O tym nie przeczytacie w publikacjach historycznych… W styczniu 1942, po zaledwie trzeciej operacji zrzutowej do Polski, w relacjach pomiędzy Polakami z Oddziału VI (Specjalnego) a Brytyjczykami ze Special Operations Executive (Kierownictwo Operacji Specjalnych, SOE) pojawił się dość istotny temat – zasobnik zrzutowy pełen złota…
Dodam w tym w miejscu, że średnia waga zasobnika zrzutowego (zasobnik C.L.E. Mark I) wynosiła: zasobnika pustego – ok. 103,5 funta, z maksymalnym obciążeniem 350 funtów. Czyli zawartość mogła ważyć (350-103,5) ok. 240-250 funtów, tj. ok. 108 – 113 kg. Przyjmijmy w uproszczeniu 110 kg. Wartość złota tej wagi w 1942 to ok. 125 tys. dolarów. Obecnie kg złota kosztuje ok. 258 tys. zł, czyli 110 kg złota warte byłoby współcześnie (szacunkowo) ponad 28 mln złotych.
Przy okazji – załączona fota jest oczywiście fantazją, nie wysyłano sztabek złota, lecz złote monety. Były one pakowane w parciane (brezentowe) pasy z impregnowanego gorącym woskiem płótna, o długości ok. 120 cm i szerokości ok. 18 cm, z sześcioma kieszeniami. Do tych kieszeni wkładano zwykle po trzy paczki banknotów lub rulony monet. Paczki banknotów były opieczętowane, kieszenie przeszywano grubą, mocną, jedwabną nicią, której końce plombowano. Każdy pas posiadał numer; jeśli zawierał banknoty 10-dolarowe, jego wartość wynosiła 18 tys.; jeśli 20-dolarowe ? 36 tys. USD. Jeśli w pasie były złote monety 10-dolarowe, mieścił 2,4 tys. USD; jeśli złote monety 20-dolarowe ? 3,6 tys. USD.
Oficer wywiadu z Oddziału VI (Specjalnego) Sztabu Naczelnego Wodza, mjr dypl. Jan Jaźwiński, organizator zrzutów Cichociemnych i zaopatrzenia dla Armii Krajowej, w swoim „Dzienniku czynności” pod datą „2 stycznia 1942” zanotował:
„UWAGA: Minister Spraw Wewnętrznych – Mikołajczyk wszedł w sprawy wewnętrzne Armii interweniując w sprawach personalnych – składu ekip O.VI. Szt. N.W. [Oddziału VI (Specjalnego) Sztabu Naczelnego Wodza – przyp RMZ] wysyłanych do Kraju – L.dz. 20/VI i 21/VI.
Kier. Ref. „S” [ Kierownik Referatu „S” w Oddziale VI, mjr. dypl. Jan Jaźwiński – RMZ] nie ma żadnego wpływu na dobór kandydatów [na Cichociemnych – RMZ]. Kandydaci dobierani są na podstawie opinii dowódców, sprawdzanych w Oddz. V. Szt.N.W., Biurze Rejestracji (gen. Modelski) i na podstawie danych kontrwywiadowczych. Procedura ta ma miejsce przed powołaniem kandydatów na kurs „0” [w tym przypadku był to pierwszy kurs dywersyjno – strzelecki – RMZ]. Zastrzeżenia min. Mikołajczyka – bez podania powodów zrobiona została [pisownia oryginału] w stosunku do dwóch kandydatów O.VI.Szt.N.W., którzy ukończyli kurs „0” z wynikiem „bdb” i zgłosili chęć do pracy w Kraju bez zastrzeżeń.
Interwencja Min. Mikołajczyka ujawniona została na st. XVII [stacji wyczekiwania przed odlotem do Polski – RMZ] tak ze strony zainteresowanych – zatrzymanych [Cichociemnych – RMZ] jak i ze strony emisariuszy min. Mikołajczyka [kurierów politycznych – RMZ]. Wywołało to oburzenie wśród pozostałych oficerów – kandydatów do Kraju.
Interwencja min. Mikołajczyka została wycofana w stosunku do jednego z zatrzymanych i ten poleciał do Kraju w dniu 27.XII. [1941 – RMZ] Drugi oficer – zatrzymany został w dn. 3.I. [1942 – RMZ] wycofany został do Londynu. Naprężenie trwające na st. XVII rozgorzało na nowo.
Poza nastrojami ekip, wypadek interwencji politycznej w wewnętrzne sprawy wojska postawił nas w przykrej sytuacji wobec władz angielskich. Brig. Gubbins [Colin Gubbins, wówczas dyrektor ds. operacyjnych i szkoleniowych, później szef SOE] zaprotestował przeciw zmianie kmdta ekipy „w ostatniej minucie” – L.dz. 22/VI. Taki wypadek odbija się szkodliwie na i tak bardzo trudnej pracy”. (Jan Jaźwiński, „Dziennik czynności”, niepublikowany, Studium Polski Podziemnej, sygn. SK 16.9, Centralne Archiwum Wojskowe sygn. CAW ? 1769/89, s.32)
W tym miejscu niezbędne są trzy istotne wyjaśnienia:
W swoim pamiętniku (Dramat dowódcy: pamiętnik oficera sztabu oddziału wywiadowczego i specjalnego. Tom I i II, Polski Instytut Naukowy w Kanadzie, ISBN 978-09-868-8513-6), organizator zrzutów do Polski, mjr dypl. Jan Jaźwiński podaje więcej szczegółów politycznej akcji Mikołajczyka:
2 stycznia 1942 roku ppłk Rudnicki [ppłk dypl. Tadeusz Rudnicki, od 15 grudnia 1941 do 27 marca 1942 szef Oddziału VI (Specjalnego) – RMZ] wręczył mnie swoją notatkę z rozmowy z ppłk. Wilkinsonem [z SOE – RMZ]:
„(…) 4. Wilkinson zakomunikował, że bryg. Gubbins jest zaniepokojony odwołaniem kpt. Runge z ekipy do Polski, gdyż nie jest dopuszczalne, aby dowódca ekipy był zmieniany w przeddzień lotu. Wyjaśniłem, że tą sprawą zajmuję się osobiście i przesunąłem kpt. Runge do innej ekipy, aby wyjaśnić i zlikwidować tę sprawę. (…)
6. Wspomniałem Wilkinsonowi, że skoro broń dywersyjna nie może być dostarczona przerzutem, potrzebne jest pół miliona funtów, zmienione na dolary, aby tę broń zakupić u Niemców, co jest możliwe. Również powiedziałem, że Kraj żąda złotych monet i mam możność zakupienia tej ilości złota w Portugalii. Podkreśliłem, że chcę wysłać jak najszybciej container złota.” (s. 329-330)
Na szczęście mjr dypl. Jan Jaźwiński nie był naiwniakiem i posiadał notatkę SOE z tej samej rozmowy – po porównaniu treści obu notatek wydało się, że ppłk Rudnicki go okłamał! W notatce SOE tak zapisano bowiem wyjaśnienia Rudnickiego dot. odwołania z lotu Cichociemnych:
„Ad. 4 i 5. Rudnicki oświadczył: Odwołanie kpt. Runge i Kalenkiewicza zarządziłem sam, na żądanie ministra Mikołajczyka, aby nie dopuścić do Kraju ,,agentów antyrządowych?. Wilkinson podkreślił, że bryg. Gubbins zastrzega się na przyszłość zmianie dowódcy ekipy w zbyt krótkim czasie przed odlotem.” (s. 330)
Mjr dypl. Jan Jaźwiński zauważył, „Z porównania tych dwóch notatek wynika: (…)
b/ propozycja Rudnickiego odnośnie container-a złota, budzi poważne znaki zapytania. Słyszałem już parę niedomówień odnośnie czarnego rynku w Lizbonie.
c/ notatka Rudnickiego dla szefa Sztabu jest wyraźnie sfałszowana. Rudnicki nie miał kompetencji, ani uprawnień do zmiany decyzji NW, aby decydować o bezwarunkowym oddaniu polskiej eskadry na cele obce. Czy container złota jest zapłatą na którą liczy. Wiadomo dla najgłupszego, że zrzut container-a nie może być kontrolowany, praktycznie przez nikogo.” (s. 331)
Bardzo interesująca jest treść następnych wpisów mjr dypl. Jana Jaźwińskiego w jego pamiętniku:
„4 stycznia przyjechał do mnie mjr Perkins [kpt. Harold Perkins, szef sekcji „polskiej” SOE – RMZ]: Jaz, niech mi pan wyjaśni sprawę złota i jak pan myśli przesłać to złoto do Kraju. Mam wątpliwości co do tranzakcji złotem w Portugalii? Popatrzyłem na niego i zapytałem: Harold, jakie złoto, dla kogo i co ma to wspólnego z Portugalią?
Perkins: Rudnicki sugeruje, że dowódca ZWZ potrzebuje złota na zakup materiałów dywersyjnych, że chce wysłać jak najprędzej to złoto container-em. Chce wymienić funty brytyjskie na monety złote na czarnym rynku w Portugalii w Lizbonie.
Powiedziałem: Dotąd nie miałem zapotrzebowania dowódcy ZWZ na monety złote. Trzeba go o to zapytać. Jeśli tak to przerzut złota nie może mieć miejsca containerem. Myślę, że taka wymiana powinna być dokonana przez Bank of England, chyba, że SOE ma w tym jakiś cel. Myślę, że taka rola dla O.VI jest nie właściwa i bardzo ryzykowna. Dodałem: Jeśli dowódca ZWZ zapotrzebuje złoto jako niezbędne dla skutecznej wymiany z personelem niemieckim broń za złoto, to obmyślimy sposób zapakowania. W każdym razie nie będzie to container. Kto może kontrolować taką pocztę?
Perkins: Ja też tak myślę. Powiem panu otwarcie. Rudnicki jest bardzo zainteresowany tranzakcją w Lizbonie, rzadko jest w O.VI, ma jakieś kontakty, prowadzi bardzo kosztowne życie w najdroższych lokalach Londynu w towarzystwie kosztownych kobiet. Wątpię, aby gaża nawet brytyjskiego generała pozwoliła na takie wydatki. Moja gaża jest większa, ale stać mnie tylko na jeden, dwa drinki w pubie lub w klubie, gdzie jest stosunkowo tanio. (…)
Żegnając się dodałem:Trzeba mieć otwarte oczy na Rudnickiego i jego protektora. Perkins: Tak, już nad tym pracuję.” (s. 331)
Nota bene, ta ostatnia wypowiedź Perkinsa świadczy o tym, że brytyjski kontrwywiad dobrze wykonywał swoją robotę, prowadząc dyskretną obserwację szefa Oddziału VI (Specjalnego)…
Dalej czytamy w pamiętniku mjr Jaźwińskiego – „W ciągu najbliższych dwóch tygodni Rudnicki nadal przychodzi do O.VI w różnych porach dnia na 1-2 godziny tygodniowo. O ruchach Rudnickiego wiem dość dużo. Często siedzi w MSWewn. z Siudakiem [sekretarz Mikołajczyka – RMZ], Librachem [m.in. inicjator „Akcji Kontynentalnej” – RMZ], Ulmanem [wszyscy ludowcy z partii Mikołajczyka – przyp. RMZ] ? to znaczy w Biurze Krajowym i wywiadu Mikołajczyka. (…)
W połowie stycznia Rudnicki sprowadził do O.VI sekretarkę – maszynistkę. Przedstawił ją jako bardzo dobrą siłę fachową dodając: Udało mi się uzyskać tą panią od mego przyjaciela Libracha. Zaostrzyłem uwagę mego personelu i kwatermistrza O.VI, człowieka pewnego. W zakresie Ref. ,,S? wszelki dostęp do korespondencji i depesz jest ograniczony do trzech pewnych oficerów. Każdy z nich używa sam maszyny do pisania. (s. 332)
Dzięki czujności mjr Jaźwińskiego nie powiodła się infiltracja działań dotyczących zrzutów przez podstawioną sekretarkę – wtyczkę Mikołajczyka. Wkrótce nastąpił frontalny atak – Jaźwiński rzekomo był pilnie potrzebny ambasadorowi Kotowi w Moskwie. Gdyby miał tam wyjechać, oznaczałoby to, że przestałby organizować zrzuty do Polski. Sprzeciwił się gen. Tadeusz Klimecki, który stwierdził wprost – „Ta machlojka się im nie uda.”
Potem były kolejne działania. Mjr Jaźwiński wspomina:
„Wieczorem, kiedy wracałem z biura do domu, dołączył do mnie ppłk dypl. Iranek-Osmecki, obecnie w O.IV Sztabu NW. Zagaił: Modelski zdecydował, że pan jest niezbędnie potrzebny gen. Andersowi, który zaproponował pana drogą przez ambasadora Kota?
Powiedziałem: Jedno jest tylko pewne, że tzw. ambasador Polski w Moskwie szuka wszelkich pozorów, aby ułatwić Mikołajczykowi robotę przeciw ZWZ.
Iranek: Tak, łobuzy chcą zniszczyć przerzut dla ZWZ.” (s.333)
W pamiętniku mjr Jaźwiński odnotował:
„W związku z pogarszaniem stosunku Air Ministry do przerzutu do Kraju zachodzi konieczność wprowadzenia gen. Klimeckiego do aktualnych, faktycznych warunków mojej pracy. Przygotowałem teczkę dokumentów: (…)
2. Przebieg dywersji Mikołajczyka w SOE. Stwierdzone fakty fabrykacji depesz Mikołajczyk – jego agent w Kraju, i definitywna likwidacja dywersji Mikołajczyka przez bryg. Gubbinsa. [Mikołajczyk zlecał wysyłanie depesz z przygotowaną przez siebie treścią, które potem przedstawiał jako rzekome „żądania Kraju” – RMZ]
3. Dalsze usiłowania Mikołajczyka celem likwidacji O.VI Sztabu NW, celem objęcia przerzutu do kraju przez Biuro Krajowe Mikołajczyka. Rola i poczynania Rudnickiego. Dokumenty: fałszywy meldunek Rudnickiego dla szefa Sztabu, oddanie bezprawne i bezwarunkowe polskiej eskadry do dyspozycji SOE oraz kryminalna sprawa poczynań Rudnickiego w użyciu pieniędzy ZWZ dla malwersacji na czarnej giełdzie.Podkreśliłem, że SOE wszczęła już obserwacje kontrwywiadu brytyjskiego, odnośnie pieniędzy, przeznaczonych dla ZWZ na drogach ich przerzutu oraz podejrzanych kontaktów Rudnickiego i jego życia nocnego. Liczyć się trzeba z interwencją brytyjską w stosunku do oficera Sztabu NW.” (s. 334)
Jaźwiński spotkał się z gen. Klimeckim prywatnie w jego mieszkaniu, tam wręczył mu teczkę z dokumentami. Zanotował w pamiętniku – „Dodałem: Nie użyję telefonu, gdyż mogę być podsłuchiwany. Generał: Tak i ja muszę na to zwrócić uwagę. Skończyliśmy kieliszkiem wina. Rozmowa trwała około trzy godziny.” (s.334).
Z przykrością trzeba podkreślić, że polityczne intrygi Mikołajczyka miały miejsce akurat wtedy, gdy Anglicy coraz bardziej „zaprzyjaźniali się” ze Stalinem. Jaźwiński odnotowuje w pamiętniku – „W okresie od drugiego lotu do Polski w nocy z 7/8 listopada przejawia się coraz bardziej niechęć Air Ministry, aby wykonać program lotów do Kraju. (…) 20 grudnia Perkins powiedział: Bryg. Gubbins uważa dalsze interwencje za nie celowe. Sprawa lotów do Polski jest bardzo delikatna w okresie rozmowy Sikorski-Stalin. Dalsze loty ruszą jeśli Foreign Office zmieni stanowisko.” (s. 334)
Choć to jednak bardzo przykre, pamiętnik mjr Jaźwińskiego czyta się jak scenariusz sensacyjnego filmu:
„26 stycznia Air Ministry zapowiedziało jeden lot do Polski. Udałem się z Perkinsem z pocztą, pieniędzmi na stację wyczekiwania. Tuż po naszym przybyciu Rudnicki zadzwonił: Niech pan poda mjr Perkinsowi mój rozkaz: Odwołuję loty do Polski. List do bryg. Gubbinsa jest w opracowaniu.
Perkins zadzwonił do bryg. Gubbinsa. Gubbins powiedział spokojnie: kontynuować odprawę skoczków. Wilkinson jedzie do Rudnickiego.
O godz. 13.00 Rudnicki dzwoni: Odwołuję moją decyzję wstrzymania lotów. Niech pan pozostanie na stacji wyczekiwania aż do odwołania. Odparłem: Wrócę kiedy tu zrobię wszystko co do mnie należy. Położyłem słuchawkę, wyłączając telefon. Kompletny dureń. Dotychczas nic nie wie co trzeba zrobić dalej aż do odlotu samolotu.
O godz. 16.00 mój oficer dyżurny Ref. ,,S? dzwoni i melduje: Dzwonię z innej linii, gdyż telefon Ref. ,,S? jest włączony na podsłuch. Rudnicki jest u Mikołajczyka. (…) O godz. 17.00 zadzwonił do Perkinsa dowódca lotniska, że Air Ministry odwołało dzisiejszy lot. O godz. 17.30 zadzwonił ppłk Rudnicki: Lot został odwołany bez podania powodów.” (s. 337)
Potem była wykwintna kolacja, wydana przez Rudnickiego dla oficerów SOE: Gubbinsa i Wilkinsona, w której uczestniczyli oficerowie Oddziału VI: Jaźwiński, Rudkowski i Zubrzycki. Oficerowie SOE potraktowali Rudnickiego chłodno i szybko wyszli, zaraz potem wyszli oficerowie O.VI.
Jaźwiński odnotował w swym pamiętniku – „Rudnicki został z nie dokończoną kolacją. Wyszedłem z Rudkowskim, tuż po wyjściu Anglików. Zapytałem Rudkowskiego: Co pan myśli?
Rudkowski: Rudnicki jest zbyt głupi, aby zrozumieć, że Gubbins uważa go durnia!
Dodałem: Jak pan ocenia, czy wstrzymanie lotu 26 stycznia było ukartowane przez Air Ministry przy pomocy Rudnickiego?
Rudkowski: Tak, na pewno inaczej Air Ministry miałoby argument, że my nie wykorzystujemy naszych lotów. Tu chodzi o nacisk Mikołajczyka, aby loty dla ZWZ wstrzymać lub ograniczyć do kilku lotów, potrzebnych dla Mikołajczyka.” (s.338)
W partyjnej grze ludowców o kontrolę nad łącznością z okupowaną Polską, w tym szczególnie nad zrzutami do Kraju, ludowcy bez żenady wykorzystywali swoje kontakty z Anglikami. Major Jaźwiński odnotował – „30 stycznia wieczorem przyszedł Rudnicki do mego biura mówiąc: Retinger [Józef Retinger, działający w interesie Anglików doradca gen. Sikorskiego, zwany „kuzynkiem diabła” – RMZ] rozmawiał w sprawie przerzutu do Kraju z synem Churchilla i uzyskał jego zainteresowanie się tą sprawą.” (.s 339)
Tak właśnie, przy pomocy intryg, również z wykorzystaniem Brytyjczyków, prowadzona była antypolska partyjna gra ludowców Mikołajczyka przeciwko zrzutom dla Armii Krajowej. Mikołajczyk i Kot chcieli zrzutów dla swoich „Batalionów Chłopskich”. Nie obchodził ich interes Polski – dbali o interes swojej partii.
Z pamiętnika mjr Jaźwińskiego – „7 lutego [1942 – RMZ] Rudnicki przyszedł do mnie: Niech pan przeprowadzi lot bez księżyca na rejon na ,,dziko?. Jak pan ustali rejon, dam ekipie hasło i adresy kontaktowe. Samolot uzyskam sam od Air Ministry. Pomyślałem: Czyje to będą adresy kontaktowe?” (s. 339)
Wskutek kreciej roboty ppłk Tadeusza Rudnickiego – będącego na usługach ministra Stanisława Mikołajczyka – ograniczano loty do Polski w okresie jego szefowania Oddziałowi VI (Specjalnemu). Realizowano zaledwie ok. 5-10 proc. potrzeb zgłaszanych przez dowódcę Armii Krajowej. Oddział VI nie tylko nie starał się o przydzielenie dodatkowych samolotów – do Polski latały tylko trzy Halifaxy – al;e nawet zgodził się, aby te trzy samoloty latały ze zrzutami także do innych krajów!
Mjr dypl. Jan Jaźwiński w tym czasie zgłaszał, że plan przerzutu może być zrealizowany polskim dywizjonem w składzie 12+4 Liberatorów… (s. 344). Jak to ujął w swoim „Dzienniku czynności” – ppłk. dypl. Tadeusz Rudnicki ?był przykro posłuszny Anglikom i interesował się głównie spelunkami Londynu. W wyniku tego utraciliśmy wyłączność na używanie przydzielonych nam trzech samolotów? („Dziennik czynności”, s. 126/128-136/138)
W marcu 1942, po fatalnym dla Polski przebiegu konferencji przedstawicieli O.VI z SOE, zdenerwowany sytuacją ppłk Roman Rudkowski (późniejszy Cichociemny) zdecydował się złożyć meldunek wprost do szefa sztabu Naczelnego Wodza. Wcześniej uzgodnił jego treść z mjr. dypl. Janem Jaźwińskim. Raporty obu oficerów przeczytał gen. Tadeusz Klimecki.
Jaźwiński odnotował: „Generał przestudiował i powiedział: Niech pan utrzyma w tajemnicy ten raport i fakt złożenia mnie obu raportów. Wielki czas, aby zlikwidować tę dywersję. (…)
Wieczorem jadłem kolację z płk. Spychalskim. Powiedział mnie: Rozmawiałem dziś po południu z płk. Mitkiewiczem. Ma już raport kontrwywiadu o życiu nocnym Rudnickiego. Rozmawiałem też z Mikołajczykiem. Jest on przeciwny rozbudowie AK i wysyłaniu z Londynu wszelkiej pomocy dla AK. [podkreślenie RMZ] Dodał: Pana ocena afery Mikołajczyk – Rudnicki jest całkowicie uzasadniona. Hańbą jest, aby minister rządu RP używał pomocy obcego państwa przeciw własnej Ojczyźnie. [podkreślenie RMZ]
Żegnając się powiedział: Jutro rano przyjdę do pana, aby opracować mój raport dla gen. Sikorskiego. (…) O godz. 11.30 raport był gotowy ? bez osłonek. W raporcie tym znalazł też wyraz meldunek kwatermistrza O.VI dotyczący tzw. funduszu reprezentacyjnego szefa O.VI oraz ciągłych nacisków, aby Rudnicki mógł użyć monety złote, przeznaczone do Kraju, dla manipulacji na czarnym rynku. Płk Spychalski doręczył ten raport szefowi Sztabu.” (s. 345-346)
Zanim Naczelny Wódz gen. Władysław Sikorski podjął konieczną decyzję, „kompletny dureń”, czyli ppłk Tadeusz Rudnicki (wciąż jeszcze szef Oddziału VI) wydał 17 marca 1942 „rozkaz reorganizacyjny” który odbierał mjr. Jaźwińskiemu prawo kontaktów z dowódcą AK oraz SOE, oraz dzielił jego referat na trzy części.
W reakcji na ten rozkaz, Jaźwiński złożył meldunek do szefa sztabu Naczelnego Wodza, podkreślając m.in.
„Melduję, że nie wezmę udziału w dalszym niszczeniu akcji przerzutowej do Kraju. Kontynuowanie tej akcji wymaga ściśle określonego mego zakresu pracy w formie czy Wydziału ,,S? czy też Samodzielnego Referatu ,,S?. Droga służbowa do Pana Generała musi być skrócona, gdyż w operacjach tych decydującym jest czynnik czasu.” (Pamiętnik, s. 346)
W bezpośredniej rozmowie z Rudnickim Jaźwiński dodał, że „opóźnianie decyzji i depesz jest po prostu zbrodnią!”.
18 marca 1942 o godz. 10 brytyjskie SOE powiadomiło kwatermistrza Oddziału VI, że przekazywanie pieniędzy dla Oddziału VI zostało wstrzymane. Zaraz potem kpt. Harold Perkins w osobistej rozmowie zapytał Jaźwińskiego – „Czy pan może dać osobistą gwarancję, że pieniądze te dojdą do dowódcy AK w Polsce?” Mjr Jaźwiński odparł – „Moją osobistą gwarancję dam, jeśli pieniądze dla AK wyślę drogą lotniczą na placówki odbiorcze AK. Nie gwarantuję, jeśli przerzut będzie wykonany na dziko (…) Perkins: Myślę, że taka gwarancja będzie przyjęta przez SOE.” (Pamiętnik, s. 347)
Tego samego dnia wieczorem Roman Rudkowski przekazał Jaźwińskiemu, że na kolacji z Perkinsem dowiedział się, że „bryg. Gubbins uznał, że dalsza współpraca z Rudnickim nie jest możliwa. Gubbins czeka na powrót szefa Sztabu ze Szkocji.” (Pamiętnik, s. 347)
Następnego dnia brytyjski kwatermistrz SOE oraz polski kwatermistrz Oddziału VI (Specjalnego) dokonali analizy pieniędzy przekazywanych przez SOE i wysyłanych do okupowanej Polski. Znaleźli wątpliwą transakcję – przerzut pieniędzy na placówkę O.VI w Sztokholmie, w koronach szwedzkich, na osobiste polecenie ppłk. Rudnickiego – ponoć dla dowódcy AK.
Także w marcu pojawiły się kontrowersje w związku z akcją dywersyjną „Wachlarza” – według Mikołajczyka oraz… ambasady sowieckiej, zadania „Wachlarza” sprawniej od Armii Krajowej miałaby przeprowadzić „inna organizacja zbrojna w okupowanej Polsce” (czytaj: Bataliony Chłopskie).
Mjr dypl. Jan Jaźwiński zanotował w pamiętniku – „26 marca o godz. 08.30 doręczyłem Spychalskiemu notatkę dla szefa Sztabu. Podałem dane o ostatniej interwencji SOE w sprawie pieniędzy do Kraju o manipulacji dolarami w Sztokholmie oraz sugestie Mikołajczyka przez Foreign Office podważające możliwość wykonanie Wachlarza przez AK.” (s. 350)
Nazajutrz ppłk Tadeusz Rudnicki został wreszcie odwołany z funkcji szefa Oddziału VI (Specjalnego) Sztabu Naczelnego Wodza. Szef sztabu N.W. polecił mjr Jaźwińskiemu, aby przygotował reorganizację swojego referatu zgodnie z potrzebami przerzutu do Polski oraz wytyczne „dla reszty O.VI w zakresie współpracy z Sam. Ref. „S””. (s.351).
Dzień wcześniej obradował brytyjski Gabinet Wojenny pod przewodnictwem premiera Wielkiej Brytanii Winstona Churchilla. Tym razem zachował się wobec Polaków w miarę przyzwoicie. Zapewne pod wpływem treści nieznanego nam raportu SOE o zrzutach do Polski, Churchill powiedział podczas posiedzenia – „lepiej jest zrzucić 5 ton materiału dywersyjnego w Polsce, aniżeli 10 ton bomb w Reich-u”.
Brytyjczycy zdecydowali o zwiększeniu z trzech do pięciu Halifaxów wykonujących loty do Polski oraz o przesunięciu ich na lotnisko położone bliżej Polski. SOE zmieniło też swój limit finansowy dla Oddziału VI – kwotę 200 tys. dolarów do przerzucenia w jednej operacji przerzutowej do Polski zwiększono do pół miliona USD. Wbrew pozorom, nie skończyły się jednak problemy ze zrzutami do Polski. Do końca wojny nadal torpedowali je zgodnie zwłaszcza Brytyjczycy z Foreign Office oraz Air Ministry oraz… Polacy z „ekipy antypolskiej”: Modelski, Kot, Mikołajczyk. Później zyskali nowego sojusznika – zdrajcę polskiej racji stanu, generała Stanisława Tatara…
A zasobnik ze złotem? W mojej ocenie była to nieudolna próba „skoku ludowców na kasę”, której próbowała dokonać ekipa dowodzona przez Kota i Mikołajczyka. Nie udała się, bo nie mieli pojęcia o organizacji zrzutów. Ich człowiek, ppłk Rudnicki chętnie uczestniczył w tej intrydze, licząc zapewne na możliwość „uszczknięcia” jakiejś części złota na własne potrzeby. Życie nocne w Londynie, także podczas wojny, bywa nader kosztowne…
Ryszard M. Zając
PS.
Niezupełnie na marginesie – kłamliwe historycznie wywody dr Krzysztofa Tochmana oraz dr Waldemara Grabowskiego, jakoby „cichociemnymi” (cudzysłów użyty świadomie) byli także… spadochroniarze do innych krajów – zwłaszcza wysyłani z inicjatywy prof. Kota (w rządach: Sikorskiego i Mikołajczyka) do Europy spadochroniarze „Akcji Kontynentalnej” – należy uznać za współczesny „ciąg dalszy” antypolskiej dywersji partyjnej Kot – Mikołajczyk.
Nie jest w najmniejszym stopniu uzasadnione utożsamianie partyjnej gry ludowców z działaniami w interesie Polski. Nie ma i nie może być żadnego uzasadnienia dla fałszywego historycznie utożsamiania Cichociemnych – żołnierzy Armii Krajowej w służbie specjalnej – z polskimi spadochroniarzami oddanymi (jako ich agenci) do dyspozycji brytyjskiego SOE (Akcja Kontynentalna) oraz amerykańskiego OSS (Project Eagle). Dlatego Krzysztof Tochman i Waldemar Grabowski są na niechlubnej”czarnej liście” FAŁSZERZY HISTORII.
Zobacz także – Chytre chłopy z partii ludowej
Źródła:
Portal dzieje.pl „prowadzony przez Muzeum Historii Polski oraz Polską Agencję Prasową pod patronatem Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego” w specjalnie sporządzonej infografice ordynarnie KŁAMIE o „zrzutach dla walczącej Warszawy”.
Napisałem prośbę o sprostowanie kłamliwych treści do redakcji portalu, Muzeum Historii Polski, PAP, ministerstwa – na razie bez żadnej reakcji.
Zdumiewająca jest ta ogromna ignorancja różnych pseudodziennikarzy i pseudohistoryków oraz ustawiczna gorliwość w gloryfikowaniu brytyjskiej SOE oraz przemilczaniu i zadeptywaniu zasług Polaków 🙁
zrzuty zaopatrzenia dla Armii Krajowej w Polsce (a nie dla jakiegoś „ruchu oporu”) organizował Oddział VI (Specjalny) Sztabu Naczelnego Wodza – a nie SOE. Brytyjskie Kierownictwo Operacji Specjalnych jedynie użyczało nam samolotów. Polska była jedynym wyjątkiem, ale trzeba o tym wiedzieć, jeśli pisze się o Polsce…
Zachęcam do przeczytania:
3 sierpnia 1944 nie wystartował do Polski ani jeden samolot.
4 sierpnia 1944 brytyjski marszałek lotnictwa John Slessor ZAKAZAŁ LOTÓW DO WARSZAWY!
4 sierpnia 1944 – W TAJEMNICY PRZED SOE – mjr dypl. Jan Jaźwiński wysłał do Polski trzy polskie Liberatory oraz 1 Halifaxa (samoloty użyczone nam przez Anglików).
najbardziej wiarygodnym źródłem informacji o zrzutach dla Armii Krajowej nie jest żaden pan czy pani z jakiegoś stowarzyszenia – choćby i zasłużonego. W tej kwestii – jak się nie potrafi iść do archiwum, do biblioteki albo spytać specjalisty – najlepszym źródłem jest fundamentalna praca Kajetana Bienieckiego – „Lotnicze wsparcie Armii Krajowej”.
Polecam zwłaszcza analizę źródłowych dokumentów i relacji Oddziału VI (Specjalnego) Sztabu Naczelnego Wodza:
Zachęcam także do poczytania o zrzutach:
Informacje (on-line) nt. personelu Polskich Sił Powietrznych w Wielkiej Brytanii – na portalu ListaKrzystka
Zobacz także – Ogniska ignorancji oraz Lans na kłamstwach i po trupach…
Feministyczne kłamstwa
Takie pytanie należy postawić publicznie, w związku z reklamowaną dość silnie okładką książki Clare Mulley pt. „Agent ZO. The Untold Story of Fearles WW2 Resistance Fighter Elżbieta Zawacka” („Agent ZO. Nieopowiedziana historia bojowniczki ruchu oporu z czasów II wojny światowej, Elżbiety Zawackiej”). Reklama książki mocno przedwczesna, ma bowiem zostać opublikowana ponoć za niespełna rok, w lipcu 2024. [Aktualizacja – ma być opublikowana w maju 2024].
W zasadzie na tytułowe pytanie można odpowiedzieć krótko: Elżbieta Zawacka ps. Zo nie była ani Cichociemną, ani agentką – a na pewno nie mogła być równocześnie Cichociemną i agentką. Cichociemni byli bowiem żołnierzami Armii Krajowej w służbie specjalnej, działali w wojskowych strukturach Polskiego Państwa Podziemnego. Ale jak to – nie była ani Cichociemną, ani agentką? No właśnie, jednak niezupełnie, rzeczowa odpowiedź wymaga szerszego wyjaśnienia.
Kontrowersje wokół rzekomo „agenturalnej” działalności Cichociemnej Elżbiety Zawackiej pojawiły się niedawno m.in. po licznych wpisach na Facebooku brytyjskiej pisarki Clare Mulley, nadzwyczaj postępowej, walczącej piórem o ukazanie przykładów pozytywnego zaangażowania kobiet w heroiczne sprawy. W pierwszej swojej książce pt. „Kobieta, która uratowała dzieci: biografia Eglantyny Jebb” przybliżyła postać rzeczywiście zasłużonej dla praw dziecka pionierki postrzegania małoletnich jako pełnoprawnych uczestników życia społecznego, założycielki organizacji Save the Children. Jest ona porównywana do Janusza Korczaka, pioniera partnerskiej postawy wobec dzieci.
W dorobku pisarskim Autorki znajduje się także książka pt. „Kobieta szpieg. Polka w służbie Jego Królewskiej Mości” (tytuł brytyjski: The Spy Who Loved: the Secrets and Lives of Christine Granville, Britain’s First Female Special Agent of World War II) nt. wybitnej Polki, agentki SOE – Krystyny Skarbek. Ta lektura wciąż na mnie czeka… Publikacje Clare Mulley cieszą się uznaniem czytelników i recenzentów, więc podjęcie przez nią jako temat najnowszej książki biografii Cichociemnej Elżbiety Zawackiej budzi dość zrozumiałe dreszcze emocji, zwłaszcza w Fundacji Generał Zawackiej.
Od dłuższego czasu funkcjonuje w przestrzeni publicznej rażąco nieprawdziwe kłamstwo, jakoby „Cichociemni byli agentami SOE”. To ordynarne i ubliżające Cichociemnym kłamstwo zostało rozpowszechnione zwłaszcza za sprawą fałszerza historii nr 1 – wraz z nierzetelnym Wydawnictwem ZNAK – pseudohistoryka Kacpra Śledzińskiego i jego dramatycznie nierzetelnej książki pt. „Cichociemni. Elita polskiej dywersji” , w której na 417 stronach opublikowano co najmniej 246 błędów i nieścisłości.
We wznowieniu tej skandalicznie kłamliwej książki w 2022 roku, na jej okładce opublikowano… hitlerowskiego skoczka spadochronowego „w roli cichociemnego, elity polskiej dywersji” (sic!!!). Pseudohistoryk Kacper Śledziński w swym (udającym książkę popularnonaukową) śmieciu wydanym razem ze „Znakiem” wielokrotnie kłamie, jakoby Cichociemni byli rzekomo „agentami SOE”. Nawet bredzi w piramidalny sposób: „Cichociemni należeli do międzynarodowej grupy agentów SOE (…) istotą ich działania były szeroko pojęte operacje specjalne na terenie różnych krajów Europy, Afryki i Azji” (str. 113).
Więcej info:
Do grona fałszerza historii nr 2 oraz 3 dołączyli także dwaj naukowcy z IPN (sic!), obaj z tytułem doktorskim (co przeczy mitowi, że naukowcy nie mogą pisać głupot) – dr Krzysztof Tochman oraz dr Waldemar Grabowski. Obaj uporczywie, prowadzą od wielu lat istotną dezinformację, sprzeczną także ze stanowiskiem Studium Polski Podziemnej w Londynie polegającą na kłamliwym określaniu jako „cichociemnych” spadochroniarzy Akcji Kontynentalnej – którzy byli właśnie agentami SOE!
Dr Krzysztof Tochman opublikował dwie broszury o fałszywych tytułach: „Cichociemni na Bałkanach we Włoszech i we Francji” (to nie złośliwość, naprawdę w tytule nie ma znaków interpunkcyjnych – RMZ) oraz jeszcze bardziej niedorzecznym: „Zapomniani Cichociemni z Wydziału Spraw Specjalnych MON PSZ na Zachodzie” (nie było czegoś takiego jak „MON PSZ”, ani na wschodzie, ani na zachodzie, ani w innych stronach świata).
Dr Waldemar Grabowski propaguje od lat kłamliwą teorię, że nie było 316 Cichociemnych, ale więcej – ilu, tego sam nie wie. Zastanawia się, czy za „cichociemnych” (cudzysłów użyty świadomie) nie należałoby uznać „spadochroniarzy zrzuconych w Polsce, ale wysłanych przez MSW, a także spadochroniarzy zrzuconych zarówno przez MON, jaki i MSW w innych krajach europejskich (Francja, Albania, Jugosławia, Włochy, Niemcy i Austria)” Takie brednie z całą powagą rozpowszechniała niegdyś nawet Fundacja im. Cichociemnych Spadochroniarzy Armii Krajowej (sic!!!).
Okazuje się, że nawet tytuł doktora nie jest gwarancją, że jego nosiciel nie rozgłasza bzdur. Nota bene, czekam cierpliwie – wciąż bezskutecznie – kiedy dr Tochman czy dr Grabowski, czy też może Instytut Pamięci Narodowej (też na liście fałszerzy historii) podadzą mnie do sądu za publiczne nazwanie ich kłamcami i nierzetelnymi historykami – abym mógł przed sądem wykazać że są kłamcami i nierzetelnymi historykami….
Z rzekomymi „cichociemnymi – agentami SOE” jest trochę tak, jak z „polskimi obozami koncentracyjnymi” – te rażąco kłamliwe frazy są wciąż prostowane i wciąż powracają… W maju 2022 brytyjska organizacja pozarządowa English Heritage opiekująca się zabytkami budownictwa w Anglii należącymi do „zbioru dziedzictwa narodowego” (National Heritage Collection) opublikowała na swojej stronie taką treść:
W tym roku [2022 – RMZ] przypada 80. rocznica powstania Stacji 43 w Audley End, bazy szkoleniowej polskiej sekcji Special Operations Executive (SOE) podczas II wojny światowej. Polscy agenci przybyli w kwietniu 1942 roku, a działania rozpoczęły się 1 maja. (…) do Polski skoczyło 316 agentów SOE [tak niezgodnie z prawdą historyczną w oryginalnym brytyjskim tekście, podkreślenie własne – RMZ], większość z nich przeszkoliła się w Audley End. Ci dzielni mężczyźni i jedna niezwykła kobieta byli znani jako Cichociemni – Silent Unseen…
3 maja 2022 na stronie oraz w grupie na Facebooku opublikowałem post zatytułowany „Brytyjskie kłamstwo w 80 rocznicę Audley End”. W poście podkreśliłem m.in.- „Zmuszony jestem zaprotestować wobec bezczelnie kłamliwego twierdzenia, jakoby Cichociemni rzekomo byli „agentami SOE” – Cichociemni nie byli agentami SOE – tylko żołnierzami Armii Krajowej w służbie specjalnej. Byli szkoleni m.in. w brytyjskim ośrodku STS 43 Audley End, ale przez Polaków. W żadnej chwili nie podlegali SOE, po skoku otrzymali przydziały służbowe w Armii Krajowej i podlegali KG AK.”
Na szczęście, po mojej interwencji brytyjska organizacja przyznała, że Cichociemni nie byli „agentami SOE” (Special Operations Executive) lecz żołnierzami polskiej Armii Krajowej
Dr Andrew Hann (Properties Historians, Team Leader, Curatorial Department) był uprzejmy napisać do mnie dwa maile. W pierwszym napisał m.in „Dziękujemy za wiadomość e-mail zwracającą uwagę na błędy na naszej stronie internetowej związane z działaniem STS 43 w Audley End. Pragniemy zapewnić, że doskonale wiemy, iż Polacy szkolący się w Audley End w latach 1942-44 nie byli „agentami SOE”, ale spadochroniarzami sił specjalnych Armii Krajowej.”
W drugim mailu m.in. – „(…) Dziękuję za wskazanie błędu. Zawsze staramy się zachować najwyższy standard dokładności historycznej naszych treści, zarówno na stronie, jak i online. (…) Muszę przyznać, że bardzo interesujące było dla mnie badanie cichociemnych przez ostatnie kilka lat, a Twoja własna strona internetowa była dla mnie i moich kolegów bardzo przydatnym źródłem informacji.”
Bardzo dziękuję dr Andrew Hann, że zechciał sprostować błąd, a nawet był miły wobec mnie, pomimo mojej „napaści”. 🙂
W sierpniu 2023, kilka dni temu, natknąłem się na posty na Fb, zachwalające nową książkę Clare Mulley pt. „Agent ZO. The Untold Story of Fearles WW2 Resistance Fighter Elżbieta Zawacka” („Agent ZO. Nieopowiedziana historia bojowniczki ruchu oporu z czasów II wojny światowej, Elżbiety Zawackiej”).
Książka ma się ukazać w przyszłym roku, na razie więc możemy sobie polizać okładkę. Nie znam Autorki, ani też – przyznaję ze wstydem – nie czytałem żadnej Jej książki (muszę to niebawem nadrobić). Jednak treść okładki zapowiadanej publikacji książkowej – po wcześniejszych moich perypetiach z kłamstwami o „cichociemnych – agentach” – mocno mnie zbulwersowała.
Napisałem więc do Autorki: „Okładka zawiera nieprawdziwą treść – Cichociemni nie byli agentami 🙁 tylko żołnierzami Armii Krajowej w służbie specjalnej. W szczególności NIE BYLI AGENTAMI SOE / The cover contains false content – Cichociemni were not agents 🙁 but soldiers of the National Army in special service. In particular, THEY ARE NOT SOE AGENTS (tłumaczenie translatorem, niestety)
Clare Mulley była uprzejma odpowiedzieć: „Thank you for your comment. She was indeed the only female member of the Cichociemni to parachute back to Poland. Their training in the UK was supported by SOE P (Poland) section, while they reported to the Polish government in exile in London, then to the Home Army in Poland. All in the book. 'Agent” here refers not specifically to SOE or MI6 agent, but to the role as understood by British readers. Thanks again.”
Tłumaczenie Google – „Dziękuję za Twój komentarz. Była rzeczywiście jedyną kobietą spośród Cichociemnych, która zeskoczyła na spadochronie z powrotem do Polski. Ich szkolenie w Wielkiej Brytanii było wspierane przez sekcję SOE P (Polska), podczas gdy podlegali polskiemu rządowi na uchodźstwie w Londynie, a następnie Armii Krajowej w Polsce. Wszystko w książce. „Agent” nie odnosi się tutaj konkretnie do agenta SOE lub MI6, ale do roli, jaką rozumieją brytyjscy czytelnicy. Dzięki jeszcze raz.”
Na to zripostowałem – „British readers are not deprived of their minds to see the difference between a secret army soldier and a foreign service agent. A similiar distortion was once published by British Heritage [mój błąd, powinno być English Heritage – RMZ], after my intervention they corrected it. (no 39) [tu link do strony Informacja o realizacji projektu] Brytyjscy czytelnicy nie są pozbawieni rozumu, aby nie dostrzec różnicy między żołnierzem tajnej armii a agentem służb zagranicznych. Podobne przekłamanie opublikowało kiedyś British Heritage [mój błąd, powinno być English Heritage – RMZ], po mojej interwencji je poprawili (nr 39) [tu link do strony Informacja o realizacji projektu]
Moje protesty pod licznymi wpisami nt. zapowiadanej książki (oraz zachwytami nad okładką) wywołały reakcję dr Katarzyny Minczykowskiej, Autorki książki pt. CICHOCIEMNA. Generał Elżbieta Zawacka „Zo” (wyd. OW RYTM, Warszawa, 2014). W odpowiedzi na mój komentarz: „Niestety, autorka [Clare Mulley – RMZ] KŁAMIE na okładce, jakoby Cichociemna Elżbieta Zawacka była rzekomo czyimś „agentem” 🙁 Cichociemni byli żołnierzami Armii Krajowej w służbie specjalnej, a nie brytyjskimi agentami 🙁 Napisałem do autorki, tutaj mój post
dr Katarzyna Minczykowska odpowiedziała: „Racja, Cichociemni nie byli agentami SOE, ale „Zo” była nie tylko „cichociemną”. Zanim została „cc” sama stworzyła sporą (składającą się z kilkuset osób) siatkę wywiadowczą, współpracowała z „Dwójką”, a w Audley End doskonaliła się właśnie w kwestiach wywiadowczych, nie dla Brytyjczyków (bo – jak mawiała – za Anglików nie chciała umierać), ale na potrzeby KG AK, przede wszystkim „Zagrody”.
W okładce nowej książki o naszej polskiej bohaterce, o której wciąż niewielu słyszało, mi najbardziej nie pasuje fotka Elżbiety, zupełnie niezwiązana z jej działalnością wojenną, zaczerpnięta z indeksu studenckiego (1927), w żaden sposób niewyrażająca charyzmy i siły „Zo”, ale ta foteczka na okładce to drobiazg.
Najważniejsze, że powstaje opowieść o gen. Zawackiej, adresowana nie tylko do polskiego czytelnika. I tym się zachwycamy. To jest tu istotą sprawy. Gdy wydawałam „Cichociemną” wydawca mi z przekąsem powiedział, że nie mam co liczyć na duży nakład i honorarium, „bo to nie Harry Potter” :)) mimo że pierwsza biografia „Zo” dostała pierwszą nagrodę „Klio” [tu link do strony „Nagrody Klio rozdane” – RMZ], więc musiała być nie najgorsza, skoro niezależne jury uznało, że była najlepsza 🙂 No, ale to Polska właśnie 🙁 Liczymy, że Clare Mulley uda się wydać książkę o „Zo” równie poczytną jak „Harry”, co jeśli się uda będzie zasługą tyleż autorki co wydawcy. I tego im życzę.”
Wymieniliśmy jeszcze kilka uwag, m.in. ripostowałem: „w Pani książce o Zo nie znalazłem info o działalności Zo jako agenta… Konspiracja a działalność agenturalna na rzecz wywiadu to odrębne kwestie… skoro wg. Pani tytuł jest ok, to poczekam na książkę. Ale Brytyjczycy stale kłamią o CC, zresztą u nas wiele tych kłamstw jest powtarzanych… np. że CC byli agentami SOE, że Anglicy organizowali nam zrzuty, że oni szkolili CC itd.”
Napisałem też – „nie jestem przeciwny jakiejkolwiek książce tylko utożsamianiu cc z agentami. Zo była kurierką a nie cc, co sama mówiła. Nie znam aż tak dobrze Jej życiorysu, ale w audley end nie szkolono w wywiadzie. Nie po to zresztą pojechała do GB, it. itd. Temat na dłuższą rozmowę. Ale jeśli CC nazywa się agentem to jest fałsz.”
prof. zw. dr hab. Józef Półturzycki – Spór o Elżbietę Zawacką – żołnierza i pedagoga
[recenzja książki: Katarzyna Minczykowska, Cichociemna generał Elżbieta Zawacka Zo, OW Rytm, 2014]
w: Rocznik andragogiczny nr 21, Uniwersytet Warszawski, s. 317-331
Przejdźmy zatem do kwestii zasadniczej, czyli udzielenia odpowiedzi na dwa pytania:
Elżbieta Zawacka nie była Cichociemną, ale uznajemy Ją za Cichociemną. Jak to rozumieć? – już wyjaśniam. Elżbieta Zawacka była m.in. kurierką Komendy Głównej AK, pracowała również w sztabie Wojskowej Służby Kobiet. Nigdy nie była Cichociemnym, czyli żołnierzem Armii Krajowej w służbie specjalnej, nigdy też nie została – jak Cichociemni – przeszkolona do służby specjalnej. Oddział VI (Specjalny) Sztabu Naczelnego Wodza, który rekrutował, szkolił i ekspediował żołnierzy do służby specjalnej w Armii Krajowej nie traktował jej jako „cichociemnej”, ponieważ jej nie zrekrutował, nie szkolił ani nie przydzielił żadnych zadań.
Prof. zw. dr hab. Józef Półturzycki, w artykule pt. Spór o Elżbietę Zawacką – żołnierza i pedagoga (patrz pdf powyżej), będącym recenzją książki Katarzyny Minczykowskiej pt. Cichociemna generał Elżbieta Zawacka Zo zauważa:
Jedna z uwag, jakie wypada zgłosić wobec tekstu książki Katarzyny Minczykowskiej o życiu i działalności profesor Elżbiety Magdaleny Zawackiej, jest to sprawa tytułu Cichociemna. Generał Elżbieta Zawacka „Zo”. Nie jest to bowiem tytuł adekwatny do treści książki, a także do form aktywności Elżbiety Zawackiej w czasie wojny i okupacji. (…) Była aktywnym kurierem i emisariuszem. Jej szczególnym wyczynem okazała się wyprawa z Warszawy do Naczelnego Wodza w Londynie. Zawacka spełniła ważną funkcję i przekazała raport oraz bogate informacje o sytuacji w kraju, a zwłaszcza o działalności Armii Krajowej. Kłopot był tylko z powrotem do kraju. Planowano dokonać zrzutu na teren Francji, Szwajcarii lub Lizbony, ale ostatecznie zdecydowano o skoku z cichociemnymi z samolotu nad krajem. Zawacka przyjęła ten wariant i przygotowywała się do takiej formy powrotu. Odbyła ćwiczenia skoków spadochronowych z wieży i samolotu, a następnie została dołączona do zespołu, który odlatywał do kraju w nocy z 9 na 10 września 1943 roku. (…)
Na wyprawę do kraju nie otrzymała żadnych zadań czy instrukcji, a także nie otrzymała – jak inni cichociemni – sześciomiesięcznego uposażenia, zaś po wylądowaniu udała się do Warszawy do swoich zadań w „Zagrodzie”. W Wielkiej Brytanii nie przeszła żadnego merytorycznego kursu dla cichociemnych, których szkolenie trwało dość długo, na przykład w szkole wywiadu był to okres 8 miesięcy. Zawacka nie brała udziału w kursach, ale prowadziła zajęcia na temat sytuacji w kraju i zasad działalności podziemnej w czasie okupacji. Przyjęto natomiast nazywać Elżbietę Zawacką cichociemną, co zwłaszcza z czasem zaczęło się upowszechniać. (s. 320-321)
W dalszej części swojej publikacji prof. zw. dr hab. Józef Półturzycki podkreśla – „Na stronie 142 w przypisie autorka podaje, że „sama Elżbieta Zawacka nie nazywała siebie cichociemną. Uważała, że była kurierem, a kurier w jej mniemaniu i w opinii innych żołnierzy „Zagrody” był żołnierzem znacznie lepiej przygotowanym do działań konspiracyjnych, kimś lepszym niż cichociemny… (s. 321). Dodać należy, że później akceptowała określanie jej jako „cichociemnej”. Profesor Półturzycki reasumując podkreśla – „Myślę, że możemy także oczekiwać uczciwego wyjaśnienia tytułowego określenia „cichociemna”, bo jak sama Elżbieta Zawacka mówiła „cichociemną nie byłam, wykonałam tylko skok” (s. 331)
Warto podkreślić także, że Cichociemni byli nie tylko żołnierzami Armii Krajowej w służbie specjalnej, ale także – jako jedyni polscy spadochroniarze przeszkoleni na Zachodzie – Skoczkami do Kraju. Listę 316 Cichociemnych spisano dopiero po wojnie – jako listę skoczków odznaczonych Znakiem [Spadochronowym] dla Skoczków do Kraju – znalazła się na niej m.in. Elżbieta Zawacka oraz Jan Nowak Jeziorański (także kurier). Przeciwko kształtowi tej listy nie protestował nikt, w tym żaden z kilkudziesięciu żyjących wtedy Cichociemnych. Skoro sami Cichociemni przyjęli wymienionych kurierów do swojego grona – nie można tego obecnie kwestionować.
Elżbieta Zawacka nie była agentem / agentką. Trafnie wskazuje dr Katarzyna Minczykowska, Autorka biograficznej książki pt. CICHOCIEMNA. Generał Elżbieta Zawacka „Zo”, że w jej misji do Londynu „Komendant Główny AK, gen. Stefan Rowecki, powierzył Zawackiej dwa zadania: 1/ miała ona wpłynąć na Sztab NW [Naczelnego Wodza – RMZ], by ten usprawnił ze swej strony łączność z krajem oraz 2/ miała przekonać władze wojskowe i polityczne na emigracji o konieczności prawnego uregulowania służby kobiet w Wojsku Polskim” (s. 113).
Prawie zupełnie w zgodzie z prawdą obiektywną argumentuje dr Katarzyna Minczykowska, że Elżbieta Zawacka „(…) stworzyła sporą (składającą się z kilkuset osób) siatkę wywiadowczą, współpracowała z „Dwójką” chociaż nie sposób znaleźć uzasadnienia do wywodu, iż rzekomo Elżbieta Zawacka „w Audley End doskonaliła się właśnie w kwestiach wywiadowczych”. Żadne źródło – w tym książka dr Minczykowskiej – nie podaje takich rewelacji, nadto Audley End (STS 43) nie był ośrodkiem szkolenia specjalistów wywiadu, lecz ośrodkiem w którym przeprowadzano kursy: walki konspiracyjnej oraz odprawowy. Cichociemnych ze specjalnością w wywiadzie szkolono w polskiej szkole wywiadu, zorganizowanej w Londynie, potem w Glasgow, pod kamuflażową nazwą „Oficerski Kurs Doskonalący Administracji Wojskowej”.
Należy zauważyć, że Cichociemna Elżbieta Zawacka organizowała struktury Wojskowej Służby Kobiet (które wykonywały również zadania wywiadowcze) oraz trasy i placówki kurierskie, również dla Oddziału II (tzw. „dwójki”, czyli dla wywiadu). Wcale jednak z tego – że wykonywała zadania pomocnicze na rzecz wywiadu – nie wynika, że Cichociemna Elżbieta Zawacka sama była agentem / agentką wywiadu. Wbrew pozorom różnica jest zasadnicza. Nota bene, byłoby strasznym marnotrawstwem ze strony polskiego wywiadu, gdyby taką rzekomą „agentkę”, która sama się ponoć w tym fachu „doskonaliła”, wykorzystywać nadal jako kurierkę w pracy „Zagrody” KG AK – zamiast w wywiadzie, tj. do zbierania informacji wywiadowczych…
Dodam jeszcze, że każdy żołnierz ZWZ-AK miał obowiązek przekazywania przełożonym informacji nt. działań okupantów (AK liczyła ok. 390 tys. osób), czyli wprost zajmował się działalnością wywiadowczą – a nie organizowaniem struktur łączności jak Elżbieta Zawacka. Byłoby jednak absurdem wywodzenie, iż rzekomo podczas II wojny światowej działało w Polsce 390 tys. agentów polskiego wywiadu. Nieporozumienia w kwestii – czy ktoś był czy nie był agentem wywiadu – wynikają z tego, że wypowiadają się na ten temat osoby o niewielkiej bądź znikomej wiedzy o funkcjonowaniu jakichkolwiek struktur wywiadu.
Przy okazji dyskusji o „agencie Zawackiej” niebanalny przykład z mojego własnego życia. Otóż w grudniu 1983 (kiedy „knułem w konspirze”) kontrwywiad wojskowy PRL aresztował mnie w Warszawie (patrz obok fragment tajnej notatki MSW o moim zatrzymaniu), po spotkaniu z II sekretarzem Ambasady Stanów Zjednoczonych w Polsce Panią Ewą Groening, nota bene rezydentką CIA w Polsce.
Na szczęście prl-owscy kontrwywiadowcy nie mieli pewności, czy II sekretarz ambasady faktycznie jest z CIA, nie nagrała im się też nasza rozmowa (zapewne miała ze sobą zagłuszarkę, na szczęście). Choć więc chcieli ze mnie zrobić agenta CIA, jakoś się wywinąłem.
W czasach „konspiry” kilkakrotnie spotkałem się potajemnie m.in. z konsulem USA w Krakowie Panem Steven’em Black’iem, dostarczając pokaźne paczki z „bibułą, tj. nielegalną wtedy tzw. prasą bezdebitową. Kilka razy rozmawialiśmy nawet o bieżącej polityce 🙂 w uniemożliwiającej podsłuch tzw. klatce Faraday’a w siedzibie krakowskiego konsulatu.
Czy to oznacza, że jednak byłem agentem CIA? Oczywiście nie – choć z punktu widzenia prawa (art. 130 k.k.), działalnością agenturalną jest każde uczestnictwo w działalności obcego wywiadu. Jak można poczytać w komentarzach prawniczych, przestępstwo szpiegostwa można popełnić z zamiarem bezpośrednim albo ewentualnym. W obu przypadkach „niezbędny jest element świadomości sprawcy, że ma do czynienia z obcym wywiadem”.
Przeciętny człowiek gubi się w tych subtelnościach, a trzeba bardzo uważać, zanim nazwie się kogokolwiek „agentem wywiadu”, bo to może być kosztowne (na gruncie prawa cywilnego) lub spotkać się z represją karną za zniesławienie (na gruncie prawa karnego).
W lipcu 1993, w związku z kampanią wyborczą do Sejmu R.P. „Gazeta Wyborcza” opublikowała w sporym nakładzie, na rozkładówce, artykuł o mnie pt. „Pomarańczowa alternatywa – Czerwone Zagłębie” (miałem być ową „pomarańczową alternatywą”). W tekście Lidia Ostałowska napisała – niezgodnie z prawdą – iż rzekomo postanowiłem „zostać szpiegiem CIA”. Podałem redakcję „GW’ do sądu, no i musiała sprostować że „nieprawdziwe jest stwierdzenie, że wnioskodawca „postanawia zostać szpiegiem CIA”. 🙂
Na miejscu Clare Mulley bardzo uważałbym z tytułem na okładce jej przyszłej książki pt. „Agent ZO. The Untold Story of Fearles WW2 Resistance Fighter Elżbieta Zawacka”. W sądzie nie obroni oczywiście nieprawdziwej tezy, że Cichociemna Elżbieta Zawacka była czyimkolwiek „agentem”, zwłaszcza wywiadu. Wykazałem w tej publikacji, że nie była także Cichociemną, choć można obronić tezę, że niezgodnie z prawdą historyczną – ale grzecznościowo – można Ją uznać za Cichociemną w uznaniu jej zasług, także dlatego że wcześniej zrobili to, po wojnie, pozostali przy życiu Cichociemni – których głos jest akurat w tej kwestii rozstrzygający.
Autorka ma świadomość, że określenie gen. Zawadzkiej mianem „agenta” jest nieprawdziwe, bowiem przyznaje – „Wszystko w książce. „Agent” nie odnosi się tutaj konkretnie do agenta SOE lub MI6, ale do roli, jaką rozumieją brytyjscy czytelnicy.” Wydaje się więc, że z okładką książki i słowem „agent” w jej tytule jest trochę tak jak z „zupką chińską z Radomia” ze znanego kabaretowego skeczu – zupka nie jest wcale chińska, to tylko chwyt marketingowy. Ale działa! – słyszymy na kabaretowej scenie…
Ryszard M. Zając
19 sierpnia 2023
PS.
Zgodnie z banalnym i powszechnym rozumieniem tego pojęcia (patrz np. Wikipedia) – „agent wywiadu” to osoba zwerbowana, wyszkolona, kierowana i zatrudniona w celu zbierania i przekazywania informacji 😜 Ciekawe jaki wywiad (którego państwa) rzekomo Elżbietę Zawacką „zwerbował, wyszkolił, kierował i zatrudnił w celu zbierania informacji”? Pytanie mocno retoryczne, a nawet dla Elżbiety Zawackiej mocno obraźliwe… 🙁 Ale jej zwolennicy bezrozumnie twierdzą, że była agentem… Czyim?
Społeczny projekt badawczo ? edukacyjny „NA TROPIE ZRZUTOWISK ARMII KRAJOWEJ”, zainicjowany przez Panów (kolejność nazwisk alfabetyczna): Andrzeja Borcza (historyk), Waldemara Natońskiego (samorządowiec) i przeze mnie (wnuk Cichociemnego), wywołał dość spore zainteresowanie.
Oto moja próba uzasadnienia potrzeby takiego Projektu.
Przypomnę, że istotą Projektu jest aktualizacja wiedzy o zrzutach oraz ustalenie precyzyjnych lokalizacji (współrzędnych GPS) kilkuset zrzutowisk Armii Krajowej, na których żołnierze podczas II wojny św. odbierali lotnicze zrzuty Cichociemnych, broni i zaopatrzenia dla AK.
Mamy już dwie [obecnie opinii jest znacznie więcej – red.] bardzo pozytywne opinie historyków, specjalizujących się w problematyce Polskiego Państwa Podziemnego: prof dr hab. Grzegorza Mazura oraz prof. dr hab. Grzegorza Ostasza. Warto zauważyć, na co zwrócili uwagę nasi „recenzenci”.
Pan Profesor Grzegorz Mazur trafnie podkreślił – „Jest to wbrew pozorom sprawa do tej pory mało znana, z której najlepiej znane są zrzuty cichociemnych, a która powinna zostać ukazana w pełni dla wszystkich zainteresowanych dziejami Polskiego Państwa Podziemnego.”
Pan Profesor Grzegorz Ostasz celnie zauważył – „Jestem przekonany, że projekt ?Na tropie zrzutowisk Armii Krajowej? przyniesie nie tylko nowe spojrzenie i szczegóły związane z akcjami zrzutowymi, ale również pozwoli w praktyczny sposób zweryfikować dotychczasowe ustalenia, a w rezultacie odtworzyć kompletną listę oraz lokalizację akowskich placówek odbiorczych i bastionów.”
Pojawił się jednak pojedynczy głos powątpiewania (nazwisko znane inicjatorom Projektu) – po co badać coś, co już zostało zbadane? Przecież lokalizacja zrzutowisk została już ustalona. No właśnie – czy rzeczywiście wszystko już zostało zbadane, a lokalizacje ustalone? Czyżby nic już nie pozostało do odkrycia?
W dotychczasowych ustaleniach lokalizacji placówek odbiorczych opierano się głównie na fundamentalnej pracy Kajetana Bienieckiego „Lotnicze wsparcie Armii Krajowej”, a także na publikacjach innych autorów. Kajetan Bieniecki podaje nawet w swojej książce współrzędne geograficzne zrzutowisk, choć tylko w odniesieniu do (niewielkiej) części placówek odbiorczych.
Warto zaznaczyć, że dane lokalizacyjne i współrzędne placówek odbiorczych w publikacji Bienieckiego – to dane zawarte w rozmaitych archiwalnych dokumentach, wyszperanych przez niego w archiwach brytyjskich, amerykańskich, południowoafrykańskich (ci piloci też latali niekiedy do Polski) oraz polskich. Źródłem ustaleń były również: „Dziennik czynności” organizatora zrzutów lotniczych dla AK mjr / ppłk. dypl. Jana Jaźwińskiego, dziennik 1586 Eskadry Specjalnego Przeznaczenia, Log Booki oraz relacje polskich pilotów.
Niestety – co podkreślę ze smutkiem – niemała część archiwalnych dokumentów brytyjskich wciąż ma klauzulę „tajne” i ma szansę na odtajnienie dopiero po upływie stu lat (!!!) po wojnie – oczywiście o ile klauzula tajności nie zostanie przedłużona. Brytyjczycy zachowywali się wobec Polaków wyjątkowo paskudnie, więc w mojej ocenie te archiwalne dokumenty (zwłaszcza dotyczące np. pomocy brytyjskiej agendy rządowej Special Operations Executive dla zrzutów sowieckich agentów NKWD na teren Polski) długo jeszcze pozostaną tajne.
Marzy mi się ustalenie lokalizacji wszystkich zrzutowisk w Polsce, nie tylko tych dla zrzutów organizowanych przez Oddział VI (Specjalny) Sztabu Naczelnego Wodza. Bez wątpienia pełna ich mapa byłaby nader istotną informacją dla badaczy dziejów Polskiego Państwa Podziemnego. Ale to wciąż odległe marzenie; na razie należy ustalić choćby tylko lokalizację wszystkich zrzutowisk Armii Krajowej.
Do listy „dokumentowych” źródeł pomocnych w ustaleniu lokalizacji zrzutowisk AK niewątpliwie należy dopisać zwłaszcza publikację Studium Polski Podziemnej „Organizacja wysyłki i odbioru zrzutów materiałowych dla Armii Krajowej” (Londyn 2001) oraz wyszperany przeze mnie w Centralnym Archiwum Wojskowym, w zespole akt Oddziału VI (Specjalnego) „Wykaz placówek” (plik pdf), do którego nie mógł mieć dostępu Kajetan Bieniecki, gdyż wówczas akta te znajdowały się w łapach bezpieki „Polski ludowej”.
7 lutego 2023, w poście na Fb upubliczniłem wyszperany przez siebie wykaz (także w pliku pdf do pobrania) oraz napisałem – Ale dość gadania, w fotach cały wykaz, trochę uporządkowany wg. kolejności stron. Może wspólnie nad nim popracujemy? 🙂 Może ustalimy dokładną lokalizację każdej placówki odbiorczej w Polsce? 🙂
Z tego „zaproszenia” w pierwszej kolejności skorzystali: dr Andrzej Borcz oraz Waldemar Natoński, dokonując niezbędnych czynności: zdekodowali dane z „wykazu placówek” oraz – co niezwykle istotne – skonfrontowali je z relacjami bezpośrednich uczestników odbioru zrzutów, dzięki czemu odkryli precyzyjną lokalizację zrzutowiska „Paszkot 2” – o którego istnieniu nikt dotąd nie wiedział. Pięć dni później został zainicjowany Projekt. Opracowałem jego koncepcję (tzw. manifest programowy, w tym: informacje o projekcie, szczegóły projektu, prezentacja itp.), redaguję i publikuję treści na stronach Projektu, opracowuję i udostępniam kolejne narzędzia pomocne Tropicielom, w tym m.in. bazę zrzutów Armii Krajowej.
Okazało się bowiem, że istnieje realna możliwość kolejnych odkryć. Projekt został brawurowo i trafnie zdefiniowany m.in. przez prof. dr hab. Rafała Wnuka – Tajne zrzutowiska, alianckie samoloty, partyzanci, cichociemni ? czy może być lepszy punkt wyjścia do opowieści o Polskim Państwie Podziemnym i jego Armii Krajowej? Projekt ?Na tropie zrzutowisk AK? to połączenie dobrze przemyślanej edukacji z wiedzą ekspercką które razem tworzą atrakcyjną trasę edukacji historycznej. Tak właśnie powinna wyglądać promocja historii w sferze publicznej. 🙂
Szanse na nowe odkrycia istnieją i są całkiem spore. Rzecz w tym, że dotychczasowe ustalenia lokalizacyjne opierały się w olbrzymiej większości na danych z archiwalnych dokumentów, rzadziej (głównie w przypadku zrzutów osobowych) na relacjach świadków tamtych wydarzeń.
Wnuczka Cichociemnego kpt. cc Bolesława Polończyka ps. Kryształ – dr Agnieszka Polończyk swoja pracą aktywnie zaprzecza twierdzeniu, jakoby w sprawie zrzutowisk AK wszystko zostało już zbadane i ustalone. Otóż od 2019 roku kieruje projektem naukowym (zespół: Agnieszka Polończyk, Michał Lupa, Andrzej Leśniak), wspieranym też przez dr Krzysztofa Mroczkowskiego z krakowskiego Muzeum Lotnictwa, pt. „GIS w historii. Możliwości wykorzystania i popularyzacji współczesnych narzędzi geoinformatycznych w naukach humanistycznych na przykładzie czynu zbrojnego cichociemnych”. Projekt jest na ukończeniu, jego pierwsze efekty zwizualizowano na interaktywnej mapie wybranych zrzutowisk Cichociemnych.
Jak informują badacze – „na mapie podano dokładne lokalizacje 19 placówek odbiorczych. Określano je na podstawie informacji opisowych pochodzących z kart ewidencyjnych zrzutowisk, przygotowywanych przez Sztab Naczelnego Wodza w Londynie. Podane informacje o lokalizacji placówki nanoszono na skalibrowane i zwektoryzowane za pomocą systemu klasy GIS mapy Wojskowego Instytutu Geograficznego w skali 1:300 000, a następnie na bardziej szczegółowe mapy w skali 1: 100 000. Tym samym, możliwe było wskazanie dokładnych współrzędnych geograficznych zrzutowisk, odnalezienie ich w terenie i sfotografowanie.”
Projekt jest niezwykle cenny, choć dotyczy zaledwie kilkunastu (z kilkuset) zrzutowisk. Ale jest jednym z wielu wstępnych kroków do uzyskania pełnej wiedzy nt. zrzutowisk AK w Polsce. Warto bowiem zauważyć, że kalibracja i wektoryzacja z pomocą systemu klasy GIS nie może być nadmiernie pomocna w ustaleniu lokalizacji danego zrzutowiska, skoro dane „wejściowe” pochodzą z danych naniesionych na mapę o skali 1:300 000, co musi być źródłem – niestety – nieścisłości.
Nawet ten projekt naukowy – podobnie jak wszystkie dotychczasowe ustalenia – nie da pełnej oraz precyzyjnej odpowiedzi na pytanie o lokalizację, nawet tylko tych kilkunastu zrzutowisk (objętych projektem). Dlaczego? Po pierwsze, opiera się tylko na dokumentach (np. mapy schematyczne K. Bienieckiego czy „Wykaz placówek” ze współrzędnymi prostokątnymi na mapie WIG), w których zawarte dane mogą generować błąd lokalizacyjny rzędu kilku kilometrów. W rzeczywistym terenie to całkiem sporo.
Po drugie, uzyskane „dane lokalizacyjne” z map koniecznie należy zweryfikować i zaktualizować (poprawić) w oparciu o relacje uczestników zrzutów. Należy jednak mieć na uwadze, że pamięć ludzka jest zawodna, stąd też relacje świadków – zapewne wbrew ich woli – także mogą być obarczone błędami. Warto więc nie tylko rozmawiać z ludźmi w terenie, ale także dokonać kwerendy publikacji dotyczących obszaru poszukiwań, odnajdując możliwie najwcześniejsze (teoretycznie najmniej przekłamane) relacje.
Po trzecie, uzyskane z map dane, zweryfikowane relacjami świadków, należy dodatkowo zweryfikować poprzez rzetelną wizję lokalną w terenie, z mapami z tamtego okresu „pod ręką”. Trzeba przy tym pamiętać, że obecny stan danego terenu może być odmienny niż w dacie zrzutu – należy więc także i tę okoliczność sprawdzić i zweryfikować.
Tylko te trzy kroki, wykonane rzetelnie, dogłębnie, możliwie wszechstronnie – dają szansę na ustalenie najbardziej prawdopodobnego miejsca danego zrzutu. Oczywiście „złotym potwierdzeniem” byłoby odnalezienie w pobliżu zrzutowiska jakiegoś artefaktu z tamtych czasów: np. klamry od spadochronu czy… zasobnika zrzutowego. Niedowiarkom przypomnę że kilka miesięcy temu, w czerwcu 2022 odnaleziono zasobnik zrzutowy w pobliżu „nieodkrytego” wówczas zrzutowiska Paszkot 2 w rejonie Żołyni. Pisałem o tym w poście na Fb.
Pan Waldemar Natoński, w wewnątrzprojektowej dyskusji w gronie inicjatorów podkreślał właśnie – „Przykład zrzutowiska „Paszkot2” pokazuje, że nawet współrzędne prostokątne z „Wykazu” to za mało do precyzyjnego określenia lokalizacji. Gdyby nie relacje akowców świadków zdarzenia, relacje współczesnych, znajomość terenu i wizja lokalna w miejscu zrzutu, analiza mapy 1:100 000 z czasów wojny oraz odkrycie w pobliżu polany zrzutowej zasobnika zrzutowego, nie byłoby możliwe dokładne określenie lokalizacji zrzutowiska, a w naszym przypadku dodatkowo jeszcze wyprostowanie błędu powielanego w literaturze przedmiotu u takich autorów jak Kajetan Bieniecki, Krzysztof Mroczkowski (…)”.
Powtórzę – nawet staranne wyznaczenie potencjalnej lokalizacji zrzutowiska na mapie to stanowczo za mało, aby mówić o ustaleniu lokalizacji danej placówki odbiorczej. W wyniku takiego działania otrzymujemy zaledwie przybliżoną sugestię o prawdopodobnym miejscu zrzutu. Dopiero analiza wszelkich innych źródeł, w tym relacji świadków plus mądra, rzetelna wizja lokalna w terenie – mogą być źródłem naprawdę wartościowego odkrycia.
Rzecz w tym, że planowane miejsce danego zrzutowiska – wskazywane w rozmaitych dokumentach, pochodzących od organizatora zrzutów mjr / ppłk. dypl. Jana Jaźwińskiego, innych oficerów Oddziału VI (Specjalnego), pilotów samolotów w lotach specjalnych SOE, w depeszach „kwitujących” AK, itp. – nawet po w miarę precyzyjnym ustaleniu jego lokalizacji (choćby z pomocą kalibracji i wektoryzacji systemem GIS) – nie musi być, często nie jest, miejscem rzeczywistego zrzutu.
O faktycznym – a nie planowanym – miejscu danego zrzutu decydowały rozmaite czynniki: wyszkolenie pilota, warunki pogodowe podczas skoku / zrzutu, różne metody podejścia samolotu, jego prędkość, wysokość itp. Na faktyczne miejsce zrzutu w ogromnym stopniu miał wpływ także sposób i miejsce rozmieszczenia świateł sygnalizacyjnych, a nawet siła wiatru w chwili zrzutu. Warto zauważyć, że choć Cichociemni skakali w tej samej ekipie, nie zawsze każdy z Nich lądował w tym samym miejscu, czasem miejsca lądowań były oddalone o więcej niż kilkaset metrów, niekiedy była pomiędzy nimi odległość powyżej kilometra. Zasobniki zrzutowe i paczki nie potrafią mówić; jeśli nie zostały odnalezione przez obsługę zrzutowiska (były takie przypadki), być może wciąż są do odnalezienia w nieodkrytym wciąż miejscu…
Warto zauważyć, że czasem, z różnych powodów (np. nieoczekiwane pojawienie się niemieckich jednostek w pobliżu) rzeczywiste miejsce zrzutu było „korygowane” przez obsługę zrzutowiska wystawieniem świateł sygnalizacyjnych w lokalizacji nieco innej niż planowana. Z „góry” odległość kilku kilometrów nie ma aż tak istotnego znaczenia; „na dole”, czyli w terenie – ma znaczenie zasadnicze. Były także przypadki, że zrzuty materiałowe „zbierano” z miejsca „dzikich zrzutów”, tzn. zrzutów dokonanych przez pilotów nad miejscami, które zmyleni np. światłami błędnie uznali za zrzutowisko.
Dlatego przy ustalaniu lokalizacji zrzutowisk tak ważna jest analiza relacji uczestników odbioru zrzutów osobowych i materiałowych. Wciąż jest wiele do wytropienia, a ostatnie słowo wcale nie zostało powiedziane. Czekamy zatem na nowe odkrycia.
Zamierzonym, finalnym efektem Projektu, ma stać się interaktywna mapa zrzutowisk, w późniejszym czasie wzbogacona o inne miejsca związane z historią Cichociemnych. Nie podjąłem się dotąd nawet próby wykonania takiej mapy, właśnie dlatego, że dotychczasowe ustalenia ws. lokalizacji zrzutowisk Armii Krajowej – jak bardzo trafnie zauważył prof dr hab. Grzegorz Ostasz – wymagają praktycznego zweryfikowania, co pozwoli „odtworzyć kompletną listę oraz lokalizację akowskich placówek odbiorczych i bastionów”. Jak bardzo celnie podkreśla prof dr hab. Grzegorz Mazur, znawca problematyki Polskiego Państwa Podziemnego – „Jest to wbrew pozorom sprawa do tej pory mało znana, z której najlepiej znane są zrzuty cichociemnych, a która powinna zostać ukazana w pełni dla wszystkich zainteresowanych dziejami Polskiego Państwa Podziemnego”.
Dr Krzysztof Mroczkowski, który początkowo niechętnie zareagował na nasz Projekt, zapewne ucieszy się z faktu, iż już po pierwszym odkryciu w naszym Projekcie można poprawić błąd w jego własnej publikacji. Dotąd sądzono, że zrzutowisko „Paszkot 2” (w rejonie Żołyni, wtedy miejsce nieznane), było zrzutowiskiem „nieczynnym”, a zrzuty przyjęto na zrzutowisko „Paszkot 1” w rejonie pobliskiej Rakszawy. Okazało się jednak, że to właśnie placówka odbiorcza „Paszkot 2” przyjęła dwa zrzuty: materiałowe oraz sześciu Cichociemnych, podczas gdy na „Paszkot 1” nie było zrzutów!
Kilka lat temu, w oparciu o dostępne źródła „dokumentowe” – podkreślając, że wymaga dalszej weryfikacji – ustaliłem w miarę wiarygodny wykaz zrzutów Cichociemnych. Pracując nad zagadnieniem zrzutów dla AK zauważyłem, że różne źródła archiwalne oraz różne publikacje podają rozmaite lokalizacje placówek odbiorczych; czasem podają inne nazwy, w wielu publikacjach podawane są też błędne nazwy miejscowości a nawet błędne nazwy operacji lotniczych oraz błędne nazwy placówek odbiorczych. Dzięki krzyżowej kwerendzie i analizie danych z różnych źródeł, udało się niektóre sporne informacje zweryfikować. W lutym 2018 opublikowałem kompletną bazę zrzutów osobowych i materiałowych Niespełna miesiąc później – bazę placówek odbiorczych Armii Krajowej.
Choć starałem się uniknąć błędów, jest dla mnie oczywiste, że te dwie fundamentalne bazy – wykaz zrzutów oraz wykaz zrzutowisk nie wyczerpują zagadnienia, nie zawierają kompletu istotnych informacji, w tym zwłaszcza dotyczących lokalizacji zrzutowisk Armii Krajowej.
Dlatego społeczny projekt badawczo ? edukacyjny „NA TROPIE ZRZUTOWISK ARMII KRAJOWEJ” jest niezwykle istotny, bowiem może przynieść ważne odpowiedzi na pytanie o aktywność Armii Krajowej w konkretnych środowiskach lokalnych. Dotychczas istniejące „białe plamy” mamy szansę zastąpić źródłowymi ustaleniami, wydatnie wzbogacającymi naszą wiedzę historyczną. Trzeba „tylko” wykonać porządnie zadanie Tropiciela: ustalić lokalizację zrzutowiska planowaną na mapie, przeprowadzić kwerendę publikacji oraz relacji świadków (jeśli ich brak, należy je zebrać), wreszcie dokonać rzetelnej wizji lokalnej w terenie oraz ustalić rzeczywistą lokalizację danego zrzutu – która może się znacznie różnić od tej planowanej. Do wykonania jest więc solidna praca intelektualna, połączona z eksploracją w terenie oraz poszukiwaniem świadków tamtych dni.
Nasza pamięć o Cichociemnych jest wciąż bardzo dziurawa. Wciąż nie doczekaliśmy się porządnej monografii tego zagadnienia, choć napisano już kilka bardzo wartościowych publikacji, niekiedy starających się objąć całość tematyki, ale wciąż przyczynkarskich. Dobrym wstępem do zgłębiania tajników Cichociemnych może być bardzo wartościowa monografia polskiej sekcji brytyjskiego Kierownictwa Operacji Specjalnych (Special Operations Executive, SOE) – prof dr hab. Jacek Tebinka oraz dr hab. Anna Zapalec ?Polska w brytyjskiej strategii wspierania ruchu oporu. Historia Sekcji Polskiej Kierownictwa Operacji Specjalnych (SOE)?. Ale historia Armii Krajowej bez porządnie zbadanej historii Cichociemnych – elity AK, w tym bez porządnie zbadanej problematyki lotniczego wsparcia dla Armii Krajowej – nadal pozostanie dziurawa. Dlatego właśnie tropimy wydarzenia tamtych lat, dlatego stąpamy po śladach Historii. Wciąż są szanse na nowe i cenne odkrycia…
Zapraszamy do społecznego Projektu badawczo – edukacyjnego:
zobacz stronę Projektu
Nie wszyscy mają świadomość, że polityczne afiliacje rozmaitych organizacji i środowisk miały bardzo silny wpływ na funkcjonowanie „polskiego Londynu” oraz krajowej konspiracji. Najostrzejsze spory stale wywoływali ludowcy – w tym Kot i Mikołajczyk, którzy mieli zasadniczy wpływ na cywilne struktury łączności z Krajem.
Podczas wojny podejmowano nie tylko walkę z okupantem – toczyła się również ostra wewnętrzna walka – głównie ludowców – o polityczne wpływy. Wplątano w nią Oddział VI (Specjalny) oraz lotnicze wsparcie AK, okradano Armię Krajową…
Nie zamierzam opisywać politycznych rozgrywek w „polskim Londynie” oraz w okupowanej Polsce podczas wojny – to temat na odrębną publikację i to sporej objętości. Warto jednak zwrócić uwagę na niemądre działania ludowców, których skutkiem była nawet realna groźba zbrojnej walki Armii Krajowej z Batalionami Chłopskimi…
Po Armii Krajowej największą konspiracyjną formacją zbrojną były właśnie Bataliony Chłopskie – partyjne wojsko ruchu ludowego. Utworzono je wbrew ZWZ, aby zapewnić chłopskim politykom wpływ na podziemie w okupowanej Polsce oraz pozycję do współdecydowania o kształcie przyszłej Polski. Przez całą wojnę chytre chłopy z ruchu ludowego podejmowały szereg działań zmierzających do zawłaszczenia kolejnych obszarów funkcjonowania Polskiego Państwa Podziemnego. Działania te zmierzały wprost do podporządkowania ludowcom konspiracji zbrojnej w Kraju, zmierzały do likwidacji Oddziału VI (Specjalnego) oraz zaprzestania akcji zrzutowej Cichociemnych i zaopatrzenia dla Armii Krajowej.
Wkrótce po ewakuacji rządu do Wielkiej Brytanii, w lipcu 1940 prezydent R.P. Władysław Raczkiewicz w liście do gen. Sikorskiego domagał się m.in. odwołania z rządu Stanisława Kota, oskarżając go o ?brak umiaru, taktu i karności obywatelskiej, oraz tendencje do wykraczania poza swoje kompetencje?. To była w zupełności prawda, jednak Kot w rządzie pozostał. Prezydent zdymisjonował Sikorskiego, ale po brytyjskich naciskach Sikorski i jego rząd jednak ocalał. Silne spory polityczne w emigracyjnym rządzie trwały niemal przez cały okres jego istnienia. Dla naszych rozważań najistotniejsze są kwestie dotyczące łączności z okupowaną Polską.
Rząd Sikorskiego zorganizował dwie struktury łączności z okupowaną Polską – cywilną i wojskową. Początkiem struktury wojskowej były dwie placówki wywiadu: w Bukareszcie (Bolek) oraz w Budapeszcie (Romek). Później dołączono do niej kolejne placówki, które potem podporządkowano utworzonemu 28 czerwca 1940 Oddziałowi VI (Specjalnemu) Sztabu Naczelnego Wodza.
Organizację cywilnych struktur łączności z Krajem, po decyzji Rady Ministrów z 6 października 1939, rozpoczął minister Aleksander Ładoś. Na posiedzeniu Komitetu Ministrów ds. Kraju (KSK) 9 stycznia 1940 obowiązki te przejął Stanisław Kot, któremu KSK 2 lutego 1940 powierzył zadanie organizacji cywilnej struktury łączności. Miał zajmować się tym Wydział Polityczny Prezydium Rady Ministrów, później Wydział Społeczny MSW. Minister Kot zorganizował 16 przedstawicielstw konsularnych R.P. w: Belgradzie (Bogumił 2), Bemie (Bronisław), Budapeszcie (?Bolesław?), Bukareszcie (?Bogumił 1?), Jerozolimie (?Janusz?), Kairze (?Karol?), Kujbyszewie (?Krystyna?), Lizbonie (?Leon?), Madrycie (?Marceli?), Rzymie (?Roman?), Sofii (?Sonia?), Stambule (?Stefan?), Sztokholmie (?Adam?), Teheranie (?Teresa?), USA (?Urszula?), Vichy (?Wojciech?). W okupowanej Polsce funkcjonowała Delegatura Rządu na Kraj.
Zadaniem tych cywilnych placówek było przekazywanie pomiędzy emigracyjnym rządem a Polską informacji, ludzi (emisariuszy i kurierów), paczek oraz pieniędzy. W łączności korzystano z kurierów (zwanych kociakami) oraz poczty dyplomatycznej, później także z szyfrowanej łączności radiowej. Działająca od lipca 1941 na potrzeby Kota centrala radiowa zlokalizowana była na przedmieściu Londynu, w Mill Hill. Miała jedną stałą radiostację nadawczo – odbiorczą i kilka przenośnych; w połowie 1942 uruchomiono drugą radiostację z antenami kierunkowymi. MSW miało stałą, codzienną łączność z podległymi placówkami, w tym własną (odrębną od wojskowej) łączność z Delegatem Rządu na Kraj w okupowanej Polsce.
Struktury cywilnej łączności z Polską zostały zdominowane przez ludowców, a postawa ministra Kota doprowadziła do tego, że realizowały w znacznej części wyłącznie interesy partyjne. Chytre chłopy w wewnętrznych relacjach w rządzie (czytaj: w swoich intrygach) dla wsparcia własnych pomysłów wykorzystywali nawet rzekome „zdanie Kraju” (w istocie opinie inicjowane na ich życzenie) a nawet… przedstawicieli brytyjskich struktur rządowych, w tym SOE.
Bezpardonowość poczynań ludowców dobrze ilustruje meldunek komendanta głównego Związku Walki Zbrojnej z 30 listopada 1940, o działaniach podległej Kotowi placówki w Budapeszcie: ?przekupuje kurierów, bazy i wchodzi na trasy przez ZWZ zorganizowane, dezorganizując na nich ruch naszych kurierów” chociaż ?wszystkie agendy Nacz. Wodza i Premiera, tak w Kraju, jak i za granicą winny z sobą przecież ściśle współpracować”. Szef polskiego wywiadu płk. dypl. Stanisław Gano z obawy przed dekonspiracją własnych siatek wywiadowczych, w połowie 1943 wprost zakazał używania radiostacji ekspozytur wywiadu do łączności z opanowanym przez ludowców Wydziałem Spraw Specjalnych MON.
26 września 1940, po naiwnym memorandum gen. Sikorskiego do premiera Churchilla, nadzorujący SOE brytyjski minister Hugh Dalton spotkał się z ministrem Stanisławem Kotem. To był wstęp do łatwego rozgrywania polskich sporów przez Brytyjczyków, nota bene najczęściej z inicjatywy Kota.
Jak to ujął Dalton w notatce do Churchilla – ?Kot jest protegowanym Sikorskiego, ale nie jest w dobrych stosunkach z innymi Polakami, w tym z Sosnkowskim. […] Na szczęście moje osobiste stosunki z Polakami są od dawna dobre, znacznie lepsze niż między nimi samymi?.
Zastępca, później szef Oddziału VI (Specjalnego) mjr Marian Utnik w swoim powojennym opracowaniu nt. funkcjonowania Sztabu Naczelnego Wodza w Londynie kilkakrotnie wspomina Stanisława Kota. Zauważa, że „monopolizując wspieranie akcji cywilnej na Kraj dbał przede wszystkim o utrzymanie prymatu swego stronnictwa” (Stronnictwa Ludowego). Podkreśla także:
„Sikorskiemu stwarzano klopoty i trudności wewnątrz samego obozu rządowego. Na odcinku współpracy z krajem dywersję uprawiał min. Kot nie tylko tym, że organizował niezależny kanał cywilnej łączności, ale przede wszystkim dlatego, że wysyłał sprzeczne z zamierzeniami premiera Sikorskiego wytyczne dla swojego stronnictwa w Polsce. Drugą kwestią kłopotliwą dla naczelnego wodza były ataki na (…) na politykę personalną w wojsku. Przewodził tej akcji Mikołajczyk, a sekundowali mu socjaliści z lewego skrzydła. Żądali usuwania oficerów zawodowych, szczegółnie wyższych stopni (…)”
Wymowną opinię o Stanisławie Kocie i jego intrygach miał Stanisław Mackiewicz:
„Dziwne było działanie tego człowieka – kraj byl okupowany, sprawa polska wisiała na włosku, a on się zajmował personaliami w biurach polskiego rządu. Wypędzał jednych, wprowadzał innych, tylko to go interesowało. U Kota zawziętość współżyla z głębokim zaufaniem do niektórych ludzi.”
Ludowcy, w tym głównie Stanisław Kot, później także Stanisław Mikołajczyk, wciąż podejmowali próby podporządkowania swym partyjnym celom wszelkich możliwych struktur. Zawłaszczyli dla siebie tzw. Akcję Kontynentalną, czyli tworzoną od 1941 w krajach Europy, Skandynawii, Ameryki Południowej sieć struktur polityczno ? wywiadowczych, w niewielkiej części także sabotażowo ? dywersyjnych. Mizerne efekty wojskowe tych działań „dywersyjnych” dobrze ilustrują, co stałoby się z Armią Krajową dowodzoną przez polityków ze środowiska ludowego. Oczywiście to nie umniejsza w żadnym stopniu bohaterstwa ok. 45 spadochroniarzy Akcji Kontynentalnej, którzy jako agenci SOE wykonywali zadania wywiadowcze, łącznościowe, także dywersyjne; nota bene – po nieudolnych działaniach „cywilów” – organizowane przez „pion wojskowy” Akcji.
W mojej ocenie Stanisław Kot był bardzo blisko uzyskania pozycji większego szkodnika w „polskim Londynie” niż generał – zdrajca Stanisław Tatar, z tą różnicą, że w odróżnieniu od Tatara minister Kot (także Mikołajczyk) zawłaszczyłby złoto FON oraz miliony dolarów pozostałe po likwidacji Oddziału VI (Specjalnego) nie dla osobistych korzyści, ale dla swojej partii. Ich wszystkich łączyło nadzwyczajne zamiłowanie do personalnych intryg oraz faktyczne lekceważenie „sprawy polskiej”…
Jak dość powszechnie wiadomo, „ambasada Armii Krajowej” ulokowana w Sztabie Naczelnego Wodza w Londynie – czyli Oddział VI (Specjalny) – całą swą aktywność podporządkowała wsparciu wysiłku zbrojnego Armii Krajowej w okupowanej Polsce. Istotnym narzędziem tego wsparcia były zrzuty Cichociemnych i zaopatrzenia dla AK, organizowane przez oficera wywiadu z Oddziału VI – mjr / ppłk. dypl. Jana Jaźwińskiego.
Lotnicze wsparcie Armii Krajowej zawsze było solą w oku londyńskich ludowców. Już na początku organizowania akcji zrzutowej, w sierpniu 1940, Jan Jaźwiński powiedział w rozmowie z kpt. Haroldem Perkinsem, późniejszym szefem polskiej sekcji Special Operations Executive:
„(?) Trudności są tu w Londynie. Jak pan wie, źródłem tych trudności jest prof. Kot i Mikołajczyk oraz dywersja, jaką prowadzi w wojsku Modelski. Kot, Mikołajczyk i Modelski zgodnie argumentują, że mają zrozumienie i poparcie grupy polityków brytyjskich, który mają duże wpływy w Foreign Office. (?)?
(Jan Jaźwiński ? Dramat dowódcy. Pamiętnik oficera sztabu oddziału wywiadowczego i specjalnego, przygotowanie do druku: Piotr Hodyra i Kajetan Bieniecki, tom I i II, Polski Instytut Naukowy w Kanadzie, Montreal 2012, ISBN 978-0-9868851-3-6 s. 254-257)Jak to ujął płk dypl. Józef Smoleński, szef Oddziału VI (Specjalnego) Sztabu Naczelnego Wodza ? ?Gra ich [Mikołajczyk, Kot, Modelski] ma na celu, aby pozbawić ZWZ wszelkiej pomocy z Londynu. Chcą zlikwidować O.VI Sztabu NW i otworzyć komórkę specjalną dla łączności z organizacją Mikołajczyka w Kraju (?)? (ibidem, s. 261)
Nie zachowało się zbyt wiele dokumentów ilustrujących w istocie wrogie działania ludowców wobec Armii Krajowej. Brak jest też porządnych, a nie przyczynkarskich badań naukowych dotyczących tego zagadnienia. Temat wciąż jest uważany za „niewygodny”.
Charakterystyczna dla perfidnych działań ludowców jest treść depeszy MON nr 5501 z końca 1942 w sprawie „stopniowego odciążenia oparatu Sił Zbrojnych od agend i prac, które właściwie winny leżeć w kompetencji władz cywilnych”. To „odciążenie” miało polegać na faktycznym przejęciu przez działaczy Stronnictwa Ludowego kontroli nad istotnymi strukturami wojskowymi, w tym Biura Informacji i Propagandy Komendy Głównej (oraz komend okręgów i obwodów) Armii Krajowej.
Ciekawym dokumentem jest odpowiedż na taką bezczelną próbę zawłaszczenia, wyrażona depeszą dowódcy AK z 23 grudnia 1942, w której na „polecenie odciążenia” odpowiada – „Wykluczam możliwość podporządkowania komukolwiek właściwych organów wojskowych. Jeśli Delegat Rządu potrzebuje podobnego organu – niech go sobie utworzy.”
W dokumencie „Wewnętrzne zagadnienia polityczne” dowódca Armii Krajowej gen. Stefan Rowecki zaapelował do Naczelnego Wodza – „Proszę Pana Generała o poparcie mego stanowiska i ograniczenie ciągłych apetytów odcinka cywilnego – brania gotowych z takimi ofiarami i trudem budowanych komórek pracy wojska w Kraju.”
Dowódca Armii Krajowej gen. Stefana Roweckiego do Naczelnego Wodza
„O wewnętrznych zagadnieniach politycznych”, 20 kwietnia 1943
źródło: Instytut Polski i Muzeum im. gen. Sikorskiego, sygn. PRM.106.12
Ludowcy jednak wciąż zamierzali brać dla siebie, co się dało. Dlatego oddziały „Chłostry” (późniejszych Batalionów Chłopskich) chętnie włączyły się w odbiór zrzutów. Ludowcom brakowało broni oraz innego zaopatrzenia; możliwość pozyskania go ze zrzutów była także silną motywacją do włączenia się w akcję scalenia z AK. Aparat odbioru zrzutów we wszystkich okręgach AK objętych akcją zrzutową oparty był na strukturach AK. Jednak we wschodnich obwodach Obszaru Warszawskiego AK z konieczności (brak struktur własnych) oparto się na strukturach Stronnictwa Ludowego. Od jesieni 1942 do wiosny 1943 ok. 25 proc. wszystkich zrzutów odebrały oddziały Batalinów Chłopskich, dzieląc się pozyskaną w ten sposób bronią i sprzętem z oddziałami Armii Krajowej.
W połowie 1943, zapewne na polecenie ludowców w rządzie Sikorskiego, Bataliony Chłopskie rozpoczęły organizowanie w okupowanej Polsce własnych zrzutowisk do podejmowania zrzutów lotniczych; m.in. w Małopolsce oraz w obwodach dębickim i jasielskim. Komendant główny AK, gen. Tadeusz Komorowski, raportował w depeszy z 5 sierpnia 1943 do Naczelnego Wodza:
?Na terenie kraju zjawiły się pierwsze niejasne oznaki zamierzeń M[inisterstwa] S[praw] Wewn[ętrznych] w postaci pogłosek ze strony Trójkąta [Stronnictwa Ludowego – przyp. RMZ], że będą mieli własne loty przerzutowe. Przygotowań konkretnych jeszcze nie stwierdzono. Zrealizowanie takich zamierzeń uważać bym musiał za akt dywersyjny w stosunku do Sił Zbrojnych w Kraju i najkategoryczniej mu się przeciwstawić. (…) Na pewno będziemy zmuszeni do walki o zapewnienie sobie odbioru. Wszelki odbiór w terenie niekontrolowany przez nas zmuszeni będziemy traktować jako obcy, to znaczy bolszewicki i będę go zwalczać. (?) Uruchomienie osobnych lotów przez M[inisterstwo] S[praw] Wewn[ętrznych] niezależnie od przerzutu wojskowego na pewno rozłoży nasz system przyjęcia przerzutu w sezonie 1943/44 i niechybnie doprowadzi do starć zbrojnych w terenie między nami?
Wkrótce, po odrzuceniu pomysłu ludowców o własnych zrzutach oraz odcięciu Batalionów Chłopskich od udziału w przyjmowaniu zrzutów dla AK rozpoczeły się… kradzieże broni Armii Krajowej oraz wrogie przejęcia zrzutów przez działaczy i żołnierzy ruchu ludowego. Na szczęście, nie były to działania powszechne i miały miejsce prawdopodobnie tylko w 1-2 okręgach AK. Co najmniej trzy takie przypadki miały miejsce w Okręgu Radom-Kielce AK. W nocy 9/10 kwietnia 1944 oddział BCh Józefa Sygieta ps. Jan, dowodzony przez Kazimierza Musiała ps. ?Groźny? odebrał zrzut dla AK, po zmyleniu załogi samolotu fałszywą sygnalizacją świetlną. Przejęto przeznaczone dla Armii Krajowej: 12 erkaemów, 50 pistoletów maszynowych, 60 pistoletów, ok. 300 granatów oraz amunicję. W nocy 24/25 maja 1944 chłopi z Turska przejęli zrzut dla AK, który miał trafić na położone ok. 5 km obok zrzutowisko „Palma 2”. Broń zawłaszczył oddział Batalionów Chłopskich dowodzony przez Mariusza Zembrzuckiego ps. Jacek; który miał część zrzutu zwrócić AK. W nocy 28/29 maja 1944 żołnierze BCh, także po zmyleniu załogi samolotu sygnalizacją świetlną, w rejonie wsi Oblekoń i Rataje odebrali cały zrzut broni przeznaczony dla Armii Krajowej.
Również w okręgu Radom-Kielce AK miały miejsce rabunkowe napady Batalionów Chłopskich na magazyny broni Armii Krajowej. Po zrzucie wiosną 1943 na placówkę odbiorczą „Sokół” w rejonie Garwolina i zamelinowaniu broni u komendanta rejonu BCh Kłoczew, żołnierze BCh upozorowali napad na ten magazyn AK, kradnąc jego zawartość. Pomimo interwencji komendy obwodu AK skradzionej broni nie zwrócono. Jesienią 1943 i wiosną 1944 żołnierze BCh okradli kilka wykrytych przez siebie magazynów broni Armii Krajowej, m.in. w: kamieniołomie w Maksymowie, Wiślicy, Sępichowie, Nisku. W kwietniu 1944 stuosobowy oddział BCh dowodzony przez Aleksandra Liszaja ps. Tomczyk zuchwale okradł magazyn broni AK w Ocisękach, przywłaszczając sobie m.in. 50 pistoletów maszynowych, 4 erkaemy, 1 granatnik przeciwpancerny ?Piat?, 50 pistoletów, dużą ilość amunicji. Pomimo akcji oddziału AK „Wybranieccy” i rewizjach w chłopskich domach (ze zrywaniem podłóg włącznie) w dwóch wsiach (Życin, Korytnica) odzyskano tylko niewielką część zrabowanej broni. Oddział Armii Krajowej został nawet w rejonie Oględowa ostrzelany przez „nieznanych sprawców”, wskutek ostrzału poległ jeden żołnierz AK. Z rozkazu komendy obwodu AK Busko zlikwidowano Aleksandra Liszaja, dowódcę akcji rabunkowej, wskutek czego w obwodzie Busko nie było scalenia BCh z AK. Według ustaleń historyków, większość powstałych w 1944 oddziałów BCh na Kielecczyźnie była uzbrojona w broń zrzutową, w części skradzioną Armii Krajowej.
Od początku organizacji cywilnej struktury łączności z Krajem, Stanisław Kot nie tylko zawłaszczył te struktury rządowe dla partyjnych celów własnej partii (Stronnictwa Ludowego), ale stale podejmował ze Stanisławem Mikołajczykiem nieustanne próby zawłaszczania kolejnych obszarów działalności dla partyjnych celów ludowców.
Początkowo aktywiści ludowi usiłowali uzyskać większy wpływ na konspirację wojskową, wprowadzając swoich ludzi do kierownictwa struktur Służby Zwycięstwa Polski oraz Związku Walki Zbrojnej. Gdy zamiar ten się nie powiódł, ewidentnie w opozycji do Związku Walki Zbrojnej działacze Stronnictwa Ludowego utworzyli swe partyjne wojsko – „Chłopską Straż” („Chłostrę”, późniejsze Bataliony Chłopskie). Podjęli przy tym wiele działań, zmierzających do uzyskania przez nie statusu „wojsk rządowych”.
W praktyce chcieli pieniędzy i zrzutów broni i zaopatrzenia dla swojego partyjnego wojska. Nie respektowali rozkazu gen. Władysława Sikorskiego o utworzeniu Armii Krajowej; nie chcieli uczestniczyć w działaniach scalających polską konspirację wojskową.
1 marca 1942 dowódca AK gen. Stefan Rowecki meldował w depeszy do Naczelnego Wodza: „Zarysowujące się w poprzednim okresie pogorszenie lojalnej współpracy przerodziło się w wręcz nieprzychylny stosunek Trójkąta [Stronnictwa Ludowego – przyp. RMZ] do PZP [Polskiego Związku Powstańczego, kryptonim AK – RMZ]. Wzmogła się znacznie działalność organizacyjna Batalionów Chłopskich przy jednoczesnej nielojalnej agitacji przeciwko naszym oddziałom, aż do przeciągania naszych ludzi włącznie”
Grzegorz Rutkowski – Udział Batalionów Chłopskich
w odbiorze zrzutów lotniczych z Zachodu na terenie okupowanej Polski
w: „Zimowa Szkoła Historii Najnowszej 2012. Referaty”, IPN, Warszawa 2012, s. 15 – 25
W sierpniu 1942 w partyjnym organie ludowców „Żywią i bronią” opublikowano artykuł „Dwa etapy walki”, w którym partyjni działacze Stronnictwa Ludowego obwieścili – „żadne dzisiaj zaklęcia i posądzenia nas o partyjnictwo ani żadne zwodnicze hasła jedności narodowej, za którymi kryje się obrona całkiem przyziemnych interesów: władzy i posiadania nie zawrócą nas z drogi walki o Polskę ludową”. Chodziło im o nieco inną „Polskę ludową” niż działaczom PPR, ale częściowa zbieżność celów była oczywista – podobnie jak komuniści chcieli „nowego ustroju” Polski. Jednak zarówno w kierownictwie partii, jak i wśród szeregowych członków dominowała niechęć wobec komuny, głównie z powodów światopoglądowych. Dzięki temu nie doszło wówczas do sojuszu ludowców z komunistami.
Odpowiedzią na ten partyjny rokosz ludowców był rozkaz gen. Sikorskiego z 15 sierpnia 1942, rozpoczynający się od zdania – „Wszystkie organizacje wojskowe istniejące na terenie kraju i których celem jest współdziałanie w walce z nplem lub w pomocniczej służbie wojskowej, podporządkowuję dowódcy Armii Krajowej”. Rozkaz był jednoznaczny, zapowiadał, że wszystkie organizacje wojskowe uchylające się od scalenia z AK nie będą uznane, należącym do nich żołnierzom AK grozi odpowiedzialność sądowo-karna. Ponadto Delegat Rządu w okupowanej Polsce został zobowiązany do udzielenia „wszelkiej możliwej pomocy” dowódcy AK w akcji scaleniowej.
Urzędujący w Londynie Stanisław Mikołajczyk kilka dni później wysłał do Delegata Rządu list, w którym… zakwestionował rozkaz gen. Sikorskiego, twierdząc że nie został o nim poinformowany, a jego wykonanie według niego jest „jednak niemożliwe”. Ale stanowisko Sikorskiego poparły inne partie, domagając się, aby „wojska partyjne” podporządkowały się Armii Krajowej. W styczniu 1943 „Chłostra” formalnie podjęła więc rozmowy scaleniowe, faktycznie starając się scalenie odwlec. Jeszcze w lipcu 1943, już po katastrofie gibraltarskiej, nowy premier rządu, ludowiec Stanisław Mikołajczyk usiłował wymusić na prezydencie R.P. zmianę decyzji o mianowaniu Naczelnym Wodzem gen. Kazimierza Sosnkowskiego, sugerując „Chłostrze” zerwanie umowy scaleniowej z AK.
Wskutek bardziej ugodowej postawy AK wobec BCh proces scalenia postępował, choć jeszcze w 1944 ludowcy lokalnie zrywali umowy scaleniowe, oskarżając AK że jest „wojskiem pańskim”. AK-owcy meldowali Komendzie Głównej, że najlepsi ludzie „Chłostry” wciąż pozostają poza AK, samowolnie dzielą ziemię dworską, a także iż komunizując stanowią oparcie dla „desantów bolszewickich”. Spory pomiędzy ludowcami a Armią Krajową miały więc wciąż także fundamentalny charakter. Ludowcy wyłączyli z procesu scaleniowego ponad połowę struktur Batalionów Chłopskich (ponad 60 tys. osób), tworząc z nich tzw. Ludową Straż Bezpieczeństwa a także podlegający Delegaturze Rządu na Kraj Państwowy Korpus Bezpieczeństwa oraz „Straż Samorzadową”.
Teza o prokomunistycznych poglądach ludowców nie była całkiem pozbawiona podstaw. Dówódca Armii Krajowej gen. Tadeusz Bór Komorowski depeszował do Londynu 23 maja 1944 – „SL jest w całej Polsce centralnej największą i niekwestionowaną siłą. W terenie jednak niejednolitą i nie zdyscyplinowaną. Kierownictwo stronnictwa musi się liczyć z radykalizacją mas, która w niektórych okolicach przybiera niepokojący charakter nie tylko społeczny, ale ze względu na zbyt przychylny stosunek do dywersji sowieckiej (Podlasie, zachodnia Lubelszczyzna). Separatyzm BCh i tendencje rewolucyjne dołów powodują w terenie liczne konflikty z AK.”
Charakterystyczna jest treść depeszy z obwodu Busko-Borsuk AK – „L.563/2274 D.St. Sprawa broni 2 ostatniego top. Melduję, że broń otrzymaną z top przydzieliłem grupie do ochrony dalszych zrzutów w ilości podanej w załączeniu. Zrobiłem to dlatego, że na tym terenie gdzie jest czuwanie nie stacjonuje silny grupa PPR w sile 200 ludzi, wszyscy posiadają broń maszynową lekką i ciężką. Obecnie grupa PPR zwiększyła się do 300 ludzi przez połączenie z Dziekanem grupą specjalną LSB [Ludowej Straży Bezpieczeństwa – RMZ]. Grupa ta i cała BCH czycha z namiętnością zawodowych złodziei na sposobność odebrania.„
Warto zauważyć, że choć pod koniec 1944 (sic!) scalenie części (niespełna połowy) oddziałów ludowców z AK nabrało tempa, to praktycznie do końca wojny ludowcy usiłowali stać się jakąś „trzecią siłą” pomiędzy lewicą a prawicą. Po wojnie ludowcy z Mikołajczykiem na czele dołączyli do obozu „jałtańczyków” (akceptujących ustalenia Jałty) co dla Polski i dla samych ludowców skończyło się bardzo fatalnie…
Na zakończenie warto zauważyć, że w latach 1942-1945 oddziały ok. 390 tys. żołnierzy Polski Walczącej – głównie Armii Krajowej – przeprowadziły ponad 110 tys. akcji zbrojnych oraz dywersyjnych. Liczba akcji bojowych i dywersyjnych Batalionów Chłopskich liczących ponoć 170 tys. żołnierzy, wynosi niespełna 4-5 tys. …
PS.
Zdaję sobie sprawę że ten post może wywołać kontrowersje. Przy całym szacunku dla ruchu ludowego – takich faktów nie można ukryć…
Dla znających nakreślony skrótowo powyżej kontekst polityczny, niebywale niedorzeczne muszą wydawać się próby utożsamienia politycznych działań ludowców z MSW, MON ze ściśle wojskowymi działaniami podejmowanymi przez Oddział VI (Specjalny) Sztabu Naczelnego Wodza. Próby zakłamywania historii poprzez wywody, jakoby spadochroniarze organizowanej przez ludowców „Akcji Kontynentalnej” (zapewne zbieżność skrótu „Akcji” – AK, z Armią Krajową nieprzypadkowa) zrzucani przez SOE do państw europejskich byli rzekomo także Cichociemnymi, czyli spadochroniarzami Armii Krajowej, przerzucanymi do Kraju przez wojsko…
Dodam, że nikt nie ma prawa odmawiać spadochroniarzom Akcji Kontynentalnej bohaterstwa oraz niekiedy bardzo spektakularnych sukcesów. Jest jednak faktem, iż nie działali w strukturach Polskiego Państwa Podziemnego.
Zobacz także – Zasobnik pełen złota…
Źródła:
W lutym 1941 zaszyfrowany dokument z Komendy Głównej Armii Krajowej dotarł do Sztabu Naczelnego Wodza w Londynie. Był to „Meldunek Operacyjny nr 54” – pierwszy plan powstania powszechnego w Polsce. Po nim był we wrześniu 1942 „Raport Operacyjny nr 154” (uwzględniający zmienione realia po agresji Rzeszy na ZSRR). W październiku 1943 emigracyjny rząd R.P. w Londynie przyjął „Instrukcję dla Kraju”, zakładającą dwa warianty powstania. Prace nad koncepcją prowadzono w polskich sztabach przez całą wojnę, zaniechano jej ostatecznie dopiero pod koniec 1944.
Koncepcja powstania powszechnego – przez zachodnich aliantów zwana „polskim planem” (lub koncepcją detonatora) – to jeszcze do niedawna koncepcja bardzo słabo znana nawet w Polsce. Na tyle niedostrzegana w naszym kraju, że dopiero w lutym 2020 musiałem od podstaw (wcześniej go nie było – sic!) napisać hasło w Wikipedii. Kilka dni temu znacznie go uzupełniłem o informacje nt. postawy zachodnich aliantów wobec tej koncepcji.
Na gruncie naukowym koncepcję dogłębnie zbadał, a wyniki badań opublikował, prof. Marek Ney-Krwawicz z Instytutu Historii PAN. Wszystkie istotne meandry koncepcji i realizacji planu powstania powszechnego rzeczowo omówili m.in.: prof dr hab. Jacek Tebinka oraz dr hab. Anna Zapalec, w odrębnym rozdziale książki pt. Polska w brytyjskiej strategii wspierania ruchu oporu. Historia Sekcji Polskiej Kierownictwa Operacji Specjalnych (SOE), (wyd. Neriton, Warszawa, ISBN 978-83-66018-94-5). Zachęcam do jej przeczytania.
Idea zorganizowania w Polsce ogólnonarodowego powstania powszechnego – które miało być przeprowadzone przez Armię Krajową w ostatniej fazie II wojny światowej – była fundamentem działań polskich władz na uchodźstwie. Przygotowanie i zwycięskie przeprowadzenie powstania zbrojnego – z chwilą wkroczenia na ziemie polskie regularnych wojsk polskich odtworzonych na obczyźnie – było głównym zadaniem Związku Walki Zbrojnej, następnie Armii Krajowej, której nadano nawet kryptonim „Polski Związek Powstańczy”. Oczywiście Cichociemni, także uruchomienie lotniczego wsparcia Armii Krajowej zrzutami, to były integralne składowe tej śmiałej, ale jednak w sporej mierze nierealnej koncepcji. Widocznym efektem realizacji idei powstania było utworzenie 1 Samodzielnej Brygady Spadochronowej. Oto próba podsumowania najważniejszych dostępnych informacji o wszystkich istotnych aspektach tego zagadnienia.
7 grudnia 1941 współtwórca Cichociemnych (z kpt./ppłk Maciejem Kalenkiewiczem) kpt. dypl. Jan Górski pisał w liście do kolegów:
Przyjmijcie ode mnie – takiego spadochroniarza co w Rubensie siedzi [luksusowy hotel „Rubens” w Londynie był siedzibą Sztabu Naczelnego Wodza – RMZ] – Szczęść Boże! Zanieście Krajowi nasze serca, myśli i pracę, która może, Bóg da, przyda się Mu w chwili otwartej i decydującej walki o Wolność. Powiedzcie im, że tu na Wyspie wszystko co polskie, młode i zdrowe, a czuje i myśli ma jedną, jedyną ideę naszego pokolenia: wsparcie powstania
Niespełna trzy tygodnie później Jan Górski napisał w swoim pamiętniku:
„Nasz polski pogląd na sposób przeprowadzenia głównej rozgrywki wojennej z Niemcami został dwukrotnie aprobowany przez N.W. [Naczelnego Wodza – RMZ] i zatwierdzony jego podpisami w rozkazach 408/II tj. 40 oraz 841/III tj. 41.1 (red: wszystkie siły na powstanie powszechne przeznaczyć!).
Rozkazy te wymagają dużego wysiłku w celu doprowadzenia do ich realizacji. Powstaje zagadnienie natury strategicznej wymagające tak samo jednolitego kierownictwa i doboru najlepszych naszych sił. W ramach całego wysiłku anglo-amerykańskiego, europejska kampania kontynentalna odegra bez wątpienia najpoważniejszą rolę. Sposób przeprowadzenia tej kampanii ujęły wyżej wymienione rozkazy. Do dziś dnia nie wysuwa się innego poglądu na tę sprawę. Chyba wśród tych, co widzą rozwiązanie w zwycięstwie Rosji (…) tak na prawdę rozpacz, że rozkazy są, ale działania…”
Pod koniec grudnia 1939 zorganizowano pierwszą, wewnętrzną konferencję KG ZWZ w Paryżu w sprawie przygotowania przyszłego powstania powszechnego w Polsce. 30 grudnia 1939, następnie 21 stycznia, wreszcie 14 lutego 1940 do gen. Kazimierza Sosnkowskiego dotarł raport, w finalnej wersji podpisany przez kapitanów Jana Górskiego oraz Macieja Kalenkiewicza. Miał tytuł: Użycie lotnictwa dla łączności i transportów wojskowych drogą powietrzną do Kraju oraz dla wsparcia powstania. Stworzenie jednostek wojsk powietrznych.
Autorzy podkreślali w nim – „Głównym zadaniem wojsk polskich we Francji jest jak najwydajniejsze i jak najbardziej bezpośrednie działanie na korzyść Kraju. Taką właśnie jego formą jest wsparcie powstania przez desanty oddziałów wojsk polskich tworzonych we Francji.” W kwietniu 1940 kpt. dypl. Kalenkiewicz opracował „Plan wsparcia i osłony powstania w Kraju”. Zaraz potem obu przeniesiono do „Biura gen. Sosnkowskiego” (komenda ZWZ). Przekonali sztabowców.
10 października 1940 Naczelny Wódz Polskich Sił Zbrojnych gen. Władysław Sikorski wydał rozkaz L.408/III w sprawie przygotowania Polskich Sił Zbrojnych do możliwości przerzucenia transportem lotniczym do kraju, do bezpośredniego wsparcia i osłony Powstania. W marcu 1941 kpt. Jan Górski oraz kpt. Maciej Kalenkiewicz przedłożyli studium strategiczne – „Uderzenie powierzchniowe [powietrznodesantowe – RMZ] jako nowa forma walki zaczepnej”. Opracowanie to dostępne jest na stronach z Ich biogramami (Jan Górski oraz Maciej Kalenkiewicz)
Komenda Główna Armii Krajowej w dokumencie „Zasady walki powstańczej” podkreślała:
„powstanie musi charakteryzować długotrwałe, precyzyjne w szczegółach przygotowanie, a następnie krótkie, gwałtowne, powszechne i jednoczesne uderzenie, które poprzez postawienie wszystkiego na jedną kartę i działanie niezwykle śmiałe powinno doprowadzić do rozstrzygnięcia w ciągu niewielu godzin powstańczej nocy.
Sztab Naczelnego Wodza, przygotowując powstanie, planował reorganizację Polskich Sił Powietrznych. Do końca 1942 planowano utworzyć 12 dywizjonów myśliwskich oraz 4 dywizjony bombowców nurkujących. Istotnym elementem planu było przygotowanie 2-3 batalionów oddziałów specjalnych. Część z nich miała wylądować w Polsce jeszcze przed wybuchem powstania.
W „Meldunku Operacyjnym nr 54” zaplanowano zrzucenie przynajmniej po jednym batalionie spadochroniarzy w 4 kluczowych dla sukcesu powstania obszarach Polski, tzw. bazie. Były to polskie ziemie etniczne z silnie rozwiniętą konspiracją wojskową: teren Generalnej Guberni (bez Galicji Wschodniej), Zagłębie Dąbrowskie, dawne województwo łódzkie, ziemia płocka, zachodnia część dawnego województwa białostockiego oraz rejon Brześcia nad Bugiem. Za niezbędny warunek sukcesu powstania uznano opanowanie obszaru pomiędzy Warszawą, Łodzią, Krakowem, Rzeszowem i Lublinem oraz opanowanie najważniejszych ośrodków, tzw. ognisk walki, tj. celów istotnych dla oporu lub dla powstania.
Po agresji hitlerowskiej na Rosję, KG AK opracowała zmodyfikowany plan powstania, znany jako „Raport Operacyjny nr 154”. Wysłano go do Londynu we wrześniu 1942, zawierał także postulaty dotyczące wykorzystania lotnictwa na potrzeby przygotowywanego powstania. 26 lutego 1943 Szef Sztabu Naczelnego Wodza zatwierdził wariant nr 2 planu Lotniczego Wsparcia Powstania. Po tragicznej śmierci gen. Sikorskiego nie zmalało w Sztabie Naczelnego Wodza tempo przygotowań do lotniczego wsparcia powstania powszechnego w Kraju. Prowadzono je w porozumieniu z Dowództwem Armii Krajowej. Z planem powstania połączono plan OSZ, czyli Odtwarzania Sił Zbrojnych.
Podkreślić należy, że Cichociemni byli wysyłani do okupowanej Polski właśnie w tym strategicznym zamiarze, aby jako żołnierze AK w służbie specjalnej uczestniczyli w przygotowaniach do przeprowadzenia powstania powszechnego w końcowej fazie wojny. Po to zresztą wśród Nich byli liczni specjaliści lotnictwa – Armia Krajowa nie miała przecież własnych samolotów, a Ich zadaniem (oprócz m.in. przygotowywania zrzutów) było także przygotowywanie miejsc dla lądowania polskich spadochroniarzy…
Brytyjski wywiad wojskowy MI (R) w swoim raporcie dla War Office z 17 lipca 1940 nt. krótko- i długoterminowej strategii współpracy z Polakami uznał możliwość wywołania powstania powszechnego w Polsce, także w innych krajach, zalecając nawiązanie ścisłej współpracy. Koncepcja powstania, nazywana także „polskim planem” lub „koncepcją detonatora” była początkowo w pełni akceptowana przez zachodnich aliantów. Brytyjski premier Winston Churchill podczas swojej wizyty w USA (22 grudnia 1941 – 14 stycznia 1942) przekonywał, że przyszłej ofensywie alianckiej na kontynencie europejskim towarzyszyć będą skoordynowane powstania w krajach okupowanych.
Utworzony wkrótce amerykańsko – brytyjski Połączony Komitet Szefów Sztabów, do którego należało przygotowanie wspólnej strategii wojennej, odrzucił polską propozycję. Jednak brytyjskie SOE, głównie za sprawą swojego szefa Collin’a Gubbins’a wciąż akceptowało polską koncepcję. Była ona obecna w pierwszej dyrektywie dla SOE z 25 listopada 1940 oraz w strategii wojennej Wielkiej Brytanii, przygotowanej przez Połączony Sztab Planowania (Joint Planning Staff; JPS) w czerwcu 1941. Ale o „koncepcji detonatora” nie wspomniano już w pierwszej dyrektywie SOE dla szefów sztabu z 25 listopada 1941. W drugiej dyrektywie dla SOE z 12 maja 1942 wspomniano wprawdzie o organizowaniu działań ruchów konspiracyjnych na „terenach projektowanych operacji”, ale jednoznacznie wskazano, iż dotyczy to wyłącznie państw Europy Zachodniej.
Z tego powodu 14 maja 1942 szef brytyjskiego Imperialnego Sztabu Generalnego odmownie odpowiedział na memorandum gen. Władysława Sikorskiego w sprawie utworzenia wspólnego sztabu dla państw sprzymierzonych. W polskiej „Notatce dla Szefa Sztabu NW” podkreślono –
Rola SOE (podobno biuro Gubbinsa) sprowadza się do prowadzenia dywersji, sabotażu – słowem drobnego i taniego, bo cudzym kosztem, działania. Słowa, że do zakresu SOE należy również przyszła akcja na terenie krajów okupowanych, nie wydaje się, by odnosiły się do organizacji powstań.
2 czerwca 1942 Brytyjczycy wysłali do władz Belgii, Holandii, Czechosłowacji, Grecji, Norwegii, Jugosławii, Wolnej Francji oraz Polski tzw. memorandum gen. Brooke’a. Poinformowano w nim, że propozycja wspólnego sztabu alianckiego do koordynowania działań wywrotowych w krajach okupowanych „nie przyniosłaby dobrych rezultatów”. Wskazano, że do SOE władze państw sprzymierzonych powinny się zwracać w sprawach „sabotażu, organizacji ruchu oporu oraz tajnych armii”.
Gen. Sikorski w połowie czerwca 1942 napisał kolejny list do gen. Brooke’a; zaakceptował w nim rolę SOE, ale postulował powołanie polsko-brytyjskiego komitetu sztabowego do współpracy z brytyjskim Komitetem Szefów Sztabu. Później Brytyjczycy nazywali go „Polish Staff Committee” lub „Polish Plannig Staff” albo „Polish Planning Committee”. W jego skład, ze strony polskiej miało wejść trzech wyższych oficerów z wojska, lotnictwa i marynarki. Ostatecznie, w sierpniu 1942 powstał postulowany komitet – lecz nie przy brytyjskim sztabie. Nową komórką – SOE Polski Komitet Planowania – ze strony polskiej kierował płk Andrzej Marecki, szef Oddziału III Sztabu NW. Zadaniem Komitetu były głównie prace studyjne wokół koncepcji powstania powszechnego w Polsce.
Jeszcze latem 1942 w kierownictwie Special Operations Executive dyskutowano nad formami współpracy z Polakami. Wobec istniejących niejasności, w piśmie do brytyjskiego Foreign Office oraz do Ministra Wojny Ekonomicznej barona Daltona SOE poprosiło o „pilne skonkretyzowanie stanowiska rządu Wielkiej Brytanii do sprawy polskiej”. W szczególności problemem dla SOE była ustawiczna niemożność zapewnienia Polakom tylu samolotów dalekiego zasięgu, ilu żądał mjr dypl. Jan Jaźwiński z Oddziału VI Sztabu NW, organizujący przerzut do Polski Cichociemnych oraz zaopatrzenia dla Armii Krajowej.
W pewnym sensie postulaty Polaków wsparł oficer SOE mjr Peter Wilkinson, autor projektu tego pisma do brytyjskich ministrów. 21 lipca 1942 przedstawił szefowi SOE Gubbinsowi opracowanie pt. „Trzeci Front”. Jego istotą była konkluzja, że SOE powinno wspierać rozwój polskiej oraz czeskiej konspiracji antyniemieckiej. W rezultacie SOE starało się zrealizować przynajmniej niektóre z polskich postulatów, choć już od maja 1942 władze Wielkiej Brytanii przesądziły o braku wsparcia dla polskich planów powstania, gdyż anglo-amerykańskie operacje planowano poza Europą Środkową.
Od czerwca 1940 aż do daty agresji Niemiec na ZSRR (22 czerwca 1941) Polska była jedynym znaczącym sojusznikiem Wielkiej Brytanii. Jednak pod koniec września 1941 pomiędzy SOE a NKWD zawarto umowę o współpracy. Nawiązanie współpracy wojskowej pomiędzy Wielką Brytanią a ZSRR w konsekwencji spowodowało faktyczne zaniechanie planu wsparcia przez Brytyjczyków powstania w Polsce oraz zmniejszenie pomocy militarnej dla Armii Krajowej.
Sztab Naczelnego Wodza nie miał pełnej świadomości zmiany brytyjskich priorytetów. Niejasności podtrzymywało dwuznaczne stanowisko Brytyjczyków. Sztab Naczelnego Wodza pracował wciąż nad koncepcją powstania, upatrując możliwości jego przeprowadzenia dzięki pomocy ze Stanów Zjednoczonych.
Brytyjskie SOE 3 października 1942 przygotowało „Memorandum of Polish Plans for the Employment of their Forces in the Re-Occupation of Poland” (Memorandum o polskich planach wykorzystania ich sił wojskowych do wyzwolenia Połski). Dokument zawierał następujące konkluzje:
Kluczowa konkluzja brzmiała – „Nie można przecenić strategicznych korzyści z możliwości stworzenia dodatkowej armii świeżych wojsk na tyłach Niemców w kluczowym momencie wojny. Gdyby zatwierdzono najpilniejsze polskie prośby, siły skierowane z głównego teatru byłyby nieskończenie małe, a wpływ na przygotowania Tajnej Armii i morale w Polsce bezcenny”.
Pod koniec listopada 1942 aliancki Joint Planning Staff pozytywnie odpowiedział na te postulaty, zastrzegając jednak że ich realizacja może być czasowo odległa. Brytyjczycy wykorzystali polską koncepcję powstania do powiązania jej ze swoim pomysłem „Big Scheme” (Wielki Plan). Niewiele miał jednak z nią wspólnego, sprowadzał się tylko do dywersji i sabotażu na zapleczu frontu wschodniego. W okupowanej Polsce brytyjski plan realizowano poprzez powołanie Wachlarza oraz dzięki przekazanym środkom finansowym.
Oficerowie sztabu Naczelnego Wodza mieli świadomość, że odpowiedź Brytyjczyków i Amerykanów faktycznie oznacza brak wsparcia dla polskiej koncepcji powstania. 3 grudnia 1942 szef Oddziału VI (Specjalnego) SNW, ppłk dypl. Michał Protasewicz podczas rozmów nt. wsparcia dla AK wprost indagował Petera Wilkinsona z SOE, czy brak istotnego wsparcia dla Polaków nie jest skutkiem anglosaskich obaw, że Armia Krajowa może zostać użyta do walki z ZSRR. W notatce do szefa SOE Gubbinsa na temat tej rozmowy Wilkinson zauważył, że „niemal każdy cichociemny wysyłany do Polski zapytany o cel jego wysłania, stwierdził, że zamierza walczyć z Rosjanami”.
W lutym 1943 Wilkinson przekazał szefowi Oddziału VI (Specjalnego) ppłk Protasewiczowi oraz organizatorowi zrzutów mjr dypl. Janowi Jaźwińskiemu, jednoznaczne stanowisko – Połączony Komitet Szefów Sztabów jest przeciwny powstaniu w Polsce, nie przewiduje wykorzystania Armii Krajowej podczas desantu w Europie, a Polska i Czechy są dla zachodnich aliantów odległymi teatrami działań wojennych.
Jak stwierdzono w „Sprawozdaniu z działalności Wydziału „S” Oddziału Spec. Sztabu N.W. za okres 1941 r. – 1945 r. (Londyn 28 lutego 1996, sygn. CAW II-52.356), „Od 1943 r. żądania polskie zostały ograniczone do wyposażenia przed powstaniem 50 baonów typu wojsk powietrznych, oraz dalszych 50 podobnych baonów już w czasie powstania i żywienia walki tych jednostek przez okres ok. 3 tygodni. Oznaczało to potrzebę wysyłania do Kraju średnio 100-130 samolotów transportowych na dobę i zostało przez Anglików odrzucone jako niewykonalne.”
Zauważyć należy, że w „Meldunku Operacyjnym nr 54” – pierwszej w miarę skonkretyzowanej koncepcji powstania – są pewne nieścisłości. Wskazywano w nim potrzebę przygotowania 2-3 batalionów oddziałów specjalnych oraz zrzucenia ich do Polski jeszcze przed wybuchem powstania. Planowano też zrzucenie do Polski tuż przed wybuchem powstania, przynajmniej po jednym batalionie spadochroniarzy (z tych przygotowanych), w czterech kluczowych dla sukcesu powstania obszarach Polski, tzw. bazie.
Czyli najpierw 3 bataliony, potem cztery, razem siedem. Pytanie skąd wziąć siedem batalionów, jak wcześniej przygotowuje się 2-3? Druga kwestia – liczebność. Jeśli przyjąć minimalną liczebność batalionu powietrznodesantowego jako 300 spadochroniarzy, to można od biedy uznać, że 316 Cichociemnych to jeden batalion. Jest to uproszczone założenie, bowiem batalion powietrznodesantowy to nie tylko spadochroniarze „szturmowcy”. Potrzebne jest odpowiednie wyposażenie, „zgranie żołnierzy” jako jednej jednostki (a nie jako zbioru wybitnych indywidualności). Uwzględniając te uwagi, liczebność batalionu może wynosić ok. dwa razy więcej żołnierzy.
Ogółem „na powstanie” planowano wyszkolić 7 batalionów powietrznodesantowych, czyli w wersji minimum ok. 2,1 tys. żołnierzy; w wersji bardziej realistycznej ponad 4 tys. Realizacja tych założeń nie przebiegła całkiem planowo. Zrzucono 316 Cichociemnych, wyszkolono jeszcze 217 czyli razem 533 spadochroniarzy, choć o różnych specjalnościach wojskowych. Wyszkolona odrębnie 1 Samodzielna Brygada Spadochronowa składała się m.in. z trzech batalionów strzelców spadochronowych; razem z pododdziałami wsparcia liczyła ok. 3 tys. żołnierzy. Czyli razem samych szturmowców (bez wsparcia) było niewiele ponad 2 tys. Wygląda na to, że wstępny plan prawie zrealizowany, bo planowane 7 batalionów – w wersji minimum – to ok. 2,1 tys. spadochroniarzy. Co do liczby 50 batalionów „na powstanie” (ok. 30 tys.) brak źródłowych dokumentów. Jest jednak oczywiste, że po 1 brygadzie spadochronowej powinny powstać następne…
Powstaje jednak kluczowe pytanie – czy nawet dysponując dywizją (ok. 5-15 tys.) spadochroniarzy można było realnie – bez uruchomienia lądowej inwazji – pokonać Niemców w okupowanej Polsce? W dacie agresji na Polskę Niemcy mieli ok. 1,8 mln żołnierzy, 2,8 tys. czołgów itd. Podczas wojny, statystycznie w każdym mieście siły niemieckie były zdecydowanie większe niż liczebność batalionów spadochronowych planowanych do użycia w powstaniu. Rzecz jasna bataliony wsparłaby znacząco Armia Krajowa. Ale przypomnę, że np. w Powstaniu Warszawskim 50 tys. powstańców walczyło z porównywalną liczbą sił niemieckich. Żołnierze bili się dzielnie, nawet heroicznie – ale to nie wystarczyło. Podjęta 1 sierpnia 1944 przez Armię Krajową walka o Warszawę, określana mianem Powstania Warszawskiego nie była powstaniem powszechnym, lecz realizacją „Burzy” (jedno nie miało związku z drugim). Ale porównanie realnych możliwości w kontekście planowanego powstania jest w pełni zasadne.
Czy zatem polska koncepcja powstania powszechnego była futurystyczno – fantastyczna? Czy też „polski plan” był dalekowzroczną wizją – rzeczywiście miał realne szanse powodzenia? To pytanie nie tylko dla historyków, ale także dla wybitnych teoretyków wojskowości. Niestety, nie udało mi się dotrzeć do jakiegokolwiek rzetelnego opracowania, rzeczowo analizującego plusy i minusy polskiej koncepcji. Twórcze czy krytyczne podejście do istotnych faktów z polskiej historii nie jest wciąż nadmiernie obecne. Zwykle dominuje bezkrytyczny zachwyt nad dzielnością i patriotyzmem Polaków. To oczywiście prawda, ale wcale nie przybliża do mądrej analizy wszelkich naszych poczynań.
Historia alternatywna nie jest dyscypliną naukową, sytuuje się raczej w granicach fantastyki naukowej. Łatwo też wiele lat po wojnie krytykować plany, zweryfikowane już rzeczywistym przebiegiem zdarzeń. Na taką łatwiznę już po wojnie poszedł kpt dypl. Jan Podoski – nie on jeden, ale ten dość paskudnie, z chęci przymilenia się władzom „Polski ludowej”. Wykpił realizm polskiej koncepcji powstania powszechnego w opracowaniu, które było w Centralnym Archiwum Wojskowym (sygn. II.52.405) fałszywką bezpieki, przypisywaną mjr dypl. Janowi Jaźwińskiemu. Podoski w broszurze z lipca 1945 wywodził: „Rozmach jednak, z jakim został ten projekt opracowany przeszedł najśmielsze nawet fantazje Verne’go lub Hitlera o jego panowaniu nad Europą. Zażądano w nim bowiem od angielskiego War Office około 3500 samolotów transportowych i odpowiedniej ilości maszyn myśliwskich na przerzut wojsk spadochronowych i piechoty powietrznej z Anglii do Polski. (…) Planowano, że cała ta flotylla spadnie pewnego dnia z nieba i uratuje Polskę. Obliczenia były pobieżne, nie liczono się z niczym. (…) W tym czasie bowiem (pocz. 1942 r.) Anglia posiadała zaledwie kilkadziesiąt maszyn transportowych, z których miała korzystać przy zaopatrywaniu Francji, Jugosławii, Grecji i Włoch i mowy nie było o przygotowywaniu jakiejś specjalnej floty dla Polski”.
W największej operacji powietrznodesantowej II wojny św. „Market Garden” do walki skierowano ok. 35 tys. spadochroniarzy. W pierwszym rzucie przerzucono ich 1544 samolotami transportowymi oraz 478 szybowcami. Polska leżała na odległych peryferiach zachodniego teatru działań, oddana Brytyjczyków i Amerykanów do sowieckiej strefy wpływów. Mielibyśmy jakieś szanse na zwycięskie powstanie silnie wsparte z powietrza, gdyby zwyciężyła koncepcja drugiego frontu na Bałkanach, przyłączenie się do aliantów Węgier, Rumunii i Bułgarii oraz lądowe natarcie w kierunku Polski i ówczesnej Czechosłowacji. Paradoksalnie, przeciwko takiemu planowi opowiedzieli się zgodnie Roosevelt oraz Stalin. Gdyby nie ten sprzeciw, być może powstanie powszechne nie byłoby tylko „polskim planem”…
Polacy nie tracili nadziei na powstanie prawie do końca II wojny światowej. Jeszcze 27 listopada 1944 szef Sztabu Naczelnego Wodza gen. Stanisław Kopański pisał w swojej depeszy do gen. Leopolda Okulickiego – „Prawdopodobieństwo ogólnego powstania na ziemiach polskich pod okupacją niemiecką w obecnych warunkach coraz bardziej maleje, niemniej jednak nie może być całkowicie wykluczone, toteż nie może być wyeliminowane z przygotowań AK”.
Realizacji koncepcji powstania powszechnego w Polsce zaniechano wskutek postawy aliantów, w tym zwłaszcza ich haniebnych decyzji (w Teheranie, Jałcie oraz Poczdamie) o oddaniu Polski Stalinowi, do sowieckiej strefy wpływów. Pomijanie w historycznej narracji istnienia koncepcji powstania powszechnego – czyli zorganizowanej woli Polaków do walki pod kierownictwem emigracyjnego rządu o wyzwolenie i niepodległość Polski – jest niestety wciąż widocznym przejawem sowietyzacji polskiej historii. Czas boleśnie zweryfikował powstańcze plany polskich władz. Stalin miał „konkurencyjny” plan – uczynić z Polski sowieckiego wasala. Zrealizował go dzięki pomocy naiwnych przywódców zachodnich mocarstw…
PS.
Niestety, nie mam możliwości zacytowania innych słów Jana Górskiego nt. powstania, bo jego wnuk utajnił pamiętnik dziadka chwilę przed moją kwerendą w Centralnym Archiwum Wojskowym. Taki jestem niebezpieczny! Uważam to utajnienie za niedopuszczalną cenzurę, ale nie chciałem wytaczać procesu sądowego ani CAW, ani krewnemu współtwórcy Cichociemnych. Odpuściłem, może kiedyś ktoś mądrzejszy opublikuje te pamiętniki w wersji nieocenzurowanej…
Więcej informacji także w haśle Wikipedii mojego autorstwa – powstanie powszechne