Mateusz Łabuz z miejscowości Lubień, od 2005 prowadzi portal warhist oraz fanpage na Facebooku Szlaki historii. Niestety, jego artykuł dot. Cichociemnych spadochroniarzy Armii Krajowej wiedzie raczej po szlakach ignorancji autora. Pomimo moich próśb o sprostowanie nieprawdziwych treści, autor tych nieprawdziwych dezinformacji nie raczył odpowiedzieć 🙁 Treści są nieprawdziwe w takim stopniu, że autor ze swym portalem – do czasu ich sprostowania – trafił na listę Fałszerzy Historii.
Portal warhist aspiruje do roli „najlepszego portalu poświęconego historii” II wojnie światowej. Niestety, jakość publikowanych na nim treści nie jest najwyższych lotów. Podobnie jak fanpage na Facebooku pomija także niektóre kluczowe aspekty tego konfliktu zbrojnego. Dla mnie jest bardzo istotne, że jedyny artykuł nt. Cichociemnych, pt. Cichociemni – na ratunek okupowanej Polsce – historia oddziału, zawiera rażące błędy merytoryczne:
Autor wywodzi, że „Polska nie miała silnych tradycji spadochroniarskich sprzed II wojny światowej”. Nieprawda, otóż miała – Polska przed II wojną św. propagowała spadochroniarstwo cywilne oraz organizowała spadochroniarstwo wojskowe – w czasie gdy np. w Wielkiej Brytanii czy USA ono nie istniało. Proszę poczytać: Spadochroniarstwo polskie oraz Prekursorzy Cichociemnych
“począwszy od 1 lipca 1940 roku usiłuję nawiązać kontakt z władzami brytyjskimi, jakie mogą być zainteresowane istnieniem ZWZ (przyszłej AK). Idzie to bardzo trudno i opornie ze strony naszych władz. Nasz attache wojskowy przy ambasadzie polskiej w Londynie, któremu przedstawiłem swój projekt łączności lotniczej z Krajem odpowiedział: Panie kapitanie, pański projekt jest nierealny. Nie nadaje się nawet do dyskusji z władzami brytyjskimi. Musimy być poważni, inaczej ośmieszymy się!
Po parafowaniu umowy polsko – brytyjskiej, dotyczącej Polskich Sił Zbrojnych w W.Brytanii i sformowaniu Sztabu NW [Naczelnego Wodza] (31 lipca 1940 r.) rozpoczęła urzędowanie brytyjska 4-ta Misja Wojskowa, celem współpracy ze Sztabem N.W. W rozmowach z kilku oficerami tej Misji otrzymałem podobne informacje – taka sprawa nie jest wymieniona na liście zadań 4-tej Misji. (…)
Napisałem notatkę dla Anglików, podkreślając położenie strategiczne Polski i ogólne możliwości wywiadu polskiego. (…) 21 sierpnia zadzwonił do mnie kpt. Perkins z 4-tej Misji brytyjskiej (późniejszy szef sekcji polskiej Special Operations Executive, SOE). (…) Rozmowa z Perkinsem trwała przeszło trzy godziny. Miała charakter rozpoznawczy (…) Omawiając możliwość pomocy brytyjskiej w zakresie łączności lotniczej z ZWZ, Perkins powiedział: Zbadam te możliwości. Wątpię, aby dotąd ktokolwiek na taką ideę zwrócił uwagę (…)
25 sierpnia Perkins powiadomił mnie, że komendant 4-tej Misji wojskowej dał mu polecenie, aby podjąć doświadczenia związane z pionierskim lotem do Polski. Powiedziałem – musimy to zrobić tak dokładnie, aby lot był sukcesem. Perkins: tak, słyszałem już kilka opinii, że dla posiadanych obecnie samolotów lot taki jest nierealny. (…) W naszej pierwszej fazie pracy trzeba przekonać, że ZWZ istnieje w Polsce, że wsparcie ZWZ jest celowe z punktu widzenia planowania dalszej wojny oraz, że loty z W. Brytanii do Polski są realną operacją. Mamy przed sobą trudną, stopniową pracę. (…)
(Jan Jaźwiński – Dramat dowódcy. Pamiętnik oficera sztabu oddziału wywiadowczego i specjalnego, przygotowanie do druku: Piotr Hodyra i Kajetan Bieniecki, tom I i II, Polski Instytut Naukowy w Kanadzie, Montreal 2012, ISBN 978-0-9868851-3-6 s. 254-257)
Autor wywodzi, iż w przypadku Cichociemnych rzekomo „Nazwa była pierwszym wyróżnikiem-symbolem. Drugi stanowił Znak Spadochronowy.” Oczywista nieprawda. Początkowo żadnej nazwy nie było, potem Cichociemnych nazywano „ptaszkami” lub „zrzutkami”. Nazwa „cichociemni” powstała spontanicznie i nie była żadnym „wyróżnikiem”. Rekrutacja i szkolenie kandydatów na Cichociemnych były ściśle tajne. Znak Spadochronowy także nie był żadnym „wyróżnikiem” Cichociemnych – był bowiem odznaką (w wersji zwykłej i bojowej) dla wszystkich spadochroniarzy. Dopiero dziewięć lat po wojnie ustanowiono dla Cichociemnych odmianę tego Znaku – Znak dla Skoczków do Kraju.
Mateusz Łabuz publikuje ewidentne bzdury o treści – „Warto dodać, iż w związku z sojuszem polsko-brytyjskim Polacy uzyskali u od Brytyjczyków możliwość utworzenia własnej sekcji SOE”. To nadzwyczaj dziecinne założenie autora, że brytyjska służba specjalna (albo jakakolwiek inna) pozwoliłaby komukolwiek z zewnątrz (w tym przypadku – Polakom) na utworzenie wewnątrz ich struktury jakiegoś tworu organizacyjnego zarządzanego przez podmiot zewnętrzny. To oczywista bzdura – sekcja „polska” SOE przecież była „polską” tylko z nazwy, a nie strukturą utworzoną przez Polaków. Słowo „polska” w nazwie sekcji oznaczało obszar zainteresowania brytyjskiego wywiadu, a nie definiowało jej twórcę czy zarządcę. Była to oczywiście struktura wyłącznie brytyjska, zorganizowana przez Brytyjczyków. Zachęcam do lektury moich artykułów dot. SOE: Special Operations Executive, Współpraca Polaków z SOE, Bajki o SOE i.in.
Po pierwsze Cichociemni nie byli wcale „grupami bojowymi przeznaczonymi do zrzucenia nad Polską”. Po drugie, brytyjski udział w szkoleniu CC był dość skromny – Brytyjczycy użyczali swoich obiektów oraz odpowiadali m.in. za wyżywienie szkolonych i ochronę ośrodków. Cichociemnych szkolono zgodnie z potrzebami Armii Krajowej; w większości szkolili Ich polscy instruktorzy; część Cichociemnych była szkolona w wyłącznie polskich ośrodkach. O skomplikowanym procesie szkolenia Cichociemnych można poczytać na tej stronie.
Autor obnaża swoją niewiedzę, wywodząc – „Co ciekawe, Oddział Specjalny prowadził także akcję werbunkową w Polskich Siłach Zbrojnych na Zachodzie. Propozycji przeszkolenia składano najaktywniejszym żołnierzom. W razie decyzji pozytywnej, organizowano trening,” Po pierwsze, rekrutowano nie „także” – ale wyłącznie w PSZ, po drugie nie „składano propozycji najaktywniejszym żołnierzom” – ale żołnierzom najlepszym, wytypowanym przez dowódców ich oddziałów. Po trzecie, nader infantylne jest określenie o „organizowaniu treningu” Proces szkolenia był bardziej skomplikowany. Zachęcam do uważnej analizy artykułu nt. szkolenia Cichociemnych.
Oczywistą nieprawdą jest teza, jakoby „Pierwszą bazę dla polskich skoczków zorganizowano w Ringway (Central Landing School)”. To nie była żadna „baza dla polskich skoczków” tylko brytyjski ośrodek szkolenia spadochronowego. Szkolono w nim spadochroniarzy różnych narodowości, nie był też „pierwszy” – ani dla Polaków, ani dla kogokolwiek. Zachęcam do przeczytania artykułu nt. szkolenia Cichociemnych.
Nieprawdziwe jest twierdzenie, w odniesieniu do operacji zrzutowych – „Statystyki maszyn latających do Polski są imponujące, gdyż do końca grudnia 1944 roku wykonano 858 startów, z czego 483 były udane.” Rzeczywistość była bardziej skomplikowana, niż to się wydaje panu Łabuzowi. Po pierwsze nie prowadzono statystyk „startów”, bo z faktu iż samolot wystartował wcale nie wynika, iż operacja lotnicza została zrealizowana (np. część samolotów wracała po starcie na lotnisko, m.in. z powodu awarii itp.) Po drugie, ogółem w czterech sezonach operacyjnych wykonano łącznie 868 lotów (załogi polskie 439, brytyjskie i południowoafrykańskie 319, amerykańskie 110). Nie jestem w stanie odkryć, co autor miał na myśli pisząc o rzekomo 483 „udanych startach”. Podobnie tajemnicą autora są kryteria „udanego startu” – jeśli np. z samolotu skoczyli Cichociemni, ale nie zrzucono zasobników – to taki „start” należy zaliczyć do „udanych” czy też do „nieudanych”? Zachęcam do przeczytania artykułu nt. operacji zrzutowych oraz zrzutów.
Oczywistą nieprawdą jest twierdzenie dot. „Syreny” – wcale nie była „placówką” lecz komórką KG Armii Krajowej. Zachęcam do przeczytania artykułu nt. zrzutów.
Z przykrością czyta się treści tak rażąco infantylne i nieprawdziwe – „Sformowano specjalne grupy obsługujące prowizoryczne rejony zrzutu, które musiały zostać doskonale oznakowane, aby nie popełnić fatalnej w skutkach pomyłki. A te zdarzały się często ze względu na trudy podróży, kiepskie sygnały czy uciekający czas. Skoczków zrzucano w innych miejscach niż docelowe, przesyłki nie trafiały do adresatów. Ogółem utworzone zostały 642 placówki, z których część nie podjęła pracy lub została przez Niemców zniszczona.”
Mnóstwo tu bzdur, deprecjonujących służbę przyjmujących zrzuty żołnierzy Armii Krajowej. Nie było czegoś takiego jak „prowizoryczne rejony zrzutu” – były natomiast placówki odbiorcze, organizowane zgodnie z „Planem czuwania” – proszę przeczytać ów „plan” na tej stronie. Nie było potrzeby jakiegoś „doskonałego oznakowania”, wystarczały te sposoby i sygnały które ustalono w tym „Planie”. Nota bene sposób oznakowania w Polsce był najlepszy ze wszystkich oznakowań placówek zrzutowych w Europie.
„Pomyłki” w zrzutach nie były spowodowane „trudami podróży”, to jakiś dziecinny wymysł, mocno niestosowny w odniesieniu do wojska i operacji specjalnych 🙁 Głównym powodem były problemy z wyszukaniem ich lokalizacji, czyli z nawigacją wzrokową i odnalezieniem przez nawigatora samolotu placówki odbiorczej.
„Przesyłki nie trafiały do adresatów” – to sformułowanie mocno infantylne – to były głównie zrzuty broni, uzbrojenia i zaopatrzenia dla Armii Krajowej, w niewielkiej części także pieniędzy (w pasach na skoczkach) dla AK oraz Delegatury Rządu na Kraj.
Wyssany z palca jest, rażąco nieprawdziwy jest wywód, jakoby „część placówek odbiorczych została przez Niemców zniszczona”. Nie znam ani jednego takiego przypadku. Jak by to miało wyglądać w praktyce? Zaoranie polany w lesie? Którą placówkę odbiorczą rzekomo zniszczyli Niemcy?
Oczywiście nieprawdziwy jest wywód pana Łabuza – „Działanie cichociemnych zapoczątkowano, jak wiemy, w lutym 1941 roku. W zasadzie zakończyły je dopiero grudniowe operacje z roku 1944, co zbiegło się w czasie z wyzwoleniem polskich ziem przez Armię Czerwoną.” Po pierwsze Armia Czerwona nikogo nie „wyzwoliła” – tak się mogli poczuć jedynie nieliczni polscy komuniści. Po drugie kłamstwem jest twierdzenie, że Cichociemni rzekomo zaprzestali walki po grudniu 1944. Proszę przeczytać Cichociemni Żołnierze Wyklęci oraz Cichociemni w operacjach specjalnych.
Nieprawdziwy jest wywód autora o „(…) okresie próbnym, który w zasadzie obejmował pierwsze kilkanaście miesięcy funkcjonowania do kwietnia 1942 roku. Był to czas oswajania załóg z trudną trasą, wykonywaniem założeń operacyjnych, a także zbierania pierwszych doświadczeń z działalności cichociemnych w okupowanym kraju. Czas pokazał, iż były to niezwykle cenne uwagi, które uratowały życie wielu innym skoczkom. Był to zatem okres, w który dominowała metoda „prób i błędów”.”
Po pierwsze w okresie próbnym miało miejsce tylko 9 pomyślnie zakończonych operacji zrzutowych, po drugie składy załóg były zmienne, po trzecie od marca 1942 latano już inną trasą, więc „oswajanie załóg z trudną trasą” można włożyć między kiepskie bajki. Po czwarte, zwłaszcza podczas wojny, wszystkie istotne elementy operacji przerzutowych nie miały charakteru statycznego, wręcz przeciwnie, stale się zmieniały… Po piąte, operacje przerzutowe nie miały na celu „zbierania pierwszych doświadczeń z działalności Cichociemnych”. To ewidentna brednia – niby w jaki sposób załogi samolotów miały „zbierać doświadczenia” Cichociemnych i jakie?
Oczywiście nieprawdziwy jest wywód o treści – „Dalsza działalność operacyjna cichociemnych podzielona została na trzy tzw. sezony operacyjne, wśród których wyróżniamy: „Intonację”, „Ripostę” i „Odwet”.” To nie była żadna „działalność operacyjna Cichociemnych” – lecz działalność Oddziału VI (Specjalnego), komórki odbioru zrzutów KG AK oraz (w części) załóg samolotów. Zachęcam do przeczytania artykułu nt. zrzutów oraz nt. operacji zrzutowych organizowanych przez Oddział VI (Specjalny).
Nie wiem jakie jest źródło wywodu o rzekomej „konieczność zwiększenia przepustowości obozów treningowych dla cichociemnych.” Po pierwsze nie było żadnych „obozów treningowych” lecz ośrodki szkoleniowe. Po drugie, nigdy nie wystąpił urojony problem „przepustowości”. Nota bene, przeszkolono i zaprzysiężono 533 spadochroniarzy, do Polski przerzucono tylko 316 Cichociemnych. Problem był nie w rzekomo za małej „przepustowości” ale w ograniczaniu lotów do Polski przez Brytyjczyków.
Nieścisłe jest twierdzenie – „W czerwcu 1944 roku opracowano ostatni z planów operacyjnych zakodowany jako „Odwet”. Zakładał głównie niesienie pomocy w sprzęcie i ekwipunku, które były niezbędne w organizowaniu powszechnego powstania.” Po pierwsze, „pomoc w sprzęcie i ekwipunku” dla powstania powszechnego była od początku głównym celem wszystkich operacji przerzutowych – a nie tylko sezonu „Odwet”. Organizacja powstania powszechnego w końcowej fazie wojny była głównym cel;em ZWZ / AK. Po drugie, „pomoc w sprzęcie i ekwipunku” dotyczyła w największym stopniu bieżących potrzeb Armii Krajowej. Proszę przeczytać artykuł o zaopatrzeniu AK.
Autor publikuje rażącą nieprawdę – „Z biegiem czasu i coraz dalej przesuwającym się na zachód frontem wschodnim operacje cichociemnych stawały się przeżytkiem. Armia Czerwona wyzwalała ogromne połacie polskiego terenu, co zmuszało Polaków i Brytyjczyków do weryfikowania celowości dalszego wsparcia dla Polskiego Podziemia (…).” Po pierwsze Armia Czerwona niczego nie „wyzwalała” – wyzwoleni mogli się poczuć jedynie nieliczni polscy komuniści. Po drugie operacje przerzutowe nie były „operacjami Cichociemnych”, po trzecie nie były „przeżytkiem” – tylko wynikiem politycznych decyzji Brytyjczyków, którzy nadmiernie i naiwnie zaufali Stalinowi. Sytuacja ta była w największym stopniu wynikiem postawy zachodnich mocarstw wobec Polski.
Oczywistą brednią jest teza dot. decyzji o rozwiązaniu AK – „Decyzja Okulickiego w praktyce przesądziła o losie operacji powietrznych nad Polską, bowiem nie było już, przynajmniej formalnie, zorganizowanych grup niepodległościowych, które walczyły z Niemcami.” Po pierwsze, „decyzja Okulickiego” o rozwiązaniu AK była decyzją która oznaczała początek tzw. drugiej konspiracji – został wysłany do Polski właśnie po to, aby ją organizować, m.in. tworząc organizację „NIE”. Po to też dostał instrukcje i ok. 2 mln dolarów. Po drugie, wbrew wywodom autora były „zorganizowane grupy niepodległościowe” – ich liczebność szacuje się na ok. 150-200 tys. konspiratorów oraz ok. 20 tys. partyzantów w ponad setce oddziałów leśnych. Po trzecie decyzja o rozwiązaniu AK nie miała żadnego związku z decyzją o zakończeniu operacji zrzutowych, która nastąpiła przecież wcześniej…
Rażąco nieścisłe jest twierdzenie – „Sowieci bezlitośnie prześladowali członków Armii Krajowych, cichociemnych w szczególności. W okresie Polski Ludowej bohaterstwo w walce przeciwko Niemcom niejednokrotnie było przyczynkiem do wyroku śmierci.” Cichociemnych prześladowali nie tylko Sowieci, ale także – długie lata po wojnie – tzw. „władza ludowa”, z różnych powodów, głównie za sam fakt bycia CC. Proszę poczytać o represjach wobec Cichociemnych ze strony Sowietów oraz „władzy ludowej”
Niestety, Mateusz Łabuz w swojej recenzji na portalu rekomenduje książkę głównego fałszerza historii Cichociemnych, mianowicie „elitę dywersji” Kacpra Śledzińskiego. Wywodzi – „Nie mam jednak wątpliwości, iż „Cichociemni” {nota bene, ta książka ma inny tytuł] są książką wystarczająco dobrą, bym mógł ją swobodnie polecić”.
Należy ze smutkiem zauważyć, że twórca portalu warhist „swobodnie poleca” książkę będącą śmieciem pseudohistorycznym. Kacper Śledziński na 417 stronach opublikował przecież co najmniej 246 błędów i nieścisłości 🙁 Tutaj moja errata do książki Śledzińskiego i wydawnictwa „Znak” – plik pdf
Autor na swym portalu publikuje także głupoty dot. kuriera Tadeusza Chciuka, który skoczył do Polski z Józefem Retingerem. Co ciekawe, Retingera nikt nie uważa za cichociemnego, natomiast Chciuk sam siebie ogłosił – nieprawdziwe – „cichociemnym”. Mateusz Łabuz, na właściwym sobie poziomie „wiedzy historycznej” oraz „wnikliwości w analizie faktów” wywodzi – „Jego status emisariusza politycznego można postawić na równi ze statusem cichociemnego. Odbył bowiem specjalny kurs spadochroniarski i tak jak cichociemni ruszył na wschód ze specjalną misją zleconą mu przez Rząd RP na Emigracji.”
Po pierwsze, Cichociemni nie byli kurierami – jeśli wg. Mateusza Łabuza żołnierz to to samo co cywil, to nie ma przestrzeni do żadnej dyskusji na tak dziecinnym „poziomie”. Po drugie Cichociemni wcale nie ruszali na wschód ze specjalną misją zleconą mu przez Rząd RP na Emigracji – jak to sobie uroił autor „największego portalu tematycznego” o II wojnie światowej. Po trzecie – i to chyba wystarczy za najlepszy komentarz – błędy w polskiej pisowni dyskwalifikują tego autora, nie tylko w tym wywodzie…
Autor portalu wywodzi także nieprawdziwie, jakoby Tadeusz Chciuk był rzekomo „jedynym który skakał dwukrotnie do okupowanej Polski”. Spośród kurierów – owszem. Ale nie spośród wszystkich spadochroniarzy – dwukrotnie skakał do Polski Cichociemny Roman Rudkowski .
Z przykrością odnotowuję, że pomimo kilkakrotnych moich prób zwrócenia autorowi uwagi na jego błędy, moje uwagi zostały arogancko zignorowane. Jeśli jednak autor zechce sprostować swoje błędy w publikacjach dot. Cichociemnych, niechlubny status „fałszerza historii” przestanie być w tym przypadku aktualny…