuj śmieci - odcinek drugi

Zgłoszenie cc Józefa Zająca do służby w okupowanym kraju. Źródło: Studium Polski Podziemnej, Londyn

63/ str. 57 – jest: „W kraju potrzebowano specjalistów z różnych dziedzin, w tym oficerów dywersji, wywiadu, oficerów sztabowych itd. itp. Dlatego każdy z uczestników walki konspiracyjnej musiał umieć poradzić sobie jako dowódca grupy”. Istotny błąd logiczny – z faktu iż Armia Krajowa potrzebowała „specjalistów z różnych dziedzin” wcale nie wynika, że musieli to być „dowódcy grupy”. Śledziński błędnie określa szkolonych żołnierzy jako oficerów. Nota bene wcześniej definiował ich jako elewów, czyli żołnierzy szkolonych na szeregowców. Otóż spośród 2413 kandydatów na szkolenia zgłosiło się aż 1363 podoficerów i szeregowych. Zgodnie z rozkazem Naczelnego Wodza SNW L.dz.780/tjn./V/41), na szkolenia dla kandydatów na Cichociemnych można było przyjmować „od szeregowca z cenzusem do pułkownika”.

 

64/ str. 57 – jest, w odniesieniu do szkolonych w Briggens: „Żołnierze wracali do swoich jednostek i do codziennego rytmu służby jako pełnowartościowi kandydaci na agentów specjalnych SOE”. Śledziński opowiada bajki, żaden z Cichociemnych nie był „agentem SOE”, nadto nie było czegoś takiego jak „agent specjalny SOE”. Śledziński chyba za dużo naoglądał się filmów o FBI…

 

65/ str. 57 – jest: „Paczkowski (…) powrócił na Stację 38, gdzie odbył kurs odprawowy (…)”. Śledziński bezkrytycznie przepisał z książki Paczkowskiego, gdzie cudzysłowem oznaczono słowo „odprawowy” – tylko Śledziński nie zrozumiał dlaczego. Otóż w zorganizowanej formie pierwszy kurs odprawowy przeprowadzono w lipcu 1942 w STS 43 w Audley End niedaleko Cambridge, po 15 lipca 1943 szkolono także w STS 46 w Michley k. Newport oraz w Chichely Hall (Buckinghamshire, w marcu 1944), od 1944 w polskiej bazie nr 10 w Ostuni k. Brindisi (Włochy). Kurs odprawowy był ostatnim kursem każdego cyklu szkoleniowego kandydatów na Cichociemnych. Paczkowski nie mógł go ukończyć – jak wywodzi Śledziński, bo wtedy jeszcze takiego kursu nie było, dlatego ujął w cudzysłow swój ostatni kurs…

 

Ringway-300x220 NIe kupuj śmieci - odcinek drugi

Ringway

66/ str. 58 – jest: „(…) Paczkowski, Świątkowski i Jurecki – wylądowali „na lotnisku w okolicy Manchesteru jako stażyści w angielskiej jednostce komandosów”. Śledziński bezkrytycznie przepisuje błąd z książki Paczkowskiego. W Ringway pod Manchesterem wymienieni Cichociemni byli szkoleni na kursie spadochronowym w brytyjskim ośrodku spadochronowym ? Parachute Training School. Nie byli „stażystami”, ani „w jednostce komandosów”. Podkreślić należy, że w ich teczkach personalnych także brak jakiejkolwiek wzmianki o „stażu” czy „brytyjskiej jednostce komandosów„.

 

67/ str. 58 – jest: „(…) zaprawa, będąca wstępem do skoków z balonu czy samolotu, trwała zaledwie tydzień. (…) w późniejszym czasie (…) czas kursu zaprawowego przedłużono do czterech tygodni”. Śledziński poplątał pojęcia. Kurs zaprawowy (nie mylić z odprawowym), otwierał cykl szkolenia i obejmował m.in. zaprawę fizyczną, szkolenia z dywersji, minerstwa, strzelectwa, terenoznawstwa, walki wręcz. Natomiast zaprawa spadochronowa – bezpośrednio przygotowująca do skoków – była wstępnym elementem innego kursu spadochronowego.

 

68/ str. 58 – w odniesieniu do lotu do Polski, który miał nastąpić 20 grudnia 1940 – „Ktoś zdecydował, że whitley jednak nie nadaje się do tej misji.” – Nie ktoś, tylko brytyjski pilot tego samolotu odmówił startu, po wyliczeniu zużycia paliwa na tej trasie. (m.in. Kajetan Bieniecki, Lotnicze wsparcie Armii Krajowej, s. 21)

 

69/ s. 59 – jest: „podczas szkolenia skakano przez dziurę wyciętą w podłodze samolotu”. Warto dodać, że tylko w początkowym okresie, później skakano przez dziurę dwu- oraz trzymetrowego ?podium?, udającego podłogę samolotu, a nawet przez dziurę w suficie… stajni…

 

Józef_Sławomir_Hartman-228x300 NIe kupuj śmieci - odcinek drugi

Józef Hartman

70/ s. 67 – w odniesieniu do mjr Hartmana –„Czy to ta kontuzja wykluczyła go ze skoku do Polski, czy przyczyny były inne, różne na ten temat krążą opinie. (…) generał Sikorski (…) powiedział: Zamiast wysyłać, strzelcie mu od razu w łeb. Na jedno wyjdzie”. Śledziński opowiada bajki, że powodem nie wysłania ppłk. Józefa Hartmana do Polski miała być „kontuzja” albo iż rzekomo „różne na ten temat krążą opinie”. Śledziński po prostu nie wie do dzisiaj, że ppłk Józef Hartman – zwany „ojcem Cichociemnych” – najpierw był dowódcą plutonu ochronnego Józefa Piłsudskiego, a następnie wieloletnim adiutantem Prezydenta RP prof. Ignacego Mościckiego. Występował obok Prezydenta R.P. publicznie, w charakterystycznym, rzucającym się w oczy mundurze Dywizji Górskiej. Ponadto był przystojnym blondynem i miał 190 cm wzrostu. Jego zdjęcia często przed wojną publikowano w prasie polskiej oraz zagranicznej. Ze wszystkich tych powodów był łatwo zauważalny i rozpoznawalny – dlatego właśnie nie został wysłany do okupowanej Polski. Śledziński najwyraźniej nie ma pojęcia, kim On był.

 

71/ str. 67 – jest: „Kurs zakończył się wręczeniem znaku spadochronowego tym, którzy zaliczyli pięć skoków”. Śledziński znów poplątał – prawo do noszenia (zwykłego) Znaku Spadochronowego mieli ci, którzy ukończyli szkolenie spadochronowe. Nie decydowała o tym ilość skoków.

 

72/ str. 67 – jest: „20 czerwca 1941 generał Sikorski zatwierdził wzór znaku „w kształcie spadającego do walki orła”. Śledziński poplątał – gen. Sikorski 20 czerwca 1941 wydał rozkaz ustanawiający Znak Spadochronowy, projekt Znaku został zatwierdzony wcześniej, zamówił go w sierpniu 1940 Jan Górski; referentem projektu Znaku gen. Sikorski wyznaczył kpt. Macieja Kalenkiewicza.

 

73/ str. 69 – jest: „W początkach czerwca 1941 roku zainaugurował działalność ośrodek wstępnego szkolenia spadochronowego w Largo House pod Leven przy 4. Brygadzie Kadrowej, tzw. Małpi Gaj.”  Niestety, jak to często u Śledzińskiego – co fraza to błąd. Ośrodek w Largo House rozpoczął działalność nie w czerwcu, ale 1 marca 1941. Brygada nosiła nazwę 4 Brygada Kadrowa Strzelców, jesienią 1941 została przeformowana na 1 Samodzielną Brygadę Spadochronową. O formowaniu polskiej jednostki spadochronowej Brytyjczyków 8 kwietnia 1941 poinformował Szef Sztabu Naczelnego Wodza gen. Tadeusz Klimecki; 12 maja 1941 poinformował ich o utworzeniu polskiego ośrodka szkoleniowego, który faktycznie działał od 1 marca 1941.

Warto też dodać, że elementem polskiego ośrodka spadochronowego w Largo House była funkcjonująca od 25 sierpnia 1941 24-metrowa wieża spadochronowa – pierwsza w Wielkiej Brytanii – nazywaną przez Brytyjczyków ?polską wieżą?. Wybudowano ją kilka kilometrów od ośrodka, w Lundin Links.

 

The-Polish-Parachute-Training-Centre-at-Largo-House-Fifeshire-267x350 NIe kupuj śmieci - odcinek drugi(błąd oznaczony wcześniej jako nr 50/ str. 70 ? Śledziński wywodzi, w kontekście ośrodka szkolenia spadochronowego 1 SBS w Largo House pod Leven (Largo Low, hrabstwo Fife, Szkocja, Wielka Brytania) oraz polskiej techniki lądowania po skoku ? ?Ten styl opracował podporucznik Julian Gębołyś, zastępca porucznika Jerzego Góreckiego, szefa polskiej sekcji służby spadochronowej?. To dość zabawne, że wg. Śledzińskiego w polskim ośrodku spadochronowym 1 SBS istniała rzekomo jakaś ?polska sekcja?. W istocie Śledzińskiemu poplątały się przygotowane do kompilacji treści od innych autorów. Sekcja polska istniała w brytyjskim ośrodku szkolenia spadochronowego w Ringway, natomiast ośrodek w Largo House był polski w całości.

 

74/ str. 74 – jest: „Kursy specjalistyczne nie były obowiązkowe, dotyczyły zatem tylko grupy ochotników. Zwykle kończyło się na jednym lub dwóch dodatkowych szkoleniach uzupełniających umiejętności cichociemnego, na przykład z prowadzenia samochodu (…)”. Śledzińskiemu znowu się wszystko całkiem poplątało. Ochotnikami byli wszyscy kandydaci na Cichociemnych. Nie było kursów „specjalistycznych” lecz kursy specjalnościowe: radiotelegrafistów, radiomechaników, wywiadu, lotnicze, pancerne, motorowe, legalizacji (dla fałszerzy). Na kursy specjalnościowe kierował Oddział VI (Specjalny), w pozostałej części – na kurs wywiadu Oddział II (wywiad), na kursy lotnicze Oddział III. Nigdzie na świecie na szkolenia specjalne nie kieruje się sam uczestnik.

Z kolei szkolenia „uzupełniające” to m.in. kursy: walk ulicznych, domowego wyrobu materiałów wybuchowych, mikrofotografii, przetrwania (tzw. korzonkowy), szturmowy, czarnej propagandy, zmiany wyglądu zewnętrznego, tworzenia „legendy”, a także praktyki w „zawodach z legendy”: kolejowe, spawalnicze, piekarskie, cukiernicze, na fermach ogrodniczych czy w fabrykach samochodów. Oczywiście kandydaci na Cichociemnych kończyli więcej niż „jeden, dwa kursy” specjalnościowe. Mój Dziadek Cichociemny ukończył łącznie co najmniej dziesięć kursów…

 

75/ str. 75 – jest: „Wysyłano więc oficerów na zajęcia motorowe, pancerne i lotnicze, na zasadzie: im więcej umiesz, tym większa jest twoja wartość”. Śledziński kompletnie nie ma pojęcia o czym pisze. Po pierwsze w kursach dla kandydatów nie uczestniczyli wyłącznie oficerowie. Spośród 2413 kandydatów na szkolenia zgłosiło się aż 1363 podoficerów i szeregowych. Po drugie, np. w szkoleniach dla radiotelegrafistów i radiomechaników w zdecydowanej większości uczestniczyli właśnie podoficerowie i szeregowcy. Po trzecie, Śledziński uroił sobie nieprawdziwą „zasadę„, którą się rzekomo kierowano przy wyznaczaniu na kursy. Podstawową zasadą było szkolenie według zapotrzebowania Armii Krajowej – szkolono takich specjalistów, jakich brakowało w okupowanej Polsce. Oczywiste było także szkolenie zgodne z dotychczasowymi umiejętnościami oraz naturalnymi predyspozycjami kandydatów. W żadnym wojsku np. pancerniaków nie wysyła się na szkolenia lotnicze…

 

76/ str. 75 – jest: „Odstawiony na boczny tor mjr Mayer zajął się Kursem Doszkalającym Administracji Wojskowej. A ponieważ uznał, że administracja wojskowa może mieć wpływ na strategię aliantów, postanowił kandydatów dobierać osobiście.” – Kompletne brednie. Po pierwsze kurs nosił nazwę: „Oficerski Kurs Doskonalący Administracji Wojskowej”. Po drugie, ppłk dypl. Stefan Mayer nie został „odstawiony na boczny tor” lecz mianowany przez gen. Sikorskiego komendantem polskiej szkoły wywiadu. Po trzecie, szkoła ta została zorganizowana pod kamuflażem „Oficerskiego Kursu Doskonalącego Administracji Wojskowej”. Po czwarte, płk Mayer nie dlatego osobiście werbował kandydatów na to szkolenie, bo uznał że „administracja wojskowa może mieć wpływ na strategię aliantów” – jak bredzi Śledziński – ale dlatego, że podstawą pracy każdego wywiadu na świecie jest człowiek – agent. Osobiste dobieranie kandydatów na szkolenie było pierwszym etapem psychologicznej weryfikacji. Zachęcam do przeczytania np. wykładów ppłk dypl. Stefana Mayera o psychologii wywiadu…

 

77/ str. 75 – W przypisie 23 podano jako sygnaturę teczki personalnej Paczkowskiego – „SPP, kol. 23”, faktycznie poprawna sygnatura to Kol.23.198. Gdyby Śledziński rzeczywiście widział tą teczkę, raczej by się nie pomylił. Tak się kończy przepisywanie od innych…

 

Glasgow-szkola-szpiegow-300x204 NIe kupuj śmieci - odcinek drugi

Prawdopodobna siedziba szkoły wywiadu w Glasgow

78/ str. 76 – jest: „W styczniu ruszył pierwszy turnus szkoły przy Bayswater Street w Londynie”. Znowu ten „turnus„, ponadto Śledzińskiemu poplątały się przygotowane do kompilacji treści z innych książek. Kurs przygotowujący (m.in. kandydatów na Cichociemnych) do pracy w wywiadzie zorganizowano pod kamuflażem ?Oficerskiego Kursu Doskonalącego Administracji Wojskowej?, początkowo w tajnym lokalu przy Kensington Park Road W.11, w dzielnicy Bayswater w Londynie, a następnie w Glasgow, (prawdopodobnie) w budynku przy ul. 1 Horselethill Street. Po lutym 1946 szkołę przeniesiono do Kirkadly k. Edynburga, pod koniec 1946 na krótko do Londynu. W żadnym z tych miejsc szkoła nie mieściła się przy ulicy „Bayswater Street” w Londynie, co więcej nie ma tam wcale takiej ulicy, jest Bayswater Road. Śledziński przepisywał z książki Jankowskiego, gdzie jest informacja, że „szkoła oficerów wywiadu mieściła się w okolicy Bayswater” – tylko nie zrozumiał, że to nazwa dzielnicy – a nie ulicy…

 

79/ str. 80 – w kontekście „przeglądu przyszłej strategii” w oparciu o „założenia generała Gubbinsa” z 16 czerwca 1941 Śledziński bajdurzy o „przesłankach odsunięcia Polski na margines strategii SOE”. To „odsunięcie na margines” przez SOE zapewne polegało na tym, że 14 sierpnia 1943 SOE wystosowało list do brytyjskiego Foreign Office (Ministerstwa Spraw Zagranicznych) oraz do Ministra Wojny Ekonomicznej barona Hugo Daltona.

List był osobliwy, bowiem to Minister Wojny Ekonomicznej sprawował nadzór nad SOE, zaś od Ministra Spraw Zagranicznych SOE było uzależnione politycznie. Według relacji Kajetana Bienieckiego: ?w liście tym proszono o pilne skonkretyzowanie stanowiska rządu Wielkiej Brytanii do sprawy polskiej. Podkreślono w nim, że traktowanie sprawy polskiej w różnych departamentach rządowych [brytyjskiego rządu ? RMZ] jest zależne od reakcji Sowietów i że stan ten powstał na skutek silnej propagandy sowieckiej, mimo że faktem jest Katyń i eksterminacja ludności polskiej. Konieczność decyzji, jaka ma być polityka W. Brytanii do Polski jest ważna, ze względu na potrzebę wyposażenia Armii Krajowej w sprzęt do powstania.? (?Lotnicze wsparcie Armii Krajowej?, Arcana, Kraków 1994, s. 84).

Polska sekcja SOE od początku swego powstania aż do końca wojny wspierała Polaków oraz Oddział VI (Specjalny) Sztabu Naczelnego Wodza. Oficerowie wywiadu: brytyjskiego kpt. Harold Perkins (szef polskiej sekcji SOE) oraz polskiego: mjr dypl. Jan Jaźwiński (Oddział VI) zaprzyjaźnili się ze sobą. Prawdziwe przyczyny bezruchu w brytyjskim „wsparciu” dla Polski – w tym dla lotniczego przerzutu do Polski – zawiera wspomniany list SOE. Oprócz sowieckich wpływów w brytyjskim rządzie były też inne przyczyny, wskazał je mjr dypl. Jan Jaźwiński w notatce nt. przerzutu lotniczego do Polski – dla polskiego premiera i Naczelnego Wodza Władysława Sikorskiego, który miał o tym rozmawiać z brytyjskim premierem Winstonem Churchillem.

Kluczową przeszkodą był opór brytyjskiego Air ministry (ministerstwa lotnictwa) – ale także… podkładanie nogi przez polskie ministerstwo spraw wewnętrznych (prosowiecki Mikołajczyk). Był też inny problem – ówczesny szef Oddziału VI (Specjalnego) ppłk. dypl. Tadeusz Rudnicki ? jak to ujął mjr dypl. Jan Jaźwiński ? ?był przykro posłuszny Anglikom i interesował się głównie spelunkami Londynu.” Pełna treść tej notatki dla Naczelnego Wodza na stronie Współpraca Polaków z SOE W istocie zmiana postawy Brytyjczyków wobec Polski wynikały ze zmiany zdania Churchilla oraz nowej dyrektywy dla SOE z marca 1943 (a nie z czerwca 1941)…

 

80/ str. 80 – w kontekście „przeglądu przyszłej strategii” Śledziński opowiada bajki – „Koszty maksymalnego zaangażowania SOE we wsparcie ZWZ były niepomiernie wyższe od przewidywanych korzyści. A na to organizacji nie było stać.” Otóż aż do kwietnia 1942, tj. w próbnym sezonie operacyjnym wysłano do Polski zaledwie… 12 samolotów! Koszty były więc znikome, ponadto finansował je brytyjski rząd. Brytyjczycy nie dotrzymywali własnych ustaleń z Oddziałem VI ws. lotów ze zrzutami do Polski. W sezonie operacyjnym 1941/42 zaplanowano 30 lotów do Polski, wykonano tylko 11. W sezonie 1942/43 zaplanowano 100, wykonano zaledwie 46. W sezonie 1943/44 zaplanowano 300, wykonano tylko 172. Według moich obliczeń cała pomoc zaopatrzeniowa SOE dla Armii Krajowej zmieściłaby się w jednym pociągu towarowym. Do Polski przez całą wojnę zrzucono ledwo 670 ton zaopatrzenia, obecnie jeden pociąg towarowy jest w stanie przewieźć ok. 6 tys. ton! Do Jugosławii zrzucono 76117 ton zaopatrzenia, do Francji 10485 ton, a do Grecji 5796 ton. Zrzucono zaledwie 316 Cichociemnych, choć Polacy przeszkolili do zadań specjalnych 533 spadochroniarzy. Ogółem wszystkie koszty brytyjskiego wsparcia dla Polski podczas wojny wyniosły zaledwie 2/3 brytyjskich wydatków wojennych ponoszonych w ciągu JEDNEGO DNIA.

 

81/ str. 80 – w kontekście tej urojonej zmiany strategii SOE oraz rzekomych wysokich kosztów jest: „Wobec tak postawionej kwestii nic nie stało na przeszkodzie utrzymaniu autonomii polskiej sekcji SOE” – kolejne bajki Śledzińskiego. Rzekomo wysokie koszty nie miały nic wspólnego z autonomią Polaków (a nie „polskiej sekcji SOE) w relacjach z SOE, utrzymaną do końca wojny. Polska sekcja SOE była tylko pośrednikiem w kontaktach polskiego Oddziału VI (Specjalnego) z odpowiednimi komórkami brytyjskich władz.

 

82/ str. 81 – w kontekście brytyjskiego 138 Dywizjonu do Zadań Specjalnych RAF (138 Special Duty Squadron RAF) Śledziński nadał bajdurzy o rzekomej „zmianie strategii SOE” oraz twierdzi: „(…) w dywizjonie latały również trzy polskie załogi, co z racji specyfiki misji było dobrym rozwiązaniem”. Otóż nie było to dobre rozwiązanie, co zgodnie podkreślają wszyscy rzetelni historycy. Od początku wojny polskie władze walczyły właśnie – jak to ujął mjr dypl. Jan Jaźwiński – o samodzielny polski flight. Polskie załogi w składzie brytyjskich dywizjonów zdecydowaną większość lotów w operacjach specjalnych wykonywały bowiem do innych krajów. W 1944 roku na 1282 wykonane loty Polacy polecieli tylko w 339 lotach do Polski. Wbrew temu, co wypisuje Śledziński – nie było to wcale „dobre rozwiązanie„. Niestety, dopiero 3 listopada 1943 utworzono polską 1586 Eskadrę Specjalnego Przeznaczenia, a w styczniu 1944 także całkowicie polską Główną Bazę Przerzutową. Wg. Śledzińskiego zapewne nie było to dobre rozwiązanie…

 

83/ str. 82 – jest: „Zmiana strategii SOE nie wpłynęła na tempo szkolenia cichociemnych”. Znowu dyrdymały – nie było żadnej „zmiany strategii SOE”; nie mogło to mieć żadnego wpływu na „tempo szkolenia” bo SOE nie zajmowała się szkoleniem kandydatów na Cichociemnych.

 

84/ str. 83 – jest „Znalazł się w dywizjonie również oficer łącznikowy z Oddziału VI podpułkownik pilot Roman Rudkowski”. Śledziński kompletnie nie rozumie instytucji „oficerów łącznikowych” – nigdy nie są włączeni w skład struktur, przy których działają, ich zadaniem bowiem jest pośredniczenie w kontaktach, nie mogą być podwładnymi w strukturze przy której pełnią funkcję łącznikową. Cichociemny Roman Rudkowski wcale nie „znalazł się” w składzie brytyjskiego dywizjonu.

 

85/ str. 83 – jest: „(…) odbiorcza komórka transportu lotniczego z Oddziału V KG ZWZ „Syrena”, bo taki był jej kryptonim prawdopodobnie od 1941 roku, pierwsze zadania otrzymała jeszcze w roku 1940″. Śledzińskiemu się poplątało. To nie była „komórka transportu lotniczego z Oddziału V” ale komórka odbioru zrzutów, do połowy 1942 był to referat w Szefostwie Lotnictwa, od wiosny 1943 wydział w Oddziale V KG AK, a nie KG ZWZ.

 

wykaz-melodii-sygnalowych-ozn-250x167 NIe kupuj śmieci - odcinek drugi

Wykaz melodii sygnałowych

86/ str. 85 – jest: „Chodziło o zastrzeżone melodie nadawane przez BBC o godzinie trzynastej czterdzieści pięć, informujące ruch oporu z Polsce o planowanym zrzucie”. Brak wystarczającej precyzji, informacje o starcie skoczków i / lub zaopatrzenia przekazywano na antenie radiowej zaraz po zakończeniu polskiej audycji BBC, poprzez odtworzenie określonej melodii sygnałowej oraz tzw. ?kaczki?, czyli jednej z szeregu trzycyfrowych liczb (wskazujących placówkę odbiorczą). Pierwsza taka transmisja (zwykle po godz. 15) oznaczała gotowość, druga (zwykle po godz. 19, 21) wylot skoczków. Po tym sygnale obsługa oraz ochrona placówki odbiorczej wyruszała na miejsce zrzutu. Trzecia transmisja (zwykle po godz. 23) oznaczała iż samolot ze skoczkami jest w drodze.

 

87/ str. 86 – jest: „Oficerowie dwóch ekip: „Jacket” i „Shirt” czekali na rozkaz startu. Trzecia, „Collar” siedziała w bazie (…)”. Śledziński nie ma pojęcia o czym pisze. Ekipę stanowił zespół osób (Cichociemnych, także kurierów) zestawiony do przerzutu jednym samolotem. Ekipy nie miały nazw, oznaczano je kolejnymi numerami rzymskimi. Ostatnią ekipę (misja brytyjska) jednak wyjątkowo oznaczono nie numerem, ale nazwą: Freston, tożsamą z kryptonimem operacji lotniczej. Podane kryptonimy to nazwy operacji lotniczych: w operacji „Jacket” zrzucono ekipę II, „Shirt” – ekipę III, „Collar” – ekipę IV.

 

88/ str. 89 – w kontekście rozmów gen. Sikorskiego ze Stalinem oraz prosowieckiej postawy Stanisława Kota, który usilnie suflował mu „lojalną współpracę z Rosją” – Śledziński rozpływa się w niemądrych pochwałach – „To była polska wersja Realpolitik. Mądra i rozważna, nastawiona na wyzyskanie korzystnej koniunktury międzynarodowej dla uratowania niepodległości państwa z zawieruchy wojennej”. Tfu!

Przypomnieć należy, że minister Stanisław Kot, obsesyjnie podejrzliwy intrygant, był nie tylko miłośnikiem wszelkiej maści socjalistów, w tym Stalina, ale także doskonale rozumiał się z prosowieckimi ugodowcami: Mikołajczykiem czy ze swoim przyjacielem Retingerem, pewnie także z Tatarem. Był za oddaniem ZSRR znacznej części wschodnich terenów R.P. Po konferencji w Jałcie gardłował za porozumieniem z PPR, po podstępnym aresztowaniu i porwaniu szesnastu polskich przywódców nadal naiwnie wyczekiwał zaproszenia do Moskwy dla Mikołajczyka. Pragnąc powrotu do władzy w komunistycznej Polsce zatajał przed swoim emigracyjnym środowiskiem polityczne aresztowania i zabójstwa ludowców w Polsce. Jeszcze we 1947 roku, gdy PPR agresywnie zwalczała PSL w kampanii wyborczej wciąż chciał współpracy z komunistami, choć w jego własnym ministerstwie już żądano jego wystąpienia z PSL. Zapewne Śledziński ze swymi poglądami doskonale by się odnalazł w tej prosowiecko intensywnie różowej zgrai naiwniaków oraz „pożytecznych idiotów”.

 

89/ s. 90 – w kontekście Stalina jest: „(…) wiedział też, że za wyprowadzeniem armii z ZSRR stał Churchill”. Stalin nie mógł nie wiedzieć o przyczynach wyjścia Armii Anfersa z ZSRR, bo przecież – w tajemnicy przed Polakami – rozmawiał z nim o tym Churchill. Kilkadziesiąt lat po wojnie również Śledziński powinien o tym wiedzieć.

 

90/ s. 90 – jest: „Bez wątpienia Sikorski występował wobec Stalina w roli petenta. Nie on stawiał warunki, lecz mu je narzucano. To była pierwsza rata zapłaty za zwolnienie Polaków z łagrów”. Śledziński kompletnie nie rozumie istoty sowieckiej dyktatury oraz postawy Stalina. Dyktator zawsze stara się narzucić swoje warunki, panie „historyku”…

 

91/ s. 92 – w kontekście operacji lotniczej „Jacket” jest: „(…) halifax prowadzony przez porucznika nawigatora Mariusza Wodzickiego, szefa czteroosobowej załogi ze 138 Dywizjonu Specjalnego”. Śledziński znów poplątał – załoga liczyła nie cztery lecz dziewięć osób: piloci Sgt. Julian Pieniążek, Sgt. Stanisław Kłosowski, nawigator F/O Mariusz Wodzicki, radiotelegrafista P/O Ignacy Bator, mechanicy pokładowi: F/O Henryk Busen-Schmitz, Sgt. Czesław Kozłowski, strzelcy: Sgt. Zdzisław Nowiński, F/O Michał Tajchman, despatcher Sgt. Bronisław Karbowski. Dywizjon nosił nazwę: 138 Dywizjonu do Zadań Specjalnych RAF (138 Special Duty Squadron RAF). 

 

92/ str. 96 – w kontekście operacji lotniczej „Jacket” jest zarzut wobec „oficerów „szóstki” (Oddziału VI): „(…) dlaczego zdecydowano się przyspieszyć ten lot o jeden dzień i zrzucić cichociemnych poza placówką”. Śledziński znów bezkrytycznie przepisuje, tym razem wskazując na meldunek gen. Roweckiego nr 133/42 z 1 lipca 1942, w którym jest fraza „zarządzono lot poza placówkę, dzień przed okresem czuwania”. Otóż lot do Polski zarządziło brytyjskie ministerstwo lotnictwa – a nie polski Oddział VI. Zrzut poza placówkę odbiorczą nie był wynikiem czyjejś świadomej decyzji lecz skutkiem fatalnego błędu nawigatora. Obwinianie za jedno i drugie polskiego Oddziału VI jest bezpodstawne.

 

JAN-JAZWINSKI-foto-D-Jazwinska-Piotr-Hodyra-1-260x350 NIe kupuj śmieci - odcinek drugi

mjr dypl. Jan Jaźwiński
Źródło: archiwum rodzinne Danuty Borowiec z d. Jaźwińskiej

93/ str. 96 – w kontekście zrzutów lotniczych jest: „Pułkownik Smoleński oraz służący mu pomocą kapitan Jaźwiński (…).” Śledziński nie ma pojęcia o kim pisze. Smoleński nie zajmował się zrzutami, a Jan Jaźwiński był w swoich działaniach prawie autonomiczny. To Smoleński, gdy była taka potrzeba, „służył pomocą” Jaźwińskiemu…

 

94/ str. 96 – jest: „(…) zrzutów można było dokonywać tylko podczas pełni księżyca lub kilka dni przed nia albo po niej (…)”. Kolejna „zardzewiała złota myśl” Śledzińskiego – faktycznie w noce księżycowe latano ze zrzutami tylko początkowo. Po urządzanych przez Niemców „polowaniach myśliwców” organizowano loty ze zrzutami podczas „ciemnych nocy”, tj. bezksiężycowych

 

95/ str. 106 – w kontekście Cichociemnego Ryszarda Nuszkiewicza„Kończył właśnie wędrówkę rozpoczętą 22 czerwca 1940 roku w miasteczku Saint Die”. Nie zgadza się ani data, ani miejscowość. Cichociemny Ryszard Nuszkiewicz „rozpoczął wędrówkę” 23 września 1939, przekraczając granicę z Węgrami. Co do Saint Die – Ryszard Nuszkiewicz nie był w tym miasteczku, stacjonował w pobliżu. Po kampanii francuskiej „rozpoczął wędrówkę” 21 (a nie 22) czerwca 1940.

 

96/ str. 107 – jest: „Referat „Ewa-Pers”, czyli tzw. ciotki, zaczął działalność w sezonie operacyjnym „Intonacja” – w sierpniu 1942 roku”. Nieprawda, „Ewa-Pers” utworzono wiosną 1942 – a nie w sierpniu (Halszka Szołdrska, Lotnictwo Armii Krajowej, s. 92-93).

 

97/ str. 109 – jest:  „(…)” Erazm rozpoczął prace nad Raportem Operacyjnym nr 54″. W rzeczywistości nosił nazwę ?Meldunek Operacyjny nr 54?.

 

98/ str. 109 – w kontekście „Meldunku Operacyjnego nr 54” jest: „grupa oficerów Oddziału III ZWZ wyznaczała fundamenty przyszłej walki zbrojnej z okupantami”. Nieprawda, „Meldunek operacyjny nr 54”, a później „Raport Operacyjny nr 154” oraz „Instrukcja dla Kraju” dotyczyły wyłącznie przygotowania powstania powszechnego, planowanego w ostatniej fazie wojny; koncepcji tej nigdy nie zrealizowano.

 

99/ str. 110 – jest: „Wachlarz” czerpał z raportów nr 54 i 154 oraz pomysłów Grocholskiego”. Organizację „Wachlarz” utworzono w lecie 1941, po agresji Niemiec na ZSRR, w porozumieniu z Brytyjczykami, którzy uruchomili 3 mln dolarów kredytu na finansowanie dywersji na szlakach wschodnich. „Meldunek operacyjny nr 54” oraz „Raport Operacyjny nr 154”  (wysłany do Londynu we wrześniu 1942) dotyczyły powstania powszechnego, zaś celem Wachlarza była dywersja bieżąca na zapleczu frontu wschodniego. Tylko początkowo jego celem miała być osłona planowanego powstania.

 

100/ str. 113 – w odniesieniu do skoczków, jest: „Z każdej ekip od numeru 1 do 12 skaczących od 7 listopada 1941 do 4 września 1942 (…)”. Nie było ekip skoczków o takich numerach, ekipy oznaczano numerami rzymskimi – a nie arabskimi.

 

101/ str 113 – jest: „Grupa Cichociemnych (…) przydzielonych do „Wachlarza” zamknęła się w liczbie dwudziestu sześciu”. Nieprawda, do „Wachlarza” przydzielono 27 Cichociemnych, kierowali wszystkimi Odcinkami.

 

800px-Papeteria_oficera-spadochroniarza--215x350 NIe kupuj śmieci - odcinek drugi(błąd oznaczony wcześniej jako nr 58/ str. 113 ? jest piramidalna bzdurą: ?Cichociemni należeli do międzynarodowej grupy agentów SOE (?) istotą ich działania były szeroko pojęte operacje specjalne na terenie różnych krajów Europy, Afryki i Azji? (?) mieli do wykonania konkretną misję. Zespół agentów był dobierany pod kątem tego jednego zadania. (?) Na wykonanie tego zadania zazwyczaj mieli kilka dni, po czym wracali ?do domu?. Nie sposób rzeczowo odnieść się do takich urojeń Śledzińskiego; ale można poprosić, aby wskazał choć jednego Cichociemnego ?z Europy, Afryki i Azji? albo choć jednego Cichociemnego, który skoczył do Polski aby ?wykonać jedno zadanie? ? a potem ?po kilku dniach? rzekomo wrócił do domu. Śledzińskiemu Cichociemni ewidentnie pomylili się z agentami SOE.

Warto w tym kontekście zacytować słowa uczestnika pierwszego ?Kursu Wielkiej Dywersji? w Inverloche Władysława Stasiaka, nt. sytuacji zaraz po powrocie z tego kursu do 4 BKS ? ?(?) przyszedł do mnie jeden z kolegów z innego oddziału ppor. Józef Wija ? znany w brygadzie dowcipniś i złośliwiec (?) zaczął mnie męczyć pytaniami, gdzie byliśmy? Co robiliśmy? Odpowiedziałem mu, że przecież dobrze wie, że mamy cicho siedzieć i nic o kursie nie mówić, bo to jest tajemnica. On złośliwie, rysując palcem kółko na czole, powiedział: ?ty ciemniaku, nawet mnie nie ufasz? Taki jesteś cicho-ciemniak!?. Ppor. Wija nawet nie przypuszczał, że jego słowa zrobią wielką karierę. Wszystkich uczestników kursu z biegiem czasu zaczęto nazywać ?Cichociemnymi?, a w przyszłości tych, którzy byli zrzucani na spadochronach w Polsce? (s.41-42).

Dodać należy, że po raz pierwszy nazwa ?Cichociemni? została oficjalnie użyta w instrukcji szkoleniowej Oddziału VI Sztabu Naczelnego Wodza z września 1941 pt. ?Codzienne życie w Kraju. Szkic dla skoczków do września 1941 r.?. W pierwszym zdaniu czytamy: ?Praca niniejsza ma za zadanie ułatwienie ?cicho-ciemnym? zaaklimatyzowanie się w Kraju (?)? (źródło: Jędrzej Tucholski, Cichociemni, PAX, Warszawa 1985, s.75, przypis 81, ISBN 83-211-0537-8).

Dziewięć lat po wojnie (5 lutego 1954) ówczesny szef Ministerstwa Obrony Narodowej gen. Tadeusz Malinowski ustanowił dla 316 Cichociemnych pamiątkową odznakę kombatancką ? Znak dla Skoczków do Kraju.

 

102/ str. 113 – w odniesieniu do Cichociemnych jest: „Misje specjalne wykonywali na rozkaz miejscowych przełożonych”. Kolejne bajki, z kontekstu wynika, iż pojęciem „misja specjalna” Śledziński określa normalną działalność dywersyjną. Rzecz jasna, niektóre akty dywersji miały charakter śmiałych akcji bojowych. Zadania dywersyjne wykonywała większość Cichociemnych – ale nie wszyscy. Nie zawsze też decydowali o tym „miejscowi przełożeni”. Nota bene, Śledziński zaprzecza sam sobie, bowiem wcześniej twierdził, że Cichociemni byli agentami SOE, które rzekomo koordynowało te działania.

 

zzz-Brogowski-Tadeusz-KOL_023_0021-191x250 NIe kupuj śmieci - odcinek drugi103/ str. 127 – jest: „(…) sześciu cichociemnych z ekipy „Collar”. Ekipy skoczków nie miały nazw – tylko rzymskie numery. „Collar” to kryptonim operacji lotniczej, a nie „ekipy skoczków”. Śledziński powiela ten podstawowy błąd wielokrotnie…

 

104/ s. 128 – w przypisie nr 21 jest: „Cichociemni byli awansowani automatycznie po skoku o stopień (…)”. Śledziński powiela rozpowszechniany od dawna mit. Nie było żadnego „automatyzmu”, zwyczajowo większość CC awansowano o jeden stopień; ale niektórych awansowano o więcej niż „jeden stopień”, innych awansowano jeszcze przed skokiem, a niektórych wcale nie awansowano.

 

105/ str. 130 – jest: „(…)” dostał rozkaz wyjazdu na kurs szturmowy do Aper Largo”. Śledziński bezkrytycznie przepisuje od innych. Miejscowości podanej przez Śledzińskiego nie ma w Wielkiej Brytanii; w rzeczywistości nazywa się ona Upper Largo. Znajdował się tam ośrodek szkolenia spadochronowego 1 SBS Largo House.

 

Minist-wojny-ekonom-20220519_102738-209x250 NIe kupuj śmieci - odcinek drugi

Pismo z Ministerstwa Wojny Ekonomicznej z podanym adresem siedziby…

106/ str. 144 – w kontekście brytyjskiego ministra wojny ekonomicznej Daltona jest: „W jego gabinecie na Baker Street (…)”. Niejasne jest źródło „ustalenia” przez Śledzińskiego, że jawnie przecież działający minister w brytyjskim rządzie nie miał swego gabinetu w ministerstwie, natomiast miał rzekomo „gabinet” w podległej mu tajnej agendzie rządowej, jaką była SOE…

 

107/ str. 148 – w kontekście Cichociemnych Jerzego Sokołowskiego oraz Tadeusza Sokołowskiego jest: „(…) trafili do cichociemnych z 1. Polskiej Dywizji Pancernej (…)”. Cichociemni nie byli oddziałem wojskowym, więc wymienieni nie mogli doń „trafić”. Nie było jednostki wojskowej o podanej przez Śledzińskiego nazwie, była natomiast 1 Dywizja Pancerna.

 

108/ str. 155 – jest: „Alianccy szefowie sztabów za pośrednictwem Oddziału VI nadal naciskali, by Secret Army „zintensyfikowała sabotaż kolei oraz innych środków komunikacyjnych prowadzących do frontu rosyjskiego”, Śledziński podaje w przypisie nr. 24, że konkluzja ta ma pochodzić z dokumentu zawartego w publikacji „Armia Krajowa w dokumentach. 1939-1945”, t. 2, s 353. Otóż Śledziński albo kłamie, albo nie umie przeczytać ze zrozumieniem kilku zdań. Oryginalny dokument znajduje się na stronie 352, na str. 353 jest jego tłumaczenie na język polski.

Dokument w w/w publikacji oznaczono numerem 348 oraz tytułem niewątpliwie ułatwiającym zrozumienie: „Min. Selborne do gen. Sikorskiego – podziękowanie dla dowódcy AK za skuteczną akcję dywersyjną”. Nie jest to więc pismo „alianckich szefów sztabów” – lecz ministra wojny ekonomicznej Selborne. Nie jest adresowane do Oddziału VI – lecz do gen. Sikorskiego. Nie jest to „nacisk” – ale podziękowanie.

Oto jego treść: „Pan Generał pamięta zapewne, że za namową Szefów Sztabów zwróciłem się przed kilkoma miesiącami z prośbą o wysłanie rozkazu do Dowódcy Polskiej Armii Tajnej, by zintensyfikowała sabotaż kolei oraz innych środków komunikacyjnych prowadzących do frontu rosyjskiego. Z informacji obecnie otrzymanych od Oddziału VI wynika, że te ataki odniosły ostatnio duże sukcesy. Pragnąłbym skorzystać z tej okazji, by powinszować Panu Generałowi odniesionych powodzeń i byłbym wdzięczny, gdyby Pan Generał zechciał zadepeszować do Dowódcy Tajnej Armii, wyrażając nasze podziękowania oraz nasze współczucie dla rodzin tych, którzy stracili życie w trakcie tych operacji oraz w represjach, które były ich następstwem. (…)” Śledziński zrozumiał z tego tyle, że rzekomo „szefowie sztabów za pośrednictwem Oddziału VI nadal naciskali” na Armię Krajową…

 

109/ str. 170 – jest: „Wczesną jesienią 1942 roku przyszłość „Wachlarza” była już w zasadzie przesądzona. Skutkiem niezadowolenia z wyników dywersji i zrozumienia trudności z jakimi spotykały się patrole na terenach radzieckich, był projekt likwidacji „Wachlarza”. Nie pomógł nawet list szefa SOE lorda Selborne (…)”. Jak widać, wspomnianym wcześniej listem ministra Selborne Śledziński potrafi uzasadnić każdą wydumaną tezę swojego autorstwa. Po pierwsze Selborne był ministrem wojny ekonomicznej, a nie szefem SOE. Po drugie, „Wachlarz” miał słabe wyniki, bo Polacy nie chcieli umierać za ZSRR. Po trzecie, konieczność likwidacji „Wachlarza” wynikała głównie z postępów Armii Czerwonej, przesuwającej się na tereny jego działania. Po czwarte, drugim głównym czynnikiem przemawiającym za likwidacją był brak wystarczających sił i środków oraz wynikający z tego słaby stan organizacji. List Selborne z podziękowaniami nie miał nic do rzeczy.

 

raport-154-234x300 NIe kupuj śmieci - odcinek drugi

Pierwsza strona „Raportu 154”, z archiwum SPP

110/ str. 170 – w kontekście likwidacji „Wachlarza” jest: „Major Kalenkiewicz na zlecenie pułkownika Tatara „Erazma” zaczął przygotowywać nową strategię dywersji”. Śledziński opowiada bajki, w istocie mjr dypl. Maciej Kalenkiewicz pracował nad koncepcją powstania powszechnego – a nie nad „strategią dywersji”. Nota bene, od 1941 roku płk Tatar kierował Oddziałem III a KG ZWZ, który w odróżnieniu od Oddziału III nie zajmował się bieżącą działalnością operacyjną (walką zbrojną) – ale planami przyszłego powstania. Koncepcja powstania powszechnego nie była tożsama ze „strategią dywersji” i nie miała związku z likwidacją „Wachlarza”.

 

111/ str. 174 – jest: „Wydział Legalizacji i Techniki (kryptonimy „198”, WD68″, „C8”, „Agaton”).” Niestety, Śledziński niepoprawnie podaje niektóre kryptonimy: „Wd-68”, „C-8” ponadto niektóre pomija: „518”, „218”.

 

112/ str. 175 – jest: „Obiecuję to zmienić”, zapewnił „Danutę” podczas jednego ze spotkań „Mak”. Śledziński podaje jako źródło tych rzekomych słów Cichociemnego kpt. Bohdana Piątkowskiego przypis nr 183 na str. 207 „Wachlarza” Chlebowskiego. Po sprawdzeniu tego źródła okazuje się, że nie było takiej dosłownej wypowiedzi kpt. Piątkowskiego – Śledziński przypisał Cichociemnemu wypowiedź… Chlebowskiego.

 

113/ str. 181 – w kontekście por. inż. Aleksandra Ihnatowicza Śledziński cytuje fragmenty dwóch raportów nt. negatywnego zachowania oraz informuje o przejściu do armii brytyjskiej – ale pomija że por. inż. Ihnatowicz miał dyplom inżyniera, a także że we wrześniu 1943 odmówił udziału w stażu w brytyjskiej jednostce przy budowie lotnisk – „Ponieważ nie zmieniam swojej decyzji co do poświęcenia się pracom w Oddz. [oddziale] Spec. [Specjalnym]” (SPP, Kol.023.0077.15). Nota bene, treść pisma zaprzecza wcześniejszym wywodom Śledzińskiego, jakoby rzekomo „nie przyjęła się” nazwa Oddziału Specjalnego.

 

114/ str. 182 – w kontekście por. inż. Aleksandra Ihnatowicza jest: „W latach 1943-1944 uczestniczył w czterech akcjach: jednej w północnych Włoszech i trzech w Jugosławii.” W rzeczywistości por. inż. Aleksander Ihnatowicz, jako agent SOE został zrzucony: 3/4-07-1944 Płn. Włochy, 5/6-10-1944, 17/18-03-1944 Jugosławia, 29/30-03-1945 Włochy.

 

115/ str. 181 – w kontekście por. inż. Aleksandra Ihnatowicza, bez zaznaczenia swojej ingerencji, Śledziński pominął nieobiektywnie ponad połowę opinii ppłk dypl. Mariana Utnika na Jego temat, zawierającej wysoką ocenę wytrzymałości, pracowitości, patriotyzmu, obowiązkowości, fachowości w zakresie lotniczych prac inżynierskich oraz wyszkolenia strzeleckiego (SPP, Kol.023.0077.30). Zacytował natomiast wybrany końcowy fragment opinii o pejoratywnej treści.

 

116/ str. 192 – w kontekście aresztowania m.in. Cichociemnego Bohdana Piątkowskiego, powołując się na relację Bogusława Galanta, opublikowaną przez Cezarego Chlebowskiego („Wachlarz”, str. 137) Śledziński podaje, że gestapowcy „Wyważyli drzwi i wpadli do niewielkiej sieni, skąd od razu skręcili do pokoju.” W rzeczywistości drzwi były otwarte, bo jak wynika z relacji Galanta, „Zdziś” – syn Nurkiewicza z Nieświeża, posługujący się papierami „Jaskólskiego” – „(…) wyszedł do ustępu drewnianego w podwórzu.” Nota bene, dzięki temu ocalał i nie został aresztowany. Jak może Śledziński – mający ponoć wykształcenie historyczne – zmyślać istotne szczegóły aresztowania Cichociemnego?

 

117/ po str. 192 – wkładka ilustracyjna, zdjęcie 1 – „Skok z wieży spadochronowej w Largo House. Tutaj trenowali cichociemni”. W rzeczywistości wieża została zbudowania nie w Largo House, ale w pobliżu – w Lundin Links; tam właśnie skoki z wieży trenowali Cichociemni.

 

118/ po str. 192 – wkładka ilustracyjna, zdjęcie 10 – „B-24 Liberator. Takimi samolotami cichociemni byli przerzucani do Polski”. Opis nieprecyzyjny: samolot to Consolidated B-24 Liberator; Cichociemni byli przerzucani do Polski głównie samolotami Handley Page Halifax. Z „Liberatora” skoczyło tylko 14 ekip CC oraz brytyjska misja wojskowa, z „Halifaxa” wszystkie inne ekipy Cichociemnych (poza pierwszą).

 

Audley-End--250x168 NIe kupuj śmieci - odcinek drugi119/ po str. 192 – wkładka ilustracyjna, zdjęcie 12 – „Wywalcz Jej wolność lub zgiń. Napis na mapie w świetlicy w Audley End”. Śledziński powtarza bezkrytycznie informację ze wspomnień Nuszkiewicza – w rzeczywistości mapa znajdowała się w sali wykładowej.

 

120/ str. 193 – w kontekście aresztowania m.in. Cichociemnego Bohdana Piątkowskiego, Śledziński pisze: „(…) to wystarczyło do zaaresztowania Karpińskiego [Cichociemnego kpt. Piątkowskiego] i jego dwóch towarzyszy.” W następnym akapicie: „To był Jaskólski, czwarty z grupy kapitana Piątkowskiego”. Wygląda na to, że Śledziński nie potrafi policzyć do pięciu; Chlebowski wyraźnie podaje, że kpt. Piątkowskiemu towarzyszyli: Galant, Karczewski oraz „Zdziś” (…) a także Kazimierz Chocianowicz (…)”. Aresztowano zatem czterech – a nie trzech, piąty ocalał (wyszedł do ubikacji na podwórzu).

 

121/ str. 193 – w kontekście strzelania instynktownego, jest: „Piękny (…) ogród Audley End”. Śledziński wywodzi, że to szkolenie ze strzelania instynktownego odbywało się w ogrodzie. To oczywiście absurd, bo ogród znajdował się bezpośrednio na tyłach Audley End House. Cichociemny Ryszard Nuszkiewicz relacjonuje: „Nie zaniedbywano na tym kursie także strzelania instynktownego. Przyległy park rozbrzmiewał codziennie kanonadą krótkich, podwójnych, prawie niezawodnych strzałów” („Uparci” s. 121)

 

122/ str. 193 – jest: „Podporucznikowi Nuszkiewiczowi najbardziej przypadło do gustu „noszenie broni na brzuchu (…)”. Słedziński wskazuje jako rzekome źródło tego ustalenia słowa Nuszkiewicza. Nierzetelnie, bo Cichociemny Nuszkiewicz niczego takiego nie powiedział, stwierdził tylko, że taki sposó noszenia broni wydawał się „najmniej skomplikowany” („Uparci” s. 121).

 

123/ str. 193 – jest: „Zaczynał się kolejny dzień dopracowania płynności wyciągania broni z oddaniem natychmiastowego strzału”. Śledziński przepisuje niedokładnie po Nuszkiewiczu („Uparci” s. 121) ale nie ma kompletnie pojęcia o czym pisze. Nie chodziło tylko o „płynność wyciągania” czy „natychmiastowy strzał” – w szkoleniu ze strzelania instynktownego (wówczas prawie nieznanego na świecie) podstawowym zadaniem jest nauka celności strzelania. Szybkie użycie broni to tylko wstęp do tego właśnie celu.

 

124/ str. 193 – w kontekście Cichociemnego Ryszarda Nuszkiewicza jest: „Dwutygodniowy kurs odprawowy zbliżał się do końca”. Natomiast Cichociemny Ryszard Nuszkiewicz w swych wspomnieniach podaje, że uczestniczył w kursie odprawowym od 6 do 22 grudnia 1942, zatem w jego przypadku trwał nie dwa, lecz trzy tygodnie („Uparci” s. 119)

 

125/ str. 194 – w odniesieniu do Cichociemnego rtm. Józefa Zabielskiego Śledziński napisał z emfazą: „Ten pionier skoków spadochronowych (…)”. Cichociemny Józef Zabielski skoczył do okupowanej Polski jako jeden z pierwszych (był drugi) spośród Cichociemnych, ale wcale nie był „pionierem skoków spadochronowych”. Spośród Polaków, prawie pięćdziesiąt lat wcześniej, w drugiej połowie 1890 jako pierwszy skoczył ze spadochronem Józef M. Dzikowski. 25 sierpnia 1893 jako pierwsza Polka skoczyła Janina Mey; w listopadzie 1914 Polak Włodzimierz Mazurkiewicz został instruktorem w armii chińskiej. Za pioniera można też uznać Józefa Drewnickiego, który do 1914 wykonał ponad 400 skoków na spadochronach własnej konstrukcji, początkowo z bratem Stanisławem, później z żoną Olgą. Cichociemny Józef Zabielski po szkoleniu spadochronowym skoczył tylko raz, jako drugi. Nie sposób też uznać go za „pioniera skoków spadochronowych” wśród Cichociemnych, bowiem zadaniem Cichociemnych nie były skoki spadochronowe – ale walka w kraju. Nota bene podczas kursu odprawowego rtm. Józef Zabielski instruował szkolonych w zakresie „warunków bytowania w Kraju”.

 

126/ str. 194 – jako cytat z wypowiedzi instruktora por. Eugeniusza Janczyszyna jest: „Konspirator musi w każdej sytuacji mieć legendę (…)” itd. W rzeczywistości nie są to słowa instruktora, ale relacja z jego wykładów Cichociemnego Ryszarda Nuszkiewicza („Uparci” s. 20).

 

127/ str. 195 – w kontekście przewiezienia grupy kandydatów na Cichociemnych z Audley End na stację wyczekiwania, jest: „(…) sprzed pałacu odjechała kolumna pojazdów. Były to zwykłe samochody osobowe, z tym że wszystkie miały zasłonięte tylne okna. Cel tej maskarady był oczywisty. Cichociemni nie mogli zapamiętać drogi, którą zamierzano ich zawieźć na stację wyczekiwania (…).” Tak sobie Kacperek Śledziński to wyobraża. Nie jest znane źródło rzekomego ustalenia, iż „wszystkie miały zasłonięte tylne okna”. Ponadto należy zauważyć, że byłby to kiepski sposób osiągnięcia rzekomego celu: braku możliwości zapamiętania „drogi, którą zamierzano ich zawieźć”. Po pierwsze, błąd logiczny: nie sposób zapamiętać drogi, którą dopiero ma się w przyszłości jechać. Po drugie, bardzo zabawne jest twierdzenie Śledzińskiego, że samochód osobowy z zasłoniętą tylną szybą (wg. Śledzińskiego – „tylnym oknem„) rzekomo utrudnia pasażerom zapamiętanie drogi – przecież widać ją doskonale na wprost oraz po bokach…

 

128/ str. 199 – jest: „(…) „Wachlarz” i tak nie przetrzymałby zimy. W zderzeniu z rzeczywistością zaplecza frontu wschodniego ten skądinąd oryginalny pomysł się nie sprawdził. (…) To decyzje Naczelnego Wodza przekreśliły pierwotny projekt, nie pozwalając rozwinąć się akcji „Osłona”. „Wachlarz” nigdy nie miał okazji działać w warunkach do których był stworzony, bo niecierpliwość Naczelnego Wodza i podległego mu Oddziału Specjalnego sprawiła, że Grocholski musiał się skupić na zorganizowaniu tak zwanej dywersji bieżącej. Wydaje się, że winą za rzucenie nieprzygotowanej organizacji do walki należy obarczyć „szóstkę”. Warto jednak zaznaczyć, że była to nieświadoma wina, gdyż ta decyzja była podjęta pod naciskiem strony brytyjskiej, naciskanej z kolei przez Rosjan.”

Sądziłem w pierwszej chwili, że te dywagacje Śledzińskiego nt. „Wachlarza” są cytatem z pracy jakiegoś sowieckiego publicysty. Ale nie – to oryginalny „tok myślowy” Śledzińskiego. Nie ma się więc co dziwić, że nie zrozumiał podstawowej przyczyny niewydolności „Wachlarza”. Była nią niechęć Polaków do poświęcania swojego życia w imię korzyści dla ZSRR – drugiego okupanta Polski. Drugą podstawową przyczyną był brak wystarczających sił i środków oraz powolna budowa struktur konspiracyjnych.. Wywody Śledzińskiego o rzekomej „nieświadomej winie” Naczelnego Wodza czy Oddziału VI (Specjalnego) rzekomo z powodu tego, że „Wachlarz” nigdy nie miał okazji działać w warunkach do których był stworzony” to bezsensowne opowieści. „Wachlarz” jeszcze (w sensie organizacyjnym) nie istniał gdy wyznaczono mu zadania które Śledziński wskazuje. Dziwić się też należy, że obarczając rzekomą winą Polaków w Londynie, Śledziński nie zauważa, iż decyzje dotyczące „Wachlarza” podejmowano w znacznej części w Komendzie Głównej Armii Krajowej.

 

129/ str. 199 – jest: „Nie udało się znaleźć jasnych dowodów na przeniknięcie radzieckiego wywiadu do struktur „Wachlarza” Nie zmienia to jednak faktu, iż zmuszenie organizowanej sieci „Wachlarza” do walki było logiczną konsekwencją strategii radzieckiej”. Pominę opublikowane dalej bezpodstawne pochlebstwo Śledzińskiego wobec Stalina, bo szkoda czasu. Warto jednak zauważyć, że Śledziński sam sobie zaprzecza – w tym samym akapicie obciąża winą – za rzekome „zmuszenie do walki” – Brytyjczyków, Naczelnego Wodza oraz Oddział VI (Specjalny) by zaraz potem twierdzić, że winę za to ponoszą sowieccy agenci w strukturach „Wachlarza”, które dopiero tworzono. Nikt ani jednego takiego agenta nie znalazł, ale Śledziński twierdzi że byli, choć „nie udało się znaleźć jasnych dowodów”. Ujawnię domniemaną tajemnicę – powstanie „Wachlarza” było konsekwencją strategii brytyjskiej, którzy naciskali na jego uruchomienie oraz dali na to pieniądze…

 

130/ str. 200 – w kontekście pobytu Cichociemnych w więzieniu w Pińsku jest: „W połowie grudnia informację o miejscu przetrzymywania oficerów przekazał Michał Paszkowicz. Dowiedział się o tym od kasjera administracji więziennej w Pińsku, żołnierza AK znanego pod pseudonimem „Jelina” (…)”. Śledziński opisuje niezwykły przypadek rzekomego przekazania informacji… samemu sobie – otóż owym „kasjerem administracji więziennej” był właśnie Michał Paszkowicz ps. Jelina.

 

131/ str. 200 – w kontekście tej rewelacji, że Paszkowicz dowiedział się o więźniach od samego siebie, Śledziński wywodzi, że „To jemu udało się nawiązać kontakt z więźniami”. Śledziński ukrył, że przepisuje tą kolejną rewelację od Paczkowskiego („Lekarz nie przyjmuje” s. 205) ale podczas przepisywania od Chlebowskiego nie zauważył z kolei jego przypisu nr 146: „(…) autor dysponuje kopią relacji samego „Jeliny” – Michała Paszkowicza z dnia 12 VII 1973 r., udostępniona mu przez Czesława Hołuba, z której wynika, że „Jelina” – Paszkowicz – w tym czasie kasjer administracji więziennej – nigdy się osobiście z więźniami nie stykał (…).” (Wachlarz, s.136)

 

132/ str. 201 – w kontekście organizowania odbicia żołnierzy AK z więzienia w Pińsku, jest: „Nie było więc czasu na wykonanie dokładnych zdjęć ani żmudne ćwiczenie wybranej do zadania ekipy, tak jak to robiło SOE w wypadku zakładów Norsk Hydro w Norwegii.” Śledziński nie ma pojęcia o czym pisze, porównuje nieporównywalne: akcję odbicia więźniów z akcją sabotażu w zakładach chemicznych.

 

133/ str. 201 – jest: „Kapitan Bolesław Kontrym był dowódcą ekipy XI pod kryptonimem „Smallpox” (…).” Ekipy nie miały kryptonimów, tylko rzymskie numery. „Smalpox” to był kryptonim operacji lotniczej.

 

cc-Zub-Zdanowicz-04-250x288 NIe kupuj śmieci - odcinek drugi134/ str. 202 – w odniesieniu do Cichociemnego ppłk Leonarda Zub – Zdanowicza jest: „(…) przydzielono go do 3. Brygady Kadrowej Strzelców. Zgłosił się do cichociemnych (…)”. Przyszły Cichociemny, Leonard Zub – Zdanowicz był szefem bezpieczeństwa 3 Brygady Kadrowej Strzelców oraz dowódcą 15 plutonu żandarmerii polowej do maja 1941, później przydzielony do Oddziału Rozpoznawczego 8 Brygady Kadrowej, następnie do 1 Samodzielnej Brygady Spadochronowej. Dopiero potem zgłosił się do służby w Kraju.

 

135/ str. 202 – w odniesieniu do Cichociemnego ppłk Leonarda Zub – Zdanowicza j jest: „(…) nawiązał kontakt z Narodowymi Siłami Zbrojnymi. Nie przeszedł jednak w ich szeregi. Zrobił to dopiero po kilkutygodniowym leczeniu w Warszawie. Postąpił zgodnie ze swoim sumieniem. (…) Uznano go za dezertera.” Przy powielaniu tego kłamstwa Śledziński powołuje się na publikację Tucholskiego „Cichociemni” z 1988 roku. Śledziński nie ma pojęcia o kim pisze. Tak to jest, gdy pseudohistoryk przepisuje bezkrytycznie akapity cudzych tekstów.

Sprawę rzekomej dezercji z AK do NSZ Cichociemnego Zub Zdanowicza zbadał szczegółowo niezwykle rzetelny historyk dr Bartłomiej Szyprowski. Bodaj w 2014 opublikował swoje rzetelne ustalenia w tej sprawie – B. Szyprowski, Ze wszech miar żołnierz. Przypadek przejścia do NSZ cc Leonarda Zub – Zdanowicza „Dora”, „Zęba”, „Inne oblicza historii” 2014 nr 3, s. 20-29. Pięć lat później wyniki swoich badań sprawy „dezercji” opublikowała także dr Ewa Rzeczkowska –Sprawa Leonarda Zub-Zdanowicza w dokumentacji 14 Sądu Polowego Dowództwa 2 Korpusu Polskiego i 12 Sądu Polowego Polskiego Korpusu Przysposobienia i Rozmieszczenia w latach 1945-1947, w: Przegląd Historyczno-Wojskowy 2019 nr 1, wyd. Wojskowe Centrum Edukacji Obywatelskiej, Warszawa 2019, s. 157 ? 191). Badacze zgodnie konkludują, że nie było żadnej dezercji.

Rażąco nieprawdziwe jest twierdzenie Śledzińskiego, iż rzekomo Cichociemnego Zub – Zdanowicza „uznano za dezertera”. Śledziński dołączył do długiej listy szkalujących Bohatera, publikuje to kłamstwo o Cichociemnym Zub – Zdanowiczu w 2022 roku, bo od 2014 – po ośmiu latach – nie dotarły do niego jeszcze ustalenia historyków…

 

136/ str. 203 – jest: „Kto krył się pod pseudonimem „Drucik” dokładnie nie wiadomo”. Wiadomo – szef lokalnej komórki AK Bronisław Posłuszny.

 

137/ str. 251 – w kontekście Cichociemnych: Jana Piwnika oraz Piotra Szewczyka, jest: „Na Wyspach trafili do tej samej 4. Brygady Kadrowej”. Po pierwsze, jednostka nosiła nazwę 4 Brygada Kadrowa Strzelców, po drugie nieprawdą jest, że „trafili do tej samej”. Cichociemny Jan Piwnik został przydzielony w czerwcu 1940 do 4 Dywizjonu Artylerii Lekkiej 4 Brygady Kadrowej Strzelców, 9 października 1941 przemianowanej na 1 Samodzielną Brygadę Spadochronową. Cichociemny Piotr Szewczyk został przydzielony od 16 stycznia 1942 do 1 Samodzielnej Brygady Spadochronowej. Obaj byli więc w 1 SBS, a tylko pierwszy w 4 BKS.

 

138/ str. 251 – jest: „Porucznik Nuszkiewicz (…) wpadł w wir pracy konspiracyjnej w niedzielę 21 lutego 1943 roku. Anglię opuścił dzień wcześniej (…)”. Nieprawda, skoczył ze spadochronem w nocy 20/21 lutego 1943, a dokładniej w niedzielę 21 lutego 1943 około godz. 1 w nocy (start o godz. 18.50). Do Warszawy dotarł 23 lutego 1943, następnie – jak wszyscy Cichociemni, czego nie wie Śledziński – aklimatyzował się do realiów okupacyjnych. Nota bene, na str. 251 Śledziński twierdzi że Cichociemny Nuszkiewicz już 21 lutego 1943 „wpadł w wir pracy konspiracyjnej”, a dwie strony dalej, na str. 253: „Zbliżała się połowa kwietnia, a Nuszkiewicz nadal nie znał czasu ani miejsca rozpoczęcia służby w AK (…)”.

 

139/ str. 252 – w kontekście Cichociemnego Ryszarda Nuszkiewicza jest: „Leciał w dwudziestej trzeciej ekipie o kryptonimie „File”. W rzeczywistości był to kryptonim operacji lotniczej – a nie ekipy skoczków.

 

140/ str. 255 – w kontekście gen. Roweckiego, Śledziński „cytuje” jego depeszę do Naczelnego Wodza z 21 lipca 1942: „(…) Ta rzekoma akcja sprowadza się raczej do aktów bandytyzmu i rabowania mienia obywateli polskich (…)” W rzeczywistości treść depeszy jest inna: „(…) Ta rzekoma dywersja sowiecka [podkreślenie RMZ] sprowadza się raczej do aktów bandytyzmu i rabowania mienia obywateli polskich (…)” (Armia Krajowa w dokumentach 1939 ? 1945, wyd. Studium Polski Podziemnej, Gryf Printers, wyd. II, Londyn 1989, tom II: czerwiec 1941 ? kwiecień 1943, s. 289)

 

141/ str. 255 – jest: „(…) ZO [Związek Odwetu] został powołany do prowadzenia dywersji bieżącej. „Wachlarz” zaś był dopasowywany na siłę” – Śledziński nie ma pojęcia o czym pisze, „Wachlarz” nigdy nie osiągnął pełnej gotowości bojowej, przez większość czasu był w fazie organizacji. Nie wiadomo, co Śledziński uważa za rzekome „dopasowywanie na siłę”, bo poza tym pustym frazesem tego nie ujawnił.

 

142/ str. 255 – w kontekście „Wachlarza” jest: „Pojawienie się Rosjan i partyzantki komunistycznej (…) było ostrzeżeniem (…) Rowecki przestraszył się, że może stracić kontrolę nad potencjałem militarnym społeczeństwa. A to groziło napływem aktywniejszych grup społecznych do partyzantki komunistycznej.” Nie wiem, czy Śledziński wie, co to jest „potencjał militarny społeczeństwa”. To funkcja m.in. posiadanej broni, jej sprawności, organizacji, a także wypadkowa strategicznych, operacyjnych i taktycznych działań oraz planów. Istotne znaczenie ma zwłaszcza gotowość bojowa oraz morale żołnierzy, w tym ich patriotyzm – także w odniesieniu do takich czynników po stronie wroga. Nie ma czegoś takiego jak „kontrola nad potencjałem militarnym społeczeństwa”, można natomiast w znacznym stopniu wpływać na własny potencjał (częściowo także na potencjał wroga). Insynuowanie przez Śledzińskiego potencjalnej gotowości Polaków do zdrady na rzecz ZSRR jest bezpodstawne. Marginalne przypadki zgłaszania się Polaków do partyzantki komunistycznej wynikały głównie z powodu masowych zrzutów broni przez Sowietów dla tych oddziałów.

 

Leven-szkocja-1sbs-sosabowski-250x180 NIe kupuj śmieci - odcinek drugi

1 SBS, Leven (Szkocja), 1943

143/ str. 257-258 – w kontekście obecności Amerykanów i Brytyjczyków w Austrii i na Bałkanach jest: „Nic nie stanęłoby już na przeszkodzie wysłaniu do Polski Samodzielnej Brygady Spadochronowej. (…) wyszkolona w skokach spadochronowych polska kompania commando kapitana Władysława Smrokowskiego również bez przeszkód mogła się znaleźć nad Wisłą.”  Fantazje Śledzińskiego nie mają nic wspólnego z realiami. W 1942 roku Brytyjczycy dysponowali zaledwie kilkudziesięcioma samolotami transportowymi, które były wykorzystywane do zaopatrzenia wojsk walczących z Niemcami w Arfyce. Niemożliwe było przerzucenie do Polski w 1941 czy 1942 roku nawet tylko jednej 1 Samodzielnej Brygady Spadochronowej, której etat wynosił ponad 3,1 tys. żołnierzy. O dodatkowym czy osobnym przerzucie 1 Samodzielnej Kompanii Commando (z której tylko połowa żołnierzy była spadochroniarzami) oczywiście także nie można było marzyć.

 

144/ str. 258 – w kontekście tych swoich bezsensownych fantazji Śledziński zastrzega: „Oczywiście wysłanie tych oddziałów miałoby sens tylko w przeddzień powstania. Ponadto alianci musieliby zagwarantować systematyczne dosyłanie broni i amunicji.” Tak sobie Kacperek Śledziński naiwnie wyobraża wojnę – wg. niego Polska mogła zostać wyzwolona przez dwie polskie spadochronowe jednostki wojskowe, dzięki którym powstanie powszechne w kraju zakończyłoby się sukcesem…

 

145/ str. 262 – w kontekście sierpnia 1942 oraz szkoły dywersji „Zagajnik” jest: „(…) podlegał IV Wyszkoleniowemu Oddziałowi sztabu Kedywu. Kierował nim major cichociemny Henryk Krajewski” (…). Jesienią 1942 roku przeszedł do „Zagajnika”. W rzeczywistości Oddział IV nie miał w nazwie słowa „Wyszkoleniowy”, Cichociemny Henryk Krajewski od 6 stycznia 1942 był podpułkownikiem. Nigdzie nie „przeszedł”, bo kierował oddziałem wyszkoleniowym oraz był komendantem „Zagajnika”.

 

146/ str. 263-264 – w kontekście Cichociemnego Jana Marka jest: „(…) organizował Uderzeniowy Batalion Szturmowy.” W rzeczywistości wstąpił do Uderzeniowych Batalionów Kadrowych, 27 października 1942 jako „Spad” w ramach UBK objął dowództwo Uderzeniowego Batalionu Specjalnego. (teczka personalna, SPP, Kol.023.0165.27).

 

147/ str. 267 – w kontekście Cichociemnych Waldemara Szwieca oraz Eugeniusza Kaszyńskiego jest: „Obaj przylecieli nocą z 1 na 2 października 1942 jako piętnasta ekipa „Chisel”. W rzeczywistości kryptonimem „Chisel” oznaczona była operacja lotnicza, a nie ekipa skoczków.

 

148/ str.175 – 176 – jest: „Kraków zyskał sobie fatalną opinię na Wyspach Brytyjskich, zarówno wśród polskich decydentów wojskowych i politycznych, jak i w komentarzach zwykłych żołnierzy”. To charakterystyczne zdanie jest ewidentnym plagiatem, zostało słowo w słowo przepisane z cudzej książki – bez zaznaczenia cudzego autorstwa. Nie jedyne zresztą. Śledziński znaczną część swej narracji opiera na cudzych tekstach, nie zawsze podając ich źródło.

 

149/ str. 277 – w odniesieniu do Cichociemnego Henryka Januszkiewicza jest: „(…) skoczył na terytorium Polski (…) w grupie „Saw”. Nie było żadnej „grupy” o takiej nazwie, „Saw” to kryptonim operacji lotniczej.

 

soe-bron-204x300 NIe kupuj śmieci - odcinek drugi150/ str. 288 – w odniesieniu do Cichociemnego Rafała Niedzielskiego jest: „Już w 1941 poszedł na kurs cichociemnych”. Nie było takiego kursu, w ogóle nie było jednego „kursu cichociemnych”, lecz cztery grupy szkoleń, w każdej po kilka – kilkanaście kursów.

 

151/ str. 288 – w odniesieniu do Cichociemnego Rafała Niedzielskiego jest: „W drodze z Warszawy do Lwowa wpadł w ręce Gestapo”. W rzeczywistości został aresztowany w Zagnańsku przez niemiecką żandarmerię.

 

152/ str. 291 – w kontekście Cichociemnego Jana Piwnika jest: „Pułkownik „Daniel” ujrzał przed sobą oficera w mundurze Wojska Polskiego, z błyszczącym znaczkiem cichociemnych nad lewą piersią.” W rzeczywistości nie istniał nigdy żaden „znaczek Cichociemnych”. Jan Piwnik miał zwykły Znak Spadochronowy (nr 0013), taki sam jaki przyznawano wszystkim spadochroniarzom po ukończeniu szkolenia spadochronowego. „Znak dla Skoczków do Kraju”, zwany też „Znakiem Spadochronowym AK” albo „Znakiem Cichociemnych” ustanowiono dziewięć lat po wojnie.

 

153/ str. 291-292 – w kontekście Cichociemnego Jana Piwnika jest: „Porucznik Piwnik dawał wyraźny sygnał, że do konspiracji przejść nie zamierza. Trzymał się własnej filozofii walki, w której działania partyzanckie zajmowały pierwsze miejsce”. To kolejna „zardzewiała złota myśl” Śledzińskiego, przecież działania partyzanckie są elementem konspiracji.

 

154/ str. 294 – w odniesieniu do Cichociemnego Rafała Niedzielskiego jest: „(…) wymagał ułańskiej fantazji, której byłemu oficerowi 10. Brygady Kawalerii Pancernej nie brakowało”. W rzeczywistości Cichociemny Rafał Niedzielski został przydzielony do 10 Brygady jako podchorąży, został mianowany na pierwszy stopień oficerski dopiero po skoku do Polski. 10 Brygada Kawalerii Pancernej – jak wprost wynika z jej nazwy – nie miała nic wspólnego z ułanami, była to bowiem brygada zmechanizowana.

 

155/ str. 312 – jest: „(…) bardzo dobrze orientowano się w stosunku sił Kedywu i SS. Każde ostre wystąpienie nieprzygotowanych oddziałów dywersyjnych mogło zakończyć się tragicznie.” Śledziński plecie jak małe dziecko: „Stosunek sił Kedywu i SS” nie miał nic do rzeczy. Tak sobie Kacperek Śledziński wyobraża wojnę…

(dokończenie niebawem)

 


 

W reakcji na intelektualne oszustwo Śledzińskiego i wydawnictwa „Znak” trwa kampania społeczna:

 

 

NIE  KUPUJ  ŚMIECI 

udających książki popularnonaukowe!

 

Na miano „śmieci” zasłużyły oba wydania pseudohistorycznej tandety Śledzińskiego i „Znaku”, z 2012 oraz z 2022 (Kacper Śledziński, Cichociemni. Elita polskiej dywersji, Znak, Kraków 2022, ISBN 978-83-240-87-47-1 oraz Znak Kraków, 2012, ISBN 978-83-240-2191-8).

 

NIE-KUPUJ-SMIECI-sledzinski-znak-300x208 NIe kupuj śmieci - odcinek drugiNie dajmy się oszukiwać

nie kupujmy książek

nierzetelnych, nawet kłamliwych!

Kampania będzie prowadzona dotąd, dopóki wydawnictwo „Znak” nie naprawi szkód spowodowanych dziesięcioletnim rozpowszechnianiem bzdur na temat Cichociemnych – elity Armii Krajowej oraz dopóki nie wprowadzi procedur weryfikacji publikowanych treści.

 

Wzywam wydawnictwo ?Znak? – przestańcie być znakiem ignorancji!

Ryszard M. Zając
wnuk  Cichociemnego

cichociemni (at) elitadywersji.org